33
Pozwolę sobie odgrzać ten wątek, bo jedna rzecz, która wynikła przy okazji innej jeszcze dyskusji, a tu się bardziej jeszcze uwypukliła, nie daje mi od paru dni spokojnie zasnąć...

Dobra, ja rozumiem, że wydawnictwo może nie chcieć drukować opowiadania, które już się ukazało w necie (gdziekolwiek, czy to na forum literackim, czy to w zinie jakowymś, na blogu autorskim, czy gdzie tam bądź...). Tylko... dlaczego to stanowi jakikolwiek problem?

Myślę, że tu nawet Andrzej zgodziłby się ze mną: czy osoba, mająca tego typu wątpliwości uważa, że napisała jedno jedyne opowiadanie w życiu i już nigdy nie napisze kolejnego, a na pewno - nie napisze lepszego? Czy nie wydaje Wam się, że to trochę sztucznie stworzony problem?

Publikacja w necie, w fanzinach, na forach, na blogach może pomóc wypromować nazwisko. I potem może być łatwiej rozmawiać z wydawnictwem "papierowym", jak się mu pokaże jakieś swoje (choćby internetowe) publikacje. Wydaje mi się, że czytałem gdzieś opinię jednego z Autorów (chyba Łukasza Śmigla), który twierdził, że publikacje w necie są SZANSĄ dla debiutantów.

A przecież nie trzeba latać do wydawnictwa z tekstami już opublikowanymi, można napisać coś nowego, albo też nie publikować w necie wszystkiego, prawda?
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

34
maciejslu pisze:Dobra, ja rozumiem, że wydawnictwo może nie chcieć drukować opowiadania, które już się ukazało w necie (gdziekolwiek, czy to na forum literackim, czy to w zinie jakowymś, na blogu autorskim, czy gdzie tam bądź...). Tylko... dlaczego to stanowi jakikolwiek problem?
Dla początkującego autora to jest jakiś problem.
Wzięłam do ręki Jacka Dehnela „Rynek w Smyrnie”. Sześć opowiadań, niby niewiele. Ale przeliczyłam wydrukowane strony na ilość znaków (tak szacunkowo). Wyszło mi ponad 313 000. Czyli standardowych stron w jakimkolwiek edytorze – około 170, z możliwością pomyłki o kilka stron. Erica Emanuela Schmitta „Trucicielka” – opowiadania trzy, ale znaków ponad 248 000. Czyli znowu stron prawie 140. A w jesiennym numerze S&SF osiem opowiadań ma objętość znaków 360 000, czyli stron 200! Czego zresztą nie widać, gdyż po odpowiednim sformatowaniu zajęły niewiele ponad 120 stron druku.
Żeby zbiór opowiadań prezentował się jak książka, a nie jakaś broszura, którą z trudem da się wypatrzeć na półce w księgarni, autor powinien przedstawić kilkanaście opowiadań do dziesięciu stron każde, albo pięć – sześć dłuższych. A jeśli w wydawnictwie któreś z nich odrzucą? Trzeba mieć coś w zapasie. Oczywiście, zawsze można wyobrazić sobie książeczkę z miniaturkami, ale to chyba raczej w gatunku prozy poetyckiej. Przeciętnych rozmiarów zbiór opowiadań to, wbrew pozorom, całkiem spora liczba stron. Nic więc dziwnego, że odrzucanie tekstów umieszczonych w necie może wydawać się dotkliwą stratą.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

35
Ramonie się wydaje, że chodziło raczej o 'dlaczego wydawca nie chce', ale może się mylić...?
Kiedy ktoś spotyka kogoś
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?

36
Ramona pisze:Ramonie się wydaje, że chodziło raczej o 'dlaczego wydawca nie chce', ale może się mylić...?
Też mi się wydaje, że Rubia odpowiada na inne pytanie. ;)

A dlaczego wydawca nie chce? Z prostego powodu. Najwidoczniej wydawcy wierzą, że Esensję, Fahrenheita i inne tego typu ziny (mówię o fantastyce) czytają ci sami ludzie, którzy czytają papierowe magazyny, więc nie chcą ryzykować: "tego numeru nie kupuję, bo to opowiadanie było w Esensji." I tutaj znowu wychodzi rozdwojenie wydawców (wcześniej pokazał to Andrzej, opowiadając o tym, jak to piractwo zapędziło kogoś do grobu): z jednej strony jęczenie, że na elektroniczne publikacje za wcześnie, z drugiej strony odrzucanie rzeczy, które są już w necie.

Zostaje więc publikowanie tam, gdzie się da (jak mówił Łukasz Śmigiel), żeby wyrobić sobie nazwisko, albo wysyłanie na dzień dobry tylko do papierowych wydawnictw i liczenie, że się uda.
A przecież nie trzeba latać do wydawnictwa z tekstami już opublikowanymi, można napisać coś nowego, albo też nie publikować w necie wszystkiego, prawda?
Otóż to. Wystarczy trochę zdrowego rozsądku. Można też najpierw wysyłać do papierowych, a jak nie będą zainteresowani, to do elektronicznych.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

37
Oczywiście, że nie zamierzałam odpowiadać na pytanie „dlaczego wydawca nie chce”, gdyż o to trzeba pytać wydawców, a najlepiej bezpośrednio tego łobuza, który odrzucił. :) Kwestia ta była już zresztą wałkowana na forum przy innych okazjach.
Nie jest to przecież problem wydawców, że czegoś nie przyjmują do druku, a właśnie autorów, którzy swoje teksty, być może bardzo dobre, „spalili” przez umieszczenie w necie. No cóż, na razie nie pozostaje chyba nic innego, jak mieć w szufladzie duży zapas opowiadań, żeby pozwolić sobie na takie dwutorowe publikowanie. Albo, jak pisze padaPada, jeśli wydawcy „papierowi” odrzucą, publikować w necie.
Ale jednak najpierw zastanowić się głęboko nad tym, dlaczego odrzucili.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

38
rubia pisze:Ale jednak najpierw zastanowić się głęboko nad tym, dlaczego odrzucili.
I tu wracamy do sedna (również wałkowanego od zawsze na tym forum) - wydawcy rzadko mówią dlaczego, więc to zastanawianie się to takie macanki po ciemku - a nuż się na coś trafi. ;)

Warto w takiej sytuacji nawiązać kontakt z ludźmi piszącymi i potrafiącymi spojrzeć krytycznie na tekst. Wery jest dobrym miejscem do pewnego momentu, później trzeba wymieniać się tekstami poza oficjalnym obiegiem, żeby ich nie palić.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

39
Mój mały kamyczek do dyskusji:

Wydaje mi się, że opinia Andrzeja w kwestii publikacji w necie jest odrobinę zbyt radykalna. Wiadomo, że jeśli 90% planowanej książki jest dostępne online, no to zonk. Natomiast opowiadanie o objętości 30-50 tys. znaków zamieszczone w necie może służyć jako mała próbka twórczości i reklama dla zbioru liczącego 400-600 tys. znaków. Po odjęciu takiego tekstu, w zbiorze nadal pozostaje 350-550 tys. znaków materiału premierowego ;), więc aż nadto.

W innym wątku na forum podawałam przykłady tekstów, które najpierw ukazały się na sieci, a później weszły do zbiorków - m.in. opowiadanie Rafała Orkana "Zemsta jednorożca", które poszło w Fahrenheicie, a potem w zbiorze "Głową w mur".

Zdarza się też, że papierowe czasopisma drukują coś, co wcześniej poszło na sieci. Opowiadanie Antoniny Liedtke "CyberJoly Drim" poszło, AFAIR, najpierw w Fahrenheicie, a później na papierze w magazynie Fenix. I nawet Zajdla dostało :D

Ale swoją drogą:
czy osoba, mająca tego typu wątpliwości uważa, że napisała jedno jedyne opowiadanie w życiu i już nigdy nie napisze kolejnego, a na pewno - nie napisze lepszego?
Good point, jak mawiają Anglosasi.

40
Ignite pisze:Ale swoją drogą:
czy osoba, mająca tego typu wątpliwości uważa, że napisała jedno jedyne opowiadanie w życiu i już nigdy nie napisze kolejnego, a na pewno - nie napisze lepszego?
Good point, jak mawiają Anglosasi.
Dziękuję za dostrzeżenie tej drobnej, ale ważnej uwagi ;-)

Według mnie po prostu trzeba pisać dużo i coraz lepiej, publikując tam, gdzie się da i gdzie człowieka chcą. Więcej powiem - dawniej nie było takich możliwości na auto-promocję, jak obecnie (internet, fora dyskusyjne, fanziny, blogi). I grzechem jest z tych możliwości nie korzystać ;-)

Zauważyłem dziwną inercję - zarówno u siebie, jak i u kilku zaprzyjaźnionych Autorów; wysyłają książkę do wydawnictwa i czekają, gryząc palce. Nie piszą, nie jedzą, nie śpią... tylko czekają, czasami rok, albo dwa lata. Aż się okaże, że książki nikt nie chce, a oni w tym czasie i tak nie napisali nic nowego. Tak się nie da żyć - bo człowiek zejdzie na zawał przed czterdziestką i guzik więcej napisze.

Andrzej ma istotnie dość radykalne poglądy na publikacje w necie, no, ale On jest wyjątkiem - wydał i sprzedał tyle książek, że wydawnictwa z niecierpliwością czekają na każdy kolejny tekst od Niego...
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

41
maciejslu pisze:Andrzej ma istotnie dość radykalne poglądy na publikacje w necie, no, ale On jest wyjątkiem - wydał i sprzedał tyle książek, że wydawnictwa z niecierpliwością czekają na każdy kolejny tekst od Niego...
Nie sądzę, żeby Andrzej był wyjątkiem. Po prostu od pewnego pułapu sprzedanych egzemplarzy nie ma sensu oddawać swoich rzeczy za darmo do sieci, bo chętni na kupno i tak się znajdą.
Leniwiec Literacki
Hikikomori

42
padaPada pisze:
maciejslu pisze:Andrzej ma istotnie dość radykalne poglądy na publikacje w necie, no, ale On jest wyjątkiem - wydał i sprzedał tyle książek, że wydawnictwa z niecierpliwością czekają na każdy kolejny tekst od Niego...
Nie sądzę, żeby Andrzej był wyjątkiem. Po prostu od pewnego pułapu sprzedanych egzemplarzy nie ma sensu oddawać swoich rzeczy za darmo do sieci, bo chętni na kupno i tak się znajdą.
No więc pytanie brzmi - "jak najszybciej w dobie internetu dotrzeć do tego pułapu"?

Podpowiedź tkwi w pytaniu ;-)

Ja się tylko pochwalę jednym "zjawiskiem": jakieś dwa lata temu na zaprzyjaźnionym portalu opublikowałem dwa krótkie teksty o reklamie. Potem jakoś współpraca (przyznaję, z mojej winy, a w każdym razie tak wtedy myślałem...) nam się zerwała; dostałem propozycję pisania felietonów do magazynu "papierowego" i cały swój wolny czas na to poświęciłem.

Odezwał się do mnie niedawno Red Nacz tamtego serwisu z pytaniem, czy nie chciałbym czegoś jeszcze do ich wrzucić, bo... moje dwa skromne teksty w ciągu tego czasu uzyskały rekordową (dla serwisu) liczbę ponad 100 000 wyświetleń!

Zaintrygowany i tknięty jakimś nagłym przeczuciem zapytałem w mojej obecnej Redakcji, spod jakiego kamienia mnie wytrzasnęli i uzyskałem odpowiedź, że ktoś tam przeczytał moje dwa krótkie felietony w owym serwisie i z ciekawości nawiązał kontakt i złożył mi propozycję nie tylko satysfakcjonującą finansowo, ale również... mile mnie giglającą w brzuszek.

Więc jak słyszę opinie, że "publikacja czegokolwiek w necie nie ma sensu", to czuję się z lekka zadziwiony...
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wydawnictwa”