SMOK I RYCERZ
Tego dnia śniadanie króla było jak zwykle niezwykle wykwintne: parówki, grzanki, masło, sześć rodzajów sera, dżem z czarnej porzeczki i kawa zbożowa z mlekiem i cynamonem. Król bardzo lubił sobie podjeść i jednocześnie bardzo nie lubił, kiedy ktoś mu w tym, „do cholery!”, przeszkadzał. Nie dziwmy się więc, że kiedy w trakcie obierania czwartej dopiero parówki usłyszał nieśmiałe pukanie do drzwi, ryknął;
- Nie ma mnie!!!
Ale to nic nie pomogło; drzwi uchyliły się i król ujrzał w szparze siwą głowę swojego marszałka dworu.
- Przepraszam, Wasza Wysokość - odezwał się teatralnym szeptem marszałek - ale to bardzo ważne.
Król mruknął coś niezbyt przyjaźnie, ale cóż było począć - najpierw obowiązek, a potem przyjemność. Zresztą parówka już powoli zaczynała stygnąć mu w palcach, a on nie cierpiał zimnych parówek prawie tak samo, jak przeszkadzania mu w ich zjadaniu.
- Co jest? - spytał wycierając swoje dostojne palce w obrus i poprawiając koronę.
- Nortimer ma poważny kłopot - powiedział cicho marszałek wsuwając się do komnaty. - Przyszedł prosić cię o pomoc. Racz go wysłuchać, panie.
Król bez słowa wstał i wyszedł na balkon. Na zamkowym dziedzińcu leżał ogromny smok. Nie wyglądał najlepiej: lewą łapę miał okręconą jakąś brudną szmatą, cały prawy bok pokłuty, a w dodatku - ogromne sińce pod oczami.
- Co się stało, Norty? - spytał zatroskany król. Jeszcze nigdy nie widział Nortimera w tak opłakanym stanie.
- Wasza Wysokość... - jęknął głucho smok podnosząc swój ogromny łeb. - Ja już dłużej nie mogę... Od czternastu dni jakiś furiat nie daje mi spokoju; goni mnie konno po całym kraju, wywija mieczem i piką i przez cały czas wrzeszczy, żebym uwolnił jakąś tam Eulaliję, bo inaczej posieka mnie na plasterki. A ja przecież nic nie wiem o żadnej Eulaliji, słowo honoru, że nic nie wiem - tu smoczysko grzmotnęło się prawą łapą w piersi, aż zadudniło.
Król nerwowo przygryzł wąsa. „Ani chybi to znowu ktoś z Baranii” - pomyślał. „Co ja się z nimi mam?! Będę chyba musiał wystosować ostrą notę do tamtejszego monarchy.”
- Hej, mości marszałku! - krzyknął w głąb komnaty. - Sprowadź mi tu zaraz maga Doriana! A ty, mój drogi - zwrócił się do Nortimera - zechciej zaczekać parę chwil. Myślę, że Dorian będzie wiedział, jak cię uwolnić od tego delikwenta, który tak zalazł ci za skórę.
- Wzywałeś mnie, panie? - usłyszał za plecami szeleszczący głos Doriana.
Odwrócił się i na widok pogodnej twarzy maga głęboki spokój wypełnił mu serce i cały jego majestat. Skinieniem głowy przywołał maga do siebie na balkon.
- Znowu jakiś błędny rycerz? - zapytał ów, gdy tylko dojrzał Nortimera.
- Tak - odparł posępnie smok - i to już piąty w tym roku. Ja to mam pecha! Że też ci ludzie są tacy... - urwał nagle.
Nastąpiła taka niezręczna chwila ciszy, którą przerwał stanowczy głos króla.
- Dorianie, załatw to szybko. Nortimer wygląda przecież tak potwornie, że aż żałość bierze - tu ukradkiem otarł łzę.
- Do usług, Wasza Wysokość - odpowiedział mag, po czym skłonił się nisko i opuścił komnatę.
Po całym dniu wędrówki udało mu się wreszcie dotrzeć do miejsca, gdzie popasał rzeczony błędny rycerz. Zbrojny mąż uniósł się nieco na jego widok i powitał go uprzejmym skinieniem głowy. Dorian przykucnął przy ognisku i bez żadnych osłonek powiedział:
- W tym kraju smoki są pod ochroną.
Rycerz spojrzał na niego zdumiony.
- To jest niemożliwe! - wykrzyknął. - Przecież smoki to złe, przewrotne i okrutne bestie, które porywają księżniczki!
Dorian lekceważąco machnął ręką.
- To bajki - powiedział.
- To najprawdziwsza prawda - zaperzył się rycerz. - Chyba sam wiem o tym najlepiej, bo zanim przywędrowałem w te strony zabiłem cały tuzin smoków!
Mag gwizdnął cicho przez zęby. „To niebezpieczny facet” - pomyślał. „Normalnie – recydywa. Z takim to trzeba gadać inaczej...”
- Uwaga! - krzyknął nagle wskazując ręką w przestrzeń gdzieś z tyłu. - Smok!
Rycerz błyskawicznie zerwał się na równe nogi i obejrzał za siebie. Mag, choć właśnie na to czekał, zdziwił się nieco, że ludzie dają się jeszcze nabierać na takie stare numery. Ale nie miał czasu na filozofowanie; ujął tęgo w obie dłonie swoją magiczną pałę i z całych sił przylał nią rycerzowi w łeb. Chciał dla pewności poprawić z backhandu, ale nie było takiej potrzeby. Rycerz nawet nie pisnął, tylko lekko, zwiewnie osunął się na ziemię. Dorian zarzucił sobie na ramię jego bezwładne ciało i powlókł się do swojej siedziby, posapując cicho z wysiłku. A w drodze zastanawiał się, jakie też imię nada król smokowi, w którego on, mag Dorian, zamieni tego durnego osiłka.
SMOK I RYCERZ
1
Ostatnio zmieniony pt 13 cze 2014, 23:07 przez MaciejŚlużyński, łącznie zmieniany 4 razy.