W Poszukiwaniu Przeznaczenia- Podróż do Nikąd

1
Słońce wychodziło właśnie, jak co dzień zza horyzontu oświetlając królestwo Edenu. Ptaki skakały po drzewach i ćwierkały radośnie z powodu nastania świtu. Wilki powoli opuszczały swoje jaskinie by przygotować się do polowań. Wszystko przebiegało tak jak zawsze. Nagle jednak gdzieś w ogromny pałacu górującym nad miastem rozległ się głośny krzyk:

- Dziś jest przecież czwartek! Więc nie wmawiajcie mi tu, że okradli nas dopiero czwarty raz w tym tygodniu. Za co ja płacę strażnikom?! – Ryknął król, Lehiel w stronę dwóch posłańców przynoszących niezbyt radosne wieści. Cała ta scena rozgrywała się w sypialni władcy podirytowanego niekompetencją strażników. Z gospodarstw znajdujących się trochę na zachód od miasta znów ukradziono zwierzęta hodowlane.

Dwójka młodych posłańców, przynoszących tę wieść, nie wiedziała co powiedzieć. Gdyby zdecydowali się oznajmić prawdę, że strażnicy upili się i zasnęli jak zwykle, zostaliby pewnie skazani na śmierć, a w najlepszym wypadku uznani za donosicieli i zabici przez rodziny strażników. Spojrzeli tylko w stronę swego władcy próbując sformułować sensowną wypowiedz.. Lehiel wstał z łóżka, ubrany był w aksamitną białą koszulę nocną. Jego ciało było niezwykle umięśnione i robiło ogromne wrażenie na wszystkich mieszkańcach miasta. Ogolona na łyso głowa także dodawała mu respektu. Popatrzył swymi jasnozielonymi oczyma na dwóch młokosów i dodał:

-Jeśli za dziesięć sekund nie usłyszę odpowiedzi to wyślę waszym rodzicom listy kondolencyjne z powodu śmierci synów! – Te słowa wywołały jeszcze większe zakłopotanie na ich twarzy, jednak w końcu jeden z nich odpowiedział łamliwym głosem:

- To nie była wina strażników. Złodzieje z Elizejskich Pól dysponują niezwykle utalentowanymi złodziejami, ciężko ich dostrzec nawet w dzień a co dopiero w nocy.

-Jakie tym razem były straty? – spytał trochę uspokojony już Lehiel.

- Dwie owce, cztery konie i trzy kozy – wyrecytował drugi posłaniec.

- Jak tak dalej pójdzie, to do zimy ukradną nam wszystkie zapasy i zwierzęta, chyba lepiej będzie poświęcić kilkuset rycerzy niż dawać sobą tak pomiatać – powiedział król siadając na łóżko i zaczął się zastanawiać, czy rzeczywiście rozpocząć wojnę. Dawniej Eden i Elizejskie Pola były jednym miastem. Jednak człowiek imieniem Warren postanowił sprzeciwić się rządom Lehiela i zebrał wystarczającą ilość zwolenników by wynieść się z Edenu i założyć kilka kilometrów na północ wrogą osadę, którą nazwał Elizejskie Pola.

- Czy możemy już odejść? – spytał jeden z posłańców, widząc, że król siedzi zamyślony i nie zwraca na nich uwagi.

- Tak, ale mam dla was jeszcze jedno zadanie. Co do rozpoczęcia wojny to przedyskutuję to jeszcze z doradcami, ale przydałoby się wysłać kogoś na rekonesans terenów przygranicznych. Stacjonujący tam Woker, co chwilę zamęcza mnie raportami, że jest napadany i poniżany przez strażników Elizejskich Pól. Wyruszcie natychmiast do koszar i porozmawiajcie z tym facetem przy wejściu, który załatwia formalności. Niech wyśle do zbadania granic najgorszego rycerza, jaki służy w naszej armii. Całkiem prawdopodobne, że go zabiją, a nie mam zamiaru tracić przydatnych wojowników. Aha, jeszcze jedno niech idzie pieszo w jakiejś lekkiej zbroi. Jeśli wybierze już jakiegoś idiotę to szkoda marnować jeszcze konia – rzekł, Lehiel, na co chłopcy kiwnęli głowami i szybko opuścili pałac królewski by wypełnić polecenia swego władcy.





- Już jestem – rzekł Tosnar przed obliczem małego zgarbionego mężczyzny wypełniającego właśnie stos papierów znajdujących się na biurku, przy którym siedział.

- No wreszcie, zabieraj swojego giermka, weź jakiś sztylet i jazda na granicę z Elizejskimi Polami zbadać, co się tam dzieje – odpowiedział mierząc wzrokiem małego, chudego rycerza przed sobą.

- Dl… Dlaczego akurat ja? – wyjąkał tylko, rycerz. Jego mizerna twarz stała się cała blada a czarne włosy zdawały się nawet siwieć ze strachu. Spojrzał swymi ciemnozielonymi oczami prosto na księgowego z nadzieją, że może to jakaś pomyłka.

- Nie marudź mam dużo roboty. Do zobaczenia – Zakończył rozmowę i wrócił do wypełniania swoich papierów. Tosnar wolnym krokiem opuścił malutki marmurowy budynek, w którym załatwiano wszystkie formalności i stanął na środku placu w koszarach. Wpatrywał się w czarną ziemię, zastanawiając się nad swą przyszłością. Rycerzem został tylko, dlatego ponieważ był pewny, że nie będzie żadnej wojny. Założyciel tego miasta przypłynął kiedyś na tą wyspę w celu stworzenia idealnej cywilizacji. Chciał ustrzec całkowicie od zła to miejsce nazywając się Arkadią- krainą wiecznej szczęśliwości. Nawet mu się to udawało, jednak po jego śmierci wszystko się rozsypało. I tak oto Tosnar miał wyruszyć na wyprawę, która pewnie zakończy się jego śmiercią. Przynajmniej będzie z nim jego wierny giermek – pomyślał widząc chłopaka mijającego właśnie bramę oddzielającą koszary od reszty miasta. Było mu na imię Aron. Był wysoki na prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i znacznie potężniejszą budowę ciała od swego rycerza. Miał krótko ścięte ciemnobrązowe włosy i ciemnozielone oczy, którymi patrzył teraz na swego rycerza, podążając ku niemu powoli.

- Witaj Aronie, dziś czeka nas ciężki dzień – Rzekł Tosnar, gdy giermek stał już kilka metrów od niego.

- Dostaliśmy zadanie, wyruszenia do granicy miasta, a jak pewnie wiesz, nie jest tam bezpiecznie – dodał podkreślają słowo dostaliśmy na wypadek, gdyby Aron zamierzał jakoś się z tego wywinąć.

- Wyruszamy już teraz? – zapytał giermek beztrosko, jakby nie przejmował się wcale perspektywą spotkania ze śmiertelnie niebezpiecznymi, strażnikami Elizejskich Pól.

- Tak, niestety będziemy musieli iść pieszo, weź trochę jedzenia i wody. Ja idę się przygotować na wypadek spotkania z wrogiem – powiedział Tosnar, powoli ruszając w stronę zbrojowni znajdującej się na zachód. Aron pobiegł w przeciwnym kierunku, gdzie znajdował się sad, z którego chciał zebrać owoce.

- Cholerne drzwi – szepnął Tosnar próbując z całych sił otworzyć ciężkie stalowe wejście do koszar, które jednak nie chciało nawet drgnąć.

- Ty fajtłapo – westchnął rycerz, który szedł kilka metrów za nim. Bez problemu, mocnym szarpnięciem otworzył drzwi.

- Dziękuję – mruknął Tosnar, ale rycerz nie zwracał na niego uwagi i zniknął gdzieś wewnątrz budynku.

Wszedł za nim do środka i zabolała go głowa, jak zwykle widząc tak ogromny zbiór broni i pancerzy. Na lewo stało kilkadziesiąt regałów wypełnionych zbrojami płytowymi, skórzanymi i kolczugami. Na prawo kilkanaście stojaków, na których znajdowało się kilkaset mieczy i toporów. Z tyłu budynku znajdował się ogromny zbiór różnorodnych tarcz.. środkową część pomieszczenia zajmowały kołczany, łuki i kusze poukładane w skrzyniach. Tosnar bez zastanowienia włożył na siebie lekka skórzaną zbroję, następnie zaczął szukać jakiegoś lekkiego miecza, który unosił bez problemu. Gdy znalazł zabrał również małą okrągłą tarczę i zniknął z budynku żeby nie narażać się więcej na drwiące spojrzenie rycerza przebywającego z nim w koszarach. Aron był już gotowy i stał przy wyjściowej bramie z workiem wypełnionym owocami, pojemnikami z wodą i kompasem na wszelki wypadek.

- To głupie, powinni ci przecież dać jakiegoś konia – zwrócił się giermek do swego rycerza, gdy ten był już przy bramie wyjściowej. Zignorował on jednak to pytanie wiedząc, że po prostu nie nadaje się do takich zadań, a wysłany zostaje tylko po to, by się go pozbyć. Szybko wyszli z wojskowej części miasta i maszerowali, wolnym krokiem przez zwykłe drewniane lub ceglane domki. Niektóre dzieci spoglądały z szacunkiem na rycerza i jego giermka, lecz większość szydziła z niego głośno widząc słabą budowę ciała i niezbyt przystojną twarz. Aron wiedział, że Tosnar jest powszechnie uważany za idiotę, ale lubił go i nie chciał być przydzielony do służenia innemu rycerzowi, mimo namolnych próśb ojca. W pewnym momencie Tosnar, nagle zatrzymał się przy jednym z budynków.

- Tu mieszka Roland? – Spytał giermka, na co ten skinął potakująco głową. Rycerz nie zastanawiał się długo i pociągnął klamkę, wchodząc to budynku. Gospodarz prowadził salon bukmacherski w którym można było obstawić niemal wszystko, zaczynając od tego, co będzie miał dziś na obiad król, kończąc na tym kiedy błyskawica uderzy w drzewo. W całym jego mieszkaniu było pełno porozwieszanych karteczek z przeróżnych zakładów. Mieszkał on sam, więc miał dość miejsca by pozwolić sobie na takie przedsięwzięcie.

- Witam, chciałbym obstawić swoją śmierć podczas wyprawy do granicy z Elizejskimi Polami – rzekł łamliwym głosem Tosnar, co ogromnie zdziwiło i przestraszyło Arona. Roland odłożył pióro i jego mądre zielone oczy popatrzyły zimno w stronę rycerza.. Roland miał bogaty życiorys, przed zamieszkaniem w owej chatce toczył już bitwy z Warrenem. Pamiętał także czasy, zanim mieszkańcy tak zwanych teraz Elizejskich Pól zbuntowali się i mieszkali tutaj w mieście zwanym kiedyś Arkadią, więc jak nikt mógł ocenić sytuację, jaka panowała, lub mogła panować na północnej części wyspy. Gdy wstał było widać, że jego mięśnie pamiętają czasy treningów, które odbywał jakiś czas temu, będąc głównym dowódcą wojsk króla i choć nie był zbyt wysoki, dobrze prezentował się w półmroku swojego pokoju. Podszedł do szafki i zabrał z półki kawałek papieru, po czym znów usiadł przy biurku i znów spojrzał na Tosnara mówiąc:

- Słaby kurs, za jednego postawionego miedziaka, dostaniesz trzy. Jeśli obstawisz, że przeżyjesz wtedy za jednego otrzymasz pięć. Choć widać, że nastawiłeś się negatywnie, co do tej wyprawy. Aron ciągle przyglądał się całkowicie zdezorientowany na swego rycerza, nie wiedząc czy to żart, czy naprawdę może on umrzeć, a wtedy jego czeka pewnie podobny los.

Tosnar położył na biurku cztery miedziaki i powiedział z udawanym uśmiechem:

- Mam nadzieję, że uda mi się przeżyć, ale trzeba patrzeć na to obiektywnie i istnieje duża szansa, że opuszczę ten świat. Przynajmniej za wygrane pieniądze moja rodzina zafunduje mi jakiś grób i wygram pierwszy w życiu zakład. Mam nadzieję, że będziesz taki uprzejmy i zaniesiesz mojej mamie te pieniądze – po tych słowach zabrał Rolandowi kartę i zapisał na niej jego piórem adres swojej matki.

- Nie ma sprawy – powiedział Roland biorąc powrotem kartkę i pióro. Szybko skończył wypisywać szczegóły zakładu i schował pieniądze w szufladzie, nieźle wypełnionej już zresztą dzięki innym zakładom.

- Ty nie chcesz nic obstawić? – Spytał jeszcze Arona, gdy Tosnar chciał już wychodzić.

- N… Nie – wyjąkał tylko, ciągle jeszcze przestraszony faktem, że może nie wrócić już z tej wyprawy.

- Widać masz niezłego stracha. Nie ma się czym przejmować, dziennie ginie parę osób na naszej wyspie i każdy może być następny- spróbował pocieszyć giermka, Roland, lecz nic z tego nie wyszło jak można się było spodziewać.

- Do zobaczenia – pożegnał się Tosnar i opuścił wraz z Aronem mieszkanie. Minęli jeszcze po drodze kilkanaście budynków, aż w końcu przed nimi pojawiła się brama miasta. Strażnik, gdy tylko ich dostrzegł zaczął otwierać ją, by mogli opuścić Eden. Mijając go, Tosnar usłyszał cichy chichot, ale nie przejmował się tym i pewnym krokiem ruszył przez drewniany pomost, zawieszony nad fosą. Aron obserwował pływające pod nimi krokodyle i w głowie narodziło mu się dziwne pytanie, które musiał zadać swemu rycerzowi:

- Przecież te krokodyle, nie potrafią wyjść z tej fosy, więc nie mają co jeść. Dlaczego jeszcze nie umarły z głodu?

Tosnar zaśmiał się dyskretnie, odpowiadając:

- Przecież strażnicy wrzucają im tam mięso. Pomyśl czasem, zanim zadasz pytanie, ponieważ te było śmieszne i wystarczyło trochę logicznego myślenia by dojść do konkluzji. – Giermek zaczerwienił się zdając sobie sprawę ze swej głupoty i zamilkł, nie chcąc mieć więcej okazji, na kolejne wpadki. Ruszyli przez otaczające ich równiny, ścieżką wiodącą między pojedynczymi drzewami i krzakami. Był to teren, służący jako miejsce przemyśleń dla poetów piszących w samotności wiersze o niespełnionych uczuciach i okrutnym świecie. Także dla wygnańców z miast, nie mających się gdzie podziać. Maszerowali oni tak przez kilkanaście minut, aż w końcu, trudy wędrówki dały im się we znaki.

- Cholera to najlżejszy miecz i tarcza jakie produkują, a już mi ręce opadają – westchnął Tosnar, zatrzymując się i rzucając na ziemię ekwipunek.

- Mogłeś poprosić o konia – odezwał się Aron, ale znów niebyt trafnie, ponieważ przypomniał tylko rycerzowi, że został wysłany tylko po, to żeby się go pozbyć i szkoda im było nawet marnować konia, choć mieli ich kilkaset.

- Już niedaleko, teraz odpoczniemy parę minut i zjemy coś. Jeśli się nie mylę, to niecałe dwa kilometry stąd znajduje się chatka Wokera, który jest strażnikiem Edenu, stacjonującym w pobliżu granicy. Zostawimy u niego sprzęt.

- Nigdy nie słyszałem o żadnym strażniku po naszej strony granicy – rzekł zdumiony Aron.

- Raczej nikt się nim nie chwali. Kiedy przebywał w mieście, znany był ze zbyt głośnego wyrażania myśli i aroganckiego zachowania. W końcu, zaproponowano mu pracę przy granicy. Zgodził się od razu ponieważ dawano mu ogromne pieniądze. W umowie jest jednak kruczek i jeśli opuści on miejsce pracy zostanie uznany za zdrajcę i stracony. Kiedy mu o tym powiedziano trochę się wkurzył. Podobno gdy spotyka mieszkańców lasu, lub spacerujących mieszkańców Edenu zgrywa twardziela. Jednak, czasami odwiedzają go także strażnicy z Elizejskich Pól i wyładowują na nim agresję oraz kradną z chatki co tylko się da. Pisał już kilkanaście podań o urlop, albo najlepiej zwolnienie, jednak nasi urzędnicy śmieją się tylko pod nosem czytając kolejne wiadomości przynoszone przez posłańców, którzy mają sprawdzać co u niego słychać. Jego pieniądze zostają w mieście, przekazywane rodzicom. Przynajmniej mają jakiś pożytek z nie umiejącego trzymać języka za zębami syna. – Tosnar, kończąc opowieść, zjadł dwa jabłka i ruszyli w dalszą drogę do nieszczęsnego Wokera. Po kilkunastu minutach drogi, dostrzegli małą, drewnianą chatkę i siedzącego przed nią, na krześle człowieka. Spoglądał on na nich czujnym wzrokiem, miał krótko ścięte czarne włosy i pewny siebie wyraz twarzy. Ubrany był w jakieś stare szmaciane łachmany, które nie wyglądały zbyt pięknie. Drzwi do chatki były kompletnie zdemolowane, a właściwie wcale ich nie było z wyjątkiem zawiasów.

- Nie za wcześnie na posiłek? – zapytał Woker, ale gdy przyjrzał się bliżej przybyszom, zorientował się, że nie są to dostawcy pokarmu, ponieważ nie dość, że wyglądali jakoś dziwnie, to w dodatku nie mieli ze sobą koni.

- Witam, czy mogę cię prosić o przechowanie mojej tarczy, oraz prowiantu? – Spytał Tosnar nie zwracając uwagi na pytanie strażnika.

- Co was tu sprowadza? – Zadał kolejne pytanie Woker. Rycerz, nie chciał dłużej bawić się w te ignorowanie cudzych pytań i zadawanie własnych więc odpowiedział:

- Król wysłał mnie bym zbadał granicę z Elizejskimi Polami.

- Idiota. Wątpię żebyś wrócił stamtąd żywy. Na pewno jest ich tam co najmniej kilkunastu. Czasami nawet tutaj paru przychodzi, choć to miejsce znajduje się daleko od granicy, której położenie jest czysto teoretyczne . Zostawcie jak najwięcej rzeczy, przyda mi się dodatkowe jedzenie- powiedział Woker, wstając z krzesła i ruszając powoli w stronę chatki.

- Idź za nim i zabierz to – rzekł Tosnar do Arona, podając mu tarczę. Giermek posłuchał go i ruszył wolnym krokiem za strażnikiem.

Dom był raczej mało zadbany. Widział tam niepoukładane ubrania na łóżku, różne pergaminy leżące na stole oraz inne rozmaite przedmioty, porozrzucane gdzie popadnie. Prowiant, kompas i tarczę położył w wyznaczone przez gospodarza miejsce w rogu pokoju.

- Jeśli kiedykolwiek będziesz szukał pracy, nigdy nie decyduj się na zawód strażnika granicznego. To najgorsze zajęcie na tej zasranej wyspie – podzielił się swym doświadczeniem z Aronem, Woker i opuścili jego mieszkanie.

- Dzięki i do zobaczenia – rzekł Tosnar gdy dołączył do niego giermek.

- Napraw lepiej te drzwi, bo w zimę mogą być niezłe mrozy – dodał złośliwie i ruszył w dalszą drogę przed siebie, po wąskiej ścieżce między kępami trawy. Napięcie coraz bardziej wzrastało w miarę zbliżania się do granicy. Aron był już cały spocony i to nie z powodu temperatury, która utrzymywała się w granicach dwudziestu pięciu stopni. Tosnar zatrzymał się po paru minutach gdy doszli do znajdującego się po ich lewej stronie pola. Przez głowę przeszła mu pewna myśl. Nie musiał przecież wcale iść dalej. Mógł wrócić i oznajmić, że jest tam na przykład jedenastu strażników. Król raczej nie wzywałby magów by sprawdzili czarami jego prawdomówność. Jedyne co przemawiało za wykonaniem misji, to pieniądze jakie dostałby na trumnę i obowiązek służenia miastu, które miał głęboko w dupie.

- Idziemy dalej? – zapytał w końcu Aron, kończąc rozmyślania rycerza. Pytanie to na tyle wybiło z rytmu Tosnara, że całkowicie zapomniał o swoim planie i postanowił wykonać zadanie. Rycerz najpierw spojrzał na rozciągającą się przed nim otwartą przestrzeń i szybko zrezygnował z tej drogi.

- Trzeba przejść przez to pole, pszenica będzie dobrą osłoną i przynajmniej nie zobaczą nas z daleka – odpowiedział zbierając resztki nadziei, że dzięki dobremu ukształtowaniu terenu, uda im się przejść niepostrzeżenie. Tym bardziej, że za polem znajdował się las. Droga nie była zbyt wygodna i stada insektów z ochotą wskakiwały na nieproszonych gości, ale zawsze lepsze było to niż spotkanie oko z oko z niebezpiecznymi i nieprzewidywalnymi strażnikami Elizejskich Pól. Dosyć szybko udało im się opuścić pole i wyjść znów na ścieżkę. Jakieś trzysta metrów od nich rozpalone było ognisko, przy którym siedziało kilka osób, pewnie strażników, choć Tosnar nie widział ich dokładnie z takiej odległości.

- Jeśli dobrze uczyli mnie w szkole, to granica jest kilkaset metrów dalej. Pewnie niedługo przeniosą sobie ją przed bramy naszego miasta – szepnął rycerz do giermka, choć mógł spokojnie mówić, ponieważ nie było mowy by ktoś ich usłyszał. Znów naszła go ochota by zawrócić, jednak szybko myśl ta znikła z jego głowy. Był zbyt blisko celu. Wystarczyło teraz przejść ten las, zobaczyć co jest za nim i wrócić w blasku chwały, czego nikt pewnie się nie spodziewa. żaden z siedzących przy ognisku ludzi nie miał twarzy zwróconej ku polu, więc dwójka zwiadowców mogła bez problemu przebiec kilkanaście metrów dzielących ich od lasu.

- Co za idioci, robią sobie ognisko obok lasu, a przecież logiczne jest, że każdy nieproszony gość będzie chciał schować się w lesie – niemalże wykrzyczał uradowany Aron, ale szybko oberwał po głowie od zdenerwowanego rycerza.

- Ciszej, to ty jesteś idiotą. Oni są niezwykle cwani, chcą ci wmówić, że jesteś bezpieczny a zaraz wyskoczą niewiadomo skąd i nas pozamiatają – szepnął Tosnar, starannie ukrywając złość, żeby nie wykrzyczeć tych słów. Zaczęli iść powoli, rozglądając się dokładnie i przysłuchując się odgłosom wiatru i ptaków, próbując wśród nich dosłyszeć jakieś dźwięki wydawane przez ludzi. Rycerz nagle zauważył przed sobą zbyt duże skupisko liści. Jednak noga była już w ruchu i zanim zdążył właściwie zareagować stąpnął na kupie liści i jego stopa jak i reszta kończyny błyskawicznie zapadła się na dół. Reszta ciała błyskawicznie przechyliła się na przód wykonując fikołka do prawie trzymetrowego dołu. Aron stał zdezorientowany nad dziurą i zaczął rozglądać się gorączkowo za strażnikami. Strach opanował całe jego ciało, dopiero krzyk rycerza wyciągnął go z amoku.

- Podaj mi rękę szybko, nie stój tak – głos Tosnara był przesiąknięty paniką.

Giermek podszedł do dziury, jednak nie było najmniejszych szans by własnymi siłami wyciągnął rycerza. Ledwo dosięgał do jego wyciągniętej dłoni, a gdyby spróbował go podciągnąć to skończyło by się na tym, że wylądowałby koło niego na dole.

- Weź mój miecz i zetnij jakąś grubą gałąź. Potem upiłuj trochę. Spróbuję wbić ją do ziemi po boku i wejść po niej jak po drabinie – rycerz uspokoił się nieco, wyobrażając sobie realizację swojego planu i przysłuchując się krokom Arona, który szukał odpowiedniej gałęzi. W końcu odetchnął z ulgą gdy usłyszał odgłos rąbania drewna. Jednak dźwięk ten nagle ucichł i zastąpiło go szeleszczenie liści i kroki… ludzkie kroki z pewnością nie należące do giermka.

- Kogo my tu mamy? Dawno nie rozłupywałem czaszki swoim toporem – usłyszał Aron i obrócił się w stronę trzech potężnie zbudowanych, uzbrojonych mężczyzn. Chwycił miecz obiema rękami i przygotował go do ewentualnego uderzenia. Jednak rękojeść wyślizgiwała mu się ze spoconych dłoni. Całe ciało drżało i nie zastanawiał się długo by ocenić swoje szanse na zwycięstwo, które ani trochę nie przekraczały zera. Jeden z mężczyzn powoli podchodził w stronę giermka. Był potężnie zbudowany i o głowę od niego wyższy. Furia w jego oczach była ogromna, gdy zbliżył się na odległość dwóch metrów Aron rzucił miecz na ziemię i pobiegł za siebie ile sił w nogach.

- Rzuć mi miecz! - krzyknął Tosnar, jednak niemal w tej samej chwili, usłyszał brzęk ostrza upadającego na ziemie. Nie miał teraz najmniejszych szans żeby się obronić, nie mógł nawet popełnić samobójstwa. Do jego oczu powoli zaczęły napływać łzy, tkwił teraz w tej dziurze zdany na łaskę wrogów. Wyobrażał sobie wiele razy swą śmierć podczas nieudolnej walki, ale nigdy nie wpadło mu, że będzie oczekiwał na stracenie bezbronny, mając nad głową trzech uzbrojonych strażników. Aron biegł przed siebie szaleńczo, nie zwracał uwagi na nic z wyjątkiem drzew, które musiał omijać. Nawet nie myślał o tym by się odwracać, choć wydawało mu się, że nikt go nie goni. Był już niezwykle zmęczony, oddech przychodził mu z trudnością, długo już nie wytrzyma, to wiedział na pewno. Jego myśli powędrowały w stronę Tosnara, jednak nie miał czasu się nad tym dłużej zastanowić ponieważ, gdy znalazł się prawie na skraju lasu poczuł ogromny ból w nodze. Gdy się przewracał złapał dłonią za łydkę i poczuł, że jest w nią wbita strzała. Następnie upadł na ziemie i jego oczom ukazała się ciemność.

2
skazani na śmierć


Prison break xD



A teraz ocena:



Pomysł: 3

Rycerze, dwa kraje, wojny, kradzieje ;D Wszystko bylo.



Styl: 2

T-R-A-G-E-D-I-A

Niektóre zdania są tragiczne, czyta się opornie, właściwie nie wiem jak doczytalem do konca.



Schematyczność: 2+



Błędy: 2=

Oprócz tego co niżej, czyli podstawowe rzeczy, których się czepiłem, to jeszcze mnóstwo interpunkcji, której nie wskazuje bo szkoda nocy.




Ogolona na łyso głowa także dodawała mu respektu.
Widziałeś kiedyś króla, który sam się ogolił na łyso? Chyba jakiejś barbarzyńskiej rasy. No sorry musiałem się czepić.


Złodzieje z Elizejskich Pól dysponują niezwykle utalentowanymi złodziejam
Przeczytaj jeszcze raz, mysle, ze sam sie polapiesz co jest zle.




Co do rozpoczęcia wojny to przedyskutuję to jeszcze z doradcami, ale przydałoby się wysłać kogoś na rekonesans terenów przygranicznych.
to zdanie brzmi tragicznie.



Przynajmniej będzie z nim jego wierny giermek
Rycerz prawie jak wieśniak, burak prosto z pola, a giermka ma. Czy każdy rycerz [kilka tysiecy ich jest] ma giermka? Nie sądze, tylko Ci wybitni.


dodał podkreślają słowo
podkreślająć


gdyby Aron zamierzał jakoś się z tego wywinąć.
wierny giermek? wywinac się?


następnie zaczął szukać jakiegoś lekkiego miecza, który unosił bez problemu.
unosiłby*, forma , któej uzyłes byłaby dobra, gdyby chodziło o określony miecz.


zniknął z budynku
brzydko brzmi.


- Przecież strażnicy wrzucają im tam mięso. Pomyśl czasem, zanim zadasz pytanie, ponieważ te było śmieszne i wystarczyło trochę logicznego myślenia by dojść do konkluzji.
Niby debil, a wie co to konkluzja,


Cholera to najlżejszy miecz i tarcza jakie produkują,
Raczej wątpie, ze w tych czasach była masowa produkcja, wszystko robione i zdobione ręcznie przez płatnerzy.




Aron biegł przed siebie szaleńczo, nie zwracał uwagi na nic z wyjątkiem drzew, które musiał omijać.
Faktycznie wierny giermek ;)



Ogólnie: 2

Nie podobało mi się, płaskie, styl leży, temat nie ciekawy, nudne jak nie wiem. Jestem na nie.





Ps. 300 post :p
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.





Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.

3
No, jedziemy.



Ptaki skakały po drzewach


Jakoś mi nie pasuje to skakanie.





Wilki powoli opuszczały swoje jaskinie by przygotować się do polowań


Niepotrzebny zaimek - wy*ebać.



rozległ się głośny krzyk


Krzyk ze swej natury jest głośny. Wy*ebać przymiotnik.





przynoszących tę wieść


Brawo, nieczęsto się zdarza, by grafoman pisał ten zaimek, kiedy trzeba.



jednak w końcu jeden z nich


Jednak-jeden - skopanie. Lecz jeden - i już nie ma współbrzmień, czy jak to nazwać.



rzekł Tosnar przed obliczem małego zgarbionego mężczyzny wypełniającego właśnie stos papierów znajdujących się na biurku, przy którym siedział.
Serio? Przy którym siedział? No przecież to oczywiste, że przy i że siedział, skoro wypełniał jakieś papiery, a te znajdowały się na biurko. Niepotrzebnie dopowiadasz.





tą wyspę


No i po uja pochwaliłem?



Był wysoki na prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i znacznie potężniejszą budowę ciała od swego rycerza


Chyba czasownik się gdzieś zapodział.



Miał krótko ścięte ciemnobrązowe włosy i ciemnozielone oczy, którymi patrzył teraz na swego rycerza




I znowu niepotrzebny zaimek.



- Cholerne drzwi – szepnął Tosnar próbując z całych sił otworzyć ciężkie stalowe wejście do koszar, które jednak nie chciało nawet drgnąć.

- Ty fajtłapo – westchnął rycerz, który szedł kilka metrów za nim. Bez problemu, mocnym szarpnięciem otworzył drzwi.

- Dziękuję – mruknął Tosnar, ale rycerz nie zwracał na niego uwagi i zniknął gdzieś wewnątrz budynku.

Wszedł za nim do środka i zabolała go głowa, jak zwykle widząc tak ogromny zbiór broni i pancerzy. Na lewo stało kilkadziesiąt regałów wypełnionych zbrojami płytowymi, skórzanymi i kolczugami. Na prawo kilkanaście stojaków, na których znajdowało się kilkaset mieczy i toporów. Z tyłu budynku znajdował się ogromny zbiór różnorodnych tarcz.. środkową część pomieszczenia zajmowały kołczany, łuki i kusze poukładane w skrzyniach. Tosnar bez zastanowienia włożył na siebie lekka skórzaną zbroję, następnie zaczął szukać jakiegoś lekkiego miecza, który unosił bez problemu. Gdy znalazł zabrał również małą okrągłą tarczę i zniknął z budynku żeby nie narażać się więcej na drwiące spojrzenie rycerza przebywającego z nim w koszarach. Aron był już gotowy i stał przy wyjściowej bramie z workiem wypełnionym owocami, pojemnikami z wodą i kompasem na wszelki wypadek.


Bardzo fajnie. Ale po uj nam to? Ani to ciekawe, ani tak długi opis nie jest konieczny. Spotkałeś się kiedyś w książce z długim opisem robienia kupy przez bohatera? Ja nie. A czemu? Bo odbiorca ma to w nosie, czy, a jeśli tak, to ile czasu, opróżnia się postać. Opisywanie każdej czynności źle wpływa na akcję. Nudzi się czytelnik.



To głupie, powinni ci przecież dać jakiegoś konia – zwrócił się giermek do swego rycerza, gdy ten był już przy bramie wyjściowej. Zignorował on jednak to pytanie wiedząc, że po prostu nie nadaje się do takich zadań, a wysłany zostaje tylko po to, by się go pozbyć.


Zobacz, jak namieszałeś z zaimkami. Nie wiadomo, czego dokładnie tyczy się ostatni - go.







Dobra, dość. Doszedłem prawie do połowy, dalej mię się nie chce.

Za dużo zaimków, za dużo dopowiedzeń, dialogi nienaturalne, zbyt wiele niepotrzebnych opisów.

Opowiadanie ma być ciekawe! Czytelnik ma chcieć cmoknąć autora w tyłek, a nie zatłuc za stratę czasu spędzonego nad lekturą.

Dobry język jest: zwięzły, zrozumiały, logiczny, poprawny. Co za tym idzie, Autor nie powinien pisać: "Najpierw Julian udał się do swojego łóżka, potem zamknął swoje oczy. Następnie zgasił białe światło. Po tym, jak to zrobił, stało się ciemno."



W powyższym zdaniu, zmyślonym, rzecz jasna, jest wiele niepotrzebnych słów. Gdyż:

- zupełnie niepotrzebne są wszystkie "najpierwy" i "potemy". Wiadomo, które wydarzenie następują po sobie. Dlatego niepotrzebne dopowiadanie zanudza czytelnika, sprawia, że ów się czuje traktowany jak idiota. Oraz spowalnia akcję, wiec odbiorca chce pójść w ślady Juliana;

- zaimki dzierżawcze są zbędne, bo wiadomo, że Julian zamknął swoje oczy, a nie cudze itd.

- światło jest tylko białe, więc przymiotnik ów jest zbędny. Podobnie, jak zbędne, a nawet błędne, jest pisanie, że ktoś się cofnął do tyłu lub kontynuował dalej.



Ogólnie, jest do bani. Ale uszy do góry, pisz dalej.

4
Pomysł:2+

Styl:2

Schematyczność:3=

Błędy:3=

Ocena ogólna:2+


Jestem na nie.



Mówiąc wprost - nie podobało mi się. Jakieś takie nijakie. Nie chodzi już o pomysł, ale o wykonanie, które pozostawia wiele do życzenia.



Poćwicz trochę, a następny tekst będzie lepszy.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”