Zielony Dwór.

1

Kod: Zaznacz cały

Tekst jest przeznaczony tylko dla dorosłych.
[/color]




Siedzący w pustej karczmie błazen dłubał z nudów w krzywych zębach kawałkiem odłamanej przed chwilą drzazgi. Wstawał mglisty poranek. Obudzony kogut piał za ścianą, jakby od tego zależało życie kurnika. Kpiarz czekał. Me i Be, dwa typy spod ciemnej gwiazdy miały zjawić się lada chwila. Zawodowcy prowadzący w szarej strefie biznes pod hasłem: Przebaczenie to sprawa Pana i grzesznika, my organizujemy jedynie spotkania, mieli pełne ręce roboty. Marel, taką ksywkę miał dłubiący, który dla spokoju sumienia nie podawał nigdy prawdziwych danych, zamówił kolejny kubek. Pierwszy wypił za zdrowie tych, którzy go w życiu kochali. Drugi poszedł na konto wszystkich mu szkodzących. Trzeci, to skłon w stronę warunkowo żyjących, bo nie zasługiwali. Za czwartym razem pomyślał o tych, którzy odeszli, choć nie powinni.
Spore kubki, picie na czczo, w sumie powinien leżeć pod ławą. Nic z tego. Czuł się dobrze. Nawet bardzo. Przypomniał sobie niedawne spotkanie z wysłannikami serbskiej gildii błaznów i ich propozycję. Grzecznie odmówił, jako niezrzeszony kpiarz mógł sobie na to pozwolić, bez obaw, że ktoś zorganizuje mu spotkanie z „pociągającym za sznurki”.
Skrzypnęły drzwi. Weszła kobieta. Jakaś taka nijaka. Skierowała się do Marela. Bez słowa położyła zawiniętą w rulon kartkę, obróciła na pięcie, wyszła.
- Piąty kubek za zdrowie każdej niewiasty na tym padole – Szybko wlał w czeluść gardła, nie roniąc ni kropelki. Rozwinął i przeczytał wiadomość:

Marel
Udaj się do Zielonego Dworu. Nie pozwól zabić idei filozofii osobowości. Bądź ostrożny.

A pod spodem:
Siema ma! Arni z tchej stchony! Słuchaj Marel. Jest takie miejsce zielone, które mógłbyś odwiedzić dla porządku naturalnego. Z tego, co wiem i tak się nudzisz. Po ostatnim zadaniu masz kupę kasy, więc zrób raz coś za darmo, nie bądź taka świnia! Liczymy na ciebie, kutafonie jeden. W nagrodę masz wierszyk od jednej księżniczki:
mój Błazenku!
cóż za pomysł?
wszak w Drezdenku…
widzisz ,jakie śliczne rymy ci funduję?
znasz dziewczynę co dla ciebie
nie-wiersz pisze
i nie prozę?
no a teraz możesz
zrobić pozę:
wiersza dla mnie napisała Magda Tara
co od rana do wieczora
siedzi w słowach
tu się rym zaczyna łamać
więc pa, Błaźnie!
co tu gadać!
wiersz pour toi!
choć nie-wiersz!
wierzysz?
nie wierz, jeśli chcesz…

Marelowi wzrosło tętno, przypomniały się cygańskie czasy. Głośno przełknął ślinę. Czytał dalej :

Druga księżniczka Zielonego Dworu obiecała spełnić twoje marzenie. Jak tylko się pojawisz, zwróci na ciebie uwagę, a potem od słowa do słowa zaproponuje realizację projektu „ czasowstrzymywacza”

Me i Be.
Tego było już za wiele! Błazen zerwał się jak oparzony na równe nogi. Wywrócił krzesło, ławę i zgarniającego puste kubki gospodarza. Rzucił szeleszczące krocie na podłogę. Popędził przed siebie z temperaturą piekła ( bo nisko) , ciśnieniem nieba( bo wysoko) i obudzonymi na nowo marzeniami ( bo człowiek).

Początkowo gnał, ale się zmęczył. Szedł więc i „podbiegał” na zmianę. Po kilku godzinach wlókł nogę za nogą, człapiąc zygzakiem, ocierając się o pobliskie drzewa. Głowa opuszczona, ręce dotykające ziemi, kręgosłup wygięty w „V’, co wcale nie oznaczało zwycięstwa ani napędu rakietowego. Sapał, stękał i lśnił się od potu, niczym „Lokomotywa” Tuwima poruszając z odwrotnie proporcjonalną szybkością. Nędza i rozpacz.
- U-A! – Obudziła przysypiającego w podróży błazna, wyskakująca na środek traktu, z pobliskiego jeziorka szuwarowo-bagiennego, żaba. Kpiarz otworzył jedno zaspane oko.
- Czego kurwa?
- Nie jestem żadną kurwą! Wypraszam sobie! Jestem żaba! Zaklęta przez pomyłkę z polecenia władcy Zielonego Dworu księgowa klubu poetyckiego „ Pukam tu, pukam tam”, za rzekome zdefraudowanie dwudziestu ośmiu złotych przeznaczonych na produkcję trzech plakatów reklamujących występ zagranicznego bociana! I owszem, kupiłam sobie ciacho, marki „ Napoleonka” oraz kawusię, ale nie sama tylko jeszcze zasponsorowałam koleżankę - suflerkę o ksywce „ kazikablue”. Miała oddać do czternastego, widocznie zabacuła. Król dowiedział się trzynastego w południe. Piętnastego rano obudziłam się żabą. Pierdolona numerologia! – Skaczące „coś” nadęło się, wywaliło wargi i kumknęło – Pocałuj mnie!
- Chyba kopnij raczej… - Marel doszedł już całkowicie do siebie – Zielony Dwór – powtarzał niczym mantrę – Jest już tuż, tuż – Rzeczywiście. Jak na zawołanie, z oddali doleciały odgłosy życia.
- Kokoko! – Piał miejscowy kogucik – Kokoko! Jestem, kokoko, czuwam, kokoko, kontroluję kury, kokoko! Chwalcie mnie, kokoko, bijcie brawa, kokoko, bo zniosę jajo, kokoko!
- Żaba, jak daleko do Zielonego? – Spytał poważnie piechur, co nie zdarzało się często.
- Pocałuj mnie, to ci powiem! Jak w bajce! Machniom? – Ponownie wydęła mięśnie z nadzieją na odmianę losu.
- Nie ma mowy. Nie całuję żab w usta! – Kpiarz zaczął nerwowo wycierać wargi brudnym rękawem… z drugiej strony… musiał dotrzeć do celu.
- To może chociaż w pupę? – Nie odpuszczał zdesperowany płaz – Wiesz, ja już nie wytrzymam dłużej w szlamie! Proooszę! Pomóż mi!
- No dobra, cwana żabo, można rzec, ledwo mądra nawet. Wskakuj do kieszeni. Pokażesz drogę, dotrzemy do Zielonego Dworu, może tam znajdziesz frajera – Szóstym zmysłem, który posiadają wszystkie rasowe błazny, zaraz obok podręcznego wieloczynnościowego kozika, błazen wyczuwał, że z żabą lepiej nie zadzierać.
Ruszyli przed siebie.
O rech, rech, rech!
Jak mi plecie wiech!
Żegnaj szlamie brudny ciulu,
Niech cię pszczoły lepią w ulu!
O rech, rech,rech!
Wszystkie żaby mi zazdroszczą,
Bo jadę do miasta,
Kiedy one poszczą!
O rech,rech,rech!
Mieszkałam na dnie głębokiej studni
A teraz mi w uszach wolność dudni
Bo wcześniej nie słyszałam szumu morza
I pojęcia nie miałam, że taka ze mnie wielmoża!
O rech,rech,rech!

Podśpiewywała sobie w kieszeni. Pierwszym napotkanym mieszkańcem dworu był spięty maksymalnie kogucik.
- Pocałuj mnie! – Zażądała na „ dzień dobry” pasażerka kpiarza.
No i się zaczęło…
- Nie,kokoko!
- Weź, pocałuj w usta, noo…!
- Całus w wargi,kokoko? Nie ma mowy, kokoko.
- W udko?
- Yy,kokoko.
- W uszko?
- Nie, kokoko, zresztą, kokoko, nie masz uszu, kokoko.
- Ale mam zewnętrzne receptory czuciowe, pocałuj jeden.
- Kokoko, kiedy ja mam za to dziób i nie umiem, kokoko, całować. Dziobać i owszem.
- A to nie to samo? Kogut, zrób coś!
- Kokoko, ale jeszcze, kokoko kury zobaczą, kokoko i rozpowiedzą, kokoko, że to sprzeczne z naturą, kokoko, że jestem inny, kokoko i mnie będą pazurami wytykać, kokoko.
- Nie bój się.
- Ale kiedy się, kokoko, boję…
Znudzony błazen zostawił parę ( ale nie Annę, nie,nie,nie) u bram Zielonego Dworu.
- Poezja i czasowstrzymywacz, poezja i czasowstrzymywacz, poezja i czaso… - Mruczał, patrząc napotkanym ludziom prosto w oczy, hardo, głęboko. W gębę dostał przy czwartej zwrotce. Nakrył nogami, aż ciżmy spadły. Okazało się, że właścicielka, wielkich, okrągłych, zielonych oczu miała swojego „anioła stróża”. Miejscowy siłacz jednym celnym ciosem w szczękę pozbawił kpiarza równowagi, lewego buta i pamięci. Powalony wstał, chwiejąc się lekko, pokręcił w kółko.
- Chodź ze mną – Ktoś chwycił drżącą rękę. Pomógł stawiać kroki. Nadał nowy kierunek.
Zaimek zupełnie nieokreślony. W kolokacji, ktokolwiek. Synonim w parze z antonimem: nikt, zaprowadził błazna w sobie jeno znane miejsce. Ładu i składu dla każdego człowieka. Podręczny magazyn Wielkiego Maga stanął otworem przed brudnym, obdartym, choć bogatym w marzenia Marelem, który całą wielką kasę porzucił w szynku.
Ktoś prowadził nikogo za rękę. Wśród ludzkiego tłoku, zajętych własnymi sprawami dworzan, błądzący w ciemnościach spotkali się w okolicznościach dziwnych, nagłych, do tego zupełnie przypadkowo.
Zaimek nieokreślony miał bowiem zupełnie inne, niesprecyzowane jeszcze plany na ten dzień, co dla buszujących w słowach nie było niczym nowym.


Tak błazen trafił w sam środek Rady Głuchych.
Przy okrągłym stole ( podobno <za> nie da się siedzieć w takim ustawieniu) zastał:
Dwa wierszoskroby : Pan Zielony i Mr. Sexy.
Jeden mocarz: Piętnaście gramów ( w którym błazen rozpoznał – ku własnej radości, że mu pamięć wraca- właściciela powalającego prawicowego ciosu i lewackiej obutej nogi oraz centro klubowego ciężaru – skok na bok)
Cztery pizdy z klubu poetyckiego „Dziarska szparka”, wśród których było dwóch transwestytów umodelowanych na wczesny barok. Jedna piękność ze średniego rokkoko i mniejsze cudo z paleozoiku zaawansowanego.
Wydymająca mięśnie i robiąca głupie miny żaba.
Udający, że go tu nie ma, kogut.
Pisarz z siwą brodą.
Anioł w stroju diabła.
Diabeł bez ciuchów.

Przed każdym stała maszyna do pisania. Mr. Sexy zastukał w klawiaturę pierwszy. Wydarł papier, wstał, podszedł do kpiarza.

” Człowiek jest stworzony do szczęścia, jak ptak jest stworzony do lotu" – Przeczytał na głos Marel –
- No i…? – Spytał w kierunku siedzących, dzwoniąc dla dodania sobie otuchy. Pan Zielony wzruszył ramionami. Jedna pizda wpadła w spazmy. Łkając, wstrząsana kolejnymi falami przytuliła się do żaby, która natychmiast chciała zostać pocałowana. Zastukała maszyna Anioła w stroju diabła. Zapisana kartka wylądowała przed Mr. Sexy.
„ Słuchaj wierszoskrobie jeden! Rosyjska awangarda nie jest ruletką! Twoje podejście do Spinozy oraz Edypa nie przekłada się na jakość!” – Sexy, zgniótł szybciutko otrzymaną wiadomość. Splunął przez lewe ramię i rzucił papierową kulkę pod stół. Kopnął. Uniosła się w kierunku błazna, który pięknym lewym wolejem posłał ją wprost do otwartej paszczy prawie-ropuchy. Płaz zakrztusił się, z wytrzeszczem oczu i wyciągniętymi rapytami zwalił nieruchomo na podłogę. Zapadła widoczna konsternacja. Podbiegł mocarz. Kopnął lewacką stroną w tyłek martwą już chyba ropuchę. Papier wystrzelił przed siebie.
- Hyyy…! – Odzyskiwała przytomność ofiara nieudolności wierszoskorba.
Zastukotała maszynka diabła bez ubrania. Wiadomość poszła do iluś tam gramów.
„ Ty głupi ciulu! Żaba jest symbolem bogactwa, powodzenia i szczęścia! W zasadzie to wszystko na Ziemi jest symbolem czegoś tam i nie wolno kopać tego w dupę! Zachowałeś się jak Elizeusz, ty łysy oprawco! Teraz albo spłodzisz czterdzieścioro dwoje nowych dzieci albo kopniesz w tyłki dwa wściekłe niedźwiedzie albo wstąpisz do młodocianego gangu albo ja z ciebie uczynię czerwonego orła i będziesz się na wieki żywił rosą i ziołami!”
Następnie bies wystukał kolejną wiadomość i podszedł do błazna:
„Słuchaj idioto, prostolinijny cietrzewiu. Chcesz być męczennikiem? Taki trafia zawsze do raju, nawet jeśli cierpi w niezbyt słusznej sprawie.”
Tego było już za wiele – Walcie się patałachy! – Krzyknął kpiarz i obrócił na pięcie.
- Cięcie! Koniec cyrku! – Transwestyta z wczesnego baroku podszedł do spazmującej pizdy. Wziął potężny zamach i walnął otwartą dłonią między łopatki. Pomogło. Coś wypluła. Na blat okrągłego stołu wypadła kolejna zapisana kartka. Ciekawość wzięła górę. Wszyscy nachylili się, żeby przeczytać :
„Tu, gdzie Ben Bulben łysy łeb obnażył,
Yeats leży w Drumcliff na cmentarzu.
Przy drodze wiekowy krzyż stoi,
Utarty napis marmuru nie zdobi;
Tylko na głazie wapiennym tej treści
Wyryto słowa, które sam kazał umieścić:
Tak samo chłodno spójrz
Na życie i na śmierć
Nie wstrzymuj konia, jedź”
- Dzień dobry, czy ktoś z państwa ma może instrukcję BHP? Właśnie wypływam w morze, na koniec świata…i nie wiem, czego się trzymać - nastrój prysnął jak bańka mydlana.
- Daj spokój Krzysiek, też się pytałem, chodź już, okręt czeka – Mikołaj Kopernik chwycił za ramię Kolumba. Gwizdnął przeciągle na palcach, jak tylko on jedyny potrafił.
- Idę już idę! – Leonardo da Vinci biegł z torbą pod pachą – A Gogh? Nie płynie?
- Nie, ma chorobę morską, woli latać, ale…
- Cie choroba, coś z tym trza będzie zrobić – Vincent popatrzył na kolegów – Zapomniałem wiosła! Zaraz wracam!
- To wsiur jeden – Mikołaj był wyraźnie niezadowolony z opóźnienia.
- E, wy dwaj! Który mnie pocałuje? No który…?
Kopnięta w dupę żaba wyskoczyła na sam środek ruchliwej ulicy, jak wystrzelona z procy.
- To pedały pierdolone…- Zaadresowała myśl w kierunku pleców odchodzącej trójki.
- Uwaaagaaa! - Mknący z zawrotną prędkością miejscowy rajca nie zdążył wyhamować osła zaprzęgniętego w dwukołową podwódkę – Prrr! Prrr, kurwa! Prrr! – Darł się tym głośniej, im bliżej była ściana lokalnej karczmy. W ostatniej chwili osioł stanął dęba, wózek podskoczył, a właściciel wspaniałego kapelusza z piórkiem zatoczył w powietrzu elipsę.
- Ja cię… - Zahipnotyzowana widokiem żaba zapomniała o Bożym świecie.
- O, zahipnotyzowana żaba! – Powiedział wychodzący z knajpy, lekko wstawiony błazen. Usłyszał to przechodzień, powtórzył w domu żonie patrzącej się w kawałek materiału. Dostał za to po pysku. Szanowna małżonka wspomniała kiedyś przy spotkaniu z sąsiadką, kiedy obgadywały swoich mężów i ich ciągoty do oglądania ładnych dworek. Dzięki temu kobiety zbliżył się bardziej do siebie. Błazen podszedł i zgarnął płaza do kieszeni. Kiedy żaba doszła do siebie, usłyszała głos kpiarza:
- I oto powiadam wam ludzie, Pentachłam apostoła Zarabezmlaska odpowie na każde wasze pytanie. Gość pustelny musiał odczekać dziesięć tygodni i jedenaście godzin, żeby stojąc na głowie odczytać tajemnice w nim zawarte! A ot i łon ci: Po pierwsze pamiętajcie, że nie ma Bogini poza Boginią, która jest Waszą Boginią. Nie ma ruchu fryzyjskiego poza ruchem fryzyjskim, którym jest Ruch Eryzyjski, a każdy Korpus Złotego Jabłka jest ukochanym domem Złotego Robaka!
Tłum wznosił się i opadał na przemian, jak wzburzony ocean. W stronę mówcy leciały kamienie, owoce, pieniądze i potajemnie wysyłane całusy z pięknych niewieścich dłoni. Czyniąc uniki, łapiąc w powietrzu monety i odsyłając serduszka błazen kontynuował:
- Po drugie! Każdy dyskordianin znajdujący się w początkowej fazie objawienia powinien w piątek udawać się w samotności w miejsce radosnego spożywania hot doga!
- Kocham cię – Powiedziała żaba wydymając mięśnie i mrużąc oczy, oczekiwała spełnienia.
- Po trzecie! – Głośniej krzyczał kpiarz, usiłując zapanować nad napierającym tłumem – Każdy dyskordianin powinien zawsze stosować Oficjalny Dyskordiański System Numerowania Dokumentów!
- Będę zawsze z tobą – Szeptał płaz, marząc.
- Po czwarte! – Ryczał jak bawół orator – Każdy dyskordianin powinien powściągnąć się od jedzenia hot dogów, bo taka była reakcja Naszej Bogini, kiedy zmierzyła się z Afrontem Pierworodnym!
- Może nie urodzę ci potomka, tak wiele nas bowiem dzieli, ale nie chcę żyć bez ciebie – Mruczała spazmatycznie drżąc w kieszeni nieboraczka.
- Po piąte! – Chrypiał nieborak – Każdemu dyskordianinowi nie wolno wierzyć w to, co czyta!
Tłum uniósł bohatera.
- Tak jest zapisane i niechaj tak się stanie! – Błazen popłynął niesiony na rękach w stronę oczekującego wozu – Niech żyje dyskordia! Wszyscy oprawcy będą trangresowani! – Ostanie słowa wykrzyczał siedząc za kratami. Po godzinie leżał przywiązany pasami do łóżka w domu wariatów pod wezwaniem Świętego Franciszka. W tumulcie nikt nie zauważył żaby.
- Zarypiasta świątynia! Weźmiemy ślub? – Spytała skacząca panna młoda – Bóg byłby zapewne szczęśliwy, gdyby świeciła pustkami, a ludzie cieszyli się życiem, zamiast tkwić w duchowym męczeństwie, gdzie: „Być albo nie być” nie jest wcale pytaniem, ale krzykiem donikąd… DRONF!
Kpiarz otworzył oko, spojrzał na podłogę i skaczące indywiduum
- Eris? To Tyyy!? – Podnosząc się w zdumieniu nie czuł kaleczących ciało pasów.
- Nie, jestem chodzącą chatą wuja Toma…to co, ożenisz się ze mną? – Lekka jak piórko poczłapała w stronę pacjenta. Wskoczyła na klatkę piersiową, spojrzała w oczy… Cmok!

Szalejący na morzu sztorm raz po raz pokrywał skaczący okręt tonami wody. Kopernik wisiał na wewnętrznej balustradzie kambuzy załogi i rzygał do wiadra. Kolumb twardo stąpał po pokładzie, do czasu, aż pośliznął się na skórce od banana, rzuconej przez Leonarda, kiedy jeszcze świeciło słoneczko, a okolica była lustrem.
- Co za tępy chuj nazwał naszą łajbę „ Żabą”? – Wyrzucił z siebie między torsjami właściciel wydatnych kości policzkowych. Nie był w pełni zadowolony z osiągniętego kompromisu między treścią żołądka, a różnicą poziomów szalejącego żywiołu.
Nikt nie był w stanie udzielić odpowiedzi. „ Żaba” mknęła bez kontroli, podrzucana, miotana i kierowana teorią chaosu…

„ Cała Polska to jedna rodzina, oprócz Marela, tego skurwysyna’ – Pisał gęsim piórkiem, świeżo zresztą wyrwanym właścicielce; z tyłka, błazen, na rybim pęcherzu, maczając w soku z żuka tępą końcówkę.
- Turlitu, turlitam! – Śpiewała pod nosem żaba. Po drugim naparstku miejscowej nalewki wracała z leśnego wychodka, podskakując w rytm ptasiego świergotu.
Marel skończył. Złożył orędzie w kostkę, splunął, wsadził w gębę i żując starał się rozmiękczyć treść oraz formę.
…” I będziesz każdego dnia żałował, żeś się urodził. Co ranek na dowód własne ego pożerając, naprzeciw chuci, wbrew jej synonimom, zgodnie z antonimami. Za drwiny nikczemne z króla mości, boga jegomości, szambelana i jego wielkości. Do samego końca twego, na ziemskim padole. Tak postanawia Rada Głuchych w piętnasty dzień miesiąca przy pianiu kura obszczymura…” – Dalej szło, o to, że brak zgody kpiarza zostanie potraktowany jako odstępstwo, odszczepieństwo i inność piekielną, za co grozi mu dożywocie w domu dla obłąkanych, łba odrąbanie albo odwieczne palcami wytykanie ( do czego był skłonny się przyzwyczaić, gdyby nie rzucane przy tym nałogowo kamienie). Podpisał i wyszedł wieczorem przez skrzypiącą furtkę z płazem w kieszeni. Wrócił do punktu wyjścia, czyli znajomej karczmy. Zażądał zwrotu pieniędzy.
- Kiedy w końcu wymyślą słomki do picia? – Spytała orędowniczka dzikich podskoków, wspinając się po ściankach wysokiego kufla.
- Hy…. – Kpiarz chwycił trunek i szybko zapił „przepychając” pokutę. Wytrzeszczone gały powoli wracały na miejsce – Za dwieście trzydzieści osiem lat, pięć miesięcy, trzy tygodnie, cztery dni, osiem godzin, dwadzieścia trzy minuty i siedemnaście sekund – Czytał z podręcznej, tajemnej Wielkiej Księgi Siusiaków, z którą się nie rozstawał.
- A damskie zegarki? – Żaba wydęła mięśnie do pocałunku.
- Za trzysta piętnaście lat, osiem miesięcy, dwa tygodnie, cztery dni, piętnaście godzin, dwie minuty i trzy sekundy – Skorzystał z Wielkiej Księgi Cipek, drugiego tajemnego dzieła znanego każdemu kpiarzowi.
- Tygodniki dla gospodyń domowych? – Płaz rozwinął niewidzialne skrzydła.
- Trzysta osiemdziesiąt lat… - Nie dawał się zaskoczyć wywołaniec.
- Tipsy?
-…..
- Orzechowe chipsy?
-….
- Skurwysyństwo?
- Już jest… żaba, odpierdol się! – Marel położył na stół talię kart: Cztery czarne koty i cztery białe były na samej górze. Kozy, gęsi oraz cztery różowe prosiaki poniżej. Kare konie, krowy w kropki bordo i wyblakłe Chihuahua zamykały stawkę. Błazen w koronie miał statut jokera. Razem trzydzieści trzy karty. Dla mężczyzn, wiek chrystusowy.
- No, a powiedz mi kochanieńki, jak i kiedy oni to wymyślali? – Ciągnął płaz.
- Różnie. Podczas kąpieli, stosunku, biegu, kłótni, spaceru, snu, modlitwy, głodząc się i biczując – Zręcznie tasował karty, rozglądając się za godnym przeciwnikiem. Głośno czknął. Nie dający się strawić rybi pęcherz szukał kompromisu z nie dającym za wygraną żołądkiem. Wywołaniec przywołał szefa, zamówił kolejny kufel.
- Udka żabie, jeden pełny zestaw, bez przystawki. Migiem! – Rzucił srebrnikiem w kucharza-właściciela.
- Że ke? My tu nie mamy… - Moneta zniknęła w kieszeni zginającego się do podłogi brudnego karczmarza. Marel kiwnął głową w stronę sączącego z naparstka płaza.
- Może być nadziewana alkoholem… - Kolejny pieniążek zawirował w powietrzu. Skaczące menu zostało bez szans. Złapane za lewą, wierzgającą rapytkę, powędrowało ku przeznaczeniu.
- Ty skurwysynuuu…! Jak mogłeś! Ja cię kocham! – Niosło się jeszcze przez chwilę. Błazen kolejny raz beknął, złapał za buzię i wystrzelił w kierunku lasu. Niekiedy trudno o kompromis.

Trzy godziny później „ Żaba” została wyrzucona na mieliznę w pobliżu nieodkrytej jeszcze przez cywilizację wyspy, którą miejscowi nazywali Mrgr. Na łajbie wybuchła panika.
- W razie kłopotów uklęknij i złóż ręce…- Krzysztof czytał otrzymaną instrukcję BHP.
- Kompromis między Słońcem, a Ziemią, polega na wstrzymaniu jednego, a ruszeniu wtórym! - Krzyczał Mikołaj wstrząsany torsjami.
- Rybi pęcherz to aureola! Geometria czasu i periodyzacja sztuki! – Cieszył się jak dziecko Leonardo, zupełnie nie zwracając uwagi na szalejący żywioł.
Ludzie odnajdują się w dziwnych sytuacjach...

- Ołki łekiny i inne łyby! – Zaczął odczytywać „ Łezolucje Nałodów” pokładowy konferansjer – Łada Głuchych ułoczyście głatuluje wejścia do światowej wspólnoty globelizacji, mastułbacji i piełdolenia do kwadłatu! Płyłekamy, że żyć będziecie w szczęściu, dostatku i otumanieniu! W rytmie cza-cza! Łappabeluba łockłenłoł! – Zastepował i runął do wody. Obywatele Mrgr nie wyszli naprzeciw ekspedycji, co stanowiło kolejny dowód na istnienie cywilizacji pozaziemskiej, która nie kontaktuje się z ludzkością. Po krótkiej ceremonii wręczenia złotych globów przez kapitana; najdzielniejszym ołkom, łybom i łekinom, okręt zepchnięto z moralnej mielizny małkości, mlaskości i patafianatu niekoordynowanego. Na wyspie została wbita w ziemię lanca, cztery puste pojemniki po solonej rybie, pięć butelek siary, bez zawartości i osłupiała grupa rdzennych obywateli. Wiatr napełnił żagle łajby. Załoga zaśpiewała „ hejże ho”; czyli wzmocnione „hej”, nieodmienne. Pokład zaczął ponownie skrzypieć i trzeszczeć, morze szumieć, Kopernik rzygać, Leonardo z otwartą gębą wpatrywać się w pełne żagle, a Kolumb patrzeć pod nogi, żeby znowu nie przejechać się na skórce od banana.

Idąc za ciosem, błazen grzebał w uchu.
- Nnniiieee…allleee…tto…pprzeeecieeż…niemmmożllliwwwe – Popielaty na twarzy karczmarz, trzęsąc się i oglądając; podszedł do klienta. Oddał dwa srebrniki, wyszedł przed budynek. Zbliżył się do ściany kurnika i zaczął walić głową w drewnianą ścianę.
- Pocałowałem żabę! – Łup!
- W lewą piętę! – Bęc!
- A ona… - Nie było w co uderzyć, ściana rozsypała się w drobny mak.
- Co ty sobie…kokoko…myślisz…kokoko! – Siedzący akurat na kurze kogut zeskoczył i nerwowo zatrzepotał skrzydłami – Że co…kokoko? Żaba to nie jakaś tam Tetyda…kokoko! Cyt…kokoko! Podobno jajka podrożały w grodzie, kokoko. To prawda, kokoko? Bo jestem w formie…kokoko.

Marel zgarnął monety do łaciatej sakiewki. Ruszył do kuchni. Za okrągłym stołem siedziała kompletna Rada Głuchych. Przy palenisku stała kobieta. Czytała.
„ I za to, żeś z żaby kobietą się stała, co wbrew bożemu, naturalnemu i globalnemu porządkowi jest, będziesz gotować, sprzątać i rodzić, aż ci w kręgosłupie łupać zacznie, pot z czoła lać się będzie, a męki;codziennością nazywać zaczniesz, i tak po dzień dni. Nie może bowiem z płaza kobieta stać się i na odwrót; z mężczyzny białogłowa, a z niej Homo. Patriarchat kontra matriarchat albo zero jeden do przerwy! A ty, coś śmiał pomóc żabie! Zdolność miłowania utracisz, skurwysyństwem dominację począwszy, miotać się będziesz między pijalniami, stadionami i pilotem do telewizora! DRONF!”
- W dupie to mam.
- Ja też.
Kolejne „ Ołędzie do ołek, łekinów i innych łyb” powędrowało ku palenisku. Mężczyzna z kobietą wyszli przed karczmę. Podzielili sprawiedliwie srebrniki. Szef kłócił się właśnie z kogutem o cenę jajek w hurcie.
- Bierzemy po trzydzieści za całe i piętnaście za stłuczone jajo!
- Oszalałeś! Będzie jak ostatnio! Gospodyni wrzuciła jedno takie i drugie siakie na patelnię, żeby usmażyć oba. Pierwsze mówi: Uff jak gorąco! A tamto na to: Aaa! Gadające jajko! – Koguta przeszedł spazmatyczny dreszcz – Już zapomniałeś? Baba spanikowała, zgłosiła Radzie Głuchych zabobon i mało nas nie spalili z całym dobytkiem! Brr! Nie zgadzam się! Bierzemy po pięćdziesiąt za całe i czterdzieści za zbite! Żeby potem nie było pobitych garów!
- Po co chodzi kogut z kurą? Dla jaj! Nie będziesz mi tu warunków stawiał…! – Karczmarz złapał widły.
- W którą stronę idziesz? – Spytał błazen kobietę.
- W prawo pod górkę.
- Ok. To ja w lewo lasem.
I poszli sobie. Ale ziemia okrągła jest przecież, co twierdził Eratostenes, czuł przez skórę Kolumb, śnił Leonardo, a Kopernik poparł, razem z teorią Arystarcha z Samos i swojego imieniem przewrotu.
Więc może kiedyś się zejdą… żaba z dna studni, niesłysząca szumu morza i błazen…
DRONF!

2
- Piąty kubek za zdrowie każdej niewiasty na tym padolekropka – Szybko wlał w czeluść gardła, nie roniąc ni krop
Brakuje kropki.
Siema ma!
Nie wiem, czy z dużej nie wyglądałoby lepiej.
widzisz ,jakie śliczne rymy ci funduję?
Czytał dalej :[/b]

„ czasowstrzymywacza”


Popędził przed siebie z temperaturą piekła ( bo nisko) , ciśnieniem nieba( bo wysoko) i obudzonymi na nowo marzeniami ( bo człowiek).

„V,


Nie wiem. Pomyłka czy specjalnie.

Sapał, stękał i lśnił się od potu, niczym „Lokomotywa” Tuwima poruszając z odwrotnie proporcjonalną szybkością.

Tu ci powiem, że takie nagromadzenie wstawek i porównań zaczęło odciągać mnie od właściwej fabuły.

- U-A!

To onomatopeja, czy jakiś skrót wypowiedziała?

- Chyba kopnij raczej… - Marel doszedł już całkowicie do siebie – Zielony Dwór – powtarzał niczym mantrę – Jest już tuż, tuż – Rzeczywiście. Jak na zawołanie, z oddali doleciały odgłosy życia.


Jako czytelnik pogubiłem się tu trochę, nie wiedząc co jest dialogiem, komentarzem odautorskim a co zwykłą narracją.
Przed Rzeczywiście nie powinno być kropki?

- Nie ma mowy. Nie całuję żab w usta!
...
- To może chociaż w pupę? –


Myślę, że dobrze by było, żebyś powiedział pod jaki gatunek podpinasz swój utwór.
Zostawiam to i tego typu rzeczy bez komentarza, bo w pewnych gatunkach mogłyby pewne przejść.

Ah. I "dupa" imo lepiej by tu brzmiała.

Dworu, może tam znajdziesz frajeraKropka – Szóstym zmysłem,

Szóstym zmysłem, który posiadają wszystkie rasowe błazny, zaraz obok podręcznego wieloczynnościowego kozika, błazen wyczuwał, że z żabą lepiej nie zadzierać.


Myślę, że można pominąć. I tu, i w wielu innych miejscach.

- Nie,kokoko!


Spacja


- Yy,kokoko.


Spacja

- Kokoko, ale jeszcze, kokoko kury zobaczą, kokoko i rozpowiedzą, kokoko, że to sprzeczne z naturą, kokoko, że jestem inny, kokoko i mnie będą pazurami wytykać, kokoko.


Ciężko mi się dość przez to "kokanie" czytało.

Znudzony błazen zostawił parę ( ale nie Annę, nie,nie,nie) u bram Zielonego Dworu.


A tu już zupełnie nie wiem o co chodzi.

- Chodź ze mnąkropka – Ktoś chwycił drżącą rękę.


Kropka

<za>


Przyznam się, że dawno nie widziałem już zagnieżdżonego cudzysłowu ostrokątnego w prozie. No ale co kto lubi... Mnie takie rzeczy odsuwają od meritum, zamiast do niego zbliżać.

Dwa wierszoskroby : Pan Zielony i Mr. Sexy.


Za dużo tych spacji dajesz :)

ku własnej radości, że mu pamięć wracaspacja- właściciela


A tu z kolei jedna za mało.


Dalej dokładnie takie same literówki, kropki, dziwne pauzy, przez które nie można się skupić na komentowaniu treści.
Wybacz, ale nie jestem aż tak twardy jak djas i nie byłem w stanie przebrnąć dalej. Jeśli ci zależy to napisz...

Myślę, że dobrze by było, żebys wrócił do komentarzy innych Twoich tekstów, komentarz zwłaszcza djasa wydaje się być nadal aktualny.

Nie wiedząc jaki to gatunek, ciężko mi o fabule tekstu cokolwiek powiedzieć. A już dawać sugestie nie śmiem w ogóle.
Chociaż, czytając, miałem wrażenie, że zacząłeś tworzyć całkowicie nowy gatunek literacki. :)


Pozdrawiam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”