Mój ulubiony tłumacz

1
Tytuł tematu jest trochę od czapy, ale przynajmniej krótki i zwraca uwagę.

Dając upust zawodowemu zboczeniu, pragnę was zachęcić do dyskusji o tym, jaką rolę odgrywa tłumacz w odbiorze tekstu literackiego (darujcie, jeśli w dalszej części postu wymkną mi się jakieś fachowe określenia). Bo że tłumacz może zepsuć książkę, wiadomo nie od dziś. Ale co to znaczy "zepsuć przekład"? To pierwsza rzecz, jaką chciałbym poddać pod waszą rozwagę.

Dlaczego publikuję to w "Jak pisać?", a nie w "Czytelni"? Otóż dlatego, że tłumaczenie tekstów literackich jest w pewnym sensie tworzeniem ich na nowo. Tłumaczenie nie jest bowiem przekładaniem słowo po słowie. To w ogóle nie jest przekładanie słów. W najlepszym razie jest to przekładanie zdań, ewentualnie można też, nomen omen obrazowo, powiedzieć, że jest to przekładanie obrazów, tłumacz musi bowiem umieć myśleć obrazem i w razie potrzeby opisać obraz, nie zaś zaprezentować czytelnikowi ekwiwalenty poszczególnych wyrazów. To jest druga kwestia: co wy jako czytelnicy uważacie za tę rzecz (lub te rzeczy), które tłumacz przede wszystkim musi zachować.

Istnieje taki spotykany czasem przykład (mający poniekąd naturę apokryfu, bo nikt nie wie, skąd pochodzi, ale każdy go powtarza; zresztą świetnie obrazuje powyższy problem): ojcu trudno było patrzeć, jak jego oczko w głowie grzebią w ziemi.

No i kwestia trzecia. Do jakiego stopnia wy jako czytelnicy zwracacie uwagę na osobę i nazwisko tłumacza? Jeśli zwracacie, czy macie jakichś ulubieńców?

Ja oczywiście mam.

Kogo bym wyróżnił?

W pierwszej kolejności Adama Pomorskiego. Człowiek ma na koncie świetne tłumaczenia m.in. Dostojewskiego i Goethego. W kończący się właśnie weekend miałem z nim zajęcia na uczelni. I... Jak powszechnie wiadomo, jestem takim człowiekiem, który ZAWSZE lubi wiedzieć wszystko najlepiej. Mało tego, Z REGUŁY to chciejstwo ma pełne przełożenie na stan faktyczny. Tymczasem Pomorski wgniótł mnie w krzesło (oczywiście nie mnie personalnie i imiennie) i przyklepał szuflą. Wiecie, co znaczy słowo "kongenialny"? To sprawdźcie. Do jego przykładów przymiotnik ów pasuje wybornie.

Elżbietę Tabakowską, która w przypadku tekstów historycznych miewa co prawda problemy z poprawnością merytoryczną, jednakże po to właśnie wydawnictwo zatrudnia konsultantów merytorycznych (a że ci dają ciała...), natomiast pod względem językowym są ślicznie wycyzelowane.

Wysoce cenię świętej pamięci Piotra Amsterdamskiego, autora świetnych przekładów kilku wcale nie tak prostych do przetłumaczenia amerykańskich powieści. Nie mniej cenię Wojsława Brydaka (warto zwrócić uwagę na kapitalny nowy przekład "Cicha jest noc" Fitzgeralda), to właśnie on nauczył mnie, że trzeba "myśleć obrazem", a także nauczył mnie, co to w ogóle znaczy. Mam wielki szacunek dla Moniki Adamczyk-Garbowskiej, która świetnie wywiązała się z beznadziejnego zadania: zmierzenia się ze świetnym przekładem Ireny Tuwim i stworzenia Fredzi Phi-Phi, przekładu co prawda mniej przystępnego dla dzieci, jednakże lepszego, gdy chodzi o wierność oryginałowi. Z tłumaczy literatury faktu wyróżniłbym zaś także Władysława Jeżewskiego.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

2
Sir Wolf, piszesz jakbyś miał większość forumowiczów za skończonych idiotów (pytanie o kongenialność mnie rozwaliło :D). To tak tytułem wstępu.

Wiadomo zależy. Wszystko od czegoś zależy. Czytałem, że szwedzki tłumacz Gombrowicza szukał klucza do jego prozy. I znalazł: rytm, że jego język to takie tango z czytelnikiem, coś pomiędzy walką a seksem. Nie mogę sprawdzić jak mu wyszło bo słabo znam szwedzki ale z tym kluczem to trafił w dychę.

Wiadomo, inaczej przekłada się Paragraf 22 hellera a inaczej Hamleta. Podobno barańczak jest świetnym tłumaczem.

Z moich ulubionych, Fedyszak nieźle poradził sobie z Bukowskim.

Boy Żeleński dobrze z prozą francuską sobie radę dawał.

Zofia Chądzyńska to mistrzyni od Cortazara, to znaczy naprawdę dobra literatura jej wychodzi.

Tłumacz Hellera- mistrz.

Tłumacz Vonneguta- mistrz.

Dobrą robotę zrobiła tłumaczka która dla wabu zrobiła "Jesteśmy przynętą, kochanie" Jelinek. Raz, że to cholernie ciężko przetłumaczyć bo gry słowami i konceptow językowych od zajebania. Dwa, tłumaczenie dowcipnej książki z niemieckiego na polski...

Na razie tyle. Wiecie co to znaczy na razie tyle? Nie wiecie to sobie sprawdźcie :D
Obrazek

3
Piotr W. Cholewa jak dla mnie. :D
Terry Pratchett w jego przekładzie jest świetny. Próbowałam czytać w oryginale, ale jest tak dużo nawiązań kulturowych i gier słów, że nie dawałam rady. :)

Cóż...dla mnie bardzo ważne jest oddanie ducha książki, akceptuję zmiany w granicach przyzwoitości - ale nie mogę czytać przekładu, gdzie Aragorn z Władcy jest Łazikiem! ;)

Jabberwocky - przetłumaczenie jako Dżaberzwłok :D, podoba mi się brzmienie podobne do oryginału.

Mieszkam w jednym pokoju w akademiku z przyszłą tłumaczką języka niemieckiego. Podziwiam ją, tyle pracy wkłada w to, żeby poprawność merytoryczna tekstu stała na najwyższym poziomie. Nie tłumaczyła jeszcze tekstów literackich, ale opowiada mi czasem jakie dylematy miewa, nawet przy krótkich tekstach.

Moja opinia jest taka, że tłumacz powinien być artystą i wizjonerem, żeby sprostać swojemu zadaniu.

...może dlatego czytam polskich autorów? Może za mało jest tłumaczy z pasją i talentem literackim jednocześnie? ;)

4
Mówi się często, że poezja jest nieprzetłumaczalna, ale mi właśnie przychodzą na myśl nazwiska dwojga tłumaczy poezji, niestety, już nieżyjących. Zofii Romanowiczowej – za tłumaczenia średniowiecznej liryki francuskiej (albie Reis glorios nie podołał Iwaszkiewicz, sam przecież znakomity poeta, a jej się udało). I Jerzego Ficowskiego – za kongenialne właśnie tłumaczenia wierszy Federico Garcii Lorki. Kto je czytał w innym przekładzie, np. Włodzimierza Słobodnika, ten dużo stracił.
A z tłumaczy prozy - Zofia Chądzyńska, oczywiście.
Czasem są jednak zadania dla tłumacza niewykonalne. Uparłam się i poduczyłam trochę (w piśmie, nie w mowie) dialektu sycylijskiego, żeby przeczytać w oryginale powieści Andrei Camillieriego o komisarzu Montalbano. Polski tłumacz skarżył się w przedmowie do pierwszego tomu, że nie da się stworzyć ekwiwalentu tej bardzo specyficznej odmiany włoskiego. Rzeczywiście, nie da się. Polskie tłumaczenia są gładkie, sprawne i nigdy nie powiedziałabym, że książki zostały w ten sposób "zepsute", ale jednak ich językowa odrębność uległa zatarciu...
A noc u Fitzgeralda chyba była czuła? Cicha to gdzie indziej i w innych okolicznościach :)
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

5
Maciej Słomczyński. I trochę się dziwię, że nikt jeszcze o nim nie wspomniał.

W poezji zdecydowanie bardziej wolę spróbować powalczyć z oryginałem. Za bardzo tekst odbiega od tłumaczenia, by mieć poczucie, że się go przeczytało, gdy miałeś w ręce tylko to drugie. Rzecz nie dotyczy niestety tworów długich - poematów i dramatów, zwłaszcza gdy są pisane językiem archaicznym (Raj utracony; Shakespeare). Nie potrafię utrzymać koncentracji. Przyznam też, że lubię posiłkować się tłumaczeniem w poezji, gdy mam odnośnie czegoś wątpliwość.

W prozie. Hm. Nie potrafię chyba określić jakiś zasad albo prawideł, których oczekuję. Ale potrafię dać przykład.
Robert Sudół - tłumacz Krwawego Południka i Drogi McCarthiego. Kto czytał ten wie, że to są książki, w których nic się nie dzieje. Ale ich język sprawia, że czytasz trzysta stron w jeden dzień. I myślisz: McCarthy jest geniuszem.
To jest dla mnie dobry tłumacz.

Strażnika Sadu tłumaczył już Michał Kłobukowski i nie mogłem tej książki zacząć. Myślałem: "McCarthy, co jest?" Próbowałem dwa razy i nagle język mnie odrzucał. Był gęsty, ciężki - podobnie jak w poprzednich - ale tym razem nie miał w sobie tego czegoś, co porywało. Wrócę do Strażnika, pewnie. Pewnie niedługo. Ale zacząć nie mogłem, mimo że dwóch poprzednich książek nie potrafiłem przestać czytać (a Droga to naprawdę nic specjalnego).

Cholewa oczywiście też wymiata. Facet całkowicie anektował Pratchetta w języku polskim i zwyczajnie nie chciałbym czytać innego tłumaczenia. Jak bardzo by mnie nie przekonywali.
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

6
pytanie o kongenialność mnie rozwaliło
To miał być żart.

Dodałbym jeszcze jedno nazwisko: Ewa Białołęcka za przekład "Paradoksów Młodszego Patriarchy". Jest to jeden z najgładszych, najczytliwszych przekładów, jakie kiedykolwiek czytałem. Ten tekst płynie, jest absolutnie naturalny, a przy tym genialnie wręcz śmieszny - choć to ostatnie zależy oczywiście od poczucia humoru danego czytelnika.
rubia pisze:A noc u Fitzgeralda chyba była czuła? Cicha to gdzie indziej i w innych okolicznościach :)
Ha! Spostrzeżenie oczywiście trafne, a ja nawet wiem, skąd się wzięła ta wpadka. Otóż z toczonej równolegle z pisaniem tego posta dyskusji o kolędach. "Cicha noc" się w tej dyskusji nie pojawiła, ale właśnie dlatego mamy tu pewien objaw tego, jak mózg potrafi się zafiksować na pewnym temacie.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

7
"Podobno Barańczak jest świetnym tłumaczem" - czytałem sobie jego tłumaczenie "Kruka" by E. Poe i jest... takie sobie. Z drugiej strony - bardzo miły tekst kiedyś w gazecie opublikował (ten z tłumaczeniem "Honey, I'm home" jako "Miodzie, jestem domem" i wieloma podobnymi celowymi żarcikami).

Szerzej się w temacie wypowiem jak wrócę z zakupów - tłumacz czy nie tłumacz, jeść musi. ;)
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

9
Ach, jakze ciężka dola tłumacza - z moich obserwacji wynika, że większość ludzi dokładnie tak robi: ignoruje to, że zapoznaje się z przekładem, nie zaś z tekstem orginalnym dopóty, dopóki tłumacz nie walnie jakiegoś znaczącego błędu. Książka jest kiepska - wina tłumacza. Literówka w tekście - wina tłumacza. Mam zły humor - ej, to na pewno też wina tłumacza... ;)
Prawda jest taka, że tłumaczenie musi być Naprawdę Dobre żeby ktokolwiek je docenił - a to prawdziwa rzadkość. (ostatnio napotkałem dobre tłumaczenie w przypadku "Cienia Wiatru" - nie mam pojęcia, jak wyglądał orginał, ale przekład czytało się wybornie - pewnie dzięki temu, że dokonany został przez Panią Tłumaczkę i jej męża będącego nativem).
Sir Wolf pisze:Otóż dlatego, że tłumaczenie tekstów literackich jest w pewnym sensie tworzeniem ich na nowo. Tłumaczenie nie jest bowiem przekładaniem słowo po słowie. To w ogóle nie jest przekładanie słów. W najlepszym razie jest to przekładanie zdań, ewentualnie można też, nomen omen obrazowo, powiedzieć, że jest to przekładanie obrazów, tłumacz musi bowiem umieć myśleć obrazem i w razie potrzeby opisać obraz, nie zaś zaprezentować czytelnikowi ekwiwalenty poszczególnych wyrazów.
Ja bym to pogrubił albo jakoś na czerwono wyróżnił, jako że mało kto zdaje sobie sprawę z tego prostego faktu.

Co do zwracania uwagi na osobę tłumacza - nie robię tego, chyba że przekład jest bardzo dobry (jak w przypadku wspomnianego "Cienia Wiatru"). Jeżeli tłumaczenie jest złe - nie zwracam bynajmniej uwagi na osobę tłumacza. Ot, miał inne rzeczy na głowie, nie postarał się, goniły go terminy itp. Nie krytykuję kogoś nie znając przyczyn jego zaniedbania - chyba, że trafię na marne tłumaczenie więcej niż kilka razy... ale to się w zasadzie nie zdarza, tłumaczy notorycznie słabych dopada selekcja naturalna. Czasem też selekcja nadnaturalna.
ancepa pisze:Nie tłumaczyła jeszcze tekstów literackich, ale opowiada mi czasem jakie dylematy miewa, nawet przy krótkich tekstach.
Nie tłumaczyła i zapewne nie będzie tłumaczyć. ;)
ancepa pisze:Moja opinia jest taka, że tłumacz powinien być artystą i wizjonerem, żeby sprostać swojemu zadaniu.
A moja jest taka, że są artyści i wyrobnicy, jak w każdym zawodzie. ;) Ci drudzy mają miażdżącą przewagę liczebną, ci pierwsi i tak nie są doceniani. Ja zaliczam sie do tych drugich i wcale mi z tym źle nie jest.

A w kwestii ulubionych tłumaczy: Joanna Urban, tłumaczka sagi "Zmierzch" i książek Thomasa Pynchona. Miałem okazję poznać i porozmawiać osobiście więc mogę szczerze podziwiać jej pracę i skromną, pracowitą osobę.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

10
Mich'Ael pisze:Ja bym to pogrubił albo jakoś na czerwono wyróżnił, jako że mało kto zdaje sobie sprawę z tego prostego faktu.
Mało zdaje sobie sprawę, bo tak na prawdę, kogo to obchodzi? Jeśli czytając książkę zastanawiam się ile w niej jest tłumacza, a ile autora, to znaczy, że... myślę o pierdołach, bo mnie książka nie wciągnęła dostatecznie.

Tłumacz ma stać za autorem, w jego tle. Taka jest jego rola i dola. Tłumacz ma robić dobrą robotę i fajnie, żeby mu za to dobrze płacili. Ale w zasadzie to drugie też mnie średnio obchodzi.

Docenianiem niech się zajmują koledzy po fachu i środowisko, ewentualnie literaccy fanatycy, do których się nie zaliczam.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

11
padaPada pisze:Mało zdaje sobie sprawę, bo tak na prawdę, kogo to obchodzi? Jeśli czytając książkę zastanawiam się ile w niej jest tłumacza, a ile autora, to znaczy, że... myślę o pierdołach, bo mnie książka nie wciągnęła dostatecznie.
Miewam przeciwnie, czasem zdarza mi się zachwycić fragmentem przetłumaczonej książki, choćby zgrabnym zdaniem i łapię się na myśli, jak mogło to być w oryginale (o ile oryginał jest w języku angielskim) i ile w tym, co zachwyca jest autora, a ile tłumacza. Tłumaczeniem można wiele spieprzyć, nie tylko przekaz, ale i rytm, płynność oryginału. Dlatego doceniam dobre tłumaczenia.

12
Tony pisze:
padaPada pisze:Mało zdaje sobie sprawę, bo tak na prawdę, kogo to obchodzi? Jeśli czytając książkę zastanawiam się ile w niej jest tłumacza, a ile autora, to znaczy, że... myślę o pierdołach, bo mnie książka nie wciągnęła dostatecznie.
Miewam przeciwnie, czasem zdarza mi się zachwycić fragmentem przetłumaczonej książki, choćby zgrabnym zdaniem i łapię się na myśli, jak mogło to być w oryginale (o ile oryginał jest w języku angielskim) i ile w tym, co zachwyca jest autora, a ile tłumacza. Tłumaczeniem można wiele spieprzyć, nie tylko przekaz, ale i rytm, płynność oryginału. Dlatego doceniam dobre tłumaczenia.
Niby tak, ale to imho problem wydumany. Tak mi się wydaje, że żeby wiedzieć, czy jest dobre, to trzeba bardzo dobrze znać język oryginału. Ja nie znam np. języka Paradoksów młodego..., żeby stwierdzić, czy tłumacz zrobił bardzo dobrą, czy tylko dobrą robotę i nie specjalnie jest mi to do szczęścia potrzebne. Ważne, żeby się dobrze czytało. Ważne, żebym mógł się z tego czegoś nauczyć jako początkujący pisarz.

Aczkolwiek życzę wszystkim tu piszącym, żeby mieli kiedyś podobne rozkminki, ale w drugą stroną - żeby się zastanawiali, czy ich dzieła zostały dobrze przetłumaczone. ;)
Leniwiec Literacki
Hikikomori

13
padaPada pisze:Ważne, żebym mógł się z tego czegoś nauczyć jako początkujący pisarz
Zdaj więc sobie sprawę z tego, że uczysz się wówczas po równo od autora i od jego tłumacza.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.

14
Sir Wolf pisze:Zdaj więc sobie sprawę z tego, że uczysz się wówczas po równo od autora i od jego tłumacza.
Zdaję sobie sprawę od samego początku, tylko że niewiele mnie to obchodzi. Dalej uważam, że to wydumany problem.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

15
Dla zwykłego czytelnika tak. Ale my, tu na tym forum, nie jesteśmy tylko zwykłymi czytelnikami.
Panie, zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania, że muszę coś powiedzieć na każdy temat i przy każdej okazji. Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek. Szkoda mi nie spożytkować wielkich zasobów mądrości, jakie posiadam, ale użycz mi, Panie, chwalebnego uczucia, że czasem mogę się mylić.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kreatorium”

cron