No i znowu ukuł mi się nowy syndrom: Syndrom Detektywa Monk'a.
Objawy: obsesyjny perfekcjonizm, graniczący z maniactwem; nieustanne uściślanie wszystkiego; upychanie w tekście nieznośnych ilości danych naukowych, wykresów, równań, statystyk, nazw i pojęć nikomu, prócz autora, nieznanych. (Czasem rodzą się z tych danych dzieła autonomiczne: Atlasy Krain Cudownych, Encyklopedie Planet Obcogalaktycznych, Kroniki Wojen Nierozpętanych, Słowniki Języków Dziwnobrzmiących)
Znane ofiary tej przypadłości: Tolkien, Dukaj, jeszcze kilku innych grafomanów i filmowców(zwykle niepoprawni fantaści albo kuci na cztery łapy, zawodowi scientyści) oraz... JA. (Dopadło mnie ostatnio i dostałem teraz twórczego zatwardzenia... Auuu, jak boli!)
A teraz pytanie za 10 punktów: to wada czy zaleta? Jak ze schizofrenią i Sawantami: kretyn chory na genialność. Zmadrzeje to zwariuje, wyleczysz to zgłupieje.
Konkrety? Służę własnym przykładem.
Nie umiem pisać inaczej jak wpierw dokonując dokładnego rozpoznania tematu. A więc grzebię w literaturze tematycznej, czytam nie raz całe książki i encyklopedie (Wikipedię zrzeram na przystawkę) o danym temacie. Potem ślęczę nad mapami, zdjęciami satelitarnymi miejsc, gdzie toczyć się mają wydarzenia w moim tekście. Gromadzę zdjęcia z okolic, obrazy budynków, rozmyślam nad wszystkim wrzucając to naraz do głowy i mieląc razem, aż uzyskam jednolitą masę... Bazgrzę w notesie ilekroć przyjdzie mi do głowy jakaś myśl, zapisuję fragmęty tekstu, plany fabuły, dialogi, opisy miejsc, technologii, spisuje nazwy, komponuję stosownie brzmiące (i znaczące, nomen omen) imiona i nazwiska dla postaci, zwykle czerpiąc z napisów końcowych filmów i seriali. Robie też dużo szkiców, mapek, wykresów. Do wiecznie niedokończonego opowiadania o kosmosie założyłem nawet specjalny arkusz kalkulacyjny: każdy układ planetarny z osobna, każda gwiazda i planeta, każdy księżyc i księżyc księżyca tych planet, każda opisana parametrami powiązanymi ze sobą wzorami astro-fizycznymi tak, że zmiana jednego koryguje wartości pozostałych (jest tego narazie 165 wierszy na 39 kolumn a to jeszcze nie wszystko). I dopiero gdy mam przed oczyma cały, nowo stworzony świat, świat, który działa i żyje własnym życiem mogę zabrać sie do opisywania go, tak jakby to był ten świat. A że od pomysłu do pierwszego zdania mija kilkanaście miesięcy albo i lat... Ale co tam.
Czy taki perfekcjonizm popłaca? Ktoś z was też może cierpi na ten syndrom? Co powinno się z tym zrobić: leczyć? kultywować? Jak wy odbieracie teksty autorów (czy filmy reżyserów), którzy z taką maniakalną pieczołowitością kreują swoje światy, kontinua, uniwersa, czy jak to zwał? Cuda formy usprawiedliwiają małość treści?
P.S. Jak znacie takich maniaków tworzenia, to rzućcie Tytuł i Autora dla przykłądu, czasem dobrego a czesem złego, żeby było widać o czym mowa.
2
Ja chyba cierpię na taki perfekcjonizm, gdyż zawsze w tekstach muszę wszystko dokładnie opisać, co do joty, choćby nie wiadomo jak by było to złe stylistycznie.
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.
Wieczność kocha dzieła czasu.
– William Blake
3
Nie obraź się, to nic osobistego, ale w tym, co teraz powiem odnajdziesz coś, co może Cię wpienić. Myślę, że Monk, jeśli już trudziłby się pisaniem, nie publikowałby tutaj swoich tekstów. On po prostu wiedząc, że pisze średnio, bałby się, chęć skłoniłaby się przed wrodzonym czy też nabytym perfekcjonizmem.Serena pisze:Ja chyba cierpię na taki perfekcjonizm, gdyż zawsze w tekstach muszę wszystko dokładnie opisać, co do joty, choćby nie wiadomo jak by było to złe stylistycznie.
4
Lu, wybacz szczerość, może zbyt brutalną, ale nie zostaje się pisarzem czy choćby autorem, opowiadając, co by się chciało napisać, tak jak nie zostaje się encyklopedystą, robiąc tylko notatki.
Akurat ja należę do tych autorów, którzy robią notatki, teraz np. planuję od dwóch dni książkę, i mam ze trzydzieści stron maszynopisu notatek, galerii postaci, urywków dialogów - podobnie jak ty. Ale ja wiem, że to służebne wobec tekstu, więc szybko zacznę owe notatki przekuwać w strony tekstu.
Jeśli się tego nie robi, to jest zły objaw. Nic z tych notatek nie wynika... ale porównanie do Monka jest złe o tyle, że jemu udawało się rozwiązywać śledztwa
Za dużo myślisz "jak tu coś napisać", za mało... po prostu piszesz chyba i wysyłasz. Mylę się?
Akurat ja należę do tych autorów, którzy robią notatki, teraz np. planuję od dwóch dni książkę, i mam ze trzydzieści stron maszynopisu notatek, galerii postaci, urywków dialogów - podobnie jak ty. Ale ja wiem, że to służebne wobec tekstu, więc szybko zacznę owe notatki przekuwać w strony tekstu.
Jeśli się tego nie robi, to jest zły objaw. Nic z tych notatek nie wynika... ale porównanie do Monka jest złe o tyle, że jemu udawało się rozwiązywać śledztwa

Za dużo myślisz "jak tu coś napisać", za mało... po prostu piszesz chyba i wysyłasz. Mylę się?
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
5
Chyba? Albo się cierpi albo nie, moim skromnym zdaniem.Serena pisze:Ja chyba cierpię na taki perfekcjonizm, gdyż zawsze w tekstach muszę wszystko dokładnie opisać, co do joty, choćby nie wiadomo jak by było to złe stylistycznie.
Ja zdecydowanie nie cierpię. Ostatnio popełniłem opowiadanie o Holmesie i muszę przyznać, że widziałem, iż powoli zaczynam popadać w perfekcjonizm tego rodzaju właśnie - znaczy: wygrzebywałem najdziwniejsze fakty, przeczesywałem teksty źródłowe (cztery powieści i tymże zacnym detektywie) w poszukiwaniu Niezwykle Istotnych Informacji, przeglądałem historyczne mapy... po dwoch dniach dałem sobie z tym wszystkim spokój.
I tu właśnie jest pies pogrzebany - czytelnik nie doceni tego, że opowiadanie dzieje się pod tym i tym adresem bo nie ma pojęcia co tam zaszło - a jak mu się to wyłoży w opowiadaniu to zyskuje ono na objętości i robi się nudne od każdego takiego szczegółu. Czytelnik nie doceni tego, że gwiazdy w opowiadaniu układają się w doskonałym porządku (

Co zrobiłem - po tych dwóch dniach stwierdziłem, że mam wystarczająco dużo danych i mogę śmiało pisać. Miałem rację - po tygodniu opowiadanie (120 000 znaków - więc może raczej nowela?) napisane, w razie potrzeby dokształcałem się na bieżąco.
Moja opinia: szczerze radzę unikać nadmiernej dokładności - ostatnimi czasy dwa dobre pomysły na opowiadania utonęły mi w morzu szczegółów i "niezbędnego dokształcania się". Dokładnośc, brak rażących błędów logicznych - dobrze. Diabeł tkwiący w szczegółach - nie, jego lepiej nie pokazywać czytalnikom. Jeszcze się przestraszą.
[ Dodano: Sro 09 Mar, 2011 ]
EDIT:
Znaczy - ja jak najbardziej miałem notatki do tego opowiadania - ba, nawet na tyle dokładne, że zawierały słowa, których użyję i fragmenty scen - ale... heh, większości z tych notatek nie użyłem. Burza mózgu, która doprowadziła do ich powstania wciąż szalała i przydała mi się część z nich, ale doskonale widzę, że można się "wypalić" na etapie notatek i nigdy nie napisać samego tekstu.
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
6
Są chyba dwie szkoły. Jedna mówi, że nie doceni. Kres za nią obstaje. I co? I najbardziej jego znana książka na tym forum to Galeria złamanych piór.Mich'Ael pisze:I tu właśnie jest pies pogrzebany - czytelnik nie doceni tego, że opowiadanie dzieje się pod tym i tym adresem bo nie ma pojęcia co tam zaszło

Druga szkoła mówi, że warto. Za nią obstaje Dukaj. I co? No chyba wiadomo co.

Też tak uważam, aloe nie dlatego, ze się przestraszą. Raczej dlatego, że nam nie uda się tego dobrze napisać. Do tego trzeba mieć łeb jak sklep.Mich'Ael pisze:Moja opinia: szczerze radzę unikać nadmiernej dokładności - ostatnimi czasy dwa dobre pomysły na opowiadania utonęły mi w morzu szczegółów i "niezbędnego dokształcania się". Dokładnośc, brak rażących błędów logicznych - dobrze. Diabeł tkwiący w szczegółach - nie, jego lepiej nie pokazywać czytalnikom. Jeszcze się przestraszą.

I zgadzam się z Romkiem. To kolejne miałkie dywagacje.
Jak chcecie to twórzcie nawet drzewo genealogiczne do piątego pokolenia wstecz, byle byście napisali coś dobrego. Trza siadać na dupie i pisać, a nie ściemniać o pisaniu.
7
No dobra. Czas skomentowac komentarze.
Prawda. Krytyka jest w pełni zrozumiała i spodziewana. Nie podważam. Zgadzam się w pełni. Nie zostaje się pisarzem dużo mówiąc o pisaniu.
Może i nie jestem tytanem pracy i teksty ciekną mi na papier jak krew z nosa, ale, nie chcąc się teraz wykręcać ani tym bardziej wybielać z win oczywistych (W Środę Popielcową jak najsłuszniej posypuję tu głowę popiołem), ruszyłem ten temat nie dla sądów skorupkowych nad ślamazarnym pisarstwem, piętnowania jałowego research'u. Chciałem zbadać stosunek czytelnika do dzieła, dowiedzieć się w jakim stopniu czytelnik jest zdolny docenić ogrom takiej pracy. Czy w ogóle jeszcze potrzebuje takiego spójnego wewnęcznie, rozbudowanego uniwersum dla każej historii, by móc się nią w pełni cieszyć?
Jak często dzieje się, że sam warsztat twórczy, który wydał choćby Pandorę z Avatara czy Śródziemie u Tolkiena, staje się równie ważny co dzieło końcowe. Gdy czytam dobre książki i oglądam przemyślane filmy to zawsze wydaje mi się, że wszystkie te niedopowiedzenia w rzeczywistości nie są rzuconymi od niechcenia hasłami, które czytelniek (widz) sam ma sobie dowolnie wyjaśnić, bo autor poszedł na łatwizne - coś, co może znaczyć cokolwiek nie musi być skrupulatnie i logicznie wyjaśnione, więc mniej roboty - ale jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, że istnieje cały misternie zbudowany świat przedstawiony, którego tylko przekrój mam przed oczyma. I wtedy ssie mnie by zajrzeć pod spód, pod tekst, za scenę, złapać za korzenie tego co wyrasta ponad stronnice, z ekranu. I wierzę święcie, że to tam jest. Fakt, że się bym pomylił złamałoby mi serce do takiej książki. Więc może jednak opłaca się trud światostworzenia perfekcyjnego i ostatecznego w formie?
Doceniacie to? Oczekujecie tego po książkach? Jaki jest wasz stosunek do książek dwuwymiarowych i multiwymiarowych?
P.S. Wybaczcie nieprecyzyjność tytułowego posta. Temat zboczył przez to z domyślnego kursu. Mam nadzieję, że teraz nie tylko padaPada wyczuje o co mi chodziło.
[ Dodano: Sro 09 Mar, 2011 ]
P.P.S. A swoja drogą nie sądzę, żeby były to znowy kolejne miałkie dywagacje. Zdolność do postrzegania i zapotrzebowanie na eksploatowanie przez czytelników literackich Uniwersów jest zagadnieniem, które uzależnia nasz stosunek do pracy. Czy warto urabiać sobie ręce po łokcie? Oni to docenią? Czekają na to? Dostrzegają? Rozumieją? A rynek - jest głodny takich dzieł, wydawnictwa są skłonne publikować "cegły" (Przypominam o "Lamencie miłośnika cegieł" J. Dukaja) i książki o ich uniwersach?
No i co? Dalej "miałkie dywagacje"?
Prawda. Krytyka jest w pełni zrozumiała i spodziewana. Nie podważam. Zgadzam się w pełni. Nie zostaje się pisarzem dużo mówiąc o pisaniu.
Fakt!Trza siadać na dupie i pisać, a nie ściemniać o pisaniu.
Może i nie jestem tytanem pracy i teksty ciekną mi na papier jak krew z nosa, ale, nie chcąc się teraz wykręcać ani tym bardziej wybielać z win oczywistych (W Środę Popielcową jak najsłuszniej posypuję tu głowę popiołem), ruszyłem ten temat nie dla sądów skorupkowych nad ślamazarnym pisarstwem, piętnowania jałowego research'u. Chciałem zbadać stosunek czytelnika do dzieła, dowiedzieć się w jakim stopniu czytelnik jest zdolny docenić ogrom takiej pracy. Czy w ogóle jeszcze potrzebuje takiego spójnego wewnęcznie, rozbudowanego uniwersum dla każej historii, by móc się nią w pełni cieszyć?
Jak często dzieje się, że sam warsztat twórczy, który wydał choćby Pandorę z Avatara czy Śródziemie u Tolkiena, staje się równie ważny co dzieło końcowe. Gdy czytam dobre książki i oglądam przemyślane filmy to zawsze wydaje mi się, że wszystkie te niedopowiedzenia w rzeczywistości nie są rzuconymi od niechcenia hasłami, które czytelniek (widz) sam ma sobie dowolnie wyjaśnić, bo autor poszedł na łatwizne - coś, co może znaczyć cokolwiek nie musi być skrupulatnie i logicznie wyjaśnione, więc mniej roboty - ale jest zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, że istnieje cały misternie zbudowany świat przedstawiony, którego tylko przekrój mam przed oczyma. I wtedy ssie mnie by zajrzeć pod spód, pod tekst, za scenę, złapać za korzenie tego co wyrasta ponad stronnice, z ekranu. I wierzę święcie, że to tam jest. Fakt, że się bym pomylił złamałoby mi serce do takiej książki. Więc może jednak opłaca się trud światostworzenia perfekcyjnego i ostatecznego w formie?
Doceniacie to? Oczekujecie tego po książkach? Jaki jest wasz stosunek do książek dwuwymiarowych i multiwymiarowych?
P.S. Wybaczcie nieprecyzyjność tytułowego posta. Temat zboczył przez to z domyślnego kursu. Mam nadzieję, że teraz nie tylko padaPada wyczuje o co mi chodziło.
[ Dodano: Sro 09 Mar, 2011 ]
P.P.S. A swoja drogą nie sądzę, żeby były to znowy kolejne miałkie dywagacje. Zdolność do postrzegania i zapotrzebowanie na eksploatowanie przez czytelników literackich Uniwersów jest zagadnieniem, które uzależnia nasz stosunek do pracy. Czy warto urabiać sobie ręce po łokcie? Oni to docenią? Czekają na to? Dostrzegają? Rozumieją? A rynek - jest głodny takich dzieł, wydawnictwa są skłonne publikować "cegły" (Przypominam o "Lamencie miłośnika cegieł" J. Dukaja) i książki o ich uniwersach?
No i co? Dalej "miałkie dywagacje"?
8
Ależ nikt nie neguje tego światotwórstwa, ono jest niezbędne!
Ale dlaczego uzależniasz to od liczby stron? Le Guin - "Czarnoksiężnik z Archipelagu" i "Lewa ręka ciemności" to są dwie cienkie książki. A światy zbudowane bardzo bogato. Dlaczego? Zamiast uporczywego opisywactwa, umiejętność wybrania najważniejszych, najlepiej oddziałujących szczegółów. Zastanów się nad tym.
Ale dlaczego uzależniasz to od liczby stron? Le Guin - "Czarnoksiężnik z Archipelagu" i "Lewa ręka ciemności" to są dwie cienkie książki. A światy zbudowane bardzo bogato. Dlaczego? Zamiast uporczywego opisywactwa, umiejętność wybrania najważniejszych, najlepiej oddziałujących szczegółów. Zastanów się nad tym.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
9
Moim zdaniem trzeba wypośrodkować :-) Zbyt ubogi research może się skończyć tym, że kluczowy dla fabuły szczegół okaże się bzdurą i w połowie pisania (albo nie daj borze podczas redakcji) trzeba będzie wszystko zmieniać, abo wywalić do kosza.
Z drugiej strony nadmiar może być dla czytelnika męczący. Zawalenie szczegółami, nic nie wnoszącymi należy dodać, to nie jest najlepsze rozwiązanie.
Moja rada - więcej pisz mniej rozkminiaj :-)
Z drugiej strony nadmiar może być dla czytelnika męczący. Zawalenie szczegółami, nic nie wnoszącymi należy dodać, to nie jest najlepsze rozwiązanie.
Moja rada - więcej pisz mniej rozkminiaj :-)
10
Kiedyś, zbierając materiały do pewnego artykułu (napisanego potem i opublikowanego) natrafiłam na ślady bardzo ciekawej historii, która zaczęła mi się układać w fabułę. Ponieważ działo się to w Gdańsku w 1526 roku (tzw. tumult gdański, początki protestantyzmu i w ogóle sytuacja dość skomplikowana, a do tego jeszcze zaraza w mieście) zaczęłam czytać, szperać, sprawdzać, wiedzy mi przybywało, pytań i niejasności też, aż w końcu miałam dosyć. Zbieranie materiałów do opowiadania niczym się nie różniło od przygotowywania publikacji niebeletrystycznej, a nawet okazało się bardziej uciążliwe, a ja, zamiast jakiejś odskoczni od spraw zawodowych, zafundowałam sobie ich przedłużenie. Perfekcjonizm drogą do śmierci. Pomysłu, nie autora.
Nadal jednak uważam, że dokształcanie się jest konieczne (chociaż w pewnym momencie trzeba skończyć), a w przypadku światów całkowicie wymyślonych liczy się nie tylko jakaś ich ogólna konstrukcja, lecz również jak najdokładniejsze przemyślenie rozmaitych detali, łącznie z tą realistyczną mapą wyimaginowanych krain.
Inna sprawa, co z tego powinno znaleźć się w tekście. Szczegółowa wiedza o rzeczywistości czy to realnej, czy wymyślonej, potrzebna jest przede wszystkim autorowi, nie czytelnikowi. Myślę, że kiedy autor czuje się pewnie w swoim świecie, zna go od podszewki, to czytelnik to wyczuje, nawet jeśli nie będzie zasypywany obfitością detali. Twórczość Ursuli K. Le Guin jest bardzo dobrym przykładem takiego „wierzchołka góry lodowej” – światy, w jakich żyją jej bohaterowie, są nie tylko spójne wewnętrznie, ale i kompletne: mają swoją historię, geografię, systemy wierzeń, politykę, dynastie, obyczaje – i jest to jedynie sprawą talentu autorki, że o tych wszystkich kwestiach wspomina niejako mimochodem, zajmując się losami wykreowanych przez siebie postaci. Ona tła daje takie niby to lekkie, akwarelowe prawie – ale bez żadnych niespójności czy luk.
Książki multiwymiarowe – to jest to.
Nadal jednak uważam, że dokształcanie się jest konieczne (chociaż w pewnym momencie trzeba skończyć), a w przypadku światów całkowicie wymyślonych liczy się nie tylko jakaś ich ogólna konstrukcja, lecz również jak najdokładniejsze przemyślenie rozmaitych detali, łącznie z tą realistyczną mapą wyimaginowanych krain.
Inna sprawa, co z tego powinno znaleźć się w tekście. Szczegółowa wiedza o rzeczywistości czy to realnej, czy wymyślonej, potrzebna jest przede wszystkim autorowi, nie czytelnikowi. Myślę, że kiedy autor czuje się pewnie w swoim świecie, zna go od podszewki, to czytelnik to wyczuje, nawet jeśli nie będzie zasypywany obfitością detali. Twórczość Ursuli K. Le Guin jest bardzo dobrym przykładem takiego „wierzchołka góry lodowej” – światy, w jakich żyją jej bohaterowie, są nie tylko spójne wewnętrznie, ale i kompletne: mają swoją historię, geografię, systemy wierzeń, politykę, dynastie, obyczaje – i jest to jedynie sprawą talentu autorki, że o tych wszystkich kwestiach wspomina niejako mimochodem, zajmując się losami wykreowanych przez siebie postaci. Ona tła daje takie niby to lekkie, akwarelowe prawie – ale bez żadnych niespójności czy luk.
Książki multiwymiarowe – to jest to.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
11
Naszła mnie Złota Myśl dotycząca tego tematu (chyba nie moja własna, wydaje mi się, że kiedyś ją w jakimś bliżej nieokreślonym miejscu przeczytałem):
Jeżeli jakiś szczegół da się usunąć bez szkody dla fabuły i całości opowiadania - jest zbędny.
Moim skromnym zdaniem do tego możesz się z powodzeniem stosować, Człowieku-z-syndromem-detektywa-Monka.
Znaczy - jeżeli to, że morderca jest leworęczny i że miał ciężkie dzieciństwo (opisane w najdrobniejszych szczegółach) nie ma żadnego wpływu na to, co robi w opowiadaniu (sadzi kwiatki przez całe opowiadanie bo jest na emeryturze, a potem go jeden z tych kwiatków, w którym odrodziła się dusza jednej z jego ofiar, zjada w ramach Pakietu Ironia Losu) i na to, co się w opowiadaniu dzieje - jest to Denerwujący Szczegół, który Anglicy, z niejasnych przyczyn, nazywają Czerwonym Śledziem.
Jeżeli jakiś szczegół da się usunąć bez szkody dla fabuły i całości opowiadania - jest zbędny.
Moim skromnym zdaniem do tego możesz się z powodzeniem stosować, Człowieku-z-syndromem-detektywa-Monka.
Znaczy - jeżeli to, że morderca jest leworęczny i że miał ciężkie dzieciństwo (opisane w najdrobniejszych szczegółach) nie ma żadnego wpływu na to, co robi w opowiadaniu (sadzi kwiatki przez całe opowiadanie bo jest na emeryturze, a potem go jeden z tych kwiatków, w którym odrodziła się dusza jednej z jego ofiar, zjada w ramach Pakietu Ironia Losu) i na to, co się w opowiadaniu dzieje - jest to Denerwujący Szczegół, który Anglicy, z niejasnych przyczyn, nazywają Czerwonym Śledziem.

Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
12
Trochę się z tym nie zgodzę. Czym byłyby np. kryminały bez tysięcy nieistotnych szczegółów, które wprowadzają w błąd detektywa i czytelników, sprowadzają na manowce, denerwują, bo tylko jeden spośród nich okaże się kluczowy dla znalezienia mordercy? Czym byłyby powieści niektórych autorów (np. Saramago, Murakami) bez licznych dygresji, szczegółowych opisów, rozwiniętych porównań, jak to kwiaty w wazonie były zwiędłe jak niedopieszczone czterdziestoletnie kobiety itp., itd.Jeżeli jakiś szczegół da się usunąć bez szkody dla fabuły i całości opowiadania - jest zbędny

Ale fakt, nie można przesadzać, zwłaszcza jeżeli wskutek nadmiaru szczegółów wyjdzie nam już nie opowiadanie, a jeszcze nie powieść.
Jeżeli o mnie chodzi, to nawet jeśli nie upycham w opowiadaniu szczegółów z "researchu", to lubię je znać, czyli jeżeli piszę w osadzonej w XIX wieku historii "bohater zjadł lekkie śniadanie", to czasami tylko dla siebie sprawdzam w "Historii życia prywatnego", co się w XIX wieku na śniadanie jadało. Czy były już kanapki? A kiedy wynaleziono płatki śniadaniowe? A skąd wziął rzeczy na śniadanie? Kupił, przyniosła gospodyni, żona zrobiła zakupy? A jeżeli tak, to gdzie? Czasami się okaże, że śniadań się nie jadało i ktoś może się tego czepić



13
Ależ te nieistotne szczegóły, pełnią, jak zauważasz, konkretną funkcję fabularną, dlatego nie dotyczy ich propozycja Mich`Aela.Dreammy pisze:Czym byłyby np. kryminały bez tysięcy nieistotnych szczegółów, które wprowadzają w błąd detektywa i czytelników, sprowadzają na manowce, denerwują, bo tylko jeden spośród nich okaże się kluczowy dla znalezienia mordercy?
Problem jest innego rodzaju - weźmy takiego "Moby Dicka" Melville`a. Tomisko obszerne, ale gdybym dokonał "redakcji" zgodnie z propozycją usuwania rzeczy niewnoszących nic do fabuły mogłoby się okazać, że ostała się jeno nowelka :-) A co z klimatem, budowaniem nastroju, edukacją (a jakże), tworzeniem rozbudowanego tła, filozofią w literaturze, spostrzeżeniami autora?
Nie da się jednoznacznie powiedzieć jak pisać. Chcesz stworzyć rzecz łatwą prostą i przyjemną, żeby zrozumiał ją i przetrawił nawet debil? Pisz prosto, unikaj dłużyzn, rzuć czasem jakimś przaśnym żartem i do przodu. Pamiętaj o szklanym języku - materia literacka niech będzie całkowicie przejrzysta, niech czytelnik nawet na chwilę nie zastanawia się nad tym jak coś napisałeś, tylko niech pędzi przez fabułę na złamanie karku.
Jak zależy ci na literackim pięknu, skup się na budowaniu doskonałych zdań.
Chcesz pokazać swoją erudycję i nieprawdopodobną zdolność obeserwacji buduj świat przedstawiony w z najdrobniejszych szczegółów i śmiało dziel się swoimi genialnymi spostrzeżeniami.
Ja ze swojej strony, jako osoba czytająca najróżniejsze rzeczy - od najpodlejszej szmiry i etykietek na słoikach od musztardy po literaturę ciężkawą w odbiorze, ale intelektualnie wynagradzającą - powiem tym wszystkim, którzy uważają, że jest jeden sposób na pisanie - mylicie się :-)
A ty LU, przestań ględzić tylko siadaj na dupie i pisz - risercz już zrobiłeś, więc przestań szukać wymówek - to żaden syndrom detektywa Szponka, tylko masz za dużo wolnego czasu, za dużo myślisz i za nisko się cenisz. Zamiast wysmażać kolejny post na forum napisałbyś rozdział książki, bo pomysły krążą ci po głowie, ale nie potrafisz ich dociągnąć do końca.
Może nasza krótka rozmowa nie daje mi prawa do oceniania ciebie i twierdzenia, że choć trochę cię znam i rozumiem, ale mimo to będę twierdził, że powinieneś pisać, nie zastanawiać się zbyt długo i nie tracić tym samym czasu, pisać i (KU&^$%&^$) PISAĆ.
Dziękuję za uwagę. :-)
14
Rozwlekłe wywody z dziedziny cetologii w Moby Dicku służą konkretnemu celowi - w ostatecznym rozrachunku mają pokazać czytalnikowi, że tak naprawdę mało wiemy o świecie i wielorybach. Mimo całej przedstawionej wiedzy, Ahaba i jego relacji z tytułowym ssakiem morskim nijak nie da się zrozumiec i ostatecznie wyjaśnić. Zwłaszcza zaś dotyczy to zachowania tego drugiego.Maladrill pisze:Problem jest innego rodzaju - weźmy takiego "Moby Dicka" Melville`a. Tomisko obszerne, ale gdybym dokonał "redakcji" zgodnie z propozycją usuwania rzeczy niewnoszących nic do fabuły mogłoby się okazać, że ostała się jeno nowelka

Dawno temu omawiałem tę książkę na literaturze amerykańskiej więc nie zgodzę się z propozycją takiej redakcji tekstu. Stephen King też by się nie zgodził - we wstępnie do jednej ze swoich książek (chyba "Nocna zmiana"?) napisał, że z radością zje przesłaną mu pracę naukową pt. "Elementy fabuły w Moby Dicku". Znaczy, pracę sugerującą, że te wszystkie pozornie nadmiarowe opisy NIC nie dodają do fabuły...
One SĄ znaczące - książka byłaby czymś całkowicie innym po ich usunięciu - czyli, tak samo jak szczegóły wprowadzające w bład detektywa, są one ważne i nie można ich usunąc bez szkody dla opowieści.
Może sprecyzuję tę Złotą Myśl, którą żem wcześniej podał: mamy w opowiadaniu zombiaki, które atakują ludzi, ale po przeczytaniu okazuje się, że zombiaki nie robią nic szczególnie zombiakowatego (mózgów nie wyjadają, nie domagają się ich w sposób zdecydowany acz niemrawy itp.) więc równie dobrze możnaby ich zastąpić mocno zdenerwowanymi ludźmi; dalej: podawanie szczegółów dotyczących stroju, wyglądu, obuwia głównego bohatera oraz jego rodziny do szóstego pokolenia wstecz też jest raczej zbędne w miażdżącej większości przypadków, prawda?
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?
15
Namieszałeś trochę.
To co opisujesz na podstawie swojego przypadku to zwyczajny perfekcjonizm.
Natomiast przy okazji porównań do schizofrenii i sawantyzmu trzeba powiedzieć, że Monk perfekcjonistą nie jest. On ma nerwicę natręctw.
A właściwie taką serialową i wyidealizowaną wersje tej przypadłości.
To co opisujesz na podstawie swojego przypadku to zwyczajny perfekcjonizm.
Natomiast przy okazji porównań do schizofrenii i sawantyzmu trzeba powiedzieć, że Monk perfekcjonistą nie jest. On ma nerwicę natręctw.
A właściwie taką serialową i wyidealizowaną wersje tej przypadłości.
Bardzo roztropnie jest wątpić. - Voltaire