Kiedy gasną światła

1
Uwaga! tekst zawiera wulgaryzmy!

Tekst z 2005 roku. Miejska legenda, więc pewnie temat znany. Nie mogłem się jednak oprzeć, by stworzyć to opowiadanko.

Tomek miał urodziny. Co prawda w piątek i to zeszły, ale ze względu na sesję musiał przełożyć imprezę o tydzień. Niestety. Miałem wielką ochotę upić się, jak zwykle u niego, ale tak się pechowo złożyło, że w niedzielę rano musiałem jechać z Anką nad morze, na wczasy. Na ciężkim kacu nie odważyłbym się przejechać tych kilkuset kilometrów, bo po pierwsze refleks nie ten, a po drugie nie dałbym głowy, że alkomat w razie czego nic by nie wykazał. Tak więc skazany byłem na obserwację upijającego się towarzystwa bez możliwości czynnego uczestnictwa w tej wspaniałej dorocznej gali picia.
Czym różniła się od innych spotkań towarzyskich? To był bal samców. Zostawialiśmy nasze żony, narzeczone, dziewczyny, czy też okazyjne partnerki w domach i oddawaliśmy się uciechom bytowania w czysto męskim towarzystwie.
Zaparkowałem pod domem Marka. Zablokowałem skrzynię biegów, założyłem blokadę na kierownicę, wziąłem flaszkę i włączyłem alarm. Dwukrotne piknięcie uspokoiło mnie, że potencjalnego złodzieja czekają spore komplikacje, zanim odbierze mi mój skarb – pięcioletniego Cienkiego.
Zadzwoniłem domofonem. Zostałem wpuszczony bez zbędnych pytań. Po przekroczeniu furtki, a następnie drzwi wejściowych do domu okazało się, że reszta odliczyła się w komplecie i jak to zwykle bywa, w oczekiwaniu na ostatnie ogniwo, rozpoczęła już opróżnianie pierwszych flaszek.
- Bolek, kurwa, słyszałem, że miałeś przyjechać bryką?! – Od progu przywitał mnie Macio.
Na ksywkę zasłużył sobie rozpustnym trybem życia i wyznawaniem zasady: „jak kochać to boginie, jak kraść to miliony, jak ruchać to wszystko, co się pod rękę nawinie”, a była ona luźnym spolszczeniem hiszpańskiego określenia twardego mężczyzny.
- Nie moja wina, że Tomek ósmy rok studiuje na pięcioletnich studiach i jest na czwartym roku. Jakby skończył z nami, nie wykręcałby się w zeszłym tygodniu sesją. Ciesz się, że w ogóle jestem, bo Anka kręciła nosem i była pewna, że jak zwykle urżnę się w trzy dupy.
- No i mimo wszystko mam nadzieję, że tak będzie – powitał mnie gospodarz. – Masz rację muszę się wreszcie wziąć za siebie i to skończyć. Dlatego, bracie, pierwszy chyba raz w życiu zmieniłem priorytety i przedłożyłem naukę nad imprezę.
- Nie musisz się tłumaczyć. Jeszcze nie raz się uchlam na twoich urodzinach, w końcu jeszcze nie umieram – odparłem z uśmiechem, lecz gdzieś w środku zrobiło mi się żal utraconej tym razem okazji.
- Bolo, zaczęliśmy bez ciebie, ale ty i tak miałeś nie pić, a nawet jakbyś pił to i tak byśmy zaczęli. – Poinformował mnie Krzych. Miał on najsłabszą głowę z naszej piątki, a po dykcji poznałem, że jak zwykle, za jakieś dwie godzinki będzie już nieprzytomny.
- Juzuś a ty nawet dupska nie ruszysz, żeby przywitać starego kumpla? – spytałem ostatniego z imprezowiczów.
- Beeeeeeegh – beknął Juzuś. – Sorka chłopie, ale cuś mi źle weszła ostatnia lufka i muszę ją najpierw przetrawić. Inaczej od progu spotkasz się z moim pawiem.
- Czyli wszystko gra – skwitowałem.

Następne minuty spędziliśmy na opowieściach o wydarzeniach ostatnich tygodni, podczas których nie mieliśmy okazji się spotkać. Potem przeszliśmy na tematy piłkarskie, by w końcu na dłużej zatrzymać się na temacie kobiet. Macio i Tomek ostatni dwaj czystej krwi kawalerzy opowiadali o swoich podbojach, Krzych o zbliżającym się ślubie, a my z Juzusiem o zaletach życia małżeńskiego. Wszystko ostro zakrapiane wódka sączącą się z kolejno opróżnianych butelek. W końcu ja sam też dałem się namówić na kilka kolejek. Cóż... Miałem słabą silną wolę.
Powoli Krzych tracił kontrolę nad swoim językiem, ale polewał nadal sprawnie. Tomek zaś opowiedział nam historię o swoim kuzynie, który w ciągu jednego wieczora pochłonął siedem i pół kilo produktów spożywczych. Trudno było w to uwierzyć, ale Tomek raczej nigdy nie fantazjował. Teraz, jeden przez drugiego, przypominaliśmy sobie różne ekstremalne wyczyny, o których słyszeliśmy lub były naszym udziałem. W trakcie dysputy Krzyś zasnął, a chyba żeby mu się lepiej spało nagle spaliła się jedyna zapalona żarówka w kinkiecie.
- Jak ktoś zapierdoli flaszkę, to nie ręczę za siebie – skwitował rzeczowo Juzuś.
- Zaraz zapalę żyrandol – zaoferował się gospodarz i po omacku dobrnął do kontaktu.
Ostre światło zalało pokój, co wzbudziło ogólne niezadowolenie pijących. Nawet Krzyś wymamrotał coś o naszym zdrowiu psychicznym, ujmując to nieco mniej estetycznie.
- Dobra, dobra... – Tomek chyba również uznał, że dotychczasowy półmrok poprawiał nastrój upijania się. – Zaraz przyniosę żarówkę.
Po kilku minutach poszukiwań wygrzebał jakąś.
- Myślałem, że mam same dwusetki, ale znalazłem w innym kinkiecie czterdziestkę.
Szybkimi i wprawnymi ruchami, jak na spożyte ilości, wykręcił zużytą, a następnie zamontował świeżą żarówkę, zgasił centralne światło i wszystko wróciło do normy. Spaloną, dla zabawy wsadził w kieszeń Juzusiowi.
- I co ja mam z tym zrobić? – spytał Juzuś.
- W dupę se wsadź – odparł rezolutnie Macio.
- Zara ci w gębę wsadzę – odparowała werbalny cios niedoszła ofiara stosunku analnego z wynalazkiem Edisona.
- Ciekawe, czy się da? – nowa myśl zaintrygowała Marka.
- Co? – spytałem.
- Wsadzić sobie żarówkę w gębę – odparł Tomek.
- Pewnie, że się da – podchwycił Macio. – Daj no ją.
Juzuś bez wahania podał przedmiot Maciowi. Wyzwanie było spore, więc cała przytomna trójka uważnie zaczęła się przyglądać aktowi wsadzania sobie żarówki do jamy ustnej.
Macio szeroko rozwarł szczękę i ku naszemu ogromnemu zdziwieniu osiągnął cel.
- Ja pierdolę… – pogratulował sukcesu Juzuś.
Macio z zadowoleniem widocznym w oczach kręcił głową i rozpoczął przygotowania do wyjęcia przedmiotu. O dziwo jednak okazało się to niewykonalne. Z każdą chwila pewność siebie Macia gasła w oczach, a w to miejsce pojawiło się potworne przerażenie.
- O kurwa. On tego nie wyjmie! – Tomek podszedł do kolegi i próbował pomóc mu rozewrzeć szczękę.
Macio zaczął wydawać z siebie jakieś dźwięki, co w połączeniu z gwałtowną reakcją obronną rękoma znaczyło, że nie takiej pomocy oczekuje.
- Co robimy? – zapytałem.
- Trzeba go zawieźć na pogotowie, masz brykę, to go weź. – Juzuś nie miał wątpliwości, że sami nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z problemem.
- Piłem, nie pojadę. Musimy wezwać taksówkę, mogę z nim jechać, jestem najtrzeźwiejszy – odparłem.
- Dobra, już dzwonię – Tomek złapał za telefon.
Macio tymczasem wydawał kolejne pełne przerażenia dźwięki.
- Będzie za parę minut. Wytrzymasz – pocieszył Macia Tomek, kiedy zakończył rozmowę z dyspozytorką.
Starałem się utrzymać powagę, ale widok był porażająco wesoły. Zresztą w oczach Tomka i Juzusia też czaiło się rozbawienie. Sytuacja była napięta, bo gdyby któryś z nas parsknął śmiechem, to reszta nie byłaby w stanie utrzymać koniecznej powagi. Jedynie Maciowi nie było do śmiechu, mogłem tylko wyobrazić sobie, jakie katusze biedak przeżywał.
Z impasu wyrwał nas dźwięk domofonu.
- Chodź Macio, załatwimy to i dokończymy imprezę – pocieszyłem kolegę.
Tomek pomógł mu założyć buty i ruszyliśmy ratować ofiarę źle pojętej odwagi. Wsiedliśmy do taksówki.
- Na pogotowie proszę. Najlepiej szybko – poprosiłem.
- A co się stało? – zapytał taksówkarz.
- Szkoda gadać – odparłem, choć miałem ogromną chęć opowiedzieć o tym komuś.
- Coś z kolegą? – zagadnął zerkając jednocześnie w lusterko.
W tym momencie parsknął śmiechem.
- Co on ma w ustach? – zapytał.
- Żarówkę – odparłem tłumiąc śmiech.
- Ooooouo – zarzucił mi Macio.
- Panie, po coś sobie pan to wsadził? Orgietka jakaś była, czy co?
- Nie, mieliśmy urodziny kumpla i wie pan, wódeczka, a przy wódeczce pomysły. Zastanawialiśmy się, czy jest możliwość wsadzenia sobie żarówki do gęby i okazało się, że jest to możliwe. Gorzej z wyjęciem. – Już nie umiałem ukrywać rozbawienia w głosie.
- Naprawdę nie da się wyjąć? Przecież jak weszła to i powinna wyjść?
- Nie mam pojęcia – odparłem.
- Wie pan, jak się tak jeździ, to człowiek różne rzeczy widzi, ale takie coś, to mi się pierwszy raz zdarza.
- Fakt – przyznałem – oryginalne zjawisko.
Facet zaczął kombinować jak to wyjąć, ale żaden z pomysłów nie był chyba w stanie pomóc, woleliśmy udać się do fachowców. Zresztą właśnie podjechaliśmy po budynek pogotowia.
Zapłaciłem i ruszyliśmy z Maciem pozbyć się kłopotu.
Kiedy zreferowałem sytuację pielęgniarce, która nas przyjmowała widziałem jak z trudem opanowuje śmiech, ale z profesjonalną powagą zabrała nas do lekarza.
Po doktorze widać było, że przerwaliśmy mu sjestę, ale służba nie drużba, pogładził włosy i z niedowierzaniem wysłuchał pielęgniarki, po czym zaczął oglądać pacjenta.
- Pan jest jego kolegą? – spytał.
- Tak.
- Razem żeście pili?
- Tak. Tyle, że ja mniej... – odparłem skruszony.
- No to po jaką cholerę dawaliście mu tą żarówkę? A już na pewno nie powinniście dawać mu wódki... Tylko wódka była? Żadnych prochów?
- Nie, jesteśmy tradycjonalistami...
- Co ja mam cholera z tym zrobić?! Pani Aneto, czy mogłaby pani zadzwonić po Witka?
- Tak, jasne... – naprawdę była wielkim fachowcem, tylko roześmiane oczy ją zdradzały.
Lekarz oglądał Macia z niedowierzaniem.
- Co my tu mamy? – zapytał przybyły lekarz, Witek, jak sądziłem.
- Sam zobacz...
- Kurwa, koleś, a nie próbowałeś sobie wsadzić drutu, żeby sprawdzić, czy się zaświeci?
- Jest spalona - wyrwało mi się.
- Panie... – Witek popatrzył na mnie z ubolewaniem. – Idź pan do poczekalni.
- Zaprowadzę pana – zaoferowała się pielęgniarka.
Wyprowadziła mnie z pomieszczenia. Gdy tylko przekroczyliśmy próg gabinetu nie wytrzymała. Sama usiadła na krześle i zaczęła się śmiać. Mnie jakoś ochota do śmiechu przeszła. Chciałem zadzwonić do chłopaków, żeby im powiedzieć, że już jesteśmy, ale okazało się, że nie wziąłem komórki.
Zostałem sam. Pielęgniarka wróciła do gabinetu. Czekałem chyba ze dwie godziny. W końcu. Ukazał mi się zbolały Macio w towarzystwie obu lekarzy i pielęgniarki. Macio miał szew ciągnący się z kącika ust.
- Jakoś sobie poradziliśmy, ale bez poszerzenia uśmiechu się nie obeszło. Zabieraj go pan – usłyszałem.
- Dziękuję – odparłem speszony. – Chodźmy.
Wyszliśmy na zewnątrz. Na szczęście pod budynkiem stała jakaś taksówka. Macio był milczący, ale nie dziwiłem mu się. Mnie też odeszła ochota na otwieranie ust.
Gdy dojechaliśmy do domu, ku mojemu zdziwieniu Tomek czekał na nas przed furtką.
- Niech pan nie odjeżdża – krzyknął do kierowcy.
- Co się dzieje?... – spytałem wysiadając i przeżyłem szok.
Z domu wyszli Juzuś i Krzyś. Z ust Krzysia wystawał gwint od żarówki.
- Ja pierdolę – zdołałem wydusić z siebie.
- Obudził się i opowiedzieliśmy mu o Maciu. Nie mogliśmy go powstrzymać. Wykręcił żarówkę z żyrandola i wsadził ją sobie w gębę. Pojedziesz z nim?
Usiadłem na ziemi i zacząłem się śmiać.
- Pojedziesz? – spytał ponownie Tomek.
- Pojadę. Ci lekarze to mnie teraz zlinczują.
Wsadziłem półprzytomnego, ale przerażonego Krzysia do taksówki i podałem kierunek.
Oczywiście kierowca nie wytrzymał i zaczął wypytywać, co się stało. Zrezygnowany opowiedziałem mu całą historię. Kiedy wysiadaliśmy kierowca nadal się śmiał.
Zanim weszliśmy do środka wziąłem głęboki oddech. Po przekroczeniu progu zobaczyłem tą samą pielęgniarkę. Na nasz widok już nie próbowała nawet się powstrzymać tylko buchnęła gromkim, niekontrolowanym śmiechem.
- Proszę za mną – udało jej się powiedzieć przez łzy.
Ruszyliśmy do znanego mi gabinetu. Pielęgniarka otworzyła drzwi i usiłowała nas zaanonsować, ale nie była w stanie wyartykułować ani jednego słowa. Targały nią spazmy śmiechu. Obaj lekarze, znani mi już z poprzedniej wizyty wyszli zza parawanu. Ten pierwszy złapał się za głowę, a Witek ze zdziwieniem w oczach stwierdził:
- Czy was wszystkich dzisiaj popierdoliło?
Spojrzałem na niego, wzruszając ramionami.
- No tak, jeszcze nic nie wiesz... – stwierdził, po czym odsunął parawan.
Taksówkarz, który wiózł mnie i Macia na pogotowie już nie był tak rozbawiony, zresztą ciężko jest się śmiać, mając żarówkę w ustach...
Dariusz S. Jasiński

Re: Kiedy gasną światła

2
djas pisze:Zostałem sam. Pielęgniarka wróciła do gabinetu. Czekałem chyba ze dwie godziny. W końcu. Ukazał mi się zbolały Macio w towarzystwie obu lekarzy i pielęgniarki. Macio miał szew ciągnący się z kącika ust.
- Jakoś sobie poradziliśmy, ale bez poszerzenia uśmiechu się nie obeszło. Zabieraj go pan – usłyszałem.
Na TO są specjalne maści rozkurczowe czy jakieś tam. W rzeczywistości żadne nacinanie nie wchodzi w grę.

3
Yami pisze:Na TO są specjalne maści rozkurczowe
Wiem, ale przecież to miejska legenda, którą słyszałem w tej wersji. Można się też czepiać, że Czerwony Kapturek i jej babcia (nawet bardziej ona) powinny być już odrobinę strawione, jak je wyciągał gajowy z brzucha wilka.

Poza tym, może maści zabrakło, bo NFZ nie dał kasy i zostało tylko cięcie? Bo ono powoduje ten sam efekt co maść, ale jest bardziej bolesne i efektowniejsze dla opowieści.
Dariusz S. Jasiński

4
djas pisze: musiałem jechać z Anką nad morze
Czy te wczasy miały być za karę? To nie jest błąd, jednak dziwnie brzmi.
djas pisze: - Nie moja wina, że Tomek ósmy rok studiuje na pięcioletnich studiach i jest na czwartym roku.
To zdanie byłoby bardzo fajnie bez zaznaczonego fragmentu.
djas pisze: Macio i Tomek ostatni dwaj czystej krwi kawalerzy
Wyciąć. Kawalerzy "brudnej" krwi nie mają - jeśli by mieli, nie byliby już kawalerami. To tak, jakbyś powiedział: Czystej krwi rasowy koń. Wiadomo.
djas pisze: Wszystko ostro zakrapiane wódka sączącą się z kolejno opróżnianych butelek.
Zobacz, co napisałeś: Zakrapiane wódką sączącą się z opróżnianych butelek.
Moja propozycja:
Zakrapiane wódką z kolejnych butelek.
djas pisze: Cóż... Miałem słabą silną wolę.
Miałem słabo silną wolę.
Fajne.
djas pisze: Szybkimi i wprawnymi ruchami, jak na spożyte ilości, wykręcił zużytą
Spożyte ilości czego?
Zdanie też jest trochę przekręcone.
Nawet jak na spożyte ilości wódki, szybko i sprawnie wykręcił zużytą...
djas pisze: Macio z zadowoleniem widocznym w oczach kręcił głową
Macio, z zadowoleniem w oczach, kręcił głową.
djas pisze: - Na pogotowie proszę. Najlepiej szybko – poprosiłem.
Proszę... poprosiłem.
:) Ten fragment jest naprawdę zabawny.

Bardzo fajna historia. Tekst się jednak czyta średnio. Dziwny szyk w zdaniach, niepoprawna interpunkcja i literówki, bardzo przeszkadzają w odbiorze. Niektóre zdania też są przesycone informacjami. Dobrze byłoby wrzucić je pod lupę i nieco uprościć.

O ile jeszcze zachowanie taksówkarza mogę przełknąć (ten wybuch śmiechu), to zachowania pielęgniarki i lekarza już nie. Lekarze w swej karierze widują naprawdę różne rzeczy. Nie sądzę, aby jakiś doktor takiej sytuacji się dziwił, zwłaszcza, że nie była aż tak dziwna... ktoś po pijaku włożył sobie żarówkę do ust.

Co na plus - Bardzo ciekawie to wszystko przedstawiasz. Na te opisy składają się mało oklepane zdania (nieco niezgrabne, fakt) oraz to, że przez cały czas coś sugerujesz - sugerujesz, zamiast mówić wprost (czego bardzo nie lubię). No i zakończenie z taksówkarzem. Super!

Ogólnie mi się podobało.

Pozdrawiam!

5
mamika6 pisze:O ile jeszcze zachowanie taksówkarza mogę przełknąć (ten wybuch śmiechu), to zachowania pielęgniarki i lekarza już nie. Lekarze w swej karierze widują naprawdę różne rzeczy. Nie sądzę, aby jakiś doktor takiej sytuacji się dziwił, zwłaszcza, że nie była aż tak dziwna... ktoś po pijaku włożył sobie żarówkę do ust.
Polemizowałbym.
Matka kumpla jest chirurgiem i czasami opowiada nam różne historie z oddziału. I gwarantuję Ci - takie rzeczy jak żarówka w ustach, pęknięty słoik w odbycie i wszystkie gwoździe w czołach albo - innych, ciekawych miejscach - nie idą w zapomniane. :)

6
mamika6 pisze:Czy te wczasy miały być za karę? To nie jest błąd, jednak dziwnie brzmi.
W kontekście imprezy, na której nie mógł wypić - właśnie jak za karę.

Myślę, że nie byłaś nigdy na samczych imprezach (bo już nie byłyby samcze). Narrację starałem się utrzymać właśnie w klimacie spożytych ilości. Nie jest to może literackie podejście, ale będę go bronił. Zauważ, że narracja prowadzona jest w pierwszej osobie, co pozwala na pewną dowolność.

Kawalerem czystej krwi jest ktoś, kto nie ma stałej partnerki (bez względu na stan cywilny) - pewnie to pojęcie lokalne, istniejące tylko w mojej grupie znajomych, ale funkcjonuje. Tak jak słaba silna wola i spożyte ilości, które odnoszą się wyłącznie do alkoholu.

Co do zachowania pracowników służby zdrowia - moja żona jest pielęgniarką, więc wierz mi - pisałem z pełną świadomością.

Zgadzam się, że sporo można jeszcze poprawić. Interpunkcja leży, dwa ostatnie wytknięte błędy - tu nie mam wątpliwości, że są nimi.

Dzięki za opinię, obiecuję jeszcze raz przemyśleć wszystkie Twoje uwagi. Może jednak to ja się mylę, choć część poprawek zabiłaby dawnych wspomnień czar :)
Dariusz S. Jasiński

7
Co prawda w piątek i to zeszły
to zdanie aż się prosi, by je poprawić

Co prawda w zeszły piątek. i po co zbędnie ubarwiać ;]
musiałem
od kiedy musiałem = chciałem?

wolna wola. W dodatku wczasy zaliczają się do przyjemności.

w niedziele rano wyjeżdzałem z Anką na wczasy, musiałem prowadzić. czy cuś w tym stylu ;]
Czym różniła się od innych spotkań towarzyskich?
Czym ta impreza? Tak? Wypadałoby to napisać.
Bolo, zaczęliśmy bez ciebie, ale ty i tak miałeś nie pić, a nawet jakbyś pił to i tak byśmy zaczęli.
Po pierwsze, wywal kropkę. Po drugie, to zdanie wygląda tak, jakbyś sam pisał co najmniej po jednym "kielonie".

Zaczeliśmy bo, ale i tak byśmy zaczeli. pif paf.

strzelać, żeby zabić.
a po dykcji poznałem, że jak zwykle, za jakieś dwie godzinki będzie już nieprzytomny.
a skąd wiedział. Mógł domniemać, przypuszczać. Poza tym, dykcja nie jest wyznacznikiem możliwości. Może seplenić, a być w stanie wypić jeszcze co najwyżej kieliszka, może też seplenić, a wytrwać do końca imprezy. Tego już nikt nie wiedział.
zakrapiane wódka sączącą
wódką.
Miałem słabą silną wolę.
lol! ;-D to ci dopiero paradoksalne zdanie. słabą wolę. Po co to "silną"...
skwitował
coś się tak dowalił do tego skwitowania?
Z każdą chwila
chwilą

xD ŻARÓWKĘ DO GĘBY ! ALEEEE! :-DDD
po budynek
pod.
nas przyjmowała widziałem
przecinek.
Taksówkarz, który wiózł mnie i Macia na pogotowie już nie był tak rozbawiony, zresztą ciężko jest się śmiać, mając żarówkę w ustach...
!!!!!!!!! XDD O KURDEEEEE hahaha ;-))

no zdrowoooo ;_D autentyk?! ;-D Boże... opis przeciętny, ale historyjka świetna :_)
"Poszukiwacze potłuczonego fajansu"

8
PanDemonIum pisze:Bolo, zaczęliśmy bez ciebie, ale ty i tak miałeś nie pić, a nawet jakbyś pił to i tak byśmy zaczęli.


Po pierwsze, wywal kropkę. Po drugie, to zdanie wygląda tak, jakbyś sam pisał co najmniej po jednym "kielonie".

Zaczeliśmy bo, ale i tak byśmy zaczeli. pif paf.

strzelać, żeby zabić.
Ja nie, ale mówiący był. Dialog ma być cytatem, a nie politycznie poprawnym zdaniem.
PanDemonIum pisze:a po dykcji poznałem, że jak zwykle, za jakieś dwie godzinki będzie już nieprzytomny.


a skąd wiedział. Mógł domniemać, przypuszczać. Poza tym, dykcja nie jest wyznacznikiem możliwości. Może seplenić, a być w stanie wypić jeszcze co najwyżej kieliszka, może też seplenić, a wytrwać do końca imprezy. Tego już nikt nie wiedział.
Zna przyjaciela, wypił z nim już trochę. Wie, co się niedługo zdarzy.
PanDemonIum pisze:musiałem


od kiedy musiałem = chciałem?
Ciekawe czemu czepiacie się tego fragmentu, akurat był przemyślany i celowy :)
PanDemonIum pisze:no zdrowoooo ;_D autentyk?!
Niestety - urban legend...
Dariusz S. Jasiński

9
Ponieważ to stary tekst, jestem przekonany, że większość błędów ciebie rozbawiła, bo już je znasz. Nie ma co weryfikować za bardzo. Zakończenie dobre, ogólnie śmieszne to wszystko, bohaterowie wyluzowani i zabawni. Minusem jest tutaj brak wyważenia: opis wysiadania z pojazdu jest diabelnie szczegółowy, a sama impreza (w tym pomieszczenie, kto kiedy gdzie stoi itd.) już składają się z samych dialogów. Co ciekawe - teraz piszesz znacznie lepiej - a to oznacza postęp. Jeśli chodzi o prozę to przekazanie znanej legendy wyszło średnio - po prostu jest to bogatsza, dłuższa wersja i tyle.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Marti, kiedy to wrzucałem, był to chyba mój najświeższy tekst, dlatego pewnie się tu znalazł. Większość błędów mnie przeraziła, bo choć czytałem przed wysłaniem i nawet poprawiłem kilka rzeczy, to i tak wyszło tego za dużo. Będę twardo bronił jedynie słabej silnej woli. To nie błąd (co najwyżej slang i określa nieumiejętność trwania przy postanowieniach), a już na pewno nie babol, choć trafił do babolarium (wreszcie zaistniałem). I nie piszę lepiej. Sprawdź tekst Dziecko - jest z tego roku i komentarz byłej weryfikatorki.

Dzięki za przeczytanie i słuszną konkluzję :)
Dariusz S. Jasiński

11
A kiedy ja ci wypomniałem słabą silną wolę? Uznałem, że na tak stary tekst nie warto się rozdrabniać - zwłaszcza, że wziąłem pod uwagę rozwój warsztatu. Pewnie większość uwag stało by się bezużyteczne.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”