Dokumenty
Uciekając przez gęsty las widział przesuwające się po drzewach światła latarek. Słyszał głośne ujadanie psów. Niedługo go dopadną. Nie, nie może na to pozwolić Nie złapią go. Przyspieszył. Zimne powietrze chłostało mu twarz. Niewysoki, barczysty mężczyzna biegł z niesamowitą prędkością. Jego oddech był równy i spokojny. Mięsnie, napięte do granic możliwości pracowały bez wytchnienia. Po jego wysokim czole spływały krople zimnego potu, wpływając do oczu które mrużył od pędu.
Strumień wyrósł przed nim tak nagle, jak mocny podmuch wiatru wyrywa parasolkę z delikatnego uścisku kobiecej ręki. Większość ludzi, zorientowała by się że tam jest dopiero po upadku do lodowatej, spienionej wody. Potok miał jakieś trzy metry szerokości, a jego przeciwległy bieg znajdował się trochę niżej. Mężczyzna nawet się nie zastanowił. Skoczył. Ktoś może pomyśleć, że to wariat. Że skok do wody jest niebezpieczny, szczególnie gdy widoczność jest ograniczona. Nie znał głębokości strumienia, ani jego dna, nie wiedział też jak szybki jest nurt. I osoba ta miałaby wiele racji. Jednak uciekinier nie wskoczył do wody. Potężnie wybił się w powietrze. Wyciągnął się jak super bohater podczas lotu. Upadł po drugiej stronie i przetoczył się przez bark. Szybkim ruchem wskoczył na nogi i wyprostował się. Spojrzał na przeciwległy brzeg, gdzie jeszcze przed chwilą się znajdował i zobaczył zbliżające się w jego stronę jasne punkty. Światła latarek niesionych przez niemieckich żołnierzy. Usłyszał wystrzał. To był strzał na ślepo. Żaden z Niemców nie mógł go teraz widzieć. Było zbyt ciemno. Jednak psy prowadziły ich czując jego zapach. Musiał się pospieszyć. Odwrócił się i zaczął biec.
Czarne spodnie z matowego materiału były luźne, i nie krępowały ruchów. Końcówki nogawek wsunął w wysokie skórzane buty i ściągnął ciasno sznurówkami. Wcześniej miał na sobie jeszcze długi, skurzany płaszcz oraz czarną koszulę. Jednak zrzucił je w biegu zostawiając daleko za sobą, aby nic nie krępowało mu ruchów. O jego umięśniony tors obijały się dwa nieśmiertelniki. Przy skórzanym pasie miał dwa duże noże, oraz jeszcze jeden mniejszy, na prawej łydce.
Zatrzymał się. Zobaczył, że przed nim, na niewielkiej polanie zapaliło się światło obozowej lampy. W jej słabym blasku dojrzał kilka namiotów. Cztery postacie właśnie siadały do stołu ustawionego tuż pod lampą. Ich strzelby opierały się o krzesła na których się rozsiedli. Przy nogach jednego z nich leżał pies. Gdy tylko uciekający mężczyzna się zatrzymał, zwierzak podniósł głowę i spojrzał w jego stronę. Na znikającego właśnie za szerokim drzewem człowieka. Zwierze powoli wstało i wolnym krokiem ruszyło w tamtą stronę.
Uciekinier przylgnął plecami do drewnianego pnia. Oddychał spokojnie. Wiedział że pies idzie do niego. Czuł to. Nie zdziwił się więc gdy ten stanął przed nim. Był to duży owczarek niemiecki. Z początku tylko przyglądał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Zaraz jednak wydał z siebie głuchy warkot i napiął wszystkie mięśnie gotów do ataku. Jego spojrzenie napotkało wzrok stojącego przed nim mężczyzny. Przyglądali się sobie, jakby oceniali swoje siły. Nagle, zupełnie bez powodu Warkot który wydawał z siebie pies zmienił się w uległe skomlenie. Zwierzę odwróciło się i podkulając ogon, pomknęło w stronę niemieckich żołnierzy.
Człowiek za drzewem wychylił się nieznacznie aby ocenić sytuację. Gdyby ktoś spojrzał teraz w jego oczy mógłby pomyśleć że wie, dlaczego pies tak się wystraszył. Jego tęczówki były żółte, a pionowe źrenice nadawały jego spojrzeniu niesamowitą dzikość.
Zobaczył jak jeden z żołnierzy łapie psa pod mordę i przygląda mu się z ciekawością. Coś szepta. Za daleko żeby usłyszeć. Zresztą nawet gdyby mówił głośniej, to mężczyzna który był powodem tego zamieszania nie zrozumiał by jego słów. Nie znał niemieckiego. Nagle spogląda w stronę drzew. Musiał widzieć skąd przyszedł pies. Łapie za broń i wstaje. Powoli kieruje się w stronę ukrytego człowieka. Pies zaczyna głośno szczekać jednak widząc że nie przynosi to efektów, łapie Niemca za nogawkę i ciągnie go do tyłu. Zwierzak chciał w ten sposób ostrzec swojego właściciela. Jednak nie uzyskał zamierzonego rezultatu. Został odtrącony nogą. Pozostali mężczyźni też wstali i złapali swoje strzelby. Widać było że cała ta sytuacja wcale im się nie podoba. Właściciel psa szedł jakieś pięć metrów przed nimi. Łącznie było ich czterech. Wszyscy trzymali broń skierowaną w ziemię i rozglądali się nerwowo.
Mężczyzna schowany za drzewem przylgnął do niego i czekał. Oddychał głęboko, jakby chciał się uspokoić. Na samym początku zobaczył bagnet przyczepiony do końca lufy, potem resztę broni. Żołnierz pojawił się z jego lewej strony. Za nim zdążył spojrzeć co kryje się za drzewem, jego szyja została objęta silnym uściskiem. Mężczyzna który wystraszył psa zwinnie odwrócił sobie swojego wroga i skierował go w stronę jego towarzyszy broni, biorąc go na zakładnika. Tamci unieśli strzelby i zaczęli coś krzyczeć. Jednak słowa te były niezrozumiałe dla Francuza, który nawet nie wiedział, że mężczyzna którego właśnie trzymał w żelaznym uścisku swych ramion, jest ich sierżantem. Złapał za jego broń i zręcznie wyrwał ją z rąk niemieckiego żołnierza. Wycelował w jego sprzymierzeńców i oddał dwa strzały w jednego z nich. Pierwszy trup upadł na ziemię. Pozostali dwaj nie zważając na to że trzyma ich rodaka oddali kilka strzałów. Francuz puścił zakładnika i niesamowicie szybko wskoczył za drugie drzewo, unikając kul, które przeszyły sierżanta na wylot. Wyciągnął jeden z noży i robiąc obrót, wyskoczył zza drzewa nie dając przeciwnikom czasu na pozbieranie myśli. Cisnął nożem, który wbił się jednemu z nich w krtań. W kolejnego wycelował ze strzelby i pociągnął za spust. Kula przeszyła głowę żołnierza, który zdążył przed tym wystrzelić. Na szczęście nie trafił.
Alain - takie imię widniało na nieśmiertelniku mężczyzny, który pozabijał Niemców, oświetlanym teraz przez wątły blask lampy obozowej. Podszedł do trupa człowieka, którego dekapitował za pomocą noża i wyciągnął ostrze z jego ciała. Rozejrzał się ze spokojem. Zauważył że pies, który zdradził jego pozycję siedział teraz skulony pod stołem i skomlał cicho. Francuz powoli ruszył w jego stronę przechylają głowę. Nie wyglądał na człowieka który przed chwilą stoczył walkę z czwórką uzbrojonych mężczyzn. Oddychał spokojnie, nie był zdenerwowany. Sprawiał nawet wrażenie lekko znudzonego. Podszedł do stołu pod którym siedział pies. Ta czwórka musiała być jedynymi ludźmi w obozowisku, inaczej reszta została by zaalarmowana wystrzałami. Jednak po ilości namiotów, łatwo można się było domyślić że zostały przygotowane przynajmniej dla pięćdziesięciu osób. Gdzie byli pozostali? Jeżeli go poszukują może mieć kłopoty. A może ludzie mający zająć te namioty przybędą dopiero za kilka godzin, lub dni. Nie miał czasu się nad tym teraz zastanawiać.
Spojrzał na stół. Było na nim kilka monet, oraz kubek i trzy zestawy kości. Można było się domyślić co robili wartownicy. Hazard był bardzo popularny wśród żołnierzy.
Podniósł jedną kość i przyjrzał się jej. Była wykonana z jakiegoś lekkiego materiału. Nie miał pewności co to dokładnie było. Rzucił nią, jakby od niechcenia. Potoczyła się powoli po stole i stanęła. Wypadło sześć oczek. To działanie nie miało żadnego celu, jednak to, że ukazała mu się „szóstka” w jakiś sposób go uspokoiło.
Alain kucnął i spojrzał pod stół. Pies leżał tam z głową przy ziemi i skomlał. W jego oczach można było dostrzec strach. Jednak cały czas nie spuszczał wzroku z żółtego spojrzenia przyglądającego się mu człowieka. Może wyczuł że on wcale nie jest osobą ludzką. Że pod pozorną powłoką człowieczeństwa skrywa się cos innego, dzikiego i nieokiełznanego. Coś co pozwoliło mu uciec przed żołnierzami, oraz zamordować pięciu uzbrojonych Niemców. Psy potrafią wyczuć takie rzeczy. W przeciwieństwie do ludzi one zdają sobie sprawę jakie zagrożenie stanowi dla nich niepozorny, nie wyróżniający się z wyglądu Francuz.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko ukazując nieco zbyt długie kły i wyciągnął rękę w stronę psa. Ten zamknął oczy i skomlał spodziewając się najgorszego. Jednak nie spadł na niego żaden cios. Alain podrapał go za uchem i szybkim ruchem zerwał się do dalszego biegu. Zniknął gdzieś między drzewami.
*
Stara fabryka stała na odludziu. Opuszczony budynek, z którego stara farba odchodziła ogromnymi płatami nie wyglądał przyjaźnie. I głupcem byłby ten kto założyłby że budynek jest bezpieczny. Stare drewniane podłogi groziły nagłym zawaleniem. Odłamki szkła leżące na ziemi tylko czekały na twój nierozważny krok. Czekały aż się potkniesz, aby boleśnie rozciąć skórę i ciało. W promieniach wschodzącego słońca, można było też dostrzec osmolone wierzchołki kominów, wyglądających niczym zęby ogromnego monstrum. Jednak cały odpychający wizerunek tej budowli był Alainowi bardzo na rękę. Musiał się z kimś spotkać. Wyznaczone zostało właśnie to miejsce. A ścigający go żołnierze, jeżeli jeszcze nie odpuścili sobie pogoni, będą musieli uważać podczas przeszukiwania budynku. O ile w ogóle zdecydują się do niego wejść.
Jednak Alain nie miał wyboru. Lekkim truchtem ruszył w stronę wejścia do fabryki. Stanął przed stalowymi drzwiami. Były lekko uchylone. Wśliznął się do środka. Znajdował się teraz w wielkiej hali, w której z powodzeniem zmieściło by się kilka niemieckich czołgów. Nie licząc odłamków szkła, kawałków drewna walających się po podłodze i kilku metalowych prętów opartych o ściany była całkowicie pusta. W głębi znajdowały się stalowe schody prowadzące na piętro.
Szedł powoli, ważąc każdy krok. Przyglądał się drewnianym podestom, na które prowadziły stalowe schody. Dlaczego wszystko nie zostało zrobione ze stali. Oszczędność materiału przy budowie fabryki? Czy może zwykły brak funduszy. Powoli zaczął wchodzić na schody, które przy każdym jego kroku wydawały charakterystyczny dźwięk.
- Długo kazałeś na siebie czekać. – Usłyszał męski głos dochodzący ze szczytu schodów.
- Musiałem zgubić pościg. Poza tym nastąpiły pewne komplikacje. – Odparł Alain.
Obaj mężczyźni mówili dziwnie. Słowa przypominały nieco warknięcia, jednak bez trudu można było je zrozumieć. Ten na szczycie schodów był dużo starszy od Alaina. Miał siwe włosy, oraz równo przyciętą brodę. Ubrany był w skórzaną kurtkę oraz błękitne jeansy. Przez plecy miał przerzuconą dubeltówkę. Jego oczy były niemal identyczne jak u mężczyzny wspinającego się po schodach. Na jego twarzy gościł lekki uśmiech.
- Przy tobie zawsze następują pewne komplikacje chłopcze. Jakkolwiek proste nie byłoby twoje zadanie, ty zawsze potrafisz skomplikować je do granic możliwości.
- Gaelu, wiesz dobrze, że gdybym tylko mógł, unikałbym kłopotów. – Alain właśnie stanął u szczytu schodów i uścisnął się po przyjacielsku z rozmówcą.
Gael był najlepszym przyjacielem, a zarazem i mentorem Alaina. Poznali się gdy ten drugi miał jakieś szesnaście lat. Obaj naznaczeni przeklętym piętnem. Gael pokazał mu jak poradzić sobie z klątwą, jak wykorzystać ją do własnych celów. Wprowadził go również w zamkniętą społeczność jaką byli Wortanie.
Wortanie byli istotami wywodzącymi się od ludzi. Gdy człowiek zostaje pogryziony przez wilka istnieje szansa na to że nastąpi przemiana. Jednak żeby do tego doszło, musi zostać spełnionych kilka warunków. Po pierwsze osoba taka nie może posiadać potomków. Nie wiadomo dokładnie dlaczego, ale jedynie osoby bezdzietne ulęgają przemianie. Pogryzienie musi nastąpić podczas księżycowej nocy i towarzyszyć mu muszą skrajne emocje. Nawet jednak po spełnieniu tych wszystkich warunków, nie zawsze dochodzi do przemiany, lub jak kto woli przeobrażenia. Trwa to wiele lat, aż w końcu człowiek staje się całkowicie wilkiem i zatraca się w dzikości tego zwierzęcia. Jednak Wortanie odkryli sposób na zatrzymanie przemiany. Dzięki specjalnym medykamentom, zmiany zachodzące w ich organizmie ustają. Staja się pół ludźmi pół wilkami. Zachowując cechy oby gatunków.
- Jak wygląda sytuacja? – Zapytał Alain z ciekawością.
- Nie jest dobrze przyjacielu. Śmierć nadchodzi. Mroczne chmury zawisły nad nami wszystkimi. Ale zanim opowiem ci więcej powiedz mi czy masz to o co prosiła rada?
Zaczęli powoli iść w stronę wąskiego przejścia, by potem znaleźć się w korytarzu, który był tak ciasny że byli zmuszeni iść jeden za drugim. Przez chwilę maszerowali słysząc pod nogami skrzypienie drewnianej podłogi i swymi krokami wzbijając w powietrze obłoczki kurzu.
- Niemcy zajęli mosty. – Powiedział Gael. – Sytuacja jest rozpaczliwa. Lada dzień nas zaatakują. I to zarówno od północy jak i południa. Rada zabrała się za przygotowania do obrony.
- Przygotowania? – Syknął Alain. – Żarty sobie stroisz przyjacielu? Za przygotowania mieli się wziąć zanim Rzesza odkryła naszą siedzibę. Nim zaczęli polować na nas i wybijać jak kaczki. Powinni zabrać się za przygotowani nim pojmali Susan i przeprowadzali na niej bestialskie eksperymenty. Teraz jest już na to za późno.
- Nie wątp w zamysły rady. Nie wolno ci w nie wątpić. Oni doskonale wiedzą co robią. Każdy ich ruch jest przemyślany.
Gael był osobą która wierzyła, iż jedynie Wortanie zasiadający w radzie są w stanie powstrzymać wojnę i bezsensowny rozlew krwi. Nie ośmieliłby się im sprzeciwić nawet gdyby kazali mu zaatakować Niemców w pojedynkę. Nie znosił gdy ktoś się o nich źle wyrażał.
Alain znów był jego całkowitym przeciwieństwem. Znienawidził członków rady. Po części dlatego że nie zapobiegli temu do czego doszło. Jednak prawdziwym powodem jego złości było to, że nie potrafili zapewnić bezpieczeństwa jego ukochanej. Pozwolili Niemieckim psom ja porwać, i nie wysłali nikogo by jej pomógł..
Przez chwilę trwało milczenie. Przerwał je Gael.
- Tak czy inaczej znajdujemy się między młotem a kowadłem. Jednak jeżeli będziemy mieli formuły które wykradłeś, może udać nam się powstrzymać natarcie.
Weszli do małego pomieszczenia. Pod ścianą stało biurko oraz dwa krzesła. Jedno z nich miało odłamane oparcie. Przez brudne okno wpadały promienie coraz wyżej wznoszącego się słońca. Przy oknie stała jeszcze jedna osoba.
Na oko piętnastoletni chłopak, również był Wortanem. Jego oczy były żółte jak u dwóch pozostałych. Miał na sobie luźny dres, był ogolony na łyso. Musiał być jednym z oddziału szczurów, raczej nie wyglądał na kogoś kto potrafi walczyć.
Szczury, były oddziałem którego zadaniem była inflirtacja. Przekazywali informacje, podsłuchiwali, wykradali, działali tam gdzie inni nie mogli. Najczęściej do tego oddziału przyjmowano właśnie takich młodych chłopaków.
- A ten co tu robi? – Zapytał Alain mierząc chłopaka spojrzeniem od stup do głów.
- Przyniósł ciekawe informacje. Obserwował z ukrycia tych którzy cię gonili. – Odparł Gael.
No tak, nie zwracali uwagi na bezpieczeństwo. Jakby chłopak zginął nic wielkiego by się nie stało. A jeżeli by przeżył mogli uzyskać informacje które były na wagę złota. Na szczęście dzieciak uszedł z życiem.
- Żołnierze zaprzestali pościgu – rzekł szczur. Jednak w jego głosie było coś, co nakazywało nie czuć ulgi. Zaraz dowiedzą się czegoś więcej. Czegoś strasznego. – Jednak teraz odnalezieniem formuł zajęła się jedna osoba. – Jedna osoba. Czy to jakiś żart, przecież żaden człowiek nie byłby w stanie odzyskać skradzionych dokumentów w pojedynkę. Chyba że… - Niestety, złą nowiną jest to, że tym który cię ściga jest krwawiec…
Alain chciał coś powiedzieć, ale z jego gardła wydobył się tylko zduszony jęk. Wpatrywał się w chłopaka jakby oskarżał go o kłamstwo.
Krwawcy byli ludźmi, którzy pod wpływem magicznych, oraz chemicznych procesów, zyskiwali nadnaturalne zdolności. Stawali się szybsi, wytrzymalsi, oraz o wiele bardziej niebezpieczni. Jednak wszystko to miało swoją cene. Zatracali swoje człowieczeństwo na rzecz potęgi. Nie czuli, radości, smutku, współczucia. Nie posiadali żadnych emocji. Nie mogli obdarzyć kogoś uczuciem. Byli zabójcami. Mordercami którzy nie spoczną do póki nie znajdą swoich ofiar. Niczym psy tropiące, potrafiące podążać za celem przez wiele kilometrów, odczytując nawet najmniejsze pozostawione przez niego ślady. Alain tylko raz spotkał jednego z tych ludzi, o ile w ogóle można nazywać ich ludźmi. Było to sześć lat temu, gdy dopiero zaczynał pojmować swoje umiejętności, oraz to kim się stał. Mimo iż to nie on był celem krwawca, ten połamał mu dwa żebra i pogruchotał szczękę. Pewnie by go zabił gdyby nie pojawienie się kilku strażników. Tak więc wszyscy mieli powody aby obawiać się spotkania ze ścigającym ich potworem.
- Więc na co czekamy. Powinniśmy uciekać i to szybko. – Powiedział Alain.
- Nie podejmuj pochopnych działań chłopcze. – Odparł Gael. Chłopiec przy oknie przyglądał się im obu nie przerywając. – Na początku również pomyślałem o tym, żeby dołączyć do ciebie wcześniej i dać ci informacje o krwawcu. Żeby uciekać nie zatrzymując się tutaj. Jednak ten bydlak jest dobry. Wie ze wszedłeś to tej fabryki.
- Więc dlaczego on stoi przy oknie? – Zapytał Alain szeptem, wskazując na szczura. – Przecież mogą go zobaczyć.
- O nim również wiedzą. Jego los jest już przesądzony. Podobnie jak twój przyjacielu. Nie wie jedynie o mnie, zatrzymacie go na tyle długo żebym ja zdążył wydostać się stąd i dostarczyć radzie…
- Chcesz nas tu zostawić na pewną śmierć!?
Alain niemal krzyknął. Był wściekły. Jak to możliwe że jego mentor, osoba której ufał chce uciec, gdy on będzie musiał walczyć. Dlaczego mówi o tym z tak zimną krwią. Czyżby aż tak ślepo wierzył radzie. Przecież dobrze wiedział że bez niego nie mają szans z krwawcem.
- Tylko tak możemy dostarczyć dokumenty Radzie, bez narażania się na ich utratę. Tu chodzi o dobro dziesiątek, może nawet setek naszych braci. – Gael nie dawał za wygraną.
- To bez sensu. Przecież gdy krwawiec nie znajdzie przy mnie dokumentów od razu podejmie twój trop. Znajdzie cię.
Gael tylko lekko się uśmiechnął. Alain zrozumiał o co chodzi. Przecież on posiadał fotograficzną pamięć. Otworzą formuły tutaj, a on je zapamięta. Odtworzy większość z nich, a resztę, uzupełnią członkowie rady. Będą mieli na czym się oprzeć więc nie będzie z tym problemów. Wtedy zaklęcia zawarte w formułach przejdą w ich ręce, mimo iż oryginalne dokumenty nadal będą w posiadaniu Niemieckich żołnierzy.
- Naprawdę chcesz to zrobić. Gaelu, ty naprawdę chcesz zostawić nas na śmierć.
- Nie mam wyboru. W innym przypadku ryzyko przechwycenia formuł przez wroga będzie zbyt duże. Postaw się w mojej sytuacji.
- W twojej sytuacji nie opuścił bym przyjaciela. – Alain spojrzał na rozmówcę z pogardą. – Jak chcesz nas zostawić to proszę, droga wolna. Nie będę cię zatrzymywał.
- Nie myśl sobie że czynię to z lekkim sercem. Jednak. . .
- Marnujecie za dużo czasu na pogadanki moi drodzy – Rozległ się głos gdzieś z wnętrza korytarza którym Gael prowadził Alaina. – O wiele za dużo. I rozmawiacie za głośno. Odnalezienie was to jak znalezienie kawałka węgla na śniegu.
Do pomieszczenia weszła wysoka postać. Mężczyzna w średnim wieku był ubrany w czarny, wojskowy mundur, na jego piersi widniało kilka odznaczeń. Miał zalizane do tyłu czarne włosy. Spoglądające na nich, zbielałe oczy, wyglądające jak u człowieka, który już dawno stracił wzrok wodziły po całym pomieszczeniu. Całości jego wyglądu dopełniały nieskazitelnie czyste białe rękawiczki.
- Jesteś martwy! – Ryknął Alain i zerwał się dobywając noża. Jego celem była szyja. Krótkie, płytkie cięcie w tętnice. Wykonane z zaskoczenia. Gdyby przeciwnikiem był normalny człowiek, nie miałby szans na uniknięcie ciosu. Jednak Alain porwał się na kogoś, kto dalece przewyższał swoimi umiejętnościami przeciętnego człowieka.
Krwawiec pochyli się nisko i całym ciężarem wparował w nogi Wortana przerzucając go przez siebie. Alain przeleciał nad nim i jedynie dzięki swej wrodzonej zwinności uniknął roztrzaskania sobie twarzy o drewnianą podłogę, wykonując przewrót przez bark. Zanim jednak zdążył wstać, ciężki wojskowy but zmiażdżył mu kość przedramienia, ręki w której trzymał nóż. Krzyk bólu połączył się w jedno z dźwiękiem upadającego, stalowego ostrza. Krwawiec patrzał na Alaina z wyrazem współczucia malującym się na jego naznaczonej potężną blizną twarzy.
Odwrócił się błyskawicznie łapiąc próbującego go zaatakować z tyłu szczura za szyję, dokładnie w momencie gdy tamten chciał mu skoczyć na plecy. Zaczął iść nim w kierunku okna. Alain próbował wstać żeby coś zrobić, ale gdy tylko oparł się na przedramieniu którego kość została pokruszona jęknął z bólu i upadł. Spojrzał na Gaela, jednak jego wzrok nie odnalazł w pomieszczeniu trzeciego z Wortanów. Uciekł.
- Jesteście żałośni. – Powiedział krwawiec wciąż idąc w stronę okna. Chłopak którego trzymał za szyję kaszlał i szarpał się, jednak nie potrafił wyswobodzić się z żelaznego uścisku długich, bladych palców. – Myślałem że jako osławieni Wortanie, dostarczycie mi chociaż trochę rozrywki. A tu proszę. Chwila i po sprawie. Zawiodłem się na was. – Zatrzymał się i cisnął chłopakiem w okno. Przez chwilę Alain nie wierzył własnym oczom. To wyglądało jakby rzucił szmaciana lalkę. Wydawało się takie nierealne i nieprawdziwe. Niczym scena z jakiegoś kiepskiego filmu. Szyba roztrzaskała się na setki kawałków a chłopak wypadł na zewnątrz. Gdy upadł na ziemię usłyszeli głuche uderzenie. Alain błagał żeby zaraz po nim rozległ się krzyk, krzyk bólu i rozpaczy. To znaczyło by że chłopak żyje. Jednak Było niesamowicie cicho. Ta cisza była gorsza od najstraszliwszych wrzasków.
- Ty gnoju! – syknął Alain. – Zabiję cię. Rozerwę na strzępy.
Krwawiec odwrócił się w jego stronę i spojrzał lekko przekrzywiając głowę. Uśmiechnął się lekko. Był to dziwny grymas. Jakby całkowicie nienaturalny, niepasujący do tej osoby. Jednak członek niemieckiej armii stał tam i uśmiechał się jak gdyby nigdy nic. To doprowadzało Alaina do wściekłości. Adrenalina powoli wypełniała jego żyły. Czuł krew pulsującą w skroniach. Powoli przestawał odczuwać ból pogruchotanej kości. Jego szczęki zaciskały się z niewyobrażalną siłą. Powoli zaczął poddawać się dzikości, oddawał swe ciało bestii którą w sobie nosił.
Krwawiec przyglądał mu się, uśmiech powoli spełzł z jego twarzy. Spojrzał na dłoń skrywaną w aksamitnej rękawiczce. Na jednolicie białym materiale powstało lekkie zabrudzenie. Mężczyzna skrzywił się widząc to.
- To teraz twoja kolej. Jak chcesz zginać? - Powiedział wciąż przyglądając się zabrudzeniu na aksamicie.
Nie zdążył zareagować. Szybkość z jaką teraz poruszał się Alain była o wiele większa od tej która zaprezentował swojemu przeciwnikowi przed chwilą. Teraz był już w mniejszej części człowiekiem. Jego umysł został całkowicie i świadomie oddany pod wpływ wilczej klątwy. Krwawiec otrzymał potężny cios całym ciałem i upadł na plecy. Jednak szybko i zwinnie stanął z powrotem na nogi, przetaczając się przez plecy i wybijając z rąk. Wstał i spojrzał na Alaina spode łba. Jego białe , niczym u ślepca oczy wodziły po ciele jego przeciwnika. Widział że coś jest nie tak, coś się zmieniło.
Jednak Wortan nie miał zamiaru dawać mu czasu do namysłu. Ryknął wściekle. Dźwięk ten przypominał bardziej wrzask bestii niż krzyk człowieka. Szybko doskoczył do jednego z krzeseł, złapał za nie i krzyknął w krwawca. Ten Padł na ziemię przywierając do drewnianej podłogi niczym jaszczurka. Krzesło rozbiło się o ścianę nad nim. Nie czekał wyskoczył do przodu niczym z procy i uderzył swojego przeciwnika pięścią w twarz. Potem, sądząc że ten cios mocno go oszołomił złapał go za pas spodni jedna ręką, a drugą zacisnął na jego szyi. Stanął mocno na nogach i chciał wyrzucić Alaina przez okno. Jakież było jego zdziwienie gdy sam przeleciał przez drewnianą ramę. „Co się dzieje? Skąd ta szybkość?” – właśnie takie myśli zrodziły się w tym momencie w umyśle krwawca. Wylądował lekko. Dla niego upadek z takiej wysokości nie był niczym wielkim. Spojrzał w okno. Stał tam Wortan i przyglądał mu się. Nie, chwila nie jemu. Patrzał na ziemię pod oknem. Chwila. Leżały tam kawałki szkła. Ale nigdzie nie było ciała tego chłopaka. Coś było nie tak. Krwawiec przeklął się w duchu za nieostrożność. teraz nie popełni tyle błędów.
Chłopak którego wyrzucił przez okno, nie będzie stanowił zagrożenia. Nawet jeżeli przeżył niewiele zadziała. Będzie obolały. Ale ten w oknie, z nim mogą być problemy.
- Wiesz co jest w listach które masz przy sobie? – Krzyknął krwawiec patrząc na Alaina. – czy wiesz co takiego chcą zrobić twoi przełożeni?
Wortanin milczał. Nie był pewny czy chce wiedzieć jakie formuły wykradł z niemieckiego obozu. Nie chce znać planów rady. Teraz gdy ten… potwór o tym wspomniał był pewny że nie chce tego usłyszeć.
- Są tam formuły pozwalające tworzyć takich jak ja. Oni chcą zrobić z was bezduszne maszyny do zabijania. Chcą połączyć Krwawcy z wortanami. Stworzyć broń która…
- Całkiem mi się ten pomysł podoba. – Syknął Alain i wyskoczył z okna. Upadł gładko na ugięte nogi. Wyprostował się i wyciągnął nóż. Krwawiec zrobił to samo. Dobył swojego czarnego ostrza. Oboje zaczęli biec.
Przez moment można było odnieść wrażenie że czas zatrzymał się w miejscu. Ulotne uczucie trudne do uchwycenia. Starli się. Ciosy i bloki były niesamowicie szybkie. Tak jakby obaj dostrzegali cios wyprowadzany przez przeciwnika z chwilowym wyprzedzeniem. Idealnie odczytywali swoje ruchy. Jednak Alain powoli zaczął zwalniać. Pogruchotana kość zaczynała doskwierać. Krwawiec natomiast rozkręcał się atakował coraz szybciej. W końcu przedarł się przez obronę Wortanina i ciął go głęboko przez klatkę piersiową. Gdy tamten zajął się bólem, krwawiec kopnął go z całej siły w brzuch tworząc między nimi spory dystans.
Alain na chwilę został zamroczony bólem. Jednak szybko się opamiętał i już miał ponownie zaatakować, gdy stało się coś czego się nie spodziewał. Krwawiec stał przed nim celując z dwóch rewolwerów. Wygrał. Wystarczy że pociągnie za spust.
- Dostarczyłeś mi trochę rozrywki, ale aktualnie pracuję, więc wybacz ale kończymy zabawę. – Niemiec znów uśmiechnął się tym swoim paskudnym uśmiechem. Sztuczny i wymuszony grymas odpychał, był wręcz nie do zniesienia.
Alain wypuścił nóż, nie miał szans. To koniec.
- Giń! – Syknął mężczyzna w mundurze. Padły dwa strzały. Krwawiec strzelił w powietrze. Klęknął na ziemi. Za nim, Alain dostrzegł Gaela. Stał z wycelowaną przed siebie dubeltówką, z której rur unosiły się delikatne smużki dymu. Zastrzelił Krwawca. Ból musiał spowodować, że ten szarpnął rewolwerami do góry. Teraz upuścił je na ziemię. Spojrzał na swoje dłonie, ukryte pod białym materiałem, teraz pokrytym zaschniętą krwią i ziemią.
- Pobrudziłem rękawiczki. – Powiedział jakby półprzytomnie i upadł na twarz martwy.
*
- Tak więc cały czas tam byłeś, złapałeś szczura jak wypadał przez okno i obserwowałeś nas czekając na odpowiedni moment? – Zapytał Alain jakby chciał się upewnić że dobrze rozumie to co przed chwilą usłyszał od Gaela.
- Dokładnie tak przyjacielu. – Odparł ten drugi przyglądając się rewolwerowi którym posługiwał się krwawiec. – Mimo iż niemiecki, to naprawdę porządna broń.
Przez chwilę milczeli. W końcu ciszę przerwał Alain.
- Chodźmy do szczura. Zapewne się martwi. – Wstał i odwrócił się w stronę budynku fabryki. – Więc gdzie on jest?
Huk. Ktoś strzelił, ale kto. Alain spojrzał na swój tors. Zobaczył na wysokości serca otwór po kuli. Z początku dobrze widoczny, zniknął zalewając się krwią. Ciepły płyn spełzł strumieniem po jego nagim torsie. Wortanin odwrócił się. Podobnie jak wcześniej zobaczył Gaela celującego z broni. Z lufy rewolweru unosiła się smużka dymu.
- Dla… dlaczego… - Zapytał a z ust wypłynęła mu krew.
- Myślisz że to rada wysłała by cię po te formuły? Przyniosłeś je dla mnie. A jakoś nie podejrzewam żebyś oddał mi je gdybym poprosił.
- Więc… to była… część… - Zaczął Alain, jednak mówienie sprawiało mu coraz większe trudności. Upadł na ziemię. Jego klatka piersiowa unosiła się nieregularnie.
- Tak, to był mój plan. Rada nigdy się nie dowie o tych formułach. Połączę siebie z krwawcem. Stanę się potężniejszy niż oni i wtedy….
Reszty planu Gaela, Alain już nie usłyszał. Zmarł pod budynkiem starej fabryki.
Poprzedni Tekst:
Łowcy Magii - Tekst Fantasy (Fragment) - http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopic.php?t=9817