ŚMIETNISKO
Tomasz nienawidził swojej pracy. Posada lokalnego śmieciarza, nawet jeśli oryginalna i dość dobrze płatna, jest przerażająco nudna.
Czarne myśli dopadły go niespodziewanie w trakcie porannej ablucji. Ochlapywał twarz lodowato zimną wodą i wyobrażał sobie, co by było gdyby czerpał trochę więcej radości z życia.
- Czy coś ci zrobiłem, Panie? – rzucił pytanie w stronę porośniętego grzybem sufitu, ale dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że gest ten jest zbędny, bo zgniły sufit w żadnym stopniu nie przypominał nieba. – Czy przeszkodziłoby to w Twoim wielkim planie, gdybym miał chociaż krztynę więcej radości?
Jakby w odpowiedzi zatkał się kran. Tomasz zaklął i machnął ręką.
- A, zresztą co Ciebie to obchodzi. Jakiś zwykły śmieciarz. Ale, gdyby tak tylko… odrobinę?
Uśmiechnął się do lustra, przygładził ręką włosy i zaczął śpiewać:
- Gdybym był radosny, jabi dibi dibi dibi dibi dibi dam!
Uciszył się, bo przepity głos pięćdziesięciolatka nie mógł równać się sławnemu śpiewakowi.
„Boże, to już pół wieku, a ja będę to obchodził na kupie śmieci” – pomyślał ze zgryzotą, po czym poszedł się ubrać i przygotować do pracy.
*
Kiedy od ponad dwudziestu lat siedzisz na tej samej kupie odpadków, zaczynasz tracić zmysły. To znaczy w sumie to nigdy nie jest ta sama kupa, bo niektóre rzeczy wchłania ziemia, inne załatwia niszczarka, a jeszcze inne są dowożone przez ekipy miejskich śmieciarzy dużymi, niebieskimi ciężarówkami, jakby idealnie dostosowanymi do tego, żeby każdego ranka blokować drogę spieszącym się do pracy ludziom. Niby wciąż co innego, niby pantha rei, niby śmieć śmieciowi nie równy, a jednak to wciąż to samo świństwo. Groza.
Tomasz, aby zabić śmierdzącą monotonię codzienności, nucił, śpiewał, żalił się Bogu, tańczył i robił wszystko, co tylko naszło mu na myśl. Ale największą jego pasją było zbieractwo.
Wszedł do swojej przyczepy, usytuowanej malowniczo na szczycie śmieciowego wzgórza i odetchnął świeżym powietrzem. To trochę paranoiczne – oddychać świeżym powietrzem wszedłszy do pomieszczenia, ale na wysypisku wszystko dzieje się na odwrót.
Wymacał ręką włącznik światła i po chwili w przyczepie zapanowała jasność. Rozejrzał się wokoło, jakby był tu po raz pierwszy.
Zajrzał do lodówki, wyjął z niej oszronioną butelkę Sobieskiego i westchnął, jak Romeo ujrzawszy na balkonie Julię.
Zamknął lodówkę, wrócił do „salonu”, jak zwykł nazywać główną część przyczepy, usiadł na sofie i położył alkohol na stoliku przed sobą. Zamyślił się na chwilę, po czym wstał, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wyjął z niej słoiczek ogórków, zamknął lodówkę, wrócił do salonu, usiadł na sofie, położył słoik obok butelki, zamyślił się na chwilę. Jeśli twoje życie jest nudne, zaczynasz zwracać uwagę na szczegóły. Bez zagryzki się nie obędzie.
Kiedyś, jak Tomasz był młody, to mógł sobie pozwolić na wódkę bez ogórków lub kiełbasek, ale teraz… Zdrowie już nie to samo, życie już nie to samo.
Spojrzał na Sobieskiego.
I wódka już nawet nie ta sama.
- E, niech to wszystko szlag! – stęknął, otworzył buteleczkę, otworzył słoik, łyknął trochę alkoholu, nadgryzł trochę ogórka, zamyślił się na chwilę. Łyknął jeszcze trochę, ugryzł jeszcze trochę i znów pogrążył się w myślach.
- No żesz kurwa – stwierdził i wstał. Wkroczył w zakamarki ciasnego jak budka telefoniczna pomieszczenia, oparł się o zimną i spleśniałą ścianę. Westchnął. Przejechał ręką po pokrytych kurzem zdobyczach, zawalających półki dwóch wąskich regałów. Drżące, spracowane dłonie przejeżdżały powoli po eksponatach jego własnego muzeum i przypominały sobie przeszłość.
Kiedyś to były czasy… Tomasz zadziwił sam siebie, gdy z kącika oka wypłynęła mu łza. Uśmiechnął się krzywo.
„Patrzcie, to ten wariat, to ten śmieciarz Tomasz!”
„Stary śmieciarz mocno śpi”
„My się go boimy, na palcach chodzimy!”
- No, żesz no – zaskrzeczał. – Kurwiszony.
Wrócił do salonu. Nie słuchał wewnętrznego głosu, który uparcie szeptał mu do ucha, że uciekł, że się boi. Że jest tchórzem. Siadł na sofie, wziął do ręki zimną buteleczkę wódeczki i napił się porządnie, aż zaszumiało w głowie. Zamyślił się na chwilę.
Wyszedł na zewnątrz. Tak dla zasady, żeby nie było, że nic nie robi. Zapatrzył się na krajobraz.
Przez całą cholernie wielką przestrzeń ciągnęły się wzgórza śmieci. Wyglądały jak morskie fale, raz większe, raz mniejsze, spienione bałwany papierków, zgniłej żywności, tektury, zepsutych zabawek i całego tego gówna, które ludzie po sobie zostawili. Są jak węże zrzucające skórę. Kąśliwe, jadowite, sprytne i cholernie zadowolone z siebie.
Kartki papieru latały szeleszcząc wzdłuż i wszerz niczym ptaki. Kawałek gazety zatrzymał się na wbitym w odpadki metalowym pręcie, wyglądał jak amerykańska flaga na księżycu.
Tomasz zachichotał ponuro, zasalutował i krzyknął, głos jego zalał echem całą śmieciową równinę:
- Tak, proszę państwa, to ten moment!
Zachichotał ponownie.
- Louis Armstrong wtyka tę swoją pieprzoną flagę i cały świat szaleje przed telewizorami!
- Pieprzoną flagę! – odpowiedziało echo.
- Tak, kurwa wasza mać, oto co macie! Proszę bardzo, proszę!
- Proszę!
- Niech żyje demokracja, tolerancja i wszystkie inne drobne kłamstewka! Zawsze o tym marzyłem, i wy marzyliście, teraz macie!
- Macie!
Zatoczył się lekko i przytknął rękę do ucha.
- Co ty tam mówisz, skurwysynu? – zapytał cicho. – E, gówno mnie to obchodzi.
Pomaszerował w dal, w stronę horyzontu, zgniatając grubymi podeszwami odłamki szkła, plastiku i innych tworzyw śmieciowych.
- Macie, macie, macie, macie – Głos było słychać coraz lepiej. Brzmiał dziwnie ponuro, jakby dobiegał z czeluści piekieł. Tomasz skrzywił się ze złości.
- Macie, macie, macie, macie, macie.
- Kuuurwaaa! – wrzasnął śmieciarz i wywrócił się. Głos był coraz bliżej. Tomasz podniósł się, otrzepał i z trudem wspiął na szczyt wzgórza. Obok butelki po piwie i zasranej pieluszki znajdowało się źródło głosu. Była nim plastikowa laleczka z naderwaną głową.
- Macie, macie, macie, macie, macie – mówiła szyderczo, mrugając oczami.
Tomasz zgarnął z czoła grzywkę siwych włosów. Kucnął, wziął zabawkę w dłonie.
- Wiesz co? Działasz mi na nerwy, suko.
Oderwał jej głowę. Z rany trysnęła krew, obryzgała twarz śmieciarza i zaczęła zalewać znajdujące się w pobliżu odpadki. Wrzasnął i odskoczył. Zahaczył nogą o jakieś pudełko i w efekcie przewrócił się z impetem i sturlał aż na sam dół śmieciowej góry. Leżał tak chwilę, twarzą w opakowaniu po jogurcie, i myślał.
Wstał dopiero po kilku minutach. Rozejrzał się. Zaklął pod nosem. Wtem ciszę rozdarł krzyk. Dochodził nieco z prawa, jakby z tej wąskiej doliny pomiędzy pagórkami. Tomasz popędził tam gnany ciekawością.
Wśród niezliczonych śmieci w ostatnich konwulsjach ginął Zbigniew Cybulski.
Śmieciarz rozszerzył oczy ze zdumienia.
- Co ty, kurwa, ej! – wymamrotał w stronę aktora. Kucnął, potrząsnął go za ramię. – Ej, Zbysiu, co ty tu, kurwa, robisz?
Cybulski nagle uspokoił się, usiadł, roztarł oczy. Wziął do ręki garść śmieci.
- Tomek, jak myślisz: czy na dnie popiołu zostanie diament? Tomuś, powiedz mi, zostanie ten jebany diament, czy nie?
Tomasz nie mógł otrząsnąć się ze zdumienia. Cybulski spojrzał na niego załzawionymi łzami, chwycił za ramiona i krzyknął rozpaczliwie:
- Tomuś, odezwij się! Powiedz mi, błagam, powiedz mi, zostanie diament!? Tomek! Toomeek!
Zwinął się, szlochając.
- Ja tu umieram, na śmietniku tej twojej, cholera, historii. I po co w ogóle to wszystko, co!?
- Ja cię chyba, Zbysiu, rozumiem – odparł Tomasz uspokajająco. – Ja cię chyba rozumiem.
Cybulski zaśmiał się tym swoim krótkim, perlistym śmiechem i splunął, tym swoim energicznym, buntowniczym splunięciem.
- To nie dla mnie!
Wyjął z marynarki pistolet i wypalił sobie w głowę. To nie ruscy. To on zabił się z własnej woli. Leży na śmietniku historii i zdycha. A zaciekawiony śmieciarz trąca go patyczkiem. A może się poruszy?
- Zbysiu, co się stało? Zbysiu, nie rób mi tego, nie umieraj!
Zapanowała cisza, przerywana jedynie świstem wiatru. Tomasz spojrzał w niebo i tym razem tam było, choć i tak wyglądało całkiem podobnie do porośniętego grzybem sufitu.
- I co, kuurwaa!? Cieszysz się!? Cieszysz się, widzisz, jakie to dobre!?
Nagle, gdzieś z lewej, obok wielkiego stosu papierów, zauważył stojącego na baczność mężczyznę w mundurze wojskowym. Czytał coś z kartki. Śmieciarz podbiegł do niego.
- W dniu dzisiejszym ukonstytuowała się narodowa ślepota.
Mężczyzna rzucił kartkę w bok i wybrał z wielkiego stosu następną.
- W dniu dzisiejszym ukonstytuowała się narodowa ślepota.
I znów powtórzył to samo.
- W dniu dzisiejszym ukonstytuowała się narodowa ślepota.
Tomasz nie mógł uwierzyć własnym oczom.
- Jaruzelski?
Mężczyzna nagle wyrwał się z transu, wypuścił kartkę z dłoni i wyszeptał:
- Jaruzelski, Roosvelt, Obama, Wałęsa, Goebbels, Churchill, co to za różnica?
- Jak to?
Mężczyzna powoli, kroczek za kroczkiem, zaczął iść przed siebie, ze wzrokiem utkwionym w dal.
- Ukonstytuowała się narodowa ślepota. Ukonstytuowała się narodowa ślepota. Ukonstytuowała się narodowa ślepota…
Wdrapał się na zniszczone, jesionowe biurko, założył sobie przepaskę na oczy i wyciągnął zza pazuchy wagę. Wyprostował rękę.
- W dniu dzisiejszym ukonstytuowała się narodowa ślepota. Lepiej nie patrzeć, panowie koledzy, drogie damy. Lepiej po prostu odwrócić wzrok od gówna leżącego na chodniku, niż je posprzątać. Niech śmierdzi, god save the queen!
- God save the queen! – powtórzył krzykiem Tomasz i wypiął dumnie pierś.
Mężczyzna jakby oprzytomniał na chwilę. Sięgnął do kabury, wyjął pistolet i przytknął go do skroni.
- Heil Hitler! – wykrzyknął i nacisnął spust. Tomasz krzyknął. Nie wytrzymał tego. Puścił się biegiem do swojej przyczepy, do schronienia, do wysepki normalności.
Wbiegł do środka z płaczem i rzucił się na sofę. Trwał tak przez kilkanaście minut, po czym otarł łzy, sięgnął po butelkę wódki, upił łyk, zagryzł ogórkiem, zamyślił się na chwilę.
- Tik tak tik tak – przypomniał mu zegar powieszony nad wejściem. Śmieciarz rzucił mu pełne złości spojrzenie. – Tik tak tik tak tik tak!
Tomasz zerwał się, zdjął ze ściany urządzenie, otworzył z impetem drzwi i rzucił zegar w dal. Roztrzaskał się na śmieciach.
Tomasz odetchnął głęboko i poszedł do małego pomieszczenia pełnego skarbów. Uśmiechnął się ciepło i omiótł je wszystkie spojrzeniem, jakby widział je po raz pierwszy. Była tam jakaś stara książka, chyba „Don Kichote”, był maleńki obrazek Matki Bożej Ostrobramskiej, była nawet biblia, była plastikowa tarcza, były zdjęcia, obrazy, płyty. Skarby.
Siedział wśród nich aż do zmroku. Potem wyszedł na równinę zasypaną śmieciami.
Spojrzał w górę.
- Chociaż odrobinę…
- Idziemy? – zapytał Tomasza tajemniczy przybysz w meloniku.
Śmieciarz spojrzał na niego zamglonymi oczami.
- Dokąd?
- Do niego.
- Ach tak, racja. Nie mogę.
- Dlaczego?
Tomasz spojrzał w dal, zmrużył oczy.
- To za daleko.
- Ale…
- Już cicho, Gigi. Jeszcze nie teraz. Może kiedyś… Bo w sumie i tak nie mam tu nic lepszego do roboty.
- Nawet na uśmiech nie można już sobie pozwolić – stwierdził z zadumą mężczyzna.
- Prawda?
- Cieszy mnie to, że jeszcze tu jesteś. Sam, w tych śmieciach. Nie smutno ci?
Tomasz uśmiechnął się półgębkiem.
Gazeta łopotała na pręcie, aż wreszcie wiatr dmuchnął z innej strony i wzbiła się w powietrze. Śmieciarz odprowadził ją wzrokiem.
Cisza trwała jeszcze chwilę.
- Trochę… - stwierdził wreszcie, po czym ruszył przed siebie, nie oglądając się. W pewnym momencie źle postawił stopę i wywrócił się na ziemię. Zarył twarzą w materac odpadków, tuż obok plastikowej laleczki.
- Macie, macie, macie, macie, macie…
*
- Patrzcie, to ten hetero, ten katolik Tomasz!
- Zobacz, jak mocno śpi.
- Idiota.
- Czemu leży na środku chodnika?
- Może wezwać pogotowie?
- Daj spokój, stary. Niech sobie leży.
- Jak myślicie, o czym śni?
- O twojej durnej mordzie zapewne.
- Spierdalaj.
- Śni o starych czasach. Widzicie, jak przytula do siebie krzyżyk?
- Idiota.
- Kutas.
- No nie?
- Wygląda, jakby się najebał.
- Bo pewnie jest najebany.
- Hej, co tam tak stoicie!
- Spokojnie, Andrzej, oglądamy relikt!
- Prawdziwy artefakt.
- Trącę go patyczkiem. A może się poruszy?
- Daj spokój.
*
Tomasz wstał, klnąc pod nosem.
Ruszył w kierunku horyzontu, wśród wysokich budynków i sznurów samochodów.
Kartki papieru wirowały na wietrze.
Zmierzch zapadał najpierw na idealnie kwadratowych skwerach.
8 lutego 2010
2
Zmień to znaczy na choć i nie będziesz powtarzał to.Fatal1ty pisze:To znaczy w sumie to nigdy nie jest ta sama kupa
Zwykle denerwuje mnie takie pokazywanie kolejnych czynności, ale tutaj brzmi fajnie.Fatal1ty pisze: Zamyślił się na chwilę, po czym wstał, poszedł do kuchni, otworzył lodówkę, wyjął z niej słoiczek ogórków, zamknął lodówkę, wrócił do salonu, usiadł na sofie, położył słoik obok butelki, zamyślił się na chwilę.
Jednak powtórzenie tego manewru już nie zabrzmiało tak ciekawie.Fatal1ty pisze:stęknął, otworzył buteleczkę, otworzył słoik, łyknął trochę alkoholu, nadgryzł trochę ogórka, zamyślił się na chwilę. Łyknął jeszcze trochę, ugryzł jeszcze trochę i znów pogrążył się w myślach.
Dobrze mi się czytało. Troszkę nie zrozumiałem zakończenia. Chłopcy wyzywają go od hetero? Jeśli to jest wizja przyszłości to pewnie troszkę przesadziłeś. Ale z drugiej strony masz do tego prawo.
Świetnie opisałeś szaleństwo. Widziałem je, czułem smród śmietnika. Kawał dobrej roboty. Praktycznie nie mam się do czego przyczepić. Może jedynie do tego drugiego fragmentu, kiedy strzelasz czynnościami, jak z karabinu. Za pierwszym razem efekt był znakomity. Za drugim już mnie zmęczył.
Ogólnie - bardzo dobrze. Fajnie się czyta, można to zobaczyć, poczuć, prawie dotknąć.
Dzięki za możliwość przeczytania dobrego kawałka.
Pozdrawiam.
Dariusz S. Jasiński
3
W sumie z negatywów wyłapałam tylko to:
Cybulski zaśmiał się tym swoim krótkim, perlistym śmiechem i splunął, tym swoim energicznym, buntowniczym splunięciem.
powtórzenie, a oprócz tego dziwnie się czyta, że ktoś splunął splunięciem.
Poza tym jestem pod wrażeniem, podobało mi się, brzmi autentycznie. Dobry pomysł z tym Jaruzelskim i Cybulskim
Pozdrawiam
Cybulski zaśmiał się tym swoim krótkim, perlistym śmiechem i splunął, tym swoim energicznym, buntowniczym splunięciem.
powtórzenie, a oprócz tego dziwnie się czyta, że ktoś splunął splunięciem.
Poza tym jestem pod wrażeniem, podobało mi się, brzmi autentycznie. Dobry pomysł z tym Jaruzelskim i Cybulskim

Pozdrawiam
4
1) masa powtórzeń. Zobacz:
2) pogubiłeś się, brak konsekwencji w pisaniu wychodzi na pierwszy plan
- w jednym przypadku echo powtarza słowa, które usadowiłeś w połowie zdania, po czym urywa się, nie wiem dlaczego??? Dwie linijki niżej echo wymawia słowo zamykające. Skąd ta rozbieżność?
3) zastanów się nad tym:
Bardzo przyjemny tekst - momentami ciężki, niestrawny, niezrozumiały.
Trzymaj się!
- niby powtórzone dla podkreślenia efektu, w to jestem skłonny uwierzyć, ale wciąż - już nie.Fatal1ty pisze:Niby wciąż co innego, niby pantha rei, niby śmieć śmieciowi nie równy, a jednak to wciąż to samo świństwo
- sytuacja bliźniaczo podobna do poprzedniej - zabieg niby celowy, jednak ewidentnie przeszkadza.Fatal1ty pisze:Cybulski zaśmiał się tym swoim krótkim, perlistym śmiechem i splunął, tym swoim energicznym, buntowniczym splunięciem.
Fatal1ty pisze:Tik tak tik tak – przypomniał mu zegar powieszony nad wejściem. Śmieciarz rzucił mu pełne złości spojrzenie.
- poszukaj jakiegoś zamiennika. Słowo Tomasz pada w tekście zdecydowanie za często.Fatal1ty pisze:Tomasz zerwał się, zdjął ze ściany urządzenie, otworzył z impetem drzwi i rzucił zegar w dal. Roztrzaskał się na śmieciach.
Tomasz odetchnął głęboko i poszedł do małego pomieszczenia pełnego skarbów.
2) pogubiłeś się, brak konsekwencji w pisaniu wychodzi na pierwszy plan
Fatal1ty pisze:- Louis Armstrong wtyka tę swoją pieprzoną flagę i cały świat szaleje przed telewizorami!
- Pieprzoną flagę! – odpowiedziało echo.
- Tak, kurwa wasza mać, oto co macie! Proszę bardzo, proszę!
- Proszę!
- Niech żyje demokracja, tolerancja i wszystkie inne drobne kłamstewka! Zawsze o tym marzyłem, i wy marzyliście, teraz macie!
- Macie!
- w jednym przypadku echo powtarza słowa, które usadowiłeś w połowie zdania, po czym urywa się, nie wiem dlaczego??? Dwie linijki niżej echo wymawia słowo zamykające. Skąd ta rozbieżność?
3) zastanów się nad tym:
- proponuję delikatną korektę: określenie najpierw wyraźnie akcentuje, że coś jeszcze się wydarzy. To nie jest odpowiednie hasło do zamknięcia tekstu - w dodatku takiego.Fatal1ty pisze:Zmierzch zapadał najpierw na idealnie kwadratowych skwerach
Zakończenie trochę jak w kiepskiej wschodniej produkcji. Nic głębszego w nim nie odczytuję poza tym, że bohater wraca do... rzeczywistości? Ano, tak - chyba.Fatal1ty pisze:Tomasz wstał, klnąc pod nosem.
Ruszył w kierunku horyzontu, wśród wysokich budynków i sznurów samochodów.
Kartki papieru wirowały na wietrze.
Zmierzch zapadał najpierw na idealnie kwadratowych skwerach.
Bardzo przyjemny tekst - momentami ciężki, niestrawny, niezrozumiały.
Trzymaj się!
5
Wycofuję to, cholera - musiałem się przez porządną chwilę zastanowić nad sensem całego tekstu, i - szczerze powiedziawszy - uważam Twój zamiar za dość konkretny, ba...! wyśmienity, jednak nie wiem, czy nie za słabo go zaakcentowałeś. Kurde, naprawdę nie jestem pewien...Joe pisze:Zakończenie trochę jak w kiepskiej wschodniej produkcji. Nic głębszego w nim nie odczytuję poza tym, że bohater wraca do... rzeczywistości? Ano, tak - chyba.Fatal1ty pisze:
Tomasz wstał, klnąc pod nosem.
Ruszył w kierunku horyzontu, wśród wysokich budynków i sznurów samochodów.
Kartki papieru wirowały na wietrze.
Zmierzch zapadał najpierw na idealnie kwadratowych skwerach.
6
Tak w ogóle, jeśli chodzi o sam koniec i ostatnie zdanie, to jestem naprawdę szczerze zdziwiony, że nikt nie zauważa, że pochodzi ono z wiersza Marcina Sendeckiego. Wiecie, tego: "Trzeba otworzyć drzwiczki z tektury".
Przepisałem je kropka w kropkę i oczywiście to zabieg celowy, ażeby wywołać odpowiednią dozę skojarzeń związanych z wierszem.
Dziękuję bardzo za ocenę. ;]
Przepisałem je kropka w kropkę i oczywiście to zabieg celowy, ażeby wywołać odpowiednią dozę skojarzeń związanych z wierszem.
Dziękuję bardzo za ocenę. ;]