

Ogolnie moja książka jest o snobistycznej dziewczynie z tzw. wyższych sfer, która pewnego dnia w niewyjaśniony sposób traci swój dobytek, a co za tym idzie - dostrzega prawdziwe walory życia

Siedzę właśnie na moim ulubionym futrzanym fotelu. W intensywnie niebieskim kolorze. I jak przyjemnie łaskocze. Rozciągam się, zrelaksowana. Właściwie faworyzuje go dopiero od wczoraj, kiedy przesłał mi go w prezencie mój ulubiony dekorator wnętrz Georgio Dephine (tak, domyślam się, że kojarzycie to nazwisko). Czasami przesyłamy sobie takie różne podarki. Jesteśmy naprawdę dobrymi znajomymi. W końcu to właśnie Georgio zaprojektował moją willę.
Spoglądam na rozciągający się przede mną ocean. Miło ze strony moich rodziców, że zainwestowali w tak świetnie ulokowany dom. Na wzgórzu, między zatokami. Jest tu naprawdę niesamowicie. Chyba każdy, przeciętny człowiek marzy o spędzeniu w mojej posiadłości chociaż godziny. No ale cóż. Niektóre marzenia muszą pozostać niespełnione.
Sprostujmy to ostatnie zdanie. Oczywiście nie jest tak w moim przypadku. Żeby tak było – musiałabym być zwykłym człowiekiem. A przecież jestem milionerką. Mogę wszystko. Czy raczej - mam wszystko.
Gdyby jakiś pisarz tworzył książkę pod tytułem ,,Idealna” z całą pewnością pisałby o mnie. Wprawdzie nie wiem po co pisać jakieś głupie książeczki. Lepiej obejrzeć film z tymi wszystkimi, perfekcyjnymi efektami. Wiadomo co i jak. Kiedyś w szkole zmuszali mnie żebym czytała lektury. Ale nie wiedzieli, że ze mną wojen się nie wygrywa.
Nazywam się Abbey Moore. Pewnie już o mnie słyszeliście. Jestem przyszłą top-modelką, aktorką i ogólnie gwiazdą formatu światowego. Karierę w modelingu można powiedzieć, że już rozpoczęłam. Posiadając tak ciekawą twarzą i długie nogi nie mam problemu z takimi sprawami. Wiadomo, że znajomości też czasem się przydają, ale myślę, że wybiłabym się z każdej pozycji. Bo jestem cholernie nietuzinkowa. Już widzę te wszystkie bilbordy z moją gładką twarzą, którą okalają śliczne blond włosy. Wszędzie tylko napisy Abbey Moore – Twoje marzenie. Tak właśnie nazywać się będzie moja sesja promująca. Wybieram się na nią już jutro. To takie niesamowite i ekscytujące. Wszystkie dziewczyny mi zazdroszczą. Współczuję im, ale tylko odrobinkę.
- Abbey, Roy przyszedł do ciebie. – Mama zagląda na taras. – I schowaj ten kiczowaty fotel. Totalnie nie pasuje do wystroju naszego domu. – Kręci głową ze zdegustowaniem.
- Ale mamo… - Wzdycham. – Przysłał go Georgio Dephine.
- Ah tak. – Jej twarz rozjaśnia się. – To zmienia postać rzeczy, kochanie. Tak w ogóle, będę jutro w nocy. Mam kilka ważnych spraw do załatwienia. – Całuje mnie w policzek i kradnie mojego drinka, stojącego na stoliku. – Na razie.
Podnoszę się z mojego, ulubionego fotela i również opuszczam taras. Truchtem przebiegam moją, luksusową sypialnie. Potem przez korytarz i już robię zakręt na schody kiedy to prawie przewracam rzeźbę wartą około czterysta tysięcy dolarów. Zatrzęsła się naprawdę niepokojąco. Zastygam na chwilę. Na szczęście po chwili się ustabilizowała, a ja mogłam odzyskać tempo. Jak szalona przemierzam schody, przebiegam kolejny korytarz i salon i wreszcie rzucam się w ramiona mojego chłopaka Roya.
- Cześć, kochanie! Czemu nie wszedłeś na górę? Nie mów, że nie lubisz mojego pokoju…- Całuję go w policzek.
Jest taki piękny. Oliwkowa karnacja. Gęste, czarne włosy. Budowa boga greckiego. Idealnie do mnie pasuje.
- Tak jakoś. Mam coś dla ciebie. – Potrząsa torebką w swojej dłoni.
Zabieram mu ją i zaciekawiona odpakowuję. W środku czeka na mnie para butów Isabel Marant. Te charakterystyczne stożkowe obcasy są wspaniałe. Gładzę szare, zamszowe kozaki. Przydadzą się. Może założę je już dzisiaj na imprezę.
- Dzięki, są ładne. – Uśmiecham się. – Ale nie tak ładne jak ty. – Całuję go.
- No właśnie, Abbey. Chciałem o tym pogadać. AnelieAgency mnie odrzuciło. – Skrzywił się.
AnelieAgency to agencja modelek mojego taty. To w niej zaczynam robić moją oszałamiającą karierę. To przykre, że Roy nie jest jednak tak fascynujący jak ja. Przyglądam się jego twarzy. Przekrzywiam głowę, próbując dostrzec ten straszny defekt, który odrzucił radę zatwierdzającą kandydatów w AnelieAgency. Wszystko idealne. Roy robi pytającą minę, ale ignoruję to. I wtedy dostrzegam. Pod płatkiem jego ucha znajduje się okropna i nieforemna blizna. Wygląda jakby mała larwa próbowała urządzić sobie lokum w jego twarzy. O mój boże! Co ja zobaczyłam w tym człowieku? Z obrzydzeniem podnoszę górną wargę.
- Co jest? – Pyta ze zmieszaniem w głosie. – Chodzi o to, że może byś poleciła mnie ludziom swojego ojca. – Gładzi mnie po włosach. – Ciebie na pewno posłuchają.
Przygryzam wargę. – Nie mogę tak. To byłoby niesprawiedliwe i w ogóle. Modelingu to sztuka. Trzeba mieć to coś… No wiesz, samemu dotrzeć do tego by cię zauważono. Widać nie jesteś do tego stworzony. Twoim przeznaczeniem jest pewnie… - Gwałtownie się zastanawiam w jakim zawodzie będzie mógł zakryć tą tragiczną bliznę. – Reklamowanie rękawiczek męskich. – Uśmiecham się z triumfem. Jak dobrze być genialnym.
- Co? – Chyba nie podoba się mu moja propozycja. To nie moja wina. Co jakiś czas niszczy się komuś marzenia, to nieuniknione w tej branży. – Przecież ty sama osiągasz wszystko dzięki swojemu ojcu. Nigdy nie poszłaś na żaden casting!
- Oh, Roy. – Wzdycham. Padam na kanapę, a on zaraz po mnie. – Ja nie musiałam. Jestem chodzącym fenomenem. Takie coś jest dane jednej osobie na osiem miliardów.
- Ta… Tylko, że na świecie żyje około sześć miliardów ludzi. – Nieudolnie próbuje wyprowadzić mnie z błędu, którego nie popełniłam.
- No właśnie. – Przez moje ciało przebiega to przyjemne uczucie dumy. Co prawda zdarza mi się to z raz na godzinę (i to chyba od urodzenia), ale uwierzcie, to się nigdy nie nudzi. – Nie ma co płakać nad rozlanym koktajlem.
- Mlekiem. – Znowu nieudolnie mnie poprawia.
- Wiem o tym. Ale mleko jest beznadziejne i niemodne. A koktajl jest na topie. Kto by przejmował się tym, że rozlało się jakieś mleko? No chyba, że na najnowszą sukienkę od Chanel. To byłoby rzeczywiście dosyć nieprzyjemne, ale z drugiej strony nie wiem po co robić aż z tego małego wydarzenia przysłowie. Człowiek, który je wymyślił musiał być naprawdę dziwny i ekscentryczny, bo…
- Skończ. – Patrzy na mnie spode łba. Nie lubię jak ktoś tak się na mnie patrzy. Do czegoś takiego mam prawo jedynie ja i te duże zwierzęta, te no… krowi mężczyźni. A wiem, byki.
Skrzyżowałam ramiona w geście głębokiego urażenia emocjonalnego. – Nie wyżywaj się na mnie za swoje porażki życiowe.
- Porażki życiowe? – Prycha. – Proszę tylko o pomoc ze strony mojej dziewczyny, ale widzę, że to za dużo.
Spuszczam wzrok. – Nie gniewaj się. Ale nie można świni wepchnąć do kurnika. – Genialnie wymyśliłam to przysłowie. To jest to, a nie jakieś mleko. Kolejne osiągnięcie w moim krótkim, ale pierwszej klasy życiu. Umrę legendą.
- Przepraszam? – Krzywi się. – Nazwałaś mnie świnią?
- Nie. – Dziwię się. – A rzeczywiście, tak to wyszło. – Wybucham śmiechem. Kiedy kończy mi się napad głupawki, kontynuuję: - To takie przysłowie, że nie mogę cię pchać tam gdzie cię nie chcą. Jakbyś się czuł, no?
- Prawdopodobnie tak jak ty czujesz się teraz. – Fuka i gwałtownie podnosi się z kanapy.
Analizuję sytuację. O co mu chodzi? Po chwili rozumiem. Znów stwierdza, że sama niczego bym nie osiągnęła. Co za odpychająca opinia!
- Ja czuję się bardzo dobrze, bo jutro zostanę super-modelką. I nie przez mojego tatę, ale przez tą twarz. Spójrz na nią. – Robię minę spragnionej dziewicy przemierzającej Saharę (to moja najlepsza mina do fotografowania) – Moim zdaniem widać to na pierwszy rzut oka, ale możliwe że ty masz wadę wzroku. Nie śmieję się z tego, bo jestem tolerancyjna.
- Tolerancyjna. – Kiwa głową. – Nie tylko to słowo na literę ,,T” cię opisuje.
Znów zmusza mnie do intensywnego myślenia. Wspaniała jest na ,,W”. Piękna na ,,P”. Inteligentna na ,,I”. Idealna też. Nie no, zupełnie nie wiem. Uśmiecham się zachęcająco.
- Tępa. – Trzaska drzwiami i znika mi z oczu.
Unoszę górną wargę. Tępa. Myślałam, że to znaczy ,,głupia”. Idę do swojego pokoju i siadam przy laptopie. Musi być inne znaczenie tego słowa. Pospiesznie wpisuje w google hasło: słownik tępy. Pierwszy przykład użycia tego słowa to nóż. Więc moja teoria się sprawdza. Ten wyraz musi mieć wiele znaczeń. Przecież nóż nie może być głupi! Nie ma mózgu. Czytam dalej. Nóż tępawy , stępiony , nieostry , zużyty , wyszczerbiony , uszkodzony . Uszkodzony? O boże, co to ma znaczyć? Podbiegam do lusterka.
Przyglądam się sobie dokładnie. Sugerował, że moja fryzura jest uszkodzona? A może cera? Zaciskam z przerażeniem pięści. Na szczęście widzę, że wszystko jest czadowo jak zwykle. Wzdycham. Wobec tego chodziło o inne znaczenie.
Wracam do komputera. Drugie zastosowanie to obraźliwie głupi. Pomijam to. Trzecie przeznaczenie tyczy się wzroku. Żeby mówić, że wzrok jest imbecylem to trzeba być jeszcze dziwniejszym niż jakby mówić o debilnym nożu. Zaśmiewam się pod nosem. Rozwijam znaczenie tępego wzroku. Wzrok otępiały, zobojętniały , odrętwiały , przybity.
Odsuwam się od biurka i przewracam na łóżko. Przytulam poduszkę z hello kitty, ciesząc się odnalezionym sensem słów mojego chłopaka. To takie słodkie. Uznał, że jestem przybita. Miał rację, było mi trochę smutno, że nie mogę mu pomóc. No może nie byłam, aż przybita, ale ukuło mnie maleńkie przygnębienie, takie ,,ojejku”. Co za psychologiczny i miły mężczyzna. Szkoda tylko, że próbuje mnie wykorzystywać. Tego nie lubię.
Spoglądam na zegarek. Jezu! Już osiemnasta. Za dwie godziny impreza, a ja zupełnie nie gotowa.
Biorę szybki prysznic. Robię sobie dokładny makijaż. Kręcę włosy.
Już wczoraj wybrałam sukienkę, którą założę. Moją najnowszą, Dolce&Gabbana . Jest genialna, bo chociaż nie jest wyzywająca (nie żebym była skromna, no ale wiecie co jakiś czas można nie odsłonić ramiona i dekoltu) bez wątpienia zwróci uwagę każdego. W sumie to zawsze wzbudzam zainteresowanie wśród wszystkich osób, ale czym go więcej tym życie mija lepiej. Sukienka jest krwiście czerwona. W panterkę. Dodatkowo wyszywana cekinami. Z tyłu wszyty jest wyraźny czarny suwak. Bardzo seksowny akcent.
Do tej wytwornej sukienki dobrałam sandały Gianmarco Lorenzi. Nie są najnowsze, kupiłam je jakieś trzy tygodnie temu, ale nie noszone jeszcze ani razu. W butiku od razu rzuciły mi się w oczy, bo mają chyba najcieńszy obcas (w dodatku trzynastocentymetrowy) jaki widziałam. Lorenzi jest jednak profesjonalistą, a więc pomimo to w butach chodzi się bardzo stabilnie. Przeplatane aksamitem i satyną. Cudowne.
Podsumowując – wyglądam ślicznie. Przesyłam buziaczka mojemu odbiciu w lustrze. Zawsze staram się to robić przed wyjściem, bo wiem, że później nie spotkam już drugiej tak seksownej osoby. Przez to prawie bym zapomniała wziąć prezentu dla mojej przyjaciółki Laury.
Szybko wychodzę do garażu by wsiąść do mojego Maybacha 57 (prezent na dzień dziecka od mojego taty. Trzysta dwadzieścia pięć tysięcy dolarów) i wreszcie pojechać na przyjęcie.
Gdy dojeżdżam, nie mogę znaleźć miejsca parkingowego. Takiego cacka nie można przecież stawiać byle gdzie. Posyłam poirytowane spojrzenie nędznie ubranemu mężczyźnie. Wygląda jak parkingowy więc pewnie nim jest. Wskazuję mi ręką zakręt za dom. Rzeczywiście znajduję całkiem niezłe miejsce.
Wychodzę z auta i wręczam mu pięć dolarów, przecież nie jestem jakąś skąpą jędzą. z pogardą spoglądam na stojący obok mojego cacuszka Saleen S7. Sportowy, żółty model. Wygląda super, przyznaję. Ale należy do najgorszego dupka jakiego znam. Joela. Mojego byłego chłopaka, przez którego śmiała się ze mnie cała szkoła. Na szczęście pokazałam już dawno gdzie jego miejsce. Kopnęłabym oponę, no ale proszę was, nie w takich sandałkach.
Przemierzyłam ogród Laury i weszłam do środka. Wszędzie widzę znajome twarze, aż nie wiadomo gdzie się zatrzymać. Podchodzą, mówią jak pięknie wyglądam. Odwzajemniam komplementy i uśmiechy. W większości nawet szczerze. Na tego typu przyjęciach są tylko popularni ludzie z dobrych domów. Nie ma szaraków, oni mają swoje zebrania w klubie szachisty, albo w bibliotece. Nie wiem, nigdy nie byłam lamusem. I chyba już mnie to nie czeka.
Nareszcie dostrzegam Laurę. Swoje piękne czarne włosy ułożyła w idealny kok, a jej opalone ciało zdobi biała, jedwabna sukienka. Emanuje od niej klasą i elegancją. Podchodzę by ją uściskać. Składam życzenia (szczere) i chwilkę plotkujemy. Opowiadam o moim dzisiejszym incydencie z Royem i o tym jak uroczo ocenił mój stan emocjonalny. Również stwierdziła, że to ujmujące i poradziła mi żebym poszła z nim pogadać. Pokierowała mnie na piętro.
Kiedy szłam po marmurowych schodach, pomyślałam sobie, że skoro jesteśmy taką prawdziwą parą, na serio i w ogóle, to powinnam zrobić dla niego wszystko, nawet troszkę zaprzepaścić renomowaną firmę mojego ojca. Westchnęłam. Ale teraz jestem już przekonana. Tak, pomogę mu.
Szukam go i szukam. Dopiero po jakichś dziesięciu minutach widzę, że rozmawia z jakąś wysoką brunetką, która trzyma swoje łapsko na jego ramieniu.
- Roy. – Podchodzę do nich i chcę go pocałować, ale się odsuwa. Nic nie rozumiem.
Brunetka uśmiecha się, a on kiwa lekko głową.
- Dziękuję ci za to co powiedziałeś. – Strzepuję rękę brunetki z jego ramienia i kładę tam moją. – Wybaczam ci.
Brunetka patrzy na mnie wyzywającą i zrzuca moją dłoń. Już chcę znów się obronić, ale Roy łapie mnie za nadgarstek.
- Abbey, chyba nie zrozumiałaś. Dzięki, ale już nie chcę się z tobą spotykać. Jesteś nudna. Nie przeszkadzaj mi. – Mówi.
Patrzę na niego w osłupieniu. Co za nadęty burak. Ja nudna? Wybucham wewnętrznym śmiechem. – Wobec tego powodzenia z tym King Kongiem. – Wzruszam ramionami i cofam się, ale wciąż przodem do nich. – Chyba nie wie do czego służy pęsetka. – Znacząco patrzę na jej brwi. – A jej włosy wołają ,,Stylisto!” – Śmieję się. Jestem już coraz dalej, muszę krzyczeć. Ludzie patrzą na mnie z zaintrygowaniem. – A twoja blizna pod uchem sprawia, że żadna agencja na ciebie przenigdy nie… - Nagle dzieje się coś dziwnego. Brakuję mi podłogi pod nogami. O Boże! To schody. Spadam w dół w zawrotnym tempie. Moja twarz obija się o kolejne stopnie. Czuję silny ból, a po chwili widzę już tylko kolor torebki Lulu Guinness , którą mam ze sobą. Czerń.