Jeśli ktoś przebrnie przez całość, to niech napisze czy:
1. Wie więcej o postaciach?
2. Czy jest jakiś logiczny ciąg przyczynowo- skutkowy?
3. Czy w tekście jest choć nutka niedopowiedzenia?
Wielce Szanowny Szefie Weryfikatorów!
Wiem już, że nudne. To proszę o kolejne opinie!
Pozdrawiam wszystkich czytelników!
[ Dodano: Czw 27 Sty, 2011 ]
2.
Spotkanie w sadzie, całkiem idiotyczne, jak oceniła na zimno, nie dawało jej spokoju. Leżała więc na łóżku z rękoma pod głową i kontemplowała kretynizm odbytej rozmowy. Jak mogła się tak zapomnieć! A gdyby się rozmyślił, zmienił plany i wybrał inną posiadłość! I co wtedy by powiedziała radzie?
-Idiotka, zidiociała idiotka!- wyzywała się w myślach.
Wreszcie miała dość tego samobiczowania i postanowiła iść spać. Jednak zanim drgnęła drzwi otwarły się z hukiem i wpadł Klenis.
-Pani! Sinko! Żołnierze!- wysapał, ale nie potrafiła powiedzieć czy to były emocje, czy zadyszka po biegu przez korytarze.- Żołnierze! Dziesięciu gwardzistów! I chcą się z tobą widzieć! Żądają widzenia! Szybko idź!
Kiwnęła głową, że słyszy, ale nie drgnęła. Nadal leżała z rękoma pod głową.
-Oni żądają już!
-Pewnie - mruknęła. - Już lecę! Wracaj i powiedz, że przyjdę. Za chwilę przyjdę.
-Ale oni, że zaraz...
-Klenis! Przestań! Już! Natychmiast przestań! Idź, nie biegnij! Idź i powiedz, że jestem zajęta, ale zaraz przyjdę.
-Czym zajęta?
-Jem, śpię, kąpiel biorę, używam życia... Wszystko mi jedno.
-Co?!
-Idź!- wypchnęła go za drzwi.- Nie biegnij!
Nie spieszyła się. Przebrała suknię, uczesała niesforne pukle, mocząc je lekko, by ułożyły się w loki, nałożyła nieco zdeptane, domowe pantofle i przybrała znudzony a może zaspany wyraz twarzy. Stanęła w oknie i zapatrzyła się w noc, nucąc jednocześnie melodię, która zawsze pozwalała wyciszyć tłukące się boleśnie serce. Wiedział co ma zrobić, rozumiała po co ją tu zostawiono, ale gdzieś głęboko w sobie czuła nutę niezgody. Westchnęła ciężko i spojrzała na własne odbicie w szybie.
-Chcesz mi powiedzieć Przewodniczko, że wystraszyłaś się kilku tępych Kharów machających mieczami? Chyba żartujesz!
Mówiła do siebie drwiącym tonem, ale niestety nie zadziałało tak mocno, jak chciała. Niezadowolona pokręciła głową. Wiedziała, że Naczelny Dowódca nie jest tępym Kharem. Jest godnym jej przeciwnikiem. Zamknęła oczy. Co powiedziała matka, zanim wyjechała?
-Jesteś Przewodniczką, Sinko, i żaden pieprzony Khar tego nie zmieni!
-Tak, mamo - odpowiedziała wtedy.
Otworzyła oczy i potrząsnęła lokami. Teraz trochę pomogło.
Kilka minut później weszła pewnym, mocnym krokiem do holu głównego i od razu zauważyła jacy są źli, zmęczeni i pyszni.
-Długo kazałaś na siebie czekać...- warknął jeden z nich, wychodząc w przód.
-Pani – dopowiedziała, kiedy zamilkł.
Mierzyli się spojrzeniami i Sinka starała się, nie być ani tak pogardliwą jak obcy, ani tak groźną. Myślała o kwitnących jabłoniach, tańcu płatków opadających na trawę, podmuchu aromatycznego wiatru. Złagodniała, a on to dojrzał. Złapała go i snuła w nim tę samą wizję – spacer w spokoju, cieple słońca na skórze, lśnieniu rosy, śpiewie ptaków, śmiechu, dalekim śmiechu kobiet. Czuła jak odpływa poirytowanie, które go dopadło, gdy czekał. Zamrugała wreszcie.
-Pani - powtórzył, kiwając głową.- Jestem Monah, adiutant Naczelnego Dowódcy. Przybyliśmy, by przygotować dom. Czy możesz nam go pokazać?
-Nie – odpowiedziała, a gwardziści zaskoczeni wbili w nią spojrzenia.- Jest noc, moi ludzie śpią. Wam przyda się, jak widzę, kąpiel, posiłek i sen.
-Pani... – Monah wymówił szybko to słowo, próbując jej przerwać.
-W takiej kolejności!- zmarszczyła nos.- Kąpiel, posiłek, sen. Klenis was zaprowadzi do łaźni. Za godzinę podamy kolację.
Skinęła im głową i nie czekając, zrobiła w tył zwrot i poszła do wyjścia.
-Mamy tu wspaniałe ciepłe źródła.- Usłyszała jeszcze Klenisa.
Wydała polecenia w kuchni, by przygotować zwykły posiłek i umieścić Kharów na nocleg w ich skrzydle. Upewniła się, że wszyscy dobrze zrozumieli instrukcje i poszła spać.
Przez tydzień Kharowie przetrząsali dom, szczególnie część, w której miał zamieszkać dowódca. Dom dudnił od kroków podkutych żołnierskich buciorów, których z dnia na dzień było coraz więcej. Wreszcie dano jej znać, że aleją prowadzącą do domu ciągnie sznur wozów i konnych. Czuła panujące wokół napięcie, starała się więc pojawiać wszędzie, z każdym zamienić, jeśli nie słowo, to chociaż spojrzenie. Przypominała, uspokajała, prosiła. Specjalną chwilę poświęciła kobietom zebranym w małych holu zachodniego skrzydła. Nie było ich wiele, może z piętnaście. Kucharki, ogrodniczki, pokojówki, tkaczki i krawcowe. Wysokie, niskie, chude i pulchne, rude, blond. Stały spokojne, skupione i nuciły cicho tę samą melodię. Te, które się lękały, obejmowały te, które były odważne. Sinka czuła ich siłę i wolę, uśmiechała się więc tylko i chodziła między nimi.
-Wiecie co robić?- upewniła się raz jeszcze, a one spokojnie pokiwały głowami.- To chodźmy.- westchnęła.
Wyszła pierwsza i przez kilka chwil korytarz wypełnił szum spódnic i zamierające mruczando. Kharowie stojący w głównym holu, zamilkli zaskoczeni ich nieoczekiwanym pojawieniem się, ale Drainki spokojnie weszły w tłum rodaków i po chwili zlały się z nimi, a obcy stracili je z oczu. Sinka zatrzymała się obok dwóch staruszek, które były jej pomocnicami, gdy poczuła gdzieś przed sobą zamieszanie i podniosła głowę. Zauważyła podniszczony mundur polowy i liczną eskortę złożoną z potężnych gwardzistów, którzy nad wyraz sprawnie i niemal delikatnie wykonywali swe zadanie, torując dowódcy drogę wśród mrowia głów. Przemówił gardłowym głosem, kalecząc niektóre słowa.
-Jestem Khaben Khar - zabrzmiało to dumnie. – Otrzymałem tę posiadłość od mojego króla i nie obchodzi mnie, czy się to wam podoba. Jak długo będziecie wykonywać obowiązki, jesteście bezpieczni i nie stanie się wam nic złego. Mam nadzieję, że nasze wzajemne relacje ułożą się na tyle dobrze, by zapewnić obu stronom spokój i godność. Kto z was jest najważniejszy?
-Ja. Jestem Sinka. - Spojrzała mu w oczy, ale nie znalazła w nich śladu pamięci tamtej rozmowy. Zrobiła krok w jego stronę, ale odbiła się od gwardzisty z eskorty.
-Nie podchodź - warknął rozkazująco.
Khaben Khar nie zareagował. Opuściła głowę i zacisnęła wargi. Nie podeszła ani wtedy, ani przez wiele kolejnych tygodni. Czuła się zagubiona, kiedy myślała o tamtej rozmowie i późniejszym powitaniu. Czekała przecież, że coś się stanie, on jakoś zareaguje... Ale widać była bardziej naiwna niż chciałaby przyznać. Jak mogła myśleć, że kretyńsko nieudana rozmowa z jakimś dowódcą, żołnierzem co stoi na baczność pół życia, zmieni świat?
Jabłonie dawno straciły kwiaty, powoli wśród liści zaczynały błyszczeć owoce, a w jej życiu, nędznym i zabieganym nie zdarzyło się nic, co pozwoliłoby myśleć, że coś, jakoś, gdzieś ulegnie poprawie. Rozczarowana, unikała go więc, jak długo się dało.
Jednak ostatecznie musiała „stawić się przed obliczem Khaben Khara w czerwonym gabinecie”, jak powiedział z ukłonem Monah, wiecznie gadający o niczym młodzieniec, z którym załatwiała wiele najważniejszych codziennych spraw.
-W gabinecie ojca – pomyślała, mrużąc oczy.
Zdziwiło ją to, że poczuła się urażona. Staruszek odszedł na długo przed inwazją i prawie nie pamiętała już bólu z tym związanego, a jednak...
Khaben Khar siedział przy biurku w ojcowskim fotelu i czytał jakieś papiery. Zaczęła myśleć o czymś innym, miłym, spokojnym, by nie wyszarpnąć mebla spod jego tyłka. Milczała i czekała, patrząc za okno, na rozlewający się w dali letni krajobraz pól i łąk. Nie podniósł głowy, kiedy stanęła przed nim. Poczuła się jak petentka. Namolna, prosząca o coś petentka, uzależniona od humoru oficjela, który ma wysłuchać uniżonej prośby, a póki co lekceważy jej istnienie, udając, że zajęty. Wreszcie Khaben złożył podpis i podał kartę żołnierzowi, stojącemu obok. Podniósł wzrok i zawiesił go na niej.
-Ach, tak - mruknął jak zawsze gardłowo. – Prosiłem, byś przyszła. Usiądź proszę. - Wskazał stojący z boku biurka fotel obity czerwonym puszystym materiałem. - Myślę, że ten mebel będzie odpowiedni.
-Dziękuję - opuściła głowę, by nie zdradzić smutku. Fotel należał do matki. W nim siadała, kiedy miała wolne chwile i mogła oddać się ulubionym zajęciom. - Czym mogę służyć?
-Za kilka dni – zaczął, odprawiając rękę ordynansa i jeszcze jednego żołnierza, stojącego w drzwiach - przywiezione zostaną meble. Pragnę, byś zajęła się ich rozładunkiem. Pragnąłbym również, byś znalazła gdzieś dogodne dla nich miejsce, pokój na parterze, najlepiej bez okna. Nie musi być duży, i wolałbym, by był na uboczu. Trudno dostępny i spokojny. Cichy. Z łazienką. Wystarczy zima woda. Meble będą rozłożone, ale przyślę żołnierzy, by je poskładali. Są dość specyficzne i boję się, że twoi ludzie mogą nie wiedzieć, jak sobie z nimi poradzić.
-Kto będzie mieszkał w tym pokoju?
-Ja.- Padła odpowiedź a razem z nią szybkie spojrzenie, świdrujące, głębokie.
Czy twój dotychczasowy ci nie odpowiada?
-Jest dobry. Wygodny i taki jak należy, ale potrzebuję spokoju i wyciszenia. Muszę wiele rzeczy w głowie poukładać.
Pomyślała spokojnie, analizując układ domu, swoje potrzeby i możliwości.
-Jest takie pomieszczenie. Niedaleko mojego pokoju w zachodnim skrzydle domu. Chcesz je zobaczyć?
-Już?
-Jeśli masz czas...- Wzruszyła ramionami.
-Nie mam nic do roboty teraz.
Prowadziła go labiryntem korytarzy, była pewna, że wiele z nich widział po raz pierwszy.
-Nie wiedziałem, że ten dom jest aż tak duży i aż tak skomplikowany.
-Jest stary, bardzo stary. Wiele razy go rozbudowywano, dodawano nowe pomieszczenia, przejścia, skrzydła. To, do którego idziemy, jest najstarsze. Pamięta niezliczone pokolenia Drainów i ma wiele tajemnic. Nie mieszka tu nikt oprócz mnie i dwóch starych kobiet, które dbają o moje rzeczy. Nie jest tu tak komfortowo jak w nowszych częściach domu. Lubię jednak tę atmosferę, meble z historią, tutejszą małą bibliotekę i po prostu nastrój... To tu.- Otworzyła przed nim drzwi.
W środku było pełno różnych sprzętów, pak i zawiniątek.
-Uprzątniemy ten pokój, jeśli go zaakceptujesz - dodała po chwili.- Łazienka jest, malutka co prawda...
-Wydaje się dobry. - Rzucił okiem, nie wchodząc. – Może być. Gdzie jest twój?
-Za tamtym zakrętem. Ostatnie drzwi. Chcesz go zobaczyć?
-Nigdy nie byłem w pokoju tubylca – stwierdził tonem wyznania.
-Tubylca!- prychnęła.- Mówisz o nas jak o bandzie dzikich z nieodkrytych części południowej dżungli! Tubylca!
Spojrzał na nią tak, jakby chciał coś dodać, nawet usta mu drgnęły, ale ostatecznie nic nie powiedział.
-Dawno tu mieszkasz?
-Dawno.
-Dlaczego?
-Mówiłam, nastrój...
-Dlaczego tutaj? Przecież jest tyle miejsc, w których możesz być ochmistrzynią. Dlaczego wybrałaś ten dom?
-Wejdź, proszę.- otworzyła drzwi i przepuściła go przed sobą. Wszedł i rozejrzał się.
-Dlaczego? - powtórzył swoje pytanie.
-Nie wiesz, czy udajesz, że nie wiesz?!
-Nie wiem - stwierdził spokojnie, siadając we wskazanym fotelu.
-To mój dom dowódco wojsk inwazyjnych. Mieszkasz w domu Przewodniczek i masz przed sobą jedną z nich. Do niedawna była tu moja matka, ale zabiłeś ją podczas bitwy pod szczytem Orlicy. I nigdy ci tego nie wybaczę.
Patrzył ze spokojem, nie drgnął nawet, kiedy wysapała ze złością kim jest. Odwróciła się, by na niego nie patrzeć. Wolała bujną zieleń wewnętrznego ogrodu.
-Wiedziałeś o tym, prawda?
-Oczywiście. Wiem czyj to dom, wiem kim jesteś. Nawet gdyby nie donieśli mi o tym moi żołnierze, to...- zawiesił głos.- Jesteś podobna do matki. Nie sposób się pomylić. I... nie ja ją zabiłem. Nie był mi dany ten zaszczyt.
-Zaszczyt?!
-Twoja matka była dzielna. Nie miała jednak szans, po prostu nie umiała nas pokonać. Nikt z waszych żołnierzy nie umiał. Próbowali, z pełnym poświęceniem próbowali was chronić, ale nie mieli szans.
Słuchała zgrzytliwego głosu i zaciskała pięści. Mogła go obrazić, mogła mu napluć w twarz, uderzyć, wydrapać chłodne oczy, ale nie po to kazano jej tu zostać. Nie po to. Paznokcie wbiły się w ciało. Przyznała, że był szczery, boleśnie szczery. Nie drwił, nie szydził, nie wywyższał się ponad pokonanych, mówił tylko prawdę. Oparła czoło o szybę i zauważyła tęczowego węża sunącego wśród trawy. To dobrze, że zamieszkał w jej ogrodzie, nie będzie w nim szkodników. Cebulki wiosennych kwiatów są bezpieczne.
-Po co tu przybyliście Khaben Khar?
-Szukamy - odpowiedział, wstając.
-Czego?- zapytała, śledząc węża.
Obrzucił spojrzeniem jej śmieszne włosy, zwinięte w rurki podskakujące przy każdym ruchu i kierując się do drzwi, powiedział.
-Meble do pokoju przybędą wkrótce. Mogę liczyć, że się nimi zajmiesz?
Nie była w stanie odpowiedzieć.
Kiedy po dwóch dniach przybyły paki z jego meblami, pokój był uprzątnięty i czekał na nowego lokatora. Żołnierze błyskawicznie złożyli i ustawili wszystko, a potem poszli. Sinka siadła na krześle z ciemnego drewna i oglądała je z zainteresowaniem. Sprzęty były dziwne i zdecydowanie za duże jak na potrzeby Draina. Pomyślała o napływających zewsząd informacjach i zaczęła układać w całość wszystko to, co wiedziała z różnych zresztą źródeł. Wieczorem, gdy Khaben Khar przyszedł zobaczyć swoje nowe lokum i zostali w nim sami, zadała mu jedno pytanie i widząc jego reakcję wiedziała, że trafiła w sedno.
-Powiedz mi, kiedy będę mogła zobaczyć, jak naprawdę wyglądasz? Bo to ciało nie jest twoje, prawda?
-Tak uważasz? - odpowiedział gardłowo.
-Jestem pewna.
-Skąd ta pewność, Sinko?- zapytał.
Uśmiechnęła się i nijak mu nie odpowiedziała. Mierzył ją chwilę oczyma, ale nie naciskał na odpowiedź.
-Jestem zmęczony i pragnę odpoczynku. Zostaw mnie samego - powiedział tonem ni to prośby, ni rozkazu. - I poproszę o klucze do tych drzwi. Wszystkie klucze - dodał.
-Nikt ci tu nie przeszkodzi, ale proszę. - Wyciągnęła rękę i podała mu jeden, a po chwili drugi wyłuskany z kieszeni. - Spokojnego odpoczynku. Czy twoi żołnierze nie będę cię szukać?
-Wiedzą, gdzie jestem. Nie będą.
Przez trzy dni pokój był cichy, mimo że wcale nie był pusty. Zza drzwi nie dobiegał żaden dźwięk. Potem wyszedł, oddał jej klucze i bez słowa wyjechał. Usłyszeli, że daleko na wschodzie odniósł wielkie zwycięstwo, rozgramiając resztę ich wojska. Pozostało im mieć nadzieję, że drugie przykazanie ich wiary: „Wszystko się odradza.”, jest prawdą.
3.
Wrócił w dwa dni po jatce, jakiej kharska armia dokonała na Polach Księżycowych. Wszedł wieczorem do pokoju Sinki i zażądał klucza do swej samotni. Nie spojrzała, nie odezwała się ani razu. Zauważył to i już miał coś powiedzieć, już usta otworzył, już pierwsze dźwięki zacharczały w krtani, kiedy twarz Drainki drgnęła i wyraźnie zbladła. Bez słowa wyszła z pokoju, zostawiając go z rozdziawioną gębą.
- Draini – mruknął.
Jednak zły i zaaferowany jednocześnie, poszedł za nią krętą ścieżką korytarzy aż do wielkich, ozdobionych płaskorzeźbami drzwi, pod którymi zebrali się mieszkańcy nie tylko domu, ale i całej rozległej posiadłości. Zakazał zgromadzeń, ale coś w ich postawach kazało mu zmilczeć. Wielu pamiętał, widywał niemal codziennie. Inni byli obcy. Przyglądał się mężczyźnie z wyraźną, wąską, długą raną policzka. Czyżby wrócili z tych samych Pól Księżycowych? Mężczyzna rzucił okiem i błyskawicznie zniknął wśród Drainów, coś mrucząc do innych. Odwracali się teraz i czuł nieprzyjazne spojrzenia. Ale tylko tyle.
Wrota otwarto i Khaben Khar zrobił krok w przód, by zobaczyć, co zamierzają tam robić, ale wtedy poczuł jak tłum wokół gęstnieje, jak na granicy korytarza i drzwi tworzy się przeszkoda z ich ciał, czuł co chwilę nowe, przychodzących i blokujących go coraz bardziej zdecydowanie. Ani razu go nie popchnięto, nie uderzono boleśnie, a jednak to miejsce było dla niego niedostępne. Nie chciał siłą pokonywać bariery. Zrozumiał, że jest tu niepożądany. Ale co miał zrobić? Uciec jak skarcony pies?
-Przewodniczko! - zakrzyknął ktoś.
Odwróciła się i jej oczy poszły za dłonią wskazującą Khaben Khara. Patrzyła długą chwilę, a potem skinęła głową. Blokada z ciał zniknęła, nikt nie napierał. Wszedł i jakieś ręce przepchały go na spokojne miejsce z boku. Pomieszczenie było okrągłe a zebrani Draini stali wokół niewielkiego placyku o średnicy około trzech metrów, wysypanego czarnym piaskiem, który lśnił jak szkło. W centrum stała Sinka. Podeszła do niej starucha, wspięła się na palce, narzuciła na ramiona dziewczyny ciężką, haftowaną szatę. Płaszcz miał kolor nocnego nieba i wyszyty był srebrną nicią we wzór, którego nie rozumiał. Haft falował, rozpływał się, nic na nim nie było trwałe, jakby obrazy same się co chwila zmieniały. Sinka podniosła ręce i narzuciła na głowę kaptur. Stracił z oczu jej twarz. Zebrani zaintonowali pieśń, narastającą w swej mocy i powtarzaną wciąż od nowa. Początkowo nic się nie działo, ale potem Khaben Khar dostrzegł cienkie i delikatne smugi mgły wydobywające się z połyskującego teraz srebrno piasku, na którym stała Sinka. Zaskoczony, wspiął się na palce, by lepiej widzieć, ale po sekundzie dostrzegł w tym ruchu wielką niezręczność. Zrobił krok w tył i oparł się o ścianę. Podglądał między zebranymi, jak jedno z białawych pasm zaczęło wirować i powoli, acz nieustannie tkało postać. Wreszcie przed Przewodniczką pojawiło się widmo Draina. Zebrani umilkli. Jedna z kobiet ze szlochem wymówiła imię i zjawa odwróciła się do niej.
-Synu mój kochany...
Oczy zmarłego gdzieś daleko młodzieńca, patrzyły ze smutkiem. Po chwili zjawa przeniosła spojrzenie na stojącą w głębi dziewczynę, by skinąć jej głową. Panna przepchnęła się do przodu, wyciągnęła rękę z grymasem bólu na twarzy, ale nie zdołała pochwycić mgły, która zatraciwszy już ludzki kształt, stawała się coraz delikatniejsza, aż wyglądała jak pojedyncza srebrna nić. Sinka pochwyciła ją i powoli, delikatnie nawinęła na podany przez staruchę kołowrotek. Obracała nim lekko, Khaben słyszał furkot i szum, widział jak w powietrzu wiła się błyszcząca księżycowo nić ludzkiego żywota i nie wierzył w to, nie wierzył. Wszystko się w nim buntowało, by uznać tę smugę życia, tę zjawę za coś realnego. Mówiono mu o draińskich zwyczajach, o roli Przewodniczek w ich świecie, łączności, jaką umieją nawiązać ze zmarłymi. O materii tkanej z tych srebrnych nici. Nie ufał jednak sprawozdaniom, nie wierzył w prawdziwość tych opowieści. Patrzył na Sinkę, szukając rozwiązania, metody, sposobu w jaki mogliby go oszukać i ku swemu zdziwieniu dostrzegł straszne wytężenie dłoni, jakby nić i kłębek ważyły całe tony. Kiedy ostatnie centymetry znalazły się na szpuli, starucha odebrała ją od Przewodniczki i wsunęła w ramiona matki. Tłum podjął swój śpiew i powoli z piasku wyłoniła się kolejna mglista postać. Potem kolejna i kolejna...
Do późnych godzin nocnych Sinka tkała nici ludzkiego życia, a Khaben siedział na ziemi, oparty o ścianę i przyglądał się temu z zakłopotaniem, o które miał do siebie pretensje. Nikt nie zwracał na niego uwagi, lecz wydawało mu się, że wszyscy ciągle czuwają i gdyby zrobił coś nieodpowiedniego, byłby momentalnie przywołany do porządku. Zauważył, że plecy dziewczyny garbiły się coraz bardziej, trwała jednak w środku kręgu i żegnała kolejne odchodzące istnienia. Khaben stracił rachubę, zapomniał, ile postaci widział tej nocy. Był zmęczony, rozbity i wiele by teraz dał, żeby nie oglądać uroczystości. Jednak musiał wytrwać do końca i odejść stąd z podniesioną głową, by nie pomyśleli, że wstydzi się lub żałuje tego, co zrobił dla swojego narodu i króla. Bo też żadne z tych uczuć nie pojawiło się w nim ani na chwilę. Był żołnierzem. Miał swoją misję. I prawie ją wykonał. Wiedział, że za kilka miesięcy będzie mógł powrócić do domu. Zostawi za sobą ten dziwny świat z jego niezrozumiałymi obyczajami.
Uroczystość dobiegła końca. Ktoś wniósł wspaniałą skrzynię a jedna ze staruch zdjęła z ramion Sinki płaszcz i złożywszy go, przykryła połyskującą metalicznie zawartość. Czy dobrze zauważył, że skrzynia wypełniona była takimi zwojami, jakie tkała Drainka? Nie miał czasu się przyjrzeć, bo dwóch mężczyzn z trudem dźwignęło kufer i poniosło korytarzem w stronę pokojów zajmowanych przez stare kobiety. Ochmistrzyni, bo tak o niej ciągle myślał, stała przygarbiona i milcząca wewnątrz czarnego na powrót kręgu. Ludzie wychodzili z tej dziwacznej kaplicy, dziękując jej za pożegnanie. I wszyscy zwracali się do niej tytułem noszonym kiedyś przez jej matkę.
-Dziękujemy Przewodniczko. Życie naszych bliskich nie zaginie.
Ciężko kiwała głową, ale nie odpowiadała. Wreszcie kiedy ostatni z ludzi opuścił pomieszczenie, odwróciła się i zrobiła niepewny krok. Wydawało mu się, że upadnie, ale krok za krokiem wyszła z kręgu.
-Ja zamykam drzwi – powiedziała, kiedy stanął na jej drodze.
Wyszedł i odwrócił się. Kiedy stanęła obiema nogami na korytarzu, wrota do innego świata zamknięto, a ona powoli osunęła się po ścianie. Leżała tam skomląc cichutko, jakby jej ciało nie miało sił na prawdziwy krzyk i płacz. Zza rogu wyszli ci sami mężczyźni, którzy odnieśli skrzynię i jeden wziął na ręce omdlewającą Przewodniczkę. Szedł za nimi i widział, jak złożyli ją na łóżku, jak służące, te staruchy poiły czymś, pocieszały. Nie rozumiał słów, ale czuł ich emocje, słyszał te delikatne tony, dźwięki miękkie niczym futro kota. Ktoś dostrzegł go stojącego w progu i bez słowa zatrzasnął mu drzwi przed nosem. Odszedł bez złości i zaszył się w swojej samotni na dwa dni. Trzeciej nocy cicho zapukał do drzwi Przewodniczki. Otworzyła mu i spojrzała spokojnie. Podał klucze.
-Dziwiłem się czemu twoja matka, choć wcale nie stara, jest siwa. Teraz rozumiem. - skinął głową, jakby z wyrazem szacunku.
-Jeśli będziesz tak dalej zabijał moich rodaków, będę siwa za kilka miesięcy.
Zmilczał tę uwagę, ale po chwili zapytał.
-Czy przyjęłaś w ten sposób życie swojej matki?
-Tak. - Patrzył, jak jej oczy napełniają się łzami i jak przelewając tamę rzęs, spływają po policzkach. - Jej nić tkałam całą noc. Odejdź Khaben Khar. Muszę odpocząć.- Zamknęła drzwi, nie spojrzawszy.
[ Dodano: Czw 27 Sty, 2011 ]
W tekście jest podkreślone zdanie. niech ktoś bystrzejszy napisze, jak to powinno wyglądać po względem interpunkcji!
I nie bójcie się! Nie będę wciskać tu całego "dzieła". Myślę o jeszcze dwóch rozdziałach. Jeden ze środka (interesuje mnie opinia o harib) i końcowy (opis pewnego rytuału). Ale to za miesiąc.
Z góry dziękuję za wszelkie uwagi!
[ Dodano: Pią 28 Sty, 2011 ]
Jestem boska! Zaczynam pisać do siebie.
Weź się kobieto puknij w łeb! Ile tych domów!dorapa pisze:Przez tydzień Kharowie przetrząsali dom, szczególnie część, w której miał zamieszkać dowódca. Dom dudnił od kroków podkutych żołnierskich buciorów, których z dnia na dzień było coraz więcej. Wreszcie dano jej znać, że aleją prowadzącą do domu ciągnie sznur wozów i konnych.
Przez tydzień Kharowie przetrząsali dom, szczególnie część, w której miał zamieszkać dowódca. Korytarze dudniły od kroków podkutych żołnierskich buciorów, których z dnia na dzień było coraz więcej. Wreszcie dano jej znać, że aleją dojazdową, wysadzoną drzewami jakieś dwieście lat temu, ciągnie sznur wozów i konnych.