Krótka opowiastka o kimś, kogo szczerze podziwiam - Baldwinie IV Jerozolimskim.
Dziełko powstało pod wypływem impulsu. Charakter raczej filozoficzny.
<center>- - -</center>
Dwie chude, zabandażowane ręce odsunęły jedwabną zasłonę zwieszającą się z sufitu. Postać odziana w czarną, zwiewną szatę wyszła na balkon, ginąc całkowicie w objęciach ciemnozielonej draperii. Wiatr powiewał delikatnie, wydymając nieco materiał i świszcząc w przestronnym, zaciemnionym pomieszczeniu.
Błękitne, wodniste oczy młodego mężczyzny utkwione były w dal, a włosy, rozwiewane przez ciepły, kwietniowy zefirek, tańczyły na wszystkie strony, kompletnie nieujarzmione. Zasłonięta twarz młodzieńca nie wyrażała żadnych emocji, gdy w skupieniu wpatrywał się w horyzont, jakby czegoś tam szukając.
<i>Per Dei gratiam in sancta civitate Ierusalem Latinorum rex.*</i>
Król. Władca. Monarcha. Pan. Rycerz. Trędowaty.
<i>Trędowaty. Trędowaty. Trędowaty. </i>
Przymknął oczy. żałował, że nie może poczuć tego wiatru na swojej skórze; widział go tylko w falującej chorągwi i własnych, rozwichrzonych włosach. Słyszał jego świst, lecz nie czuł nic, nawet najsłabszego powiewu.
Ponownie popatrzył w dal, tym razem z większą uwagą. Dostrzegł karawanę zbliżającą się powoli ku Jerozolimie; widział wielbłądy niosące na grzbietach kosztowne dywany i klejnoty ze Wschodu, widział kupców uwijających się wokół pakunków i widział eskortujących ich rycerzy. Gdyby nie on, rycerze ci wyrżnęliby w pień kupców i zrabowaliby towary. Gdyby nie jego rozkaz, templariusze już dawno spadliby z mieczami na jerozolimskich muzułmanów i wywiesiliby ich głowy ku przestrodze w bramach miasta. Gdyby nie on, Jerozolima by upadła.
Poczuł się spełniony. Wykonał swoje zdanie – uchronił Grób święty przed pohańbieniem, a jednocześnie zrobił to drogą pokojową, bez zbędnego rozlewu krwi. Tak jak na honorowego rycerza przystało.
Był królem, w jakimkolwiek tego słowa znaczeniu. Wiedział, że ludzie patrzą na niego z góry, bo jest trędowaty. Widział ich obrzydzenie, gdy przechodził obok, widział strach w ich oczach za każdym razem, gdy znalazł się niebezpiecznie blisko ich świętych, nieskazitelnie pięknych ciał. Bali się o swoje życie – i słusznie. Nie miał prawa i serca odebrać im tego, czego sam nie posiadał. Jego sumienie, nienaruszone i czyste, dawało mu o sobie znać zawsze, kiedy zastanawiał się, co by było, gdyby choć na jedną chwilę zapragnął dotknąć kobiecej skóry… Choć dla samej świadomości, samego widoku, bo przecież poczuć jej nie był w stanie.
Natychmiast skarcił się za takie myślenie. Przecież… przecież mógł zrujnować komuś życie. Zniszczyć je, zrównać z ziemią, zniżyć do poziomu gnijących, lecz wciąż żywych członków, słabych, lecz wciąż sprawnych kończyn i wreszcie – do poziomu samotnego, cierpiącego serca, ukrytego gdzieś w głębinach tego, co pozostało z ciała.
Nagle poczuł się oszukany. Przez świat, przez matkę, przez swego nauczyciela, Wilhelma. Gdy był młodszy, wmawiali mu, że będzie wielkim władcą, że będzie rządził Jerozolimą mądrze i sprawiedliwe, że jego synowie zawojują całym światem… Dziś już nie dawał się okłamywać.
Jako król mógł wszystko. Gdyby tylko sobie zażyczył, do jego pałacu napływałyby piękne kobiety, kosztowne szaty, najwykwintniejsze trunki i złote monety. Na jego jeden rozkaz wszyscy padali przed nim plackiem i całowali jego obute w trzewiki stopy, bili mu pokłony i łgali, że jest ich panem i władcą. Był w stanie zapewnić sobie to, o czym inni przez lata tylko śnili, a jednak nie chciał nic. Gardził przepychem, gardził pięknymi kobietami i udawanymi uczuciami. Pragnął tylko i wyłącznie tego, czego zaznali prawie wszyscy. Wszyscy, oprócz niego.
Mówili, że trędowaci nie mają prawa do miłości. Nikt nie chce ich dotknąć, są odsunięci od reszty społeczeństwa, muszą błagać o jałmużnę i unikać kontaktów z ludźmi. Odprawia się za nich mszę tak, jakby już od dawna nie żyli. Są tymi, których Bóg pokarał za grzechy i teraz zsyła na nich gnijące otwory w ciele, wieczne potępienie i niewysłowiony ból w sercu. Zabronił im dotykania czegokolwiek, zamknął ich w czterech ścianach leprozorium i kazał im czekać na śmierć w męczarniach. Dla Boga nie było wyjątków. Nie ważne, czy król, czy wieśniak. Nie ważne, czy młody, czy nie. Baldwin nie był w stanie tego pojąć.
Czyjeś ciche, spokojne kroki wyrwały króla z zamyślenia. Powoli odwrócił się, by spojrzeć, kto przyszedł. Nie zdziwił się wcale, gdy ujrzał Rajmunda, swojego wiernego rycerza i niezastąpionego doradcę.
― Miłościwy Panie – zaczął Rajmund, kłaniając się nisko. Pod chustą, która zakrywała przeżartą trądem twarz monarchy, wykwitł słaby, krótki uśmiech.
― Dobrze cię widzieć, Rajmundzie. Jakieś wieści ze wschodniej granicy?
Rycerz pokręcił głową.
― Nic, Wasza Wysokość. Wszystko jest pod kontrolą.
Baldwin oparł się ciężko o balustradę i wychylił się nieco do przodu, chcąc dokładniej przyjrzeć się ludziom idącym ulicami miasta. Rajmund podszedł do króla i złapał go w opiekuńczym geście za ramię, lecz monarcha wyrwał je z uścisku i popatrzył z wyrzutem na swego doradcę.
― Prosiłem – szepnął błagalnym głosem – żebyś mnie nie dotykał. Nie chcę, żebyś cierpiał to, co ja. Nie zasłużyłeś na to.
Rajmund wbił wzrok w podłogę, zastanawiając się nad jakimś sensownym uargumentowaniem swojego postępowania, gdy nagle Baldwin wszedł do komnaty i usiadł na hebanowym krześle. Wziął do ręki pióro, wyjął z szuflady zwinięty w rulon pergamin, rozwinął go i zaczął pisać.
― Przeszkadzam? – Rajmund stanął za królem, kątem oka starając się przyuważyć, co też Baldwin tak zawzięcie notuje.
― Nie – odparł młodzieniec spokojnie, po czym zwinął pergamin i schował go z powrotem do szuflady. – Już skończyłem.
Rajmund nie miał czelności zapytać, co też król skończył, więc usiadł na krześle naprzeciw i skrzyżował ręce na piersi.
żaden z nich nic nie mówił. Wpatrywali się w siebie w ciszy, nieruchomo, nie chcąc zniszczyć tej podniosłej chwili.
W końcu Rajmund wstał, wbrew zakazom dotknął dłoni Baldwina i wyszedł z jego komnaty, zostawiając za sobą zapach piasku i pustynnego wiatru.
Król długo siedział w swoim krześle, beznamiętnie wpatrując się w wymalowane na ścianie wschodnie wzory. Znał je na pamięć – już tyle razy zdarzały mu się momenty takie jak ten, kiedy to wodził oczami po wymyślnych kształtach i mimowolnie zapamiętywał je, tym samym nie zajmując umysłu niczym innym. Wtedy nie musiał się martwić.
Gdy słońce zaszło, ponownie wyszedł na balkon. Mdłe światła świec migotały w oknach, a gwar ulic przycichł nieco, robiąc miejsce orientalnej, skocznej muzyce. Baldwin uwielbiał wieczorami stać na balkonie i słuchać tej dziwnej, jakże hipnotyzującej melodii. Przypominały mu się wówczas dni, kiedy to, mając siedemnaście lat, zapuszczał się w miasto i chadzał tam, gdzie teoretycznie powinien być każdy trędowaty – do leprozorium.
Tam <i>ją</i> poznał.
Miała długie, kręcone włosy i wiecznie śmiejące się oczy. Wspomnienie jej imienia wciąż przywracało uśmiech na jego usta, a szelest jej szat, gdy szła szybko pomiędzy zaułkami dźwięczał mu w uszach za każdym razem, gdy odbiegał myślami do tamtych chwil.
Saphira. Piękna, młoda, niewinna. Tylko jego.
A potem przyszła gorączka. Zabrała Saphirę, a razem z nią jego serce.
Tamtej nocy liczyła się tylko ona. Nie widziała jego choroby; nie chciała jej widzieć. Patrzyła na niego z miłością i powoli rozniecała w nim płomień miłości, który nigdy tak naprawdę nie wygasł. Duszony w głębi jego złamanego, samotnego serca, płonął słabym ogniem, lecz nie chciał zgasnąć. Być może nadzieja na życie po śmierci i inne bzdury, w które Baldwin usilnie starał się wierzyć, nie pozwalały na to. Być może to właśnie one podtrzymywały ten wzniecony niegdyś płomień; płomień, którego zagasić się nie dało. Saphira nauczyła go kochać. Nauczyła go patrzeć na ludzi i nauczyła go akceptować siebie. Ale to ostatnie udawało mu się tylko wtedy, gdy ona była blisko. Kiedy odeszła, odeszły też jej nauki.
Baldwin cierpiał. Bolało go każde wspomnienie jej głosu, dotyku, pocałunków… I chociaż ból rozdzierał mu serce, on ciągle tam wracał i na nowo zatracał się w miłości do swej dawnej kochanki, na nowo przeżywał to, czego doświadczył pięć lat wcześniej. Saphira odwiedzała go często we śnie i szeptała mu do ucha czułe słówka, a wtedy on uśmiechał się i odpowiadał jej tym samym. A o poranku, kiedy słońce powoli budziło się z letargu, Saphira znikała, a Baldwin wracał do rzeczywistości i na nowo przypomniał sobie, że jest trędowaty. Ona tego nie widziała. Dla niej był tylko Baldwinem. Nie królem, nie rycerzem, nie panem. I wreszcie – nie trędowatym.
Znużony król ułożył głowę na atłasowej poduszce i przymknął powieki. ścisnął mocniej medalik zawieszony na szyi, ucałował go delikatnie i szepnął:
― Nigdy cię nie zapomnę, najdroższa. Nigdy.
Chwilę później zmorzył go sen, a Saphira jak zwykle powróciła i znów szeptała mu do ucha najsłodsze na świecie słowa.
<i>*Z Bożej łaski Król świętego łacińskiego Królestwa Jerozolimy</i>
2
Pomysł: 4-
Ciekawe, wciągające, tylko po co? Lubie opowiadania z jakiś zwrotem na końcu, czymś co zaskoczy czytelnika. Tutaj brak tego.
Styl: 5-
Bardzo ładny, przynajmniej jak dla mnie. Lekko się czytało od początku do końca.
Schematyczność: 3+
Patrz pomysł.
Błędy: -
Nie Szukałem ich.
Ogólnie: 4
Myślę, że równa czwóreczka. Jestem oczywiście na tak.
Ciekawe, wciągające, tylko po co? Lubie opowiadania z jakiś zwrotem na końcu, czymś co zaskoczy czytelnika. Tutaj brak tego.
Styl: 5-
Bardzo ładny, przynajmniej jak dla mnie. Lekko się czytało od początku do końca.
Schematyczność: 3+
Patrz pomysł.
Błędy: -
Nie Szukałem ich.
Ogólnie: 4
Myślę, że równa czwóreczka. Jestem oczywiście na tak.
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
3
No to jazda.
Pomysł: 4=
Niby o niczym, ale... jednak z czymś.
Styl: 5-
Bardzo dobry, jak przez masło. Bardzo obrazowy, a zarazem niezbyt szczegółowy. Super.
Schematyczność: 3
Tu w zasadzie nic się nie dzieje. to tylko zbiór myśli, a tego jest pełno.
Błędy: 4+
Nie zwróciłem uwagi, ale raczej większych nie ma.
Ogólnie: 4
Popatrz no. Niby nic takiego, a jednak miło sie czytało.
Jestem oczywiście na tak.
Pomysł: 4=
Niby o niczym, ale... jednak z czymś.
Styl: 5-
Bardzo dobry, jak przez masło. Bardzo obrazowy, a zarazem niezbyt szczegółowy. Super.
Schematyczność: 3
Tu w zasadzie nic się nie dzieje. to tylko zbiór myśli, a tego jest pełno.
Błędy: 4+
Nie zwróciłem uwagi, ale raczej większych nie ma.
Ogólnie: 4
Popatrz no. Niby nic takiego, a jednak miło sie czytało.
Jestem oczywiście na tak.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
5
Pomysł: 4-
pomysł mi się podoba, ale końcówka jakoś nie za bardzo
Styl: 5-
Jak poprzednicy. Przyjemnie było czytać twój tekst
Schematyczność: 3+
Błędy: 4+
nie zwróciłam uwagi
Ogólnie: 4
wszystko mi się podobało, dopóki się nie skończyło. Nie przekonuje mnie ta "panienka" i to co się z nią "stało". Końcówka "zawsze będę cię kochał" wydaje mi się sztuczna, a raczej przegadana. Mimo wszystko...
Jestem na... tak
pomysł mi się podoba, ale końcówka jakoś nie za bardzo
Styl: 5-
Jak poprzednicy. Przyjemnie było czytać twój tekst
Schematyczność: 3+
Błędy: 4+
nie zwróciłam uwagi
Ogólnie: 4
wszystko mi się podobało, dopóki się nie skończyło. Nie przekonuje mnie ta "panienka" i to co się z nią "stało". Końcówka "zawsze będę cię kochał" wydaje mi się sztuczna, a raczej przegadana. Mimo wszystko...
Jestem na... tak
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
7
Pomysł: 4
Coś w tym pomyśle jest, niewiem co, ale napewno jest to ciekawe.
Styl: 5 świetny, pewnie do czegoś mógłbym się doczepić, ale nie jestem surowy.
Schematyczność: 4
Błędy: +4 Jak ja bym chciał pisać tak bezbłędnie jak ty
Ogólnie: -4
Dlaczego? Mimo powyższych zalet jakoś nie miałbym ochoty czytać tego tekstu, gdyby był dłuższy. Sprawne opisy ratowały mnie przed znudzeniem. Co nie zmienia faktu, że jestem na TAK
Coś w tym pomyśle jest, niewiem co, ale napewno jest to ciekawe.
Styl: 5 świetny, pewnie do czegoś mógłbym się doczepić, ale nie jestem surowy.
Schematyczność: 4
Błędy: +4 Jak ja bym chciał pisać tak bezbłędnie jak ty

Ogólnie: -4
Dlaczego? Mimo powyższych zalet jakoś nie miałbym ochoty czytać tego tekstu, gdyby był dłuższy. Sprawne opisy ratowały mnie przed znudzeniem. Co nie zmienia faktu, że jestem na TAK