Suczy detektyw [kryminał]

1
UWAGA: Opowiadanie zawiera wulgaryzmy (liczne) i treści nieodpowiednie dla nieletnich (nieco dosadnej erotyki, ale niezbyt dużo).



SUCZY DETEKTYW

1.

Idąc na tę rozmowę nie wiedziałem, czego się spodziewać. Moi chlebodawcy to przeważnie szuje, ale ten był skurwysynem wyjątkowym.

Nie byłem zbyt sławny w mieście. Proste zlecenia od bogatych frajerów brali odsztafirowani cwaniacy we włoskich garniturach. Ja robiłem za wysypisko śmieci. Trafiały mi się sprawy gardłowe, lub śmierdzące gównem.

- Pan Bosch? – spytał odźwierny. Skinąłem głową.
Patio tej rezydencji było większe od kamienicy w której mieszkałem. Antyki, perskie dywany, kamerdynerzy…
- Proszę za mną – mruknął osiłek w t-shircie „Gucci” i kremowych mokasynach.
Szeroką galerią przeszliśmy do ogrodu, za którego balustradą pysznił się rozległy widok na wybrzeże. Byłem kiedyś w Petersburgu. Podobne klimaty. Budżet tego bandziora był większy niż dług publiczny Argentyny.

Zbliżając się do Fernando Poderoso i jego przestępczej świty powinienem mieć duszę na ramieniu. Moja była żona twierdzi jednak, że nie mam duszy. Podobno sprzedałem ją diabłu za parę peso.

- To ty jesteś Bosch? – spytał Poderoso. Miał fryz a’la Banderas. Był tylko starszy i sporo grubszy. Poznałem go od razu. Jego facjata zdobiła co drugą gazetę.
- …bry, panie prezesie – lekko przygiąłem głowę.
- Jak ten rzeźbiarz? – zarechotał, a wraz z nim cała banda.
- Malarz – sprostowałem. Od razu zresztą ugryzłem się w język.
- Jak mówię, że rzeźbiarz, to rzeźbiarz! Skąd u ciebie takie szwabskie nazwisko, blondasie?
- Mój stary był hitlerowskim zbrodniarzem. Prysnął do Buenos w czterdziestym piątym – odparłem. Wcale nie żartowałem.
- Szczery z ciebie kutafon! Słyszałem, że jesteś dobry. Kiedy to wyjebali cię z policji?
Wiedział wszystko.
- Będą ze cztery lata – odparłem niechętnie.
- Brałeś w łapę? – spytał
- No, ba – odpowiedziałem filozoficznie. Nie lubię ściemniać.
Poderoso wziął hawańskie cygaro i zaciągnął się z obrzydzeniem. Lekko skinął dłonią. Towarzysząca mu zgraja byczych karków ulotniła się błyskawicznie. Został tylko typ w t-shircie i ja. „Gucci” widocznie miał specjalne chody u prezesa.
- Słuchaj koleś. Nie mam zbyt wiele czasu – stwierdził Poderoso – wkrótce biorę ślub.
- Gratuluję – powiedziałem.
- Gówno mnie te gratulacje obchodzą – wzruszył ramionami – żenię się z kobietą, która wiele dla mnie znaczy. Ale muszę wiedzieć o niej wszystko.
- To pewnie nie będzie trudne…przy pana możliwościach – wyrwało mi się.
- Nie przerywaj mi. Bo zabiję – ostrzegł mnie prezes.
Zamilkłem.
- To bardzo mądra dziewczyna – Poderoso uśmiechnął się do siebie – próbowałem ją wybadać, ale miała mi to za złe. Obiecałem, że moi ludzie nawet się do niej nie zbliżą.

Skrzywiłem się z niedowierzaniem. Poderoso od razu to zauważył.
- Obiecałem jej! Rozumiesz, ośle? Moje słowo coś znaczy! Ona mi ufa!
- Oczywiście, proszę pana – przytaknąłem gorliwie.

- Moim ludziom nie wolno, ale ty, Bosch nie jesteś moim człowiekiem. O tym nie było mowy w obietnicy.
- Oczywiście. Czego pan sobie życzy? – spytałem ugodowo.
- Masz ją sprawdzić. Tak, żeby nic nie podejrzewała. Rozumiesz?
- Tak… Czego konkretnie mam się dowiedzieć?
Poderoso zaczerpnął powietrza. Temat był chyba dla niego krępujący.
- Zależy mi na poślubieniu dziewicy. Powiesz mi, jakie są na to widoki…

Zadrżałem. Sprawa zupełnie przestała mi się podobać.
- Panie Poderoso – zacząłem ostrożnie – czy jest pan pewien, że ja powinienem się tym zająć? Pewne rzeczy trudno sprawdzić…
Prezes skinął na pomagiera. Bandzior sięgnął do kieszeni spodni…

Siniec pod żebrami bolał jak diabli. Kastet „Gucciego” ugodził mnie boleśnie w okolice wątroby. Ten narząd miałem i tak w kiepskiej kondycji… Cios od bandyckiego pomagiera spełnił zatem rolę podpisu pod umową. Od dzisiaj zaczynam śledzić Dominicę Mendes del Negro.

2.

Większość z nas wie z autopsji, bądź domyśla się jak zakochują się ludzie. Jak to jest, że chcesz z nią spędzić resztę życia. Że chcesz być z nią sam na sam. Rozebrać ją. Pieprzyć ją. Czy uczucia przestępczego oligarchy, Fernando Poderoso można mierzyć miarą normalnego człowieka? Ujrzał swą wybrankę na jednym z tych rautów, gdzie za forsę z podatków bandyci w smokingach piją Bollingera z wybrańcami narodu. Dominica była młodszą córką podsekretarza stanu w Ministerstwie Rolnictwa. Poderoso nie mógł oderwać od niej wzroku i nieodwołalnie postanowił ją zdobyć. Potem nadarzył się szczęśliwy zbieg okoliczności… Carmen, jego dotychczasowa żona, spłonęła wraz ze swym masażystą w pożarze luksusowej willi w Recolecie. Świeżo owdowiały oligarcha raźno zabrał się za sprawy osobiste.

Po kilku miesiącach podchodów udało mu się wkupić w łaski pięknej młódki. Spotykali się coraz częściej, robiąc wypady to do opery, to do modnych klubów Mar del Plata. Zabrawszy ją do Patagonii, klęcząc na tarasie willi z widokiem na Fitz Roy, elegancko ubrany bandyta oświadczył się swej wybrance.

Dominica przyjęła pierścionek Bulgariego, z diamentem wielkości kapara. Zakochanie się w Fernando Poderoso wydawało mi się na tyle abstrakcyjne, że aksjomatycznie przyjąłem brak głębszego uczucia z jej strony. Mogły nią kierować rozmaite pobudki. Od strachu począwszy, skończywszy na zwykłej chciwości. Życie u boku Poderoso obfitowało bowiem w niewyobrażalne luksusy.

Związek tych dwojga nie został skonsumowany. Bandzior, który dawniej nie przepuszczał nawet sprzątaczkom swej rezydencji, u boku Dominiki przesiąkł celibatem na wskroś. Zakochany nie na żarty, pragnął poślubić kobietę dziewiczej czystości, a za taką właśnie uchodziła Do. Trzeba dodać, że jego poprzednia, tragicznie zmarła małżonka nie obdarzyła go potomkiem. Był pewny, że uda się to w nowym małżeństwie. Miało być nieskazitelnie. Dziewicza małżonka, noc poślubna, później narodziny syna… Zadziwiający sentymentalizm jak na bezwzględnego kata.

Skąd znam te szczegóły? Benitez, zwany przeze mnie „Gucci” – giermek mego zleceniodawcy i mój niedawny oprawca, zrelacjonował mi wszystko z detalami. Jego wiedza o życiu prywatnym Poderoso była imponująca i dogłębna. Musiała ich łączyć głęboka więź, ha ha!

3.

Moje biuro i zarazem coś w rodzaju mieszkania mieściło się na czwartym piętrze obskurnawej kamienicy w sercu Boca. Właśnie je zamykałem, pozbawiając drzwi tabliczki z dumnie (choć krzywo) wydrukowanym napisem:

A. BOSCH
BIURO DETEKTYWISTYCZNE
WINDYKACJA NALEŻNOŚCI

Powód mej nagłej rejterady był prosty. Poderoso wymagał wyłączności i zażądał, bym na czas „śledztwa” zawiesił inne działania. Wykonał przy tym miły gest w moją stronę, wynająwszy mi na miesiąc pokój w luksusowym „Carltonie”, w pobliżu mieszkania swej narzeczonej. „Będziesz miał blisko do pracy” – rechotał, drapiąc się po kroczu.

„Gucci” określił mi dwa warunki sine qua non. Brzmiały następująco:

a) Dominica dowie się czegokolwiek, czego nie wie ode mnie – zdychasz
b) Porzucisz robotę – znajdziemy cię i zdychasz

Osobiście byłem pewny istnienia jeszcze trzeciego warunku. Gdyby moja kwerenda wykazała, że panienka nie jest wierna opryszkowi lub nie nosi dziewiczego wianka – Poderoso rozgniecie mnie niczym pająka pod podeszwą. Historia uczy, że posłańca złych wieści zwykle się ścina. Modliłem się więc o to, by Dominica okazała się czysta jak obrusy w restauracji „Miramar”.

4.

Jak sprawdzić, czy kobieta jest dziewicą? Znam jedną niezawodną metodę. Wkładasz jej pałę między nogi i mocno popychasz. 100 procent pewności, ale ten sposób ma małe mankamenty. Posadź na swym drągu pannę, która ma nie wiedzieć o twym istnieniu! Poza tym, ona ma POZOSTAĆ dziewicą! Sposób odpada. Co zatem? Wdrożę twórczą metodę Scarlett O’Hary – pomyślę o tym jutro.

Drugie zadanie wydaje się prostsze. Zbadać, czy aktualnie ktoś nie puka dziewczęcia. Czy nie bawi się z nią w schowaj-kiełbaskę. Czy nie napełnia jej budyniem… Tutaj mogę się wykazać. Wystarczy trochę powęszyć. W dodatku, twierdząca odpowiedź na zagadkę „B” wyjaśni zagadkę „A”! Ale wtedy mogę już obstalować trumnę… Cóż, życie jest jak dziwka.

Rozpoczynam procedurę. Zlokalizować obiekt. Zadanie wykonane. Z podziemnego garażu dostojnej kamienicy, niczym wyciśnięty pryszcz wyprysnął kremowy Bentley w wersji cabrio. W środku siedział mój cel wraz ze starszą siostrą Veronicą. Drzewo genealogiczne rodziny Del Negro przestudiowałem wcześniej za pośrednictwem niezawodnego Rodrigo – mojej wtyki w „odpowiednim” urzędzie.

Starając się utrzymać bezpieczny dystans, prowadziłem mego Volkswagena po zawsze niespokojnej Avenidzie 9 de Julio. Potem skręciłem w kierunku Congreso. Z grubsza domyślałem się, dokąd zdążają panny. Intuicja mnie nie myliła. Mundo del Relajamiento – ekskluzywny klub fitness.
Kartę członkowską miałem od paru dni. Niezawodnym sponsorem był Fernando Poderoso. Aby nie budzić podejrzeń eleganckich bywalców, porządnie się ogoliłem i odwiedziłem dobrego fryzjera. Dla niepoznaki przefarbowałem włosy na czarno i założyłem okulary. Zrobiłem też paznokcie. Pierwszy raz w życiu.

Automatyczna bieżnia nie zmąciła mojego spokoju. Nawet się nie zdyszałem. Szybkie nogi były podstawą mojego powodzenia w zawodzie. Ale uwaga! Oto i ona…

Tętno 170. Wąż w nogawce. Ale dupa!

Fernando Poderoso zaliczył mały plusik u mnie. Jego wybranka była piękna. Co ja chrzanię? Była żyletą jakich mało! Wcześniej widziałem ją na zdjęciach paszportowych lub z daleka, wiecie, Ray-Bany, chustka, trencz… Ale teraz, w tych szortach i topie… Właśnie! Zapaliła mi się pierwsza ostrzegawcza lampka! Dlaczego to skromne z opisu dziewczę paraduje po siłce w tak kuszącym opakowaniu? Czy nie widzi, że większość członków klubu zesztywniała z wrażenia?

Zszedłem z bieżni. Udałem się do klitki wymownie oznaczonej trójkątem. Chwytając dłonią za przyrodzenie w minutę z okładem pozbawiłem się tej przykrej oznaki nieprofesjonalizmu. „Teraz spojrzę na nią chłodnym okiem” – postanowiłem.

Gdy wyszedłem z kibla mało nie padłem z wrażenia. Na jędrnych cyckach Dominiki spoczywały włochate męskie łapska. Trener fitness… dobre sobie! Nażelowany fagas po mega-solarce „pomagał” Domi zająć miejsce na atlasie. Nie mógł sobie odmówić, w dupę jebany, żeby nie pomiętosić – niby przypadkiem – tego i owego. Dziewczyna uśmiechała się przyjaźnie, jakby nie jarzyła o co chodzi zbokowi. Zostaw ją w spokoju! Poszedł. Na szczęście dojrzał Verę. Siostra Dominiki, z wyglądu rycząca czterdziestka, sprawiała wrażenie kotki w rui. Nie unikała kontaktu fizycznego z trenerem, nawet lekko się do niego klejąc. Słała mu przy tym takie spojrzenia, że od razu powinien wyciągnąć fujarę z futerału. Pod jeszcze odważniejszym niż u siostry topikiem prężyły się balony rodem z kliniki niezawodnego doktora Adriano. „No, pięknie” – pomyślałem. „Taka siostrzyczka to kiepski przykład dla cnotliwej dziewusi”.

Pierwsze wrażenie nie wypadło zbyt dobrze. Dominica ma prowokującą mężczyzn urodę. Trudno uwierzyć, że żaden nigdy nie umoczył swego spławika w migotliwej toni jej jeziorka. Do tego lubieżna siostra, miejsca w jakich wspólnie bywały… kluby fitness, spa z basenem, lanserskie kawiarnie… Licho nie śpi!

Dość tej amatorszczyzny. Czas wytoczyć cięższe działa. Nie jestem może Holmesem, ale wiem gdzie zdobywa się wiedzę. Kolejne zadanie – namierzyć jej rozmowy telefoniczne. Numer oficjalnej komórki dostałem od Gucciego – Beniteza. 8241940214, phi. Wiele po tym numerze się nie spodziewałem. I słusznie! Tatuś, mamunia, kuzynka i przede wszystkim dziesięć razy dziennie – byczek Fernando. Oto wszystkie połączenia. Istny anioł! Czy dwudziestoparolatka nie ma mroczniejszej strony?

Usługi mego kumpla Federico, speca od informatyki i telefonii kosztują słono. Ma jednak tę zaletę, że milczy jak grób. Nie zadając zbędnych pytań przedstawia ci kompletną listę rozmów z numerów tajnych a nawet nieistniejących! Maile zaszyfrowane i jeszcze niewysłane. Pięć tysięcy zapłacone Federico to najefektywniej wydane pieniądze w moim biznesie. Zwłaszcza, że płaci Poderoso…

Lista od kumpla była obszerna i niepokojąca. Wiele numerów mi zidentyfikował, jednak przy kilku widniało wymowne n/n… Sporo się powtarzało, niektóre bardzo często. Maile? Nie była fanką netu, miała tylko trzy adresy. Jedno konto na portalu randkowym… dawno nie używane. Żadnych wiadomości w stylu „Chcę cię wymłócić dziś wieczorem”.

5.

„Mucho” – czyli „dużo”. Klub o tak niewiele mówiącej, choć niepokojącej nazwie był własnością niejakiego Pepe, do którego Dominica często dzwoniła ze swego tajnego numeru. Przeszedłem się tam. Z pozoru zwykły bar. Zresztą nieczynny.
- „Mucho”? Nie wiedziałem, że masz takie potrzeby? – spytał Nando, mój wszystkowiedzący informator.
- Ale o co chodzi? – nie rozumiałem.
- Myślałem, że lepiej znasz miasto… to świątynia zboków! – zachichotał Nando.
Przeszedł mnie dreszcz. Nie miałem ochoty wiedzieć, ale musiałem zapytać.
- Co masz na myśli? To burdel?
- Nie burdel, a świątynia zboków! Rogaczy, maskonurów, sadomasonów…
- Muszę tam pójść.
- W życiu cię nie wpuszczą. Zresztą, po co? Mało to kurew po burdelach?
- Lepiej, żeby to nie była twoja sprawa, Nando. Załatwisz mi wjazd?
- To nie moja broszka, ale znam kogoś, kto załatwi.

Klub „Mucho” otwierano raz w tygodniu. Nieregularnie. Wiedział ten, kto miał wiedzieć. Rolę „śluzy” pełnił bar, który sprzedawał prawdziwe drinki i prawdziwą kawę.

Siedziałem przy stoliku, sącząc whisky z colą. W milczeniu przyglądałem się wchodzącym klientom. Jak na peryferyjną spelunę, było ich niemało. Przez pół godziny, które spędziłem nad szklaneczką, do lokalu weszły ze trzy tuziny osób. Nikt nie wyszedł.

„Drugie dno” lokalu mieściło się za tajemniczymi drzwiami na zapleczu. Pilnował ich nieprzyjemny osobnik.

- Coś ty za jeden? – spytał zbir.
- Raul – rzekłem według planu
- Kto cię przysłał?
- Carlito – mruknąłem
- A jeśli do niego zadzwonię? – osiłek łypnął groźnie
- Nie odbierze. Siedzi w kiblu.

Drrrt. Wrota się otworzyły. Zbir zszedł mi z drogi. Egzamin zaliczony.

6.

Z początku nie mogłem się odnaleźć. Ogarnęła mnie ciemność. Oczy przyzwyczajały się powoli. Piekły. Coś jakby katar, czy alergia. Potem na ścianie ujrzałem czerwone światełko. Pod nim kolejne drzwi. Po zastanowieniu szarpnąłem klamkę.

Grała muzyka. Żaden tam gotycki metal, zwykłe zawodzenie Shakiry. Zboki, czy nie zboki, ale ruchali się jak wszyscy. Już od progu straciłem złudzenia. O ścianę stała oparta mamuśka ze sporym, lekko obwisłym cycem. Nagusieńka. Penetrował ją z animuszem facet w stroju Batmana. Tak mi się przynajmniej zdawało, bo cholernie piekły mnie oczy. To się robiło irytujące. Przemogłem się i kontynuowałem zwiedzanie. Po chwili ktoś uwiesił mi się na ramieniu.

- Cześć, kolego… - szepnęła młoda pannica w orientalnej szacie – obciągnąć ci? – spytała w bezpośredni sposób.
Nie wiedziałem, jak reagować. Bałem się dekonspiracji.
- Wiesz, zaczekaj. Zaraz do ciebie wrócę – obiecałem dyplomatycznie. Była naprawdę ładna, poza jednym szczegółem. Miała ze dwa metry wzrostu.
- Szukasz kogoś? – spytała łagodnie, kręcąc w palcach czarne loki.
Szukałem Pepe, ale nie chciałem wyjść na szpicla…
- Może szukasz Pepe? – indagowała dryblaska. O, dzięki, łaskawy losie!
- Czy ja wiem? A gdzie on teraz jest? – udałem obojętnego. Dziewczę wskazało palcem na spory bar.

Bar był świetnie wyposażony. Stał za nim facet, którego chyba gdzieś już widziałem. W każdym razie miał znajomą gębę. Wesoło gawędząc z liczną klientelą, rozlewał drinki, nie pobierając za to ani peso. Część pijących siedziała nago, inni byli mniej lub bardziej dziwacznie przebrani. Było gorąco. Moje oczy piekły coraz mocniej, nie pozwalając na skupienie.

- Szukałeś mnie? – spytała mnie dziwna dziewczyna. Miała gotycki makijaż i odpowiedni do niego strój. Głos niski jak Amanda Lear.
- Nie, raczej nie… Podobno miał tu być Pepe – wypaliłem. Przez te cholerne oczy popełniłem szkolny błąd!
Gotka spoglądała na mnie przeciągle. Podobnie jak większość towarzystwa zza baru.
- Słucham? – jej głos był nacechowany drwiną. Zrozumiałem. To ona jest „Pepe”!
- Wybacz – brnąłem – jestem dziś niedysponowany. Ale przyszedłem się zabawić.
- Na co masz ochotę? – spytała, (bądź spytał) Pepe.
- Może coś polecisz?
- Dziewczynę, chłopaka, coś pomiędzy?
- Raczej dziewczynę. Młodą… - odrzekłem, godząc się w duchu nawet na seks z dwumetrową odaliską.
- W porządku – Pepe ujęła mnie za rękę – Chodź – poprowadziła mnie do ciemnego korytarza. Po chwili wskazała mi drzwi.
- Wejdź tam – jej ton był bardzo zdecydowany. Nie miałem wyboru.
Wszedłem. Nie opiszę pomieszczenia, bo straciłem przytomność.

7.

„A więc wpadka” – to była pierwsza myśl po przebudzeniu. Moje śledztwo miało skuteczność równą wojennym kampaniom kumpli mego ojca. Czułem się z tym kiepsko, okazałem się bowiem zwykłym cieciem.

Czułem się kiepsko psychicznie, ale fizycznie było bez zarzutu! Skąd ten wniosek? Po otwarciu oczu dokonałem zdumiewających konstatacji:
- byłem nagi
- moje kończyny przypięto do stalowych ram wielkiego łoża
- mój penis znajdował się w fazie skrajnej erekcji, czego się jedynie domyślałem, gdyż… był ukryty między nogami dziewczyny, która mnie intensywnie ujeżdżała.

Ahhhh… więcej takich przebudzeń... Krew krążyła we mnie z prędkością światła. Moja kochanka była dynamiczna i wytrenowana. Znakomicie pracowała biodrami, unosząc się i nadziewając na moją wyprężoną pałę. Była gibka i bardzo szczupła, choć piersiasta. Młode cycki tańczyły sambę w takt jej rytmicznych pląsów. Nie znałem jej… Na twarzy miała skórzaną maskę! Widziałem tylko namiętne usta i nieprzytomne oczy…

Miałem czterdziestkę, ale dochodziłem szybko, jak nastolatek. Zupełnie przestałem myśleć, analizować sytuację… Całą jaźń skoncentrowałem na czubku kutasa, którym dźgałem młodziutkie ciało. Było mi wspaniale, nie chciałem tego kończyć…

Trysnąłem. Moje biodra uniosły się, a dziewczyna aż jęknęła. Wstrząsały mną konwulsje…

Znieruchomiałem. Moja pała była nadal sztywna. Czułem błogość po tym nieoczekiwanym spełnieniu.
- Niezły jesteś, Bosch! - dziewczyna pokiwała głową z uznaniem.
Fajnie, prawda? Podobało się jej… Tylko skąd zna moje pierdolone nazwisko?
- Ahhhh – wystękałem, szarpiąc się na darmo – kim jesteś i skąd mnie znasz? – spytałem, wiercąc wciąż sztywnym kutasem w jej cipie. Była to jedyna kończyna, nad którą miałem, choćby iluzoryczną, kontrolę.
- Heeej! Fajnie… Porobisz tak jeszcze trochę? – rozmarzyła się, odrzucając głowę do tyłu.
To było bez sensu. Co jest grane?
- Kobieto, kim ty jesteś? – indagowałem.
- Nie domyślasz się? – spytała zalotnie. Bałem się, och bałem odpowiedzi na to pytanie…
- Mniejsza o moje domysły. Chcę wiedzieć!
Dziewczyna wygięła plecy w zgrabny łuk, opierając się głową o moje golenie. Wciąż zmysłowo stękając, jęła manipulować przy skórzanej masce. Po chwili odrzuciła ją od siebie. Jej ciało już wcześniej wydało mi się znajome. Teraz poznałem prawdę.
Była to Dominica Mendes del Negro.

Doznałem silnych dreszczy. Domyślałem się podświadomie tożsamości mej kochanki, ale co innego domysły, a co innego suche fakty… Gdzie tam suche! Spomiędzy ud Dominiki wylewała się sperma, pokrywając kleistą otoczką moje podbrzusze. Pięknie! Miałem ustalić, czy narzeczona Poderoso jest dziewicą. Ustaliłem to ponad wszelką wątpliwość. NIE JEST!

- Czym się tak przejmujesz, Bosch? – spytała Dominica, przeciągając się i przegarniając leniwie swe bujne włosy. Wciąż siedziała na mnie. Wciąż byłem uwięziony.
- Głupie pytanie – odburknąłem – zdaje się, że ujeżdżasz sztywniaka. Przyjemnie ci?
- Mmmm – Do nabrała głęboko powietrza, wypinając wspaniałe piersi – Jesteś bardzo sztywny, Bosch i podoba mi się to! Wygodnie mi na twojej pale…
- Sztywniaka, czyli trupa! Jestem już trupem! Twój kochaś Fernando mnie zajebie! Ciebie zresztą pewnie też…
- Fernando? – prychnęła Dominica – Nie przejmuj się nim… zrobi dużo szumu, ale przeżyjesz, Bosch…
Nie bardzo wiedziałem, do czego zmierza.
- Bosch… Masz ciekawe nazwisko… - Domi spojrzała filuternie – Zupełnie jak…
- Wiem, wiem… malarz…
- Nie… myślałam raczej o producencie elektronarzędzi – zaśmiała się ze wstydem. Była rozbrajająca.
- Elektronarzędzi – powtórzyłem – pił, wiertarek udarowych…
- O, tak… - jęczała Dominica – wiertarek udarowych…
- Lubisz to, suko? – zacisnąłem zęby, wyprężając swego chuja.
- Taaak, wierć we mnie, Bosch… Świdruj… Nie przestawaj…

Przestałem z nią rozmawiać. Przez kilka minut rytmicznie się pieprzyliśmy. Co chwilę wstrząsały nią dreszcze. To była prawdziwa maniaczka spermy. Nimfomanka! Znów dostała, czego pragnęła.

Trochę później, po oswobodzeniu mnie z łańcuchów, leżeliśmy wspólnie w łożu, paląc papierosy. Dominica bawiła się moim członkiem. Wciąż był twardy. Nie poznawałem siebie. Musiano mi czegoś dosypać, gdy piłem whisky.
- Co zamierzasz? – spytała dziewczyna sennym głosem.
- Wymyślę jakąś bajkę twojemu Fernando.
- Co mu powiesz?
- Że się świetnie prowadzisz.
Dziewczyna parsknęła śmiechem. Zjechała swoją głową do mojego podbrzusza.
- Nadaję się na żonę? – żartowała, dotykając językiem żołędzi.
- Jak nikt inny…
Zaczęła go połykać. Całego. Jak ona to robi?

Nie potrafiłem, nie chciałem jej powstrzymać. Spuściłem się po raz trzeci, choć wyraźnie mniej obficie. Dominica zrobiła rozczarowaną minkę.
- Czemu tak mało śmietanki? Lubię dużo…
- Jesteś kompletnie walnięta! – pokręciłem głową.
- Nieprawda. Wszystkie kobiety lubią. Większość się nie przyznaje!
- Ilu miałaś właściwie facetów? – spytałem ciekawie
Do opuściła głowę.
- Jebało mnie pół miasta – zarumieniła się.
- A Poderoso? Ślepy, czy co?
- Zakochany. Nie wiesz, Bosch, że miłość czyni cuda?
- Nic mnie już nie zdziwi – przymknąłem oczy.

8.

Ten dzień był prawdopodobnie moim ostatnim. Spis spraw w zalakowanej kopercie (niektórzy zwą to testamentem) wręczyłem niezawodnemu kumplowi Federico. Będzie wiedział co z tym zrobić… Swoim zwyczajem nie zadawał żadnych pytań, tylko mocno uścisnął moją dłoń.

Ubrałem się w gustowny garnitur, szyty na miarę. Kupiłem znicz i udałem się na cmentarz komunalny. Stał tam grób mego ojca Dietera.
- Wkrótce dołączę do ciebie, stary naziolu. Posmażymy się razem – powiedziałem, zapalając zapałkę.

Dom Fernando Poderoso wydawał mi się posępniejszy niż poprzednio. Westchnąłem i nacisnąłem przycisk dzwonka. Otworzył mi Benitez. Czy on nigdy nie zmieniał koszulki?

- Jest i pan Bosch! – głos Poderoso był niemal przyjazny. Popijał margheritę z wielkiego kielicha.
- Dzień dobry.
- Proszę – wskazał wygodny fotel – siadaj, detektywie!
Chwilę milczeliśmy. Wreszcie prezes zagaił:
- Jak poszukiwania?
Opuściłem głowę.
- Owocne – stwierdziłem krótko.
Poderoso przysunął swój fotel do mnie.
- Ilu miała? – spytał spokojnie.
- Nie potrafię panu powiedzieć.
- Ale… - zawiesił głos.
- Tak. Niestety.

Trochę mnie zaskoczył. Nie zrobił niczego gwałtownego. Nie wyciągnął pistoletu zza pazuchy. Nie wrzeszczał. Nawet nie wstał z fotela. Był zupełnie spokojny.

- No popatrz, jakie są te baby – powiedział.
- Ba – mruknąłem.
- A jak było?
Moja krew zamieniała się w lód. Powoli, od serca w kierunku koniuszków palców. Co on…
- No, jak było? – uśmiechał się Poderoso – zrobiła ci dobrze?
- Ale, panie prezesie…
- Chciałbym po prostu wiedzieć… w końcu żenię się z nią, no nie?
- Yyyyyy….
- Jasne, że sam się przekonam, ale może powiesz mi, czy warto? Dobra jest? – oligarcha pytał bardzo spokojnym, wręcz pogodnym głosem.
Nie miałem wyjścia. Wszystko jedno.
- Tak… była dobra. Bardzo dobra.
- A więc warto! – rozpromienił się Poderoso – wiedziałem!
Byłem skołowany.
- Co teraz? – Bandyta zbliżył swoją twarz do mojej na odległość kilkunastu centymetrów. Trudno było wytrzymać jego wzrok. Ale dałem radę.
- Zabije mnie pan?
Wyciągnął nieduży pistolet. Dotknął lufą mojego czoła.
- A powinienem? Uważasz, że powinienem cię zabić, detektywie? – spytał poważnie Poderoso – zabiłbyś na moim miejscu?
- Nie wiem… - szepnąłem – pewnie tak…
Palec przestępcy dotknął cyngla. Lufa coraz mocniej uciskała moje czoło.
- Widzisz, Bosch… Na moim miejscu zabiłbyś, ale… ty nigdy nie będziesz na moim miejscu! To nie twoje klimaty, Adolfo! – powoli odsunął pistolet.

Byłem jak słup soli. Co on zamierza? I skąd zna moje imię? To miała być sprawa wyłącznie między mną a ojcem…

Zza rogu wyszła zwiewna kobieca postać. Dominica. Tanecznym krokiem podeszła do Poderoso i ucałowała go w policzek.
- Jak rozmowa z panem Boschem, kochanie?
- W porządku, skarbie.
- Zapłaciłeś mu?
- Właśnie to robię.

Oligarcha wyciągnął zwitek banknotów. Gruby zwitek.
- Proszę, Bosch. Ustalił pan to, o co prosiłem.
- Ale ja…zrobiłem…
- Nie zabroniłem ci jej dymać. Pytałem, czy są widoki na poślubienie dziewicy. Okazało się, że takich widoków nie ma, czyż nie kochanie? – musnął wargami szyję Dominiki.
- Ależ oczywiście, że nie, kotku. Moja cnota już dawno poszła się jebać – dziewczyna pogłaskała go czule.

Przestępczy oligarcha i nimfomanka. To była rodzina patologiczna. Wciąż nie wiedziałem, co się święci. Banknoty schowałem za pazuchę. Mruknąłem słowa podziękowania. Wstałem, kierując się do wyjścia. Być może strzelą mi w plecy…

Nic takiego. Drogę zastąpił mi Benitez.
- Czekaj, kolego. Dokąd się tak spieszysz?
- Myślałem, że…
- Źle myślałeś. Robota jeszcze nie skończona.
Wolnym krokiem podszedł do nas Poderoso. Oparłszy się o kamienną balustradę, podziwiał nieodległą toń La Platy. Jego włosy powiewały przy delikatnych podmuchach, zwiastujących nadejście letnich wietrzysk.
- Jesteś odpowiednim człowiekiem, Adolfo. Nie myliłem się co do ciebie – wypalił
- Odpowiednim? – zdziwiłem się
- Do wykonania drugiej części zlecenia – wyjaśnił oligarcha.
- Jeszcze nie skończyliśmy?
- O nie, detektywie. To była próba odwagi. Mam arcyważną sprawę do załatwienia. Potrzebuję człowieka nieustraszonego i przebojowego. Z dobrymi genami.
- To chyba źle pan trafił… - skrzywiłem się. Od dzieciństwa miałem kompleks ojca-zbrodniarza.
- Przeciwnie, Adolfo. Właśnie TE geny przydadzą ci się w wykonaniu zadania.
- A do czego one przydatne? Mam kogoś zabić? – zadrwiłem.
Poderoso spojrzał znacząco.
- Właśnie… Ale nie byle kogo!

O, w mordę…



W krótkiej rozmowie wyjaśnił mi wszystko. Zaufajcie mi, nie chcielibyście wiedzieć, czego oczekuje ode mnie Poderoso.

Stałem przy balustradzie z opuszczoną głową. To było ciężkie brzemię. Oligarcha dostrzegł moje rozterki i szepnął coś na ucho narzeczonej. Klepnął ją w tyłek. Dominica podeszła do mnie i spojrzała przyjaźnie.

- Coś taki spięty? – szepnęła – Dasz radę! Chcesz? Obciągnę ci!
I uklękła.


KONIEC

2
Z reguły nie mam cierpliwości do tak długich tekstów, ale po pierwszych dwóch akapitach, dość wyrazistych, pomyślałam, że może jednak warto. I nie myliłam się. Używasz bardzo fajnych porównań, metafor, pasujących do obranego stylu. Błędów raczej nie ma, a nawet jeśli były, to nie zauważyłam. Bardziej kilka małych zgrzytów. W miarę czytania zaczęły mi przeszkadzać seksistowskie odzywki (poza opisami akcji) - zaczęłam się krzywić po tej:
horibe pisze:Trudno uwierzyć, że żaden nigdy nie umoczył swego spławika w migotliwej toni jej jeziorka.
Miałam wrażenie, jakbyś chciał się pochwalić, że takie wymyśliłeś/zasłyszałeś - brzmią efektownie, ale za dużo tego.

Piszesz najpierw o oficjalnym numerze telefonu, później o tajnym. Nie wiem, czy to nieścisłość i chodzi w zasadzie o ten sam, ale jeśli dwa różne, to jakoś niewyraźnie je oddzieliłeś.

Czepiłam się drobnych szczegółów, no ale w dobrym tekście ciężko coś większego znaleźć ;) To taki typ opowiadania, który nie musiałby przedstawiać żadnej historii, a i tak się gładko przełknie, bo ma mocny i ciekawy styl.

3
Dzięki za opinię. Jest lakoniczna, ale sympatyczna. Seksizm, na który zwróciłaś uwagę, jest na szczęście cechą bohatera tekstu, nie moją...

Po prawdzie, miałem nadzieję na jeszcze jakąś recenzję... Najlepiej krytyczną, pełną odnośników i miażdżących ripost. Taką, która da mi do myślenia i czegoś nauczy. Być może odstraszyłem weryfikatorów obszernością tekstu, albo ostrzeżeniami o erotyce, czy brzydkimi wyrazami...

Nie obrażę się na jeszcze kilka komentarzy...

Pozdrawiam.

4
Prosisz i masz. Poświęcę kilka (dziesiąt) minut swojego cennego czasu.

"Moi chlebodawcy to przeważnie szuje, ale ten był skurwysynem wyjątkowym."
"Ale" sugeruje kontrast, a "szuja" i "skurwysyn" są słowami prawie tożsamymi (przeważnie szuje, ale ten był całkiem znośny). Proponuję "a".

- Pan Bosch? – spytał odźwierny. Skinąłem głową.
Patio tej rezydencji było większe od kamienicy w której mieszkałem. Antyki, perskie dywany, kamerdynerzy…
- Proszę za mną – mruknął osiłek w t-shircie „Gucci” i kremowych mokasynach.

Rozumiem, że chodzi o tego samego odźwiernego, lecz to brzmi tak, jakbyśmy mieli do czynienia z dwiema różnymi postaciami.

- …bry, panie prezesie – lekko przygiąłem głowę.
Brzmi dźiwnie. Może "skinałem głową"?

Mała uwaga. Ledwo zacząłem czytać, a już brodzę po kolana w bagnie przysłówków.

Związek tych dwojga nie został skonsumowany.
Strona bierna.

Wcześniej powtórki, siejoza, momentami zaimkoza.

"Dziewicza małżonka."
Nie wiem, czy to błąd, ale "dziewicza" kojarzy mi się z dżunglą. Może lepiej "małżonka-dziewica"?

100 procent pewności
Sugeruję liczbę zapisać słownie.

Scena na siłowni bardzo dobra.

- Ale o co chodzi? – nie rozumiałem.
Skoro pyta, o co chodzi, to chyba logiczne, że nie rozumie?

Była naprawdę ładna, poza jednym szczegółem. Miała ze dwa metry wzrostu.
Co ma wzrost do urody?
Może: Była naprawdę ładna, choć jeden szczegół zniechęcił mnie do podjęcia wyzwania - miała dwa metry wzrostu.

Czytam dalej. Skoro facet stracił przytomność, to czyż możliwe było, że jakaś napalona nimfomanka zrobiła z niego siodło? Chyba trzeba zasięgnąć opinii jakiegoś fizjologa.

Czytam dalej. W Twojej opowieści bohaterowie mówią "zalotnie", "głośno", "filozoficznie". Przypomniał mi się anegdota Kinga, gdy z kolegami w szkole wymyślałi podobne określenia do dialogów. I tak na przykład ułożyli:
- Uwielbiam czekoladę! - wykrzyknął słodko pan Miodek.

Przeczytałem.
Momentami było całkiem zabawnie. Stył bardzo przyjemny, choć wymaga sporego szlifu. Twoje opowiadanie traktuję jako swoistego rodzaju pastiż kryminałów i sensacji, należy dodać, iż całkiem udany pastiż. Kilka razy parsknąłem śmiechem, szczególnie podczas czytania dialogów. Twoi bahaterowie rozmawiają z dużą swobodą, co wciąga czytelnika. Za to duży plus. Na minus zbyt mało opisów. Czasami przydałby bardziej opisać miejsce akcji.

To tyle ode mnie. Na koniec powiem, że wszystkie uwagi są czysto subiektywne :)
Pozdro.
Zodiak.

5
horibe pisze:ale ten był skurwysynem wyjątkowym.

Nie byłem zbyt sławny w mieście.
Powtórzenie. Powtórzenia z być wyglądają zazwyczaj wyjątkowo źle.
horibe pisze:Szeroką galerią przeszliśmy do ogrodu, za którego balustradą pysznił się rozległy widok na wybrzeże.
Balustrady są na przy schodach na przykład, w ogrodach raczej płoty lub parkany.
horibe pisze:Byłem kiedyś w Petersburgu. Podobne klimaty. Budżet tego bandziora był większy niż dług publiczny Argentyny.
Znowu byłoza!
horibe pisze:Poderoso wziął hawańskie cygaro i zaciągnął się z obrzydzeniem. Lekko skinął dłonią.
Nie rozumiem dlaczego z obrzydzeniem...
horibe pisze:
Zły zapis dialogów. Powinno być tak:
- To bardzo mądra dziewczyna. – Poderoso uśmiechnął się do siebie. – Próbowałem ją wybadać, ale miała mi to za złe. Obiecałem, że moi ludzie nawet się do niej nie zbliżą.
horibe pisze: O tym nie było mowy w obietnicy.
O tym nie było mowy w umowie, tego nie obiecywałem, tego obietnica nie przewidywała.
horibe pisze:Ten narząd miałem i tak w kiepskiej kondycji… Cios od bandyckiego pomagiera spełnił zatem rolę podpisu pod umową.
Wynika z tego, że spełniał tę rolę z powodu kiepskiej kondycji wątroby. (A swoją drogą - tu wielokropek nie wygląda źle, ale to już drugi w tak krótkim fragmencie. Radzę stosować je tylko w razie rzeczywistego urwania jakiejś myśli.)
horibe pisze:Większość z nas wie z autopsji, bądź domyśla się jak zakochują się ludzie.
Nie do końca rozumiem to zdanie. "Jak zakochują się ludzie" mnie się skojarzyło z "w jakich okolicznościach". Może lepiej co sprawia, jak to się dzieje?
horibe pisze:Czy uczucia przestępczego oligarchy, Fernando Poderoso można mierzyć miarą normalnego człowieka?
Bardziej pasowałoby zwykłego człowieka, bo teraz wychodzi na to, że Fernando był nienormalny i dlatego nie można go mierzyć tą samą miarą.
horibe pisze:Dominica była młodszą córką podsekretarza stanu w Ministerstwie Rolnictwa. Poderoso nie mógł oderwać od niej wzroku i nieodwołalnie postanowił ją zdobyć.
Domyślam się co prawda, że nie mógł od niej oderwać wzroku bo była taka ładna, ale z takiej sekwencji zdań wynika, że zakochał się, bo była córką podsekretarza stanu. W ogóle, lepiej dać czytelnikowi jakiś cynk o tym jak wyglądała, skoro od razu tak dla niej stracił głowę, a nie że była jakąś tam córką.
horibe pisze:Potem nadarzył się szczęśliwy zbieg okoliczności…
Tu jest przykład złego zastosowania wielokropka. ;) Ma on dodać tajemniczości, odwzorować zawieszenie głosu, ale to jest pójście na łatwiznę. Takie coś powinno oddawać się słowami, konstrukcją zdań. Wielokropki są dobre na blogu, precz z nimi! ;)
horibe pisze:Spotykali się coraz częściej, robiąc wypady to do opery, to do modnych klubów Mar del Plata.
Bez tego imiesłowu, robili po prostu. Bo tak jest bez sensu: skoro robili razem wypady, to wiadomo, że musieli się spotkać.
horibe pisze: Od strachu począwszy, skończywszy na zwykłej chciwości.
Na zwykłej chciwości skończywszy?
horibe pisze:który dawniej nie przepuszczał nawet sprzątaczkom swej rezydencji,
Bez tego najlepiej. Sprzątaczki nie są kogoś albo czegoś. Sprzątaczka szkoły? Brzmi dziwnie. W rezydencji (bez swej, wiadomo, że raczej nie cudzej) natomiast brzmi jakoś dwuznacznie, najlepiej, bez szkody dla tekstu, wywalić to po prostu.
horibe pisze: Był pewny, że uda się to w nowym małżeństwie. Miało być nieskazitelnie.
Znów powtórzenia, no i chyba nieskazitelne?
horibe pisze:Benitez, zwany przeze mnie „Gucci” – giermek mego zleceniodawcy i mój niedawny oprawca, zrelacjonował mi wszystko z detalami.
U lala, za dużo tego. Źle się czyta takie zdanie.
horibe pisze:Powód mej nagłej rejterady był prosty.
A nie może być tej? W ogóle trzeba unikać zaimków najbardziej jak się da (w narracji pierwszoosobowym bywa to trudne). No i te swej, mej tak sobie mi się podobają, trochę archaicznie to wygląda. Jakbyś chciał unikać tych zaimków, ale nie potrafił tego dokonać i zdecydował się na ten dziwny kompromis. :P
horibe pisze: „Będziesz miał blisko do pracy” – rechotał, drapiąc się po kroczu.
Nie wiem czy to nie powinno być zapisane jak dialog.
horibe pisze:„Gucci” określił mi dwa warunki sine qua non. Brzmiały następująco:

a) Dominica dowie się czegokolwiek, czego nie wie ode mnie – zdychasz
b) Porzucisz robotę – znajdziemy cię i zdychasz
To nie są warunki sine qua non (czyli przesłanki, by jakaś sytuacja w ogóle mogła zaistnieć) tylko po prostu warunki.
horibe pisze:Rozpoczynam procedurę. Zlokalizować obiekt. Zadanie wykonane. Z podziemnego garażu dostojnej kamienicy, niczym wyciśnięty pryszcz wyprysnął kremowy Bentley w wersji cabrio.
Nie rozumiem tej zmiany czasu. Wszystko w przeszłym i nagle teraźniejszy.
horibe pisze:Automatyczna bieżnia nie zmąciła mojego spokoju. Nawet się nie zdyszałem. Szybkie nogi były podstawą mojego powodzenia w zawodzie. Ale uwaga! Oto i ona…
Hm? Jeszcze przed chwilą ją śledził, a teraz nagle już na bieżni?
horibe pisze:Udałem się do klitki wymownie oznaczonej trójkątem.
Nie wiem czy w Argentynie są trójkąty i kółeczka, ale do tej pory spotkałam się z takimi oznaczeniami tylko w Polsce. Amerykanie, Niemcy, Brazylijczycy, Francuzi byli kompletnie zagubieni gdy przyszło im odwiedzać polskie toalety.
horibe pisze:Usługi mego kumpla Federico, speca od informatyki i telefonii kosztują słono. Ma jednak tę zaletę, że milczy jak grób.
Ech, ci detektywi, zawsze mają jakiegoś usłużnego kumpla do pomocy... :P

Tyle ode mnie, wypunktowałam najważniejsze błędy z połowy tekstu mniej więcej. Ogólnie sam pomysł z rozbuchaną seksualnie nimfomanką mi się nie podoba. Jestem grzeczną panienką i takie opisy uważam za w złym guście - w sensie, epatowanie seksem dla samego epatowania. No przepraszam, ale taka scena:
horibe pisze:- Elektronarzędzi – powtórzyłem – pił, wiertarek udarowych…
- O, tak… - jęczała Dominica – wiertarek udarowych…
- Lubisz to, suko? – zacisnąłem zęby, wyprężając swego chuja.
- Taaak, wierć we mnie, Bosch… Świdruj… Nie przestawaj…

Przestałem z nią rozmawiać. Przez kilka minut rytmicznie się pieprzyliśmy. Co chwilę wstrząsały nią dreszcze. To była prawdziwa maniaczka spermy. Nimfomanka! Znów dostała, czego pragnęła.
to jak z opisu marzeń sennych nastolatka. Nie wiem, pewnie są tacy, którym się spodoba, ja się do nich nie zaliczam. :P No i też za bardzo nie rozumiem puenty - jak niby przelecenie czyjejś narzeczonej miałoby świadczyć o nadawaniu się do mokrej roboty?
Podobało mi się to, że warstwa językowa współgra z samym tematem. Przydałoby się wygładzić to tu i ówdzie: uważałabym na byłozę, ponieważ nie tylko szpeci tekst, ale również sprawia, że staje się statyczny. Poza tym czasem nagromadzenie krótkich zdań daje wrażenie monotonności. No i ta interpunkcja w dialogach!
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

6
Drodzy Weryfikatorzy Zodiak i lilifleur! Dziękuję Wam za zajęcie się moim tekstem. Przyznaję bez bicia, że nie wszystkie z Waszych uwag rozumiem i wkrótce ustosunkuję się do niektórych.

Jestem oczywiście daleki do wykłócania się o klasę tekstu. Jest to opowiadanie, które zamieszczono wcześniej na portalu dobraerotyka.pl, więc domyślam się, że jest niestrawne dla większości z Was. Natomiast mam zastrzeżenia do Waszej wiedzy w niektórych aspektach, drodzy Komentatorzy. Cdn.

[ Dodano: Wto 23 Lis, 2010 ]
Tak jak wspomniałem wcześniej, nie polemizuję z Waszymi opiniami na temat mojego tekstu. Kwestionuję tylko część uwag, nazwijmy to, merytorycznych.

Zacznę od Zodiaka. Ten użytkownik napisał wiele ciepłych słów pod adresem mojego opowiadania, więc nie wypada mi się z nim spierać. Zwrócę tylko uwagę na kilka spraw:

1.
"Moi chlebodawcy to przeważnie szuje, ale ten był skurwysynem wyjątkowym."
"Ale" sugeruje kontrast, a "szuja" i "skurwysyn" są słowami prawie tożsamymi (przeważnie szuje, ale ten był całkiem znośny). Proponuję "a".
Dzięki za propozycję, ale to zmieniałoby odrobinę wymowę zdania. Ja CHCIAŁEM tak napisać. Językowo jest poprawnie.

2.
- …bry, panie prezesie – lekko przygiąłem głowę.
Brzmi dźiwnie. Może "skinałem głową"?
Oj, kolego... Ja chciałem napisać "przygiąłem"! Przyginanie głowy ma znaczenie nieco symboliczne. Na marginesie zwracam uwagę na pisownię słów "dziwnie" i "skinąłem". Wszak bawisz się w recenzenta, a to zobowiązuje.

3.
Była naprawdę ładna, poza jednym szczegółem. Miała ze dwa metry wzrostu.
Co ma wzrost do urody?
Może: Była naprawdę ładna, choć jeden szczegół zniechęcił mnie do podjęcia wyzwania - miała dwa metry wzrostu.
Może i wzrost nic nie ma do urody (ale dlaczego nie ma?). Niestety, zaproponowane przez Ciebie zdanie jest ciężkie jak kilo gwoździ.

4. Na koniec użyte przez Ciebie słowo "pastiż" - choćbyś tego nie chciał, stałeś się recenzentem. Jak więc oceniać Twoją wiarygodność?


Za pozostałe uwagi bardzo dziękuję. Przydadzą się. O to mi chodziło.

[ Dodano: Wto 23 Lis, 2010 ]
Teraz lilifleur.
Ty nie byłaś tak miła, więc sobie poużywam (żartuję...)

1.
horibe napisał/a:
Poderoso wziął hawańskie cygaro i zaciągnął się z obrzydzeniem. Lekko skinął dłonią.

Nie rozumiem dlaczego z obrzydzeniem...
Dlatego, że się brzydził, a mimo to palił. Zdarza się. Trochę naciągana uwaga.


2.
Czy uczucia przestępczego oligarchy, Fernando Poderoso można mierzyć miarą normalnego człowieka?

Bardziej pasowałoby zwykłego człowieka, bo teraz wychodzi na to, że Fernando był nienormalny i dlatego nie można go mierzyć tą samą miarą.
Fernando Poderoso nie był normalnym człowiekiem. Znowu dziwna uwaga.


3.
Powód mej nagłej rejterady był prosty.

A nie może być tej? W ogóle trzeba unikać zaimków najbardziej jak się da (w narracji pierwszoosobowym bywa to trudne). No i te swej, mej tak sobie mi się podobają, trochę archaicznie to wygląda. Jakbyś chciał unikać tych zaimków, ale nie potrafił tego dokonać i zdecydował się na ten dziwny kompromis.
Oj, zabawne. Nie bój się tak archaizmów, Koleżanko. Czy ktoś zadekretował zakaz używania określenia "mej"? Dobieram słowa według potrzeby, nie bacząc na aktualne mody. Musisz być bardziej otwarta na słowa!

4.
„Gucci” określił mi dwa warunki sine qua non. Brzmiały następująco:

a) Dominica dowie się czegokolwiek, czego nie wie ode mnie – zdychasz
b) Porzucisz robotę – znajdziemy cię i zdychasz

To nie są warunki sine qua non (czyli przesłanki, by jakaś sytuacja w ogóle mogła zaistnieć) tylko po prostu warunki.
Zgodziłbym się, gdyby był to tekst prawniczy. W literaturze wolno więcej.


Twoje uwagi jasno dają do zrozumienia, że tekst ci się nie podobał. Szanuję to i dziękuję za większość uwag.

[ Dodano: Wto 23 Lis, 2010 ]
Zapomniałem jeszcze o jednym. Psioczycie na stronę bierną, archaizmy, wielokropki... Nie przesadzacie z dogmatyzmem?

7
Jest to najlepsza rzecz na tym forum od czasów "Kombinatu" (na marginesie koleś już pojawił się w zinie Kofeina). To jest Twoja pierwsza rzecz? Kontaktowałeś się już może z jakimś niszowym wydawnictwem? W ogóle sam fakt, że poprawiasz (słusznie!) swoich recenzentów, świadczy, że wiesz i umiesz na tyle dużo, żeby szukać pomocy merytorycznej u profesjonalistów. Co do tekstu.

Moje pierwsze skojarzenie to "Szmira" Bukowskiego czyli totalny polew z amerykańskich kryminałów, wyeksploatowanie pojawiających się tam toposów np. zapijaczony detektyw dostaje zlecenie od kobiety o seksownym głosie, która okazuje się śmiercią i pójście w tę głupotę z przerysowaną powagą i realizmem. Pytanie. Dlaczego argentyna? I w dwóch zdaniach o czym ta historia? Jaką opowieść chcesz opowiedzieć? (tylko błagam, bez teoretyczno literackich konstruktów, implikacji, to działka krytyków i uczonych nie prozaików). Ogólnie uważam, że to jest niezłe. Umiesz pisać zdania. Powtarzam- PISAĆ ZDANIA. I jeszcze, to nie moje a takiego pisarza- czasem trzeba zaryzykować, pójść w słabszy styl, trochę fałszu, kiczu. Tak jak piękno zawiera w sobie skazę, jak prawda zawiera wiedzę o kłamstwie, tak dobry tekst jest chropowaty, porowaty, miejscami nieuczesany. Fajnie, że nie idziesz w arcydzieło, że to jest tekst o pewnym profilu i specyfice. Dlatego jest niezły. Dobrze się czyta.

[ Dodano: Nie 28 Lis, 2010 ]
horibe napisał/a:
Większość z nas wie z autopsji,
bądź domyśla się jak zakochują
się ludzie.
Nie do końca rozumiem to
zdanie. "Jak zakochują się ludzie"
mnie się skojarzyło z "w jakich
okolicznościach". Może lepiej co
sprawia, jak to się dzieje?
Zwrócę jeszcze uwagę na powszechny błąd recenzentów. To, że nie bardzo rozumiesz nie jest prawdą. Bo pisząc inne warianty dajesz dowód, że zrozumiałaś : ). Tekst literacki to nie puzle gdzie kolejne zdanie idealnie przylega do poprzedniego. Porównajmy:

a) Większość z nas wie z autopsji,
bądź domyśla się jak zakochują
się ludzie.


b) Większość z nas wie z autopsji, bądź domyśla, jak to się dzieje, że zakochują się ludzie.


Wybaczcie ale wersja b) jest żalem dla mnie okrutnym. Słabe. Dlatego zgadzam się, w miejsce dogmatyzmu zdrowy rozsądek i elastyczność.
Obrazek

8
horibe pisze:Fernando Poderoso nie był normalnym człowiekiem. Znowu dziwna uwaga.
Wychodzi na to, że był nienormalny psychicznie. Może i był, ale czytelnik na tym etapie nie jest tego pewien.
horibe pisze:Zgodziłbym się, gdyby był to tekst prawniczy. W literaturze wolno więcej.
W tym wypadku, dla osób które znają znaczenie tego zwrotu (i go używają), to jest po prostu błędne zastosowanie. I razi.
horibe pisze:Oj, zabawne. Nie bój się tak archaizmów, Koleżanko. Czy ktoś zadekretował zakaz używania określenia "mej"?
Archaizmy brzmią fajnie, jeśli są zastosowane tak, że tekst wychodzi spójny stylistycznie. Tutaj wprowadzają tylko zamieszanie.
polishbritpoper pisze:Zwrócę jeszcze uwagę na powszechny błąd recenzentów. To, że nie bardzo rozumiesz nie jest prawdą. Bo pisząc inne warianty dajesz dowód, że zrozumiałaś : ). Tekst literacki to nie puzle gdzie kolejne zdanie idealnie przylega do poprzedniego. Porównajmy:

a) Większość z nas wie z autopsji,
bądź domyśla się jak zakochują
się ludzie.


b) Większość z nas wie z autopsji, bądź domyśla, jak to się dzieje, że zakochują się ludzie.
Hm, chodziło mi bardziej o zilustrowanie DLACZEGO to zdanie mi się nie podoba. Nie mówię, że zawsze tekst musi być hiperpoprawny, bo, jak sam zauważyłeś, hiperpoprawne teksty mogą wyjść słabo. Chodzi o to, aby pomimo niepoprawnego zastosowania jakiejś frazy, tekst dobrze się czytało. Mnie tu coś zazgrzytało.

Poza tym - słuchajcie, to jest subiektywna recenzja. Horibe, nie musisz pisać czy się z czymś zgadzasz czy nie, bo to jest Twój tekst i robisz z nim co Ci się podoba. Ja jestem osobą z zewnątrz, która nie znając w ogóle ani Ciebie, ani Twoich wcześniejszych dokonań, przejrzała tekst i wypunktowała rzeczy, które mi w nim zgrzytają. Może się zdarzyć, że to, co nie podoba się mnie, spodoba się komuś innemu, i od Twojej wrażliwości zależy co sobie bierzesz do serca. Mnie nic do tego. ;)
A tristeza tem sempre uma esperança
De um dia não ser mais triste não

9
Poza tym - słuchajcie, to jest
subiektywna recenzja. Horibe,
nie musisz pisać czy się z czymś
zgadzasz czy nie, bo to jest Twój
tekst i robisz z nim co Ci się
podoba. Ja jestem osobą z
zewnątrz, która nie znając w
ogóle ani Ciebie, ani Twoich
wcześniejszych dokonań(...)
Zgadzam się zupełnie z przedmówczynią. Oceniamy- subiektywnie- teksty a nie autorów i ich dorobek. Jednak fajnie, że autor polemizuje z recenzentami, bo to znaczy, że rozumie o czym pisze i wie co chce osiągnąć. Cieszy mnie wymiana zdań w tym temacie.
Obrazek

10
Powtórzę: nie chciałem kłócić się o klasę tekstu. Jeśli ktoś pisze: "nie podoba mi się", nie zakrzyknę przecież, "Bredzisz, musi ci się podobać!".

Pewne podstawy muszą być zachowane. Są nimi ortografia, czy interpunkcja. Zdarza się jednak, że ten i ów weryfikator, winszując sobie wykrycia kolejnej "zaimkozy" czy wrażej strony biernej zapomina o kontekście zdania, akapitu, czy nawet całego tekstu. Bywa, że jego odczytanie zamienia się w polowanie na mniej lub bardziej widoczne potknięcia, niezgodne z dominującymi trendami. Każdy pretekst jest dobry do przyfasolenia chwytliwym bon-motem... (UWAGA - OKROPNY WIELOKROPEK, ZDRADZAJĄCY BRAKI WARSZTATOWE !!!).

Kiwam zatem ozięble głową domorosłym Paniom i Panom od polskiego, a gorąco pozdrawiam miłośników melodii języka i twórczych poszukiwań. Wszystkich zachęcam do samodoskonalenia.

Wasz początkujący pisarzyna o pretensjonalnej ksywce "horibe".

11
Początkujący pisarzyno o pretensjonalnej ksywce "horibe".

Mógłbym się odnieść do Twoich ripost, jednak nie widzę w tym sensu. NIE JESTEM WERYFIKATOREM (sorry za duże litery; chciałem, żeby nikomu to nie umknęło). Jestem takim samym początkującym pisarzyną, o równie pretensjonalnej ksywce. Wszystkie moje uwagi, jak zresztą napisałem, są subiektywne, a wiele z nich to czysta propozycja (starałem się nie narzucać kategorycznych rozwiązań). Coś, co mnie zgrzyta, Tobie nie musi i na odwrót. Wiele zależy od spojrzenia na słowo pisane. Oceniłem tekst jako czytelnik, nikt inny, mając nadzieję, że uwagi będą przydatne (z tego, co napisałeś, były, więć moja praca nie poszła na marne. Z drugiej strony tekst czytałem z przyjemnością, a to już o czymś świadczy - o czym? Potraktujmy to jako zagadkę ;) ).

Co do samego tekstu, to, niestety, zamików jest zbyt dużo, czy Ci się to podoba, czy nie. Myślę, że opowiadanie możnaby wygładzić w wielu miejscach bez szkody dla efektu końcowego. Ale to Twoje opko i nic mi do tego.
Zresztą, podtrzymuje to wszystko, co wcześniej powiedziałem (napisałem).
Pozdro.

Zodiak.

12
Na początek, bo potem zapomnę.
Jest to opowiadanie, które zamieszczono wcześniej na portalu dobraerotyka.pl, więc domyślam się, że jest niestrawne dla większości z Was.
Szczerze mówiąc nie wiem, co miała mi powiedzieć ta informacja. Że się wystraszę, bo to tekst z elementami erotycznymi, czy to miało podkreślić jego jakość, czy co? :|
W każdym razie gratuluję publikacji.

A teraz do rzeczy.

Z tego, co widzę, Horibe, to średnio Cię interesują uwagi warsztatowe. Dobra, nic na siłę. Będzie tylko kilka najważniejszych kwestii, bez dyskutowania o pojedynczych słówkach.
1. Interpunkcja. Łykasz przecinki, czasem dziwnie je stawiasz, no i w dialogach kuleje.
2. Liczby w tekstach literackich zapisujemy słownie (chodzi tam o sto procent i coś tam z ciśnieniem).
3. Nadmiar zaimków.
I nie musisz mnie informować, co o tym sądzisz i zamierzasz z tym zrobić. Wsio rawno ;)

Bardziej ogólnie o stylu.
Ogólnie mogę powiedzieć, że mi się podobał.
Dynamiczny, dość ciekawy. Jak napisała Lilifleur "warstwa językowa współgra z tematem". To jest naprawdę ok. Jeden z tych tekstów, w których wwalenie mnóstwa wulgaryzmów nie brzmi siłowo i nie odrzuca.
Czyta się szybko, sprawnie.
Na duży plus zapisuję dialogi. Nie zawsze są wybitnie wiarygodne, ale mają w sobie humor i pewną teatralność. Czuje się w nich klimat.
W opisach trochę ciężej. Wydały mi się momentami niewyważone. Tu mi brakowało jakiejś informacji, a tu znowu za dużo przymiotników czy tam przysłówków.

Fabuła.
Tu mam wrażenie, że cała historia z detektywem, zadaniem itp. była po prostu pretekstem do tych paru scen z Dominicą, czy w klubie Mucho.
Bo tak, to też nie widzę, dlaczego sprawdzeniem, czy ktoś jest w stanie kogoś zabić, ma być przelecenie jakiejś panienki (nawet jak to laska gangstera).
Tak więc pomysł, jak dla mnie, średnio przemyślany, za to dobrze zrealizowany (o tym już pisałam).

Co do warstwy erotycznej - dobraerotyka(.pl) to to pewnie jest (ale o szczegółową opinię to się nie pokuszę z braku wiedzy :P ). Ode mnie plus, że udało Ci się to wyobrażenie wkomponować w jakąś całość.

Podsumowując.
Mimo że nie jestem fanką wulgarnych tekstów, to ten nawet mi się spodobał. Książki w takim stylu pewnie bym nie przebrnęła, ale krótkie opko ok. Masz niezłe wyczucie językowe, jeśli chodzi o stworzenie klimatu. Co nie oznacza, że pewnych rzeczy nie należałoby poprawić!

Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"

13
Nie ukrywam, że w warstwie językowej tekst mi się bardzo podobał :)
Może nie wszystkie, ale większość zwrotów bardzo mi się podobało. Czytało się bardzo płynnie i po prostu fajnie - świetna melodia języka :) Do przecinków i innych takich czepiał się nie będę, bo i za tym jakoś szczególnie nie przepadam, ani też szczególnie się nie znam :D

W skrócie - chętnie przeczytałbym kolejny twój tekst, ale żeby tym razem fabuła nie była pretekstem do kilku erotycznych scen :)
//generic funny punchline
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”