Oczyszczające Światło, część druga [sci-fi/fantsy]

1
Uwaga, tekst zawiera kilka lekkich wulgaryzmów i dość drastycznych opisów
Kolejna część mojego Oczyszczającego Światła, napisana jeszcze przed weryfikacją części pierwszej, więc może zawierać część błędów "jedynki". Forma podobna jak poprzednio - monolog wewnętrzny głównej bohaterki przeplatany od czasu do czasu dialogiem.
Nie zrażajcie się proszę długością tekstu.
Przyjemnej lektury.

- Sanitariusz! Gdzie do jasnej cholery jest sanitariusz?! - słyszę, jak ktoś krzyczy. Czy to znaczy, że żyję? Tak, żyję. Czuję ból, potworny ból. Słodka Cesarzowo, mamo, jak boli. Chcę płakać, wrzeszczeć ale nie mogę. Nie mogę się ruszyć. Wracają mi zmysły. Czuję, że broczę krwią, która obficie wypływa z mojego brzucha. Wykrwawiam się na śmierć. Bogini kochana, jak boli... Oddycham. Płytko, świszcząco, coraz słabiej ale wciąż oddycham, choć każdy oddech sprawia mi trudność. Muszę oddychać. Smak... Metaliczny w moich ustach, pełnych od krwi, która spływa kącikami ust. Smród, czuję smród. To ja tak cuchnę, własną krwią i nie tylko. Chyba mam rozpruty brzuch, tak śmierdzi. Tam też boli najbardziej. A może to strach tak śmierdzi? Nie... Strach nie boli. Boję się otworzyć oczy. Nie wiem, co zobaczę, czy cokolwiek zobaczę, bo i one bolą, choć to nie tyle ból, co uczucie. To specyficzne uczucie senności. Chcę spać, tak bardzo chce mi się spać i to pomimo bólu.
- Mamy żywą! - ktoś znowu krzyczy. Męski głos, znajomy język... Któryś z braci. - Słodka Cesarzowo... - dodaje ciszej. Pewnie jest ze mną bardzo niedobrze - Sanitariusz!
Czuję, że ktoś mnie dotyka, delikatnie. Sprawdza, co mi jest, czy mam odruchy. Nie mogę się ruszyć.
- Siostro? Siostro, słyszysz mnie? Siostro? - pyta przerażonym głosem. Musi być ze mną bardzo źle. Tak strasznie boli...
WWWChcę odpowiedzieć, ale nie mogę, nie z tą krwią w ustach. I tak nie jestem w stanie ich otworzyć, są zaciśnięte wbrew mojej woli. Praktycznie nie panuję nad własnym ciałem, zwłaszcza brzuchem, całym dołem. Otwieram oczy. Powoli, niepewnie powieki opadają. Ledwo widzę. Wszystko jest zamglone, niewyraźne, czerwone. Oczy też mam zachlapane swoją krwią. Powieka podnosi się i opada. Widzę coraz wyraźniej. Widzę brata w białym pancerzu wymazanym krwią. Moją krwią. Brat z eskorty medycznej... Jak anioł, taki jasny, taki piękny. Uśmiecha się...
- Witamy wśród żywych, siostro. Spokojnie, trzymaj się. Wszystko będzie dobrze. Zabierzemy cię stąd. Wszystko będzie dobrze.
WWWPatrzę na niego błagalnym wzrokiem. Tylko tyle mogę zrobić. Moje oczy... Mówią tylko jedno. Pomóż mi... Chcę unieść rękę, dać jakikolwiek znak. Odzyskuję kontrolę. Udało się. Ręka poruszyła się. Kilka centymetrów ale jednak. Będzie dobrze, będzie dobrze.
WWWRęka chwilę później opada. Tracę siły i senność powraca. Znowu tracę kontrolę nad własnym ciałem. Zamykam oczy, powoli, półświadomie. Nawet szczękościsk puszcza. Moje usta otwierają się szeroko, bezwładnie. Krew wypływa z nich obficie. Wydycham powietrze, powoli, długo, wydając cichy świst. Nie mam sił na następny wdech. Tak bardzo boli.
- Siostro! Siostro, do cholery! Oddychaj! Słyszysz?! Oddychaj! - krzyczy. Powtarza w kółko te same słowa. Słyszę, jak odpina klamry mego pancerza. Jego głos nie jest już wyraźny. Nicość.
WWWOtwieram oczy. Prawie nic nie widzę, wszystko za mgłą. Słyszę jakieś szumy. Ktoś coś mówi, ale nie rozpoznaję co. Czuję się otępiała, słaba. Ledwo oddycham. Wszystko mnie boli ale inaczej niż poprzednio. Ból jest tępy, niewyraźny, jakby rozmyty ale i tak potworny. Chcę krzyczeć i znów nie mogę. Tym razem jednak po prostu coś tkwi mi w gardle. Nie mogę przez to normalnie oddychać. Próbuję, lecz każdy ruch strasznie boli. To rozrywające uczucie. Mimo to... Nie duszę się. Dopiero teraz rozpoznaję jeden dźwięk. Chyba rytmiczny, pulsujący dźwięk, jak bicie serca, tylko cieniutki, piskliwy, niewyraźny. Czy to moje serce? Kardiograf... Obraz staje się wyraźniejszy, wraca mi też węch, względna świadomość. W nozdrza uderza mi smród. Ten sam, co poprzednio, tylko wyraźniejszy. Rozpoznaję go, wiem już, co się stało. To takie upokarzające... Co sanitariusze musieli sobie pomyśleć... Widzę czerń, a na niej czerwone światełka i duże, białe światło. Poniżej dostrzegam białą, skrwawioną zasłonę. Nie widzę przez nią swojego brzucha. Może to i dobrze? Uświadamiam sobie, że jestem naga. Do mojego ciała podłączono liczne przewody i różne płyny poruszają się w ich wnętrzu. Czerwone i półprzezroczyste. Za płachtą dostrzegam ruch. Krew bryzga, słyszę głosy. Rozpoznaję pojedyncze słowa. "Krwotok, Tamować. Cholera." Musi być ze mną źle, bardzo źle. Widzę twarz brata ratownika. Nosi maskę, jest jak anioł, jaśniejący i piękny, pewnie się uśmiecha. Wiem, że moje oczy znów błagają o ratunek, o życie. Mówi coś... Nie rozpoznaję dokładnie, co ale po tonie wyczuwam, że chce mnie pocieszyć. Wszystko będzie dobrze? Nie... Nie w moim stanie. Znowu dopada mnie senność. Serce bije słabiej i słabiej. Słyszę to po piskach kardiografu. Brat krzyczy... Ciemność.
WWWPotężny wstrząs rzuca mym ciałem. Słyszę ciągły pisk i chwilę potem prawie cykliczne piśnięcia. Otwieram oczy, powoli, z trudem. Moje ciało drży, choć sama nie mogę się ruszyć.
- Nigdy więcej mi tego nie rób, siostro. Jeszcze nie wybierasz się do Cesarzowej, a już z pewnością nie w ten sposób - mówi do mnie przerażonym głosem i uświadamia mi co się ze mną działo. Ja umierałam...
- Nie poddawaj się, dasz radę - widzę jak odkłada elektrody i chwyta mnie za rękę, delikatnie i siada przy mnie. - Lecimy na pokład Pieśni Gniewu. Jeszcze tylko godzina, siostro. Tam ci pomożemy, obiecuję. Wytrzymaj tylko.
WWWSmród przestaje mi przeszkadzać, odzyskuję też odrobinę władzy nad własnym ciałem, na tyle dużo bym mogła ścisnąć jego rękę. Przynajmniej to mogę zrobić bo nie jestem w stanie mówić. Chce mi się spać ale ból jest silniejszy, zwłaszcza brzuch. Słodka Cesarzowo, jeśli mnie słyszysz, ocal mnie, córkę swoją. To dziwne... Jednocześnie chcę i nie chcę wiedzieć, co dzieje się z moim dołem. To jednocześnie troska o samą siebie, makabryczna ciekawość i strach przed załamaniem. W tej chwili nie wolno mi się załamać. Chcę płakać, tak strasznie boli. Czuję łzy spływające po mych policzkach, w kierunku uszu, bo leżę. Moja ręka drży. Jeden z sanitariuszy wstrzykuje mi coś w ramię. W porównaniu z bólem, jaki czuję prawie nie zauważam ukłucia. Wydobywam z siebie dziwny, głuchy pisk, jakby szloch, raz, drugi, trzeci. Poruszam się, jakbym chciała coś wykrztusić. Serce bije szybko, bardzo szybko... I przestaje. Nie słyszę nic, nie widzę nic, choć oczy mam otwarte. Nic.
WWWZnowu otwieram oczy. Który to już raz? Widzę, że coś się dzieje. Światło przemieszcza mi się przed oczyma. Słyszę hałas. Nie, to nie światła się przemieszczają, tylko ja. Sanitariusze wiozą mnie gdzieś. Krzyczą. Rzucają terminami, których nie rozumiem. Migające światła są tak zajmujące, że prawie zapominam o bólu. Prawie. Czuję się zdezorientowana. Nie wiem, gdzie jestem i dokąd jadę, co się ze mną dzieje. Kręci mi się w głowie, czuję jakbym miała upaść, choć leżę. Skręcamy. Wszystko się we mnie przewraca. Niedobrze mi, choć wiem, że nie powinno. Nic nie jadłam od wczoraj. Wszystko zachodzi mgłą. Chce mi się pić, tak bardzo chce mi się pić. Zamykam oczy i tracę świadomość.
WWWBudzę się ponownie. Mam maskę na twarzy. Nie czuję bólu z wyjątkiem głowy. Wciąż nie mogę się ruszyć. Wiem, że coś się dzieje, wiem też gdzie jestem. Z sufitu zwisa dziwna aparatura, białe lampy... Ich światło razi moje zmęczone oczy. Czuję ruch. W moim brzuchu skrytym za powłoką materiału. Piśnięcia kardiografu są spokojne, rytmiczne. Ohydne uczucie. Słodka Cesarzowo, jak głęboko oni sięgają? Co mi się stało? Czuję szarpnięcie i widzę krew bryzgającą na materiał. Piśnięcia stają się arytmiczne i szybkie. Mdleję.
WWWOdzyskuję przytomność. Wciąż grzebią w środku, ale płycej. Serce znowu bije rytmicznie, wolno. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę z tego, że oddycham samodzielnie, choć nie bez trudu. Czuję, że moje gardło i tchawica są opuchnięte. Na szczęście wciąż nie czuję bólu. Ciepło, jedynie to czuję, na brzuchu, płytko. Kilka rytmicznych pociągnięć. Kładę głowę tak wygodnie, jak mogę. Tylko to mi zostało, czekać i ufać. Ufać sanitariuszom i Cesarzowej i... Sobie. Muszę się trzymać, muszę przeżyć. Tylko po co? Chcę żyć, tak bardzo chcę żyć, choć nie mam już po co. Mimo to budzę się, za każdym razem, choćby na chwilę, choćby po jeden świadomy wdech. Jestem senna, myślenie mnie męczy. Muszę odpocząć. Nie chcę, muszę, moje ciało tego potrzebuje. Zasypiam.

WWWBudzę się i otwieram oczy dobywając z siebie głuchy krzyk. Pamiętam doskonale co mi się śniło, choć wiele szczegółów widzę jak przez mgłę. To był koszmar, potworny koszmar ale i tylko koszmar. Sen, nic więcej, tylko sen. Śniło mi się, że umieram, od kul, że ginę wielokrotnie, jak tchórz. Na polu walki, przy sanitariuszach, na stole. Jak tchórz, wiele razy. Na szczęście to był tylko sen. Jestem w swojej kajucie, sama... Dostrzegam inny kolor sufitu, biały, nie szary. Dociera do mnie, że prawie nie mogę się ruszać. Głowa boli mnie strasznie, i brzuch, i nogi, i ręce... Cała jestem obolała. Dostrzegam rurki wbite w moje ramiona, rurki pełne rozmaitych płynów, czuję i cewnik. To upokarzające. Wiem też, że jestem prawie naga. Przykryta tylko kołdrą, a mój brzuch jest czymś owinięty. Boję się zajrzeć pod kołdrę. I tak nie mam siły, choć mogę się ruszać. Ledwo, ale mogę. Czyżbym śniła o śnie? To zbyt absurdalne, nawet jak na mnie. To rzeczywistość. Okropna rzeczywistość. Jestem sama. Chyba, bo nie widzę nikogo przez zasłony, którymi jestem otoczona, nie słyszę też niczego poza własnym oddechem, świszczącym, płytkim ale stabilnym. Żyję. Wciąż żyję. Przetrwałam, jak tchórz, podczas gdy ci, którzy najbardziej zasługiwali na życie polegli. Bracia, siostro, czemu? Czemu Cesarzowa chciała was mieć przy sobie? Jak sobie dam radę bez was? Jak? Czemu ja wciąż żyję? Nie zasłużyłam na to. Nie zasłużyłam.
WWWSłyszę kroki. Ktoś idzie, spokojnie, nie spiesząc się. Odsuwa zasłonę. Stoi przede mną, wysoki, w białym mundurze podobnym do gwardyjskiego, raczej średnio przystojny, o dość jasnych łuskach i serdecznym wyrazie twarzy. Uśmiecha się do mnie. Ma przy sobie notes. Spisuje coś z karty przy moim łóżku. Siada na brzegu i chwyta mnie za rękę, jak tamten sanitariusz. On jednak nie jest taki anielski.
- Witamy wśród żywych siostro, tym razem na dobre. Napędziłaś nam stracha. Bardzo ci się spieszyło do Cesarzowej, moja droga. Aż tacy straszni jesteśmy, że na nasz widok trzeba umierać, co? - pyta serdecznie, głos jest dziwnie znajomy.
- N... Nie, ja tylko... - próbuję odpowiedzieć, ale nie mam sił. - Dziękuję, bracie...
- Odpoczywaj, siostro, odpoczywaj. I nie waż mi się tylko znowu umierać, dobrze? Nie chcę, by jeszcze któryś z moich ratowników wylądował tu obok ciebie z powodu szoku.
- Co... - próbuję spytać o to, co się stało.
- Spokojnie, nic nie mów, odpoczywaj. Ja wszystko ci powiem, tylko spokojnie, bez pośpiechu. Może zacznę od początku. Pięć kul. Tyle z ciebie wyciągnęliśmy. Ledwo uszłaś z życiem, kochanieńka. Prawie wszystko w środku było poszarpane. Mało brakowało, a byś się nam wykrwawiła. Dobrze, że mieliśmy zapas krwi. Potem rutynowo, pozszywaliśmy cię, nafaszerowaliśmy środkami przeciwbólowymi. Nie było łatwo, muszę przyznać. Nasza... Dogłębna, że tak powiem, znajomość trwa już prawie dobę samych zabiegów. Mogę powiedzieć, siostro, że znam cię od podszewki. Jedna kula wbiła się w krążek międzykręgowy i uciskała rdzeń, dlatego... Powiedzmy, że straciłaś kontrolę nad dołem. Nie martw się jednak kochana, to nasza praca, nasze powołanie. Tak już bywa na wojnie. Cesarzowa czuwała nad tobą. Wyjdziesz z tego i wrócisz do pełnego zdrowia, choć oczywiście to może potrwać.
WWWNie rozumiem jego dobrego humoru. Ledwo wytrzymuję z bólu, a on jest zadowolony. Przez wiele godzin grzebał w moim brzuchu robiąc ze mną Cesarzowa wie co i jeszcze żartuje na ten temat. Nie... Jednak rozumiem. To wymagało czasu, ja przecież umierałam, a on marnował na mnie swój czas, ratował mnie, sprawił, że będę żyć, że wrócę do zdrowia. Jest po prostu dumny z pracy, jaką wykonał. A ja mam mu to za złe, jaka ja jestem głupia. W takich warunkach tylko humor może powstrzymać umysł przed szaleństwem. A może ten humor to właśnie objaw szaleństwa? Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Ważne, że żyję, że mnie poskładał. Z drugiej strony, teksty mógłby dobierać sprawniej. Aż boję się pomyśleć, co mówi tym, którzy w boju stracili rękę, nogę, oko... To zaskakujące, jak bardzo zmienia się postrzeganie świata w zależności od chwili. Gdy umierałam, ów lekarz jawił mi się jako wybawiciel, niemalże anioł, taki jasny, wspaniały, czuły. Gdy już się obudziłam, bez majaków zobaczyłam tylko przeciętnego mężczyznę, sympatycznego ale niezbyt specjalnego, jeśli mam być szczera. Teraz, gdy już zdążył się nieco wygadać... Jest trochę obleśny z tym swoim makabrycznym poczuciem humoru. Jeszcze musiał wypomnieć... Smród. Wiem, że chciał być zabawny, sympatyczny, ale mu nie wyszło, zawiódł na całej linii, no prawie... Chyba. Okropna jestem. W myślach obgaduję swojego wybawcę. Medyk polowy ma parszywą robotę, zwłaszcza jeśli musi się użerać z takimi idiotkami ja, niewdzięcznymi, wiecznie niezadowolonymi.
- O czym tak myślisz, siostro? Taka nieobecna się zrobiłaś. Rozchmurz się. Mam zamiar prowadzić twoje leczenie, a ja nie lubię, gdy moi pacjenci się tak smucą. Uśmiechnij się trochę. Dla ciebie wojna się skończyła, jutro odlatujemy do domu. - nagle zrobił się strasznie pocieszny, taki serdeczny, w ogóle nie cyniczny.
- Jak to? - pytam niewyraźnie. Jakim cudem wycofują z pola walki przeklęty krążownik? To okręt flagowy, do licha.
- Nic takiego, tylko za dużo ważysz kochana, nawet bez ołowiu w brzuszku i musimy gdzieś zostawić ładunek - uśmiecha się próbując żartować. Znowu mu nie wyszło. - A na poważnie. Bitwa na dole nie idzie do końca po naszej myśli ale orbita jest stabilna. Mamy wielu rannych i Pieśń Gniewu została oddelegowana jako transport medyczny najwyższej klasy. Mamy tu prawie tysiąc takich biedactw jak ty, więc przynajmniej będziesz miała z kim gadać, choć z ładnym haftem na brzuchu raczej nie wygrasz w konkursie na blizny z co poważniejszymi przypadkami - znowu żartuje, tym razem wydaje mi się nieco zabawniejszy, choć wciąż zbyt makabryczny.
- Boli... - narzekam, jak zawsze narzekam.
- Stres dziecinko, stres. Byłaś tak przerażona, że to nic dziwnego. To minie, tylko musisz się uspokoić. Zbijamy kwas w mięśniach, jak się da, ale bez twojej pomocy, to jest dobrego nastawienia wiele tu, nerwusko nie poradzimy - spogląda na rurki wbite w moje ramiona, obserwuje płynące w nich ciecze. - No, ładnie schodzą. Jeszcze dzisiaj to chyba zdejmiemy i zostaną tylko kroplówki. Przez jakiś czas nie będziesz mogła jeść, ani pić. Brzuszek musi sobie odsapnąć i przyzwyczaić się do szwów. Nie chcemy chyba, by papu rozplątało supełki w środku, prawda? - mówi do mnie jak do dziecka. Trochę mnie to przeraża. Znaczy się nie to, że tak mówi, tylko fakt, iż zaczyna mnie to bawić. To co gada.
- Prawda... - odpowiadam głupkowato, choć niepewnie. Nie wiem czemu ale zawsze bałam się takiego zachowania, niepoważnego, uznając je za uwłaczające naszej godności jako dzieci Cesarzowej. Ale ja już nie mam godności, mój strach odarł mnie z niej, zaś ostanie wydarzenia zabrały i pozostałe jej resztki.
- To rozumiem, tak trzymaj, moja droga, a wyjdziesz z tego nim się obejrzysz. Przez jakiś czas poleżysz sobie, odpoczniesz, odpuścisz wojowanie. Przez tydzień, może trochę dłużej poleżysz tutaj, zanim nie upewnimy się, że wszystko poszło jak trzeba, a także pomyślimy o siadaniu. Chodzić na razie nie będziesz, by nie porozciągać za bardzo szwów - uśmiecha się ponownie, zerka na kroplówkę, po czym znowu patrzy na mnie. - Nie lubię, gdy moje pacjentki wychodzą z brzydkimi, niepotrzebnymi bliznami. Ciało to w końcu prezent od Cesarzowej, a o taki prezent trzeba dobrze dbać. Ja mam tylko w tym pomóc, a wierz mi, znam się na tym jak mało kto.
- Nie... mogę mówić. Boli. - znowu narzekam, jak nakręcona, w kółko to samo.
- Wiem, wiem, kochanieńka, wiem. Trochę ci się umierało, wiesz? Oddychanie ci się najwyraźniej znudziło, więc musieliśmy się tym zająć za ciebie. Rozumiem, że rura w gardle to nic przyjemnego, ale nie mieliśmy wyboru z twoim szczękościskiem i krwotokiem. Ból minie za kilka godzin. Spróbuj się przespać, odpoczywaj tyle, ile chcesz. Będę nad tobą czuwał. Mogę ci poradzić tylko jedną rzecz. Jeśli chcesz skorzystać z mojej rady i się przespać, zrób to teraz, póki środki przeciwbólowe jeszcze jakoś działają, potem może ci być trudniej.
- Boję się spać - mówię, co myślę. Wizja nadchodzących koszmarów przeraża mnie bardziej niż ból, który czuję teraz. Nie chcę widzieć ponownie tego, co mnie spotkało, choć wiem, że tego nie uniknę, że w końcu będę musiała zasnąć. Organizm chce ale ja nie mogę się pogodzić z tą myślą. Zwykle nie pamiętam swoich snów ale jakie to ma znaczenie, skoro wiem, jakie będą jeszcze nim zamknęłam oczy?
- Wiem, to normalne. Słuchaj, jestem przy tobie, cały czas czuwam. Jeśli byś mnie nie widziała, a potrzebowałabyś mnie, za głową, na poręczy łóżka masz taki przycisk. Wciśnij, a zjawię się tu w mgnieniu oka. Wiem, że się boisz, przy takim szoku to naprawdę nic złego ale tu jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi. Jeśli chcesz, zostanę tutaj dopóki nie zaśniesz, dobrze? Trochę dziwne to jest, by facet taki jak ja tulił do snu dorosłą kobietę jak Opiekunka jakiegoś bobasa, ale z pewnością ci to nie zaszkodzi, a jeśli ma ci to ułatwić zadanie, nie widzę problemu.
WWWZgadzam się skinieniem głowy bo i jaki mam wybór? Muszę spać, choć nie chcę. Przy nim boję się nieco mniej, choć nie rozumie dokładnie tego, co czuję. Nie zdaje sobie sprawy z tego, że nie boję się umrzeć... Nie, zaraz, boję się tego i to bardzo. Chodzi o to, że nie boję się odejść we śnie, bezboleśnie stracić świadomość i połączyć się z Cesarzową. Boję się jednak spać, sama siebie się boję, tego, co mój umysł wytworzy półświadomy. Czuję się paskudnie, nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Jestem upokorzona, głupio mi oraz miotam się z własnymi myślami. Dziesiątki, jeśli nie setki pytań uderzają mi do łba, jak wraża armia do bram fortecy. W sumie to i dobrze, że nie mogę mówić bo wyprowadziłabym doktora z równowagi. Doktora... Cholera, nawet nie zapytałam o imię mojego wybawcy. Mój umysł zajęty był bardziej chorymi uprzedzeniami, narzekaniem na wszystko dookoła z sobą włącznie. Teraz już nie czas na to, gdy się obudzę. Jeśli w ogóle zasnę. Może zapytać teraz? Może nie... Albo tak. Do licha, co jest ze mną? Spać, tylko to obecnie muszę. Na gadanie znajdę jeszcze czas.
WWWCzuję, jak puszcza moją rękę, a właściwie układa ją delikatnie na kołdrze i siada do mnie bokiem, wpatrując się, niby to bezmyślnie w białą zasłonę. Kiwa się lekko i przymyka oczy, niejako sugerując, co powinnam zrobić. Wracają niemal anielskie rysy, jednak wyraźniejsze niż wtedy. To w sumie całkiem sympatyczny brat, dziwny, ale sympatyczny. Widzę jak sięga cichutko do pasa, wyciąga małe urządzenie i przekręca coś na nim. Światło delikatnie, płynnie przygasa, przestaje razić w oczy, moje biedne oczy zmęczone od krwi, którą były zachlapane. Unoszę powieki ku górze i chyba lekko się uśmiecham, odruchowo, sama nie wiem czemu. Moje obecne położenie do wesołych nie należy. Dość myślenia... Nie umiem nie myśleć. Zamykam oczy i rozmyślam dalej. Kieruję swoje myśli na coś przyjemnego i dostrzegam, że chyba jedyne, co mi zostało, to rozmyślanie o Cesarzowej. Żyję dla niej i ona pozwoliła mi żyć. Dlatego tu jestem. To takie oczywiste. Ale czemu w taki sposób? Może Pani chciała mnie odwieść od wojny, dać znak, że nie na froncie jest moje miejsce? Tylko czemu zabrała moich braci i siostrę? Nie... Sami jesteśmy sobie winni, sami wybraliśmy ten los i musieliśmy zmierzyć się z konsekwencjami. Może brat czempion się mylił? Może powinniśmy byli uciekać? Jako jedyna zakwestionowałam rozkaz... Czyżbym dlatego przeżyła? Przeżyłam, bo jestem marnym tchórzem. Spanikowałam, pierwszy raz. Czemu? Co się ze mną stało? Za dużo pytań, za mało odpowiedzi. Bogini... Czemu to wszystko takie skomplikowane? Czemu świat nie może być prostszy? Czemu walczymy, czemu oni chcą nas zabić? Nigdy nie pojmę. Myśli rozmywają mi się. Przychodzą same, bez mojej kontroli, aż w końcu tracę świadomość, zasypiam.

WWWBudzę się i szybko otwieram oczy. To dziwne... Nie chcę krzyczeć, jestem dość spokojna, choć przebudziłam się dość gwałtownie. Oczywiście nic nie pamiętam, choć przed oczami migają mi niejasne obrazy, jakieś postacie chyba, kształty, których nie potrafię do końca zidentyfikować. Czyżbym nie miała koszmaru? Dobry sen też to z pewnością nie był, bo po takich budzę się inaczej. Nijaki sen, tak, z pewnością. Tylko jak? To nie ma sensu. Jest ciemno, lampy świecą niemrawo, tak jak brat doktor je ustawił. To dobrze, bo ból dosłownie chce rozerwać moją głowę. Pewnie on mnie obudził. Wciąż jestem zmęczona ale nie przesadnie. Ból w gardle wyraźnie zmalał, choć zdecydowanie nie mam ochoty teraz sprawdzać, jak sprawa będzie wyglądać podczas mówienia. Nie lubię gadać sama do siebie na głos. Myślę, że wyglądałabym głupio, choć niektórzy z nas tak robią, powstało nawet kilka książek opisujących takie wewnętrzne ale otwarte dialogi i ich przydatność w różnych sprawach ale do mnie jakoś to nie trafia. Ironia i hipokryzja... Cały czas gadam do siebie, tylko nie na głos, różnica w sumie żadna. Dostrzegam nagle, że nie jestem sama. Brat ciągle siedzi na moim łóżku. Cholera, pewnie nawet nie zmrużyłam oka, po prostu mi się wydawało. Nie... Zaraz. Ma zamknięte oczy, prawie się nie rusza. Śpi, po prostu śpi. Zasnął przy mnie, padł zmęczony. W końcu zmarnował na mnie tyle godzin. Ile to było? Doba, prawie doba operacji. Czuję się przez to jeszcze gorzej. Za szybko go oceniłam. Jest wspaniały, tak się dla mnie poświęcił, choć na dobrą sprawę mnie nie zna. No, nie licząc tego, co mam w środku. Dziwne, nagle to stwierdzenie, które na początku budziło we mnie zniesmaczenie, wstręt przypomniało mi się jako coś... Zabawnego? Może za dużo powiedziane ale... Uśmiecham się. Gapię się na niego z durnym uśmieszkiem. Nigdy się chyba nie zrozumiem, choć mam już prawie osiemdziesiąt, tak, tyle to będzie, lat. Niby wciąż niewiele ale to chyba jednak wystarczająco długo by dobrze poznać samą siebie. Mimo to, wciąż potrafię się zaskoczyć, szkoda tylko, że prawie nigdy czymś dobrym. Z drugiej strony, może po prostu za bardzo skupiam się na swoich wadach, zapominając o tym, co we mnie dobre? Tylko co jest we mnie dobre? Czy takie myślenie nie będzie zbyt samochwalcze? Nie, i tak mam dość wad do naprawiania, więc nie zaszkodzi poszukać czegoś, co mi wychodzi. Więc tak... Jakby to sobie poukładać, jak się do tego zabrać? Pomyślmy... Do licha, w myślach namawiam się do myślenia, to dopiero głupie. Do rzeczy.
WWWMogę powiedzieć, że w sumie kocham porządek i potrafię o niego zadbać. Problem w tym, że jestem Gwardzistką, a to wyklucza się z porządkiem i to bardzo. Prawie każdego dnia powtarzam to pytanie, w kółko odkąd noszę mundur. Lubię rozmyślać, choć to jednocześnie wada i zaleta, znaczy się potrafię spoglądać na wiele spraw z kilku różnych kierunków, tyle tylko, że czasem się w tym gubię lub zawieszam swoje myśli na totalnych bzdurach, jak teraz. Jestem też bardzo uczuciowa, może nawet za bardzo. W połączeniu z moimi skłonnościami do nadmiernego myślenia sprawia to, że zdarza mi się niemal bez powodu rozkleić ale to chyba normalne. Z drugiej strony, moja droga przyjaciółka, Rossie bardzo docenia tę cechę ale to raczej typowe u Madi'lin.
WWWRossie to swoją drogą naprawdę kochana istotka. Poznałam ją podczas bitwy o Khor-Madin. Była jedną z wielu spotkanych w rzeźni ocalałych, biednych duszyczek. Przypadkiem trafiła do naszego przedziału w korwecie, bo po prostu nie mieściła się już z pozostałymi, choć i tak była bardzo wychudzona. Pamiętam ten strach w jej zapłakanych oczach, nie wiedziała, co się z nią stanie. Bała się, jak reszta, że po prostu dokończymy to, co zaczęli imperialni. Starałam się zabawić ją rozmową, by przestała się bać, choć oczywiście nie znała naszego języka. Władała tylko dość pokracznie imubiańskim, którego ja z kolei nie rozumiałam. Wszystko zależało od tonu głosu. Opowiadałam różne bzdety o sobie, o Cesarzowej, Opiekunkach, a ona siedziała tylko wpatrzona we mnie jak w obrazek tymi swoimi wielkimi, naiwnymi ślepiami i była kompletnie zasłuchana, choć oczywiście nie miała prawa rozumieć nawet słowa. Po tym wszystkim, gdy już wylądowaliśmy na pokładzie Anioła Niszczyciela, mała Rossie, wtedy jeszcze Numer 2739 zaczęła chodzić za mną jak cień. Nie mogłam się jej pozbyć, choć prawdę mówiąc nie chciałam, nie próbowałam nawet. W pewien dziwny sposób zauroczyło mnie to wychudzone maleństwo... Maleństwo, zabawne stwierdzenie wobec stworzenia nieco większego ode mnie, choć wtedy na taką nie wyglądała, gdy chodziła przygarbiona, na ugiętych nogach i kryjąc się przed wzrokiem innych.
WWWWzrok, nigdy nie zapomnę jej wzroku, gdy zagoniłam ją do prowizorycznego, wielkiego prysznica z przerobionej okrętowej myjni. Słodka Bogini, w życiu nie widziałam wzroku bardziej przerażonego i zawiedzionego, oczek pytających "Czemu mi to robisz, czemu mnie zdradziłaś?" w tak przenikliwy sposób. Myślała, że jej początkowe obawy się spełnią, że zginie, jak jej bracia i siostry w ludzkiej ubojni. Musieliśmy jednak ich umyć by nie roznieśli między sobą jakiejś zarazy i by można było ich jakoś ubrać. Mimo to, iż ja wiedziałam, że nic jej nie będzie, wciąż miałam wyrzuty sumienia. Nie potrafiłam oszczędzić jej tego strachu, a przecież mogłam zaproponować kilku braciom i siostrom, by weszli z nimi do owej "myjni", by pokazać, że nic złego się nie dzieje, lub też sama wejść. Myślałam, że to spojrzenie będzie mnie prześladować przez wieczność... Stanęłam przy rampie i czekałam, aż kąpiel się skończy by móc wyłapać z tłumu małą 2739. Było to dla mnie nie lada wyzwanie bo wszyscy Madini wydawali mi się wówczas bardzo do siebie podobni ale jej ślepia, wielkie, błękitne wryły się głęboko w mój umysł, toteż znalazłam ją zaskakująco szybko. Właściwie to ona mnie znalazła. Nie mam zielonego pojęcia jak, ale rozpoznała mnie pośród innych Gwardzistów. Rozpostarłam ramiona w tradycyjnym geście powitania, a ona ruszyła biegiem przez tłum przepychając się jak tylko potrafiła i rzuciła mi się w ramiona. Towarzysze broni byli rozbawieni całą sytuacją w przeciwieństwie do mnie. Byłam zdziwiona i zmieszana. Nie do końca wiedziałam, czy to, co robię jest dobre, czy nie powinnam jej jakoś zmusić do zostania ze swoim ludem. Nie miałam pojęcia, że Cesarzowa przygarnie te istoty, że będą nam braćmi i siostrami. Byłam głupia, mogłam się tego domyślić.
WWWZdecydowałam się zabrać 2739 do braci rozdających proste płachty mające służyć jako tymczasowe ubrania. Oczywiście ci nie spodziewali się, że nowi goście przewyższają nas wzrostem, spodziewali się raczej nabytków nie większych od ludzi, toteż przygotowane okrycia były w większości przypadków za małe. Niemniej, mała... Czemu wciąż ją tak nazywam? To z pewnością za sprawą jej wieku. Miała wtedy szesnaście lat, była więc jeszcze dzieckiem i w właściwie wciąż jest, rok to w sumie niewiele. Wracając jednak do rzeczy, przyjęła drobny prezent z niesłychaną radością. Nie spodziewałam się, że można się tak cieszyć z powodu czegoś tak prostego, jak zwykły kawałek materiału. Nie wiedziałam jeszcze w jakich warunkach dokładnie żyli. Dzisiaj jednak jej radość mnie nie dziwi, ani trochę. Gdy ostatni transport tego dnia dotarł na pokład zaczęliśmy ustalanie pewnych podstawowych formalności, to jest spisywanie imion i liczenie wszystkich. Udało nam się sprowadzić ponad tysiąc tych stworzeń na pokład samego Anioła Niszczyciela, reszta floty także przyjęła wiele transportów. Ogólnie hangary i inne hale okrętów były wypełnione niemal po brzegi i większość jednostek Gwardii musiała zostać na orbicie, by pilnować nowych przyjaciół, zaś zadanie oczyszczenia Khor-Madin z niedobitków przypadło Łowcom. Resztki sił regularnego wojska pozostających na powierzchni planety zabezpieczały zaś dowody ludzkich zbrodni. Udało mi się przebłagać dowództwo by nasz oddział został pokładzie pancernika, by oszczędzić Rossie dodatkowego stresu, łatwe to nie było, tym bardziej, że reszta nie była specjalnie zadowolona z tego faktu, ona jednak przyczepiła się do mnie na dobre. Przydzielono nam tymczasowe kajuty, prowizoryczne, niezbyt wygodne ale funkcjonalne. 2739 dzieliła pokój ze mną. Między mną, a małą zaczęła się tworzyć specyficzna więź. Nie potrafiłyśmy zrozumieć swoich słów ale nie było to chyba potrzebne. Rossie podążała za mną nie opuszczając mnie nawet na krok i dość szybko zdała sobie sprawę z tego, że nic jej nie grozi.
WWWWkrótce potem bitwa o Khor-Madin dobiegła końca i nasi sprzymierzeńcy z Federacji Nhilarskiej przejęli zdewastowany po-ludzki świat zobowiązując się do przekazania nam z niego sporej partii surowców. Nasza flota zaś ruszyła do domu. Matka stacjonowała stosunkowo blisko, toteż podróż nie trwała długo. Po tygodniu zobaczyliśmy naszą stolicę. Na miejscu czekała nas jednak praca, a nie odpoczynek. Madini mieli uzyskać własną dzielnicę z mieszkaniami w doku gościnnym, te rzeczy jednak wymagały czasu. Na miejscu przydzielono im tylko prawdziwe ubrania, wciąż proste i często niezbyt dobrze dopasowane ale jednak. 2739 była zachwycona nową tuniką, powtarzała tylko jakieś zdanie po imubiańsku przepełnionym radością głosem. Brat Aldilliel, który znał nieco plugawą, ludzką mowę przetłumaczył dla mnie jej słowa. Nie pamiętam ich dokładnie, chodziło jednak o to, że była to bodaj najpiękniejsza rzecz, jaką do tamtej pory dostała.
WWWDo czasu wybudowania dzielnicy specjalnie dla Braci Mniejszych każdy, kto mógł miał tymczasowo zaopiekować się jednym z gości. Oczywiście zgłosiłam się do opieki nad Rossie. Moje mieszkanie w Nowej Łzie było wystarczająco duże. Potem, sporo się zmieniło. Obecność Madi'lin spowodowała wiele komplikacji prawnych, nie byliśmy gotowi na to, co nas spotkało. Problemy dotyczyły praktycznie wszystkiego, zamieszkania, rozdziału dóbr, wstępu do pewnych stref... Wszyscy byli bardzo spięci, nikt nie wiedział, jak poradzimy sobie z masą nowych, nieznanych nam w końcu istot na pokładzie. W końcu sama Cesarzowa zabrała głos w całej sprawie. Wszyscy nowo przybyli mieli otrzymać możliwość konwersji, to jest przyjęcia naszej religii, zaakceptowania Cesarzowej jako Bogini i Matki. Ku naszemu zaskoczeniu, praktycznie wszyscy Madi'lin zdecydowali się na zmianę wiary. Nie widziało im się czczenie swoich byłych ciemiężycieli, którzy w praktyce okazali się tylko marnymi śmiertelnikami. Ciekawy fakt, Madi'lin byli wychowywani w przekonaniu o boskości ludzi. Już sam pomysł nazywania człowieka bogiem napawa mnie niebywałym obrzydzeniem.
WWWWraz z konwersją wiązała się cała masa korzyści. Pierwsza z nich to zmiana imienia. Każdy Madi'lin mógł wybrać sobie imię wedle uznania. Było to dla nich bardzo ważne, pozwalało bowiem odciąć się od zależnej od ludzi przeszłości. Jak się okazało, Madini przywiązywali ogromną wagę do symboliki. Wtedy to też 2739 zmieniła się w Rossie. Nie jest to nasze tradycyjne imię i pochodzi z języka Nhilarów ale przynajmniej łatwo jej było je wymówić. Każdy nowy wierny nawiązywał też z czasem specyficzną więź z Cesarzową, podobną do tej, która łączy nas z Najwyższą od samego początku. To szczególnie ważny aspekt naszego kultu, trudny do wyjaśnienia ale wiem, że Madini odczuwają miłość Bogini podobnie do nas i to jest w tym piękne. Serce naszej Świętej Matki pełne jest miłości, której starcza dla jej wszystkich dzieci, tak tych prawdziwych, jak i przygarniętych. Jedyne, czego Pani pragnie w zamian za swą miłość, to nasze własne uczucie ale jakże nie kochać tej, która dała nam życie i która prowadzi nas, chroni i służy radą? To rzecz tak oczywista, że nawet ja pojmuję ją bez problemu. Rossie też szybko zrozumiała, tym bardziej, iż cała ceremonia konwersji prowadzona była przez najwyższe Sukurfalane w bardzo uroczysty sposób.
WWWNowe dzieci Cesarzowej zostały zebrane w Wielkiej Katedrze i ustawione zgodnie ze starymi, numerycznymi imionami, co paradoksalnie bardzo ułatwiło nam zadanie. Uroczystość była przepiękna, świątynia mieniła się setkami barw świeżych kwiatów, siostry w przerwach śpiewały psalmy na cześć Cesarzowej, zaś same Sukurfalane raczyły zebranych dopracowanym ceremoniałem. Jednym z ważniejszych punktów programu była oczywiście wzruszająca przemowa, połączona z nadaniem nowego imienia, które każdy Madini wybrał sobie odpowiednio wcześniej. Kapłanki prowadziły uroczystości w nietypowy sposób, telepatycznie, by ominąć bariery językowe. Fizycznie więc, nie licząc psalmów cały obrządek był niemy. Madi'lin byli początkowo zmieszani słysząc głosy w swoich głowach, ale ulubienice Bogini szybko wszystko wyjaśniły. Do tej pory wszystko przekładano im w tradycyjny sposób, to jest poprzez tych z nas, którzy znali plugawą, ludzką mowę, zgodnie z wojskowym protokołem. Samo nadawanie imion było wspaniałym i wzruszającym momentem. Kapłanki wyczytywały kolejno numery zgromadzonych i osobiście wręczały im medaliki z wygrawerowanymi nowymi, prawdziwymi imionami, bardzo podobne do tych, które my otrzymujemy niedługo po wylęgu. By przyspieszyć cały proces, przechrzczenie prowadzone było przez kilkanaście kapłanek, ale całość i tak zajęła prawie cały dzień i wymagała kilku przerw na posiłki. Na szczęście nie okazało się to zbyt wielkim problemem. Ja sama zajęłam miejsce, z którego mogłam widzieć Rossie. Ta, po zakończeniu swojego przechrzczenia po prostu podbiegła i objęła mnie zapłakana, tym razem jednak były to łzy nie strachu, a radości.
WWWMasowa konwersja przysporzyła nam wielu nowych problemów. Plany mieszkań w doku gościnnym zostały porzucone na rzecz rozbudowy wewnętrznej komory mieszkalnej, to jest Nowej Łzy. Madini mają zamieszkać razem z nami, jako pełnoprawni bracia i siostry. Miasto wymaga jednak dość znacznej przebudowy, na szczęście Cesarzowa w swoich genialnych planach uwzględniła taką ewentualność, toteż cały proces poszerzania powinien zająć mniej niż sto lat.
WWWPo dopełnieniu wszystkich formalności Rossie zamieszkała ze mną na dobre. Powiedziała, że nie zostawi mnie nawet, gdy dzielnica Madini zostanie ukończona. Prawdę mówiąc, nie przeszkadza mi to, choć młoda zdecydowanie nie jest najlepszą pomocnicą o jakiej mogłabym pomarzyć. To nie jej wina, bowiem palce zakończone pokaźnymi kopytami nie nadają się do żadnej precyzyjnej roboty, taka się po prostu urodziła. Przynajmniej jest uparta, tak bardzo uparta. Cały czas uczy się naszego języka w sposób tradycyjny, choć oferowałam jej zamówienie specjalnego amuletu, dzięki któremu mogłaby nas bezproblemowo rozumieć. To dla mnie niezrozumiałe, tyle w swoim życiu przeszła, tyle wycierpiała, a mimo to nie chce stosować pewnych ułatwień. Być może to kwestia jakiegoś dziwnego poczucia honoru. Madini to zadziwiające istoty. Zostali stworzeni przez ludzi, a są tak od nich różni, tacy niewinni i czyści w swojej prostocie i naiwności, zupełnie jak dzieci. Dzieci, które potrzebują matki.
WWWRossie z pewnością się ucieszy, gdy wrócę do domu, musi być teraz taka samotna. Biedactwo nie radzi sobie za dobrze w kontaktach z innymi, jest wyjątkowo nieśmiała, nawet bardziej niż ja. Mam nadzieję, że jakoś dojdę do siebie zanim dolecimy i nie wystraszę jej swoim stanem, nie chciałabym zawracać jej głowy swoimi problemami, choć wiem, że i tak nie da mi spokoju, gdy tylko się dowie.

WWWBrat doktor chyba się budzi. Widzę, jak powoli wychodzi z letargu, zaczyna się ruszać i powoli otwiera oczy. Sądząc po jego sztywnych ruchach raczej nie spało mu się dobrze i w sumie nic w tym dziwnego. Co to ja miałam? Ach tak, imię. Muszę go w końcu o nie zapytać.
- Bracie? - pytam ostrożnie i cicho, doktor zaś podrywa się niemal na równe nogi, chyba go zaskoczyłam.
- Witam, siostro, witam. Spałaś tak cicho i spokojnie, że nawet nie zauważyłem, że się obudziłaś. Widzisz, czuwałem tu bowiem całą... - wyciąga zegarek z kieszeni i spogląda nań mrużąc oczy. - Trudno tu mówić o nocy ale masz za sobą dobre sześć godzin snu. Siedząc tak prawie w bezruchu traci się poczucie czasu, rozumiesz - stara się ukryć to, że spał. Wyraźnie chce wyjść na twardszego niż jest. Niepotrzebnie, już sam fakt, iż był tu ze mną mówi wystarczająco wiele. - No i jak, poprawiło ci się z gardłem? Jak się czujesz?
- Lepiej - rzucam niepewnie i z radością zauważam, że obrzęk zdecydowanie się zmniejszył i mogę mówić w miarę swobodnie. - Mam na myśli gardło. Mogę mówić, bracie, choć wciąż jakoś tak dziwnie się z tym czuję.
- To minie, organizm musi się na dobre przyzwyczaić do braku rury - uśmiecha się delikatnie.
- Przy okazji, bracie, mogę zapytać, jak cię wołają? Trochę mi głupio nie znać imienia tego, który uratował mnie od śmierci - pytam i w momencie, w którym kończę zdanie dociera do mnie, jak durnie musiało brzmieć.
- Od razu tam uratował... Czyniłem to, do czego zostałem powołany. To Cesarzowa i twoja własna wola życia cię uratowały, ja tylko trochę pomogłem - uśmiecha się serdecznie. Jest taki dziwnie skromny. - Miło, że chcesz przejść na ty. Nazywam się Soriel. Rozumiem, że mogę stosowanie imienia odwzajemnić, prawda?
- Oczywiście. Jestem...
- Aranya, śliczne imię, kochanieńka, znalazłem w twojej dokumentacji. Twoja Opiekunka miała świetny gust, muszę przyznać.
WWWW tym momencie coś do mnie dociera. Ton jego głosu, nienaturalna skromność, silenie się na specyficzną uprzejmość... Nagle zaczyna mieć to dla mnie sens. Znowu paskudna ciekawość miota mi się po głowie, jak zerwana z łańcucha. By się upewnić musiałabym zadać mu jedno proste pytanie, ale nie zrobię tego. W moim obecnym stanie brzmiałoby to jak swoiste zaproszenie, zwłaszcza, jeśli odpowiedziałby twierdząco. Nie jestem aż tak głupia, by pchać się do związku przez durną chęć zaspokojenia ciekawości, zwłaszcza z kimś, kogo ledwo znam. Słodka Cesarzowo, znowu przemawiają przeze mnie uprzedzenia. Co mi szkodzi zapytać? I tak na nikogo lepszego nie trafię, a on wydaje się taki miły, choć nieco nieporadny i strasznie dziwaczny. Z drugiej strony... Czy to ma sens? Może to po prostu mój umysł zapomniał o logice i dopowiada sobie zbyt wiele? Co Soriel miałby we mnie widzieć, żeby mnie tak traktować? Przecież prawie wcale mnie nie zna. Jednak zapytam, ale trochę później.
- Coś się stało? Tak dziwnie zamilkłaś - pyta doktor.
- Nie bracie, nic, tylko trochę się zamyśliłam, zdarza mi się czasami, a właściwie to całkiem często - mówię szczerze, i tak nie mam nic do stracenia.
- Trochę tu ciemno, nie sądzisz? Włączę światło, sprawdzę kroplówki i odłączę to, co już nie będzie potrzebne. Będzie ci choć odrobinę wygodniej.
WWWCzyni, jak powiedział, nie pytając mnie o zdanie. Światło oślepia mnie i słyszę tylko Soriela kręcącego się po pomieszczeniu. Czuję delikatne ruchy rąk doktora tuż przy wenflonach, stara się nie sprawić mi bólu i... Udaje mu się. Jedyne, co czuję, to delikatne ruchy igieł wbitych w moje żyły i uczucie ssania w miarę, jak odłącza rurki. Nic przyjemnego ale i nic strasznego w porównaniu z tym, co przeszłam wcześniej.
- Wenflony zostawimy, przynajmniej do czasu, aż będziesz mogła normalnie jeść. W jakiś sposób będziemy w końcu musieli dostarczać ci płynny i inne składniki, niemniej, brak rurek powinien sprawić, że poczujesz się nieco swobodniej. Kroplówki będziemy podłączać trzy razy dziennie, o stałych porach. Możesz je traktować jako swoiste śniadanie, obiad i kolację - ostatnie zdanie wypowiada bez żadnej złośliwości, jako niewinny żart, zapewne zupełnie nieświadomy tego, że ktoś mógłby to niewłaściwie odebrać.
- Możesz mi wierzyć, moja droga, gdy po tym wszystkim zjesz coś normalnego, będzie to najlepszy posiłek twojego życia. Wszyscy tak mówią, a ja wierzę na słowo.
- To znaczy, że byli inni w podobnym stanie? - znowu mówi przeze mnie makabryczna ciekawość.
- Byli, byli, cała masa, jeśli mam być szczery, choć nie pamiętam imion. Jestem wojskowym lekarzem i podobne przypadki widuję bardzo często, częściej, niżbym chciał. Nie zadręczaj się tym, moja droga.
WWWNie zadręczaj się... Łatwo mu powiedzieć, pocieszać. Nie on stracił swój oddział, nie on stchórzył jak Deial'lin. Chcę i nie chę krzyczeć. Tłumię w sobie gniew na samą siebie, na swoją bezradność, walczę zaciekle sama z sobą. Gdybym miała siłę, złapałabym się teraz za głowę, darła wniebogłosy bluźniąc zapewne i miotając jak szalona w rozpaczy. Miast tego dobywam z siebie cichy szloch, zamykam oczy w bólu serca. Obrazy z ostatnich kilku dni przemykają mi w myślach. Chaotyczne, ale i realne, brutalnie wręcz realne wizje. Widzę ich twarze, widzę śmierć Kiraela, medalik. Czemu teraz? Czemu nie we śnie? Za jakie grzechy? Nie pamiętałabym snu, nie bolałoby tak bardzo. Czuję jeno łzy spływające po mych policzkach. Czuję też palec brata ocierający je. Otwieram oczy. Nic nie jest wyraźne.
- No już, nie płacz, jestem tutaj, przy tobie. Wszystko jest dobrze, nic ci nie grozi - mówi cicho, spokojnie głosem dziwnie czułym.
- Bracie, gdzie oni są? Co z resztą? - wyduszam z siebie płacząc.
- Znaleźliśmy tylko ciebie, siostro - mówi brutalnie szczerze. Nie dopowiada, ale można wyczuć wszystko, co ma na myśli. Tylko ja przeżyłam, choć nie chce powiedzieć mi tego prosto w oczy. Kilka słów, a mówi tak wiele. Czemu zapytałam tak bezmyślnie? Może... Może to i dobrze, przynajmniej mam to za sobą i niepewność nie będzie mnie dręczyć. Może... A jednak niepewność jest i tutaj, w czymś oczywistym i pewnym. Chyba nigdy nie pojmę tego świata, nigdy nie zrozumiem siebie, roli, jaką mam tu odegrać. Tyle pytań, zawsze tych samych, wodzonych przez jedno główne, najczęstsze. Dlaczego? Dlaczego ja? Dlaczego oni? Dlaczego...
WWWPatrzę na Soriela jakby bezmyślnie, a właściwie pogrążona w samej sobie, odcięta od rzeczywistości. Tylko niewielkie skrawki tego, co realne docierają do mnie, wołają, każą się ocknąć, opamiętać. Obraz staje się wyraźny. Brat jest zmartwiony.
- Spokojnie siostro, będzie dobrze, obiecuję. Czas jest tu najlepszym lekarzem, lepszym ode mnie, od nas wszystkich - stara się uśmiechnąć, pocieszyć, choć wyraźnie nie jest mu do śmiechu. - Słuchaj, muszę na chwilę wyjść, pozałatwiać pewne formalności związane z twoim leczeniem. Przepiszę cię oficjalnie pod moją opiekę, pobiorę ostatnie wyniki, sprawdzę, kiedy odlatujemy. Nic specjalnego. Wrócę za jakieś pół godziny, może wcześniej. Gdybyś czegoś potrzebowała, wiesz co robić.
WWWWychodzi, nim jestem w stanie odpowiedzieć, a ja tylko gapię się we framugę drzwi zdziwiona do reszty. Ślepia mam otwarte tak szeroko, jak tylko mogę przez resztki łez, natomiast mina, która momentalnie wymalowała mi się na twarzy musi wyglądać niewyobrażalnie głupio. Poszedł sobie, jak gdyby nigdy nic, po prostu zwiał. Nie mogę uwierzyć w to, co przed paroma sekundami zobaczyłam. To, co zrobił było jednocześnie durne, nietaktowne, ale jednocześnie zabawne. Soriel jest albo kompletnym idiotą obdarzonym typowym dla idiotów szczęściem albo geniuszem. Chcąc nie chcąc skupiłam na nim swoje myśli, zostawiając smutek za sobą... Przynajmniej na jakiś czas. Dziwactwa doktorka zadziwiają mnie niepomiernie. Jest jednocześnie słodki, całkowicie pozbawiony manier, zmienny... Dobre słowo, zmienny, bardziej nawet niż ja. To raczej nietypowe u mężczyzn. Zwykle są uparci, jednoznaczni, prości, ale nie on. Staram się pojąć jego tok rozumowania. Zwiał zaraz po tym, jak próbował mnie pocieszyć. Mógł tym całkowicie zrujnować efekt, nawet mi zaszkodzić, choć tak się nie stało. Możliwe, że przewidział, jak zareaguję. Z drugiej strony jednak, to chirurg, nie psycholog. Jeszcze inna sprawa, że naszego babskiego towarzystwa, specyfiki naszego rozumowania jeszcze nikt poprawnie nie opisał. Po prostu lubimy wymykać się wszelkim schematom. Nie jesteśmy proste jak budowa cepa, tak jak kobiety innych ras, zwłaszcza ludzi. Same często nie potrafimy się zrozumieć, a co dopiero zamykać w ciasnych ramach pisanego słowa, schematów i zasad. Jestem tego dobrym przykładem, nawet teraz nie mam zielonego pojęcia, czemu o tym wszystkim myślę, czemu momentalnie zainteresowało mnie to mocniej, niż wydarzenia sprzed doby. Zagmatwane to wszystko i zaczynam się gubić. Myśli płyną jednak bez ustanku ale i bez pośpiechu. Z twarzy schodzi mi durna mina zdziwienia i daje się zastąpić zamyśleniu, takiemu specyficznemu, luźnemu, niezbyt poważnemu.

WWWCiekawe, prawie nie czuję bólu, a jedyne, co mi tak naprawdę przeszkadza, to fakt, iż wciąż jestem bardzo słaba. Nie mogę się podnieść, nawet odrobinkę, tak, by swobodnie usiąść i chwycić delikatnie szczękę w durnowatej pozie myślicielki. Nie wiem czemu, ale zawsze najlepiej mi się wtedy rozmyśla, najgłębiej, tak naturalnie. Niestety, niezbyt często mogę sobie pozwolić na ten luksus. Jak na ironię, teraz, kiedy czeka mnie aż nadmiar czasu, nie mogę rozmyślać jak lubię z powodów fizycznych, normalnie zaś obowiązki nie zostawiają mi za wiele czasu. Jestem doskonale świadoma tego, że przybranie stosownej pozy powinno zająć kilka sekund, ale... Coś musi być ze mną nie tak. Za każdym razem, gdy staram się medytować, milion rzeczy wokół zaczyna mi przeszkadzać, a to zagniotka na ubraniu upija, a to pasek lub kołnierz za ciasno zapięte. Kilka razy próbowałam nawet nago, jak do pozowania przed artystą, wtedy jednak pojawiła się masa innych problemów... Nawiew sprawiający, że było mi zimno, swędzenie za uchem, czy na palcu u nogi, wreszcie i same myśli nagle walające mi się we łbie. Siedząc tak nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wyglądałam jak parodia jakiejś rzeźby. Jeśli jednak już uda się złapać stosowną pozycję, mogę rozmyślać całymi godzinami, pod warunkiem, że nikt mi nie przerwie. Z drugiej, czy kolejnej z rzędu strony, leżąc i zasypiając też mi się dobrze myśli, choć na zupełnie inne tematy. Wspomnienia, ale tylko te miłe, dostrajanie się do snu, modły, a nie analizowanie bardzo durnego w sumie problemu, tak jak teraz.
WWWWłaśnie, czemu w ogóle o tym myślę? Nie ma to najmniejszego sensu...
Patrzę na ścianę. Po prostu gapię się i czekam. Czas płynie wolno... Albo szybko. Nie mam punktu odniesienia, nigdzie nie widzę żadnego zegara. Po co mi zegar? Czas i tak się teraz nie liczy. Nudzę się.
WWWSłyszę ruch na korytarzu. Ktoś idzie. Kroki cichną tuż przy wejściu. Słyszę jakiś szept, choć nie potrafię wyłapać nawet słowa. Wciąż jestem nieco otępiała. Soriel wchodzi, uderza się w pierś w wojskowym powitaniu i uśmiecha się. W ręku trzyma niewielką szkatułkę, czarną ze srebrnymi okuciami. Widziałam taką wiele razy.
- Wybacz siostro, że załatwimy to trochę nieformalnie ale twój stan nie pozwala nam obecnie na nic innego, rozumiesz chyba - mówi doktor uśmiechając się, ja zaś otwieram usta w niedowierzaniu. - Trzeba przyznać, że kiedy trzeba, nasze dowództwo działa wybitnie szybko i sprawnie. Zasługujesz na to.
WWWNie zasługuję, wiem to, czuję to. To jakiś głupi żart, prawda? Myślę tylko, jestem w zbyt wielkim szoku, by cokolwiek powiedzieć.
- Przejdźmy do rzeczy. Dowództwo upoważniło mnie do wręczenia tego maleństwa. Wybacz, jeśli nie zabrzmię wystarczająco oficjalnie, ale jestem lekarzem, nie starszym czempionem - Otwiera szkatułkę, bierze głęboki oddech i zaczyna mówić. - W uznaniu zasług i w celu okazania wdzięczności za poświęcenie w boju, oraz własną krew przelaną za swoich braci i siostry, z woli dowództwa i Cesarzowej pragnę wręczyć ci ten oto order...
WWWWyjmuje ze szkatułki niewielki, czerwony kryształ, oszlifowany na kształt kropli. Krwawa Łza, medal za rany, przyznawany niemalże masowo. Nie tak wyobrażałam sobie moje pierwsze odznaczenie. Nie chodzi mi o sam order, a raczej o okoliczności. Zawsze liczyłam na to, że będę mogła dzielić ten moment z resztą oddziału. Chcąc, nie chcąc, znowu płaczę. Trochę ze wzruszenia, muszę to przyznać.
- Przechowaj mi ją bracie, jeśli możesz, przynajmniej do czasu, aż znów będę mogła założyć mundur - i tak nie miałabym gdzie jej zawiesić, a naszym lekarzom można ufać.
- Żaden problem, siostro. Przy okazji... W międzyczasie sporo się dowiedziałem i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem.
- Pod wrażeniem czego? Chyba nie do końca rozumiem.
- Ciebie, Aranyu, ciebie. Przekartkowałem dokumentację, gdy sprawdzałem wyniki ostatnich badań i zwróciłem szczególną uwagę na powód, zapiski dotyczące tego, co działo się tuż przed naszym przybyciem. Niewielu zdobyłoby się na to, by sprowadzić ostrzał na swoją pozycję, siostro. To było nierozważne, głupie wręcz i... bohaterskie - bohaterskie... Raczej tchórzliwe...
- A co miałam robić? Byłam sama przeciw całej kompanii wroga. Reszta nie dawała znaku życia.
- Wybacz... Nie chciałem tego znowu przywoływać - Soriel smutnieje w oczach. - Jak zapewne zauważyłaś, mam całkiem niewyparzoną gębę. Wiem jednak coś, co może cię pocieszyć. Znaleziono fragmenty pancerzy czempiona twojego oddziału i siostry, ale nie odnaleziono ciał. Wśród elementów zbroi był podobno uszkodzony hełm czempiona. Oboje zostali uznani za zaginionych. Niestety nie wiem nic więcej. Na froncie panuje taki chaos, że docierają tu tylko skrawki informacji.
- Więc... Możliwe, że żyją? - iskierka nadziei. Wątła ale zawsze.
- Tak, to prawdopodobne, ale niestety, nie mogę niczego zagwarantować. Niestety, prawdy nie dowiemy się do momentu zakończenia kampanii. Pieśń Gniewu za jakąś godzinę, może dwie, pod eskortą kilku niszczycieli wyruszy do Nowej Łzy i tam już pozostanie.
- Przecież to okręt szpitalny... Powinien chyba wrócić na front zaraz po zostawieniu rannych na pokładzie Matki.
- Zgadza się, zgadza się, ale Lord Surfalano zadecydował, że tak będzie bezpieczniej. Od początku kampanii Pieśń Gniewu została kilka razy ostrzelana, ponadto większość nowych, eksperymentalnych dział uległa awarii, najpewniej w wyniku przegrzania. Technicy będą musieli wprowadzić niezbędne poprawki, a to zajmie trochę czasu. Dowództwo nie chce wysyłać do walki okrętu z zawodnym uzbrojeniem głównym.
- A co z rannymi na froncie?
- Ten krążownik to nie jedyny okręt ze sprzętem medycznym... Oczywiście, tu jest go zdecydowanie najwięcej ale pozostałe też powinny dać sobie radę. Ponadto, część personelu wróci na front tak, czy tak. Nie przejmuj się tym, logistyka potrafi być zagmatwana i lepiej zostawić ją braciom na wyższych szczeblach.
WWWMówi logicznie, tak przynajmniej mi się wydaje, choć bez zbytniego przekonania. Z tego, co wiem, Pieśń Gniewu ma obowiązek wracać tylko wtedy, gdy jest przepełniona... Niby nic dziwnego, problem w tym, że nigdy nie musiała wracać. Sytuacja na froncie musi wyglądać niezbyt korzystnie, delikatnie mówiąc. Trudno mi w to uwierzyć, niemalże niemożliwym wydaje mi się zwycięstwo tego marnego, ludzkiego plugastwa nad nami, dziećmi Cesarzowej. A jednak... Leżę tutaj ledwo żywa, jak niemal tysiąc innych. Tysiąc samych rannych. Ilu mogło zginąć? Nie chcę nawet myśleć... Cóż za geniusz musi nimi dowodzić? A może to pycha zawiodła nas na krawędź klęski? Nie możemy przegrać... Nie możemy zawieść... Nie teraz, kiedy spichlerz Imperium leży u naszych stóp. Przeklęta Lacuria musi upaść.
- Siostro? Coś się stało? - brat przerywa mi rozmyślanie, znowu.
- Nie, nie bracie, nic. Znowu się... Wyłączyłam. Musisz się do tego przyzwyczaić, skoro zdecydowałeś się prowadzić moje leczenie - w tej chwili wpada mi do głowy pomysł na pewne pytanie. Pytanie, które powinnam była zdać wcześniej. - Przy okazji Sorielu, czemu zdecydowałeś się mnie prowadzić?
- Cóż... - jest zmieszany, widać to po nim. - Chcę być z tobą absolutnie szczery, ale... Powiedzmy, że są dwie wersje, uprzejma i mniej miła, prawdziwa. Wybieraj.
- Mów prawdę, jakoś to przeboleję - zgrywam silną, tak naprawdę nie mając zielonego pojęcia, czego się spodziewać.
- Heh... No więc... - siada na brzegu łóżka i mówi nieco zamotany. - Jakby to ująć, by nie zabrzmieć... Siedzę tu od początku kampanii i zajmowałem się całą masą rannych. Widziałem tu skumulowanie śmierci i cierpienia, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem. Czuję, że jestem na skraju załamania nerwowego, choć może nie daję tego po sobie poznać.
- Dobrze, ale co to ma wspólnego ze mną?
- Widzisz siostro, twój stan ustabilizował się szybciej niż się spodziewałem, choć tymczasowy, częściowy paraliż sprawia, że wymagasz opieki, niezbyt intensywnej, ale jednak. Słowem, będę się tobą zajmował, nawet po tym, jak dotrzemy do Nowej Łzy - wciąż mota.
- Mógłbyś wreszcie powiedzieć o co chodzi?
- Tak prosto z mostu? Jak chcesz... Po prostu opieka nad tobą jest dla mnie formą przepustki. Pobyt w Stolicy dobrze mi zrobi i nawet mając cię na głowie, powinienem odsapnąć od wojny. Wyglądasz mi na miłą osobę, więc chyba nie sprawisz mi zbyt wielu problemów.
WWWZamurowało mnie... Nie mam zielonego pojęcia co powiedzieć. Ponownie gapię się na niego jak głupia. Nie wierzę w to, co przed sekundą usłyszałam. Czuję się wykorzystana, jak bezwartościowa rzecz. Nagle stałam się oficjalną wymówką dla czyjegoś urlopu. Nie wierzę, że mógł to zrobić, ale zrobił to i mówi mi to dopiero teraz. Jestem wściekła, po prostu wściekła... Ale nie na niego, a na siebie. Mogłam wybrać przyjemniejszą odpowiedź, starać się żyć w błogiej iluzji, a jednak wybrałam inaczej. Z trudem wyduszam z siebie kolejne pytanie.
- Bracie... - głos mam drżący. - A drugi powód, ten miły?
- Cóż, jeśli teraz ci powiem i tak nie będzie już miły, siostro. Nie chcę ci robić przykrości, nie nalegaj więc, proszę.
WWWGłupie pytanie i zaskakująco logiczna odpowiedź. Emocje miotają mną we wszystkie strony, chcę krzyczeć z wściekłości, choć to i tak bezcelowe. Czuję jak cały świat zaczyna walić mi się na głowę. Cios za ciosem głupi los, durny przypadek leje mnie bezlitośnie po łbie wyraźnie chcąc mnie wykończyć. Ja zaś prawie nie mam już siły walczyć. Za wiele tego, bym potrafiła to wszystko ogarnąć. Znowu czuję się zmęczona, ale nie fizycznie. Mam dość tego, co mnie otacza... Może sen da mi choć chwilowe ukojenie.
- Bracie. Jestem trochę zmęczona i chciałabym się zdrzemnąć. Mógłbyś zgasić światło i zostawić mnie samą? - mówię cicho, starając się ukryć zdenerwowanie. Soriel spogląda na mnie posmutniały. Wyraźnie sam jest przybity tym, co powiedział. Wstaje i gasi światło, po czym znowu mierzy mnie smutnym spojrzeniem.
- Przepraszam... - rzuca cicho i wychodzi.
WWWStaram się zasnąć i nie mogę. Nerwy nie pozwalają mi spać. Nie myślę właściwie o niczym konkretnym, jestem tylko roztrzęsiona. Miotam się i nie mogę dojść do siebie, ja mała Madi'lin uratowana od śmierci. Radość z daru życia miesza się ze smutkiem po stracie, zawiedzionych nadziejach, zburzonej iluzji... W końcu, po godzinie, może dwóch dopada mnie zmęczenie silniejsze od złości. Powoli, trochę wbrew własnej woli zasypiam i tylko jedno słowo skacze mi w ostatnich świadomych myślach - "Przepraszam".
Ostatnio zmieniony pn 23 lip 2012, 18:11 przez Jaszczur, łącznie zmieniany 3 razy.
http://hideshisface.deviantart.com/ - Moja skromna galeria, zapraszam serdecznie.

2
Wracają mi zmysły.
Wróciły już wcześniej, gdy coś słyszała i czuła.
Chyba mam rozpruty brzuch, tak śmierdzi.
No przecież przed chwilą opisywała, jak to krew wypływa z brzucha.
- Słodka Cesarzowo... - dodaje ciszej. Pewnie jest ze mną bardzo niedobrze - Sanitariusz!
... Pewnie jest ze mną bardzo niedobrze. - Sanitariusz!
Oczy też mam zachlapane swoją krwią.
Oczy pełne krwi.
...mówi do mnie przerażonym głosem i uświadamia mi co się ze mną działo. Ja umierałam...
Czytelnik się domyślił przy elektrowstrząsach że nie chodzi o zwykłe przeziębienie...
Śniło mi się, że umieram, od kul, że ginę wielokrotnie, jak tchórz.
Co to jest wielokrotna śmierć i czemu nazywasz to tchórzostwem?
Dociera do mnie, że prawie nie mogę się ruszać.
Uświadamiam sobie, że nie mogę się ruszać.
Aż tacy straszni jesteśmy, że na nasz widok trzeba umierać, co? - pyta serdecznie...
Zażartował a nie spytał.
Nasza... Dogłębna, że tak powiem, znajomość trwa już prawie dobę samych zabiegów
Nasza, dogłębna że tak powiem, znajomość trwa już prawie dobę samych zabiegów.
Dobę? A opisałaś to tak, że miałam wrażenie upływu co najmniej tygodnia.
...jeszcze żartuje na ten temat. Nie... Jednak rozumiem. To wymagało czasu, ja przecież umierałam, a on marnował na mnie swój czas, ratował mnie...
A ja nie rozumiem. Dlaczego nie może żartować i dlaczego uważasz, że ratowanie czyjegoś życia to marnowanie czasu?
W takich warunkach tylko humor może powstrzymać umysł przed szaleństwem. A może ten humor to właśnie objaw szaleństwa?
Te zdania byłyby logiczne, gdyby to ona żartowała.
To zaskakujące, jak bardzo zmienia się postrzeganie świata w zależności od chwili. Gdy umierałam, ów lekarz jawił mi się jako wybawiciel,
Zbyt szybko przeskakuje w emocjach. Nadal leży półżywa w szpitalu.
Zwykle nie pamiętam swoich snów ale jakie to ma znaczenie, skoro wiem, jakie będą jeszcze nim zamknęłam oczy?
Skoro nie pamięta snów, dlaczego się ich boi i skąd wie, że są one koszmarami?
Dziesiątki, jeśli nie setki pytań uderzają mi do łba, jak wraża armia do bram fortecy.
...przychodzą mi do głowy...
To w sumie całkiem sympatyczny brat,(KROPKA) dziwny, ale sympatyczny.
Unoszę powieki ku górze i chyba lekko się uśmiecham...
Unoszę powieki i chyba lekko się uśmiecham...
Prawie każdego dnia powtarzam to pytanie, w kółko odkąd noszę mundur.
Jakie pytanie?
Wzrok, nigdy nie zapomnę jej wzroku, gdy zagoniłam ją do prowizorycznego, wielkiego prysznica z przerobionej okrętowej myjni. Słodka Bogini, w życiu nie widziałam wzroku bardziej przerażonego i zawiedzionego
Powtórzenia.
...natomiast mina, która momentalnie wymalowała mi się na twarzy musi wyglądać niewyobrażalnie głupio.
Minę można mieć. Ona się nie maluje na twarzy.
To, co zrobił było jednocześnie durne, nietaktowne, ale jednocześnie zabawne.
A co takiego zrobił nietaktownego? Nie znalazłam odpowiedzi w tekście.
Widziałem tu skumulowanie śmierci i cierpienia, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłem.
On to widział a nie doświadczał.

Zwróć uwagę na zapis dialogów oraz na wielokropki, bo lubisz je stawiać w nadmiarze. Opisy przeżyć bohaterki po dostaniu się do szpitala nie jest zbyt przejrzysty. Gdybyś nie dodawał do wszystkiego co się dzieje komentarza rozprutej dziewczyny, wyszłoby jaśniej. Zbyt rozwlekle wszystko opisujesz. Te omdlenia i powroty do przytomności na początku tekstu niczego ciekawego nie wnoszą. No i ciągle powtarzasz że sanitariusz jest jak anioł, że boli, smród, chce jej się spać, nie może się ruszać, dużo krwi. Wystarczy raz, czytelnik jest w stanie sobie wszystko wyobrazić i dodać co potrzeba. Po przydługim wstępie serwujesz czytelnikowi długą wizytę doktora, którą również spokojnie można skrócić. Następnie napomykasz o Rossie i znowu mamy bardzo długą opowieść o tym, jak się poznały.

Mieszasz to, co dziewczyna uświadamia sobie, a co rzeczywiście widzi. Skąd na przykład wie, że ma rozpruty brzuch skoro nie może otworzyć oczu? Jej emocje w trakcie wizyty doktora są dla mnie niezbyt realistyczne. Zamiast zastanawiać się co się stało, jak ona z tego wyjdzie, dziewczyna wdaje się w dywagacje na temat humoru doktora i jaka to ona jest niewdzięczna. Brak mi w opowiadaniu tła wydarzeń. Kim jest chora, co robi dla Cesarzowej, która jest, jak się zorientowałam, boginią w stworzonym przez ciebie świecie. O co walczy?

Sama forma opowiadania - wewnętrzny monolog - jest ciekawa, ale nie wydaje mi się, żeby była zbyt trafiona w tym przypadku. Bohaterka zbyt dużo myśli o niczym, zbyt wiele wtrąceń nie wnoszących niczego do akcji opowieści, co może znużyć czytelnika. Imię chorej poznajemy dopiero pod sam koniec opowiadania. Nie za późno na to? Cały czas mowa jest o tym, jak Aranya stchórzyła. Rozpisujesz się na dobry akapit na temat wenflonów, ale ani słowa o tym, dlaczego stchórzyła i jak trafiła do szpitala. Główną bohaterkę odebrałam jako rozhisteryzowaną pannicę, która wszystko bierze do siebie. Soriel z kolei jest dosyć pobieżnie naszkicowany. Zbyt pobieżnie, w końcu nie jest to postać drugoplanowa.

3
Jaszczur pisze:A może to strach tak śmierdzi? Nie... Strach nie boli.
Mieszasz smród (wrażenie zmysłowe) ze strachem (uczucie). Strach nie śmierdzi.
Jaszczur pisze:Metaliczny w moich ustach, pełnych od krwi, która spływa kącikami ust.
pełnych krwi...
Jaszczur pisze:Chcę płakać, wrzeszczeć ale nie mogę.
Jaszczur pisze:Płytko, świszcząco, coraz słabiej ale wciąż oddycham,
Przecinki przed ale
Jaszczur pisze:Nie wiem, co zobaczę, czy cokolwiek zobaczę, bo i one bolą, choć to nie tyle ból, co uczucie.
Pomieszałeś.
Jaszczur pisze:Praktycznie nie panuję nad własnym ciałem, zwłaszcza brzuchem, całym dołem.
praktycznie - wyrzuć, bo rozmywa siłę wyrazu.
Jaszczur pisze:Otwieram oczy. Powoli, niepewnie PRZECINEK powieki opadają.
moja propozycja: Powoli, niepewni otwieram oczy. Powieki opadają.
Jaszczur pisze:Oczy też mam zachlapane swoją krwią.
swoją - wyrzuć, bo po pierwsze skąd ona wie, że to jej krew, skoro wokół jatka i pełno krwi? Poza tym jest ranna w brzuch, to skąd by jej krew wzięła się w oczodołach? Według mnie trochę przegiąłeś.
Jaszczur pisze:Widzę brata w białym pancerzu wymazanym krwią. Moją krwią.
Jak wyżej - skąd ona wie, że to jej krew? Po kolorze poznała? :)
Jaszczur pisze:Tracę siły i senność powraca. Znowu tracę kontrolę nad własnym ciałem.
powtórzenie
Jaszczur pisze:Patrzę na niego błagalnym wzrokiem. Tylko tyle mogę zrobić. Moje oczy... Mówią tylko jedno. Pomóż mi...
moja propozycja: Patrzę błagalnym wzrokiem. Pomóż mi...
Dlaczego? Ten fragment: Moje oczy... Mówią tylko jedno. wydaje mi się całkiem niepotrzebny, nie wnosi nic nowego, powtarza tylko informacje. Pewnie, że ktoś kto jest w takim stanie, gada/myśli w kółko to samo, ale czytelnik może się niecierpliwić.
Jaszczur pisze:Tym razem jednak po prostu coś tkwi mi w gardle.
tkwi mi - nieładne dźwięki
coś tkwi w moim gardle
Jaszczur pisze:Próbuję, lecz każdy ruch strasznie boli. To rozrywające uczucie.

Kobieta walczy o życie i analizuje własne doznania. Ja wiem, że jesteśmy boskie, ale w takiej sytuacji, to chyba byśmy odpuściły. :D
Jaszczur pisze:Widzę czerń, a na niej czerwone światełka i duże, białe światło.
Co ona widzi? Co za czerń? Sufit? Ścianę? Pierwszy raz się zgubiłam.
I oczywiście głupie skojarzenie: "Widzę ciemność..." z "Seksmisji" ;)
Jaszczur pisze:Poniżej dostrzegam białą, skrwawioną zasłonę. Nie widzę przez nią swojego brzucha. Może to i dobrze? Uświadamiam sobie, że jestem naga. Do mojego ciała podłączono liczne przewody i różne płyny poruszają się w ich wnętrzu. Czerwone i półprzezroczyste. Za płachtą dostrzegam ruch. Krew bryzga, słyszę głosy.
Tutaj zgubił się autor. Przez zasłonę nie widzi swojego brzucha, a widzi tryskającą krew? Co to fontanna? Wąż ogrodowy? Chlusnęło na płachtę?
Jaszczur pisze:Widzę twarz brata ratownika. Nosi maskę, jest jak anioł, jaśniejący i piękny, pewnie się uśmiecha.
To porównanie do anioła już było. Nie wiem, w co wierzą bohaterowie, jaka jest ich religia, skoro chwilę później ratownik mówi o wybieraniu się "do Cesarzowej". Kim jest Cesarzowa? Czy oni wierzą w anioły i Cesarzową?
Jaszczur pisze:Nie w moim stanie. Znowu dopada mnie senność. Serce bije słabiej i słabiej. Słyszę to po piskach kardiografu. Brat krzyczy... Ciemność.
Człowiek umierający jest aż tak świadom? Umiera, zapada się i kontroluje piski kardiografu?
Jaszczur pisze:Słyszę to po piskach kardiografu. Brat krzyczy... Ciemność.
WWWPotężny wstrząs rzuca mym ciałem. Słyszę ciągły pisk i chwilę potem prawie cykliczne piśnięcia.
powtórzenia
Jaszczur pisze:Jednocześnie chcę i nie chcę wiedzieć, co dzieje się z moim dołem. To jednocześnie troska o samą siebie, makabryczna ciekawość i strach przed załamaniem. W tej chwili nie wolno mi się załamać. Chcę płakać, tak strasznie boli. Czuję łzy spływające po mych policzkach, w kierunku uszu, bo leżę.
Znowu analizujesz. Bohaterka tłumaczy nam swoje zachowania i uczucia. To chyba w takiej sytuacji nadużycie.

Koszmar senny. Hmm...
Czytało się dobrze, byłam ciekawa czy wyżyje i nie spodziewałam się, że to sen.

Czasami miałam wrażenie, że bohaterka za wiele interpretuje. Za wiele myśli i analizuje.

Pozdrawiam.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”