Cicha noc, święta noc [groteska/sci-fi] (opowiadanie)

1
Niezalecane dla posiadaczy delikatnych uczuć religijnych, które łatwo urazić.


Cicha noc, święta noc


- Dobry wieczór, jestem profesor Kaklaskiewicz i w imieniu koncernu Across the Millenium witam państwa bardzo serdecznie! Już na wstępie chciałbym pogratulować państwu wygranej w naszym corocznym Megakonkursie Świątecznym! Chętnych było wielu, lecz udało się tylko wam.
Starszy mężczyzna w białym kitlu, z ogromnymi goglami nasuniętymi na czoło, z równo przystrzyżoną kozią bródką i szpakowatymi włosami zalizanymi po tyłu, w czarnych, naciągniętych pod łokcie, gumowych rękawicach, skłonił się lekko i niczym model z reklamy błysnął krystalicznie białymi zębami. Rozpostarł ramiona, jakby chciał objąć zebraną na jasno oświetlonej sali naszą grupkę nowobogackich decydentów, snobistycznych dysponentów, grubawych dyrektorów oraz całą gamę towarzyszących im paniuś, damulek i lafirynd.
I kontynuował:
- Nasz koncern gwarantował, że nagroda przekroczy wasze najśmielsze oczekiwania i tak też się, zapewniam was, moi państwo, stanie. Oto, dzięki uprzejmości koncernu Across the Millenium, będą mieli państwo okazję uczestniczyć – jako pierwsi na kontynencie europejskim! – w najbardziej ekscytujących chwilach dzieciństwa najbardziej elektryzującego celebryty w historii świata! Tuż po narodzinach Jeszui Ha-nocriego, znanego bardziej jako Jezus Chrystus z Nazaretu!
Mimo dość sensacyjnej wiadomości, na próżno można by nasłuchiwać westchnień, okrzyków zdumienia, czy świstu oznajmiającego, że ktoś się właśnie zapowietrzył. Żadna z paniuś nie zemdlała z jękiem. Jedynie parę facjat wykrzywiło się z grymasów stężałych w grymasiki triumfu. Ktoś chrząknął.
Nie ma głupich, wszyscy zebrani w higienicznie białej sali wiedzieliśmy, co się święci. Żaden z nas nie wyrzuciłby takiej fortuny w błoto, byleby tylko znaleźć się na liście laureatów, gdyby nie znał prawdziwej istoty nagrody głównej.
Prof. Kaklaskiewicz bynajmniej nie zraził się brakiem entuzjazmu, zaczął tłumaczyć coś zawile i mało zrozumiale o zasadzie działania urządzenia koncernu, wspomniał coś o zasadach, a jego asystent – właśnie, asystent! Mało kto go wcześniej zauważył, pojawił się właściwie nie wiadomo kiedy; czarny sweter, spodnie w kant, kołnierzyk z białej koszuli, czarne włosy gładko przylizane na przedziałek, a twarz jakaś bez wyrazu. Niski. Wziął plik ulotek, jak się później okazało, zawierających zasady BHP, zszedł z podestu z zamiarem ich rozdania. A profesor podszedł do jednego z małych, okrągłych, stojących na opływowo wygiętej nóżce, grzybowatych pulpitów w głębi pomieszczenia i wstukał kilka komend.
- Panie Szawle, proszę do mnie.
Asystent podał ostatnią ulotkę młodemu, ohydnie bogatemu, rozczochranemu blondynowi, wrócił na podest i już za chwilę kręcił ogromną fioletową gałką przy jednym z grzybkowych pulpitów. Parę sekund później odwrócił się i zaapelował.
- Proszę o przygotowanie się oraz o chwycenie się rurki. Proszę o pewny chwyt.
I nim ktokolwiek zdążył się zdziwić, z podłogi wystrzeliło po kilkanaście rurek. Błysnęło. Zaczęło buczeć. Kilka strachliwych panien przywarło do rurek jak nieobyczajne tancerki, kilku snobów niemalże się na nie wdrapało. Reszta w miarę spokojnie złapała się rurek – wyglądaliśmy jak stłoczeni urzędnicy wracający do domu białym, jaskrawo oświetlonym autobusem bez okien. Ulotki leżały, wyrzucone, na ziemi.
Błysnęło, huknęło i zgasło.

Gdzieś około 748r Ab urbe conditio, wedle obliczeń Jana Keplera doszło do koniunkcji Jowisza, Marsa i Saturna w znaku Ryb, co zostało zresztą rychło dostrzeżone przez wybitnych astrologów tamtych czasów, a w wiele wieków później nazwane Gwiazdą Betlejemską. Jednak na terenie Judei, w miasteczku Betlejem na południe od Jeruzalem, te zjawisko widoczne jako trochę jaśniej świecąca niż inne kropka na niebie, zostało zupełnie zignorowane. Zwiastun Narodzenia Pańskiego niestety przegrał w przedbiegach z katatonicznym hukiem i atomowym niemalże błyskiem eksplozji, wymienianym w instrukcji obsługi urządzenia koncernu Across the Millenium jako „możliwy, niepożądany skutek uboczny”. Profesor Kaklaskiewicz, asystent Szaweł i szczęśliwi laureaci, wszyscy dotarliśmy do celu naszej podróży.
- Uh-uh, khe, khe – zakaszlał profesor Kaklaskiewicz, zakasłaliśmy wszyscy, tylko asystent Szaweł wciąż był spokojny, niemalże obojętny, jakby podróżował w ten sposób już nie pierwszy, i nie drugi, i nie dziesiąty raz. Chyba nie muszę wspominać, że biała sala gdzieś zniknęła, a przed wokół nas rozpościerała się panorama nocnego Betlejem, jak ze świątecznej pocztówki. Wciągnęliśmy w płuca powietrze, świeże powietrze, ach, co to było za powietrze! Prof. poprawił gogle, błysnął zębami i zawołał:
- Welcome to Bejt Lechem! Silent night, holy night! Oto Betlejem, rok około 6 przed Chrystusem. Cha-cha! Taki żart branżowy, wszak wiadomo nie od dziś o pomyłkach starożytnych kronikarzy. Patrzcie, podziwiajcie! Oto prawdziwe tchnienie mistycyzmu, „tchnienie mileniów”, co też koncern Across the Millenium zawsze stara się podkreślać.
Burżuje i oligarchowie rozglądali się niepewnie, nadal podpierając się na rurkach jak starożytni mędrcy na drewnianych lagach. Ich paniusie powoli odlepiały się od rurek - tylko jedna z nich, opleciona na niebieskim pręcie niczym krzaczek pomidorków zachwiała się i byłaby runęła na ziemię, gdyby jej grubawy wąsacz nie przytrzymał. Grymasy stężone stawały się powoli grymasikami sceptycyzmu i niedowierzania.
- Widzę po waszych mianach, że nie jesteście co do miejsca i czasookresu pewni. Proszę zatem, wyjmijcie swoje telefony satelitarne i satelitarne notebooki oraz GPS-y! Czy nie mylę się, że potrafią połączyć się z siecią i złapać zasięg na każdym miejscu na kuli ziemskiej, a czasem i pięćset metrów poniżej poziomu morza? Aktywujcie je! – Rozegrał się mały koncert melodyjek powitalnych i już za chwilę – jakże przeze mnie oczekiwaną! – Rozbrzmiały jęki zdziwienia, pomruki zachwytu, paniusia zemdlała, a grubasek się zapowietrzył. – I jak? Nie ma zasięgu? Offline? Kalendarz zintegrowany z Londyńskim zegarem zgłasza error? Zaprawdę powiadam wam: oto Betlejem z czasów Chrystusa, nie ma satelit, nie ma mailów i Internetu.
I zachichotał.
A towarzystwo, widać do tej pory ufające święcie w wiekuistość drogocennych krzemowych cudeniek, pootwierało japy i powytrzeszczało oczy. Połowa rurek opadła z cichym plaśnięciem na trawę, reszta laureatów stała nadal jak halabardnicy przy broni.
- Niemożliwe, niemożliwe – dało się słyszeć – zabudowania z I wieku… I te rośliny, wszystko jak prawdziwe… Wszystko prawdziwe…
Zaczęły się wzajemne przekrzykiwania, pytania, żądania, ale rychło asystent Szaweł wszystkich przekrzyczał, uzbrojony w megafon - nikt chyba nie wiedział, skąd on go wytrzasnął.
- Proszę o ciszę! Drogie pani, drodzy panowie, uprzejmie proszę o ciszę! W Betlejem mieszkają ludzie i obawiam się, że chcą spać! I tak dość narobiliśmy im zamieszania w ich spokojnym, starożytnym życiu. Będzie czas na pytania! Tymczasem, proszę spojrzeć w niebo, tam z pewnością znajdą państwo ostateczny dowód powodzenia naszej podróży, zjawisko koniunkcji planet, Gwiazdę Betlejemską…
Ale gdzie tam, kto by tam patrzył w niebo. Wszyscy jak jeden maż zaczęli się rozglądać na wszystkie strony świata, najpewniej w przekonaniu, że w każdym miejscu może się kryć jakiś starożytny tubylec. Błysnęły pierwsze flesze japońskich miniaparatów.
- Proszę nie robić zdjęć oraz nie przeszkadzać w żaden inny sposób zamieszkałej ludności! – spokojny, podniesiony głos asystenta Szawła przeszył powietrze jak niewidzialny bombowiec. – Mieszkańcy Betlejem zostali uprzedzeni o naszej wycieczce wiekoznawczej i przebywają nie niepokojeni w swoich domach. Możecie być państwo pewni, nad ich bezpieczeństwem oraz nad ich spokojem czuwa specjalny oddział armii Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, z którym to mocarstwem koncern Across the Millenium podpisał intratną umową o ochronie ludności dziejów minionych przed wpływem naszych czasów.
Wzmianka o armii trochę uspokoiła kanonadę fleszy i błysków, samych bogaczy też. Ostatnie rurkowe „halabardy” zostały odrzucone. I czy tylko ja widziałem w oddali przemykający transporter opancerzony?
Profesor Kaklaskiewicz dał znak Szawłowi, ten opuścił megafon, a sam przemówił:
- Spokojnie, spokojnie. Teraz udamy się tam – wskazał – do groty Narodzenia Pańskiego. Niestety, na skutek protestów organizacji feministycznych, nie pokazujemy samego narodzenia Jezusa z Nazaretu, nasz główny bohater dzisiejszej podróży – spojrzał na zegarek – urodził się jakieś dwie godziny temu. Proszę za mną.
Grota, jak to grota w skale, na pierwszy rzut oka nie wyglądała nadzwyczajnie. Dlatego wszyscy zdziwili się, gdy profesor poprowadził wszystkich trochę dalej, kilkanaście kroków obok właściwego wejścia do groty, gdzie zbudowano nowoczesny korytarz, zamknięty metalowymi drzwiami. Asystent Szaweł wbił szybko na grzybowatym terminalu odpowiedni kod i grodzie stanęło otworem. Weszliśmy.
Krótki spacer korytarzem oświetlonym mdłym blaskiem lamp diodowych zdał się formalnością – rychło stanęliśmy przed ogromną szybą. Wszyscy jak na komendę zatrzymali się i w milczeniu wlepili swój wzrok w scenę odgrodzoną od nas grubym szkłem.
- To kuloodporne lustro wenedzkie – zaczął Kaklaskiewicz – konieczny środek bezpieczeństwa. Tak, nie przeszkadzamy swoją obecnością świętej rodzinie, oni nas nie widzą, ani nie słyszą.
W grocie urządzono małą stajnię, widać było belki, zagrody, siano. Nie było widać żadnego zwierzęcia, choćby osiołka jednego, być może urządzenie koncernu zupełnie je przepędziło, trudno zgadnąć – i nikt się raczej nad tym nie zastanawiał, wszak co innego skupiało uwagę wszystkich. W centralnej części widoczny był żłóbek, nad nim stał brodaty mężczyzna w sile wieku, obok niego kobieta, nachylona nad żłóbkiem. Mimo szczerych chęci większości z laureatów trudno było dostrzec choć rysów jej twarzy, lica zasłaniała chustą. Z głośników nad nami wydobył się płacz dziecka.
- Oto, szanowni państwo, święta rodzina! Prawda, że urocza? Zdjęcia na tle świętej rodziny za dodatkową opłatą u Szawła… Czas na pytania. Tak, panie..?
- Profesor doktor John Steward Coleman. Za przeproszeniem… - jeden z bogaczy odchrząknął. - Jak powszechnie wiadomo, kwestią dyskusyjną jest… Wątpliwości ze strony dzisiejszej… to znaczy naszej…, wie pan, medycyny budzi, hm, pogląd, iż, obecna tu, że się tak wyrażę, Maryja, pomimo faktu narodzin jej dziecka nadal jest dziewicą. Zmierzam do tego, wie pan, kolego profesorze, czy istniałaby możliwość pobrania próbki DNA od matki i dziecka oraz przeprowadzenia gadania ginekologicznego, które stwierdzi…
- Pan wybaczy, panie profesorze – profesor Kaklaskiewicz skrzywił się nieznacznie i lekkim ruchem poprawił gogle, które z powodu żywej gestykulacji uczonego zaczęły opadać na brwi – ale to absolutnie niemożliwe. Watykan wielokrotnie interweniował w tej sprawie, że już nie wspomnę o obrońcach praw człowieka. A w szczególności o Komisji Praw i Ochrony Człowieka Minionego. Żałuję, ale to najzupełniej niewykonalne… Tak, proszę pani?
- Przepraszam za bezpośredniość, ale to jest skandal. Skandal, nic więcej! – Jedna z tęgich paniuś najwyraźniej uniosła się, a pulchny palec przyozdobiony ogromnym brylantem wymierzył oskarżycielsko w stronę weneckiego lustra. – O, nie! To nie do pomyślenia. Zbawiciela w żłobie trzymać! Czyżby pana koncern, ten „Arkos Milenium”, czy jakoś tak, nie był w stanie zapewnić grzejników? Klimatyzacji? A choroby i drobnoustroje? Toż to średniowiecze jakieś! Ja i mój Martin… my jesteśmy Schlossbaumstanger, pan kojarzy? – Profesor jedynie brwi uniósł, zaś zasuszony łysiejący snob z wąsikami, ani chybi Schlossbaumstanger, energicznie pokiwał głową i najwyraźniej na wszelki wypadek drobnym kroczkiem wsunął się za swoją małżonkę. – My możemy zafundować, wszystko zapewnić! Jezusek musi wyruść na zdrowego, silnego mężczyznę. Najlepiej in Deutschland. W Berlinie!
Asystent Szaweł, który właśnie nieco dalej błysnął fleszem w rozczochranego paniczyka i szczupła brunetkę, wyraźnie zachichotał pod nosem. Profesor Kaklaskiewicz zamachał rękami, jakby chciał postawną Niemkę na ziemię posadzić, ale powiedzieć nic nie zdążył, bo brodaty grubasek wtrącił barytonem:
- Excusez-moi, madame, ale rząd Republiki Francuskiej wysłał już odpowiednich delegatów. Być nie może, by się Jésus Christ wychowywał na bliskim wschodzie, w zatoczonych amerykańskich metropoliach, czy – broń Boże! – w waszym nie najładniej pachnącym Berlinie! Excusez-moi, ale to szczera prawda! Wiem, mieszkałem tam, z obowiązku, bo z chęci ani minuty bym tam nie spędził!
- Ty to słyszysz, Martinie? Quatch! Jak ten żabojad śmie! Słyszysz, Martinie? On obraża Schlossbaumstangerów! Wyobrażacie sobie Chrystusa w peugeocie? Zbawiciela w peugeocie? Słyszysz to, Martinie?
Herr Schlossbaumstanger energicznie pokiwał głową na „tak”, żeby nie było żadnych wątpliwości, że wyobraża sobie Jezusa Chrystusa tylko w mercedesie.
- Madame, widzę, że z wami można tylko jednym językiem rozmawiać! Excusez-moi, ale wam zależy tylko na cudach! Chcecie waszą wodę w wino z francuskich winnic zamieniać! A, takiego! – I mały brodacz pogroził w stronę Schlossbaumstangerów pięścią.
- Proszę się uspokoić, panie i panowie! – Jęknął błagalnie profesor – rozmowy o transporcie Dzieciątka Jezus na chwile obecną nie są prowadzone!
- …Koncern „Across the Millenium” co prawda usłyszał już pewnie… zapewnienia – tu wtrącił się asystent Szaweł, najwidoczniej czekający, aż paszcza polaroidu wypluje ostatnie zdjęcie – ale to jeszcze nic pewnego. Poza tym, mogę państwa zapewnić, iż poczynione zostały wszelkie starania, aby byt Jezusa z Nazaretu nie był w żaden sposób zagrożony. Sala jest ergonomicznie przebudowana i klimatyzowana, żłóbek podgrzewany, a dodatkowo korzystamy z uprzejmości jednej z największych amerykańskich klinik lekarskich, jeśli chodzi o kontrolę stanu zdrowia świętej rodziny.
- A, to Bogu dzięki – westchnęła pani Schlossbaumstanger.
- Dziękuję ci, Szawle. A teraz proszę o uwagę, wchodzą pastuszkowie!
I jak na sygnał z reżyserki, do groty przez główne wejście weszło trzech obtartych i zarośniętych zakapiorów oraz dwóch młodzieńców, przy czym jednemu wyraźnie drżały kolana i kurczowo zaciskał rękę na ramieniu towarzysza. Wszyscy byli bladzi jak azbest. Najstarszy z nich i najbardziej zarośnięty wykonał koślawy ukłon, za nim ukłoniła się reszta, a rozdygotany młodzik mało co twarzą nie zarył o posadzkę. Zamieniono kilka słów.
- Jakże dobrze znamy tę historię! Ci biedni niewykształceni pastuszkowie jako pierwsi ujrzeli Zbawiciela, jako pierwsi zwabieni blaskiem skoniunktowanych planet: Marsa, Jowisza i Saturna!
- Kolego profesorze – John Steward Coleman podniósł rękę jak uczeń. – Oni wyglądają, jakby zamiast planetarnego zjawiska przywiódł ich tutaj oddział armii Stanów Zjednoczonych.
- Nonsens, kolego profesorze, nonsens…
Wtem tłumiąca wszystko celowej grubości szyba stłamsiła okrzyk pastuszka, który rzucił kilka panicznych spojrzeń w naszą stronę i w dwóch susach wyskoczył z jaskini jak z procy. Profesor Kaklaskiewicz wytrzeszczył oczy w zdumnieniu, zupełnie tak, jak snobistyczni laureaci na początku wycieczki, a asystent Szaweł przycisnął do ucha niewidoczną słuchaweczkę i pospiesznie coś do kogoś mówił. Towarzystwo obruszyło się. Trwało to krótką chwilę, po czym niespodziewanie młody pastuch znów wylądował w Grocie Narodzenia Pańskiego. Wepchnięty przez tajemnicze, zielono-brązowe ramiona zatoczył się parę razy i wpadł w objęcia swojego towarzysza, który ukradkowo zerkając w stronę weneckiego lustra, postawił go do pionu. Na twarzy pechowego uciekiniera błąkał się bogi uśmiech, kretyńskości jego fizjonomii dodawały oczy uciekające w okropny zez. Cały incydent nie przeszkodził brodaczom w gięciu się w kolejnych ukłonach. Święta rodzina oddała ukłony i już po chwili pastuszkowie zmierzali do wyjścia. Pechowca prowadzono, zataczał się. Z głośników kwiliło jak zwykle.
- To.. – Kaklaskiewicz odzyskał rezon, błysnął raz jeszcze uzębieniem, zaśmiał się nerwowo. – To się zdarza. Ludność Miniona, częstokroć niewykształcona – choć oczywiście szanujemy ją w pełni i obdarzamy tolerancją! – często nie zdaje sobie sprawy z wagi wydarzeń, w których uczestniczy. Nie do końca pojmuje, że dbamy tylko o jej bezpieczeństwo i o godne przeżywanie owych podniosłych zdarzeń, jak, na przykład, dzisiejsze narodzenie. Na szczęście, nasze służby zawsze są w gotowości, by nieść pomoc i by sprawować opiekę. Jak to mówią w Across the Millenium, „jak starsi o setki lat doświadczeń bracia”, cha, cha.
- Ale, ale! Proszę państwa! Oto trzech mędrców z dalekiego wschodu, astrologów i magów, którzy aby podziwiać cud koniunkcji aż trzech ciał niebieskich przebyli dziesiątki kilometrów, i który to cud przywiódł ich do groty, gdzie oddadzą cześć Królowi Żydowskiemu.
I słowo stało się ciałem, a właściwie stało się trzema starcami ubranymi w powłóczyste, kolorowe jak jarmarczne obrusy szaty, obwieszonymi srebrem i złotem niczym bożonarodzeniowe drzewka. Jeden z nich, ten, który wkrótce wyszedł przed szereg i jako pierwszy się ukłonił, nosił na głowie monstrualny turban z dużym czerwonym kamieniem pośrodku. Każdy z nich obowiązkowo miał kanoniczne podarunki, każdy miał także śmieszne buciki z zawijanymi noskami w zdecydowanie zbyt jaskrawych barwach.
- Proszę zobaczyć, proszę zobaczyć, mędrcy składają podarunki. Opłata za zdjęcia ekstra do uiszczenia u Szawła. Szawle…
Błysnęły lampy zminiaturyzowanych cudeniek fotografii. Zdałem sobie sprawę, że płacz z głośników umilknął.
- I tak oto dokonało się! Powitano na ziemi Zbawiciela! – Zawołał z entuzjazmem dziecka profesor Kaklaskiewicz. – Nie przeszkadzajmy w rozmowie świętej rodzinie i dalekowschodnim mędrcom, szczególnie, że plan naszej wycieczki przewiduje jeszcze lot helikopterem nad Betlejem z początku milenium oraz zwiedzanie udostępnionych sal w pałacu Heroda, przyszłego masowego dzieciobójcy.
Dało się słyszeć odgłosy zadowolenia, nawet ciche pomruki zachwytu wśród snobistycznej widowni, trochę już do antyczności przyzwyczajonej i z lekka znudzonej ceremoniałem.
Miałem ruszyć i ja, ale zatrzymało mnie uczucie, że ktoś mi się z uporem przygląda. To Szaweł, gdzieś zdążył zapodziać swój polaroid (swoją drogą, tak jak wcześniej megafon) i teraz, gdy nasze spojrzenia się spotkały, ukradkiem dał mi znak, abym podszedł.
Asystent zacisnął dłoń w pięść i zakaszlał w nią kilkakrotnie, prześwidrował mnie na wskroś chodnym spojrzeniem i stwierdził:
- Wiem kim jesteś, przyjacielu.
- Doprawdy?
Założył ręce za plecy, uniósł brwi.
- Tak. Dziennikarzem. Ponad wszelką wątpliwość nie nazywasz się Pietro Józefowicz Krajawow i nie jesteś dziedzicem fortuny Krajawowów. Nawet, wybacz bezpośredniość, koło nich nie stałeś.
Ha, no to rozgryźli mnie, wzrok asystenta Szawła rozwiewał wszelkie wątpliwości. Czy za złamanie regulaminu Megakonkursu Świątecznego groziły jakieś kary? Zostawią mnie w Betlejem, w pierwszym roku naszej ery?
- To prawda, nie stałem. Ale w telewizji widziałem jednego z nich. Liczy się?
- Nie sądzę. Ale nie martw się, przyjacielu. Tak naprawdę możesz jeszcze wygrać ten konkurs. Co prawda nie polecisz helikopterem, to fakt – Szaweł zrobił minę pełną bezradności – a ja nie mogę zagwarantować Ci nic bardziej emocjonującego, niż szaleńcze pikowanie w dół zwieńczone zderzeniem czołowym z pałacem króla Heroda, ale… za to możesz dostać intratną pracę.
- Zaraz, zaraz, powoli! Sugerujesz, że zabijecie najbogatszych ludzi na starym kontynencie!?
- Sugeruję, iż zapętlimy czasoprzestrzeń, a do tego potrzebna jest, przyjacielu, jakaś wyjątkowa katastrofa. Ja osobiście optowałem za bezpieczniejszym ostrzałem rakietowym, ale nie chcieli mnie słuchać.
- Co!?
- Oj, przyjacielu, to materiał na rozmowę przy butelce dobrego trunku… Ale jeśli musisz wiedzieć. To, co tu widzieliście, to podwaliny pod wielki, świąteczny park rozrywki. Rodziny z dziećmi, młode małżeństwa, pojmujesz, przenoszą się w czasie by obejrzeć sobie bożonarodzeniową szopkę na żywo – Szaweł uśmiechnął się tak ironicznie, jak tylko tacy jak on mogą się uśmiechać – tak jak to onegdaj było, ponadto kupują upominki, bawią się, rollercoster Heroda, karuzele trzech króli... Ale nie można, niestety, przenosić sobie masy ludzi w jedno i to samo miejsce w czasoprzestrzeni w kółko bezkarnie, bez… bardzo śliskich i nieprzyjemnych konsekwencji. I kosztujących sporo pieniędzy. Chcielibyśmy ich uniknąć, stąd nasze małe, snobistyczne barbecue w pałacu.
- Rozumiesz, przyjacielu, pieczemy w ten sposób kilka pieczeni na jednym ogniu. Primo – testujemy urządzenie koncernu oraz infrastrukturę i atrakcje przyszłego parku rozrywki. Secundo – naszą kasę zasilają łapówki najbogatszych ludzi świata, żądnych nowych wrażeń. Tercio – testujemy modyfikowalność czasoprzestrzeni i możliwości urządzenia, to jest – po katastrofie cofamy naszych ludzi do dnia rozpoczęcia konkursu i wybieramy innych laureatów. W ten sposób twoi dzisiejsi towarzysze w teraźniejszości nigdy nie giną, a nasza kasa jest zasilana przez coraz to nowe łapówki. Do tego chronimy się od przykrych następstw majstrowania w czasie i tak dalej. To działa już od kilkudziesięciu lat. Jeśli w ogóle można jeszcze mówić o odmierzaniu czasu. Straszny mętlik, słowo daję.
- Co!?… Ale… Po co wam w tym wszystkim ja?
- Przykra sprawa. – asystent gwizdnął z cicha. - Józef zachorował. Jakaś grypa od naszych żołnierzy. Lekarstwa niewiele mu pomagają, słabnie, spójrz, ledwo stoi. Trzymamy go w pionie na dragach, obawiam się, że długo to on już nie pożyje.
- A… Nie możecie się cofnąć w czasie? Jakoś zapobiec? Cały czas się cofacie.
Szaweł w odpowiedzi westchnął i wzruszył ramionami.
- Pierwsze wyprawy były dość nieudolne. Robili z tymi ludźmi co chcieli, rozumiesz, badania, pranie mózgu, psychoanalizy, radioterapie, cuda – wianki, później znów się cofali i święcie byli przekonani, że wszystko jest w porządku. Nie było. Wyrosły niezłe kwiatki. Między innymi Józef umierający nam praktycznie codziennie. Najwyższy czas kogoś podstawić. A ty jesteś nawet podobny, przyjacielu.
- A Maryja? Nie zorientuje się?
- Żartujesz? To już dawno nie ona. O taki, hmm, „niezwykły przypadek” to by się profesorowie z całego świata już dawno pozabijali. Trzymamy ją w zamknięciu. I w zupełnie innych czasach.
- Jezu Chryste…
- Tak bardziej czule spróbuj, jeśli mogę doradzić – „Jezusku”. W końcu będziesz ojczymem.
- Skurw… A właśnie.. Jezus! To on?
Szaweł nie odpowiedział od razu..
- Zgadzasz się na moją propozycję, przyjacielu? – zapytał, wyciągając rękę. Trzymał pistolet.
- Widzę, że nie mam wyboru… Zgadzam się.
Szaweł zamknął oczy i przez dłuższą chwilę milczał.
- Pewnego razu, gdy cofnęliśmy się w czasie… Po prostu się nie urodził. Maryja poroniła. I cóż, nikt tego nie potrafi powstrzymać. Po dziś dzień.
- Chryste…
Długo nie umiałem sformułować myśli, aż w końcu:
- Ale…? Co z Kościołem? Naszą teraźniejszością?
- Bez Zbawiciela… Ale sam przyznaj. Nikt nie zauważył różnicy.

2
Prof. Kaklaskiewicz
Nie piszemy skrótami.
zaczął tłumaczyć coś zawile i mało zrozumiale o zasadzie działania urządzenia koncernu, wspomniał coś o zasadach,
wiadomo
Prof. Kaklaskiewicz bynajmniej nie zraził się brakiem entuzjazmu, zaczął tłumaczyć coś zawile i mało zrozumiale o zasadzie działania urządzenia koncernu, wspomniał coś o zasadach, a jego asystent – właśnie, asystent!
Zacytowałem całe zdanie, które idzie do... nikąd? Co z tym asystentem? Czegoś tu brakuje, albo zostało źle skonstruowane.
Mało kto go wcześniej zauważył, pojawił się właściwie nie wiadomo kiedy; czarny sweter, spodnie w kant, kołnierzyk z białej koszuli,
od białej koszuli lub wystający z białej koszuli
I nim ktokolwiek zdążył się zdziwić, z podłogi wystrzeliło po kilkanaście rurek. Błysnęło. Zaczęło buczeć. Kilka strachliwych panien przywarło do rurek jak nieobyczajne tancerki, kilku snobów niemalże się na nie wdrapało. Reszta w miarę spokojnie złapała się rurek
za dużo rurek!
- Uh-uh, khe, khe – zakaszlał profesor Kaklaskiewicz, zakasłaliśmy wszyscy, tylko asystent Szaweł wciąż był spokojny, niemalże obojętny,
czyli kaszel oznaczał niepokój... nie domyśliłbym się...
Wciągnęliśmy w płuca powietrze, świeże powietrze, ach, co to było za powietrze!
bez sensu te powtórzenia. Zobacz na to samo zdanie w "normalnej" wersji.
Wciągnęliśmy w płuca powietrze, świeże, chłodne... cudowne!
Grymasy stężone stawały się powoli grymasikami sceptycyzmu i niedowierzania.
aliteracja
Oto Betlejem, rok około 6 przed Chrystusem.
cyfry zapisujemy słownie.
- A, to Bogu dzięki – westchnęła pani Schlossbaumstanger.
- Dziękuję ci, Szawle. A teraz proszę o uwagę, wchodzą pastuszkowie!
ha ha ha! Świetne :)

Obrazoburczy tekst, oj bardzo obrazoburczy! Ale pomysłowy i z jajem. Lekko napisany, bohatera czuć prawie w każdym zdaniu i pomimo wielu, naprawdę wielu dziwnych zdań czy też mało plastycznych sformułowań, czytało się z zapartym tchem. Doskonale przemyciłeś narzędzia popkultury i zapędy ludzkie do krzywego zwierciadła i ustawiłeś nad kołyską. Miałem problem z kilkoma opisami (szczególnie zaś przy samej teleportacji) i zapis dialogów (gdzie myślniki były częścią dialogu, a nie jego wydzieleniem) sprawiały kłopot, ale większych grzechów nie pamiętam. pomysł pierwsza klasa i tekst, mimo absurdu, wcale nie głupi. Uśmiałem się, czułem zaciekawienie a końcówka naprawde dowala do pieca. Jest przednio!
Ze złych rzeczy, to coś jest nie tak za akapitami, a dokładnie z wydzielaniem tekstu i szatkowaniem na odpowiednie częsci/sceny - niektórze rzeczy zlewały się, a nie powinny.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Zacytowałem całe zdanie, które idzie do... nikąd? Co z tym asystentem? Czegoś tu brakuje, albo zostało źle skonstruowane.
Właściwie to był taki pomysł, by narrator-bohater zapomniał, do czego zmierzał, wytrącony z równowagi widokiem asystenta, co miało podkreślić, jakie asystent zrobił wrażenie, mimo swojego dość przeciętnego wyglądu i zwyczajnego zachowania. Ale mam świadomość, że to mogło nie wyjść :)

Dziękuję za wypunktowanie błędów i za pochwały. Co do "dziwnych zdań" to starałem się prowadzić narrację w mało poważnym stylu, jakby autor nie traktował tej całej wyprawy, czy relacji z niej do końca serio - może to wzięło się stąd, może z mojej nieudolności ;) Tak, czy inaczej, postaram się wrzucić za jakiś czas coś jeszcze, w innym klimacie.

4
Bardzo podoba mi się pomysł. W podobnie absurdalny sposób widzę grzebanie "uczonych" przy poprawianiu ludzi i świata. Odważne i celne, moim zdaniem. Trafnie pokazałeś mechanizmy wszelkich promocji świątecznych (i nie tylko) i naiwność ludzi, tzw. "zwykłych". Daje do myślenia, a nawet poraża, bo gdyby to się ziściło... Czytało się dobrze, potoczyście. I ze zdziwieniem. A nawet pod koniec przerażeniem.
Scio me nihil scire.

5
Ja znalazłem w tekście trochę kwiatków:
Vincenzo pisze:katatonicznym hukiem
??? Katatoniczny huk? Co to takiego? Nie bardzo rozumiem ten zabieg stylistyczny.
Vincenzo pisze:Kalendarz zintegrowany z Londyńskim zegarem zgłasza error?
O jaki londyński zegar chodzi? Jeśli idzie o radiową synchronizację z wzorcem czasu to raczej takiego urządzenia nie ma w Londynie.
Vincenzo pisze:najwidoczniej czekający, aż paszcza polaroidu wypluje ostatnie zdjęcie
Polaroidu? Skąd polaroid w epoce telefonów satelitarnych i GPS?

Poza tym asystent Szaweł - megafon, polaroid, słuchaweczka, pistolet. Przypomina mi jakoś dziwnie inspektora Gadgeta.

W sumie pomysł żeby skrzyżować Park Jurajski z Bożym Narodzeniem można uznać za dość oryginalny, ale wykonanie bardzo dalekie od doskonałości. W dodatku sporo błędów - literówki, ortografia, interpunkcja, że wymienię tylko najważniejsze rzeczy. Szybciej można potraktować jako szkic na kolanie, do gruntownego przeszlifowania. Jeśli nawet z tego brylant nie wyjdzie to może ładna cyrkonia. Na razie bym tego jednak nie pokazywał publicznie do oceny.

6
Użyłem słowa katatoniczny w znaczeniu "mieszający zmysły", "ogłuszający". To znaczy, rękę był sobie dał uciąć, że ten przymiotnik ma i takie znaczenie - i teraz bym chyba pisał jedną ręką, bo słowniki nie wspominają o niczym takim. Mój błąd.
Co do zegara, słyszałeś kiedyś o Greenwich? Mają tam takie zegary, Wielki Benek chodzi pod dyktando jednego z nich, z tego co wiem.
Polaroid jest specjalnie - wiem, wszyscy tak piszą - ale u mnie, sądzę, można zobaczyć tę myśl: Szawła wyjętego trochę z innej bajki.
Literówki, ortografia, interpunkcja? Mogły się zdarzyć, ale pamiętam, że przy korekcie nic nie wychwyciłem, może jakieś przykłady?
I, hm, do tego właśnie jest to forum, żeby pokazywać teksty, które normalnie by się nie ukazały.

7
Vincenzo pisze:Co do zegara, słyszałeś kiedyś o Greenwich?
Jak najbardziej.
Vincenzo pisze:Mają tam takie zegary, Wielki Benek chodzi pod dyktando jednego z nich, z tego co wiem.
Może Wikipedia nie jest wyrocznią, ale jednak oprę się na niej, twierdzi bowiem: "Obecnie zegar jest bardzo precyzyjny choć jego połączenie z obserwatorium zostało zniszczone podczas II wojny światowej. "
Ja w sumie wiem (mam nadzieję) o co ci chodziło, ale to nie Londyn i nie Greenwich. Szybciej Frankfurt nad Menem.
Vincenzo pisze:Literówki, ortografia, interpunkcja? Mogły się zdarzyć, ale pamiętam, że przy korekcie nic nie wychwyciłem, może jakieś przykłady?
Musiałbym przeczytać tekst jeszcze raz, a chwilowo nie mam nastroju. W każdym razie przeczytałem go dwa razy i za każdym razem coś mi tam kilkakroć zazgrzytało.
Ale skoro miałbyś się upierać, to kilka, po łebkach:
a przed wokół nas rozpościerała się panorama nocnego Betlejem
Więc przed czy wokół?
i już za chwilę – jakże przeze mnie oczekiwaną! – Rozbrzmiały jęki zdziwienia,
to jest typowe wtrącenie, więc powinno raczej być:
i już za chwilę, jakże przeze mnie oczekiwaną, rozbrzmiały jęki zdziwienia
nie ma satelit, nie ma mailów
Nie ma satelitów, nie ma maili
z którym to mocarstwem koncern Across the Millenium podpisał intratną umową o ochronie ludności
umowę
grodzie stanęło otworem
stanęły
To kuloodporne lustro wenedzkie
weneckie
świętej rodzinie
Świętej Rodzinie - później ponawiasz ten sam błąd.
trudno było dostrzec choć rysów jej twarzy
To też mi zgrzyta, jeśli już nawet to "rysów" jest w niewłaściwym przypadku. Zresztą zmieniłbym na "skrawek", "fragment" czy coś...
oraz przeprowadzenia gadania ginekologicznego
badania
Excusez-moi, madame, ale rząd Republiki Francuskiej wysłał już odpowiednich delegatów. Być nie może, by się Jésus Christ wychowywał na bliskim wschodzie, w zatoczonych amerykańskich metropoliach
To błąd innego rodzaju, raczej logiczny - na początku przecież nikt nie mógł uwierzyć w fakt, że znaleźli się w przeszłości. Tymczasem już po kilku (kilkunastu?) minutach jakiś "brodaty grubasek" (ani chybi Francuz) znał dokładnie poczynania swojego rządu w tej materii. Wynika z tego, że albo wiedział wszystko i na początku udawał, albo dysponuje środkiem łączności w czasie.
Ponadto Bliski Wschód to nazwa własna regionu i pisze się to dużymi literami.
weszło trzech obtartych i zarośniętych
może obdartych?
blaskiem skoniunktowanych planet
nie jestem pewien, ale raczej skoniugowanych
wszystko celowej grubości
czyżby calowej?
błąkał się bogi uśmiech
błogi
na wskroś chodnym
chłodnym

Muszę kończyć, więc resztę zostawiam. Może na później.

8
Teraz, po świątecznym szaleństwie, ten tekst jest jeszcze bardziej uderzający, niż gdybym czytała go latem. Konsumpcjonizm, wszędzie, na każdym kroku. Wszystko można kupić, sprzedać, wycenić… koszmar. No i ta możliwość do ingerencji we wszystko, którą sobie przywłaszczamy…

Okej, błędów dość sporo, tak jak i potknięć, które utrudniały lekturę, ale w większości już zostały wymienione przez poprzedników.
Nie zrozumiałam kawałka o rozbijaniu wycieczki o pałac Heroda i zakrzywianiu czasoprzestrzeni, niestety. Do tego, niezbyt dobrze opisałeś pozostałych uczestników wycieczki. Profesor, asystent i narrator-bohater są postaciami wyraźnymi, jakimiś, które można zidentyfikować po słowach i zachowaniu, za to pozostali stanowią tylko rekwizyty, wyciągane na chwilę z cienia, by wypowiedzieć jakąś kwestię (no okej, niby to groteska, niby z humorem ich potraktowałeś, ale mimo wszystko, wyszli sztucznie). Szkoda, bo próbowałeś zagrać na stereotypach i mogło być dużo zabawniej.
Pomysł ciekawy i zakończenie dość niespodziewane. Podobało mi się, mimo – momentami – słabego wykonania.
Pozdrawiam,
eM
Cierpliwości, nawet trawa z czasem zamienia się w mleko.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron