Nowy świat

1
___Tylko gwiazdy i księżyc rozświetlały by okolicę, gdyby nie łuna palących się budynków na przedmieściu. Tylko szum wiatru i koncert koników polnych zagłuszałby nocną ciszę, gdyby nie odgłosy marszu, huki wystrzałów i krzyk wydawanych rozkazów. Dałoby się czuć w powietrzu tylko zapach małego miasta, gdyby nie zapach krwi i śmierci.
-Mamy tych sukinsynów! Strzelać! – Nawet ci, którzy nie usłyszeli rozkazu kapitana Collinsa wiedzieli, co trzeba robić. Plan był powtarzany wiele razy: oni wpadają w pułapkę, my wyskakujemy zza osłon i ładujemy w nich tyle ołowiu ile się da. Wszyscy jak jeden mąż wychylili się zza barier, lecz tylko ci, którzy tak długo powtarzali sobie ten plan w myślach, którzy tyle razy wmawiali sobie „wychylić się – strzelić” pociągnęli chociaż raz za spust, chociaż raz oddali strzał. Tona materiałów wybuchowych, rozłożona tak, żeby zdziesiątkować przeciwników, zdziałała tyle, co zabicie jednej mrówki z wielkiego mrowiska. Szkody, jeżeli jakiekolwiek były, były znikome. Wielka masa czegoś, co było kiedyś ludźmi, szła powoli przez zrujnowane przedmieścia. Wszystkich sparaliżował ich widok.
-Na co czekacie do cholery?! Strzelać! – Collins powtórzył rozkaz i zaczął strzelać na oślep. Przeciwników było tylu, że nie trzeba było nawet celować, waliło się przed siebie i któryś po prostu musiał oberwać. Ci, którzy stali najbliżej niego oprzytomnieli i też zaczęli strzelać. Za nimi oprzytomnieli pozostali. Na początku wydawało się, że ściana usmażonego przez promieniowanie ludzkiego mięsa, która na nich nacierała, stanęła, ba, jakby zaczęła się nawet cofać. Lecz już po chwili znów ruszyła. Mutanty byli jak mitologiczna Hydra – kiedy ludzie zastrzelili jednego, na jego miejscu pojawiali się dwaj kolejni. Było ich tak wielu, a ludzi ledwie garstka. Kiedy ghoule były już tak blisko, że widać było białka ich oczu, niektórzy ludzie zaczęli uciekać. Kiedy byli już tak blisko, że aż było czuć ich smród, kapitan Collins wydał rozkaz do odwrotu. Zostało niewielu, w większości byli to ci, których sparaliżował strach. Tylko mała grupka została, by osłaniać pozostałych. Wszyscy wiedzieli, że oni już nie wrócą. A można było tego uniknąć...


___To samo miasto, parę miesięcy wcześniej. Mutanty i ludzie żyli razem, w jako takiej zgodzie. Chociaż odpowiedniejsze by było użycie zwrotu, że się tolerowali. W każdym bądź razie, ghoule żyły w swoich częściach miasta, a ludzie w swoich i jedyne co ich łączyło, to handel. Ghoule, odporne na promieniowanie, mogły bez przeszkód wchodzić do napromieniowanych baz wojskowych, fabryk i szpitali, wynosząc stamtąd broń, elektronikę i lekarstwa. W zamian ludzie dawali im za to jedzenie i artykuły pierwszej potrzeby. Mutanty często były w jakiś sposób zmodyfikowani, o wiele mniej sprawni niż ludzie. Nie mogli sami zdobywać jedzenia. Ludzie dobrze o tym wiedzieli. Wiedzieli też, że mogą żyć bez tego, co oferują im mutanty. Cały czas podnosili ceny. Zaczęły się drwiny z ghouli. Dochodziło do spięć, na szczęście w porę opanowywanych. Raz nie zdążono. Mówi się, że to wszystko zaczęło się od Speeda, jednego z mutantów, który nie chciał się zgodzić na cenę jaką proponował stary John, więc ten zabił go i ukradł jego jedzenie. Oczywiście, to była wersja ludzi. W sumie wersja ghouli różniła się od wersji ludzi tylko imionami i przynależnością „rasową” bohaterów. Jaka jest prawda? Nikt nie wie. W niedługim czasie dochodziło do częstych burd, podpaleń i samosądów. Mutanty i ludzie zasiadający w radzie miasta pokłócili się. Ludzie skazywali na śmierć ghouli za spojrzenie na człowieka, mutanty skazywały na śmierć ludzi za spojrzenia na ghoula. Utopia runęła. Mutanty rozpuściły wici, ghoule przychodziły ze wszystkich stron. Po wysłuchaniu miejscowych ghouli skupili się w grupie i zaczęli nazywać swoją bandę „Nowy świat”. Nazwa idealnie odwzorowywała zamierzenia frakcji, mutanty chciały zmienić świat. Chciały zniszczyć ludzi.


___Sierżant Collins biegł ile sił w nogach. Co jakiś czas się odwracał, przystawał na chwilę, by oddać kilka strzałów i biegł dalej. Chciał się dostać jak najszybciej do drugiej linii oporu. „Jak to się mogło kurwa stać?” pomyślał...



___Collins szedł ulicą. Wszystko wyglądało w porządku. Miał to być po prostu kolejny dzień patrolu Dzielnicy Wymian, gdzie ghoule wymieniały się z ludźmi. Mimo iż mogłoby się wydawać inaczej, było to jedno ze spokojniejszych miejsc. Nagminnie zdarzały się tylko kradzieże. Każdy wiedział, że i tak stosunki między nacjami są napięte i nikt nie chciał być punktem zapalnym, toteż nie zdarzały się poważniejsze incydenty. Do czasu...
-Spójrz. – Rozmyślania o niczym przerwał Collinsowi jego partner, ghoul. Wskazał swoim jedynym palcem u ręki w stronę sporej grupki mutantów i ludzi. Słychać było krzyki i rasistowskie wyzwiska. Collins szybko ruszył w tamtą stronę. Wiedział, że trzeba to zdusić w zarodku.
-Cisza! Co się tutaj dzieje?! – zapytał.
-Ten jebany ghoul nie chce mi sprzedać lekarstw! A moja siostra choruje, potrzebuję ich! – wyżalił się jeden z ludzi.
-Zamknij ryj śmieciu i tak chciałem za te lekarstwa mniej niż wynosi cena rynkowa, łyknąłem tą twoją denną bajeczkę, nawet ci współczułem trochę! – odparł mutant sprzedawca.
-Cisza, obywatele. Ty, co chciałeś kupić?
-To – mężczyzna wskazał palcem na małe pudełko w rękach ghoula.
-Ty, ile za to chciałeś?
-Półtora kilograma warzyw, a to przecież...
-Tak, wiem, niższa niż normalna stawka. – przerwał ghoulowi sprzedawcy Collins.
-Obywatelu, ten ghoul oferuje ci mniejszą cenę niż ustaliła Rada, z czym masz problem?
-Bo to jest niesprawiedliwe, że my harujemy by zdobyć jedzenie, a oni się zrobią spacer po skażonym terenie i zarabiają krocie! Cała ta pieprzona Rada to jedno wielkie gówno! Pewnie ludzka część to też ghoule, tylko z mniejszymi objawami! Albo po prostu się sprzedali tym nędznym mutantom! – część ludzi przytaknęła zdenerwowanemu człowiekowi, zgadzając się z nim. Część ludzi posmutniała, wiedziała, że dobrze nie będzie. Ghoule zachowały się podobnie.
-Dosyć, obywatelu, jesteś aresztowany! - Collins sprawnie założył kajdanki i zaczął iść w stronę aresztu. Jego partner namawiał tłum do rozejścia.
-Zobaczysz, jeszcze tego pożałujesz pomiocie jeden, jeszcze cię dorwę! – zdążył na odchodne rzucić aresztowany, nim Collins zdążył walnąć go pałką w łeb. „To się może źle skończyć” pomyślał kapitan. I stało się. Jeszcze tej nocy znaleziono ciało tego ghoula z targu. Jego sklep został podpalony. A on sam miał co najmniej dziesięć ran kutych. W mieście zaczął panować chaos. Tłumy ghouli żądały zemsty za śmierć pobratymca. Ludzie wyszli im naprzeciw. Na początku dochodziło tylko do starć słownych, lecz kiedy ghoule dopadli brata aresztowanego człowieka, dokonali samosądu, gdy okazało się, że to on zawinił. To ostatecznie zachwiało równowagą miasta. Tłumy zaczęły walczyć. Ludzie z początku wygrywali, było ich więcej, ghoule w większości zamieszkiwały tereny poza miastem, byli rozsiani w sporych odległościach od miasta. Kiedy ludzie całkowicie opanowali miasto i wygnali z miasta mutanty, zabrali wszystko, co do nich należało. Myśleli, że oni już więcej nie wrócą. Lecz było inaczej...


___Ghoule zaczęły się zbierać niedaleko miasta. Wygnańcy zaczęli chodzić po okolicy roznosząc wici. Trochę czasu minęło nim wszystkie się zebrały. Po wysłuchaniu wygnańców, mutanty postanowiły wspólnie odbić miasto. Starannie się przygotowywali. Zwiedzili wszystkie nieodwiedzone składy broni. Z rekonesansów wynikało, że ludzie zaczęli przygotowywać się do obrony. A kiedy nadszedł ten czas, wszystkie mutanty ruszyły...


___Kiedy Collins dobiegł wreszcie do ostatniej linii oporu, upewnił się, że nikt nie został na zewnątrz i kazał zamknąć bramę. W ostatniej chwili. Mutanty doszły do dobrych pozycji strzeleckich i zaczęły ostrzeliwać ludzi na murach. Mimo iż ludzie byli lepsi i tak nie szło im lepiej, mutantów było po prostu za dużo. Kiedy sytuacja zaczynała być coraz gorzej, jeden z dowódców zdecydował się na rokowania. Rozkazał zaprzestać ostrzału i wywiesić białą flagę. Dopiero gdy kilka kul poszatkowało flagę, ghoule zaprzestały ataku. Nie strzelały nawet wtedy, gdy Collins, wybrany jako poseł do rokowań, wyszedł przed mur. Pozwolili mu dojść do siebie. Dopuścili go do swoich dowódców. Pozwolili przedstawić swoje postulaty.


___Kiedy mutanty podniosły pal, na który wbito ciało Collinsa, ludzie nie wytrzymali. Znów rozpoczęła się strzelanina. Straty były duże, po obu stronach. Ból, krzyk, cierpienie...



___-Generale! Ghoule przedarły się przez bramę! Przedzierają się do kwater cywili, mordują wszystkich.
-Zaraz tu będą...
-Tak, generale.
-Jesteśmy skończeni...
-Tak, generale.
-Musimy to zrobić.
-Co, panie generale?
-Chodź za mną. – generał podszedł do pulpity. Włożył swoją kartę, przyłożył palec do czytnika. Wpisał kod. Ukryte drzwi otworzyły się. Generał bez wahania przez nie przeszedł. Szeregowy poszedł za nim. To co ujrzał, przeraziło go. Wielka kupa metalu z napisem „BAVIG” na boku. „BAVIG” czyli „Bomba Atomowa VI Generacji”. Bomba zdolna zniszczyć mutantów, kosztem ludzi. Generał majstrował coś przy kolejnym pulpicie.
-Czy wie co pan robi, panie generale? Może da się jeszcze tego uniknąć! – generał spojrzał na szeregowego.
-Żegnaj. – Powiedział generał i wcisnął wielki, czerwony guzik.

2
Początek mnie powalił pozytywnie. Fajnie zestawiłeś opis miasta przed zdarzeniem i po nim. Nie wiem, czy tosprawa muzyki, której teraz słucham, czy tego fragmentu, ale odrobine się wzruszyłam:)
Piotr S. pisze:Ci, którzy stali najbliżej niego oprzytomnieli i też zaczęli strzelać. Za nimi oprzytomnieli pozostali.
Powtórzenie. Może lepiej napisz, że po chwili dołączli inni?

Nie rozumiem. ten Collins nie wiedział, że mutanci byli jak Hydra i się dwoili? Jeśli tak, to po co kazał strzelać? To akurat najgorszy plan, jaki mógł wymyśleć.
Piotr S. pisze:Sierżant Collins biegł ile sił w nogach. Co jakiś czas się odwracał, przystawał na chwilę, by oddać kilka strzałów i biegł dalej.
A za nim już nie pięć mutantów tylko dzisięć. Tylko czas tracił tym strzelaniem. Naparwde nie zauważył, że się podwajali?
Piotr S. pisze:-Cisza! Co się tutaj dzieje?! – zapytał.
-Ten jebany ghoul nie chce mi sprzedać lekarstw! A moja siostra choruje, potrzebuję ich! – wyżalił się jeden z ludzi.
-Zamknij ryj śmieciu i tak chciałem za te lekarstwa mniej niż wynosi cena rynkowa, łyknąłem tą twoją denną bajeczkę, nawet ci współczułem trochę! – odparł mutant sprzedawca.
-Cisza, obywatele. Ty, co chciałeś kupić?
-To – mężczyzna wskazał palcem na małe pudełko w rękach ghoula.
-Ty, ile za to chciałeś?
-Półtora kilograma warzyw, a to przecież...
-Tak, wiem, niższa niż normalna stawka. – przerwał ghoulowi sprzedawcy Collins.
Ta scena równiez wydaje mi się bez sensu. Ten człowiek wogóle źle przyjął startegię. tez bym się wkurzyła, gdyby ktoś mi przez pół godziny nawijał bajkę o umierajacej siostrze, a później za jedyną rzecz, która ratuje życie dał tylko pięć marchewek. I gdybym była człowiekiem na pewno nie opowiadałabym jak wazny jest dla mnie towar tylko po to, żeby potem podac smieszną cenę.
Piotr S. pisze:ghoule w większości zamieszkiwały tereny poza miastem, byli rozsiani w sporych odległościach od miasta.
powtórzenie
Piotr S. pisze:Kiedy sytuacja zaczynała być coraz gorzej
pogarszała się, zaczynała być gorsza

W sumie to jest niezły wstęp do czegoś większego. Ma duży potencjał. Puszczając moją wyobraźnię widziałabym mutantów, którzy pokonywują ludzi i biorą ich na niewolników. I tu wprowadziłabym jakichś bohaterów. No bo żeby mutanci mogli prztrwać, potrzebują tych ludzi, więc na pewno by ich leczyli. I tutaj można by było wprowadzić wątek tych partnerów policjantów. jeden po jednej stronie, drugi jako niewolnik, jakiś wątek miłosny, bunt ludzi i takie tam.

Pozdrawiam:)

3
Początek mnie powalił pozytywnie. Fajnie zestawiłeś opis miasta przed zdarzeniem i po nim. Nie wiem, czy tosprawa muzyki, której teraz słucham, czy tego fragmentu, ale odrobine się wzruszyłam:)
Miło :)
Nie rozumiem. ten Collins nie wiedział, że mutanci byli jak Hydra i się dwoili? Jeśli tak, to po co kazał strzelać? To akurat najgorszy plan, jaki mógł wymyśleć.
A za nim już nie pięć mutantów tylko dzisięć. Tylko czas tracił tym strzelaniem. Naparwde nie zauważył, że się podwajali?
Hmm, może źle to ująłem w opowiadaniu, ale to dwojenie się mutantów jak hydra to tylko metafora, żeby podkreślić jak ich dużo było. Nie dzielili się w fizycznym i dosłownym sensie tego słowa ;)
Ta scena równiez wydaje mi się bez sensu. Ten człowiek wogóle źle przyjął startegię. tez bym się wkurzyła, gdyby ktoś mi przez pół godziny nawijał bajkę o umierajacej siostrze, a później za jedyną rzecz, która ratuje życie dał tylko pięć marchewek. I gdybym była człowiekiem na pewno nie opowiadałabym jak wazny jest dla mnie towar tylko po to, żeby potem podac smieszną cenę.
Przyznam się, że ta historia najgorzej mi wyszła. Chciałem wymyślić jakiś bardzo błahy powód dla którego miałaby się rozpętać ta wojna, a czy może być coś bardziej błahego niż sprzeczka podczas handu? (oczywiście, że może, no ale taka historyjka jest w czołówce najbardziej błahych xD)
W sumie to jest niezły wstęp do czegoś większego. Ma duży potencjał. Puszczając moją wyobraźnię widziałabym mutantów, którzy pokonywują ludzi i biorą ich na niewolników. I tu wprowadziłabym jakichś bohaterów. No bo żeby mutanci mogli prztrwać, potrzebują tych ludzi, więc na pewno by ich leczyli. I tutaj można by było wprowadzić wątek tych partnerów policjantów. jeden po jednej stronie, drugi jako niewolnik, jakiś wątek miłosny, bunt ludzi i takie tam.
Hmm, ciekawe. Trzeba by było tylko trochę pozmieniać bo na końcu wszystko idzie w p*zdu ^^ Choć na razie mam inne plany.

Co do powtórzeń, przyznaje się do popełnionych błędów i już poprawiam :)

4
No to wybacz za to "dwojenie":) jeśli się nie dwoili to pasuje:)

A ten błagy powód to oczywisćie może być. Chodzi mi tylko o strategię rozmowy. Mógłbys dla przykładu napisać, że człowiek wciska kit mutantowi, że wogóle leki nie sa mu az tak potrzebne, że to tylko jakies wutaminki dla niego. A wtedy mutant poczułby się urażony, że człowiek głupka sobie z niego nie bedzie robił, bo po pierwsze dla witaminek by taki kawał nie szedł do schronów, a po drugie widział, albo podsłuchał rozmowę o jego chorej córce i niech się teraz nie wypiera. A człowiek by sie wyparł i tak by się kłótnia rozpętała. I tutaj załóżmy mozna by wprowadzić postac córki, która zeby ratować honor ojca musiała udawać ze jest zdrowa, choć ledwie mogła chodzić. I tak dalej:)

Pozdrawiam:)
Ostatnio zmieniony pt 27 sie 2010, 13:19 przez Lady Kier, łącznie zmieniany 1 raz.

5
W każdym bądź razie
w każdym razie lub bądź co bądź.
Ghoule, odporne na promieniowanie, mogły bez przeszkód wchodzić do napromieniowanych baz wojskowych, fabryk i szpitali, wynosząc stamtąd broń, elektronikę i lekarstwa. W zamian ludzie dawali im za to jedzenie i artykuły pierwszej potrzeby.
Rozumiem konwencję, ale logika wymaga pewnego sprostowania: jeśli promieniowanie działało na ludzi, to w takim samym stopniu na wszystkio inne przedmioty, w tym jedzenie. Ma się rozumieć, że lekarstwa byłyby napromieniowane, broń i elektronika też - ponieważ fale radioaktywne przenikają przez wszystkie, za wyjątkiem ołowiu i czegoś tam jeszcze...
Wskazał swoim jedynym palcem[1] u ręki w [2]stronę sporej grupki mutantów i ludzi. Słychać było krzyki i rasistowskie wyzwiska. Collins szybko ruszył w tamtą stronę. Wiedział, że trzeba to zdusić w zarodku.
[1] - dziwne, aby wskazał palcem u stopy. Nie potrzebne.
[2] - powtórzenie
-Chodź za mną. – generał podszedł do pulpity.
po półpauzie powinna być spacja. Po kropce z dużej.
- Chodź za mną. – Generał podszedł do pulpity.

To nawet nie jest opowiadanie, tylko skrót. Rzuciłeś ledwie poskładaną fabułę, wprowadziłeś ledwie kilku bohaterów i to wszystko. Nie ma w tekście niczego, co wciągnęłoby - poza kalkami z gier, które znam, ale temat jest tak obszerny, że się wyłożyłeś. Na pierwszy ogień widać, że siadła logika i z braku laku, brnąłeś w wymyślony przez kogoś temat: jedzenie - skąd? Byłoby napromieniowane? Wcisnąłeś kawał historii w jedno miejsce, prawie w jeden akapit i nagle ghoule aka mutanty żyją z ludźmi, są w radzie, a mimo to nie potrafią zdobywać jedzenia, ale... no właśnie : jak funkcjonują? Mamy "research", chociażby z Fallout 1 i 2 i wiesz, że ghoule prawie nie jedzą a ich ciała nieustannie się rozkładają: żyją, ale nie żyją. Styl ciężko ocenić, jako że przed oczami zamiast opowiadania, miałem konspekt czegoś większego. Bardzo nie podobało mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

6
Hm... chyba nie ma sensu wypisywać po kolei błędów, wspomnę tylko to, co najbardziej kole w oczy: byłoza – był, było, byli... na siedem zdań siedem razy użyłeś czasownika być.
Piotr S. pisze:Było ich tak wielu, a ludzi ledwie garstka. Kiedy ghoule były już tak blisko, że widać było białka ich oczu, niektórzy ludzie zaczęli uciekać. Kiedy byli już tak blisko, że aż było czuć ich smród, kapitan Collins wydał rozkaz do odwrotu. Zostało niewielu, w większości byli to ci, których sparaliżował strach. Tylko mała grupka została, by osłaniać pozostałych. Wszyscy wiedzieli, że oni już nie wrócą. A można było tego uniknąć...
Musisz nauczyć się przedstawiać sytuację bez posiłkowania się czasownikiem 'być'. Przebuduj zdania tak, żeby go zlikwidować, ale nie stracić sensu.
Druga rzecz. Powtórzenia i to nie pojedynczych tylko wyrazów, ale całych zwrotów w kolejnych zdaniach: tak blisko, że widać..., tak blisko, że aż....

Podałeś mi streszczenie historii, do tego szytej grubymi jak postronki nićmi. Nie ma logiki, sens gdzieś umyka. Zamiast pisać: To samo miasto, parę miesięcy wcześniej. Mutanty i ludzie żyli razem, w jako takiej zgodzie. Chociaż odpowiedniejsze by było użycie zwrotu, że się tolerowali. W każdym bądź razie, ghoule żyły w swoich częściach miasta, a ludzie w swoich i jedyne co ich łączyło, to handel., pokaż to czytelnikowi. Taki opis jest jakby dla filmowców, żeby mogli sobie wyobrazić, jak ma wyglądać miejsce akcji.
Piotr S. pisze: Plan był powtarzany wiele razy: oni wpadają w pułapkę, my wyskakujemy zza osłon i ładujemy w nich tyle ołowiu ile się da.
Całe opowiadanie w narracji trzecioosobowej, a tu taki zwrot?
Piotr S. pisze:Mutanty byli
Piotr S. pisze:Mutanty często były
Piotr S. pisze:ghoule dopadli
Piotr S. pisze:ghoule żyły
Odmiana leży. Raz tak, raz tak. Samowolka i tyle.
Piotr S. pisze:ran kutych
O.o

Przykro mi, ale nie podobało mi się. Wybuchałam śmiechem w niektórych momentach, a chyba nie o to chodziło. Odniosłam wrażenie, że nie przemyślałeś fabuły, ani konsekwencji, jakie niesie za sobą użycie jako bohaterów napromieniowanych osobników (jak to Marti napisał). Następnym razem postaraj się być konsekwentny. Zbyt dużo tu rzeczy wziętych z powietrza i to chyba najbardziej czyni tekst niewiarygodnym.
Czytaj, pisz i szukaj informacji na temat tego, o czym piszesz.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”