Otóż od września do grudnia sprzedano 300 egzemplarzy.
Straszne, powinnam rwać włosy z głowy. Myslę jednak, że to wina raczej formy sprzedaży, przeważnie wysyłkowej jednak. Brak reklamy też pewnie zrobił swoje, bo niby czemu ktoś miałby kupić książkę nieznanej nikomu osoby.
Rację ma Andrzej tłumacząc, że należy wbijać się do pism papierowych aby wyrobić nazwisko, z tym jednak zastrzeżeniem, że jednak jest to zarezerwowany przywilej dla piszących fantastykę.
Heh, no cóż liczę jednak na jakiś cud
