Nie mam zdania o tym czymś, co zwę rozdziałem. Ostatnio gubię się w tym wszystkim. Nigdzie nie mogę znaleźć sobie miejsca.
Chciałabym kiedyś zrobić z tego powieść... mam pomysł na fabułę. Dobra. Wszystko jedno(widzisz, Herman, potrafię;p).
To nie był normalny dom. Nie taki, jaki zawsze chciała mieć. Bez kuchni pełnej przysmaków, w której stale krzątałaby się mama. Bez salonu, do którego wpadałby rozradowany ojciec, powracając z pracy. Nazwanie go przytulnym byłoby niewyobrażalnie błędne. Ale nie było to także małe mieszkanie, w którym roznosiłby się dym papierosowy czy zapach przeróżnych trunków alkoholowych, a sąsiedzi narażeni byliby na wydobywające się ze środka krzyki. Było znacznie gorzej. Na podjeździe imponującego dworku parkował ciemny mustang, pupilek pana Parkera. Jako część jego majątku, był czymś, za co oddałby życie. Pomijając fakt, że samochody były jego odwieczną pasją. Każdy, który mógł gościć w swoim garażu był starannie wybrany i wyjątkowo zadbany. Każdy, który mógł gościć w swoim garażu był jego miłością… Przez jakiś czas... dopóki nowy model nie skradł serca biznesmena. Jednakże wszystkie swoje samochody Edward Parker kochał miłością szczerą i prawdziwą. Wszystkie wspominał, o wszystkich dobrze mówił. Można by pomyśleć, że pojazdy znaczyły dla niego więcej niż rodzina. Można by tak pomyśleć i nie być w błędzie. Parkerowie zawsze dbali o dobry wizerunek. Najlepszym tego przykładem był dworek w najbogatszej dzielnicy miasta. To był dom tylko i wyłącznie Edwarda, choć on sam czuł się w nim obco. Jednakże nie dało się tego porównać z uczuciami, jakie żywiły do owej posiadłości jego żona czy córka. Tam było pięknie. Marmurowe posadzki, meble z najlepszego drewna. Ogromna jadalnia i nowoczesna kuchnia, obszerny pokój dzienny i sala kinowa. Pawilon dla służby i odrębna część dla gości. Cztery niebywałe sypialnie. Meredith, zacna pani Parker za swój teren obrała przestronny salon, urządzony przez nią samą. Opływał beżem i brudnym różem. Nic dziwnego, że jej mąż nigdy się tam nie zjawiał. HA! Żeby tylko spotkać go w posiadłości. Godzinami przesiadywał w biurze, do tak zwanego „domu” wracał jak najpóźniej się tylko dało. Głównie kursował pomiędzy sypialnią a łazienką. Nigdy nie jadał w domu. Jakkolwiek źle czuli się tam państwo Parkerowie, nie mogli się to równać z córką, Soledad. Całe dnie przesiadywała w swoim pokoju. Wielkim, niczym komnata księżniczki. Ściany pokrywała farba w kolorze purpury, a na podłodze spoczywał kremowy dywan. W centralnej części pomieszczenia stało duże, posłane przez pokojówkę łóżko, okryte pościelą z kwiecistym wzorem. Na półkach można było dostrzec dziesiątki porcelanowych lalek i ani krztyny kurzu. Pomieszczenie rozświetlało słońce wpadające przez ogromne okno. Na parapecie zwykle miały swoje miejsce przeróżne rośliny, tym razem jednak zostały przestawione na biurko, by ustąpić miejsca Soledad. Ach, cóż to było za dziewczę! Długie, odrobinę falowane pukle blond włosów opadały niewinnie na jej ramiona, odsłaniając twarz o delikatnych rysach. Po policzkach dziewczyny spływały łzy, rozmazując lekki makijaż. Kapały co chwilę na zeszyt, w którym pisała swoim dbałym pismem.
Kochana Nino!
Jakiś czas temu przyśniła mi się przyjaciółka. Jakkolwiek to zabrzmiało. Przeczesywała swoje długie, kasztanowe włosy uśmiechając do mnie serdecznie. Wreszcie miałam kogoś, komu mogłam się zwierzyć. Była w moim wieku. Niewiele pamiętam. Nazywała się Nina Walter i byłyśmy dla siebie jak siostry. Tylko to tak naprawdę wiem. Było inaczej niż zwykle. Po raz pierwszy poczułam, że mam przyjaciela.
Ja tylko… chciałabym czasami zatrzymać czas. Chciałabym czasami móc sprawdzić, czy to aby nie sen na jawie. Uszczypnąć się, by po chwili skrzywić z bólu i szeroko uśmiechnąć. Wiedzieć, że to się dzieje naprawdę. Chociaż... tym razem zbudziłabym się… Zaczynam się gubić w tym wszystkim.
Czasem tak się boję… Wariuję. Każdego dnia od tamtej pamiętnej nocy modlę się, żebyś znalazła się obok mnie. O nic nie pytała, po prostu była. Wiedz, że jesteś moją pierwszą przyjaciółką. Ludzie uważają, że jestem inna... Ale jak ja mam być taka sama, jak wszyscy? Moja matka wiecznie kłóci się z ojcem. O ile tylko ten raczy zjawić się w domu. Nie raz budziłam się w środku nocy, żeby móc usłyszeć jakie to mają świetne relacje. Myślę, że mnie nienawidzą. Gdybym tylko mogła Cię kiedyś spotkać… Wiem, że wreszcie byłoby w porządku. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów. Zaczynam się dziwić, że nie zabili mnie, kiedy tylko przyszłam na świat. Albo chociaż nie oddali do adopcji. Ale zaraz potem dochodzę do wniosku, że tym samym zrobiliby mi niewyobrażalną przysługę. A jeśli się kogoś nienawidzi, nie chce się dać mu szczęścia. Czasami się zastanawiam… jakby to było beze mnie. Ludziom żyłoby się lepiej. Albo nikt nie zauważyłby tego. We wszystkich filmach jeśli dziewczyna jest odrzucona przez społeczeństwo, ma przynajmniej jednego przyjaciela. To bzdura. Nie znam żadnego geja, który mógłby chcieć się ze mną zaprzyjaźnić. Tak bardzo zazdroszczę bohaterkom tych komedii romantycznych. Dawno temu przekonałam się, że życie to nie bajka. Nie zjawi się nagle książę na białym rumaku, dostrzegając wtapiającą się w tłum księżniczkę. Ale wiesz, czasami nawet o tym po cichu marzyłam. Głupia jestem, co? W sumie myślę, że nie. Ja tylko chciałabym mieć kogoś bliskiego. Kogokolwiek. Psa, zaprzyjaźnionego geja, świtę. Ciebie.
Gdzieś daleko na świecie czy gdzieś głęboko w mojej podświadomości, dziękuję Ci, że jesteś.
Kocham Cię,
Soledad
Dziewczyna wyprostowała się i przeczytała zapisane słowa. Opuściła lekko głowę śmiejąc się z samej siebie. Nigdy nie przypuszczała, że będzie mieć przyjaciela. Z krwi i kości, rysunkowego czy może takiego, do którego pisałaby listy. Zwinęła kartkę w rulonik i wsunęła do butelki po winie, którą wcześniej zabrała ze spiżarni. Zerwała się z parapetu, kierując w stronę drzwi wejściowych. Wiatr rozwiewał jej włosy, a słońce nadawało skórze wpadającego w brąz odcienia. Ku ogromnemu zdziwieniu Soledad na plaży nie było nikogo poza nią. Niewiarygodnie ciepła morska woda moczyła jej stopy. Wpatrywała się we wzburzone fale rozbijające się o brzeg chwilę, może dwie. Uklęknęła na piaszczystym brzegu przekazując morzu list w butelce. Wciąż nie mogła pozbyć się uczucia niedowierzania - na prawdę to robiła? Wydawało jej się to niesamowicie głupie i dziecinne, a jednak... Uważała, że powinna. Jakkolwiek żałośnie mogło to wyglądać.
Totylko kwestia wiary [tytuł roboczy] wstępny 1. rozdział
1
Ostatnio zmieniony czw 09 wrz 2010, 20:35 przez scarlet letter, łącznie zmieniany 1 raz.
'A cup of tea, my dear?'