KARYON

1
KARYON



Wstęp



Dziwny niepokój czuję. Wzdrygam się.

Czy to, co robię, nie jest czasem złe?

I po co to robię? Nie jestem zły.

Ma imaginacja pozwala mi

Na to, czy spytałem także duszy?

Nie, bom próżny. I tylko dla sztuki

Tworzę obraz zły i diabelski.

Na nim dobro przyzna się do klęski,

Wróg Szatana padnie wreszcie martwy.

Czytaj… razem przeżyjmy katharsis.







Prolog



Ciemno. Jasność widać tylko z prawej strony.

Istota jasna leży. Widać okowy

Na jej dłoniach. Skrzydła są związane sznurem.

Usta wykrzywione. Woła o ratunek.

Po lewej stwór ciemny z biczem w ręce prawej,

Którym bezustannie męczy swą ofiarę.

Na biczu widnieje ciekawy rysunek,

Na którym przedstawiono prostą figurę

Czy nawet dwie! Widać kwadrat w środku koła.

W kwadrat wpisana istota. Napis woła

Donośnie. Jest wyraźny. Uosabia bunt!

Czarnymi literami mówi: Homo sum.







Panorama



Wokół pustka. Szarzyzna betonu.

Idę prosto w ciszy. żadnego rumoru.

Przeraża mnie ta cisza! Kłuje! Męczy!

Jakby mnie chciała na śmierć zadręczyć!

Mocniej nasuwam kaptur na głowę.

Zaczynam biec. Już przebiegłem połowę

Drogi, gdy wtem – kamień! Ziemia…

Odgłos upadku przerwał okowy milczenia.

Leżę w błocie – czy przeklinam ciszę?

Nie – już nie ma ciszy. Chlupot wody słyszę.

Wstaję, wycieram wargi zakrwawione,

Nasuwam kaptur mocno na głowę

I biegnę szybko, jak najszybciej mogę,

Abym na czas zdążył dobiec.

Patrzę w lewo – łuna czerwona.

Na prawo – jakiś człowiek kona.

Prosi o wodę, o kropelkę wody,

Bym dał jego wargom trochę ochłody.

Mijam człowieka, bieżę przed siebie,

Chmura pyłu ciemnieje na niebie.

Sunie ku mnie, zasłania zachodzące Słońce.

Oblizuję swe wargi piekące.

Biegnąc przed siebie, nie podnoszę już głowy.

Wiem, jak wygląda krajobraz atomowy.







Spotkanie





Dobiegłem do ściany – jaka ona szara!

Wstrętna, okropna – monotonna cała!

Przed nią stoi ona – długo na mnie czeka.

Dziwna rzecz, wśród szarości zobaczyć człowieka.

Odsunąłem kaptur, spojrzała mi w twarz.

Poznaje mnie, zna mnie – a więc nadszedł czas.

Zbliżyłem się do niej na odległość ręki

Prawą ręką delikatnie dotknąłem jej sukienki.

Miękka, lśniąca, gładka. Tak jak jej twarz.

W głowie znów myśl: A więc nadszedł czas.

Odganiam tę myśl, przypominam sobie

Dzień wczorajszy, długą z nią rozmowę.

Te pocałunki, wśród łun płonących,

Złączenie dwóch ciał, wiecznie gorejących.

Lecz… to było wczoraj. Dzisiaj nie jest tak.

Bo oto nadszedł w końcu ten czas.

I nadaremno me myśli odganiam,

Bo w nich jest potęga, i moc, i chwała.

Tak! świat się dokonał! To wie każdy z nas!

że oto przyszedł nareszcie ten czas.

Ona patrzy mi w oczy, cofa się o krok.

Cóż takiego w mych oczach przeraziło ją?!

Cóż takiego?! Jeszcze wczoraj patrzyła na nie,

Szepcząc cichutko: „Moje ty kochanie”.

Dziś nie może w nie patrzeć, nie może, bo słaba!

W tym momencie lewa ręka zadrżała

Zatoczyła koło, nabrała prędkości

I oto uderzyła. Pełna wściekłości.







Wspomnienia




Jeszcze nigdy nie poczułem takiej silnej władzy.

Jakbym stanął na górze, wydawaj rozkazy

Armii zwycięskiej, co cały świat podbija.

Agresja! Władza! żądza! To jest wielka siła!

Wtem przypomniałem sobie własne dzieciństwo.

Wówczas nie ja byłem królem – byłem marną glistą!

Potrącany, wyzywany, pluty, kopany

Wszyscy mi wtedy zadawali rany.

Pamiętam jak raz, ledwo żywy, po kryjomu

Uciekłem od oprawców do księdza do domu.

Płaczę, jęczę, szlocham: „Ojcze pomóż proszę!”

„Pochyl się śmieciu!” Uderzył. Ja się krzykiem zanoszę!

Ból, który poczułem do tej pory noszę

W sercu, lecz… czy ja mam serce?

Wiem, że zawsze byłem w poniewierce.

Ja! Król władca! Teraz cię osądzę!

Teraz płacz przede mną, bo ja tutaj rządzę!

Krwawy ślad pozostał na szarości ściany.

„Nie…” – słyszę – „Proszę… co robisz kochany?”

na wyraz <<kochany>> dwa padły ciosy.

Widzę ciało osuwa się… pośród młodej nocy.







Początek końca



Twarz ukryta w dłoniach. A dłonie na ziemi.

Szara ściana odcieniami czerwieni się mieni.

Taaak… tego chciałem. W końcu się uśmiecham.

W końcu śmieję się głośno. I czekam. I czekam.

Kiedy wstaniesz, słaba? Już! Podnoś się!

Jeszcze nie skończyłem, moja luba, karać cię!

Do góry! To rozkaz! Mówię ci!

Ulegaj! Ulegaj! Ulegaj mi!

Wtem nagle wstała. I już chciała biec.

Pięściami się osłania. „Dokąd spieszysz się?

Prędka jesteś? Dobrze. Zawsze to lubiłem.

Ale ja jeszcze z tobą nie skończyłem.”

Prawa ręka łuk zatoczyła w tył.

Lewa noga minimalnie skręciła, depcząc pył.

Prawą do góry wzniosłem i z rozmachem

Uderzyłem w brzuch. Krzyk wstrząsnął światem.

Krew z ust trysnęła – ach! Obrzydliwości!

Brzydzę się mięsa! Brzydzę się ludzkości!

Patrzę w oczy otwarte, całe załzawione,

Czuję jakbym ja sam, sam! zerwał koronę

Z głowy cesarza, po czym go mordując

Sam, sam! na tron wstąpił. I oto mi winszują.

Zazdroszczą mi siły i władzy.

A ja siedzę na tronie, wydaję rozkazy.

Przede mną leży ciało, jeszcze nie jest martwe.

Wpatruję się w jej oczy, szeroko otwarte.

Usta chcą coś mówić, krwią się jednak dławią,

Jak słodko być katem, a nie ofiarą…





Dopełnienie



Wtem nowa myśl przyszła! Ująłem jej ramię

„Wiem, jak zakończymy nasze spotkanie”.

Złapałem ją za włosy – jakie one miękkie!

Złote, piękne, puszyste – patrzę na nie z wdziękiem.

Coś jak uśmiech – bo to nie był uśmiech – od mej twarzy zionie

I oto chwytam mocną ja za głowę.

„Taaak! Teraz! Jestem gotowy!”

Dla pewności wyjąłem z kieszeni nóż sprężynowy

Do gardła przyłożyłem i już tylko czekam.

„Ostrzegam cię. Chcesz zginąć? Zatem nie zwlekaj!”

I oto znowu czuję się jak władca.

Teraz to uczucie niemal mnie przerasta,

Drżę na całym ciele. Przed oczami ściana.

Delikatnie krwią skropiona. Ale jak i przedtem - szara.

Nóż sterczy przy gardle, gotowy do cięcia.

Jeszcze moment. Nie teraz. Doczekam zwycięstwa.

Obrazy z przeszłości wolno przeskakują.

Wojna. Jedni drugich mordują.

Kryję się w schronie. Głodny. Ciemno wszędzie.

Kobiety płaczą, jęczą: „Co też z nami będzie?”

Po wyjściu z bunkra, świat kolory zmienił,

Zieleń i błękit ustąpiły czerwieni.

Wtem coraz szybciej myśli me wędrują,

Widzę ludzi z kanałów, jak mnie napastują,

W tyle mutanty walczą o garść żywności,

Zabijane bezlitośnie, ryczą z wściekłości.

Coraz szybciej, szybciej! Myśli niemal gnają,

Drżę cały, trzymam nóż przed ofiarą.

Pocę się. Jeszcze moment! Ręka poczeka, choć drży!.

Patrzę na jej twarz. Kapią wielkie łzy.

Nie dbam o to. Zaraz tryśnie krew

I trzy płyny złączą się w jedno, ukazując gniew.

Mam dreszcze. Głowę wzniosłem w niebo…

Cicho jęknąłem… i ciąłem nożem w lewo.

Przerwana tętnica krew na mnie wytłacza,

Ostatnie spojrzenie na nią. Rękami zatacza

Rozpaczliwe ruchy. Już w konwulsjach. Pod nogi mi pada.

Przede mną ściana we krwi. Czerwona. Nareszcie nie szara.





Odejście



Człowiek łaknący wody spojrzał w lewo.

Dreszcz przebiegł przez zniszczoną twarz jego.

Oto postać w kapturze idzie prosto z wolna,

Płaszcz cały we krwi. Płaszcza część dolna

Poszarpana, pomięta, trochę naderwana…

Postać ta z daleka wygląda jak mara.

Gdzie była? Co robiła? Myśli człowiek spragniony

Bardzo wody. W końcu pada zemdlony.

Istota w kapturze głowę odwróciła,

W dziwnym grymasie wargi wykrzywiła.

Strup jej pękł na wardze, krew pociekła brodą.

Ocierając wargi ręką zakrwawioną

Postać mocniej nasunęła kaptur na głowę

I poszła w swoją stronę. Gdzie? Tego nikt się nie dowie.







Epilog



Ciemno. Jasność wyraźnie blednieje z prawej strony.

Ciemna postać bije jasną nie podnosząc głowy.

Postać jasna słabnie. Już o ratunek nie woła.

Wie, że już za późno. Nikt jej ocalić nie zdoła.

Mrok po stronie lewej coraz bardziej się zagęszcza.

Postać ciemna smaga biczem, już pewna zwycięstwa.

Bicz przecina powietrze, świszcząc przy tym złowrogo.

Postać ciemna podnosi głowę i patrzy srogo.

Jasność gaśnie. Jej ogień wypala się jak świeca.

Dla istoty ciemnej zanik światła to podnieta.

Przy kolejnym uderzeniu Jasność wydała jęk.

Rysunek na biczu, jakby słyszał ten smutny dźwięk

Zmienił napis. Ciemność górą. Wszystko sobą ściera.

Ostatni promyk w świecie mówi: Homine eram.

2
Nie czytałem, ale z układu tekstu wnioskuję, że to jest wiersz.

Jeśli tak, to znalazł się on w niewłaściwym dziale.

A co za tym idzie trzeba by go przenieść.

Tylko, że nie mogę się zorientować czy jest to (miał być) wiersz biały, czy rymowany.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)

3
Ano właśnie. Nie wiedziałem gdzie go wrzucić. Nie jest to wiersz biały, a nie chciałem wrzucić do rymowanych bo z pewnościa nie jest to "rym i uśmiechnięte słońce" tylko raczej (w zamierzeniu) groza, zło itd. Zatem, droga Władzo, przesuń to wierszydło w miejsce stosowne.



Z niecerpliwością czekam na komentarze i przepraszam za zamieszanie. Nowy jestem i nie wiedziałem że tu tylko sa opowiadania. A nie mogłem edytować posta ;(

4
Mi sie podoba, pobudzilo mi wyobraznie i w taki nietypowy sposob napisane - cos jakby wiersz i opowiadanie w jednym. Jestem na tak.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Poezja rymowana”