
Budzę się. Otwieram oczy. Słyszę, jak co dzień, to irytujące pikanie budzika. Bezmyślnie wstaję z łóżka idę do łazienki, opróżniam pęcherz. Twarz myję kremowym żelem z rumiankiem po którym powinna być nawilżona skóra. Nie jest. Myję dokładnie zęby. Zajmuje mi to ok. 5 min. Nie lubię myśleć o tym że zaraz będę musiała umyć zęby , ale jak jestem w trakcie tej czynności to mogę je szorować nawet cały dzień. Wracam do pokoju , na wpółprzytomnie szukam ciuchów rozrzuconych po podłodze, które mogłyby posłużyć mi jako schludne ubranie do szkoły . Obiecuje, jak wrócę to posprzątam. Lubię mieć porządek ale nigdy nie mogę go utrzymać. Na podłodze - ciuchy, na biurku – ksiązki, zeszyty, „potrzebne” papiery. Wszystko to dzieli miejsce z masłem orzechowym i dżemem truskawkowym. Na półce leży talerz z obiadu, za łóżkiem - książki, skarpetki, gumki do włosów. Tak , jak wrócę to na pewno posprzątam. I wyczyszczę klatkę królikowi. Zaniedbuję go. Mam wyrzuty sumienia z tego powodu. Bardzo go lubię, ale nie mam czasu. Jak można nie mieć czasu dla kogoś (czegoś? ) co się lubi? Tak właśnie wygląda życie. Nie ma się na nic czasu. Nawet jeśli się ma ten cenny czas, to lepiej go spędzić w łóżku odpoczywając przed snem nocnym.
Nie pakuję książek. Schodzę na dół z niemal pustym plecakiem. Idę po omacku w stronę kontaktu. Najpierw zapalam światło w jadalni. Następnie w kuchni. Zaglądam do lodówki. Parówki z serem, jajka…mmm… Zbyt dużo czasu zajmuje przygotowanie. Mam dziesięć minut na przygotowanie i skonsumowanie śniadania. Błąkam się po kuchni i nie wiem co mam zjeść. Zaglądam do chlebaka. Dobrze jest świerzy chleb. Masło. Obejdzie się bez reszty. Tak, jeszcze herbata. Zapomniałam nastawić wodę. Nie zdążę już wypić. Nie jest źle. Wypiję wodę. Pięć minut. Cholera, musze już zanieść królika na dwór. Weronika nie denerwuj się. Kanapkę zjem w trakcie przemierzania dzikich pól w celu dotarcia na przystanek autobusowy. Jutro mam na siódmą godzinę, więc zdążę zjeść paróweczki z serem. Oblane ketchupem czosnkowym i musztardą. Mniam , jestem głodna. Wreszcie udało mi się wyrobić z czasem. Jest za pięć szósta. Mogę spokojnie się ubrać i wyjść na autobus. Biorę buty siadam na krześle i powoli je sznuruję. Dawno sznurowałam buty. Zawsze je szybko wkładam . Sznurowanie jest fajne. Zakładam Brązowy kubrak ze sztruksu. Ostatnie spojrzenie w lustro . Mam brzuch. Musze go zrzucić. Zacznę od jutra. Nigdy nie miałam sadła. Wychodzę. Idę po rower. Nie ma go. Zapomniałam, że wczoraj przyjechałam z mamą ze szkoły. Nic nie szkodzi pojadę Marcina rowerem. Tylko jeszcze do domu się muszę wrócić. Szybciej będzie jak podjadę rowerem pod dom czy jak od razu się wrócę? Idę najpierw po rower. Jadę. Cholera, zapomniałam! Wracam się pięćdziesiąt metrów. Do drzwi. Cofam się razem z rowerem i brudzę sobie spodnie. Cholera. Wchodzę do domu. Gdzie jest ta kartka??? Ok., piszę: „Wziełam marcina rower odwież go do szkoły , Ja” Zerkam na zegar. 6:10. Znów dopada mnie zwątpienie. Dlaczego ja się zawsze muszę śpieszyć i stresować czymś tak mało istotnym jak autobus do szkoły o 6 :20 na który muszę wstać o 5:30???
Lubię jeździć rowerem. A w szczególności rano jak wstaje słońce i jest tak cicho. Tylko ptaki śpiewają na polach. Dorzuciłabym jeszcze, że sarny lub zając od czasu do czasu przecina mi drogę, ale będzie to już zbyt wzniosłe. Jadę szybko. Omijam kamienie. Fajna zabawa. Jak najadę na kamień podskakuję tak że odpada mi lampa z tylnego błotnika. Wolę omijać kamienie.
Dojechałam na przystanek. Jeszcze musze doprowadzić rower do Maślacha. Wchodzę na podwórko cicho żeby pies nie szczekał. Udało mi się. Zostawiłam rower.
- Do szkoły jedziesz? – w drzwiach stajni stoi Maślach. „ Nie jadę na zakupy a później na pizze z podwójnym serem o 6:20 „. Codziennie się pyta to samo. Jestem zła i nie mam ochoty odpowiadać. Jutro zostawię rower u ciotki. Krzywię się sama do siebie, ale gdy odwracam głowę do Maślacha mam już miły uśmiech na ustach.
- Tak, jadę do szkoły – „bałwanie” – ładna pogoda dziś prawda?
Odchodzę szybko . Gospodarz coś tam jeszcze mówi , że nikt nie jeździ moim rowerem. Kłamie. Jeździ nim kiedy tylko chce.
Jestem na przystanku. Przyszła Marta. Mówię jej cześć i pytam się co mamy dzisiaj strasznego w szkole – jak zawsze. Ona odpowiada mi – tak samo jak zawsze. Mało mnie to obchodzi, ale musze być miła. Idzie Karolina. Do niej musze się uśmiechnąć szerzej. Była moją przyjaciółką. Przyjacielem chyba jest się do końca życia. Pomimo tego że na korytarzach mijamy się bez słowa, kiedy się spotkamy opowiadamy sobie wszystkie sekrety. Tak, więź przyjaźni zostaje na zawsze. Rozluźniona , ale jest. Rozmawiamy o byle czym, czasami się uśmiecham. Jest autobus. Marta wchodzi pierwsza. Jak ona to robi że tak niezauważenie wpycha się przed wszystkich i pierwsza jest w autobusie. Później wchodzi Karolina. Tak samo. Następnie ja. Za mną jacyś chłopcy.