Wychowanie, edukacja

1
W tym artykule postaram się opisać wszystkie wady i zalety obecnego systemu oświaty, przy jednoczesnym porównaniu go z edukacją krajów, gdzie uczniowie doświadczają tak zwanego ''bezstresowego wychowania''. Już na wstępie napomknę o tym, że osobnik, który wymyślił coś takiego jak ''bezstresowe wychowanie'', pod koniec życia wyparł się tego pomysłu i dość ostro skrytykował cały swój projekt. Być może sytuacja jego (martwych już) żony i syna uświadomiła go dostatecznie, że doznał olśnienia, ale równie dobrze mógł po prostu przejrzeć na oczy będąc już osobą doświadczoną życiowo, a nie pochopnym młodzieńcem. A kimże był on, jeśli nie zwykłym młodzieńcem podczas tworzenia utopijnych wizji, które do dziś są realizowane w wielu krajach socjalistycznych i prowadzą ku zwykłemu zdziczeniu młodzieży? Tak, ten system szkodzi ludziom, już od dziecka kształconym przez ''pomocny'' system wychowywania i nauki, tak bardzo popierany i propagowany przez pseudo-panie psycholog występujące w TVN Style.

Podstawowym problemem wychowawczym jest to, że system socjalistyczny niszczy naród, przez co ludzie dorośli mają mentalność dziecka i nie są w stanie zaopiekować się, ani wychowywać swoich pociech. Oczywiście, takich ludzi system stworzył sztucznie, aby po jakimś czasie powiedzieć: rodzice niech tyrają, a szkoła wychowa dzieci! Czyli nie dość że odebrano rodzicom wszelkie predyspozycje prawne i intelektualne do kształcenia dzieci, to jeszcze wzięła się za to pełna wad i równie niewykształconych kadr nauczycielskich instytucja! Efekty obserwujemy dzisiaj.

Jeszcze nie tak dawno, bo dwa tygodnie temu, zauważyłem przechodzącą środkiem ulicy szkolną wycieczkę. Na oko była to młodzież gimnazjalna, może odrobinę młodsi. Pierwszym, co rzuciło mi się szczególnie w oczy było to, że nauczyciele ignorowali zachowanie swoich podopiecznych, na którego znalezienie słów wiązałoby się z wulgarną treścią artykułu. Jako że nie chcę, aby artykuł ten zawierał treści wulgarne, użyję słowa ''bydło'', które nie dość że idealnie oddaje zachowanie i poziom intelektualny tej młodzieży, to na dodatek trafia idealnie w sedno, jako że obecny system kształci właśnie bydło niezdolne do myślenia, ale zaprogramowane do harówy i oddawania pod przymusem większej części swoich zarobków z uśmiechem niewolnika na twarzy. A więc wracając do meritum, bydło to zachowywało się w sposób, za który winni dostać od nauczyciela ostrą wiązankę niezbyt przyjemnych epitetów, albo chociaż uwagę. Bo jak inaczej możemy reagować, kiedy zarówno młodzi chłopcy, jak i dziewczynki wyzywają przechodniów, w tym wiele osób starszych, albo kobiety z małym dzieckiem w wózku? Właśnie to robiło bydło. Śmiało się z tych ludzi, jakby sami byli przedstawicielami jakiejś elity intelektualnej i moralnej w tym kraju, a nie pewno nią nie są. Nauczyciele szli jednak przed siebie z dziwnym wyrazem twarzy, który ja osobiście interpretuje tak samo, jak zwykłe ''mam to w rzyci''. Bo najwyraźniej nauczyciele ci, właśnie w rzyci mieli zachowanie ich podopiecznych i po raz kolejny udowodnili, że poszczególne przypadki złych nauczycieli, to mit. Otóż zdecydowana większość obecnej kadry nauczycielskiej jest albo niezdolna do reakcji, albo w ogóle nie chcę reagować, czy tym bardziej wychowywać uczniów. Oczywiście, na pewno wielu nauczycieli podniosłoby głos czytając mój artykuł, ale to fakt. Przeciętnie dobre szkoły i wykwalifikowana, oraz porządna kadra nauczycielska to nikły procent, który winniśmy pielęgnować jak wyginający gatunek, bo niewątpliwie oni nim są. Dobrzy nauczyciele są marginesem, do którego nie trafiają uczniowie z jakiejś selekcji, ale wymieszana banda zwykłego prostactwa, jak i kilku osób z zadatkami na naszą przyszłą elitę intelektualną.

Czytelnicy ''Najwyższego CZASU'' niewątpliwie wiedzą, co to poprawność polityczna i jakie są jej skutki. Niestety, ale tą poprawnością polityczną jest również to, że nie można uczniów dzielić na lepszych i gorszych. Moi znajomi nauczyciele nawet nie chcą zastanawiać się nad taką możliwością, bo sądzą że to doprowadzi do niepotrzebnych podziałów wśród uczniów, depresji i niesprawiedliwości. Czy to ja się mylę, ale czy ''bezstresowe wychowanie'' nie ma właśnie likwidować stresu wśród uczniów PRZY JEDNOCZESNEJ SPRAWIEDLIWOŚCI? Albo czy ja jestem niepoinformowany o tym, że nagle uczniowie są jednością, oraz że i tak nie dzielą się na lepszych i gorszych? Taki proceder ma nadal miejsce, lecz byłby zjawiskiem wytłumaczalnym, gdyby prowadziło to do wykształcania tych mądrzejszych na przyszłych geniuszy. Ponad to, byłoby to działanie przeprowadzane przez wykwalifikowane kadry nauczycielskie, a nie przez samych uczniów. Inna pozytywne skutki takich działań? Na pewno to, że uczniowie na lekcji mogliby pracować w tempie, który odpowiada ich umiejętnością bez dostosowywania się do prędkości pracy innych uczniów.

Obecnie wśród młodzieży jest może 1% osób, których można wykształcić, wychowywać i wstawić na jakieś ważne, oraz odpowiedzialne funkcje. Niestety, lecz co minutę tracimy wielki potencjał intelektualny, kiedy ci lepsi pod przymusem zmuszani są do przebywania w towarzystwie ewidentnie głupszych. Nie znam jeszcze osoby, która rozwijałaby swoją inteligencje przebywając całymi latami w towarzystwie uczniów zasługujących na wydalenie ze szkoły, albo prywatne nauczanie. Co więcej, zazwyczaj są to uczniowie, którzy nie mają w ogóle chęci do nauki i tą chęć odbierają innym dzieciom. Nikły procent z nich ma też rodziców, którzy podzielają ich opinie. Zatem skąd obowiązek chodzenia do szkoły? Zwolennicy tego systemu podają argument nie do podważenia tzn. gdyby nie zmuszać uczniów do nauki, to mielibyśmy naród nieuków niepotrafiących pisać, czytać, albo liczyć. Trudno temu zaprzeczyć, bo jak obalić taki argument? Gdybym obiecał że tak nie będzie, to na pewno byłoby to kłamstwem. Ludzie nie znają skutków wszystkich swoich wyborów, lecz logika mówi mi, aby kierować się rozsądkiem i jednocześnie zniesieniem przymusu edukacji. Oczywiście, jest też inny sposób. Państwo ustaliłoby określony wiek, w którym każde dziecko musi umieć czytać, pisać i liczyć na poziomie podstawowym. Nauczaliby tego rodzice, nauczyciele udzielający prywatnych lekcji, albo wysyłano by dzieci te na kilka godzin do szkoły przez np. pół roku. Myślę, że jest to rozwiązanie w tej sytuacji idealne. Każdy odebrałby podstawową wiedzę, a o tym, czy chciałby się dalej kształcić, decyzję podejmowałby on sam i jego rodzice. Oczywiście, z delikatnym wskazaniem na tych drugich.

Co więcej, zniesienie przymusu chodzenia do szkoły i pewna selekcja wśród uczniów, to nie jedyny sposób, aby w jakiś sposób rozwijać ich potencjał intelektualny, oraz talenty. Zdecydowanie większą rolę powinny odgrywać najróżniejsze kółka zainteresowań i zajęcia pozalekcyjne, ale... No właśnie! Zawsze jest to ''ale''. Jednakże tym razem chodzi o rzecz bardzo ważną i mającą wpływ na przyswajanie wiedzy w szkole: o godziny nauki, jak i przepełniony program. Naukowcy cały czas badają zarówno pozytywne, jak i zgubne wpływy szkoły na uczniów, a wraz z tym na rozwój intelektualny nowego pokolenia. Dzisiaj wiemy dość, aby uznać, iż nauka zaczyna się o złych godzinach, a ma to wpływ na całe rozdysponowanie czasu, który każdy uczeń winien przeznaczać na naukę. Wywlekanie dzieci z łóżka o tak wczesnych porach jak teraz, skutkuje tym, że przez pierwsze godziny uczniowie są niewyspani i przyswajają bardzo mało wiedzy. Rozpoczynanie o późnych porach wiązałoby się jednak z równie późnym zakończeniem zajęć, a przy tak napakowanym programie jak teraz, który zmusza uczniów do odrabiania prac domowych przez dwie godziny (a mimo wszystko nie można opuścić jednej lekcji na wycieczkę, bo będą do tyłu z programem!) byłoby to kompletne wykańczanie psychiczne dzieci. Jedni nie byliby w stanie uczyć się przy takim wysiłku, a drudzy po prostu nie mieliby na to ochoty. Jednakże wraz ze zmniejszeniem wymaganego programu dla szkół, problem moglibyśmy rozwiązać już tylko sprawnym przestawieniem kilku godzin! Kolejnym pomysłem jest też godzina wychowania fizycznego na rozpoczęcie każdego dnia szkoły, ale właśnie tu zaczyna się kolejny problem.

Zajęcia wychowania fizycznego odbywają się obecnie w wielu szkołach na korytarzach, zabetonowanych placach i miejscach kompletnie nieprzystosowanych do np. gry w piłkę nożną. Może stąd wyniki naszych piłkarzy: bramkarze boją się rzucania na ziemie, bo nadal mają w pamięci beton, miast trawy? Problemem tych zajęć nie są jedynie miejsca, gdzie zajęcia te odbywają się pod nikłym nadzorem nauczyciela, bo obecnie wuefiści to jedni z najgorszych nauczycieli pod wieloma względami. Zdarzają się osobniki, które zachęcają dzieci do sportu. Chcą, aby ich zajęcia polegały na próbowaniu swych sił w najróżniejszych dyscyplinach, ale ilu takich nauczycieli rzeczywiście pełni takie funkcje i ma chęć, oraz możliwości do właściwej nauki swojego przedmiotu? Rezultaty tych kilku osób są przyćmiewana przez całą zgraję ludzi, którzy nie mają pojęcia o nauce tego przedmiotu. Nauka ta sprowadza się do rozgrzewki, rzucenia dzieciom piłki i udania się z kawką, oraz gazetą w jakieś odludne miejsce, najlepiej do pokoju nauczycielskiego. Co więcej, obecna mcdonaldyzacji społeczeństwa skutkuje też tym, że wielu uczniów zniechęca się do sportu i unika go jak ognia. Jestem konserwatywnym liberałem i szanuję ich wolność, oraz chęć bycia pocącym się i nie myjącym się grubasem (nie mycie się jest efektem beznadziejnego przystosowania prysznicy i szatni dla uczniów, około 90% w ogóle nie chodzi tam po zajęciach), jednak wychowanie fizyczne to przedmiot jak każdy inny i ma zachęcać dzieci do sportu, a nie zniechęcać.

Pisałem już o potrzebie wprowadzenia większej ilości kółek tematycznych i przystosowania czasu nauki tak, aby uczniowie mieli chęć i możliwość uczestnictwa w nich. Nie mniej jednak, nadal wszyscy uczniowie na ogólnym kierunku uczą się plastyki, techniki, albo muzyki. Czy rozwijanie kultury nie powinno zaczynać się właśnie w szkole? Na tle zajęć plastyki i techniki, nawet wychowanie fizyczne wypada blado. Większość szkół (zwłaszcza podstawowych i gimnazja) nie ma specjalnych sal, gdzie uczniowie mogliby się tego uczyć. Zajęcia z plastyki odbywają się zazwyczaj w klasach kompletnie do tego nieprzystosowanych, a sama idea nauczania tego i program pozostawia wiele do życzenia. Jedną z niewielu zalet edukacji w takich krajach jak np. Szwecja jest to, że każdy nauczyciel stara się na wszelkie sposoby przekonać uczniów do swojego przedmiotu. Nauczyciel plastyki uczy ich najróżniejszych technik malowania i rysowania tak, aby zajęcia nie były ani nudne, ani nieprofesjonalne. Podobnie postępuje technik, który daje uczniom możliwość prac stolarskich i metalowych, a wiąże się to użyciem (niebezpiecznych wedle naszych Ministrów) maszyn, ale jednocześnie z prawdziwą nauką o technice zarówno praktycznie, jak i teoretycznie. Rysowanie figur geometrycznych na papierze, albo szycie nie ma nic wspólnego z techniką. Jest to niewątpliwy plus, bo każdy uczeń ma na prawdę szerokie możliwości rozwijania swoich zainteresowań, oraz talentów. Całe polskie szkolnictwo również powinno dążyć w tym kierunku.

Kolejnym problemem jest część kadry nauczycielskiej. Wiele osobników nauczających takich przedmiotów jak historia, powinno być natychmiast dyscyplinarnie zwolnionych z pracy przez propagowanie swoich politycznych ideologi (zazwyczaj komuszych i socjalistycznych). Jakość kształcenia w Polsce również pozostawia wiele do życzenia. Nie można tolerować ''bezstresowego wychowania'', które sprowadza się do odebrania nauczycielom wszelkich możliwości karania i pozwalania uczniom na lekcji chodzenia po klasie, wydzierania się i robienia co się im żywnie podoba. Nie mniej jednak, uciszanie chociaż najdrobniejszego szeptu jest również głupotą. Uczymy się również poprzez dyskusje i prace grupowe, o czym niestety wielu nauczycieli zapomina. Przeładowanie programów takich przedmiotów jak nauki przyrodnicze, albo matematyka wiąże się z nauczaniem rzeczy kompletnie niepotrzebnych, często nieprawdziwych i celowo sfałszowanych przez autorów podręczników. Mówienie o Globalnym Ociepleniu i tezach Darwina jako o niezaprzeczalnym fakcie, jest niewątpliwie wciskaniem już od dziecka lewicowych ideologi nowemu pokoleniu Polaków. Ktoś się potem dziwi, że są oni twardogłowymi zwolennikami socjalizmu?

Dlaczego szkoła uczy tylko... w szkole? Dlaczego odmawia się każdemu chętnemu rodzicowi zakupu książek, lub płyt CD, z których dziecko samo, lub z pomocą osób trzecich uczyło by się tego wszystkiego, co ich rówieśnicy w klasach? Niewątpliwymi zaletami tego systemu byłaby możliwość odizolowania części dzieci od przypadków skrajnie zoologicznych, możliwość dostosowania godzin na naukę przez rodziców i samemu dziecku tak jak im to odpowiada i jedynie egzaminowanie takich uczniów co kilka miesięcy, kiedy udawaliby się do specjalnych placówek. Z doświadczenia wiemy też, że bardzo przydatnym jest nauczyciel siedzący na drugim końcu sieci i odpowiadający na ewentualne pytania, albo wątpliwości uczniów kształcących się poza szkołą. Jeśli taki system znalazłby dość wielu zwolenników, to mógłby nawet wypierać obecny sposób kształcenia!

Na sam koniec podsumujmy:
- Zniesienie obowiązku chodzenia dzieci do szkoły
- Całkowita zmiana zarówno sposobu nauczania, jak i ideologicznych treściach tych nauk
- Odebranie możliwości nauczycieli do kształcenia dzieci pod kątem własnych poglądów politycznych, lub religijnych (z pominięciem przedmiotu do tego przystosowanego), a za złamanie przepisu surowe kary
- Możliwość indywidualnego nauczania dzieci w domu
- Podzielenie uczniów na grupki, aby jedne dzieci były objęte specjalnym programem i opieką, a drugie starano by się jak najbardziej rozwijać intelektualnie, pomagając w rozwijaniu ich talentów, oraz pasji
- Zmiana całkowitego sposobu funkcjonowania szkół, aby zmaksymalizować naukę rzeczy potrzebnych i wyników uczniów w nauce, przy jednoczesnym i sprawiedliwym sposobie nauki i dzielenia tychże uczniów
- Specjalne kursy, które miałyby na celu wykształcenie nowych kadr nauczycielskich i wyuczenie starych o zmianach, jakie zaszły w systemie

Tak, bycie zwolennikiem prywatyzacji szkolnictwa wcale nie przeszkadza mi w tym, aby propagować zmiany w systemie szkolnictwa państwowego. Obecne szanse na prywatyzacje są znikome, zatem wolę mieć nadzieję, że nowy Minister Edukacji dostosował by się do takich rad jak moje i zaczął porządne reformy, które od lat nieudolnie próbowali przeprowadzić jego poprzednicy.
Wojna to sztuka wprowadzania w błąd.

2
Interesujący artykuł, chociaż niekoniecznie się z nim zgadzam.
Zacząłeś tak szkolnie, tak "rozprawkowo", że aż mnie zmierziło. Może to wynik zbiorowej, szablonowej edukacji :lol:

W szkołach nie ma bezstresowego wychowania. W szkołach tak naprawdę dziecko jest narażone na stres, nie wszyscy nauczyciele są zobojętniali na niewłaściwe zachowanie dzieciaków. Tylko są trudniejsze do opanowania przez to, że zrobiły się przemądrzałe, dowiedziały się, że załóżmy nauczycielowi nie wolno uderzyć, obrazić, ze wszystkim mogą pójść na skargę, a na ich własne winy przymyka się oko, bo "to jeszcze dziecko".
Robert pisze:Jako że nie chcę, aby artykuł ten zawierał treści wulgarne, użyję słowa ''bydło'', które nie dość że idealnie oddaje zachowanie i poziom intelektualny tej młodzieży
czemu wspominasz o poziomie intelektualnym? To nie wina dzieciaków, że ich w szkole niedouczono lub że mają niższe IQ.
Robert pisze:Czytelnicy ''Najwyższego CZASU'' niewątpliwie wiedzą, co to poprawność polityczna i jakie są jej skutki. Niestety, ale tą poprawnością polityczną jest również to, że nie można uczniów dzielić na lepszych i gorszych.
Dalej przez cały akapit się zastanawiałam, co ma oznaczać ów podział. "Mądrzejsi i głupsi"? "Grzeczni i niegrzeczni"?
Robert pisze:Zajęcia wychowania fizycznego odbywają się obecnie w wielu szkołach na korytarzach, zabetonowanych placach i miejscach kompletnie nieprzystosowanych do np. gry w piłkę nożną.
O Matko Boska. Musiałeś mi to przypomnieć? ;///
Druga strona medalu: to dzieci nie chcą ćwiczyć. W gimnazjum moje koleżanki nie ćwiczyły, bo sobie zbyt ładnie grzywkę naprostowały, żeby ją psuć. Lewe zwolnienia lekarskie, zwolnienia pisane przez rodziców lub przez samych uczniów - na porządku dziennym.

Z tym myciem się po WF - w moim gimnazjum były prysznice. Zamknięte na klucz i nie działające. Aż dwie kabiny na 25 uczniów - wypas, nie? Zresztą, wiecie ile czasu by pochłonęło umycie się i przebranie każdego ucznia po WF? Jednemu uczniowi przerwa nie wystarczy.
Robert pisze:Większość szkół (zwłaszcza podstawowych i gimnazja) nie ma specjalnych sal, gdzie uczniowie mogliby się tego uczyć. Zajęcia z plastyki odbywają się zazwyczaj w klasach kompletnie do tego nieprzystosowanych, a sama idea nauczania tego i program pozostawia wiele do życzenia.
Z podstawówki pamiętam taki "zeszyt do techniki". Kolorowe wycinanki do poskładania i sklejenia. Czaicie to - przez cały rok na każdych zajęciach bierzemy nową wycinankę. W tym tygodniu króliczek, w następnym kotek, w jeszcze następnym parostatek. No, raz piekliśmy ciasta. Każdy przynosił składniki i naczynia i była praca w grupach. Nam się "nie upiekło", bo... szkolny piekarnik nie był przystosowany do naszej większej brytfanki...
- Zniesienie obowiązku chodzenia dzieci do szkoły
Bzdura, niestety.
Robert pisze:- Całkowita zmiana zarówno sposobu nauczania, jak i ideologicznych treściach tych nauk
- Odebranie możliwości nauczycieli do kształcenia dzieci pod kątem własnych poglądów politycznych, lub religijnych (z pominięciem przedmiotu do tego przystosowanego), a za złamanie przepisu surowe kary
Zgadzam się.
Robert pisze:- Możliwość indywidualnego nauczania dzieci w domu
Dotyczy tylko chorych, niemogących do tej szkoły przyjść. W innych wypadkach, dziecko musi być przystosowane do życia w normalnym społeczeństwie. Nawet jeśli nie jest ono do końca odpowiednie - tym większe wyzwanie dla dziecka.
Robert pisze:- Podzielenie uczniów na grupki, aby jedne dzieci były objęte specjalnym programem i opieką, a drugie starano by się jak najbardziej rozwijać intelektualnie, pomagając w rozwijaniu ich talentów, oraz pasji
Nie wiem, co do tego mam mieszane uczucia. To by było właśnie robienie podziałów między dziećmi. Chyba, żeby zrobić kółka wyrównawcze lub kółka rozwijające talenty, które by były interesujące i aby dzieci same wybrały, czy chcą się do nich zaliczać.
Robert pisze:- Zmiana całkowitego sposobu funkcjonowania szkół, aby zmaksymalizować naukę rzeczy potrzebnych i wyników uczniów w nauce, przy jednoczesnym i sprawiedliwym sposobie nauki i dzielenia tychże uczniów
Bardziej stawiałabym na naukę "praktyczną". Te zadania z matematyki, które nas irytowały ("oblicz, ile odsetek urośnie po pięciu miesiącach...") są potrzebne, ale już koniunkcje i implikacje logiczne dla ucznia, który nie zamierza wiązać przyszłości z naukami ścisłymi, to tylko zamęczanie humanisty.
- Specjalne kursy, które miałyby na celu wykształcenie nowych kadr nauczycielskich i wyuczenie starych o zmianach, jakie zaszły w systemie
W to drugie... naprawdę wierzysz? :) Tu trzeba czekać na wymarcie...
ObrazekObrazekObrazek

3
To może i ja się wypowiem, jako aktualny "tester" naszej metody edukacji.
Po pierwsze, bardzo ważną sprawą jest wybór klasy. Z tego co się orientuję w większości gimnazjów są już klasy profilowane. Ja miałem to szczęście (później wytłumaczę, dlaczego) że dostałem się do klasy, w której szczególny nacisk kładzie się na wychowanie uczniów pod względem kultury (masa wycieczek do teatrów, na wystawy itp.) oraz na przedmioty humanistyczne. I co tu dużo mówić - przy takim rozwiązaniu nie ma u mnie w klasie ANI JEDNEJ osoby, która jest totalnie niewychowana i oporna na wiedzę. ALE ( że też zawsze musi być to "ale) istnieją też inne profile jak np. klasa sportowa. Z mojej perspektywy - zupełnie inny świat. Klasa w całości obsadzona przez kolesi w dresach zawiniętych w białe skarpetki i obowiązkowo ze znaczkiem jakiejś uznanej firmy. Tam, na porządku dziennym są głupie żarty albo wyśmiewanie kolegów. Przy wyborze profilu, zakreśliłem kwadracik przy "klasa ogólna" i tak już miało zostać, ale później coś mnie tknęło i bardzo chciałem przepisać się do teatralno-kulturalnej. Nie obyło się bez wizyt w szkole, podań itp. itd., ale udało się. Obserwując teraz kolegów i koleżanki z klasy, do której na początku miałem trafić od razu myślę :"To była najlepsza decyzja w moim życiu".
Rożne środowiska, różne towarzystwa to i różne efekty...
Po drugie (i po ostatnie) metody nauczania. Kiedyś usłyszałem słowa, które chyba idealnie oddają obraz tego, co się dzieję w szkołach : "Szkoła przygotowuje do zdawania egzaminów, nie do życia". Zgadzam się z tym w stu procentach. Zasadniczo obowiązuje zasada Zakuć, Zdać, Zapomnieć, czyli nic nowego jak się domyślam. Ja rozumiem, że ktoś chce zostać w przyszłości chemikiem, astronomem, astrofizykiem, czy kimkolwiek innym, dlatego nie można całkowicie wyrzucić (dla mnie całkowicie zbędnych) tematów o tym, że gdy wyleję jodynę na skrobię to ona się zabarwi na niebiesko. Do czego zmierzam...
Ostatnio w mojej szkole (zresztą nie tylko w mojej, było to przedsięwzięcie międzynarodowe) przeprowadzony został test (tu cytuję) "mający sprawdzić na ile nasi uczniowie są w stanie poradzić sobie w dorosłym życiu" No i co tu dużo mówić... Gdy wpadłem w wir bankowości, finansów, ubezpieczeń to dostałem amnezji, a serce zaczęło mi szybciej bić. Myślę, że to dobry dowód na to, że szkoła tak naprawdę uczy nas jakiś formułek, które i tak za tydzień zapomnimy, a nie zwraca uwagi na rzeczy praktyczne, mogące przydać się w życiu.
Dziękuję za uwagę :p
Pozdrawiam

4
MaW pisze:Po pierwsze, bardzo ważną sprawą jest wybór klasy. Z tego co się orientuję w większości gimnazjów są już klasy profilowane.
Pamiętam, jak składałem papiery do gimnazjów, a nie było to tak dawno temu i nie przypominam sobie ani jednej klasy profilowanej (pomijając prywatną szkołę językową i sportową, wiadomo).

Profilowanie w gimnazjum nie uważam za rzecz dobrą, cały program nauczania skupiony jest dalej na nauczaniu ogólnym. W moim roczniku ujdzie, piszemy tylko 3 testy gimnazjalne, ale życzę powodzenia młodszym, którzy piszą już bodajże 5, szczególnie, że mocno wątpię w wysoki poziom matematyki w klasie teatralno-kulturowej.

5
W mojej mieścince są dwa gimnazja. W jednym są klasy profilowane, w drugim (do którego chodziłem ja) nie ma. Jasno więc widzę, które rozwiązanie jest lepsze.

W pierwszym do niektórych klas, tych których profile brzmiały miło - dziennikarska i językowa poszli sami zdolni i porządni w sumie ludzie. I co z pozostałymi czterema, które brzmiały mniej atrakcyjnie? Dla nich brakło tych zdolnych i porządnych, zostali sami mniej zdolni oraz dresy i blachary. Efekt? Słabiej uczące się, ale w sumie sensowne dzieci przez trzy najtrudniejsze lata swego rozwoju miały tylko zły przykład - i do niego dobiły. Przeciętne dzieciaki z pierwszej klasy w trzeciej były już wchodzącą w dorosłość młodzieżą z nałogami, wagarami i zagrożeniami. W dużej części.

W drugim dobierano ludzi zdaje się losowo, w każdym razie w każdej z klas były i kujony, i margines, i duża grupa średniaków. Dzięki temu ci ostatni mieli dobry przykład i wielu z nich się wyciągnęło, nauczyło jakichś ludzkim norm itp.

A czemu na początku napisałem, że ludzie garnęli się do profili, które brzmiały miło? Bo w wieku 12-tu lat 90 % ludzi nie ma pojęcia co będzie robić w życiu, często nie ma żadnych zainteresowań, ani nawet szczególnych uzdolnień. Dlatego uważam, że profile mają sens dopiero na wyższym stopniu edukacji - w liceum, które poprzedza studia, jakby nie było, specjalistyczne.

6
Ja w liceum zapisałam się do klasy artystyczno-dziennikarskiej, ale czuję się tutaj jak w zwyczajnej klasie ;/
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

7
W dużych szkołach jest wielu nauczycieli od jednego przedmiotu, a każdy ma zupełnie inne wymagania i podejście do uczniów. Teoretycznie ktoś z klasy sportowej może być lepiej douczony matmy, niż ktoś z matematycznej...

Tym bardziej, że większość nauczycieli w gimnazjach ma nauczanie konkretnie gdzieś. Wystarczająco są zajęci tłumieniem buntów młodzieńczych. Wolą przepchać ucznia do następnej klasy, niż użerać się z nim choćby rok dłużej.

To całe "profilowanie" klas różni się tylko liczbą godzin danego przedmiotu, bo umieć i tak trzeba to samo.

uwaga: info zaczerpnięte z własnych doświadczeń, właściwie też nie tak dawnych, ale nie sądzę, żeby się cokolwiek zmieniło...
ObrazekObrazekObrazek

8
Luka w pamięci pisze:To całe "profilowanie" klas różni się tylko liczbą godzin danego przedmiotu, bo umieć i tak trzeba to samo.
No właśnie. Ja np., jako uczennica klasy "artystyczno-dziennikarskiej", mam tylko 4 godziny matematyki i 4 godziny angielskiego, a aż 6 godzin polskiego tygodniowo (ale to dobrze, bo polski w tym roku bardzo lubię, bo mamy bardzo fajnego pana ;) ).
Każdego ranka, każdej nocy
Dla męki ktoś na świat przychodzi.
Jedni się rodzą dla radości,
Inni dla nocy i ciemności.

Wieczność kocha dzieła czasu.


– William Blake

9
MaW pisze:To może i ja się wypowiem, jako aktualny "tester" naszej metody edukacji.
Po pierwsze, bardzo ważną sprawą jest wybór klasy. Z tego co się orientuję w większości gimnazjów są już klasy profilowane. Ja miałem to szczęście (później wytłumaczę, dlaczego) że dostałem się do klasy, w której szczególny nacisk kładzie się na wychowanie uczniów pod względem kultury (masa wycieczek do teatrów, na wystawy itp.) oraz na przedmioty humanistyczne. I co tu dużo mówić - przy takim rozwiązaniu nie ma u mnie w klasie ANI JEDNEJ osoby, która jest totalnie niewychowana i oporna na wiedzę. ALE ( że też zawsze musi być to "ale) istnieją też inne profile jak np. klasa sportowa. Z mojej perspektywy - zupełnie inny świat. Klasa w całości obsadzona przez kolesi w dresach zawiniętych w białe skarpetki i obowiązkowo ze znaczkiem jakiejś uznanej firmy. Tam, na porządku dziennym są głupie żarty albo wyśmiewanie kolegów. Przy wyborze profilu, zakreśliłem kwadracik przy "klasa ogólna" i tak już miało zostać, ale później coś mnie tknęło i bardzo chciałem przepisać się do teatralno-kulturalnej. Nie obyło się bez wizyt w szkole, podań itp. itd., ale udało się. Obserwując teraz kolegów i koleżanki z klasy, do której na początku miałem trafić od razu myślę :"To była najlepsza decyzja w moim życiu".
Rożne środowiska, różne towarzystwa to i różne efekty...
Po drugie (i po ostatnie) metody nauczania. Kiedyś usłyszałem słowa, które chyba idealnie oddają obraz tego, co się dzieję w szkołach : "Szkoła przygotowuje do zdawania egzaminów, nie do życia". Zgadzam się z tym w stu procentach. Zasadniczo obowiązuje zasada Zakuć, Zdać, Zapomnieć, czyli nic nowego jak się domyślam. Ja rozumiem, że ktoś chce zostać w przyszłości chemikiem, astronomem, astrofizykiem, czy kimkolwiek innym, dlatego nie można całkowicie wyrzucić (dla mnie całkowicie zbędnych) tematów o tym, że gdy wyleję jodynę na skrobię to ona się zabarwi na niebiesko. Do czego zmierzam...
Ostatnio w mojej szkole (zresztą nie tylko w mojej, było to przedsięwzięcie międzynarodowe) przeprowadzony został test (tu cytuję) "mający sprawdzić na ile nasi uczniowie są w stanie poradzić sobie w dorosłym życiu" No i co tu dużo mówić... Gdy wpadłem w wir bankowości, finansów, ubezpieczeń to dostałem amnezji, a serce zaczęło mi szybciej bić. Myślę, że to dobry dowód na to, że szkoła tak naprawdę uczy nas jakiś formułek, które i tak za tydzień zapomnimy, a nie zwraca uwagi na rzeczy praktyczne, mogące przydać się w życiu.
Dziękuję za uwagę :p
Pozdrawiam
Co do ostatniego zdania, to pełna zgoda - szkoła przeważnie uczy rzeczy niepraktycznych.
Coś w Twoim poście mnie zaintrygowało, a mianowicie wzmianka o "innym świecie" i "dresach poniżających kolegów". Może Cię to urazi, może nie, ale napiszę to, co myślę(w końcu przez internet każdy jest mocny). Wydałeś mi się nastolatkiem siedzącym w domu nad książkami, często bywającym w teatrze, muzeach itp., nierzadko wyśmiewanym przez kolegów i rzadko ćwiczącym na w-f'ie. Wybacz, że myślę stereotypami, ale Twoja wypowiedz idealnie pasuje do wzoru "szkolnego kujona w sweterku". Ja też nie lubię ludzi tępych i prostaków, ale należy zachować równowagę i nie popadać w skrajności. Hipokryzja też nie jest wskazana.
Co jest złego w "żartach z kolegów", jeśli nie jest to psychiczne znęcanie się? Trzeba mieć do siebie dystans, w życiu nikt nie będzie Cię wiecznie głaskał po głowie i jeśli nie będziesz potrafił walczyć o swoje, to przepadniesz. Patrząc na to w ten sposób, to więcej korzyści przyniesie Ci przebywanie w towarzystwie "dresów - półgłówków" "rżnących" w nogę, gałę czy szmacianą. Bo obcowanie z "młodocianymi artystami", odzianymi w pulowerki(znów stereotypy...) nie nauczy Cię życia. Wykłócając się ze znajomymi, czasem nawet obrażając, a w skrajnych przypadkach nawet bijąc się z nimi, "zahartujesz się społecznie". To kształtuje charakter, siedzenie pod skrzydełkiem mamy nic Ci nie da. Jeszcze raz przepraszam za te stereotypy, ale sam dałeś mi podstawy do tego, bym tak o Tobie myślał.
Co do samego tekstu, to tu także uderzyła mnie jedna myśl - zezwolenie na nauczanie domowe. Według mnie - totalny idiotyzm. To nie prowadzi do niczego innego, jak do wyalienowania dziecka i wykluczenia go ze społeczeństwa. Nie należy chronić go przed egzystowaniem obok ludzi złośliwych, czy niewychowanych. Jako dorosła osoba nie będzie wiedziało, co ze sobą zrobić, będzie zwykłym wyrzutkiem społeczeństwa. Na świecie jest mnóstwo ludzi, którzy naszym zdaniem są głupi i niewychowani, ale nie zdołamy się ich pozbyć. Należy ich zaakceptować i nie dawać się im stłamsić, takie jest moje zdanie. Dobranoc...

10
Nieoryginalny93 pisze:zezwolenie na nauczanie domowe. Według mnie - totalny idiotyzm. To nie prowadzi do niczego innego, jak do wyalienowania dziecka i wykluczenia go ze społeczeństwa.
Ale o co chodzi jakby? Mam rozumieć, że dziecko poza szkołą nie ma w ogóle kontaktu z ludźmi? Nie chodzi do sklepu, do fryzjera, do lekarza, nie trenuje żadnego sportu, nie bawi się na placu zabaw, nie idzie na imprezy czy do kościoła, nie ma sweet profilq na Fotce.pl?
Nawet ja nie byłem takim dziwadłem.
Nieoryginalny93 pisze:Nie należy chronić go przed egzystowaniem obok ludzi złośliwych, czy niewychowanych.
Nic mi do tego, jak wychowujesz swoje dziecko. Tylko dlaczego Ty wpierniczasz się w wychowanie mojego dziecka? Może chcę, aby dziecko nie miało z tymi indywiduami kontaktu?
(Zresztą "ludzie złośliwi czy niewychowani" to chyba najmniejszy problem państwowej szkoły).

11
Grabarz pisze:
Nieoryginalny93 pisze:zezwolenie na nauczanie domowe. Według mnie - totalny idiotyzm. To nie prowadzi do niczego innego, jak do wyalienowania dziecka i wykluczenia go ze społeczeństwa.
Ale o co chodzi jakby? Mam rozumieć, że dziecko poza szkołą nie ma w ogóle kontaktu z ludźmi? Nie chodzi do sklepu, do fryzjera, do lekarza, nie trenuje żadnego sportu, nie bawi się na placu zabaw, nie idzie na imprezy czy do kościoła, nie ma sweet profilq na Fotce.pl?
Nawet ja nie byłem takim dziwadłem.
Nieoryginalny93 pisze:Nie należy chronić go przed egzystowaniem obok ludzi złośliwych, czy niewychowanych.
Nic mi do tego, jak wychowujesz swoje dziecko. Tylko dlaczego Ty wpierniczasz się w wychowanie mojego dziecka? Może chcę, aby dziecko nie miało z tymi indywiduami kontaktu?
(Zresztą "ludzie złośliwi czy niewychowani" to chyba najmniejszy problem państwowej szkoły).
Do dzieci to mi jeszcze daleko, w wieku 18 lat jeszcze tatusiem nie jestem(to chyba dobrze...). Jeśli chodzi o nauczanie domowe, to wiem o tym co nieco, dlatego się wypowiadam. Nie twierdzę, że dziecko ma być chamem i prostakiem, jak jego niektórzy rówieśnicy, ale powinno zaakceptować fakt, że ludzie tego pokroju pojawiają się w jego życiu i będą pojawiać się nadal. Może być kulturalne, inteligentne i Bóg wie jakie jeszcze, ale nie może być izolowane od tych "mniej inteligentnych" i "mniej kulturalnych", bo w dorosłym życiu sobie nie poradzi. Rodzic nie powinien "zamiatać g... pod dywan", ale to "g..." pokazać dziecku i powiedzieć - spotkasz się z takimi zachowaniami, z taką postawą, być może niektórzy zechcą cię skrzywdzić... Trzeba nauczyć małego człowieka jak żyć w takim zepsutym środowisku i nie ulegać jego presji, tego nie osiągnie się izolacją i wiecznym głaskaniem po głowie. Jeśli moje słowa Cię uraziły - wybacz, takie jest moje zdanie. Lekko uprzedzę fakty - nie sądzę, by moja postawa była spowodowana niedojrzałością emocjonalną i brakiem własnych dzieci.

12
Nieco odbiegając od głównego nurtu dyskusji.

Moim skromnym zdaniem, najbardziej spektakularną porażką obecnego systemu szkolnictwa był powrót do idei gimnazjów.Rozbijanie więzi pomiędzy rówieśnikami jakie wytworzyły się między rówieśnikami na przestrzeni kilku lat podstawówki jest kretyństwem, zwłaszcza biorąc pod uwagę wiek dzieciaków i długość trwania samego szczebla nauki.

Osobowościowo już ukształtowany człowiek (ciężko tu określać konkretną kategorię wiekową, bo u każdego jest inaczej, ale przyjmuję na potrzeby mojej wypowiedzi wiek 16-18) nie będzie miał większych problemów z "zakotwiczeniem" się w nowym środowisku, ale już taki młodzieniec będący, jak to mój przedmówca ładnie określił "kujonkiem w pulowerku", trafiający do klasy jakichś chojraków i samozwańczych panów świata nie będzie miał czasu ani nawet okazji by się zaklimatyzować. Dlaczego? Znowu posłużę się wypowiedzią poprzednika, mianowicie stereotypami. Jakiś okularnik, akurat uczący się lepiej, niż "grupa trzymająca władzę" w klasie zostaje z miejsca zaszufladkowany jako "kozioł ofiarny", tudzież inny gatunek służący do podbijania własnego ego. I bez wyrobionych jeszcze mechanizmów obronnych, tudzież chociażby wspomnianej przeze mnie osobowości, nie zostanie zaakceptowany, choćby się zesr*ł. Smutna prawda. Owszem, bywają ludzie którzy są na tyle silni by wytrzymać presję otoczenia, ale należy raczej liczyć ich w kategoriach pojedynczych przypadków. A potem mamy cyrki jakie mamy.

A niech tam, posunę się nawet dalej, choć to już niepewny grunt, bo znacznie więcej czynników na niego oddziałuje aniżeli sama szkoła. Mianowicie po części można też gimnazja obarczać winą za upowszechnienie w naszym kraju słynnego, cholernego emo. Przykład: zaszczuty przez rówieśników nastolatek, będący wielkim marzycielem, nie otrzymawszy akceptacji otoczenia zamyka się w swoim świecie, uciekając do miejsca w którym jego odmienność jest tolerowana, do miejsca które zapewnia anonimowość i poczucie bezpieczeństwa czyli do internetu. A stąd, w przypadku zakompleksionego młodego chłopaka/dziewczyny, już tylko o krok od posłuchania "złotych rad" innych równie zakompleksionych internautów i w efekcie tragedii. Jeszcze raz tu wspomnę, nie obarczam gimnazjum odpowiedzialnością "na wyłączność", za wpędzanie dzieciaków w błędne koło, bo do tego dochodzą takie czynniki jak choćby światowe trendy panujące na wielu polach, czy uwarunkowania psychofizyczne jednostki, natomiast w tym konkretnym kraju, swój wkład w nakręcanie spirali niezrozumienia z pewnością ma.

Zdaję sobie sprawę z tego, że moja teoria to jakby kolos na glinianych nogach, jej celem jest raczej ukazanie tego, że coś takiego jak gimnazjum wprowadza jedynie sztuczny podział. Niepotrzebna komplikacja rzeczy, które powinny być proste. Ostatnie zdanie można podciągnąć zresztą do całego systemu szkolnictwa, jaki obecnie mamy. Tyle ode mnie.
Way, way down inside, there's a hollow soul...

13
eśli chodzi o nauczanie domowe, to wiem o tym co nieco, dlatego się wypowiadam. Nie twierdzę, że dziecko ma być chamem i prostakiem, jak jego niektórzy rówieśnicy, ale powinno zaakceptować fakt, że ludzie tego pokroju pojawiają się w jego życiu i będą pojawiać się nadal. Może być kulturalne, inteligentne i Bóg wie jakie jeszcze, ale nie może być izolowane od tych "mniej inteligentnych" i "mniej kulturalnych", bo w dorosłym życiu sobie nie poradzi. Rodzic nie powinien "zamiatać g... pod dywan", ale to "g..." pokazać dziecku i powiedzieć - spotkasz się z takimi zachowaniami, z taką postawą, być może niektórzy zechcą cię skrzywdzić... Trzeba nauczyć małego człowieka jak żyć w takim zepsutym środowisku i nie ulegać jego presji, tego nie osiągnie się izolacją i wiecznym głaskaniem po głowie.
Dokładnie. W życiu jest od groma chamów, prostaków i ludzi zwyczajnie niebezpiecznych, potencjalnych lub faktycznych przestępców i świrów. Człowiek musi sobie umieć z nimi radzić, a kiedy ma się tego nauczyć, jak nie w młodości? Dlatego ważne jest przebywanie w społeczeństwie ze wszystkimi jego dobrymi i złymi elementami - czyli, w okresie młodzieńczym, w szkole.
Mianowicie po części można też gimnazja obarczać winą za upowszechnienie w naszym kraju słynnego, cholernego emo.

Bez przesady. Jakie słynne, cholerne emo? Przecież zakompleksione osoby o rozchwianej osobowości istniały zawsze, zawsze też mieli skłonności do samobójstw (vide - pół żartem, pół serio - Werter ;) ). A emo to zwykła moda i subkultura, z resztą dość nieliczna. Tyle tylko, że się wpasowała w takie osoby.

14
Jesteście chyba masochistami. Ja z ludźmi których nie lubię (nie mówiąc już o "przestępcach i świrach", lol) staram się w ogóle nie mieć kontaktu. Bo i po co? Zahartować to można się na siłowni, a nie w sytuacji gdy ekipa pięciu kolesi z nożami "chce piątkę na piwo".

Przeczytajcie jeszcze raz mojego poprzedniego posta, bo umknęła Wam o wiele ważniejsza kwestia.

15
Grabarz pisze:Jesteście chyba masochistami. Ja z ludźmi których nie lubię (nie mówiąc już o "przestępcach i świrach", lol) staram się w ogóle nie mieć kontaktu. Bo i po co? Zahartować to można się na siłowni, a nie w sytuacji gdy ekipa pięciu kolesi z nożami "chce piątkę na piwo".

Przeczytajcie jeszcze raz mojego poprzedniego posta, bo umknęła Wam o wiele ważniejsza kwestia.
Tu nie chodzi o celowe obcowanie z takimi ludzmi, ale o przyzwyczajenie dziecka do nich. Dajmy na to, jest człowiek, który całe dzieciństwo przesiedział w domu, będąc izolowanym od "całego zła tego świata". Pewnego pięknego dnia wychodzi na powietrze, przechodzi obok przystanku autobusowego, a tam "żul" łapie go za szmaty i żąda pieniędzy. Co w takiej sytuacji zrobi absolwent "domowego przedszkola"? Przetrzepie kieszenie i odda wszystko, co ma a nawet jeszcze więcej, po czym z płaczem pobiegnie do mamy, która kilkanaście lat przytulała go i głaskała po głowie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”