31
autor: okoego
Szkolny pisarzyna
Jak najbardziej zachęcam każdego autora do samodzielnego wydawania swoich prac. Napiszę więc kilka szczegółów na ten temat i kilka słów o swoich poiczątkach
Na studiach napisałem pierwszą książkę (1999) i zacząłem szukać wydawcy. Oczywiście bezskutecznie. Wtedy zacząłem dorabiać sobie jako przedstawiciel dla pewnego krakowiskiego wydawnictwa - chodziłem po sklepach i zbierałem zgłoszenia reklam na mape samochodową. Pracodawcę zapytałem jak z wydaniem. Zgodził się, ale po mojej wpłacie za całość. Co więcej, musiałem mu zapłacić za jego pracę, za druk w całości i odstąpić jeszcze 500 sztuk książki. Moja mama uwierzyła we mnie i dała mi część swojej krwawicy - pracowała w telekomunikacji i dostała w owych czasach akcje firmy. Zapłaciłem 15000zł... za 5000szt. Był 2001.
Jeszcze coś:), wydawca nawet nie chciał mnie rozliczać, musiałem więc otworzyć własną firmę, co nakładało na mnie różne obowiązki, a względem wydania była ona zupełną fikcją. Wydawca zatem dał mi kopa obiema nogami. Oczywiście wkrótce firmę zamknąłem, a książki trafiły do 2005 roku do piwnicy.
Nowy rozdział życia przyniósł zwolnienie z pracy w 2005 roku, w bardzo specyficznych okolicznościach, przez które byłem dyskryminowany zawodowo i nie mogłem znaleźć nowej. Kiedy pomału traciłem wszystko i zbliżała się eksmisja zacząłem sprzedaż książki w internecie i tak się zaczęło. Głupia książka napisana na studiach uratowała mi życie i zachęciła do pisania.
Zachęcam więc do tego wszystkich, bo kto wie, być może innych (ktoś pisał, że w młodości dał się również "tak zrobić" wydawcy) nie byłoby tutaj, gdyby "nie dali się kiedyś zrobić".
Mogę też napisać, że działam na rynku książki naukowej i popularnonaukowej (do beletrystyki jeszcze nie dorosłem), czyli rynku, który wydawcy uważają za trudny. Za moją ostatnią książkę niektórzy czytelnicy (grupa zawodowa dla której piszę) wydrapaliby mi oczy - coś jakbym nie dbał o swój interes i sam sobie zakładał stryczek, nie tylko jako wydawca, lecz również zawodowo. Nie piszę więc dla pieniędzy (pod czytelnika), ale muszę o nich myśleć, bo co bez nich?... Tym bardziej, że pracy nie znajdę po takich komentarzach jak poniższe.
Komentarze o mojej osobie (książce) po jej wydaniu w maju.
Forum dla lekarzy konsylium24.pl (fragmenty) - wypowiedzi psychiatrów.
"hmmm... nie, zmieniam zdanie. Mieliśmy taką pielęgniarkę na ostrym oddziale. Miała kobita skończoną psychologię i co roku leciała do Nowego Yorku brać udział w warsztatach psychoanalitycznych. Pamiętam pacjentów psychotycznych którzy zaczynali rozumieć że ich omamy i urojenia wywołane są nieprawidłową relacją z matką w okresie wczesnego dzieciństwa... Na szczęście kobita przeniosła się na kardiologię i od roku już jej z nami nie ma".
"Przykre, ze ten pan pracuje klinicznie. Ale trudno go o to winić, pieniądz nie śmierdzi. Winić należy raczej środowisko lekarskie, że dopuszcza do takich sytuacji. Dopóki polscy psychiatrzy nie zaczną reagować na takich oszołomów psychologów-pseudoterapeutow i dopóki polscy psychiatrzy nie wymuszą regulacji zawodu psychoterapeuty, znachorzy będą sie panoszyć".
Poniższe jest doskonałe. Okazuje się, że czasy palenia książek na stosie nie minęły. Chcą mnie również zwalniać z pracy...
"W opisanym przypadku: myślę, że wystarczyłoby, gdyby do ksiegarni medbook wpłynął protest ponad 100.000 lekarzy, podobnie, a wycofanoby wspomnianą książkę. Gdyby Poradnia Zdrowia Psychicznego w <miejscowość> otrzymała listy od polskich psychiatrów zawierające sprzeciw przeciwko zatrudnieniu pana <moje nazwisko>, pewnie by go zwolniono".
Ciężki kawałek chleba uprawiamy:),
Wobec powyższego, sprostuję nieco swoją propozycję.
Jak napisałem w 1 poście, liczę na prace naukowe np. mgr czy dr, beletrystyka niejako wyskoczyła z konopii. Zatem proponuję pomoc w wydaniu prac, o których zarówno autor jak i ja wiedzieć będziemy, że się nie sprzedadzą. Może to być małe wydanie np. 300szt. Proszę się więc nie dziwić, że liczę na opłatę druku, bo właściwie nie będą one wydawane dla mojego czy aytora zarobku, lecz dla punkcików za piblikację, gdy ten chce robić np. karierę naukową (wtedy musi wydać odpowiednią ilość publikacji). To jest inwestycja dwojakiego rodzaju. Autor być może sprzade swoją książke a jak nie, to rozda studentom (lecz pewnie im sprzeda), a po drugie, zaliczy punkciki. Z drugiej strony i ja i on wiemy, że nikt mu tego nie wyda. I może zamknę już ten temat, bo nie chciałem tu robić wielkiej pompy.
Drugi wątek - samodzielne wydanie własnej książki.
Nie ma co się rozpisywać. Każdy autor, który napisał książkę, może to zrobić samodzielnie (jak już pisano nawet będąc osobą fizyczną, lecz wtedy płaci VAT), jeśli otworzy wydawnictwo na swój adres domowy. Wtedy, mając stałą pracę, będzie musiał miesięcznie jedynie płacić chorobowe (chyba 250zł). Kiedy będzie miał juz firmę, może zwrócić się do kilku drukarń z zapytaniem o koszta, następnie wybrać najkorzystniejszą ofertę (znajomi zrobią korektę, redakcję, okładkę itd.). VAT jest na razie 0 (zależy od woj.), choć od 2010 miał wejść 7%.
Po wydaniu książki autor mając zarejestrowana firmę udaje się do Warszawy na ulice zwrotniczą lub kolejową, gdzie sa dystrybutorzy. Stara się o przyjęcie książki, co zazwyczaj nie jest problemem, lecz przyjęcie może być na początek małe (koszta magazynowe). I obserwuje swoją sprzedaż w google, w dziesiątkach księgarń. Co miesiąc dostaje od dystrybutora raport ze sprzedaży, wystawia rachunek na określoną ilość sprzedanych sztuk i po miesiącu dastaje za nie pieniądze. Nie robi nic, możę pisać i nie zawracać sobie głowy jakimikolwiek sprawami firmowymi...
Jeśli ktoś chce się nad tym zastanowić, to proponuję zarejestrować się w Urzędzie Skarbowym na ryczałt - wtedy od każdej wydanej, własnej pozycji płaci się 5,5% podatku - od ceny detalicznej, a za wydanie cudzej 8,5% (dopiero po przekroczeniu 100 000 dochodu rocznie wydawca staje się Vatowcem).
To tyle, każdy śpiewać może:)