Prolog nie ukończony jeszcze

Miłego (mam nadzieje) czytania życze
Yosotsune Takeda ubrany w brązowe kimono z najlepszego gatunkowo jedwabiu, zdobione wzorami złotych nici, przechadzał się po ogrodzie w towarzystwie najstarszego współpracownika i jedynego przyjaciela. Tylko jego zdanie i rady brał pod rozwagę.
Sam Tadashi Osaka był szczupłym mężczyzną niskiego wzrostu, o pomarszczonej twarzy i zapadłych policzkach. Miał na sobie minimalnie przyduży, prążkowany garnitur. Spodnie na kolanach po wypychane od ciągłego klękania. Wyglądał na człowieka strudzonego i zmęczonego ciągłym zmaganiem się z chorobą, która doskwierała mu od urodzenia, mniej lub bardziej dając o sobie znać. Fizyczne ułomności nadrabiał odwagą, zdrowym rozsądkiem oraz niebywałą inteligencją. Nie raz pozwoliła mu sytuacje kryzysowe, odwrócić na swoją korzyść a widmo nieuchronnej klęski zamienić na niespodziewane zwycięstwo.
Szli wolnym krokiem wąska alejka, przykrytą dywanem białych płatków opadających z wiśniowych drzew, którymi obsadzony został cały ogród. Małe odrobinki spadały, kołysane delikatnie porannym wiatrem. Zrzucania kwiatów, to dopiero pierwsza faza, za kilka dni gałęzie uginać się będą od dojrzewających owoców. Coś umiera, aby coś mogło żyć.
Wzdłuż ścieżki po obu jej stronach, wkopane zostały kamienne latarenki. Miały około półtora metra wysokości i oddalone były jedna od drugiej o jakieś trzy metry. Przypominały wyglądem małe karmniki. Na jednej z nich usiadł słowik. Zaraz poderwał się do lotu spłoszony przez nadchodzących ludzi.
- Piękny – stwierdził Takeda, wodząc wzrokiem za ptakiem.
Weszli na drewniany mostek, unoszący się niskim łukiem nad ozdobnym stawem. Zbiornik wodny w kształcie przypominający wydłużoną fasole otoczony został gładkimi kamieniami. W lewym końcu stawu z dwu i pół metrowej skały spływał wodospad, któremu towarzyszył temu niezbyt głośny szum.
Spacerujący mężczyźni, wyglądali razem jak przechadzający się po parku emeryci, spokojnie czekający na swój sądny dzień, lecz żaden z nich nie wybierał się do grobu w najbliższym czasie. Takeda liczył sześćdziesiąt trzy lata. Był przy tym człowiekiem wyśmienitego zdrowia na ciele i duchu a zawdzięczał to wszystko namiętnemu trenowaniu sztuk walki. Głównie Karate i Aikido.
Osaka, rówieśnik Yosotsune, od urodzenia cierpiał na astmę. Nie narzekał jednak na los czy chociażby na zdrowie. Bardzo dbał o siebie. Uważał, co jada, pilnował, co miesięcznych wizyt u pani doktor i przede wszystkim starał się nie forsować zbytnio organizmu. Zdaniem lekarki jak nadal będzie tak na siebie uważał to po żyje jeszcze kilkanaście długich lat.
Ich równe kroki stukały na deskach mostku.
Zatrzymali się.
Nikt nie przerwał ciszy. Osaka nigdy nie zabierał pierwszy głosu. Więcej można dowiedzieć się słuchając niż mówiąc, a ponaglanie w tej sytuacji nic by nie dało. Na wszystko jest odpowiednia chwila.
- Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię wezwałem – powiedział Takeda głębokim, zamyślonym głosem.
Tadashi kiwnął tylko głową. Został obudzony dzwonkiem telefonu o piątej rano a czterdzieści minut później był już tutaj. Najszybciej jak, to możliwe.
- Nigdy nie załatwiałeś żadnych spraw w domu – odparł Osaka.
- Ta jest dużo ważniejsza od wszystkich razem wziętych, jakie do tej pory mieliśmy.
- Co to takiego? Od dwóch tygodni ukrywasz się, wyłączyłeś telefon, jesteś nie osiągalny i nagle dzisiaj rano dzwonisz. O co chodzi? Co się dzieje?
- Zastanawiałem się – oświadczył Takeda.
- Już nawet sekretarka wypytuje, gdzie się podziewasz.
- Chyba jej nie powiedziałeś – przerwał mu Takeda.
- Nie – zapewnił. Pierwszy raz widział strach w oczach przyjaciela. Yosotsune Takeda wyraźnie się czegoś bał. – O twojej kryjówce wiemy tylko my.
- Niech tak zostanie.
„Kryjówka”, to posiadłość leżąca w dzielnicy Kojimachi, na zachód od pałacu cesarskiego. W strefie bogaczy, dworków i luksusowych willi, gdzie nie rzucała się w oczy. Zajmowała obszar blisko dwóch hektarów i w porównaniu z sąsiadami była nader skromna. Większą część zagospodarowano na ogród, a pozostałość stanowił dom. Zbudowany w bardzo tradycyjny sposób. Drewniany szkielet z przymocowanymi do niego przesuwanymi ścianami fusuma. Tym różniły się od ścianek wewnętrznych shoji, że papier, którym zostały obłożone był znacznie grubszy. Lekka i nie zbyt imponująca konstrukcja tych budynków miała również praktyczne zastosowanie, były łatwe do odbudowania po tajfunach i trzęsieniach ziemi.
- Wróćmy do sprawy. Co się stało?- Tadashi wręcz instynktownie wyczuwał nastroje przyjaciela i dzięki temu zawsze wiedział, jak postępować w jego obecności . Tym razem intuicja podpowiadała mu, że to naprawdę poważna sytuacja.
- Chcę przejść na emeryturę- odpowiedział z ściszonym głosem.
Osaka, chociaż nie dał tego po sobie poznać, zaskoczyła go decyzja Takedy.
- Ale dlaczego? – zapytał.
- Czas na mnie. Chce teraz zająć się własnym życiem, poprawić stosunki z Miko.
- Myślałem, że firma, jest dla Ciebie całym życiem.
- Bo tak było. Tylko popatrz do czego mnie, to doprowadziło – rzekł, zapatrzony gdzieś daleko przed siebie.
- Jesteś jednym z najbogatszych i najpotężniejszych ludzi na świecie.
- Tak – odparł z przekąsem Takeda. Na jego twarzy ukazał się pełen litości uśmiech. – Ludzie boją się mnie albo podlizują, próbując zaskarbić sobie moją przychylność.
Stali wsparci o barierkę mostu, patrzeli na dryfujące po wodzie drobne płatki.
Po dłuższej chwili milczenia znowu pierwszy zabrał głos Takeda.
- Chcę, żeby firmę po mnie objął ktoś młody i odważny, ktoś przy kim Takeda Industris będzie się rozwijać i poszerzać swoje wpływy.
- W oddziałach i filiach na całym świecie pracują tysiące ludzi, kilku naprawdę zdolnych, tych znam osobiście, ale w tej chwili nie widzę nikogo na to stanowisko – odparł Osaka.
Spojrzeli na siebie. Takeda wyciągnął z szerokiego rękawa kopertę. Jego ospałe ruchy w niczym nie przypominały człowieka, który jednym ciosem pięści potrafi wysłać przeciwnika do grobu.
- Mam dla Ciebie bardzo ważne zadanie – powiedział, podając kopertę.
- Co zechcesz – zapewnił Osaka.
Była szara i nie zbyt gruba. Od razu dało się wyczuć jej zawartość. Mieściła zaledwie kilka stron A4. Wyjął je i pobieżnie przeglądnął. Do kartek, spinaczami biurowymi, przymocowane zostały zdjęcia paszportowe trzech mężczyzn. Po jednym do każdej. Resztę pustego miejsca na papierze zajmował drobny maszynopis.
- Co to? – spytał, wskazując na kopertę
- Raczej, kto to – odpowiedział Takeda. – Ludzie, których wybrałem na moje miejsce. Dokładnie przemyślałem ich kandydaturę, są odpowiedni.
- Wiedzą już, ze są wybrańcami?
- Nie. I tu zaczyna się twoja rola, chcę abyś w moim imieniu zaprosił ich tutaj, a ja im resztę wyjaśnię. Nie muszą od razu wiedzieć wszystkiego.
Osaka ponownie przejrzał kartki z danymi.
- Moim zdaniem oni nie prezentują jakieś szczególnej wartości na tę stanowisko. żaden.
Zapadło niezręczne milczenie.
- Komu innemu należy się scheda po tobie – dodał Osaka.
Takeda zacisnął szczęki. Dłonie mocniej chwyciły barierkę. Obaj doskonale wiedzieli o kim mowa.
- Szanuję twoje rady, ale tym razem zaufaj mi i ogranicz się do wykonywania poleceń.
Takeda przez moment zastanawiał się czy zdradzić przyjacielowi motywy, które nim kierowały. Jakie czynniki zmusiły go do przedsięwzięcia takich kroków. Odrzucił jednak tą opcję. Jeszcze nie teraz.
- Proszę zrób to – Takeda wyraźnie spuścił z tonu. – Tylko ty jesteś w stanie przekonać ich do przyjazdu tutaj bez wyraźnego powodu.
Niespodziewanie prezes Takeda Industries oderwał się i zszedł z mostu na drugą stronę stawu. Osaka podążył za nim.
- I niech zostanie to miedzy nami – rzekł półszeptem Takeda, zupełnie jakby mówił do siebie – Miko też ma niczego nie widzieć.
- Ale to ona jest prawowitą spadkobierczynią – przekonywał Osaka. - Jedyną.
Takeda Yosotsune nie skomentował tej wypowiedzi. Bardzo kochał córkę, ale ubolewał, że nie doczekał się tak upragnionego syna. Następcy. żona zmarła kilka dni po narodzinach Miko. Poród był dla niej zbyt wyczerpujący i trzydziestoośmio letni organizm nie wytrzymał takiego wysiłku.
Pani Takeda w przeciwieństwie do męża, była słabego zdrowia, często nękana chorobami i infekcjami oddawała się w ręce lekarzy. Szafki wypełnione miała arsenałem najróżniejszych leków. Małżonek próbował ją namówić na treningi karate lub jogi twierdząc, że to wzmacnia ciało i ma zbawienny wpływ na organizm, lecz ona nie chciał tego słuchać, nie wyobrażała sobie, jak wyczerpujące ćwiczenia mogą ze słabego człowieka uczynić zdrowego i silnego.
- Moim zdaniem lepiej będzie, jeżeli zamiast jeździć po świecie, zajmiemy się edukacją Miko. Nauczymy ją kierować firmą.- próbował ponownie Osaka, chociaż dobrze wiedział, co usłyszy.
- Ona jest kobietą – odparł Takeda
- I twoją córką.
- Jest słaba jak jej matka. Nie poradzi sobie z tak dużym przedsiębiorstwem i nieważne ile będziemy ją uczyć.
- Uważam, że trzeba dać jej szansę – nalegał Tadashi.
- Nie interesuje mnie, co uważasz w tej sprawie! – krzyknął Takeda. Po chwili, jakby z zażenowaniem, że dał upust złości, spuścił wzrok. Rzadko podnosił głos, może dla tego, że nie często tracił panowanie nad sobą, ale teraz znajdował się w wyjątkowej sytuacji.
- Oni zostaną współwłaścicielami i radą nadzorczą – wskazał na kopertę, która w rękach wciąż trzymał Osaka. – Zaufaj mi. Wiem, co robię
Zdawał sobie sprawę jak zabrzmiałoby stwierdzenie, że najważniejszym argumentem była wizja, której doznał w nocy podczas medytacji i przez nią stawiał przyszłość firmy oraz przyjaźń na ostrzy noża.
I po za tym było coś jeszcze. Obowiązek obietnica i słowo dane dawno temu.
- Zrobię, co w mojej mocy – zapewnił Osaka. Nie wyglądał jednak na przekonanego. Odezwał się ponownie przyciszonym i niepewnym głosem. – Takeda-san w innych okolicznościach nigdy bym się nie odważył, w tej sytuacji jednak ośmielam zapytać. Czy naprawdę nie ma innego wyjścia?
Yosotsune nawet nie spojrzał na przyjaciela.
- Gdybym Cię nie znał tak dobrze, to pomyślałbym, że chcesz to stanowisko wyłącznie dla siebie – pokręcił z niedowierzaniem głową, jakby nie do przeskoczenia była dla niego myśl, że Osaka może przekładać własną korzyść ponad dobro firmy. – Jesteś moją prawą ręką i doradcą. Ja odchodzę i ty też. Trzeba dać szansę młodszym.
Tadashi Osaka zapatrzony w taflę mętnej wody, myślał, od czego zacząć powierzone mu zadanie. Czuł spoczywającą na nim odpowiedzialność. Odkąd pracował u Takedy nigdy nie zawiódł jego zaufania i zawsze wywiązywał się z poleconych zadań. Lecz tym razem czuł wyjątkową presję.
Kłębiaste chmury przysłoniły słońce, rzucając złowrogi cień na cały ogród. Zrobiło się ponuro i przygnębiająco, a powietrze ciężkie jak z ołowiu. Zaczerpnął głęboko powietrza. Poczuł uścisk w klatce piersiowej i poluźnił krawat.
- Tydzień – powiedział Takeda. – Masz tydzień.