
Joe daruj mi zainspirowanie nickiem i postać Joe

Tekst zawiera trzy wulgaryzmy.
Wdówka
WWWNasyciwszy głód, opadł na fotel. Nie wytarł nawet brody z krwi. Odchylił głowę i obserwował jak inni uczestniczą w orgii zmysłów. Blade, na w pół ubrane ciała wyginały się, przechylając do ust naczynia z posoką. Kobiety i mężczyźni w różnym wieku, lecz z tym samym, zachłannym błyskiem w dzikich oczach, obchodzili wokół grupę otumanionych ludzi. Krążyli pomiędzy swymi ofiarami jak wygłodniałe bestie, bawiące się chwilą, w której ostatecznie przypuszczą atak.
- A ty, koleżko, jak masz na imię? – zapytał ciemnooki jegomość z burzą loków na głowie. Zajął miejsce obok i z zaciekawieniem przyglądał się twarzy mężczyzny. – Chociaż nie, nie musisz mi go wyjawiać... Tutaj możesz przybrać zupełnie nowa tożsamość – dodał, gestykulując rękami jakby przedstawiał jakieś czary.
- Artur – odparł krótko, wyciągając zakrwawioną rękę.
- Konrad – uśmiechnął się, odsłaniając kły i uścisnął dłoń przez chusteczkę. Mężczyzna przyjął ją z zaskoczeniem. Skorzystał z niej jednak i wytarł dokładnie palce oraz twarz.
- Oni są tacy...
- Nieskrępowani? – dokończył kędzierzawy, patrząc na ucztujących. – Szkoda, że nie widziałeś jak bawiła się ekipa Przybyszewskiego – skwitował niby od niechcenia. Przykuł tym jednak uwagę rozmówcy.
- Tego Przybyszewskiego? – upewnił się z niedowierzaniem. Konrad z satysfakcją pokiwał głową.
- Cyganeria krakowska... Wtedy to były imprezy! – westchnął z sentymentem i rozparł wygodniej na kanapie. Artur zamilkł, nie wiedząc czy mu wierzyć. – A... gdzie twój druh, Tomasz? – zagadał ponownie, niby obojętnym tonem. – Coś często znika ostatnio... Zauważyłeś?
- Spokojnie, mam was na oku... druhu – zaskoczył ich głos stojącego za nimi mężczyzny..
- Stary! On znał Przybyszewskiego! – zachwycił się Artur.
- To nic nadzwyczajnego. W końcu sam go stworzył... Chodź, mamy sprawę – odparł beznamiętnie Tomasz i nie czekając, skierował się w stronę ciemnego korytarza. Artur zerknął na Konrada. Na twarzy mężczyzny nie było już jednak śladu po wcześniejszej błyskotliwości. Siedział wściekły i patrzył przed siebie. Artur wzruszył ramionami i podniósł się z fotela.
WWWSzedł ciemnym korytarzem, miejscami oświetlonym przez wpadające zza okien światło lamp. Siedziba Bractwa mieściła się w starych kompleksach opuszczonego klasztoru. Kiedyś dawni poganie czcili na tych terenach swe bóstwa. Kościół szybko tu wzniósł własną, bogatą świątynię. Nie na długo jednak. W niewyjaśnionych okolicznościach doszło do pożaru, a w zgliszczach znaleziono ponad pięćdziesiąt zwłok mnichów. Nowi towarzysze Artura tylko uśmiechali się, słysząc tę historię.
Jakiś cień przeszedł między daleko położonymi pokojami. Artur przekonany był, że to Tomasz. Ten zaś ponownie go zaskoczył.
- Tu jestem – usłyszał spokojny głos oraz jakieś trzaski zza najbliższego wejścia. Uchylił drzwi do niewielkiego gabinetu. Mężczyzna stał przy oknie i szybko ładował broń, jakby sprawdzał, ile zajmie mu to czasu. – Jak długo już z nami przebywasz?
- Umh, no, nie wiem, pięć, może sze...
- A tak potrafisz? – wycelował w niego. Artur zamarł. Zamknął głośno usta, gdy minęło pierwsze zaskoczenie. – Kazałem ci ćwiczyć. Miałeś znaleźć strzelca, a ty co? Urządzasz sobie orgietki z tymi wyuzdanymi truposzami i zadajesz z Konradem!
- Ale ja go dopiero poz...
- Konrad to niebezpieczny typ. Trzymaj się od niego z daleka... Uwierz, zdążyłem się już przekonać do czego jest zdolny – ostrzegł, opuszczając ramię.
- Masz – skierował broń chwytem do Artura – Znajdź Joe. Jeśli ładnie poprosisz, być może nauczy cię kilku rzeczy. Idź już, ja mam parę spraw do załatwienia.
- Ciągle gdzieś znikasz. Bractwo też to zauważyło.
- Bractwo... – powtórzył z kpiną w głosie i odwrócił w stronę okna. – Wśród nowych znajomych musisz mieć oczy dookoła głowy. Nie każdy jest szczęśliwy z faktu, iż stał się Przemienionym...
Artur oparł się bokiem o drewnianą framugę drzwi, nie rozumiejąc, co mężczyzna miał na myśli. Ten zaś milczał. Wpatrzony w okno, gdzieś, pomiędzy strugami deszczu, zdawał się coś rozważać. Jego towarzysz spojrzał na broń, po czym usunął się z pokoju w cień. Wrócił korytarzem do salonu i spytał pierwszą napotkaną osobę o Joe. Wskazano mu pokój z odrapanymi drzwiami na pierwszym piętrze.
Zielony dywan, rozwinięty wzdłuż korytarza tłumił jego kroki. Lampy wiszące w towarzystwie pasiastej tapety zamrugały lekko na powitanie. Tylko nieliczne z nich rzucały mizerne światło, nieco ujawniając szczegóły wnętrza. Artur szukał odrapanych drzwi, lecz jego uwagę przykuły te uchylone, z wyrytymi śladami po pazurach. Zatrzymał się i zajrzał przez szparę do środka. Widział stojącą bokiem, zgrabną dziewczynę. Wykonywała ruch jakby zdejmowała coś z szyi. Zawahał się i odwrócił wzrok, myśląc, że się przebiera. Jednak po krótkiej chwili ponownie nieśmiało zajrzał. Jasnowłosa trzymała w ręku jakiś naszyjnik i długo mu się przyglądała.
- To prawdziwe srebro. – Artur niemal podskoczył, słysząc szept za uchem. Tuż za nim stał Konrad. Uśmiechnął się dziko. Miał satysfakcję, że go zaskoczył. – Pozwoliłem sobie podsłuchać waszą rozmowę i zgodzę się z Tomaszem. Nie każdy jest szczęśliwy będąc jednym z nas... – dodał.
- Co masz na myśli?
- Niektórzy, tak jak ona, wiele by dali, za swoje poprzednie życie. Gardzą naszą rasą i brzydzą krwi do tego stopnia, że rozważają... samobójstwo. – Wskazał długim palcem na niewielki stolik stojący koło toaletki, przesłonięty przeźroczystym parawanem. Artur dopiero teraz dostrzegł, że unoszący się stamtąd dym nie pochodzi ze świec, lecz z małego paleniska skrytego wśród cegieł. Dziewczyna sięgnęła po szczypce trzymające nieduży pojemnik i ostrożnie ułożyła w nim naszyjnik. Ustawiła przedmiot nad ogniem. Wyprostowała się i westchnęła. Podeszła do okna, otwierając go szeroko na oścież.
- Będziesz się tak gapić, czy wejdziesz? – spytała z niezadowoleniem w głosie.
Arturowi zrobiło się głupio. Rozejrzał się, lecz mężczyzna zniknął tak niespodziewanie jak się pojawił. Drzwi zaskrzypiały, gdy uchylił je szerzej i wślizgnął się do pokoju.
- Szukam Joe. Na dole powiedziano, że jest świetnym strzelcem i mógłby mi pokazać parę sztuczek. – Dziewczyna odwróciła się wolno w jego stronę. Krótkie, potargane włosy oraz mocno podkreślone oczy nadawały jej drapieżnego wyglądu. Miała jedno z tych przenikliwych spojrzeń, po którym ciężko odgadnąć, co naprawdę myśli kobieta. - Ale jeśli nie ma tu twojego chłopaka, to nie ma sprawy. Przyjdę innym razem – dodał pośpiesznie.
- Nie jestem strzelcem, tylko snajperem, a to różnica. Choć pewnie dowiadujesz się o tym dopiero teraz – odparła, podchodząc do stolika. – Zbliż się. Nie gryzę – rzuciła przez ramię, widząc kątem oka jak wykonuje tych kilka niepewnych kroków w jej stronę.
- Joe łatwiej wymówić w trakcie szybkich akcji. To skrót od Joanny, no, wiesz, taki trochę po amerykańsku... Kiedyś sporo podróżowałam. To pewnie dlatego... – oznajmiła i zerknęła na niego. Uśmiechnął się niezręcznie. Patrzył jak dziewczyna chwyta szczypce z roztopionym surowcem i precyzyjnie przelewa go do formy.
- Ten naszyjnik pochodził z Wenecji. Zawsze kojarzył mi się z najlepszymi latami mojego dawnego życia. Przynosił mi szczęście...
- Po co ci srebrny nabój? Prowadzimy wojnę z jakimś wrogim klanem?
- Powiedzmy... że będę go trzymać na szczególna okazję – odparła, mrużąc oczy. Spojrzał na nią, po czym znów na to, co robi.
- Mam na imię Artur – oznajmił już całkiem naturalnie.
- Wiem – rzekła, zanurzając świeży nabój w wodzie. Ich sylwetki rozdzieliła unosząca się z sykiem para.
WWWDaniel nienawidził. Nie był sobą odkąd odeszła z innym. Każda próba zrozumienia tego faktu rozpalała tylko żal. Upijał się co wieczór w pustym domu. Już dawno spalił wszystkie zdjęcia, na których byli razem, a z jednego nawet wydrapał cyrklem jej twarz. Potem, wpatrzony w połyskującą, niemal idealnie ostrą końcówkę, rysował wolno pionowe kreski na skórze ręki. Próbował zagłuszyć myśli agresywną muzyką, pozbyć się własnej słabości jaką była połamana dusza wraz z wydmuchiwanym dymem tytoniowym. Nic z tego. Poraniona skóra piekła, wódka się kończyła, a organizm wytrwale bronił przed wszelkimi próbami zakłócenia jego pracy. Daniel padał otępiony używkami, a w niespokojnych snach powracała jej twarz oraz złudne wrażenie, że nic się jeszcze nie skończyło, że jest dobrze i spokojnie...
Siedział rano w kuchni. Roztrzaskał talerz ze śniadaniem o ścianę, gdy ojciec kazał mu się wziąć w garść. Było w tym jednak trochę prawdy. Potrzebował pomocy z zewnątrz. Czy po nią wychodził? Nie raz. Do pobliskiego baru, gdzie podrywał dziewczyny na jedną noc. Różnie mu z nimi było. Z niektórymi się potem umawiał, innym kazał spierdalać następnego ranka, zdarzała się także przemoc. Nie radził sobie i wiedział o tym. Po miesiącu wrócił do psychotropów i znów, choć trochę sztucznie, zaczął uśmiechać się do ludzi. Dni mijały, a on wierzył w jedną prawdę. Że to czas jest bogiem i leczy rany...
WWWCzerń na szczęście zawsze była w modzie. Magda oczywiście ubierała od czasu do czasu jakieś pstrokate dodatki, głównie jednak po to, by utrzeć nosa wstrętnym plotkarom mieszkającym w jej bloku. Czy była ofiarą? Nie, już nie chciała tak o sobie myśleć. Choć pamiętała, jak błagała szefową, niemal na kolanach, by pozwoliła jej znów pracować, ambitnie i jak najwięcej, całymi dniami, do późnego wieczora. Byle jak najdalej od wolnego czasu i nieprzespanych nocy. Wchodząc do domu głośno tupała nogami, by strzepnąć śnieg i zaznaczyć swoją obecność. Już prawie nie patrzyła w stronę jego pustego pokoju. Nawet zastawiła go jakimiś rupieciami. Były jednak inne zakątki. Wanna. Zazwyczaj, w pośpiechu stawała przed nią rano i wieczorem by się umyć. Ot, zwykła czynność. Czasem jednak, w gorszych chwilach, smutek nakazywał oddać sobie pokłon. Ciało same zginało się pod ciężarem żalu. Klękała w łazience, chowając twarz w ramionach i płakała całymi godzinami. To tu, otuleni pianą i własną czułością śmiali się z całego świata, który miał czelność twierdzić, iż pochodzą z dwóch różnych planet i absolutnie do siebie nie pasują. Jak mógł od niej odejść, a potem... dać się zabić. Owszem, zachowywał się dziwnie, pokłócili się nawet, ale przecież... te kłótnie zawsze bladły przy tym, co ich łączyło? Jakaś bzdura, mały drobiazg - on jednak wpadł w furię i trzasnął drzwiami. Poszła do pracy, mając to za nic. Wieczorem zadzwonił telefon. Jechała do kostnicy roztrzęsiona, lecz łudziła się jeszcze, że to pomyłka. Byli małżonkami od roku, jednak to jego rodzina zidentyfikowała ciało. Ona nie była w stanie. Było za bardzo zmasakrowane...
Po roku i pięciu miesiącach zrozumiała, że długo jej ostatnio nie było. Co prawda, wstawała rano do pracy, rozmawiała z ludźmi, robiła zakupy i kłaniała się sąsiadkom, lecz w jakiś mechaniczny, niby wyuczony sposób. Miała wrażenie, że patrzy wówczas na siebie z boku, rozumiejąc jednocześnie, że tak właśnie musi być. Na jakiś czas. Ocknęła się z długiego, smutnego snu, gdy ujrzała parę znajomych. Brali ślub w tym samym kościele i dniu, co oni. Teraz szli na spacer z dwójką dzieci. Uśmiechnęli się do Magdy, a mijając zabrali jakiś złudny obraz ze sobą. Do dziewczyny dotarło nagle, że czas niezłomnie toczy się bez niej. Może uczynić z niego swojego wroga, lub sprzymierzeńca. Zawsze jest wybór. Bijąc się z myślami, w których zapanował odmienny niż dotychczas chaos, ruszyła szybciej w stronę swojego bloku. Zatrzymała się tylko na chwilę, widząc w skrzynce jakiś kolorowy świstek. Przeważnie ignorowała wszelkie reklamy. Pomyślała jednak, że jeśli ona ich nie uprzątnie – nie zrobi tego nikt inny. Sięgnęła po niedużą kartkę. Spomiędzy ostrych kolorów widniało zaproszenie. Pokręciła głowa z niedowierzaniem. Nie była to zwyczajna reklama. Za czasów studenckich, wraz ze swoim narzeczonym i znajomymi projektowali rozmaite loga i tła zaproszeń, by przyciągnąć uwagę jak największej liczby studentów. Uśmiechnęła się, przypominając sobie, że konkurowali nawet z jakimś innym uniwerkiem. Przegładziła palcami znajome ksywki i dziwacznie przekręcone imiona organizatorów imprezy.
WWWZnów poczuł klimat z dawnych lat. Przechadzał się z trzecim piwem w ręku po pomieszczeniach. Tak jak kiedyś, każdy z pokoi oświetlony był innym kolorem żarówki. Gdy towarzystwo dawało się wciągnąć do coraz wyższej, alkoholowej fazy - wymyślano różne teorie na temat barwnych wnętrz. Ludziom przebywających wśród czerwonych ścian rzucało się pod stopy prezerwatywy. Utarło się bowiem, że tam siedzieli napaleńcy. W niebieskim toczyły się rozmaite dyskusje, jako że znajdował się blisko balkonu i palaczy. Przedpokój zaś był żółty. Tam nowoprzybyli goście, nie wiedzący jeszcze co ich czeka, zostawiali płaszcze, kurtki, buty. Z czasem wprowadzono neutralność. Gdy babka obecnego właściciela mieszkania zmarła – jej pokój nabył lustrzaną kulę oraz szafę grającą.
Daniel skinął głową do kilku znajomych twarzy. Czasem słyszał jakieś szepty na swój temat za plecami, lecz ignorował je, nie pozbywając się ironicznego uśmieszku. Na początku z zainteresowaniem mierzył spojrzeniem nowych nieznajomych, a tym bardziej ich towarzyszki. Mało grzeczne myśli na ich temat zapijał kolejnym łykiem piwa, po czym próbował wkręcić się w dyskusję.
Ocknął się po godzinie, siedząc samotnie na kanapie. Impreza trwała dalej. Kilka osób pod jego stopami także padło ofiarą zbyt zachłannie spożywanej ilości alkoholu. Wstał i przeszedł do łazienki, by zrobić ze sobą porządek. Wracając zobaczył znajomą buzię. Zdziwił się, gdyż nie raz słyszał jak mówili o Magdzie z litością. Długo była załamana po śmierci Tomka. Siedziała teraz ściśnięta pomiędzy całującą się parką, a trzema przerośniętymi chłystkami, żywo dyskutującymi o jakimś filmie. Prawdopodobnie na wskutek spożycia używek. Ściskała butelkę, jak świeczkę w ciemnościach. Daniel przystanął i spojrzał na nią z ukosa, przekręcając głowę. Prychnął i spytał jak może pić tak ciepłe piwo. Zerknęła spod opuszczonej głowy, nie siląc się nawet na najdrobniejszy wyraz sympatii dla dawno nie widzianego kumpla. Westchnęła i pomyślała, że ostatecznie zawsze jest to jakaś znajoma dusza w tłumie obcych. Zdobyła się na lekki uśmiech i wzruszyła bezradnie ramionami. Spojrzał na jej napój, skrzywił się i zaproponował wspólną przechadzkę do spiżarni. Magda chętnie wyrwała się z ciasnego miejsca na kanapie.
Daniel pamiętał, że była to jedna z tych grzecznych dziewczyn na studiach, która nie piła za dużo. Smak wina zatem nie powinien był kojarzyć jej się źle, tak jak reszcie jego koleżanek.
Znali się wcześniej z uniwerku. Daniel nie był, co prawda, najlepszym przyjacielem jej narzeczonego, lecz lubili razem grać w piłkę i imprezować. Miał też ładną, miłą dziewczynę, ale jak się nazywała? Nie pamiętała... Magda czuła, że nie powinna nawet poruszać tego tematu. Właściwie, to nigdy z nim nie rozmawiała. Zazwyczaj wymieniali po prostu jakieś powierzchowne gadki. Dopiero teraz mieli sposobność do szerszej dyskusji. Dokuczał jej przez resztę wieczoru. Był złośliwy, a czasem wręcz wulgarny, gdy zbyt ochoczo wychylał kolejne ilości alkoholu, lecz cały czas w taki jakiś niegroźny, lub wręcz przyjacielski sposób. Znosiła to cierpliwie, przygryzając od czasu do czasu wargi, by pozbyć się nalotu, jakie pozostawiało wino. Nie zdawała sobie sprawy z magicznej siły tego zabiegu. Odcinała mu się za każdym razem. Obgadali wady przeciwnej płci na wszelkie sposoby, czepiając się słówek i potknięć drugiej strony. Dyskutowali zaciekle, prowadząc grę. Jedynie uszy osób postronnych mogłyby wychwycić pobrzmiewający między słowami flirt i kokieterię. W gwarze, duszącym, tytoniowym dymie i pomiędzy kolejnymi litrami alkoholu nikogo to jednak nie obchodziło.
Robili wspólnie wiele szalonych rzeczy tego wieczoru. Brali udział w karaoke, grali w warcaby na wódkę, tańczyli nawet „kaczuszki” do jakiegoś sprośnego tekstu. Magda była wniebowzięta, dopóki procenty krążyły we krwi.
WWWW nocy obudził ją hałas. Leżała na skrawku łóżka pod ciężką ręką Daniela. Obok spały dwie inne osoby. Podłoga także nie była wolna od imprezowiczów. Magda ostrożnie się podniosła pogrążona jeszcze w alkoholowym amoku. Skierowała się chwiejnym krokiem w stronę otwartego okna, namolnie wystukującego nierówny rytm. Nie miała pojęcia w jakim pokoju się znajduje. Cały kolor znikł ze ścian, skąpanych teraz w mroku, który gdzieniegdzie rozpraszał blask z ulicy. Wnętrze przed jej oczami podskakiwało i spływało w dół, utrudniając utrzymanie równowagi. Mimo otępionych zmysłów, miała wrażenie, że coś się za nią porusza. Jakiś cień trzyma się w bezpiecznej odległości. Czarny jak smutek i gorycz odsuniętych wspomnień. Przez moment pomyślała... Przysięgłaby, że widziała kątem oka mankiet jego płaszcza. Lecz nie. Złudny, rozmazany obraz rzeczywistości maskował tylko specyficzne oświetlenie stojącego na stole kubka. Poczuła znajomy oddech na szyi. To przeciąg wdarł się przez uchylone okno i przemknął w stronę otwartych drzwi. Uczynił to bezszelestnie, przemieniając się znów w cień. Przeszedł ją dreszcz. Była przekonana, że ktoś za nią stoi. Zacisnęła powieki. Tak bardzo chciała, by to jego twarz wtulała się we włosy, chłonąc ich zapach. Odwrócić się, nie otwierając oczu, dotknąć ust i poczuć. Ten ostatni z wielu obiecywanych razy. Wiedziała, że gdy ośmieli się spojrzeć - ujrzy nieczułą rzeczywistość, niemo oglądającą ludzkie cierpnie. Teraz jednak, we śnie, na pomoście pomiędzy żyjącymi, a tymi, co odeszli, mogła raz jeszcze poczuć dotyk chłodnej dłoni. Tomasz śledził uważnie jak jego palce zjeżdżają wzdłuż jej skroni, policzka i szyi.
- Wybacz mi i zapomnij... – szepnął. Rozwarł usta, jakby biorąc głębszy oddech i... popchnął ją w ciemność. Gdy upadła natychmiast zapaliło się światło.
- Magda? Nic ci nie jest? – spytał Daniel stojący w progu pokoju. Pomógł jej się podnieść, spojrzała na niego i przytuliła się mocno. Po raz pierwszy od wielu miesięcy poczuła ludzkie ciepło i fizyczność. Był tu i teraz. Ogarnął ją bez słowa ramionami. Rozumiał.
Tomasz wycofał się cicho z pokoju, zamykając za sobą drzwi od tarasu. Patrzył przez chwilę na wprost, w szklaną taflę, ukazującą niewielki murek, donice z roślinami, całą panoramę miasta – wszystko, poza nim samym.
- Co ty wyprawiasz? – zaskoczył go głos Artura. Przyznał w myślach, że młody robi postępy.
- Śledziłeś mnie?
- No, chyba cię to nie dziwi? Już na początku odkryłem, że z ciebie mruk, ale to, jak zachowujesz się ostatnio jest po prostu nie do zniesienia! No więc? – Patrzyli na siebie wyczekująco. Tomasz zauważył u niego wpływ nowej grupy oraz to chłodne opanowanie przy wyrażaniu emocji. Typowe dla każdego z nich. Pokręcił głową i spojrzał ponownie na świat zaklęty w szklanym odbiciu szyby.
- Mimo tych wielu lat spędzonych u jej boku, nadal chyba odczuwam coś w rodzaju radości z samego faktu, że ta osoba istnieje. Jedyna, której mogłem bezgranicznie zaufać. Teraz to tylko mięso, żywność na dwóch nogach, powtarzali mi... Wiedziałem, że muszę ją opuścić. Każdy prędzej lub później porzucał swoje dawne życie, zdając sobie sprawę, że stanowi nie pasujący już do niego element. Ten, kto próbował walczyć ze swoimi nowymi skłonnościami, udając, że nic się nie zmieniło - szybko przekonywał się jak silny jest to instynkt. Zabijał swoich bliskich w pierwszej kolejności, jako najbliżej znajdujący się pokarm. Czasem po cichu, innym razem równie desperacko... jak ty. To jednak nie było najgorsze. Gdy delikwent długo upierał się przy swoim, jego nowi współbracia, siłą pokazywali mu, że niczym się od nich nie różni. Mordowali całą rodzinę na jego oczach. Tak właśnie wykrawa się ludzkie serce i tworzy bestię. Niejednokrotnie byłem świadkiem i uczestnikiem tych praktyk... Upozorowałem więc własną śmierć, by przekonać Magdę, że nie istnieję. Że to koniec. Wciąż jednak przychodziłem, gdy się upijała wieczorami. Miałem nadzieję, że ucząc się na nieszczęściu innych, łatwiej rozstanę się ze swoim problemem...
- Problemem? Sam przecież powiedziałeś, że to mięso... – zauważył mężczyzna.
- Artur, kurwa, co z tobą? Naprawdę nigdy nie kochałeś żadnej laski? Aż tak trudno ci to zrozumieć? – oburzył się, zwracając w jego stronę. Ten zmieszał się i spojrzał urażony gdzieś w bok.
- No, nie wiem, stary... Gadasz w końcu z kimś, kto rozpruł klatkę piersiową własnej matce... – odciął się, czując nieco dotknięty. Tomasz wziął głębszy oddech, próbując ochłonąć. - Skoro to taka ciężka sprawa, to czemu jej nie przemienisz? Byłaby przy tobie i w ogóle... – dodał po namyśle.
- Zastanawiałem się już nad tym... – odparł i pokręcił po chwili głową. – Nie byłoby to ani gwarantem jej bezpieczeństwa, ani szczęścia. Zresztą... jakim prawem miałbym przestawiać całkowicie bieg jej losu? Mogę go tylko... nieco nagiąć na właściwe tory – wymamrotał niewyraźnie ostatnie zdanie pod nosem. - Już to sprawdziłem kilkakrotnie. Może i zaczęło się w mało chlubny sposób, lecz Daniel okaże się dla niej najlepszym rozwiązaniem.
- A widziałeś je wszystkie prawda? – odezwał się obcy głos. Odwrócili się, widząc Konrada wynurzającego z cienia komina. – Podróżowałeś i obserwowałeś, co by było, gdyby... Powiedz, to, że przyjdę, też odnotowałeś, czy może w jakiś inny, magiczny sposób wyczułeś moją obecność? - Spytał, wolno spacerując po spadzistym dachu. Zatrzymał się na jego krawędzi, patrząc na nich z góry.
- Konrad – Tomasz zmierzył mężczyznę wrogim spojrzeniem – zrozum, nie dostaniesz tego, czego pragniesz. Już ci to tłumaczyłem...
- Ależ tak! Tak... Oczywiście! Tomasz wszechwiedzący nabył magiczny przedmiot i może zaglądać w przyszłość... Nie chce jednak, skąpiec, się nim... podzielić – zmrużył i rozwarł oczy, podkreślając ostatnie słowo. Artur przyjrzał się jednemu i drugiemu, niczego nie rozumiejąc.
- Ktoś mi wreszcie wyjaśni, co to za szopka, do cholery?!
- No, co jest, Tomaszku? Nie wyjawiłeś swojego sekretu koledze? Oj, nieładnie... skoro nie oponujesz, pozwolisz, że uczynię to za ciebie. Widzisz, Arti, Tomasz kiedyś stał się przypadkowym widzem dość niezwykłego zjawiska. Mianowicie, zobaczył jak z wiszącej nad ziemią kałuży światła wyskakuje kilku nieznajomych. Jeden z nich pozwolił mu zajrzeć do środka, i poobserwować jak będą wyglądać przyszłe, ludzkie miasta.
- Co takiego? Stary, co on bredzi? – przejął się nie na żarty Artur.
- Podsłuchał.
- Nawet więcej, niż myślisz, mój drogi – uśmiechnął się z satysfakcją Konrad. – Nasz Tomasz spiskuje za plecami Bractwa... Kto wie, co kombinuje, mogąc zaglądać w przyszłość, dzięki jednej, niewielkiej figurce. No właśnie... czy mógłbyś mi pomóc przekonać kolegę i pokazać, tak dla przykładu? – zagadał niby od niechcenia. Tomasz jednak milczał i patrzył na niego wyczekująco.
- Nie wierzę ci. Nawet jeśli to prawda, po co miałby się w coś takiego pakować?! – zirytował się Artur.
- To proste, chłopcze. Tomasz stał się pierwszym posiłkiem przybyszów. W jakiś sposób udało mu się skosztować ich krwi i przejąć to cacko. – Artur spojrzał z przejęciem na mężczyznę, który od dłuższej chwili stał nieruchomo, niczemu nie zaprzeczając. Przeniósł spojrzenie na zadowolonego Konrada. Nie mógł uwierzyć. Na szczęście w twarz Tomasza wstąpiło życie. Zerknął na Artura i spuścił głowę.
- Pamiętasz, Art, jak ci mówiłem, że nie każdy jest szczęśliwy z faktu, że stał się Przemienionym? No, więc Konrad to taki typ. Uczyniłby wszystko - wyrżnął w pień całe miasto, gdyby tylko mógł dzięki temu cofnąć się do swoich czasów i życia, które minęło bezpowrotnie... Bezpowrotnie, rozumiesz, ty popaprańcu?! – wrzasnął Tomasz, zniesmaczony całą tą grą. Artur odwrócił się tylko, rozglądając po okolicy. - Nie martw się na zapas, Art. Konrad zdążył rzucić urok na imprezowiczów, a gdy ze mną skończy, sprowadzi kumpli z Bractwa i urządzi ucztę, na jakiej ostatnio byłeś...
- Co?
- Ano... Gdy poznałeś Konrada, był przekonany, że mnie zabił w tym miejscu. Zobaczyłem to wcześniej i zaryzykowałem. Sprawdzałem ten scenariusz tysiące razy i wiem, że to dzięki tobie, Art, ocalę siebie i... to na czym nam zależy. – Artur zmarszczył brwi. Podążył spojrzeniem za ręką Tomasza, która delikatnie odchyliła poły płaszcza, pokazując mu puste miejsce w kaburze. Artur pojął. Sięgnął po glocka. Konrad rzucił się wprost na niego. Uniknął pierwszego wystrzału, drugiego, znalazł się tuż przed nim. Krótki świst przeciął powietrze. Obciął mu rękę. Artur zszokowany patrzył jak krew tryska z ramienia. Jego dłoń zaciśnięta na spuście broni znalazła się gdzieś na podłodze. Zawył, klęknął i kiwał się, nie wiedząc co się dzieje, nie mogąc w to uwierzyć.
- Artur! – Tomasz ruszył w jego kierunku, lecz wymierzona w szyję, zakrwawiona klinga Konrada zastąpiła mu drogę. – Ty sukinsynu... - wycedził wściekle przez zęby. Artur wył. Położył się na uciętej ręce, próbując zatamować krwotok ciężarem ciała.
- Ostatnia szansa zanim utnę ci łeb, Tomaszku – oznajmił z lodowatym spokojem w głosie – oddaj mi ten kluczyk po dobroci... – Tomasz spojrzał na przeciwnika. Widział determinacje w jego oczach. Ostrożnie wysunął niewielką figurkę z głową wilka. Dwa kamienie w miejscach oczu rozpaliły się zielonym światłem, gdy przegładził je palcem. Zerknął na rannego, skulonego Artura i znów na Konrada.
- Chodź i weź sobie – zmrużył oczy, cofając się o kilka kroków. Konrad bez namysłu odbił się. Wyskoczył nienaturalnie wysoko w górę z uniesionym ostrzem. Tomasz patrzył jak opada na niego stal. Rozległ się strzał. Wściekły wrzask wroga został zdławiony. Zamilkł. Ciało kędzierzawego zwaliło się gdzieś obok, na posadzkę. Konrad resztką sił uniósł się na lewej ręce. Patrzył z niedowierzaniem jak z dziury w klatce piersiowej zamiast krwi, wydobywała się kałuża srebra. Ogarniała mostek, obojczyk, rozciągała się po ramionach, atakując całe ciało. Ku rosnącemu przerażeniu Konrada zaczynała twardnieć, aż... pękła. Drobne kawałki przemieniły się w popiół, wolno unoszący się w powietrzu. Tomasz zamarł, obserwując unicestwienie jednego ze Starszych. Zawsze go przerażał ten moment. Ocknął się jednak i podszedł do kolegi.
- Art? Co z tobą, stary? – przejął się nie na żarty. Mężczyzna spojrzał na niego z grymasem na twarzy.
- Kurwaaa! Jak to boliii! – zawył, odsłaniając kikut. Tomasz ujrzał jak tkanka, kość i cała reszta dynamicznie pulsuje, regenerując kończynę.
- No tak, już zapomniałem, że stanowimy idealnych żołnierzy – uśmiechnął się. – Wyluzuj, za parę minut będziesz jak nowy! – Klepnął go po ramieniu, wyprostował się i rozejrzał po okolicy. Za nim rozległo się głośne tupnięcie. Uśmiechnął się na widok Joe. Jasnowłosa oparła karabin o ramię i wdzięcznym ruchem głowy odrzuciła na bok opadającą grzywkę. Spojrzała na miejsce, w którym unosiły się resztki popiołu.
- Kurde, zmarnowałam ostatnia pamiątkę z Wenecji – zamarudziła, patrząc na ciemny ślad po Konradzie.
- Dzięki Joe – rzekł Tomasz i spojrzał pogodnie na dziewczynę. Ta zerknęła na niego niepewnie. – Serio, dzięki – zapewnił z szerszym uśmiechem. – A teraz zmywajmy się stąd, zaczyna świtać – dodał i ruszył w stronę krawędzi tarasu. Joanna odprowadziła go spojrzeniem i zerknęła na klęczącego Artura. Mężczyzna przestał jęczeć już od dłuższej chwili, a może odkąd zdał sobie sprawę z jej obecności? Podniósł głowę i ujrzał jej wysokie buty, podkreślające zgrabny kształt łydki. Kucnęła bez słowa tuż przy nim i delikatnie zaczęła oglądać ramię. Artur pomyślał zuchwale, że właściwie dzieli ich tylko ten jej ładny zapach. Nie patrząc mu w oczy, przysunęła nieco swoją twarz do jego ucha. Zacisnęła powieki nim zebrała się na odwagę. Musiała to jednak powiedzieć, by było„dobrze” tak jak tłumaczył jej to wcześniej Tomasz.
- Czułam się jak potwór – zaczęła wolno, drżącym głosem – gdy rzuciłam się na własnego dziadka. Cudem trafiłam do Bractwa. Mijały miesiące, a ja nie mogłam się pozbierać. Jedynie Tomasz widział we mnie godną szacunku istotę. Opowiadał o swoich dziwacznych eksperymentach z zaglądaniem w przyszłość. Na początku mu nie wierzyłam, że niby istnieje ktoś, kto czułby to samo, co ja – stwierdziła i pozwoliła, by ich spojrzenia zetknęły się na jeden, krótki moment. Układała tę mowę przez kilka wieczorów, lecz w tej chwili zapomniała o wszystkim. Miała przed sobą kogoś straszniejszego. I ucieszyło ją to w jakiś pokrętny sposób. – Czasem – zamruczała już bez lęku – obcy stają się bliżsi niż własna rodzina. Nie pozostaje nic innego jak... iść do przodu i zobaczyć, co przyniesie jutro – stwierdziła, ledwo poruszając wargami, przyglądając się uważnie twarzy Artura. Nie był obojętny. Patrzył dziko w mocno podkreślone oczy dziewczyny.
WWWTomasz stał odwrócony na skraju dachu. Wpatrywał się w okna po drugiej stronie ulicy odbijające coraz jaśniejsze niebo, gdzieś, za jego plecami. Silniejszy podmuch wiatru, wyrwał go ze wspomnień i zwrócił uwagę na późną porę.
- Istnieją setki Bractw. Ruszajmy, jeśli mamy któreś wytropić – rzekł, patrząc przed siebie.
- Nie rozumiem jednej rzeczy – wtrącił Artur i stanął po jego lewej stronie. – Po co mnie w to wplątałeś, skoro wiedziałeś, że się nie przydam?
- Przeglądałem ten scenariusz wiele razy. Tylko tak mogłem ściągnąć tu Joe. Twoja bezradność musiała ją poruszyć – odparł i usłyszał po chwili chrząknięcie dziewczyny, dającej do zrozumienia, że jest obecna. -Wybacz, moja droga. A teraz odzyskajmy twoje błyskotki.
- Jak to? Wenecja? – spytał towarzysz.
- Wenecja – potwierdził Tomasz i zeskoczył w dół. Za nim ruszył Artur. Joanna zaś odwróciła się w stronę tarasu. Za szybą drzwi dostrzegła poruszającą się postać. Magda ziewając, podeszła do okna. Zdumiał ją widok stojącej na zewnątrz dziewczyny. Jasnowłosa odsłoniła w uśmiechu kły, posłała nieznajomej całusa i zeskoczyła w ostatniej chwili, chowając się w cieniu. Pierwsze promienie słońca zdążyły musnąć i spopielić końcówki jej włosów. Światło nowego dnia ogarnęło ciepłym kolorem czubki dachów i ścian, przesuwając granice mroku – jedynej strefy, gdzie istoty i rzeczy niezwykłe mogą czuć się wolne.