Retrospekcja

1
„Gdy rozum śpi,
Budzą się upiory”
Goya


WWWStarodawny, wiktoriański dom, o srogim wyglądzie i skrzypiących drzwiach wzmagał w nim odczucie natychmiastowego odwrotu. Jednak nie tak zachowywali się ludzie odważni, pomyślał, i dał do przodu pewny krok, dodając sobie tym samym odwagi i rozwiewając jednocześnie niedokończoną myśl o własnym tchórzostwie.
Zamknął drzwi, omiótł szybkim spojrzeniem parter domu, zbyt szybko uznając, że wszystko jest w porządku. Nic bardziej mylnego, jak uśpić przeczucie, któremu nie daje się szans dojrzeć.
Schody, które rozpościerały się przed nim, i najprawdopodobniej zapraszały go do obejrzenia wyższej kondygnacji domu, z całą pewnością już lata świetności miały za sobą. Postawił dość niepewnie pierwszy krok, po czym następny, ostrożnie wchodząc na górę. Domniemana jego odwaga, którą parał się jeszcze kilkanaście sekund temu, wyparowała jak gorąca woda wylana na trzydziestostopniowym mrozie.
W końcu nie jestem żadnym cholernym Johnem Waynem, pomyślał. Na oszukiwaniu samego siebie to on znał się najlepiej.
WWWZnalazł na piętrze, i uznał, ku swemu zdziwieniu, że nie było tak źle. Boazeria byłą w całkiem dobrym stanie, parkiet zarówno na korytarzu, jak i we wszystkich pokojach był w całkiem dobrej formie. Wcale nie skrzypiał. Uznał to już za jakiś standard.
WWWRuszył w stronę ostatniego pomieszczenia, znajdującego się na tej kondygnacji, łazienki. Po kilku krokach, stojąc dokładnie w połowie drogi nagle przystanął. Poczuł dziwne pulsowanie w skroniach, a karkiem i plecami wstrząsnął delikatny dreszcz. Coś go zaniepokoiło, choć nie umiał tego zdefiniować. Znał to uczucie. Pojawiało się zawsze w momentach zagrożenia. W takich chwilach wiedział, że za chwilę coś się stanie. Coś niedobrego. Za każdym razem było tak samo. Jednak teraz był sam, zupełnie sam. Nie licząc… No właśnie. W tej samej chwili usłyszał niepokojące i niemiłosiernie rozdzierające skrzypienie drzwi. Dokładnie jakby ktoś obdzierał kota ze skóry. Stał jak wmurowany, sparaliżowany strachem, myśląc, że będąc niewidzialny, najmniejszy ruch pozbawi go tego daru. Tak się kiedyś bawił z Matem, młodszym bratem gdy byli mali. Teraz już nie był mały. Gdy skrzypienie ustąpiło, a trwało to całą wieczność, poczuł kropelki potu na czole, mokre ręce. Wiedział, że przeszłość zawsze będzie istniała, i nie pozwoli mu z niej tak łatwo zrezygnować. Wprost przeciwnie do przyszłości. Nagły trzask drzwi wyrwał go z katatonicznego bezruchu, zmuszając do nagłego krzyku. Poleciał do przodu omal nie upadając. Powoli się odwrócił. To co ujrzał sprawiło, że skala przerażenia w jego przypadku nie byłaby zdolna w jakikolwiek sposób zarejestrować jego odczucia. Groza i strach przygniotły go jak tonowy kamień, pozbawiając oddechu. Postać odrażająco przypominająca człowieka stała naprzeciwko niego. Długie włosy opadały na bark, zasłaniając tym samym twarz tego monstrum. Lewa ręka była pozbawiona dłoni, którą jednak zastępowało coś podobnego do szponów wielkiego ptaka. Druga ręka była mniej widoczna, jednak widział jej zdeformowaną i całą zakrwawioną dłoń.
- Nie bój się drogi Gilbercie – odezwał się głos nie podobny do żadnego, który znał. Brzmiał jak bełkot kogoś kto z dołu próbuje coś krzyczeć przez rurę wentylacyjną – Chyba nie jesteś zaskoczony moją wizytą?
Gilbert, czując, że nogi odmawiają mu posłuszeństwa, a serce bije mu chyba z dwieście uderzeń na minutę, mimowolnie przytrzymał się poręczy schodów, by nie znaleźć się na ziemi.
- Kim jesteś? – zadanie tego pytania zdawało mu się równie głupie co spytanie kierowcy rajdowego czy ma prawo jazdy.
- Och , naprawdę nie pamiętasz mnie? – jednym szybkim, i ledwo dostrzegalnym ruchem głowy podrzucił swoje włosy do tyłu, ukazując swoje oblicze.
Gilbert zamarł, i w tej właśnie chwili, był nieomal pewien, że już nie żyje. To nie dzieje się naprawdę ,pomyślał sparaliżowany ze strachu.
- Kur…- Ujrzał swoją twarz, pokiereszowaną, oczy pozbawione źrenic, popękaną skórę na twarzy, całą pokryta bruzdami po niezagojonych jeszcze ranach. Miał nieodparte wrażenie, jakby były one zrobione tym szponem lewej ręki tego…monstrum.- Co to jest? Jakaś pierdolona komedia dla wariatów?
- Bynajmniej – postać dała krok do przodu i uśmiechnęła się groteskowo, ukazując bezzębne czarne dziąsła. – Przecież to Ty Gilbercie.
- Nie!! – wrzasnął i cofnął się do tyłu tak daleko jak się tylko dało, aż poczuł zimne drewno drzwi na plecach. Nie rozumiał tego, co widzi.
- Tak, kochany wróbelku – ten groteskowy śmiech najbardziej go przerażał. „Kochany wróbelku”? Boże skąd on wie, jak ja mówię do Betty? Tylko jej to mówiłem, i nikt inny o tym nie wiedział.
- Czym ty jestes?! – był przerażony jak nigdy w życiu. Nawet wtedy, gdy ich widywał, jak był mały i chował się pod kołdrą. Nie, nie, wtedy to była bajka w porównania do tej owianej grozą, rozkładem i śmiercią chwili.
- Nie wiesz, tępaku? – jego ironiczny śmiech zamienił się w pełen drwiny i sarkazmu głos – Sam nie wiesz czym jesteś. Robisz, a nie widzisz. Gadasz, a nie słuchasz. Bierzesz, a nie dajesz! Pamiętasz jak chciałeś poznać widok swojej duszy?
- Ccco? – teraz już nie pomogła mu ani poręcz, ani jakakolwiek inna rzecz, która przeszkodziłaby mu w upadku. Przypomniał sobie wszystko ze szczegółami. Wypadek samochodowy, pięć lat temu. On prowadził, był pod wpływem koki, która zamroczyła go do tego stopnia, że spowodował wypadek. Melinda, wówczas jego dziewczyna skończyła na wózku inwalidzkim, sparaliżowana od pasa w dół. Lekarze i tak uznali to za cud.
Pamiętał, ja wtedy przeklinał nie siebie za to co się stało, lecz Boga i cały świat wokół. Wszystkich winił za to co się stało, ale nie samego siebie. Pamiętał tę jedną i jedyną rozmowę z księdzem Patersonem. Zapytał się go o stan jego duszy, co czuje. Wtedy mu odpowiedział „ jaką duszę, co ksiądz bredzi. Skoro mam duszę to proszę pokaż mi ją. Nie mam zamiaru słuchać tych bredni…”
- I co teraz sobie przypominasz? – odezwała się ta druga, makabryczniejsza strona jego osobowości – Nie jestem niczym innym, jak tylko Tobą. Ja to Ty, a Ty to Ja!
- Nie!! – głos Gilberta zmieniał nieomal w płacz – dlaczego, jak to możliwe?
- Podziwiasz piękne ciało z zewnątrz, a wnętrza nie chcesz poznać? – jego głos zaczynał cichnąć, a postać zaczynała się powoli rozmazywać – Pamiętaj, że od przeszłości nigdy nie uciekniesz, a przyszłość ma dla Ciebie nowe wyzwania. Czy zmienić wygląd? Chcesz ładnie i pięknie wyglądać? – Gilbert patrzył z rozdziawionymi ustami, a łzy mu płynęły po policzku. W tej jednej chwili poznał siebie naprawdę takim jakim jest. Poczuł odrazę do siebie. – Zapamiętaj ten widok i wiedz, że każdy ma dwa oblicza. Niewielu ma szansę oglądać oba…- Postać zniknęła, a cisza na dobre powróciła do tego domu. Opadł na podłogę, czując znużenie, jakby przebył tysiące kilometrów. Jego głowa uderzyła o parkiet, a ciało znieruchomiało. Odmówiło posłuszeństwa, jednak nie opuściła jeszcze jego duszy. Jeszcze jego czas nie nadszedł. Jeszcze za wcześnie… Miał jeszcze jedną szansę, którą niewielu dostawało.
[...] ...im dłużej panuje cisza, tym trudniej ją przerwać. /S.King/

2
Hej

No nie porażasz, niestety.

Ot, szort wyrwany z jakiegokolwiek kontekstu. Jakaś wariacja na temat Doriana Greya plus fabuła tego nowego filmu Shyamalana "Devil". I po jaką cholerę w ogóle tu ten "starodawny, wiktoriański dom"? Bez domu by się tego prostego dialogu przeprowadzić nie dało? Obiecujesz nawiedzony dom, a dajesz co innego.

Słabe, słabe. I nie straszne. Ale język nie najgorszy przynajmniej, choć błędów sporo:
Jego głowa uderzyła o parkiet, a ciało znieruchomiało. Odmówiło posłuszeństwa, jednak nie opuściła jeszcze jego duszy.
Co mogę więcej napisać? Moim zdaniem nieudany, spisany na kolanie tekst. Zdarzają się i takie. Jedź dalej.
Pozdrawiam
Nine

Dziewięć Języków - blog fantastyczny
Portfolio online

3
Starodawny, wiktoriański dom, o srogim wyglądzie i skrzypiących drzwiach wzmagał w nim odczucie natychmiastowego odwrotu.
Czyli nie standardowy. Zważaj na słowa. Ponieważ wiktoriański dom budzi zazwyczaj sielankowe wrażenia. Ot, stary dom z rodziną i ogrodem na tyle. Niemógłbyć srogi.
Jednak nie tak zachowywali się ludzie odważni, pomyślał, i dał do przodu pewny krok, dodając sobie tym samym odwagi i rozwiewając jednocześnie niedokończoną myśl o własnym tchórzostwie.
zrobił pewny krok
Zamknął drzwi, omiótł szybkim spojrzeniem parter domu, zbyt szybko uznając, że wszystko jest w porządku. Nic bardziej mylnego, jak uśpić przeczucie, któremu nie daje się szans dojrzeć.
pochopnie (wcześniej masz szybkie spojrzenie - powinno być krótkie)
Schody, które rozpościerały się przed nim, i najprawdopodobniej zapraszały go do obejrzenia wyższej kondygnacji domu, z całą pewnością już lata świetności miały za sobą.
Nadmiar słów czasem jest zbędny. usuń to, i przeczytaj ww. fragment.
Domniemana jego odwaga, którą parał się jeszcze kilkanaście sekund temu, wyparowała jak gorąca woda wylana na trzydziestostopniowym mrozie.
Siła metafory - czy kiedyś wylałeś wrzątek na trzydziestostopniowym mrozie? Bo ja tak, i gwarantuję, że on nie paruje, a zamienia się w nieskładną plamę lodu w przeciągu sekund.
W końcu nie jestem żadnym cholernym Johnem Waynem, pomyślał.
myśl wydziel myślnikiem.
W końcu nie jestem żadnym cholernym Johnem Waynem - pomyślał.
Znalazł na piętrze, i uznał, ku swemu zdziwieniu, że nie było tak źle.
Co znalazł na piętrze? Chciałeś uniknąć zaimka się, lecz to nie wina zaimka, a konstrukcji zdania.
Stanął na piętrze...
Ruszył w stronę ostatniego pomieszczenia, znajdującego się na tej kondygnacji, łazienki.
bo przecież nagle nie mógł przeskoczyć na inny poziom. Zupełnie zbędne wtrącenie.
Po kilku krokach, stojąc dokładnie w połowie drogi nagle przystanął.
Czyli stał (stojąc) i przystanął? A gdzie logika?
Coś niedobrego. Za każdym razem było tak samo. Jednak teraz był sam, zupełnie sam.
rażące powtórzenia.
Dokładnie jakby ktoś obdzierał kota ze skóry.
wyciąć.
- Czym ty jestes?! – był przerażony jak nigdy w życiu.
jeśli narracja nie dotyczy dialogu (powiedział, wrzasnął, szepnął, zadrwił) piszesz dużą literą.
- Ccco?
- C-co?

Słaba plastyka, nadmierna ekspresja prowadząca do kolokwializmu, mało ciekawy narrator, który skupia się na byle czym (dosłownie) i nadużywa słów, gdzie pożądana jest skromność. Tekst czytałem trzykrotnie i powiem, że rozwiodłeś się z zamysłem - po prostu miałeś wizję domu, do której dolepiłeś jakieś wydarzenia. Zabrakło wprawy, aby to połączyć. Katastrofa zaczyna się przy dialogach - tam dopiero się gubisz. Moja propozycja jest taka, aby poczytać coś, co zawiera dialogi (prozę drukowaną). To może być dobra szkoła. Tekst nie podobał mi się.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

4
Martinius pisze:Cytat:
Starodawny, wiktoriański dom, o srogim wyglądzie i skrzypiących drzwiach wzmagał w nim odczucie natychmiastowego odwrotu.

Czyli nie standardowy. Zważaj na słowa. Ponieważ wiktoriański dom budzi zazwyczaj sielankowe wrażenia. Ot, stary dom z rodziną i ogrodem na tyle. Niemógłbyć srogi.
Marti, a gdzie on pisze, że standardowy?

A tekst słaby, to fakt.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

5
Oczy mnie zawiodły. Przepraszam.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”