

Stali na skrzyżowaniu. Każdego dnia po lekcjach tu się rozstawali. Ostatni raz ją pocałował. Agata, piękna, długonoga blondynka z oczami niebieskimi jak niebo podczas letniej ulewy. W tym momencie, kiedy schodziła na ulicę, patrzył na jej piękne ciało otulone niebieską bluzką i spodniami jeansowymi. Uśmiechnął się, dziewczyna się odwróciła i pomachała mu. Na jej twarzy także gościł uśmiech. Następna chwila była jak scena kiepskiego filmu, trzeciorzędnego reżysera. Pisk opon, krzyk młodego mężczyzny: Uważaj! I ford escort, wersja combi uderzył Agatę z taką siłą, że ta przeleciała kilka metrów i rozbiła się o beton. Samochód zatrzymał się. Wyskoczył biały jak ściana starszy pan. Wokół dziewczyny zrobiło się zbiegowisko. Tylko jedna osoba nie podchodziła, ba chyba nawet nie była świadoma tego, co się stało. Marek się nie ruszał. Jego ciało nie było zdolne wykonać żadnego gestu. Nie był pewny tego, co zobaczył. Czy to właśnie jego dziewczynę uderzył samochód? Czy w ogóle doszło do jakiegoś wypadku?. Z myśli wyrwał go jakiś człowiek.
- Halo, młodzieńcze, czy ty znałeś tą dziewczynę? Halo – zapytał.
Marek znów spojrzał na zbiegowisko, z oddali usłyszał sygnał karetki. Następnie podszedł do ludzi, jego oczom ukazała się twarz Agaty. Była taka pusta, bez wyrazu. Kosmyki jej blond włosów opadły jej na twarz. Obok prawego ucha dojrzał otwartą ranę, z której płynęła obficie krew z drobinkami żółtej cieczy. Było jasne, że dziewczyna nie żyje, przy tej prędkości nie miała żadnych szans. Marek powoli się wycofał, na jego mina nie zdradzała żadnych uczuć. Odszedł w stronę domu. Po przejściu około stu metrów zaczął biec. Kiedy był przy drzwiach swego domu, z jego oczu popłynął potok łez. Wszedł do domu. Nikogo nie było. No tak, czwartek, wrócą około dwudziestej – pomyślał. Zastanawiał się czy powinien zadzwonić do rodziców Agaty. Szybko odrzucił tą myśl. Nie wiedział, co by miał im powiedzieć. Usiadł na kanapie, cały się trząsł, płakał. Położył głowę na oparciu, myśląc o dziewczynie zasnął. Jego sny były przepełnione krwią, z koszmarów wyrwał go telefon. Odebrał.
- Marek, po... posłuchaj. Stało się coś strasznego – to była matka jego dziewczyny, cała roztrzęsiona, łatwo poznał, że była zapłakana, już wiedziała – Agatka miała wypadek. Nie... – wiedział, co teraz powie, dlatego jej przerwał.
- Wiem pani Mario, byłem przy tym, kiedy już do tego doszło, nie potrafiłem tam zostać... – odpowiedział.
- Razem z mężem wiemy jak się czujesz, kochałeś ją, może nie tak jak my, ale kochałeś – powiedziała – przepraszam...
Połączenie zostało zerwane. Chłopak wiedział, że załamana matka nie była w stanie dłużej rozmawiać.
Kolejne dni były poświęcone ustaleniu przyczyn wypadku. Policja doszła do wniosku, że dziewczyna za bardzo się pośpieszyła z wyjściem na ulicę, jednak kierowca również poniesie konsekwencje, za przekroczenie dozwolonej prędkości i to prawie dwukrotnie. Były także przygotowania do pogrzebu. Marek wyglądał coraz gorzej, nie jadł, koszmary nie dawały mu spać, płakał całe noce. Jego matka pomagała mu jak mogła, pomoc niosła także rodzicielce Agaty, która była jej przyjaciółką. W dniu pogrzebu Marek stwierdził, że nie idzie. Powiedział rodzicom, że nie byłby w stanie uczestniczyć w tej uroczystości. Ani ojciec, ani matka nie uznali to za nic dziwnego. Pozwolili mu zostać. Przed wyjściem zapytali go jeszcze czy na pewno czuje się dobrze. Stwierdził, że na pewno wszystko jest dobrze. Kiedy wyszli usiadł na kanapie. Przez ostatnie dni odświeżał wszystkie chwile spędzone z Agatą. Jednak dzień wcześniej przypomniał sobie ich wspólną tajemnicę, słowa, które sobie wypowiedzieli, które także stały się wiążącą ich umową. Pójdę za tobą wszędzie. Cztery słowa, ale znaczyły dla nich wiele. Chłopak nigdy nie sądził, że będzie musiał iść, aż tak daleko. Wstał i poszedł do kuchni, otworzył drugą od góry szufladę. Wyciągnął nóż, uśmiechnął się ponuro i szybkim ruchem przejechał nożem po nadgarstku. Zastanawiał się czy będzie boleć, wziął silne leki przeciw bólowe wcześniej. Przełożył narzędzie śmierci do drugiej ręki i przeciął żyły na drugim nadgarstku. Mimo środków, które uśmierzają ból, czuł mrowienie, które przeradzało się w coś gorszego.
Kiedy rodzice wrócili, zastali ciało syna w kuchni, z gardła matki wydał się pisk, który przerodził się w krzyk. Ojciec stał zszokowany, wiedział, że syn nie żyje. A więc, dołączył do niej.
W momencie, kiedy matka Marka krzyczała z żalu po stracie syna, pan Andrzej cieszył się z narodzin swojej pierwszej pociechy. Jego żona trafiła do szpitala miesiąc za wcześnie, jednak, gdy lekarz powiedział mu, że z żoną i dzieckiem wszystko jest w porządku jego radości nie było końca. Chciał od razu się zobaczyć z rodziną, doktor nie robił problemów, jednak poprosił, żeby za bardzo ich nie męczyć.
Trzy dni później młody ojciec, z wielkim uśmiechem wiózł swoją żonę z dzieckiem do domu. Już pierwszego dnia, gdy narodziło się dziecko postanowił dać mu wszystko, co może: miłość, szczęście i szanse na godne życie.
I tak było, syn, który otrzymał imię Marcin, żył jak młody królewicz. Od małego mógł mieć wszystko, co chciał, jednak nie czuł się z tego powodu lepszy od rówieśników. Nigdy nie prosił o więcej niż było mu potrzebne. Był wychowywany dobrze, zachowywał się grzecznie w przedszkolu, następnie w szkole podstawowej i gimnazjalnej. Ojciec dawał mu wszystko, co mógł. Był jedynakiem, lubianym wśród kolegów. Kiedy poszedł do liceum, zaczęły się jego problemy, którymi nie dzielił się z nikim. Nigdy nikomu nie ufał w stu procentach, nawet własnym rodzicom. W tym okresie zaczęły się dziwne wizje. Widział w nich miejsca, w których nigdy nie był. Inne miasto, inne twarze, całkiem mu nie znane. Coraz bardziej skupiał się na tych „snach”, chciał wiedzieć skąd się biorą. Gdzieś w jego głowie było zablokowane pasmo informacji, wiedział to, ale nie mógł się tam dostać. Kiedy w pierwszej klasie liceum prawie nie zdał, jego ojciec próbował wydobyć z niego, co się dzieje, skąd taka nagła zmiana. Bał się, że jego syn wpadł w nieodpowiednie towarzystwo. Marcin jednak zaprzeczał i twierdził, że wszystko jest w porządku, że poprawi oceny. Pewnego dnia wracając ze szkoły, zobaczył żegnającą się parę. Chłopak pocałował dziewczynę po raz ostatni, kiedy weszła na ulicę, o mały włos potrąciłby ją zielony samochód, nie zauważył marki auta, ale wiedział, że to było combi, poczuł uczucie deja vu, w jego głowie coś się odblokowało, Dziewczyna wstrząśnięta wróciła na chodnik i przytuliła się do chłopca. Marcin „przypomniał” sobie imię – Agata, – co one znaczyło? Jeszcze nie wiedział, ale postanowił iść tym tropem. Czuł, że dzięki temu skończą się jego problemy i te głupie wizje.
Szukał w internecie, bibliotekach i na strychu informacji o wypadkach samochodowych z ostatnich dwudziestu lat. Szukał takich wypadków, w których ofiara miała na imię Agata i była dziewczyną w wieku około siedemnastu lat. Poszukiwania trwały nieprzerwanie trzy tygodnie, kiedy mijał około miesiąc od tej ostatniej wizji znalazł artykuł w starej gazecie ojca, na strychu.
Na skrzyżowaniu ulic Powstańców i świdnickiej we Wrocławiu ford escort combi potrącił dziewczynę w wieku siedemnastu lat. Kierowca przekroczył prędkość dozwoloną prawie dwukrotnie. Rodzice Agaty (ofiary wypadku) żądają jak najwyższej kary dla pirata drogowego.
Marcin przetrząsnął jeszcze kilka numerów gazety, nowszych, nie wiedział, dlaczego to robi, Jego uwagę przykuł inny artykuł.
Dziś we własnym domu odebrał sobie życie siedemnastoletni chłopiec. Prawdopodobnie samobójstwo było spowodowane wydarzeniem sprzed kilku dni, kiedy to dziewczyna chłopaka zginęła w wypadku samochodowym.
Do obu artykułów dodane były zdjęcia ofiar, gazety miały datę sprzed około siedemnastu lat. Kiedy Marcin zobaczył fotografię Marka doszedł do wniosku, ze twarz jest bardzo znajoma. Wiedziałem ją w snach. Chłopak zastanawiał się, dlaczego to właśnie jego dopadły te wizje, czy zmarli chcieli mu coś powiedzieć? Muszę się dowiedzieć, gdzie mieszkali i zbadać to wszystko.
Ojcu powiedział, że chce wyjechać do Wrocławia na kilka dni do babci. Miał szczęście, że mieszka tam ktoś z rodziny. Jego tato wiedział, że chłopak lubił bardzo babcię, więc nie zdziwiła go chęć wyjazdu do niej. Zadzwonił do swojej matki i zapytał czy ta chce przyjąć Marcina na kilka dni. Babcia zgodziła się od razu, kochała wnuka i nigdy nie opuszczała okazji zobaczenia go. Chłopak przygotował się do wyjazdu, dzień później jechał już z ojcem w samochodzie.
Pan Andrzej zostawił syna u babci i został jeden dzień, nazajutrz rano wrócił do domu. Chłopak zaaklimatyzował się u babci przez pierwsze kilka dni. Czwartego dnia pobytu powiedział babci, że poznał nowych kolegów, co było oczywiście kłamstwem, ale teraz mógł opuszczać dom na długo i nie martwić się tym, że może się to wydawać dziwne. Po pięciu dniach postanowił wybrać się w okolice ulicy, przy której doszło siedemnaście lat temu do wypadku. Rano, kiedy wstawał z łóżka myślał jeszcze, że może wrócić do domu i zapomnieć o tym, ale wiedział, że wizje będą go męczyć dalej. Umył się, ubrał i zjadł śniadanie. Była już dziesiąta, usłyszał, że babcia idzie do łazienki. Mógł powiedzieć, że wychodzi, ale wolał zostawić kartkę. Wyszedł na dwór. Słońce mocno grzało, mimo, że był dopiero maj. Przerwa majowa niedługo miała dobiec końca. Stał chwilę przed klatką, po czym ruszył w stronę ulicy Powstańców. Kiedy dotarł na miejsce, był tam już duży ruch. Stał na skrzyżowaniu i zastanawiał się czy to w ogóle ma sens. Przeszedł kilka razy chodnik, potem przedostał się na drugą stronę ulicy i zrobił parę rund wokół przechodniów. Nic się nie wydarzyło, żadnej wizji, nic, co by mogło mu pomóc. Zdenerwowany sam na siebie wracał do domu, przeklinając swoją głupotę. Po jaką cholerę ja tu jechałem, nic to nie pomogło. Takie myśli towarzyszyły mu aż do domu. Kiedy wszedł usłyszał babcię.
- To ty, Marcinku? – zapytała – była jakaś dziewczyna i o ciebie pytała – dodała mimochodem.
- Dziewczyna? Jak miała na imię? – zdziwiony chłopiec popatrzył na nią, na jego twarzy malowała się niecierpliwość.
- Zaraz, zaraz... nie jestem pewna, Agnieszka? – coś w tym stylu.
- Agata może? – zapytał już z nieukrywanym przejęciem chłopak.
- Tak, tak Agata, a coś się stało? – Babcia wyczuła jego zdenerwowanie.
- Nie, nic. Muszę wyjść, będę za jakieś dwie godziny – rzucił i wybiegł z mieszkania.
Biegł jak szalony przed siebie, jego myśli krążyły wokół ostatnich chwil. Jak to możliwe? Czy to ona? Czy zmarła dziewczyna chce mi coś powiedzieć?
Dobiegł do skrzyżowania i zaczął się oglądać. Znów nic. Nawiedziła go myśl, że może powinien znaleźć jej dom. W tym momencie ktoś złapał go za ramię.
- Marcin? – zapytała osoba.
Chłopak odwrócił się i zobaczył dziewczynę. Na oko siedemnaście lat, szatynka z niebieskimi oczami. Miała na sobie niebieską bluzkę i spodnie jeansowe. Kolor skóry niczym latynoska. Pełne wargi i bystre spojrzenie. Na twarzy nie zauważył zdenerwowania, ani żadnych innych uczuć adekwatnych do tej sytuacji.
- Słucham? – był bardzo zdziwiony.
- Zapytałam czy jesteś Marcin, choć i tak wiem, że jesteś – odpowiedziała ze spokojem.
- Ale skąd wiesz? Nie rozumiem, o co tu chodzi? Kim jesteś? – Marcin był wyraźnie poirytowany, ale jednocześnie przestraszony.
- Wszystko w swoim czasie, chodź ze mną – powiedziała.
Chciał protestować, ale ciekawość była silniejsza, ruszył za nią.
Szli szlakiem, jakim niegdyś podążał Marek Erewan, dotarli do jego domu.
- Widzisz coś znajomego w tym domu? – zapytała dziewczyna.
- A powinienem? – popatrzył na nią zdziwiony – powiesz mi w końcu, o co tu chodzi?
- Tak powinieneś, ale nic dziwnego, że nie widzisz – odpowiedziała – posłuchaj, odpowiem ci teraz na pytania, które cię dręczyły. Jestem Magda - Marcin poczuł zawrót głowy, ale nie dał po sobie poznać, że jest mu słabo, tylko dalej słuchał - dnia dwudziestego pierwszego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku pewna dziewczyna zginęła kilka przecznic stąd.
- Tak wiem, miała na imię Agata – powiedział.
- Dokładnie, to, dlatego tu jesteś, ale o tym później. Dziewczyna zginęła myśląc o swoim chłopaku, była bardzo szczęśliwa w momencie, gdy uderzył ją samochód. Potem była cisza, dusza tej dziewczyny nie umarła, podobnie jak nie umarła dusza jej chłopaka, który kilka dni później popełnił samobójstwo. Jednakże dusze obojga nie miały szansy się spotkać do tej pory. Jednak była pewna różnica między śmiercią jej i jego, czy wiesz, jaka?
- Ona zginęła, a on zabił się sam – odparł.
- Tak, ale to nie wszystko, oboje umierali myśląc o kochanej osobie, ona myśląc o nim, on myśląc o niej. Jest tylko jedno „ale”, on umierał załamany, a ona szczęśliwa. To nie było im pisane. Wiem, że mają szansę się spotkać, ale musisz mi pomóc.
- Jak? – teraz już nie ukrywał uczuć, był podenerwowany, niesamowicie zdziwiony i nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć.
- Widzisz, kiedy umarli ich dusze powędrowały tam gdzie zawsze wędrują one po śmierci.
- Możesz mówić jaśniej? – poprosił zniecierpliwiony.
- One powędrowały do ciał dzieci, które rodziły się w momencie, gdy oni umierali... – odparła.
- To już nie jest na moje nerwy – powiedział, był cały spocony, głównie, dlatego, że im więcej słuchał, tym mniej rozumiał.
- Marcin, ich duszę są w nas, dlatego miałeś te wizje, ja też je miałam. Z tymże moje były silniejsze, z tego powodu, że Agata umarła szybko i w szczęściu, jej działania nie są zaślepiane przez rozpacz, prowadzi mnie bardzo dobrze. Ona kazała mi przyjechać tutaj, ona mnie naprowadziła na ciebie, ona mi pokazała dom twej babci.
- Znaczy, mam rozumieć, że we mnie siedzi jakiś koleś, który umarł siedemnaście lat temu? – zapytał.
- Umarł w twoje urodziny, zauważyłeś? Tak jego dusza jest w tobie, ale możemy je połączyć – odparła.
- Ty zwariowałaś, co tu się dzieje, to jakieś kiepskie show! Zostaw mnie – Marcin był zdenerwowany, spocony, zdziwiony, a teraz wręcz zły. Ktoś sobie robił z niego żarty.
- Spokojnie, Marcin uwierz mi. Chcesz dowodów? – zapytała znów.
- Dowodów? Matko ty zwariowałaś – krzyczał do niej.
Zemdlał.
Obudził się w pustym mieszkaniu, obok niego siedziała Magda. Podniósł się i oparł na rękach.
- Gdzie jesteśmy? – zapytał już spokojnie.
- W twoim domu, przepraszam – w domu Marka. Kiedy Marek popełnił samobójstwo, jego rodzice sprzedali dom, od tej pory nikt tu nie mieszka. Może boją się, że jest przeklęty.
- Miałem sny, przekonały mnie w jakiś sposób, powiedz, co powinniśmy zrobić? – powiedział.
Popatrzyła na niego, to była ostatnia tajemnica, jaką skrywała, po wyrazie twarzy poznał, że nie wie jak ma mu to powiedzieć.
- Marcin, to jest naprawdę trudne, musimy... umrzeć – nastała chwila milczenia, po której dodała – razem.
Chłopak popatrzył na nią z niedowierzaniem, jego zielone oczy zwęziły się, wilgotne od potu ręce mimowolnie opadły na ziemię, nie mógł wydobyć z siebie żadnego dźwięku. Dziewczyna widząc jego minę złapała go za rękę, próbowała przytulić, lecz on cofnął się i w efekcie wyrwał z jej delikatnego objęcia. Podniósł się na równe nogi, wzrokiem zbadał pomieszczenie, szukał jakiegokolwiek wyjścia. Pokój był obskurny, żaluzje na oknach nie przepuszczały nawet trochę światła, Marcin nie mógł zobaczyć nic, co było dalej niż metr od niego. Cholera, zabrali wszystko, a żaluzje musieli zostawić. W tym momencie zobaczył drzwi, rzucił się na nie, jednak w połowie drogi zatrzymał się. Odwrócił się i popatrzył na Magdę, siedziała oparta o ścianę, nie próbowała mu przeszkodzić w ucieczce.
- Nie próbujesz mnie zatrzymać? - zapytał
- To twój wybór, nie mogę cię do tego zmusić, ale on doprowadzi cię do szaleństwa a w końcu do samobójstwa. Podobnie uczyni ze mną Agata. Nie znasz siły ich miłości, zrobią wszystko by być znów razem. Kiedy my zginiemy, nie pomagając im, oni znajdą sobie następne ciała, następne pokolenia i będą tak wędrować, aż im ktoś pomoże. Nasze poświęcenie może uratować kolejne osoby.
- Już nie wytrzymam z tymi wizjami, moje życie się zmieniło. Myślałem o samobójstwie zanim, właśnie zanim, co? To on mnie naprowadził na trop prawda? Od początku byłem skazany na śmierć, czyż nie? – odparł.
- Nie będę kłamać, przyszliśmy na świat w dniach ich śmierci, jesteśmy przeklęci. Ja, bo urodziłam się dwudziestego pierwszego czerwca, ty, bo urodziłeś się dwudziestego dziewiątego czerwca. Jeśli im nie pomożemy to w dniu naszej śmierci urodzą się kolejne dzieci, które zostaną skazane na śmierć. Jeśli mamy umrzeć to oddajmy im przysługę – powiedziała.
- Do... dobrze, niech tak będzie, kiedy? – zapytał.
- Dwudziesty pierwszy czerwca, dzień ich śmierci – odpowiedziała.
- Wtedy umarła tylko ona, on umarł osiem dni po niej – zaprzeczył Marcin.
- Mylisz się, on umarł tego samego dnia, żyło tylko jego ciało.
- A więc czerwiec.
Marcin wrócił do domu babci, w nocy spakował rzeczy i zabrał ubrania, doszli do wniosku, że będą mieszkać w dawnym domu Marka, aż do dnia śmierci.
Dom miał właściciela, który jednak w nim nie mieszkał, a więc mieli wodę, gaz i prąd. Osoba, która kupiła ten dom, była bardzo bogata, prawdopodobnie nie zauważyła, że w jednej z jej posiadłości przez niecałe dwa miesiące ktoś wykorzystywał wodę, gaz i prąd.
Przez pierwszy tydzień wspólnego mieszkania zbliżyli się do siebie. Oboje byli w trudnej sytuacji, wiedzieli, że śmierć się zbliża do nich nieuchronnie. Musieli bardzo uważać, gdyż cały Wrocław był przepełniony przez policję, szukali zaginionego chłopca, który przyjechał do babci na długi weekend. Starali się nie wychodzić z domu, Marcin czasem szedł do sklepu, bo większe zakupy na kilka dni. Zawsze wybierał się do jakiś sklepów na obrzeżach miasta. Dowiedział się więcej o Magdzie. Powiedziała mu, że urodziła się w bogatej rodzinie, była lubiana, ale podobnie jak on, zaczęła mieć różnego typu wizje. Opisywane przez nią sny były bardziej wyraziste niż jego. Dusza Agaty mocno dawała o sobie znać, nakierowała ją na Wrocław i dom krewnej chłopaka. Pokazała jej nie tylko twarz swoją i Marka, ale i Marcina. Wiedziała dzięki temu więcej niż on. Oboje zaczęli się zbliżać do siebie, spędzali długie godziny przed snem na rozmowach, wspólne posiłki trwały bardzo długo, mieli sobie tyle do powiedzenia. Po trzech tygodniach wspólnego mieszkania chłopak doszedł do wniosku, że darzy dziewczynę czymś więcej niż przyjaźń i współczucie. Jej piękne oczy, wargi, ciemna karnacja, delikatna skóra, duże piersi i długie nogi, zaczęły być czymś więcej niż tylko cudownym ciałem nastolatki, coraz więcej dla niego znaczyły. Nie podzielił się tym z Magdą. Dzień śmierci się zbliżał.
W przeddzień, dwudziestego czerwca, jak zwykle rozmawiali do późna, samobójstwo planowali na godziny popołudniowe następnego dnia.
Była godzina dwudziesta trzecia pięćdziesiąt.
- Wiesz, cieszę się, może się to wydać dziwne, ale naprawdę. Spędziłem tu z tobą cudowne ponad półtora miesiąca. Co dzień mogłem patrzeć na twoje cudowne ciało, codziennie mogłem z tobą rozmawiać. Umrzeć z tobą to będzie prawdziwa przyjemność – powiedział Marcin.
- Czy ty próbujesz mi coś powiedzieć? – popatrzyła na niego podekscytowana.
- Chyba tak, przez ten czas, kiedy tu jesteśmy... razem, ja się zakochałem. Gdyby nie to, co nas jutro czeka, prawdopodobnie bym ci to wcześniej powiedział, ale teraz to raczej nie ma większego znaczenia – odparł.
- A może ma – przysunęła się do niego i delikatnie pocałowała. Poczuł jej usta na swoich, mimowolnie wsunął jej do buzi język. Ich pierwszy pocałunek, namiętny, trwał około trzech minut. Oderwali się od siebie i spojrzeli w oczy.
- Kocham cię – powiedział.
- Ja ciebie też – odpowiedziała.
Teraz czas się nie liczył, śmierć się nie liczyła, nic się nie liczyło, liczyli się tylko oni. Zaczęła mu delikatnie rozpinać koszulę. Nie protestował, poddał się jej woli. Zdjęła z niego T-shirt. Miał wysportowane ciało, pocałowała go delikatnie poniżej piersi, po czym zeszła niżej, przejechała palcami po rozporku, złapała za guzik i pociągnęła, ustąpił, następnie poradziła sobie z zamkiem. Chwyciła spodnie poniżej kolan i pozbyła się ich. Siedział teraz tylko w majtkach i skarpetkach. Przysunęła ręce do jedynej rzeczy, która dzieliła ją od niego.
- Nie, teraz moja kolej – powiedział, miał dziwny wyraz twarzy, który wskazywał nieśmiałość i zarazem pragnienie.
Rozbierał ją szybko, po chwili miała na sobie tylko majtki. Przysunął się do jej piersi, pocałował je, po czym przejechał po nich językiem. Czuł, że jego członek już się uniósł. Odepchnęła go delikatnie, zerwała z niego slipy i złapała w rękę jego penisa. Przysunęła do niego swoje usta, po czym do połowy zatonął w jej buzi. Marcin poczuł przyjemność. Magda przez kilka minut bawiła się jego małym przyjacielem. Po czym uniosła głowę i pocałowała go w usta. Teraz on pozbył się jej majtek i podobnie jak ona wcześniej, zniżył głowę i uniósł ją trochę by łatwiej dostać się do królestwa, które do tej było tajemnicą dla wszystkich. Początkowo delikatnie muskał językiem wszystko wokół, całował, po chwili wsunął się językiem w nią. Jej nogi zadrżały, po czym drganie przeszło na całe ciało, chłopak poczuł, że dziewczyna przeżywa orgazm. Teraz poczujesz ekstazę – pomyślał Marcin. Wsunął jej język do ust, jedną ręką nakierował penisa i wsunął w nią. Całował ją i wykonywał delikatne ruchy. Magda cała drżała, podczas pocałunku w pewnym momencie poczuła taką przyjemność i podniecenie, że ugryzła go w język delikatnie. Kochali się namiętnie około dwudziestu minut. Chłopak poczuł, że zaraz dojdzie, mimo to nie zamierzał wychodzić. I tak umrę jutro, a właściwie już dziś, co mi szkodzi. Dostał orgazmu. Dziewczyna poczuła, że wypełnia ją ciepła ciecz. Zsunął się z niej. Złapała jego członka w ręce, przysunęła usta i zaczęła dokładnie zbierać z niego resztę nasienia. W tym momencie w pokoju zrobiło się strasznie zimno. Dziwna poświata wdarła się do pokoju. Czuli, że w środku ktoś jest. Nagle w centrum pomieszczenia zobaczyli dwa różne źródła dziwnej białej poświaty, zaczęły się do siebie zbliżać, z obu wynurzyły się ręce, białe. W całym domu było jasno, dłonie poświat się zbliżyły. Mimo, że były niewyraźnie zauważyli, że to ręce - męska i damska. Marcin i Magda przysunęli się do siebie. Kiedy dłonie się złapały, przez pokój przeszła fala gorąca. Poświaty się połączyły i zaczęły się unosić. Do ich uszu doszedł cichy dźwięk, jedno słowo – Dziękujemy.
Teraz Marcin zrozumiał wszystko. W pokoju nastała cisza, dziewczyna przytulona do niego trzęsła się, podniosła wzrok i popatrzyła mu w oczy.
- Nie rozumiem, już nic z tego nie rozumiem – powiedziała.
- A ja zaczynam rozumieć – odparł i usiadł.
- Więc? Może mi powiesz.
- Wydaje mi się, że wcale nie mieliśmy umrzeć. śmierć zbliża ludzi, poczuliśmy do siebie miłość, ale wcześniej czuliśmy współczucie, to nas zbliżyło. Te dusze, które rzekomo były w nas, wcale tam nie były. One były tutaj, w miejscu gdzie wszystko się miało skończyć. ściągnęły nas tu, chcieli żebyśmy się zakochali, to miało im pomóc, a nie nasza śmierć. Udało się im, udało się nam. Kocham cię.
- Ja ciebie też – przysunęła się do niego i pocałowała.
- To była dziwna noc, chodźmy coś zjeść i pójdziemy spać.
- Dobrze.
Oboje zeszli na dół do kuchni. Marcin otworzył lodówkę i wyjął parówki.
- No to zjemy coś na ciepło – powiedział.
Podszedł do szafki i wyjął zapalniczkę z szuflady. Odwrócił się do kuchenki, przekręcił kamyk.
Następnego dnia w gazecie ukazał się komunikat.
Dziś w jednym z niezamieszkanych domów, doszło do wybuchu. Dwoje nastolatków mieszkających „na dziko” w domu bogatego biznesmena pana Ferenczego, prawdopodobnie nie zauważyło, że w domu ulatnia się gaz. Oboje zginęli na miejscu.
Poniżej były zdjęcia młodego chłopca i dziewczyny. Oboje uśmiechnięci, tak jak w chwili śmierci.
Jednak śmierć była potrzebna.