ROZDZIAŁ IV. Dzień z życia Gogusia.
Zbliżała się połowa sierpnia. Liście na drzewach złociły się powoli, niektóre spadały na zakochane pary spacerujące alejami małego pechowickiego parku. Złodzieje owoców nie kradli już czereśni, lecz jabłka i śliwki. Lasy zapełniły się grzybiarzami. W całej wsi słychać było pracujące kombajny miejscowych rolników. Nadal było ciepło jak w ulu, ale w powietrzu dało się już wyczuć zapach nadciągającej jesieni.
Biały uśmiechał się cały czas. Ta pora wakacji mogła oznaczać tylko jedno- urodziny Gogusia.
Goguś, czyli Boguś Gogucki, był synem lokalnych potentatów giełdowych. Nikt do końca nie wiedział na czym dorobili się fortuny. Nie ulegało jednak wątpliwości, że tego dokonali. Matka chłopaka usadowiła się na całkiem wygodnym stołku prezesa banku w Fuksowie, ojciec zaś wykupił pakiet większościowy w filii ogromnej firmy budowlanej i siedział w domu, żyjąc z płynących z tego zysków. Ich syn był jedynakiem. Natura obdarzyła go jakimś ułamkiem urody, ale poskąpiła mu kultury, dobroci i empatii. Boguś był strasznie wredną osobą. Miał zawsze idealnie ułożone czarne włosy. Nieliczni wtajemniczeni wiedzieli, że to nie jest jego naturalny kolor, a pod czarna farbą ukrywa on ogień rudych, kręconych pukli. Co najbardziej wszystkich drażniło, obnosił się ze swoją forsą w sposób, który był w stanie wyprowadzić z równowagi nawet jego psychoanalityka. To dlatego w przeddzień jego urodzin Mafia zbierała się, aby przygotować plan działania na dzień następny. Wszystko miało być doskonale tak, żeby ofierze w końcu odechciało się obchodzić swoje święto, żeby żałował, że się urodził.
Mafia była nieformalną organizacją zrzeszającą młodzieżową elitę Pechowic. Została założona z myślą o wzajemnej pomocy, szacunku i przyjaźni. Funkcjonowała sprawnie, jej członkowie ufali sobie, zawsze mogli na siebie nawzajem liczyć i dobrze im się żyło i piło w takim układzie. Z założycielską inicjatywą wyszedł Biały, który chciał w jakiś doniosły sposób uczcić przyjaźń z Czarnym. Zebrali swoich najwierniejszych kumpli, udali się do starej szopy, tzw. kanciapy, która stała się ich kwaterą główną, złożyli Wielką Przysięgę przypieczętowaną krwią i od tamtej pory byli braćmi. Byli Mafią.
Michał Niedźwiecki, zwany Miśkiem, był siłowym filarem tej paczki. Miał 198cm wzrostu, ważył prawie 120kg i był naprawdę silny jak na swój wiek. Wyciskał ok. 160kg na klacie, na bicepsy brał 30-kilogramowe hantle, a na urządzeniu do mierzenia siły uderzenia z pięści miał niepobity dotąd rekord- 943. Ludzie się go bali zwłaszcza, że wyglądał co najmniej strasznie. Wielki, umięśniony, ciemne oczy, krótkie włosy i brak uśmiechu na twarzy. Przerażał. Nie było jednak czego się bać. Chłopak miał zasady. Niewinnych nie bił, wobec kobiet okazywał się nawet być szarmanckim gentlemanem. Nosił ciężkie torby z zakupami koleżanek, przepuszczał je w drzwiach i pomagał ewentualnie w szkole, jeżeli wymagała tego sytuacja. Można pomyśleć, że skoro był osiłkiem, to miał siano w głowie. Nic bardziej mylnego. Michał łamał wszelkie zasady. Mimo, że jego średnia ocen nie była szokująca, nie dało się ukryć, że chłopak nierzadko błyskał inteligencją i elokwencją. Miał jak na razie jedną miłość w życiu- koszykówkę. Poświęcał jej sporo czasu. Z racji swojej postury grał na pozycji środkowego. Uwielbiał popisywać się efektownymi wsadami do kosza. Był niepokornym buntownikiem i nie miał wyraźnych skrupułów. Nikogo się nie bał. Był ogólnie lubianym kolesiem. Tylko jego wrogowie jakoś nie mogli się do niego przekonać…
Umysłowym filarem tej paczki był Krzysiek Makówka. Miał 185cm wzrostu, czarne włosy i wieczny uśmiech na twarzy. Jego marzeniem było udowodnić światu, że Doda wcale nie ma wysokiego IQ. Nikt nie wiedział, ile wynosi jego własne IQ, ale każdy podejrzewał, że z pewnością sporo. Uczył się świetnie, dużo zapamiętywał, szybko rozwiązywał krzyżówki, znał odpowiedzi na pytania w teleturniejach. Widać było, że to naprawdę mądry człowiek. Niełatwo jednak było od niego ściągać na sprawdzianach, kiedy się na to nie zasłużyło. Kumplom z Mafii oczywiście pomagał, ale ludzie spoza niej nie mieli takich przywilejów. Nosił okulary. Twierdził zawsze, że dodają mu one powagi, której zawsze mu brakowało. Dziewczyny go lubiły, bo często mówił im komplementy i rozbawiał je. Podobnie jednak jak Michał, kochał jedynie koszykówkę. Grał w tej samej drużynie z Miśkiem na pozycji rozgrywającego. We dwóch wykręcali naprawdę chore rzeczy na parkiecie. Wspólnie roznieśli już kilkanaście obręczy w „Fartach”. Całe Pechowice pamiętały mistrzostwa powiatu, mecz z jakimiś przyjezdnymi frajerami, kiedy Krzysiek podrzucił piłkę do góry do Michała, a ten z powietrza załadował ją do kosza. W następnej sekundzie leżał na Krzyśku, którego przygniótł, spadając po złamaniu kosza. Krzysiek nadal miał bliznę na szyi, ale tą sytuację wspominał z uśmiechem.
Arek Pożar stanowił główną siłę rażenia zespołu. Miał brązowe włosy, wpadające w rudy, kilka piegów i ogniki w oczach. Nie był wysoki, ale specjalnie mu to nie przeszkadzało. Uczył się świetnie chemii i fizyki, od dzieciaka oglądał McGyvera i szedł w jego ślady. Bomby i ogień były jego dziedziną. Majsterkowanie i robienie czegoś z niczego zostawiał innym. Jego interesowała tylko destrukcja. Podpalał wszystko, co chciał, a czasami nawet i to, czego nie chciał, jak np. perukę swojej cioci w trzeciej klasie podstawówki, kiedy rzucił petardę, a ta odbiła się od ściany i wpadła ciotce we włosy. To wtedy był cyrk. Chętnie korzystano z jego usług. Mafia z uśmiechem wspominała dzień, w którym Arek skonstruował bombę w sedesie sprzężoną ze spłuczką. Nigdy nie zapomnieli, jak matematyczka wyleciała razem z kiblem w powietrze.
Julek Wielki, najmniejszy i najcichszy członek drużyny, był również istotnym jej ogniwem. To on zajmował się majsterkowaniem. Był strasznie sprytnym chłopcem. W pół roku po założeniu Mafii i ulokowaniu się grupy w kanciapie, podprowadził tam prąd i ze złomu sklecił telewizor. Za prąd nie płacili dzięki jego pomysłowi. Niewidoczny z zewnątrz kabel podpiął pod instalację Goguckich i poprowadził kawałek pod ziemią przez pół Pechowic aż do kanciapy. Zajęło mu to dały dzień, ale efekt był genialny. Nikt o niczym nie wiedział, bo Goguckim nie robiło różnicy te kilkadziesiąt złotych więcej na książeczce. Kanciapa z zewnątrz nie wyglądała imponująco, ale o to chodziło- żeby nie rzucała się w oczy. W środku jednak naprawdę mogła zaimponować. Julek uszczelnił ją od środka i ocieplił, zainstalował grzejnik elektryczny, który również działał dzięki hojności państwa Goguckich, sam zrobił metalowy sejf na różne cenne rzeczy i alkohole, zamontował peryskop na dachu, by można było obczajać sytuację na zewnątrz bez konieczności wychodzenia. Drzwi wejściowe były pancerne, chociaż nie wyglądały. Julek zbił je z pary innych drzwi, ale w środek wstawił metalową płytę. Otwierane były elektronicznie. Na drzewach wokół szopy umieszczone były czujniki ruchu zwiastujące przybycie kogoś obcego. Do telewizora podczepił samodzielnie skonstruowany odtwarzacz DVD. To głównie jego zasługa, że w kanciapie było zawsze ciepło, wygodnie i bezpiecznie.
Każdy był ważny dla tej szóstki i nie mogła ona bez niego istnieć. Członkostwo było dobrowolne, ale dożywotnie i niezbywalne. Każdy z nich miał swoją rolę w tej drużynie, którą odgrywał bezbłędnie. Wiele lat temu podpisali się własną krwią na zwykłej, drewnianej tabliczce z napisem „Mafia- braterstwo, honor i poświęcenie”. To zobowiązywało.
Jak co roku w przeddzień urodzin Gogusia zebrali się w kanciapie w pełnym składzie. Za ukradzionym ze szkoły biurkiem, jak za mównicą, stanął Biały, duchowy lider. Na twarzy przyniósł jak zawsze swój przebiegły uśmiech. Powiódł wzrokiem po zgromadzonych i przemówił:
-Witam was, panowie. Jak co roku zebraliśmy się tutaj, by uczcić należycie dzień urodzin naszego DROGIEGO kolegi, Bogusia, którego lubimy, szanujemy i kochamy, jak brata.
-Mam brata i nie powiem, żebym go jakoś uwielbiał- odezwał się Arek- zawsze mu wrzucałem mokrą srajtaśmę do plecaka. Potem się koledzy z niego śmiali. A on mi strzelał szelkami, jak akurat miałem je na sobie.
-Dokładnie o takiej braterskiej miłości mówię. Tak bardzo go lubimy, że postanowiliśmy ponownie dołożyć wszelkich starań, żeby dnia tego nie zapomniał. Czy mam rację?
-TAK JEST!!- Wrzasnęli wszyscy.
-Proszę zatem towarzysza Makówkę o zabranie głosu w tej sprawie.
Krzysiek zamienił się miejscami z Białym. Odchrząknął i zaczął prawić:
-W tym roku po raz szósty z rzędu zostałem przez Mafię wydelegowany do opracowania planu działania na następny dzień. Goguś jednak, wiedziony doświadczeniem z poprzednich pięciu przyjęć urodzinowych, postanowił w tym roku siedzieć w domu przed telewizorem z piwem. Nie jest to jakaś specjalnie wyszukana rozrywka i przyjemność, którą moglibyśmy mu popsuć, dlatego też postanowiłem wymyślić coś od siebie. Chciałbym zatem wprowadzić was w tajniki tego planu…
Goguś obudził się jak zwykle późno. Przeciągnął się i ziewnął po chamsku. Tak szeroko otworzył swoją gębę, że trochę śliny wyciekło mu na kołdrę. Wcisnął przycisk obsługi, który miał nad łóżkiem i powiedział:
-Wyprać pościel.
Wstał i ubrał się. Poczłapał leniwie do kuchni, po drodze puścił głośnego bąka. Rozkoszował się chwilę smrodem własnych jelit, po czym wypryskał pół odświeżacza powietrza i poszedł dalej.
W kuchni klapnął ostentacyjnie przy wielkim stole. Wcisnął na nim guzik: „Gazeta”. W trzy sekundy zjawił się mały chłopiec ze świeżą gazetą i kawą importowaną prosto z Kolumbii. Goguś zagłębił się lekturę. Tak naprawdę miał gdzieś wielkie katastrofy i tysiące zabitych, a także nowości z życia publicznego gwiazd. Interesowały go tylko ogłoszenia matrymonialne. Mimo że nie był brzydki i miał kupę forsy, nie mógł sobie znaleźć dziewczyny. Wszystkie miały go w… głębokim poważaniu. Chłopak chwytał się różnych rozwiązań, ale żadne z nich nie przyniosło rezultatu. Szukał cierpliwie dalej. Czytając, wcisnął guzik: „Żarcie”. Kochał ten system przycisków. Niczego nie musiał robić a wszystko miał pod nosem. Po odczekaniu zwyczajowych piętnastu sekund gosposia nie zjawiła się, by przyjąć zamówienie. Boguś zaniepokoił się. Nacisnął przycisk jeszcze raz. Znowu bez rezultatu. Krzyknął:
-Gosposia!!
Znowu nic. Chłopak zdenerwował się lekko. Taka niesubordynacja wobec przełożonego była nie do pomyślenia. Wstał i poszedł do pokoju gosposi. Otworzył drzwi i krzyknął do niej:
-Żarcie!!
Gosposią była pani Franciszka Zalewska. Znalazła tam pracę po tym, jak wyrzucono ją ze szkoły. Miała ponad pięćdziesiąt lat i wyglądała na naprawdę zmęczoną osobę. Długie lata gotowała i sprzątała w tym domu. Nabawiła się żylaków i nadciśnienia tętniczego. Cały czas musiała użerać się z młodym, rozbestwionym Goguckim i w końcu stwierdziła, że czas na zmiany. Odpowiedziała:
-Pocałuj mnie w dupę.
Gogusia zatkało i odrzuciło do tyłu. W życiu by się czegoś takiego nie spodziewał. Wyglądał, jakby zobaczył swoją matkę w łóżku z burmistrzem (gdyby tylko poprzedniego dnia wrócił trochę wcześniej do domu, to kto wie…). Zdziwił się i to naprawdę mocno. Zapytał:
-Co takiego?
-Nie chciałabym drugi raz tego powtarzać.
-Czy ty zdajesz sobie z tego sprawę, co właśnie zrobiłaś? Jestem głodny, nie stawiłaś się na wezwanie i jeszcze mnie obrażasz. Polecisz z tej roboty na kopach, rozumiesz?
-To nie będzie konieczne. Odchodzę.
-Że co?
-Odchodzę.
-Posłuchaj mnie: taka opcja w przyrodzie nie występuje. Zostajesz i robisz mi jajecznicę na bekonie. Wtedy się zastanowię, czy cię zostawię, czy nie, ale po wypłacie na pewno ci polecę.
-Ty mnie chyba nie zrozumiałeś- rzucam tą robotę w cholerę. Zostawiam ciebie, twoją szczerbatą matkę i łysego ojca za sobą. Znalazłam inną pracę za dużo większe pieniądze i w komfortowych warunkach. Żadnych żądań, krzyków i rozwydrzonych bachorów, tylko pełna kultura i wzajemny szacunek. Nie wiem tylko, dlaczego tak długo tu siedziałam? Żegnam.
-Ty chyba nie mówisz poważnie- nie mógł w tą sytuację uwierzyć Goguś.- Żartujesz sobie ze mnie, tak?- Gosposia jednak nie słuchała go. Spakowała wcześniej swoja walizkę i teraz wyszła na zewnątrz. Tam czekał na nią młody mężczyzna, który szybko przejął jej bagaż i poprowadził do samochodu. Boguś patrzył na to, jak na nagą nimfę tańczącą w jego snach- ze zdziwieniem i niedowierzaniem. Nie docierało do niego to, co właśnie się stało. Krzyczał- Wracaj tu natychmiast! Nic nie powiem mojemu ojcu! Wracaj! Nie dostaniesz referencji! Ty stara lampucero! Natychmiast z powrotem!
Mężczyzna, najwidoczniej nowy pracodawca pani Zalewskiej, polecił jej iść do samochodu, a sam odwrócił się i podszedł do Gogusia. Powiedział:
-Zamknij jadaczkę, smrodzie, bo ci tam wsadzę mój pantofel. Nie wiem, co zrobiłeś tej kobiecie, że jest w takim stanie, ale wiem jedno- nigdy więcej tu nie wróci i wbij to sobie do głowy. Gdybyś umiał szanować ludzi i nie traktował ich, jak wycieraczki przed drzwiami wejściowymi, to teraz miałbyś śniadanie, a tak- możesz zeżreć własnego ciapa, pani Frania ma to gdzieś. Odezwij się jeszcze raz do niej inaczej niż: „Do widzenia” albo „Dziękuję”, to cię zapewniam, że tak ci przemaluję przez ten pusty łeb, że zadzwoni jak dzwon Zygmunta. Żegnam.
Goguś nadal nie mógł wyjść ze zdumienia. On- syn najbogatszych ludzi w okolicy, dziecko szczęścia w czepku urodzone, którego wierna jak pies gosposia kazała całować się w dupę, a jej nowy pracodawca zagroził uderzeniem w twarz. Coś tutaj było nie tak. Tą sytuację trzeba było natychmiast naprostować.
-Zaraz pójdę po Gunthera i zrobi ci z dupy parking dla TIR-ów a z głowy popielniczkę, cwaniaku.
Goguś poczuł nagle, potężne uderzenie w twarz i nos przyklejający się do policzka. Zakręciło mu się w głowie. Upadł na podłogę w przedpokoju i próbował rozkminić, co się wokół niego dzieje. Dopiero kiedy zobaczył krew na dywanie, zrozumiał, że obcy złamał mu nos i to w dość paskudny sposób. Boguś nie czuł bólu, miał ten nos wielokrotnie łamany przez członków Mafii, więc można powiedzieć, że już się przyzwyczaił. Rozważał nawet wstawienie sobie pod skórę na nosie metalowej płytki dla ochrony, ale rozmyślił się nie wiadomo dlaczego. Wpływ na jego decyzję mogła mieć opinia lekarza: „Oczywiście, możemy panu coś takiego zainstalować, ale będzie miał pan nos wielkości pięści i…”. Chłopak nastawił sobie nos tak, jak robił to już dziesiątki razy, przykleił plaster i poczuł nagłe ssanie w żołądku. Dotarło do niego, że w całym tym zamieszaniu nadal nie zjadł śniadania. Szukał chwilę lodówki. Przyzwyczajony był do tego, że jedzenie dostawał pod nos. Tego pięknego dnia musiał sobie radzić sam. Ciężkie zadanie. Po wielu trudach odnalazł wielkie metalowe pudło. Otworzył je i wyjął coś, co przypominało mięso. Było strasznie zimne. Spróbował to ugryźć, ale nie dał rady. Potem zobaczył napis na tym metalowym pudle: „Zamrażarka, klasa energetyczna A+…”. To ewidentnie nie była lodówka. Goguś zaczynał się już wściekać. Otworzył inne metalowe pudło, ale zastał tam tylko talerze, sztućce i inne kuchenne sprzęty, które myje się w zmywarce. Zrezygnowany otworzył drewniane drzwiczki. Zobaczył tylko kilka rzędów przypraw. W akcie desperacji chciał nawet zagryźć głód pieprzem Cayenne, lecz to nie okazało się być najlepszym pomysłem. Jak już przestał kaszlać, ruszył ponownie na poszukiwania. Tym razem wpadł na genialny pomysł. Włączył komputer i w Internecie sprawdził, jak wygląda lodówka. Wrócił do kuchni zadowolony z siebie i skierował się prosto do najwyższego metalowego pudła. Otworzył je i w jego połamane przed chwilą nozdrza uderzył go zapach jedzenia. Marzył o nadziewanej truflami kaczce albo pieczeni po meksykańsku. Zjadłby nawet zwykłego gyrosa. Musiał się jednak zadowolić wielkim pętem kiełbasy, które pochłonął w zadziwiającym tempie. Odbiło mu się po tym okropnie. On jednak nie przejął się tym i poszedł wziąć prysznic.
Wlazł do łazienki. Od progu poczuł jakiś obrzydliwy smród. Podniósł deskę sedesową i zobaczył tam… nie przystoi autorowi o tym mówić. Chłopak spuścił wodę, ale to nic nie dało. Zadzwonił po hydraulika. Mógł przyjechać dopiero za trzy godziny. Zadzwonił po następnego, ale ten znowu miał wesele i było pewne, że tego samego dnia nie przyjedzie. Boguś zrezygnował i wszedł do kabiny prysznicowej. Ustawił sobie temperaturę wody na 30 stopni i odkręcił kran. Na jego skórę zaczął się lać ukrop. Chłopak zaczął panikować. Nie mógł otworzyć kabiny. Spróbował w drugą stronę. Udało się! Wypadł z kabiny prosto na zimne kafelki. Rozkoszował się miłym chłodem. Leżał tak dłuższą chwilę. Nagle w drzwiach łazienki stanęła pokojówka i powiedziała:
-Pańska pościel jest już czysta i gotowa do użytku.
Zobaczyła Bogusia leżącego nago na kafelkach i lekko się zdziwiła. Patrzyli chwilę na siebie, Goguś pospiesznie zakrył ręcznikiem swoją wątpliwą męskość i powiedział speszony:
-Puka się.
Pokojówka wyszła. Boguś stracił wiele w jej oczach, a to nie było dobrze, zwłaszcza, że pokojówka była piękną, młodą kobietą i chłopak nie wykluczał małżeństwa z nią. Teraz jego plany musiały zaczekać chwilę. Bardzo długą chwilę.
Boguś wstał i popatrzył na kabinę. Coś ewidentnie musiało się zepsuć, skoro poleciał na niego ukrop. „Hydraulik będzie miał kupę roboty”- pomyślał i poszedł się ubrać.
Wrócił do swojego pokoju, gdzie na łóżku leżała już czysta pościel. Mruczał zadowolony ze swojej obsługi i uśmiechał się stale. Spojrzał w kalendarz. Dziś miał urodziny. To była okazja, żeby jakoś się zabawić. Zażądał limuzyny przed dom. Wsiadł do samochodu i nakazał szoferowi objechać wszystkich jego krewnych.
Wszędzie, gdzie pojechał, upominał się o jakieś prezenty. Wszystko już w zasadzie miał, ale chciał jeszcze więcej. Wpadł w szał, gdy się okazało, że jedna ciocia zapomniała o jego święcie. Wyklął ją w bardzo nieładny sposób, aż biedna ciocia zaczęła płakać. Nie mogła pamiętać o urodzinach siostrzeńca, bo dwa dni wcześniej umarł jej mąż i musiała załatwić sprawy z pogrzebem. Goguś jednak miał to gdzieś. Dla niego on sam była najważniejszy. Powiedział bezczelnie, że nieboszczyk może zaczekać jeszcze jeden dzień, skoro i tak już mu wszystko obojętne. Ciocia zamknęła się w pokoju i nie wychodziła przez resztę dnia.
Chłopak wrócił do samochodu. Szofer jednak powiedział:
-Przykro mi, sir, nigdzie już nie pojedziemy.
-Ale jak sobie wyobrażasz mój powrót do domu?
-Na piechotę. To tylko dwa kilometry.
-Dwa kilometry?! Dwa kilometry?! Ty niekompetentny idioto! Za to ci płacę, żebym nawet pięciu metrów nie musiał iść piechotą! Napraw to gówno! Natychmiast.
-To się nie uda. Pod pańską nieobecność, sir, ktoś nalał do baku benzyny, a to jest Diesel.
-I co z tego? Co za różnica Diesel, benzyna.
-Benzyniak jeździ na benzynie, sir, a Diesel na ropie. Jeżeli do Diesla wlejemy benzynę, to cały silnik jest do wymiany. Rozumiem, że o koszta pan nie dba, ale trzeba samochód odwieźć do warsztatu, bo sam niestety nie pojedzie, sir. A my musimy jakoś wrócić. Mnie to nawet na rękę, gdyż mieszkam niedaleko, a panu, sir, życzę miłej drogi.
Goguś stał jak otępiały i patrzył za odchodzącym szoferem. Dzisiejszy dzień nie był zbyt szczęśliwy. Chłopak wrócił do domu ciotki. Podszedł do drzwi, za którymi się zamknęła i powiedział:
-Ciotka, odwieź mnie do domu.
-Idź stąd!
-Co powiedziałaś?- Syknął Goguś groźnie.
-WON!!
Drzwi otworzyły się nagle i uderzyły Bogusia w nos. Ponownie polała się krew. Ciotka wpadła w szewską pasję. W ręku trzymała kij od mopa i zaczęła nim okładać siostrzeńca. Krzyczała, bijąc:
-Mój mąż umarł nagle przedwczoraj! Nadal nie mogę się z tym pogodzić, a ty tu bezczelnie przychodzisz i zamiast złożyć mi kondolencje, domagasz się prezentu, tak jakby twoje urodziny były najważniejsze na świecie! Ty mały, śmierdzący potworze! Nie masz serca! Wynocha z mojego domu!
-Pożałujesz tego!
-WON!!
Boguś wyleciał przez próg i upadł na żwir przed domem. Czekała go przechadzka. Chciał zadzwonić po taksówkę, ale przypomniał sobie, że telefon zostawił w domu. Chciał potem zadzwonić od cioci, ale nie miał zamiaru znowu wysłuchiwać obelg na swój temat. Otrzepał się z kurzu i ruszył mniej więcej w stronę domu.
Mijający go ludzie patrzyli na niego jak na dziwadło. Szeptali pod nosami: „O! Młody Gogucki zapomniał limuzyny”. On to słyszał i nawet chciał coś odpowiedzieć, ale rozmyślił się. Chciał już być w domu. Zaczął mieć złe przeczucia, kiedy minął już znak „koniec terenu zabudowanego”. Zapytał w końcu kogoś o drogę. Pytana osoba go wyśmiała, że zgubił się we własnej wsi, i poszła w swoją stronę. Boguś zdesperowany zadzwonił z budki po taxi.
Po całym dniu dziwnych przygód i perypetii Goguś nareszcie znalazł się w domu. Hydraulik zostawił na stole w kuchni rachunek za naprawę na 2000zł i krótki liścik: „A gówno z klopa sam se pan sprzątnij”. Chłopak siedział w fotelu i próbował nie zwariować. Nagle stało się najgorsze- zachciało mu się kupę. Dobrze wiedział, że sedes jest zatkany, a łazienka rodziców na dole zamknięta na klucz ze względu na szczerozłote zdobienia. Była jeszcze łazienka dla personelu, ale z tej na pewno nie pozwolą mu skorzystać. Pobiegł do swojej łazienki na górę. Nie wiedział, co dalej. Jego wzrok padł na umywalkę. Nie zastanawiał się długo. Ściągnął spodnie, siadł w umywalkę i z głośnym hukiem załatwiał swoją potrzebę. Poczuł niesamowitą rozkosz w trakcie tej czynności, czuł się jak w niebie. Gratulował sobie w duchu świetnego pomysłu. Zanim skończył ten tok myślowy, drzwi łazienki otworzyły się, a w nich stanęła piękna pokojówka i powiedziała:
-Wszystko już zrobiłam, czy mogę wziąć wolne na ten wieczór?
Kiedy zobaczyła Bogusia srającego do umywalki, nie wiedziała, co ma o tym myśleć. Stała jak zamurowana na progu i zastanawiała się, czy ma wyjść, czy nie. Goguś jęknął:
-Podaj mi papier i idź.
Zwątpił. W momencie kiedy pokojówka z jego snów podawała mu papier toaletowy, zatykając drugą ręką nos, zwątpił. Zwątpił w sens swojego życia i tego dnia. Był młody, niebrzydki, bogaty, miał wszystko, całe życie przed sobą, tylko łaził za nim ten pech. Nie wiedział, czym sobie na to zasłużył.
Zapomniał pewnie już, jak potraktował spracowaną gosposię, zrozpaczoną ciocię i niewinnego szofera. Nie pamiętał też już pewnie, jak krzyczał na swoją ukochaną pokojówkę za nierówne prasowanie jego markowych koszul. Kazał jej wtedy zabierać te koszule i wynosić się z jego domu. Ona wzięła je, wyprasowała jeszcze raz i wróciła następnego dnia do pracy. Cały dzień miała spuszczoną pokornie głowę, a Goguś jeszcze się zastanawiał, dlaczego jego anioł jest smutny?
Wieczorem Boguś postanowił wyjść gdzieś się zabawić. Wziął w końcu normalny prysznic, ubrał się w miarę elegancko, wypachnił i wyszedł. Zabrał ze sobą telefon komórkowy i wypchany po brzegi portfel. Udał się do „Trzynastki”.
Wszedł do środka z uśmiechem na twarzy i rozejrzał się wokół. Atmosfera jak zwykle była genialna. Wszędzie gwar rozmów, każdy coś popija, muzyka unosi się w powietrzu. Ten lokal miał swój klimat. Nadchodziło jednak gwałtowne ochłodzenie.
Jedna z osób, która prawdopodobnie zbierała się do wyjścia, zobaczyła Gogusia stojącego w drzwiach i zamarła. Cały klub spojrzał w stronę drzwi i momentalnie umilkł. Nawet muzyka przestała grać.
Boguś niezrażony tym zjawiskiem poszedł do baru.
-Daj mi szkockiej z lodem.
-Dowód proszę.
-Dowód?- Zdziwił się Goguś.- Marek, przecież mnie znasz!
-Znam i dlatego chcę zobaczyć twój dowód.
-Daj spokój, jestem już w trzeciej gimnazjum. Nawet ty piłeś już wtedy alkohol.
-Piłem, ale to nie zmienia faktu, że nie masz dowodu. A bez dowodu ci nie naleję. Soczek malinowy, to wszystko, co możesz u mnie dostać.
-Dobra, dawaj.
Boguś ze skwaszoną miną i szklanką soku malinowego postanowił przysiąść się do jakichś dziewczyn. Nie znał ich, podejrzewał, że nie są stąd. Usiadł chamsko i bez pytania obok jednej z nich i powiedział:
-Cześć, Maleńka.
-Yyy… Cześć?
-Co słychać?
-Nic.
-Czy my się przypadkiem nie znamy?
Dziewczyna zdezorientowana popatrzyła po swoich koleżankach z krzywą miną. Nie znalazła u mich wsparcia, więc odwróciła się do podrywacza i postanowiła działać.
-Znamy się, Goguś, chodzimy do jednej klasy od przedszkola.
-No cóż… musiałem najwidoczniej zapomnieć. Efekt diety kawiorowej. Wiecie, taki kawior w sumie nie jest tani, ale bardzo zdrowy, tylko że powoduje luki w pamięci. Ponoć na rynku jest jeszcze inny kawior, który niweluje te luki. Kosztuje 10 000zł za 100g… ale chyba mogę sobie na to pozwolić. Co pijecie?
-Cosmo.
-Generalnie nie przepadam za wódką, chyba że kosztuje więcej niż 200zł za pół litra, ale musze wam powiedzieć w tajemnicy- nachylił się do najbliższej z dziewczyn- wódka Cosmo jest najlepsza na świecie. Jak to mówi jeden mój znajomy, właściciel zakładów spirytusowych: „Wódka Cosmo to kosmos!”. Mam rację?
-Cosmo to drink- powiedziała zdegustowana dziewczyna- damski.
-Co by nie było, jak zechcę, to może być i wódką. Ja nie piję dzisiaj alkoholu, jestem, na antybiotyku. Byłem ostatnio w Tanzanii i Kenii na safari z rodzicami. Upolowałem wielkiego lwa! Mierzył w gorę chyba ze trzy metry, a w jego paszczy wszyscy byśmy się zmieścili. Jechaliśmy naszym Hummerem, a za nami biegnie ta bestia. Wtedy ja zeskoczyłem z samochodu, naładowałem moją strzelbę, wycelowałem w niego i czekałem. Biegł na mnie, czułem już jego ciężki oddech, oddech bestii, która zabiła już tysiące myśliwych, a naprzeciwko niej ja, bohater z Polski. Rodzice i przewodnik krzyczeli coś za mną, ale ja tylko patrzyłem na te wielki kły przede mną. Dwadzieścia metrów, dziesięć, pięć, skoczył! Bez mrugnięcia okiem strzeliłem mu w sam środek czaszki. Padł na ziemię. Zabity na miejscu. Rozległy się brawa. Zlecieli się wieśniacy i zaczęli mi gratulować.
-A smok tam był?- Spytała dziewczyna.
-Jaki smok?
-No w każdej bajce jest smok.
-Ale to nie bajka, to szczera prawda! Okrzyknęli mnie współczesnym Kwatermanem…!
-Quatermainem …
-Tym też! No ale niestety. Odwaga ma swoją cenę. Spadając zranił mnie jakimś cudem w nogę…
-Pokaż bliznę!
-Nie mam, chirurdzy plastyczni mi ją usunęli. Strasznie psuła mi image. Dość że zranił mnie i złapałem jakąś tropikalną chorobę. Dlatego teraz jestem na antybiotyku i jedyne co mi zostało, to ten soczek malinowy.
-A to zaraźliwa choroba?
-Jest potwornie zaraźliwa. Bardziej niż dżuma i grypa. W dodatku jeszcze nie wynaleziono na nią leku, który byłby w stu procentach skuteczny i tańszy niż 50 kawałków. Na szczęście ja mogłem sobie na to pozwolić. To moje dwumiesięczne kieszonkowe, ale za to uratowałem życie.
-Czyli jest zaraźliwe?
-Nawet nie wiesz jak bardzo, całe szczęście mi się…
Cała „Trzynastka” opustoszała. Nawet barman gdzieś się zmył. Został tylko Goguś z soczkiem malinowym i bajkami o safari. Wrócił do domu. Resztę dnia postanowił spędzić przy telewizorze.
Usadowił się w wielkim fotelu, z którego prawie nie było go widać i włączył ogromną plazmę. Był niezadowolony, że ekran jest tak mały, ale większych na rynku nie było. I tak musiano go sprowadzać z Japonii za ciężkie pieniądze, ale chłopak mimo to marudził.
Przejrzał program na ten dzień. Nie znalazł filmów pornograficznych, które z wielką lubością oglądał, więc musiał orientować się po recenzjach. W końcu, nie mogąc niczego zrozumieć, włączył sobie mecz. Z lodówki ojca ukradł dwie puszki piwa, ze swojej szafki wyjął wielką pakę chipsów. Zaczął je jeść, śmiecąc paskudnie. Wypił jedno piwo i zachciało mu się potwornie sikać. Pamiętał, że łazienka na górze jest niedostępna, tzn. raczej nie warto z niej korzystać. Nie chciało mu się wytężać umysłu, więc odlał się do pustej puszki po piwie i odstawił ją na podłogę. Potem oczywiście przewrócił ją i cała jej zawartość się wylała, ale nie zwrócił na to uwagi. Po drugim piwie był już kompletnie pijany, choć wmawiał sobie, że jest trzeźwy. Chcąc samemu sobie udowodnić jasność umysłu i ciała, spróbował nieudolnie zrobić jaskółkę. Przewrócił się na dywan i nie chciało mu się wstać. Zwymiotował parę razy naokoło siebie i tak zasnął.
To była godzina 21.00. Mafia w pełnym składzie okupowała wielkie drzewo na podwórku Goguckich. Wszyscy sześcioro siedzieli na gałęziach z lornetkami i obserwowali poczynania swojego wroga. Jarek zapytał:
-Coście mu zrobili z piwem?
-Każde piwo jest z wkładką- odezwał się Julek.- Z szyfrem przy lodówce było trochę zabawy, ale mi się udało. Potem doprawiłem każdego browara czystym spirolem. Efekt jest niezły. Sam kiedyś muszę tego spróbować.
-Ciekawy pomysł. A program telewizyjny TV Trwam, to kto mu podrzucił?
-Moja robota- przyznał się Krzysiek.
-4... 3… 2… 1…- odliczał Arek- 0… BUM!- W domu Goguckich rozległ się wybuch gdzieś w okolicach górnej łazienki. Szyby pokryły się obrzydliwą, brązową mazią. Pięciu pozostałych popatrzyło na Arka.- No co? Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie wsadzić bomby w kibel. Ta w Gogusia telewizorze to za mało, jak ze mnie.- W tym momencie rozległ się drugi wybuch w domu Goguckich. Śpiącego Bogusia to i tak nie ruszyło. Chrapał sobie spokojnie na podłodze.
-A propos Czarny, genialny pomysł z gosposią- pochwalił kolegę Biały- ta kobieta się tu męczyła za śmieszne pieniądze.
-Drobiazg. Jak pani Frania gotowała obiady w stołówce, to byłem jej stałym klientem. Zawsze miała dla mnie dokładkę, a gotowała świetnie. Należała się jej lepsza robota. Cały wieczór ślęczałem nad ogłoszeniami, ale dałem radę.
-Bardzo ładnie z twojej strony. Michał, jak tam z samochodem?
-Bardzo dobrze. Nie miałem kluczyka, ale pogadałem z szoferem i mi otworzył klapkę. Zalałem do pełna 98 oktanów i już nie odjechał. Potem głupek potrzaskał z buta do domu. Uwierzycie, że ten debil nawet nie wie, gdzie mieszka? Prawie zaszedł na Szczęśliwą Wólkę.
-To świetnie. Julek z prysznicem też pięknie. Moje gratulacje.
-Spoko, drobiazg. Fajnie było popatrzeć, jak leży goły na podłodze, a nad nim stoi pokojówka i się patrzy.
-Skoro Goguś zasnął- odezwał się Krzysiek- to proponuję pójść na piwo.
-A masz jakąś kasę?
-Mam kupę kasy. Goguś zgubił portfel- uśmiechnął się podle, pokazując wszystkim znalezisko. To był długi, bogaty we wrażenia wieczór. Za pieniądze Gogusia Mafia oblewała kolejne zwycięstwo do późnych godzin wieczornych, można by nawet rzec, że do wczesnych godzin porannych. Co się potem działo z Bogusiem? A kogo to interesowało?
2
Aż przykro patrzeć na to 0, tym bardziej, że opowiadanie było całkiem-całkiem. Najpierw o minusach, tak jest bardziej psychologicznie.
1. Katalogowanie bohaterów. Czyli formuła bohater nr ... - opis etc. W tym przypadku było to zrobione dość ciekawie, ale ogólnie radzę unikać. To pójście na łatwiznę.
2. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu pewnej przesady, szczególnie w opisie Gogusia. Jakoś tak naszła mnie myśl, że tym opowiadaniem próbujesz się na kimś odegrać.
To tylko moje subiektywne odczucie, ale wcale nie znielubiłam Gogusia. Dlatego opisy jego cierpień sprawiły mi umiarkowaną przyjemność. Bohater sam z siebie emitował jakieś takie poczucie żałości. No, powiedz mi, co on za to może?
Chociaż, patrząc na to z drugiej strony, zaangażowałam się emocjonalnie, czyli masz plusa.
Generalnie - o wiele bardziej polubiłam Mafię i wolałabym więcej o nich poczytać, a Gogusia zostawić jego megalomanii. Dlatego pominęłam kilka partii tekstu. Szkoda.
Z zalet:
1. Masz dobry język. Prosty i dosadny, ale z umiarem. Nie ma się czego czepiać.
2. Opowiadanie jest wiarygodne, ciągi przyczynowo-skutkowe płyną gładko i nie powodują niestrawności. Ładnie, Arystoteles by Cię pochwalił.
3. Tematyka. To znów subiektywne odczucie, ale bardzo lubię dobrze zrobione opowiadania i filmy o "genialnych" nastoletnich chłopcach. Taki fetysz.
Tyle ode mnie. Całkiem nieźle, poczytałabym coś jeszcze.
1. Katalogowanie bohaterów. Czyli formuła bohater nr ... - opis etc. W tym przypadku było to zrobione dość ciekawie, ale ogólnie radzę unikać. To pójście na łatwiznę.
2. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu pewnej przesady, szczególnie w opisie Gogusia. Jakoś tak naszła mnie myśl, że tym opowiadaniem próbujesz się na kimś odegrać.
To tylko moje subiektywne odczucie, ale wcale nie znielubiłam Gogusia. Dlatego opisy jego cierpień sprawiły mi umiarkowaną przyjemność. Bohater sam z siebie emitował jakieś takie poczucie żałości. No, powiedz mi, co on za to może?
Chociaż, patrząc na to z drugiej strony, zaangażowałam się emocjonalnie, czyli masz plusa.
Generalnie - o wiele bardziej polubiłam Mafię i wolałabym więcej o nich poczytać, a Gogusia zostawić jego megalomanii. Dlatego pominęłam kilka partii tekstu. Szkoda.
Z zalet:
1. Masz dobry język. Prosty i dosadny, ale z umiarem. Nie ma się czego czepiać.
2. Opowiadanie jest wiarygodne, ciągi przyczynowo-skutkowe płyną gładko i nie powodują niestrawności. Ładnie, Arystoteles by Cię pochwalił.
3. Tematyka. To znów subiektywne odczucie, ale bardzo lubię dobrze zrobione opowiadania i filmy o "genialnych" nastoletnich chłopcach. Taki fetysz.
Tyle ode mnie. Całkiem nieźle, poczytałabym coś jeszcze.
"Asymilacja i dysymilacja. CO2, H2O,
i światło, światło, światło,
przemiana materii w materię, wzrost i dojrzewanie
w płaskim dysku falującej Galaktyki."
Julia Fiedorczuk "Ramię Oriona"
i światło, światło, światło,
przemiana materii w materię, wzrost i dojrzewanie
w płaskim dysku falującej Galaktyki."
Julia Fiedorczuk "Ramię Oriona"
3
Ubawiłem się po pachy 
Rzeczy wg mnie złe:
1. Fabularnie wszystko jest cacy, ale uważam, że przedstawienie tak dokładne każdego z Mafii jest zbędne w kontekście całości - poza skromną końcówką, nic więcej o nich nie ma i napisałeś to nadaremnie wobec fabuły. Co nie zmienia faktu, że przedstawiłeś ich wiarygodnie i z polotem.
2. Narrator był zbyt zmienny. Raz serwuje fajne porównania, czasem wyśmienite uwagi, a bywały takie momenty, że dostawałem prostackie linijki. Ta nierówność czasami mi przeszkadzała.
3. Cyfry zapisujemy słownie. Nie używamy skrótów. Dialogi do poprawek kosmetycznych - pauzy itd.
4. Dlaczego w Polsce używa się zwrotu sir? Wiem, że to groteska, ale dalej brzmi to sztucznie. Może brakło uzasadnienia, że Goguś tak sobie życzył?
Dobre rzeczy:
1. Historia sama w sobie genialna i poprowadzona od "a" do "z" z humorem. Wyszedł Ci pastisz, na pograniczu głupoty. Ale co tam, efekt jest, i tyle.
2. Niektóre dosadne opisy, choć krótkie, doskonale oddawały sytuację.
3. Opowieść w dyskotece. No popłakałem się!
Mimo wszystko, to był całkiem dobry materiał na coś z większym "jajem" - widziałbym tu bardziej wyrównanego narratora i lepiej przygotowany (formatowanie itd.) tekst. Efekt byłby jeszcze lepszy. Ogólnie - podobało mi się!

Rzeczy wg mnie złe:
1. Fabularnie wszystko jest cacy, ale uważam, że przedstawienie tak dokładne każdego z Mafii jest zbędne w kontekście całości - poza skromną końcówką, nic więcej o nich nie ma i napisałeś to nadaremnie wobec fabuły. Co nie zmienia faktu, że przedstawiłeś ich wiarygodnie i z polotem.
2. Narrator był zbyt zmienny. Raz serwuje fajne porównania, czasem wyśmienite uwagi, a bywały takie momenty, że dostawałem prostackie linijki. Ta nierówność czasami mi przeszkadzała.
3. Cyfry zapisujemy słownie. Nie używamy skrótów. Dialogi do poprawek kosmetycznych - pauzy itd.
4. Dlaczego w Polsce używa się zwrotu sir? Wiem, że to groteska, ale dalej brzmi to sztucznie. Może brakło uzasadnienia, że Goguś tak sobie życzył?
Dobre rzeczy:
1. Historia sama w sobie genialna i poprowadzona od "a" do "z" z humorem. Wyszedł Ci pastisz, na pograniczu głupoty. Ale co tam, efekt jest, i tyle.
2. Niektóre dosadne opisy, choć krótkie, doskonale oddawały sytuację.
3. Opowieść w dyskotece. No popłakałem się!

Mimo wszystko, to był całkiem dobry materiał na coś z większym "jajem" - widziałbym tu bardziej wyrównanego narratora i lepiej przygotowany (formatowanie itd.) tekst. Efekt byłby jeszcze lepszy. Ogólnie - podobało mi się!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
4
Liczby w tekstach literackich poprosimy słownieBartosh16 pisze:Miał 198cm wzrostu, ważył prawie 120kg i był naprawdę silny jak na swój wiek. Wyciskał ok. 160kg na klacie, na bicepsy brał 30-kilogramowe hantle, a na urządzeniu do mierzenia siły uderzenia z pięści miał niepobity dotąd rekord- 943.
O, krótciutki fragment, ale idealny do wskazania paru rzeczy, które mnie bardzo w tym tekście drażnią.Bartosh16 pisze: (1) nie mógł w tą sytuację uwierzyć Goguś.- Żartujesz sobie ze mnie, tak?- (1)Gosposia jednak nie słuchała go. Spakowała (2)wcześniej swoja walizkę i (2)teraz wyszła na zewnątrz. Tam czekał na nią młody mężczyzna, który szybko przejął (3) jej bagaż i poprowadził do samochodu.
1) dziwne szyki zdań. To wyskakuje dość często. W pierwszym podkreśleniu na przykład upchanie podmiotu na końcu bardzo kiepsko brzmi.
2) łopatologia. Opisujesz tak jakoś krok po kroku - nudno i nieplastycznie. Ten przykład jest dość banalny, ale gdybyś napisał: "Chwyciła walizkę i wyszła" to i tak każdy głupi się domyśli, że wcześniej ją spakowała (i że to JEJ walizka) i że teraz wychodzi.
3) zbędne zaimki - tak jak wcześniej to "swoją" walizkę, tak tutaj "jej".
Wszystkie trzy rzeczy wyskakują nagminnie i mocno pogarszają odbiór. Zwłaszcza, że wcinają się między całkiem fajne teksty

Drażniące te "nosy". Nie opanowałeś powtórzeń. Są na pewno zbędne, bo doskonale wiemy, o czym gadasz, a na dodatek psują efekt.Bartosh16 pisze: Dopiero kiedy zobaczył krew na dywanie, zrozumiał, że obcy złamał mu nos i to w dość paskudny sposób. Boguś nie czuł bólu, miał ten nos wielokrotnie łamany przez członków Mafii, więc można powiedzieć, że już się przyzwyczaił. Rozważał nawet wstawienie sobie pod skórę na nosie metalowej płytki dla ochrony, ale rozmyślił się nie wiadomo dlaczego. Wpływ na jego decyzję mogła mieć opinia lekarza: „Oczywiście, możemy panu coś takiego zainstalować, ale będzie miał pan nos wielkości pięści i…”. Chłopak nastawił sobie nos tak, jak robił to już dziesiątki razy, przykleił plaster i poczuł nagłe ssanie w żołądku. Dotarło do niego, że w całym tym zamieszaniu nadal nie zjadł śniadania. Szukał chwilę lodówki. Przyzwyczajony był do tego, że jedzenie dostawał pod nos.
Zaimki, zaimki, zaimki.Bartosh16 pisze: Otworzył je i w jego połamane przed chwilą nozdrza uderzył go zapach jedzenia.
"Otworzył je i poczuł w połamanych przed chwilą nozdrzach zapach jedzenia" - wiem, nie arcydzieło, ale pozwala uniknąć nieeleganckich zaimków.
Hmmm... Tylko jeszcze jedno. Jeśli się nie mylę, to akurat "nozdrza" to po prostu otwory nosowe. A tego raczej mu nie połamano. Nie jestem ekspertem w medycynie, więc lepiej sprawdź.
Poza literówką. Łopatologia. Przecież widzimy już dobrze, kto dla niego jest najważniejszy. Niech narrator opowiada ciekawą historię - wnioski wyciągnę sobie sama.Bartosh16 pisze:Nie mogła pamiętać o urodzinach siostrzeńca, bo dwa dni wcześniej umarł jej mąż i musiała załatwić sprawy z pogrzebem. Goguś jednak miał to gdzieś. Dla niego on sam była najważniejszy.
Od strony warsztatowej nie podobało mi się. Znaczy wiesz, bez tragedii, ale tak trochę bez polotu. Konstruujesz zdania bardzo proste, dość mało plastyczne i wszystko tłumaczysz czytelnikowi jak idiocie. Opis - wniosek, opis - wniosek. Tę część na "w" powinieneś zostawić publiczności.
Historyjka fajna. Uśmiałam się trochę. Taka młodzieżowa, nieco groteskowa opowieść z prostą konstrukcją, niezłymi gagami i wyraźnymi bohaterami. Tak rzeczywiście trochę jakby się na kimś odegrać, ale też fajnie

Ogólnie lepiej by się czytało, gdybyś dopracował język. Umiesz stworzyć klimat, zaciekawić, poprowadzić spójną historię i rzucić fajnym tekstem. Tylko jeszcze dodać lekkości pióru i będzie super.
Pozdrawiam,
Ada
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"
Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
Królestwo Szkoła
5@ misieq79 to teraz uważaj.
Ogólnie - zaimkoza, siękoza, bylica, łopatologia czyli standardowe przypadłości początkującego autora. Miejscami niewłaściwy zapis dialogu, co jest typowym błędem warsztatowym, ale do poprawienia. Jeśli autor popracuje nad stylem, to jest w tym jakiś potencjał.
Zdanie na poziomie gimnazjum. "już" zbędne.
Przydałyby się ze dwa słowa o tym, kim jest Biały, i dlaczego ta pora wakacji oznacza urodziny Gogusia. Ale skoro to czwarty rozdział, wyjaśnienie zapewne jest wcześniej.
Zbędne.
Kultura, dobroć i empatia w dużej mierze są kwestią wychowania, a nie genów.
Całe zdanie do wywalenia. Czytelnik jest w stanie się tego domyślić. Autor powinien pokazać ową wredność, miast pisać: "Był wredny".
Powtórzenie.
Jeśli wziąć pod uwagę semantyczne znaczenie słowa "mafia", które oznacza zorganizowaną, wielopoziomową strukturę przestępczą, przede wszystkim skupiającą wiele osób, to słowo w odniesieniu do grupki nastolatków kiepsko się odnosi. "Pakt" byłby lepszy.
I nikt nie zauważył...
Co z tego, że drzwi pancerne, jak szopa drewniana?
Cały akapit do wywalenia.Bartosh16 pisze: Każdy był ważny dla tej szóstki i nie mogła ona bez niego istnieć. Członkostwo było dobrowolne, ale dożywotnie i niezbywalne. Każdy z nich miał swoją rolę w tej drużynie, którą odgrywał bezbłędnie. Wiele lat temu podpisali się własną krwią na zwykłej, drewnianej tabliczce z napisem „Mafia- braterstwo, honor i poświęcenie”. To zobowiązywało.
Zły zapis dialogu.
Za odwołanie do komunizmu autor powinien dostać w dziób. Miejmy nadzieję, że zmądrzał od 2010 roku.
Chyba "oddelegowany".
Aliteracja, która stuka w oczy jak werbel.
Chyba ma ludzi od pryskania odświeżaczem.
Brzmi to, jakby mały chłopczyk w trzy sekundy przybiegł z Kolumbii z gazetą i kawą, i tylko to w życiu robił.
Guziki... Może jakaś aplikacja na smartfona?
Wiadomo, do kogo krzyknął.
Tę.
Do usunięcia.
Pokazać komuś tekst z literówką, to jak iść na randkę z miss szkoły z dziurą w spodniach.
Zbędne i łopatologiczne.
Nie sądzę, żeby na podwórko najbogatszych ludzi w okolicy dało się ot tak wejść.Bartosh16 pisze: To ewidentnie nie[/quote]
"Nie, nie, nie" brzmi dobrze tylko u T. Love.
Kuśtyk z "Konopielki" był sprawniejszy niż to zdanie.
Nie jestem fanem przekraczania czwartej ściany.
Sytuacja może i na swój sposób zabawna, ale jakim prawem i w jakim celu pokojówka wchodzi do zajętej łazienki?
Aż się prosi dodać uwagę o zapchanym sedesie.
Wątpię, żeby egocentryk i socjopata musiał w tym celu patrzeć w kalendarz.
Zgodnie z informacjami Krzysztofa Makówki Goguś w ogóle miał zostać w domu, a tymczasem objeżdża krewnych i znajomych, narażając się na atak.
Subtelność godna podziwu.
Już widzę jak rodzice gnani nagłą potrzebą, desperacko ściskając gluteus maximus do kupy, (hehe) próbują otworzyć drzwi.
Znowu włazi mu do łazienki.
Raczej powinno się unikać cyfrowych liczebników i skrótów.
SmartTV powinien obsługiwać internet. Nie widzę problemu, chyba że rodzice zablokowali.
Ogólnie - zaimkoza, siękoza, bylica, łopatologia czyli standardowe przypadłości początkującego autora. Miejscami niewłaściwy zapis dialogu, co jest typowym błędem warsztatowym, ale do poprawienia. Jeśli autor popracuje nad stylem, to jest w tym jakiś potencjał.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.
https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com