orfanato

1
Następnej jesieni dotrzemy na krawędź świata.
Każdy ze swoją własną plakietką, ze szczurem
na ramieniu. Przy drodze rozstawimy kosze,
podamy w nich bułki i kefir.

Tak naprawdę nikt nas nie powołał. Działamy
po omacku na przekór ruchom zwietrzałego powietrza.
Stukot ołówków, szczątki starej kolarki; zagramy w zbijaka
kulą ulepioną ze Świata Młodych.

Na asfaltowym placu zabaw przetopionym na parking
wynajęte dzieci rozsypią okruchy kanapek.
Otrzepiemy się z nich w oddaleniu.

Wetrzemy grafit w papierową ziemię.
coś wyrosło pod lewą ręką Marchwiarza
Zablokowany

Wróć do „Poezja biała”

cron