Zachodzące słońce rzucało ostatnie ciepłe promienie chowając się za horyzont. Pojedyncze chmury zastygłe w bezruchu złociły się i czerwieniły w jego blasku, tworząc malowniczą mozaikę. Zwierzęta przygotowywały się do snu, ludzie wracali z pól po ciężkim, wypełnionym pracą, jesiennym dniu. Wydłużające się z minuty na minutę cienie rzucane przez rozłożyste drzewa zwiastowały koniec kolejnego dnia. Nadchodziła noc, czas zasłużonego odpoczynku. Jednak nie dla wszystkich, Milindor, młody pół-elf jechał konno pradawnym Mithrilowy Szlakiem, zmierzając do Taur Caras. W podróży był już od kilkunastu dni a kolejnych kila pozostawało jeszcze przed nim. Z niepokojem rozglądał się za dogodnym miejscem na nocleg. Co prawda niespełna godzinę wcześniej przejeżdżał przez wioskę, w której z pewnością była karczma i wolne pokoje czekające pozornie na każdego, kto gotów był zapłacić odpowiednią cenę ale nie zatrzymał się tam. Bynajmniej nie z braku rozwagi. Nie, wprost przeciwnie. Rozwagi miał na tyle, że wiedział, iż wolne pokoje były teoretycznie dla wszystkich ale jemu i tak nikt by ich nie wynajął. Mógłby mówić o szczęściu gdyby nie wyrzucono go za drzwi, ale i w to wątpił. Nie urodził się pod szczęśliwą gwiazdą. Był pół-elfem a co za tym szło odmieńcem i wyrzutkiem. Zarówno dla ludzi jak i dla elfów. Na jego widok spluwano i rzucano mu pogardliwe spojrzenia. Nazywali go bękartem, pogardzali nim, tylko dlatego, że był inny. A czym się od nich różnił? Niczym, niczym oprócz wyglądu, połączenia subtelnego piękna elfów i sił witalnych ludzi. A on wędrował; wyrzutek, samotnik, nędzarz, wieczny tułacz...
Było już prawie całkiem ciemno, gdy wreszcie zdecydował, że nie ma sensu jechać dalej tego dnia. Obóz rozbił na skraju lasu, z dala od ludzkich osiedli, z dala od cywilizacji. Przywiązał konia do dorodnego dębu, ściągnął zeń juki i przygotował miejsce na ognisko. Trzeba było jeszcze nazbierać chrustu. Nie namyślając się długo ruszył do lasu rozglądając się wokoło. Pomiędzy drzewami było już zupełnie ciemno, na szczęście dość dobrze widział nawet w mroku. Uschnięte, opadłe liście szeleściły mu pod nogami, z oddala dobiegały go pohukiwania nocnych ptaków, które z niecierpliwością oczekiwały aż słońce całkowicie schowa się za horyzontem. Szybko uwinąwszy się z zadaniem powrócił do miejsca, gdzie postanowił przenocować. Na szczęście od kilku dni nie padało, co jak na tą porę roku było rzadkością, Milindor nie martwił się jednak z tego powodu, przynajmniej chrust był dość dobrze przeschnięty. Z wielką wprawą zdradzającą w nim doświadczonego podróżnika rozpalił ognisko i począł rozpakowywać juki w poszukiwaniu czegoś zdatnego do zjedzenia. Pożywienia miał jeszcze dużo, wystarczająco by nie zatrzymując się nigdzie dotrzeć do Taur Caras. A nawet, jeśli pomylił się w swoich kalkulacjach to w lesie mógł bez trudu zaspokoić głód. Usiadł obok ogniska grzejąc się w jego cieple i pogryzając placek kminkowy, który dzięki kilkakrotnemu wypiekaniu zachowywał świeżość i charakterystyczny smak przez naprawdę długi czas. Wpatrując się w płomienie tańczące na suchych szczapach drewna myślami błądził zupełnie gdzie indziej. Zastanawiał się jak miewa się jego jedyny przyjaciel, jedyna bliska osoba, alchemik Arille. Kilka tygodni temu dotarły do niego niepokojące informacje, od kupców licznie ciągnących na południe dowiedział się o dziwnych zjawiskach, jakich świadkiem w ostatnim czasie stało się Taur Caras. Widmo nowego niebezpieczeństwa zawisło nad tym miastem. Milindor nigdy nie mógł się nadziwić jak jego mieszkańcy mogą spokojnie żyć kilka godzin drogi od przeklętych ruin dawnej elfickiej twierdzy, Alfirithornu. Spalone i doszczętnie złupione wieki temu owiane były straszliwą legendą. Ponoć ten, kto przekroczył linię dawniej stanowioną przez zewnętrzne mury nie wracał już do swego domu. A właściwie to wracał, ale już jako upiorna zjawa a nie żywa istota. Według kupców drzemiące w Alfirithornie potęgi ostatnimi czasy wyraźnie się przebudziły. W mieście dzieją się podobno przerażające rzeczy, choć tak naprawdę nikt nie jest w stanie powiedzieć, co dokładanie. Zaginieni ludzie i ginące w tajemniczych okolicznościach przedmioty już ponoć nikogo nie dziwią. Mieszkańcy jednak nie chcą stamtąd odejść a na przybyszów patrzą z nieznaną im dotąd wrogością. Arille nie był oczywiście tak znaną postacią by można było się o nim czegokolwiek dowiedzieć od wylęknionych kupców. Milindor nie miał więc innego wyboru, od jakiegoś czasu nosił się z zamiarem złożenia mu wizyty a w tych okolicznościach decyzję swoją po prostu przyspieszył. I tak nic go nie trzymało w tych krainach, nie miał domu, nie miał dokąd wracać, nie miał co rzucać. Ruszył więc przed siebie za jedynego kompana mając wierzchowca. Teraz po wielu dniach uciążliwej wędrówki wciąż towarzyszyły mu niepokojące myśli, których nawet nie starał się powstrzymywać. Skończywszy posiłek raz jeszcze zbadał miejsce, które wybrał na nocleg by żadna nieprzyjemna niespodzianka nie dała o sobie znać w najmniej spodziewanym i pożądanym momencie. Upewniwszy się, że wszystko jest w należytym porządku pół-elf ułożył się wygodnie na posłaniu.
Gdzieś w oddali rozległo się przeciągłe, rozpaczliwe wycie wilków, z lasu odpowiedziało mu złowieszcze pohukiwanie puszczyka. Milindor otulił się szczelniej kocem, ognisko powinno palić się jeszcze dobrych kilka godzin, do tego czasu żadne zwierzę nie zbliży się do niego. A później? Nie zastanawiał się nad tym, wiele lat samotnych wędrówek skutecznie zabiło w nim strach przed nocowaniem na odludziu. Posłuszny elfickiej krwi płynącej w jego żyłach nauczył się cenić i kochać przyrodę. Nie, ona nie była mu wrogiem, jej nie musiał się bać. Otaczany dzikim skowytem wilków, tajemniczym pohukiwaniem sów i nieprzyjaznym szelestem liści Milindor szybko usnął. To była jego kołysanka od wielu lat. Znał ją na pamięć.
Obudziły go dopiero pierwsze promienie słońca przedzierające się przez gęstą jak mleko mgłę spowijającą pola i łąki. Przeciągnął się na posłaniu pobudzając do życia zastałe i zmarznięte kończyny. Spomiędzy czarnych włosów wyciągnął kilka czerwonych liści dębu, które wplotły się w nie w trakcie błogiego snu. Jesień zadomowiła się już w tych krainach na dobre, swoimi dłońmi rozciągała gęste mgły po polach, swym tchnieniem wywoływała dreszcze na karkach podróżnych a swoim dotykiem złociła i czerwieniła lasy. Pół-elf przygotował sobie śniadanie, które zjadł z apetytem, po czym wyruszył w dalszą drogę. Mgła powoli opadała a promienie słoneczne ogrzewały mroźne powietrze. Poranne chłody dawały jednak o sobie znać, więc podróżnik szczelnie opatulił się brązowym, mocno już podniszczonym płaszczem, który wciąż jednak dawał dużo ciepła, a w dodatku przywodził na myśl najpiękniejsze chwile jego młodości. Czasy tak różne i tak podobne zarazem do tego, co spotykało go dzisiaj. Teraz wypadało mu podróżować przez lasy, właściwie już do samych zabudowań Taur Caras wędrować będzie pod baldachimem z kolorowych liści a końskie kopyta zamiast stukać o szare kamienie miękko stąpać będą po liściastym kobiercu. Co jednak najważniejsze nikt go nie będzie nagabywał po drodze a wraz ze zbliżaniem się do celu wędrówki będzie mógł dowiadywać się coraz to więcej na temat sytuacji jaką zastanie w mieście.
Słońce wykonało już połowę swojej drogi na nieboskłonie, gdy Milindor dotarł do pierwszego rozwidlenia dróg, w lesie wciąż panował półmrok, choć mgły opadły już dawno. Pół-elf chciał już skręcić w prawą odnogę szlaku przypominając sobie swoje ostatnie podróże, nie sądził, by mógł się pomylić. Wolał się jednak jeszcze upewnić, podróż trwała już wiele dni, nie chciał jej jeszcze dodatkowo przedłużać. Zsiadając z konia podszedł do drewnianego drogowskazu przybitego do jednego z drzew. Treść napisu, którą odczytał zbiła go jednak z tropu, drogowskaz wskazywał coś zupełnie odwrotnego, czyżby się pomylił? Nie, na pewno nie. "Z pewnością ktoś podmienił drogowskazy" pomyślał szybko nim inne, nieco bardziej niepokojące pomysły przemknęły mu przez głowę. Właściwie to co w tym niezwykłego, że jakiś nieodpowiedzialny żartowniś próbował wprowadzić kupców i podróżników w błąd? Ale w czasie jego wędrówek, które prowadził, od co najmniej kilkunastu lat nic podobnego nie miało miejsca. "świat się zmienia" pomyślał, "nic więcej". Nie oglądając się za siebie ruszył w dalszą drogę zawierzając własnemu przeczuciu, jeszcze nigdy się na nim nie zawiódł, więc i tym razem myślał, że będzie tak samo. Nie pomylił się. Po kilkugodzinnej jeździe natknął się na karawanę kupiecką. Kilku zbrojnych mężczyzn na koniach, cztery wozy z towarami powożone przez wiecznie czymś zafrasowanych handlarzy zadziwiająco szybko zdążały na południe. Widząc samotnego jeźdźca wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym zmusili konie do jeszcze szybszej jazdy, żaden z nich nie odpowiedział na przyjazne, choć niezbyt wylewne pozdrowienie pół-elfa. Gdy przejeżdżał koło ostatniego wozu usłyszał ożywioną, choć prowadzoną półgłosem rozmowę pomiędzy handlarzami:
- Chyba nie jest jednym z nich? - Spytał drżącym głosem jeden z kupców - Przecież jesteśmy już daleko od tych przeklętych ruin.
- Nie wiesz, że ostatnio zapuszczają się coraz dalej na południe - odparł drugi głos - Dobrze, że nas wyminął, widocznie się gdzieś spieszył.
- Nie wyglądało na to by się gdzieś spieszył. Fakt, że w tym płaszczu, z nisko zaciągniętym kapturem wyglądał podejrzanie, ale to jeszcze nie oznaczało, że jest jednym z nich. Mogliśmy go chociaż uprzedzić.
- To zawróć i mu to powiedz - żachnął się kupiec -
Z wozu dobiegały go jeszcze przez chwilę coraz bardziej podekscytowane głosy handlarzy, ale nie był już w stanie zrozumieć, o czym dokładnie rozmawiali. Zresztą i tak usłyszał wystarczająco dużo, w pierwszej chwili pomyślał, że brak jakiejkolwiek reakcji na jego pozdrowienie wynikało z tego, iż rozpoznali w nim pół-elfa. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież nie mogli dostrzec jego twarzy. Teraz już znał odpowiedź na pytanie, dlaczego dobrze uzbrojona grupa mężczyzn tak zareagowała na widok niepozornego, samotnego jeźdźca. Ale kim byli ci, którzy wzbudzali tak wielki strach w bojaźliwych sercach ludzi? Wkrótce się o tym przekona.
Tymczasem jechał wciąż na północ nie napotykając na swojej drodze nikogo. Ostatnim razem przemierzał ten trakt wiele lat temu. Nie zastanawiał się więc, czy Mithrilowy Szlak jest zawsze tak opustoszały czy może brak jakichkolwiek podróżników był czymś wyjątkowym. Gdyby był częstszym gościem w tych stronach wiedziałby, że zwykle nie sposób było ujechać choćby pięciu stajań żeby nie natknąć się na przynajmniej dziesięć karawan kupieckich, głównie przedstawicieli krasnoludzkich faktorii handlujących żelazem, węglem i srebrem i innymi surowcami, w które obfitują skaliste Góry Lodu, najdalej wysunięte na północ góry świata. Niegdyś znajdowały się tam złoża mithrilu, dzięki którym ten region przeżywał chwile gwałtownego rozwoju. Dziś, mimo, że po złożach najcenniejszego z kruszców pozostało tylko wspomnienie i barwne legendy z tamtych lat tereny te wciąż stanowiły dobre miejsce do osiedlenia się i rozpoczęcia normalnego życia. Arille wielokrotnie namawiał do tego Milindora, ale ten nie wierzył by w jakimkolwiek miejscu mógł rozpocząć normalne życie. Jemu nie było ono pisane. Tymczasem gościniec usłany kobiercem utworzonym przez opadłe liście świecił pustkami połyskując w promieniach przebijającego się przez korony drzew słońca. Było ciepło a lekki wiaterek przyjemnie muskał twarz. Zdawałoby się, że jest to najzwyczajniejszy jesienny dzień, jaki może się przytrafić szczęśliwemu wędrowcy. Tak też myślał Milindor puszczając w niepamięć zasłyszane ukradkiem słowa kupców i dziwną zamianę drogowskazów. Pogoda zachęcała raczej do śpiewu i tańca a nie do ponurych rozmyślań. Wkrótce ulegając jej czarowi pół-elf począł cicho pogwizdywać dawne pieśni zasłyszane jeszcze za młodu.
Kilka następnych, podobnych do siebie dni minęły niepostrzeżenie wypełnione samotną, ale przyjemną wędrówką leśnym traktem skąpanym w promieniach słonecznych. Las stawał się nieco rzadszy, więc i światła, i ciepła było więcej. Na noclegi wybierał niewielkie polany gdzie mógł rozpalić ognisko, ogrzać ciało i posilić się do syta.
Było późne popołudnie, następnego dnia o tej porze powinien być już w Taur Caras, droga przebiegała nadzwyczaj szybko i spokojnie. Pozornie wszystko było na swoim miejscu, ale kiedy Miilindor zastanowił się nad tym dokładniej zdał sobie sprawę, że, od co najmniej dwóch dni nie słyszał śpiewu ptaków, z wyjątkiem pohukiwania nocnych sów i puszczyków. Ranki były dziwnie ciche bez ptasich treli, ale nieustannie zatopiony we własnych myślach pół-elf dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Nie przypominał sobie także by pomiędzy drzewami dojrzał przemykające sarny czy dziki. żadne zwierzę nie niepokoiło go na gościńcu ani nie zbliżało się do jego obozowiska. Milindor zatrzymał konia na środku traktu, gładząc jego grzywę nasłuchiwał odgłosów lasu, jedynym dźwiękiem, jaki docierał do jego uszu był szelest opadających na lekkim wietrze liści. Las zdawał się być wymarły, ale przecież wyglądał zupełnie zwyczajnie. "Może to tylko mi się tak wydaje, skoro do tej pory nie zauważyłem, że ptaki zamilkły to równie dobrze mogłem nie zauważyć przemykających niepostrzeżenie zwierząt. Czym ja się w ogóle zamartwiam, wkrótce wszystko i tak się wyjaśni". Milindor spiął lekko konia dając mu znak, że pora ruszać w dalszą drogę. Starał się nie myśleć o swoich ostatnich spostrzeżeniach, ale bezskutecznie. Dla zabicia czasu zaczął nawet z cicha przyśpiewywać, ale miał nieodparte wrażenie, że w tej głuchej ciszy leśnej jego śpiew brzmi jak krzyk ogłaszający jego przybycie. Wkrótce umilkł zmieszany własnymi myślami i krepującą ciszą, która choć jeszcze rano nie przeszkadzał mu wcale teraz zdawała się być nie do wytrzymania.
W puszczy panował już mrok i o dziwo dopiero teraz las zaczynał ożywać. W oddali słychać było skrzeki nocnych ptaków, nieopodal gościńca pod nogami jakiegoś zwierzęcia z trzaskiem złamała się sucha gałąź. Milindor rozglądał się bacznie wokoło, ciemność zaskoczyła go tym razem nim znalazł sobie odpowiednie miejsce na nocleg. W nocy widział dobrze, ale był już mocno zmęczony całodzienną jazdą wierzchem. Nie chciał zatrzymywać się jednak byle gdzie, póki miał jeszcze siły wolał jechać naprzód. Powieki z czasem poczęły same się zamykać, Milindor nie starał się już nawet z nimi walczyć, był skłonny zatrzymać się choćby na środku gościńca, kiedy to z zadumy wyrwał go odgłos łamanych gałęzi, momentalnie otworzył oczy a senność chwilowo go opuściła. Kilkaset kroków przed nim chybotliwy blask płomieni oświetlał gościniec. Pół-elf zmusił konia do szybszej jazdy sprawdzając jednocześnie czy miecz dobrze wychodzi z pochwy. Wychodził idealnie. Wkrótce jego oczom ukazała się mała polanka, pośrodku której płonęło niewielkie ognisko, przy nim siedziała lekko przygarbiona postać wpatrująca się w płomienie. Milindor jeszcze raz poprawił miecz, po czym powoli zbliżał się do tajemniczej osoby. Przez umysł ponownie przemknęły mu zasłyszane strzępki rozmowy kupców. Bali się samotnych, zakapturzonych postaci wędrujących w okolicach Taur Caras. Ale przecież setki podróżników właśnie tak wygląda, nie zamierzał nacierać na bezbronnego człowieka tylko dlatego, że się bał. Nie, strach był złym doradcą. Pół-elf zeskoczył z konia umyślnie starając się zwrócić na siebie uwagę, jeśli coś byłoby nie w porządku przynajmniej nie da się zaskoczyć. Samotna postać widząc przybysza podniosła lekko głowę przypatrując mu się uważnie. Blask ogniska oświetlał jej twarz, Milindor bez trudu rozpoznał, że ma przed sobą kobietę. Na jej twarzy malował się niepokój pomieszany z ciekawością. O dziwo nie strach. "Pewnie i ona przywykła do samotności" pomyślał pół-elf zadowolony z obrotu sytuacji. Nie raz miał już do czynienia z kobietami wojowniczkami, ale ta na taką nie wyglądała. W oczach można było wyczytać łagodność a nie nieprzejednanie. Gdy był już kilka kroków od niej ukłonił się lekko by pokazać, że nie jest jej wrogiem.
- Witaj pani – zaczął lekko zmieszany - Jestem Milindor - powiedział starając się by jego głos brzmiał najłagodniej jak to możliwe - Wędruję do Taur Caras - dodał po chwili –
- Na mnie mówią Eliana, jestem uzdrowicielką - odparła melodyjnym głosem a Milindor dopiero teraz zauważył, że w dłoni trzyma lśniący sztylet - Mówisz, że jedziesz do Taur Caras a cóż takiego wiedzie cię tamte strony? Jak do tej pory spotykam wyłącznie podróżnych wyjeżdżających na południe. Jesteś pierwszym, który tak jak ja zdąża do tego miasta.
- Pragnę odwiedzić przyjaciela, alchemika Arille'a - odparł podchodząc nieco bliżej i uśmiechając się do niej życzliwie – Wychodzi na to, że przez jakiś czas przyjdzie nam wspólnie podróżować.
- Chyba tak -odparła z uśmiechem dyskretnie chowając sztylet w poły płaszcza i wskazując ręką miejsce przybyszowi, który po przywiązani konia do drzewa skwapliwie skorzystał z propozycji dołączenia do obozowiska. - Ale nie wiem czy wybrałeś odpowiednią porę na odwiedziny przyjaciela - dodała po chwili a jej głos momentalnie spoważniał i jakby lekko posmutniał - Słyszałeś chyba, że ostatnio niezbyt dobrze się tam dzieje?
- Słyszałem, właściwie to te pogłoski przyspieszyły jedynie moją decyzję o wyjeździe. Już dawno chciałem go odwiedzić, a skoro usłyszałem, że może mieć jakieś problemy to nie było nad czym się zastanawiać -
- Naprawdę? - Spytała a w jej oczach zalśniły iskierki podziwu - Chyba nie wiesz z jak wielkim niebezpieczeństwem igrasz.
- Nie wiem – przytaknął – A powinienem? Ty wiesz o nim wiecej?
- Owszem – przytaknęła – Jeśli jesteś zdecydowany mu pomóc bez względu na to, co mu zagraża, to taka wiedza może ci być potrzebna. Nie obca mi jest historia Alifirithornu i jego upadku. O siłach, które nim zawładnęły wiem więcej niż wszyscy uczeni z Taur Caras razem wzięci i wysłano mnie tutaj właśnie po to by obronić to miasto, nie wiem tylko czy nie przybywam za późno.
- A jak to niby zamierzasz je obronić? - Spytał z ironią Milindor -
- Nie wierzysz, że mogę dać sobie radę - odparła bezbłędnie odgadując jego myśli - nie kłopocz się tym, ciebie ta sprawa nie dotyczy, odwiedzisz przyjaciela i wyjedziesz stąd czym prędzej, gdy tylko zobaczysz jak sprawy wyglądają.
- Nie znasz mnie - żachnął się pół-elf - ale i ja ciebie nie znam, więc dajmy temu spokój. Powiedz mi tylko coś więcej o Alfirithornie, może będę mógł ci pomóc.
- Czyżby? Ale dobrze, opowiem ci, co wiem - odparła pojednawczo - później zdecydujesz, co zrobisz dalej, zresztą i tak wypada nam wspólna droga do Taur Caras więc chyba możemy spędzić ją w milszy sposób niż kłócąc się kogo na jak wiele stać. Więc jeśli cię to interesuje to posłuchaj - Eliana odczekała aż Milindor wyciągnął wieczorny posiłek z juków po czym rozpoczęła swoją opowieść - Alfirithorn było elfickim miastem założonym u schyłku Drugiej Ery przez wygnańców z południa. Wkrótce dzięki niezwykle dogodnym warunkom, w jakich zostało ulokowane niewielka osada szybko przekształciła się w świetnie prosperujące miasto dominujące nad zacofanym wówczas regionem. Władcy Alfirithornu rozgoryczeni swoim tułaczym losem, na który zostali skazani przez dawnych królów południa próbowali powetować sobie straty na biednych mieszkańcach północy. Ich krwawe rządy są wciąż wspominane ze strachem. Przemocą szybko uczynili z Alfirithornu miasto mogące równać się z najpotężniejszymi fortecami świata. Nie poprzestali jednak na bogactwach i sławie, pragnęli coraz więcej i więcej. Dziwnym zbiegiem okoliczności w owym czasie na dworze królewskim przebywał Vo'than. Potężny mag i okrutny doradca władców, to za sprawą jego podszeptów zostało zawarte tajne przymierze pomiędzy elfami a siłami ciemności. Do dziś pośród nich z bólem i wstydem się o tym mówią, ale taka była prawda. Nikt dokładnie nie wie, na czym polegał ów mroczny sojusz, ale faktem było, iż Alfirithorn z czasem stał się stolicą państwa rozciągającego się od Srebrnej Rzeki aż po Góry Lodu. Nikt w historii nie władał tak potężnym krajem i nikt pewnie już nie będzie. Jednak jak to zwykle bywa władców zgubiła pycha, koalicji południa udało zepchnąć się nieprzyjaciela aż do murów stolicy, którą oblegano miesiącami. Za sprawą czarów Vo'thana oblężenie skończyło się jednak szybciej niż przypuszczano - przez twarz Eliany przebiegł ponury, choć prawie niezauważalny cień- północ spłynęła morzem krwi a sam Alfirithorn stał się prawdziwie nieśmiertelnym miastem, siedliskiem demonów, które jednak nie miały dostępu poza zewnętrzne mury twierdzy. - Uzdrowicielka urwała opowieść a z jej twarzy zniknęły resztki uśmiechu, Milindor także milczał.
- Nie miały, ale coś się zmieniło - szepnął sam do siebie, Eliana nawet go nie usłyszała - Teraz mogą już je przekraczać? - Spytał wreszcie, gdy cisza stała się nazbyt męcząca -
- Do końca nie wiem - odparła - Bariera, którą utworzono po krwawej wojnie wciąż istnieje, ale słabnie z każdym dniem. Już teraz po świecie krążą ich Emisariusze, nie wiem ile nam jeszcze czasu zostało nim bariera upadnie całkiem. Mam nadzieję, że Taur Caras nie uległo jeszcze ich podszeptom, to by znacznie utrudniło nam zadanie.
Uzdrowicielka i Milindor zamilkli nie znajdując odpowiednich słów by wyrazić to, co błąkało się w ich umysłach. Przez długą chwilę zamyśleni wpatrywali się w tańczące płomienie ogniska zasłuchani w bezkresną ciszę. Z czasem zaczęła ogarniać ich coraz większa senność, pierwszy na warcie stanąć miał pół-elf. Co prawda do tej pory oboje nocowali samotnie i nie przejmowali się ewentualnymi niebezpieczeństwami ale teraz już nie mogli pozwolić sobie na taką swobodę. Ruiny Alfirithornu były niespełna dzień drogi od ich obozu a Eliana mówiąc o krążących emisariuszach ciemności nie myliła się. Milindor dorzucił nieco wcześniej nazbieranego przez uzdrowicielkę drewna do ognia po czym otuliwszy się szczelniej płaszczem usiadł przy ognisku, kilka kroków od niego leżała Elina, która zasnęła niemal natychmiast po ułożeniu się na posłaniu. W ciszy panującej w lesie słychać było nawet jak oddycha głębokim, miarowym oddechem. Gdzieś ponad koronami drzew lśnił księżyc w pełni i setki gwiazd, poniżej pożółkłych liści gościły jedynie cienie.
Warta dłużyła się niemiłosiernie, senność raz po raz atakowała z ogromną siłą próbując przełamać wolę pół-elfa. W pewnym momencie poczuł przemożną chęć by obudzić swoją towarzyszkę, aby ta go zmieniła jednak ostatecznie duma wzięła w nim górę i zdołał powstrzymać ogarniające go znużenie. Miał wrażenie, że przyroda celowo zamarła po to by uśpić jego czujność a w najmniej spodziewanym momencie wbić czarny sztylet w jego plecy. Czas płynął powoli. Ciemność zdawała się gęstnieć a płomienie ogniska jakby zblakły, Milindor dorzucił kilka kolejnych szczap, płomień na kilka chwil rozbłysnął by po chwili skarleć jeszcze bardziej. Pół-elf rozglądnął się uważnie, polana i otaczający ją las pogrążony był w niemym bezruchu, w powietrzu wisiała jakaś groźba, jakby ostateczne ostrzeżenie. Nic się jednak nie działo, nic nie ulegało zmianie, jedynie serce w jego piersi biło szybciej a gardło ściskała jakaś niewidzialna moc. Czas płynął powoli. Płomienie ogniska drgnęły lekko a szmer liści zastąpił dotychczasową ciszę, "Wreszcie jakiś ruch" przemknęło przez jego głowę. Szum stawał się coraz głośniejszy. Czerwone, żółte i brązowawe liście spadały wirując w powietrzu na ziemię, ogień przybrał na sile, blady jak tarcza księżyca rzucał upiorne cienie, polana zaroiła się od szarych kształtów nieustannie przemykających z jednego jej krańca na drugi. Iluzoryczne twory ognia i wylęknionej wyobraźni tańczyły na polanie obłąkańczy taniec. Milindor miał wrażenie, że to pod ich stopami szeleszczą liście, gdy jeden z nich zniknął w lesie rozległ się głuchy trzask łamanej gałęzi. Zimny pot oblał pół-elfa, drżącą dłonią dotknął rękojeść miecza, zamiast zimna stali uderzył go piekielny żar wytapianego żelaza, jego twarz wykrzywił grymas bólu a dłoń odruchowo puściła miecz. Nie było na niej choćby najmniejszego śladu oparzenia. Kilka kolejnych trzasków dobiegło go z północy. Odwrócił się bacznie obserwując las, z przeciwnego krańca polany rozległo się ciche pohukiwanie sowy, jakby echo odpowiedziało mu przeciągłe, opętańcze wycie wilków. O ile wilki mogły wydawać tak upiorny skowyt.
Milindor wstał nie mogąc znieść swojego bezruchu, wiedział, że czas obudzić Elianę, ale coś podpowiadało mu, że nie powinien tego robić. Popatrzył tylko na nią, zawinięta w wełniany koc spała spokojnie, rytmicznie unosząca się klatka piersiowa i głęboki oddech wskazywały, że jej umysł wędrował przez krainę błogiego snu. Tymczasem las wyginał się pod ciosami szaleńczego wichru, liście zasypywały polanę, ogień płonął sypiąc iskrami wokoło siebie. Milindor kręcił się w kółko jakby był pod wpływem jakiegoś demonicznego uroku, nie mógł zebrać myśli, umysł wypełniały mu tylko szmery przekradających się cieni, szelest liści, trzask miażdżonych gałęzi. Z odrętwienia na moment wydobył go tętent kopyt rozlegający się po lesie. Traktem mknął jakiś jeździec, był już blisko, stukot podkutych kopyt o bruk gościńca wzmagał się nieustannie. Jakiś przeciągły skowyt przeciął powietrze, wicher wciąż przybierał na sile, tętent kopyt, łamane gałęzie, szum liści, to wszystko mieszało się ze sobą tworząc upiorna symfonię piekieł. Na znak, jakim była błyskawica przecinająca niebo rozległ się głuchy grzmot zwielokrotniony przez echo, wibrował w uszach otępiającą melodią. Gdy wreszcie przeminął, Milindor zdał sobie sprawę, że tajemniczy jeździec jest już kilkaset kroków od polany, słyszał już nawet rżenie konia zmuszanego do szaleńczego biegu. Wpatrywał się w gościniec czekając na to, co nieuniknione. Po kilku chwilach oczekiwania na polanę wjechała zakapturzona, czarna postać na spienionym koniu. Nie sposób było dostrzec twarzy jeźdźca, ale grobowy ziąb ciągnął od niego wypełniając powietrze odorem zgnilizny. Jeździec zatrzymał się na moment wpatrując się w płomienie ogniska. Nim Milindor zdążył cokolwiek uczynić w jego uszach a może umyśle rozległ się władczy, ale zarazem rozpaczliwy krzyk. ZABIJ! Słowo jak ostrze miecza przebiło się przez wrzawę lasu. Jeździec dostrzegłszy Milindora rzucił się na niego z niepohamowaną furią. Ten krzyk był rozkazem od jego pana. ZABIJ! Powtórzyło echo. Dystans miedzy nimi gwałtownie się kurczył, pół-elf w ostatniej chwili zdołał odskoczyć wyszarpując miecz. Zakapturzona postać natarła na niego ponownie, pod jej potężnymi ciosami cofał się z trudem parując gwałtowne uderzenia, raz po raz potykał się o własne nogi, rękojeść miecza paliła mu dłonie piekielnym żarem. Ból rozchodził się do wszystkich jego członków, oddech sprawiał mu trudności, każdy kolejny potęgował cierpienie. Jednak wciąż walczył, z zajadłością odpowiadając na ciosy. Mimo desperackiej woli walki słabł z każdym ruchem, jego wróg jakby wysysał z niego moc samemu przybierając wciąż na sile. Miecz lśnił bladym blaskiem, każdy sparowany cios to kolejny snop iskier. Walczyli ludzie, walczyły i ostrza. Wzrok pół-elfa padł przypadkowo na śpiącą towarzyszkę, jakimś cudem cała ta zawierucha nie była jej w stanie obudzić. ELIANA! Krzyknął rozpaczliwie z całych sił, ale jego głos ginął pośród grzmotów i trzasków. ELIANA! OBUDź SIę! Uderzenia spadały na niego jak gromy, ale i on nie pozostawał dłużny, każdy śmiertelny cios przyjmował na ostrze własnej broni od czasu do czasu wyprowadzając kilka wprawnych cięć, na nic zdawał się jedna jego wysiłek. Demoniczny wysłannik miał nad nim przewagę w każdym elemencie, jego grobowy oddech pozbawiał go sił. Wciąż cofał się w kierunku lasu nie będąc nawet tego świadom, jego nieprzyjaciel spychał go wiedząc, że spośród drzew nie wyjdzie już żywy. Milindor nie był jednak w stanie przejąć inicjatywy, przedłużał tą beznadziejną walkę wiedziony zadziwiającym nawet jego samego pragnieniem życia, przez tyle lat było mu ono obojętne, teraz coś się zmieniło, ale mogło się to równie szybko skończyć. Jeszcze tylko kilka kroków dzieliło go od linii drzew, tylko kilka kroków dzieliło go od królestwa, do którego żaden z żywych nie powinien się był zapuszczać. Następne uderzenie miecza, kolejny atak końskich kopyt, jeden krok bliżej drzew. Szybkie pchnięcie, wykrok do tyłu by ominąć lśniącą czerwienią klingę. Milindor na plecach czuł już chłód lasu tak różny od rozognionej polany. Zimny dreszcz przeszył jego ciało pozostawiając po sobie lodowe ślady. ELIANA!! Krzyknął rozpoznając to uczucie, tym razem nawet wycie wilków nie mogło go zagłuszyć, na moment ucichł wiatr, na krótki czas jeździec powstrzymał rękę odwracając się niepewnie. Gdy jego głos rozpłynął się pośród mroku lasu wiatr zerwał się ponownie, miecz znów przeszywał nocne powietrze. Milindor poczuł na plecach twardy dotyk drzewa, nie było już miejsca do odwrotu, no chyba, że rzuci się do ucieczki w las. Co było większym szaleństwem? Nie miał się już nigdy o tym przekonać. W chwili, gdy jeździec unosił rękę szykując się do ostatecznej rozprawy z przeciwnikiem uzdrowicielka była już na nogach. Gdy upiorna klinga z wielką siłą opadała w dół coś lśniącego niebieskawym blaskiem ze świstem opuściło niewielką dłoń Eliany. Milindor z trudem unosił miecz w górę, widział, że robi to ułamek sekundy za późno. Mięśnie twarzy skurczyły się czekając aż czerwono-czarne ostrze porazi je swą mocą. Jednak zamiast krzyku triumfu ogłaszającego jego śmierć usłyszał przerażający jęk wypełniający cały spowity mrokiem las. Jeździec szarpnął się gwałtownie, po czym z sykiem osunął się na bok padając twarzą w gęsty kobierzec uwiędłych liści. Pół-elf nieprzytomnym wzrokiem powiódł za upadającym ciałem, nim osunął się na ziemię zobaczył, iż z pleców jeźdźca sterczy srebrny sztylet mieniący się niebieskawą poświatą. Od strony ogniska zbliżała się do niego jakaś postać, miękkim krokiem przemierzała polanę...
Milindor ocknął się leżąc obok ogniska, było jeszcze ciemno a w lesie panowała taka sama cisza jak wtedy, gdy rozpoczynał wartę. Czyżby zasnął? Lekko unosząc głowę ujrzał drobną sylwetkę uzdrowicielki siedzącą nieopodal, w dłoni trzymała jakiś pergamin, któremu przyglądała się z zadumą. Nie dostrzegł żadnych śladów walki, ognisko wyglądało zupełnie normalnie. Nie miał jednak odwagi by zapytać Elianę czy rzeczywiście zasnął na warcie. Czyżby to wszystko było tylko nocną marą? Wkrótce zasnął ponownie by obudzić się dopiero o świcie. Jego towarzyszka krzątała się przy jukach, dostrzegłszy, że już nie śpi podeszła do niego uśmiechając się życzliwie.
- Mam nadzieję, że dobrze się już czujesz - zagadnęła go pogodnie, choć w jej głosie nie brakowało i tonów smutku - Po wydarzeniach wczorajszej nocy masz prawo być wykończony.
- A więc to nie był sen - szepnął sam do siebie, choć słyszała go także Eliana, która jedynie lekko uśmiechnęła się słysząc w jego głosie ulgę - czuję się już całkiem nieźle - dodał po chwili
- To dobrze, martwiłam się o ciebie - odparła. Swoją drogą dziwna to osoba, pomyślała, bardziej bał się, iż zawiódł moje oczekiwania niż tego, że spotkał się oko w oko z wysłannikiem mroku - Stoczyłeś ciężką batalię, ale jeśli wciąż chcesz podążać do Taur Caras to musisz być gotowy na więcej takich starć.
- Kim on był? – Spytał unosząc się lekko z posłania – I co działo się z tym przeklętym lasem? I dlaczego…
- I dlaczego ja się nie obudziłam? - Dokończyła spokojnie – zaraz spróbuję ci to wyjaśnić, ale wcześniej opowiedz mi, co dokładnie zaszło w nocy, wtedy łatwiej mi będzie ułożyć to w jakąś spójną całość.
- Cóż, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem i mam wrażenie jakby to wszystko było snem. Postaram się jednak zadośćuczynić twoje prośbie… - Milindor zwięźle streścił nocną przygodę niczego jednak przy tym nie pomijając -
- A więc tak to wyglądało – uzdrowicielka zamyśliła się na moment - Przypuszczam, że większa część tego, co spotkało cię w nocy działo się w twoim umyśle, choć być może to ja dostałam się pod wpływ ich czarów i dlatego nie mogłam się obudzić. To bardzo prawdopodobne, że nieprzyjaciel chciał sprawdzić na jak wiele cię stać, skoro przybył tu ich wysłannik znaczy, że zwycięsko wyszedłeś z tej próby. Jeśli chodzi o niego to był to jeden z Emisariuszy ciemności. Jego obecność oznacza, że wiedzą już o mnie, bo to ja byłam celem tego ataku. Dziękuję za pomoc – dodała po chwili uśmiechając się przyjaźnie –
- Nie ma za co – odparł pół-elf- ale ruszamy już stąd, nawet w blasku słońca to miejsce robi na mnie upiorne wrażenie -
- Ja jestem już gotowa, możemy jechać.
W przeciągu kilkunastu minut zwinęli obóz i pozostawili za sobą polanę, która nieomal nie stałą się ich miejscem wiecznego spoczynku. Gdy Milindor obejrzał się po raz ostatni za siebie wyglądała zupełnie normalnie. Tylko w jednym miejscu leżała kupka spopielonych liści, tuż obok drzewa, które w jego pamięci pozostanie jeszcze przez długi czas.
Podróż wypełniona przyjemną rozmową mijał szybko i beztrosko. Mieli sobie wiele do opowiedzenia i chętnie to czynili. Choć na chwilę mogli oderwać się od tego, co trapiło ich dusze. Nie poruszali tematu Alfirithornu zdając sobie sprawę, że i tak wkrótce o niczym innym nie będą mówili. Na razie cieszyli się prawdopodobnie ostatnimi chwilami spokoju. Słońce tego dnia świeciło wyjątkowo mocno a korony drzew przerzedzone nieco po nocnej zawierusze, która jak się okazało nie była tylko grą wyobraźni przepuszczały więcej ciepła i światła. Gościniec ciągnący się pośród lasu, w jesieni prezentował się niezwykle malowniczo, chwytał za serce mnogością barw i subtelną grą światła, które połyskując na zroszonych drobnymi kropelkami liściach nadawało im coraz to nowe odcienie i barwy jakby na krótką chwile odmieniając ich naturę. Cisza panująca w lesie nie wydawała się już złowieszczą a działała kojąco i uspokajająco. świat wydawał się być odmieniony, choć Milindor był świadom tego, że są to tylko pozory, wiedział, że nic się nie zmieniło od wczorajszego dnia. Nie psuło mu to jednak dobrego nastroju a jego towarzyszka także zdawało się tym nie przejmować.
Po południu, nawet wcześniej niż przypuszczali ujrzeli pierwsze zabudowania Taur Caras, niewielki chatki zbudowane z drewna mimo swej prostoty cieszyły oczy starannym wykończeniem. Dwójka wędrowców minęła domki należące zapewne do górników i wjechała do miasta. Osada na pierwszy rzut oka sprawiała bardzo dobre wrażenie, zadbane uliczki zgrabnie poprowadzono pomiędzy domami wzniesionymi w prostym, ale nie prymitywnym stylu. W centralnym punkcie rynku znajdował się niewielki skwer. Wokoło niego wznosiły się kamienne budynki: skromna świątynia, ratusz, dzwonnica górującą nad okolicą oraz budynek gwardii harmonizowały z otoczeniem nie wyróżniając się przesadną zdobnością, choć widać było, że stawiały je ręce biegłych w swoim fachu rzemieślników. Miasto, co o tej porze nie było niczym nadzwyczajnym świeciło pustkami, choć tu i ówdzie przechadzali się mieszkańcy spieszący w sobie tylko znanych celach po ulicznym bruku. Gdy tylko zauważali obecność przybyszy odwracali dyskretnie wzrok i przyspieszali kroku. Milindor lekko się tym niepokoił, choć z drugiej strony przywykł do takich zachowań a skoro ostatnio działy się tu takie rzeczy to logicznym wydawało mu się ich zachowanie, przecież gdyby coś było nie tak, to witaliby ich inaczej. Pół-elf rozglądał się uważnie po rynku, o ile pamięć go nie zawodziła to gdzieś tutaj znajdował się sklepik jego przyjaciela. Wreszcie dojrzał charakterystyczny szyld alchemika, pospiesznie skierował się w tamtą stronę, Eliana podążała kilka kroków za nim wyraźnie czymś zafrasowana. Gdy znalazł się przed drzwiami budynku zeskoczył z konia lejce podając towarzyszce. Sklepik Ariille’a wyglądał niemal identycznie jak wtedy, gdy był tu po raz ostatni. Szybko pokonał kilkustopniowe schody i energicznie wcisnął stalową klamkę, która gładko ustąpiła pod naporem dłoni, jeszcze nim wszedł do środka uderzyła go woń ziół i nieznanych nawet z nazwy leczniczych mikstur. Uśmiech momentalnie pojawił się na jego twarzy a oczami wyobraźni widział już nieco krępą, ale jakże poczciwą sylwetkę przyjaciela.
- Witaj!… - zawołał na powitanie ale kolejne słowa nie przeszły mu już przez gardło, uśmiech gwałtownie opuścił jego oblicze ale Milindor szybko doszedł do siebie. Za ladą stała młoda dziewczyna o smutnych oczach i bladej cerze, ale to przecież nic nie znaczyło. – Dzień dobry – powiedział po dłuższej chwili milczenia, dziewczyna patrzyła na niego lekko zdumiona nietypowym wejściem gościa, ale zaraz i ona odzyskała pewność siebie –
- Dzień dobry – odparła zapewne tym samym tonem, jakim witała wszystkich klientów odwiedzających alchemika – w czym mogę pomóc?
- Szukam właściciela sklepu, jestem jego przyjacielem - odparł już w miarę spokojnie – mogłaby pani powiedzieć mi gdzie mogę go znaleźć?
- Przykro mi – odpowiedziała a Milindor przysiągłby, że w jej oczach zalśniła łza – pana Arille’a nie ma już od kilku dni. Wyruszył na poszukiwanie Kwiatu Tirmiru, rzadkiej rośliny mającej silne właściwości lecznicze, wyjechał sześć dni temu, nie wiem, kiedy wróci – o ile w ogóle wróci, przemknęło mu przez głowę. Stłumił tę myśl w zarodku nie pozwalając przybrać jej na sile.
- Rozumiem – odparł nie bardzo wiedząc, co ma w tej chwili powiedzieć. Miał nadzieję, że ujrzy przyjaciela a on wyjechał. Wkrótce powinien wprawdzie wrócić, ale po tym, co przeżył ostatnio nie byłego tego tak pewny jakby chciał być. Wprawdzie Eliana mówiła, że to ze względu na nią został zaatakowany, ale przecież mogła się mylić – Pani u niego pracuje?
- Tak – odpowiedziała, choć pół-elf miał wrażenie, że nie tylko pracuje – Martwię się o niego – dodała po chwili – mam nadzieję, że wkrótce wróci.
- Ja też –uśmiechnął się nieco wymuszenie – Proszę być dobrej myśli, niedługo się tu pokażę ponownie. Do widzenia.
- Dziękuję – odparła ledwo słyszalnym szeptem – Do zobaczenia.
Milindor pospiesznie wyszedł z budynku, Eliana czekała na niego na zewnątrz, gdy zobaczyła, że już wraca i widząc jego zafrasowaną twarz odgadła, że nie wszystko poszło tak jak się tego spodziewał jej kompan. Ona w tym czasie bacznie obserwowała miasto i starała się to wszystko jakoś sobie poukładać. Fakt, że pora była nieodpowiednia na odwiedziny nie zmieniał faktu, że ktoś powinien się nimi już zainteresować. Będzie trzeba zasięgnąć języka w którejś z gospod, przy okazji będzie można zakosztować wybornego piwa, jakie sporządzają lokalni karczmarze.
- Nie ma go – rzucił wsiadając na konia – wyjechał poza miasto, wróci za kilka dni.
- Rozumiem – odparła świadoma, że lepiej będzie jak pytania o szczegóły pozostawi na później albo i w ogóle się od nich powstrzyma – myślę, że dobrze by było odwiedzić tutejszą gospodę, przyda nam się trochę odpoczynku a może i dowiemy się czegoś godnego uwagi.
- Tak będzie najlepiej – uśmiechnął się do niej przyjaźnie, była chyba drugą osobą poza Arille’m, której nie przeszkadzał fakt, iż był pół-elfem. Nawet słowem o tym nie wspomniała a przecież bez wątpienia wiedziała kim jest. Cieszył się, że ją spotkał, choć tej znajomości o mało nie przypłacił życiem. – Jedźmy więc – powiedział ruszając w kierunku skąd dochodził do nich zapach pieczonej baraniny. Nieomylny znak, że gospoda jest na odpowiednio wysokim poziomie. W tej chwili nie chciał przeciskać się pośród ludzkiej ciżby. Tam nie będzie tłoku. Ale przecież tu nie ma nikogo… To i dobrze, obrócił własne myśli w żart. Będzie więcej miejsca dla nas.
Gospoda tak jak i całe miasto sprawiała dobre wrażenie, wierzchowce przywiązali koło wodopoju przy ścianie budynku, po czym weszli do środka. Obszerna sala obecnie świeciła pustkami, jedynie przy oknie siedziało czterech mężczyzn raczących się piwem a po przeciwnej stronie sali dwóch barczystych krasnoludów spożywało posiłek zapewne w przerwie pomiędzy pracą w tutejszej kuźni. Barman, gdy zobaczył Milindora skrzywił się wyraźnie wcale nie starając się tego ukryć, pozostali chyba nawet nie zauważyli przybyszy bądź nie robiło im to żadnej różnicy gdyż nawet na moment nie przerwali prowadzonych rozmów. Pół-elf udając, iż nie zauważył reakcji karczmarza, usiadł wraz z Elianą obok lady zamawiając posiłek dla siebie i swojej towarzyszki. Karczmarz wciąż dziwnie mu się przyglądał, ale słysząc, że przybysz zamawia obfity i wcale nie tani posiłek powstrzymał ogarniającą go z coraz większą siłą chęć wyrzucenia przybłędy za drzwi. Jak większość ludzi szczerze nim pogardzał ale ostatnimi czasy coraz trudniej mu było zarobić na utrzymanie rodziny więc nie mógł sobie pozwolić na lekceważenie wszystkich klientów do których żywił urazę. Tym bardziej teraz, gdy miasto pogrążało się w tym chorym marazmie a kupcy masowo wyjeżdżali na południe, nie rozumiał, dlaczego tak się działo i miał nadzieję, że wkrótce to się zmieni. Wtedy będzie mógł tak jak dawniej robić to, na co ma ochotę a nie tak jak teraz usługiwać elfckiemu bękartowi. Karczmarz przyjął od nich zamówienie nie siląc się jednak przy tym nawet na sztuczny uśmiech, po czym zniknął na zapleczu. Wrócił z dwoma kuflami piwa, które postawił przed nimi, po czym bąknął coś w rodzaju „na baraninę trzeba poczekać piętnaście minut”. Usiadł kilka kroków od nich zabierając się zapewne po raz dziesiąty za wycieranie szklanek i talerzy. Od czasu do czasu rzucał im drwiące spojrzenia, ale nie odezwał się ani słowem. Elina nie zamierzała jednak tak łatwo rezygnować z zamiaru wybadania sytuacji jaka panowała w mieście.
- Co tu tak dzisiaj pusto karczmarzu? – Zagadnęła go wesoło – Zresztą całe miasto wygląda na wyludnione.
- A co ci do tego – burknął podirytowany, gdyby tylko wiedział, dlaczego tak jest to nie siedziałby przecież bezczynnie – Ot, ludzie pracują jeszcze to nie mają czasu przesiadywać w karczmie, wieczorem będzie ich więcej – dodał nieco łagodniejszym tonem –
- Tak właśnie myślałam, przybywamy tu w odwiedziny do przyjaciela, ale wyjechał niespodziewanie, więc chcielibyśmy wynająć pokój na parę dni.
- A, trzeba było tak od razu – uciszył się karczmarz czując, że może wpadnie nawet więcej grosza niż się spodziewał – A tak między nami - dodał ściszonym głosem – od jakiegoś czasu miasto jest rzeczywiście nieco opustoszałe, ludzie zamykają się w domach a kupcy wyjeżdżają nie wiedzieć czemu, u mnie jednak nie musicie niczego się obawiać.
- Nie należymy do strachliwych – wtrącił się Milndor a karczmarz po raz kolejny przybrał swój pogardliwy wyraz twarzy, szybko się jednak zmiarkował i puścił tą uwagę mimo uszu. Na chwilę zniknął na zapleczu by po chwili przynieść parującą jeszcze baraninę w pomidorach, jak wieść niesie największą specjalność Taur Caras.
- Smacznego – powiedział stawiając przed nimi wypełnione po brzegi półmiski – gdybyście czegoś potrzebowali to dajcie mi znać – po tych słowach barman powrócił do poprzedniego zajęcia dając jednak do zrozumienia, że uważa rozmowę za zakończoną.
Potrawa okazała się być rzeczywiście wyborna, zresztą po długiej podróży w trakcie której żywili się prawie wyłącznie suchym prowiantem każdy ciepły posiłek nabierał szczególnego smaku. Gdy baranina zniknęła z półmisków, co nastąpiło zwłaszcza w przypadku tej Milindora bardzo szybko wędrowcy odebrali od karczmarza klucze i poszli na górę gdzie znajdowały się kwatery sypialne. Mały pokoik, w którym przyszło im mieszkać chyba dawno nie oglądał gości gdyż równo ułożoną pościel pokrywała całkiem spora warstwa kurzu a powietrze wypełniał zapach stęchlizny. Eliana odruchem wspólnym chyba dla kobiet wszystkich ras zaraz po wejściu otworzyła na oścież okno a świeże powietrze wkrótce poradziło sobie z nieprzyjemnym zapachem. Pól-elf rzucił okiem na pokój, po czym ułożył się wygodnie na jednym z łóżek.
- No to niezbyt wiele się dowiedzieliśmy - zagadnęła go uzdrowicielka – twój przyjaciel wyjechał, karczmarz okazał się być niezbyt rozmownym gburem a miasto wygląda jak po przejściu epidemii, puste uliczki, ludzie zamykają się w domach a przypadkowi podróżni starają jak najszybciej się stąd wynieść.
- To fakt – odparł podnosząc się z łóżka - przed nocą trzeba będzie pokręcić się po mieście i wybadać sytuację. Ja nie ruszę się stąd do powrotu Arille’a więc chętnie ci w tym pomogę. Jeśli oczywiście chcesz.
- Każda pomoc jest mile widziana – odpowiedziała siadając naprzeciw niego – Ja odwiedzę świątynię i maga o ile taki tutaj rezyduje. Ty mógłbyś spróbować dowiedzieć się czegoś w ratuszu bądź u gwardzistów. Wątpię by byli szczególnie rozmowni, ale zawsze warto spróbować.
- A właściwie, to po co nam te wszystkie wiadomości? – Spytał pół-elf -
- Chcę zobaczyć jak daleko sięgają już wpływy Emisariuszy. Jeśli okaże się, że zachowanie mieszkańców wiąże się bezpośrednio z ich
działalnością to jeszcze jutro będę musiała wyruszyć.
- Dokąd? Chyba nie chcesz jechać im na spotkanie?
- A znasz inne rozwiązanie? – Odpowiedziała pytaniem na pytanie – jeśli tak to chętnie skorzystam, ale szczerze wątpię byś takie znał. Innego rozwiązania zwyczajnie nie ma. Wiem co mam zrobić, chcę tylko wiedzieć jak się do tego przygotować i z czym będę musiała się ewentualnie liczyć.
- To przecież misja samobójcza – żachnął się Milindor, ale po chwili zdał sobie sprawę, że decyzja i tak już zapadła, więc lepiej będzie jak zamiast gadać spróbuje coś zrobić by ją jakoś wspomóc – dobrze pomogę ci w tych przygotowaniach a co będzie później to zobaczymy.
- Cieszę się - odparła uśmiechając się do niego lekko, po czym zerkając na popołudniowe słońce dodała – robi się już późno, jeśli mamy to zrobić jeszcze dzisiaj to nie ma na co czekać.
- Chodźmy więc – odparł zadowolony, że wreszcie ma się czym zająć, gdyby musiał tu zostać zadręczałby się pytaniami co się właściwie teraz dzieje z jego przyjacielem a tak jego umysł choć na jakiś czas mógł skoncentrować się na czymś innym.
Eliana tak jak zapowiedziała poszła do świątyni by zasięgnąć języka u kapłanów, Milindor udał się do ratusza, choć szczerze wątpił czy ta wizyta przyniesie jakiekolwiek efekty. Uzdrowicielka chyba nie brała pod uwagę faktu, że to, iż jej nie przeszkadza jego rasa nie oznacza, że tak samo jest urzędnikami, którzy nie raz już dali się we znaki pół-elfowi swoją butą i arogancją. Wolał jednak to niż bezczynność. Szybkim, sprężystym krokiem przemierzał rynek kierując się w stronę ratusza. Zastanawiał się, co zrobi, jeśli alchemik nie wróci szybko i jak ma postąpić wobec Eliany. Chciał jej pomóc, w jakiś sposób się jej przysłużyć za to jak go traktowała i za to, co robiła dla innych, za to, że przecież to ona uratowała mu życie, ale z drugiej strony nie wierzył by jej misja mogła zakończyć się powodzeniem. A przy tym mimo ostatniego spotkania z Emisariuszem nie zdawała sobie sprawy ze skali zagrożenia. Zostanie tutaj, po co ma się pchać na pewną śmierć. Ale od kiedy to tak mu zależy na własnym życiu, i tak gdyby nie ona nie dotarłby nawet do Taur Caras. Pogrążony w we własnych myślach zamknął za sobą potę
Ostatni wschód słońca - opowiadanie
1Te nie pachnące żadnym nozdrzom -
cudowne, purpurowe kwiaty;
ta woda, której nikt nie pije,
ten wiatr nad pustką mgieł skrzydlaty...
...och! tam jedynie dusza żyje!
cudowne, purpurowe kwiaty;
ta woda, której nikt nie pije,
ten wiatr nad pustką mgieł skrzydlaty...
...och! tam jedynie dusza żyje!