Ja jestem wiatrem, Ty liściem
dddNasienie uporczywie poszukiwało swojego miejsca. Fraudencja wyglądała jak obsypana popiołem wulkanicznym. Trudno było dostrzec wzgórza otaczające okolicę. Przypominały wyprężone grzbiety kotów, które łasiły się do rzeki. Szyby i framugi w oknach domostw oblepione były kruchymi łuskami, łamliwymi błonami, a na dworze wirowały ich całe tumany Do wnętrz wpływała chmura drobnych, różnego kształtu ziarenek, szypułek, przezroczystych jak pergamin skrawków łodyg, kurzu i trocin. Wśród całej tej nawałnicy latały stada ptaków wydziobujących dla siebie najsmaczniejsze kąski..dddTereś mieszkał w samym sercu Fraudencji. Aleja pokaleczonych lip, skrzyżowanie, leśny dukt - codziennie do znudzenia przemierzał tę trasę wykonując swoje obowiązki listonosza. Czasem tylko urozmaicało mu ją podglądanie Enigar – córki najbogatszego gospodarza we Fraudencji. Enigar umawiała się niekiedy na poranne schadzki ze swoim narzeczonym, Marcinem, na polanie między brzozami. Zrywała pędy jeżyn i oplatała nimi biodra partnera. Skórę dziewczyny przedzierały twarde kolce, zdrapywały brązową opaleniznę i zostawiały na plecach, udach i pośladkach kropelki krwi.
dddPierwszym budynkiem, który Tereś mijał po wyjechaniu z lasu, było gospodarstwo Targuza. To właśnie on potrafił przyćmić słońce. Przed laty wyremontował starą poniemiecką wialnię, naoliwił jej przekładnie i po spiętrzeniu wody zaprzągł pasem transmisyjnym przepływający obok potok do obracania bębnem maszyny. Latem i jesienią zbierał tony polnych kwiatów, a potem suszył je i młócił, wyłuskując drobne nasionka. Gdy puszczał w ruch wialnię, znad jego szopy unosił się warkocz plew, a ziemia drżała.
dddUparł się, że poświęci całe życie na ukwiecenie świata. Wyciągnął ze złomu pogniecioną sielniczkę, zalutował dziury zżarte przez spółkę rdzy i saletry, przytroczył rzemienny uchwyt i napełniał ją codziennie, a potem wędrował do wieczora i rozsypywał nasiona po świecie. Jego wysiłek doprowadził jedynie do śmierci sześciu miejscowych alergików i zachwaszczenia okolicznych upraw. W promieniu dwudziestu kilometrów rosły wszędzie maki, chabry i wyka, a rolnicy bankrutowali jeden pod drugim.
dddCodziennie były jakieś listy do Konwersa. Mieszkał tuż obok poczty w dwupokojowym mieszkanku przyfastrygowanym do rzeźni. Przesiadywał zwykle na ławce obok domu i palił papierosy.
ddd- Dzień dobry panu.
ddd- Cześć Tereś. Blado wyglądasz. Chyba nic dzisiaj nie konwersowałeś?
ddd- No, prawie nic.
dddTereś wyciągnął kopertę, podał ją rzeźnikowi i zamienił z nim jeszcze kilka słów. Wiedział, że Konwers to gaduła. Jego twarz, fakturą, kształtem i kolorytem przypominająca zleżały ogryzek jabłka, co chwile trzęsła się od żartów. Nie wiadomo dlaczego używał czasownika „konwersować” w znaczeniu jeść. Poprawiano go setki razy, tłumaczono, a ten wciąż uparcie twierdził, że „skonwersował smaczny obiadek”. Z drugiej strony niektórzy mieszkańcy Fraudencji, niezorientowani co do prawdziwego znaczenia słowa „konwersować”, uznając je za przejaw światowego obycia, też używali je pod wpływem rzeźniczego autorytetu, w znaczeniu „jeść”.
dddFraudencja była bardzo niewdzięcznym miejscem pracy dla listonosza. Zabudowania rozłożyły się daleko od siebie, a życie miejscowości podporządkowało się szaleństwom architektury. Tereś znał wszystkie skróty, dzięki którym mógł zaoszczędzić trochę czasu, lecz aby dostarczyć listy Macicy musiał nadłożyć wiele kilometrów drogi tak krętej i zawiłej, że czasami sam gubił się w znakach służących mu do orientacji.
dddMacica mieszkała w opustoszałym dworku myśliwskim, a droga tam prowadząca, kiedyś przejezdna, zarosła samosiejkami świerku i kwiatami Targuza. Przed samym dworkiem las zamieniał się w plac zawalony pniami potężnych sosen. Na skraju wiatrołomu gromada maluchów paliła właśnie łęty ziemniaczane i w rozżarzonym próchnie piekła jaja cietrzewi. Macica siedziała na werandzie.
dddZ jej wyglądu niewiele można było wywnioskować. Przypominała worek rozepchany płodami, ich bezkostnymi czaszkami i jaszczurowatymi korpusami. Była wdową, czasami z dumą opowiadała o swoim mężu, który, za to że go zdradzała, obciął jej nos i uszy. Odgarniała wtedy włosy i prezentowała szczątki małżowin.
dddTereś podał jej kilka pocztówek i jak najszybciej wycofał się z tego dziwnego miejsca, gdzie czereda dzieciaków w oczekiwaniu na pieczone jaja głuszców szperała kijami w kupkach łętów, aby wypłoszyć z nich myszy i rozdeptać je gołymi stopami.
dddZatrzymał się dopiero za pół godziny obok imponującej willi, gdzie mieszkał Henryk ze swoją sparaliżowaną żoną Reginą.
dddRegina od czterech lat leżała w łóżku, a jej mąż dbał o bezwładne ciało, mył je, przebierał i karmił. Regina poruszała jedynie językiem i mrugała powiekami. Henryk porozumiewał się z nią za pomocą soli, cukru, pieprzu, wanilii, kropelek mleka lub wódki, sopelków lodu i moszczu z owoców kładzionych na jej języku. Obserwując jej oczy prowadził w ten sposób nieraz wielogodzinne dysputy.
dddTereś był przekonany, że Regina śniła ciągle o biurowych romansach i kawiarnianych flirtach, ale nigdy nie wyjawiał swoich domysłów.
dddWszedłszy do przedpokoju willi zobaczył siedzącą w salonie córkę Henryka, Enigar, ze swoim narzeczonym. W jej włosach tkwiły jeszcze strużynki liści, a na policzku kraśniała plama soku z jeżyn. O ile Henryk wzbudzał we wszystkich sympatię, a nawet litość, co w przypadku ludzi bogatych nie zdarza się zbyt często, nawet gdy spotka ich wielka tragedia, to Enigar była zawsze na złych językach całej okolicy. Może dlatego, że należała do kobiet, które poczucie własnej wartości zastępują poczuciem własnej ważności, a może dlatego, że po prostu nikt jej nie rozumiał. Tereś starał się ją polubić, ale nie udawało mu się to i w jej towarzystwie czul się źle.
dddW willi Henryka bywał prawie codziennie i mimo konieczności ocierania się o Enigar, zawsze cieszył się na tę wizytę, gdyż spotykał tam Raciczkę, młodą dziewczynę, rzeźbiarkę, sprzątającą u zamożnej rodziny. Raciczka naprawdę miała na imię Helena, ale nazywano ją tak ze względu na jej filigranowe stopy. Tereś kochał się w niej beznadziejnie nie mogąc się zdobyć na wyznanie uczuć. Nadzieję podtrzymywała w nim tylko stara Cyganka Ancite, która mówiła, że on i Raciczka są stworzeni dla siebie, a wszystkie wróżby wskazują, że kiedyś się połączą.
dddAncite mieszkała na skraju Fraudencji, sama w dużym domu. Zawsze panował u niej jednak ruch. Przyjeżdżali do Ancite ludzie z całej Polski szukając pomocy o Cyganki słynącej ze swoich znachorskich umiejętności. Ancite przyjmowała każdego i, kazawszy rozebrać się do naga, wodziła po skórze chorego świeżym kurzym jajem, a potem wbijała je do glinianego spodka. Z nitek i skrzepnięć klarujących się w rozlanym białku i żółtku odczytywała po trzech dniach diagnozę.
dddTeresia kusiło zawsze, żeby podglądnąć, jak Cyganka leczy ludzi. Pewnego zimowego wieczoru, podczas ostrej zamieci, zakradł się pod jej dom, wdrapał na parapet kuchni i przytrzymując się piorunochronu sięgnął głową okna, za którym znajdował się „gabinet” Ancite. Drętwiał z zimna wykręcony na dodatek w niewygodnej pozycji, ale nie mógł oderwać oczu od tego, co działo się za szybą. Na środku pokoju stała młoda piękna dziewczyna rozebrana do naga. Czarne włosy sięgały jej do pośladków. Karmiła powietrze brodawkami piersi napęczniałymi jak kiełki zaparzonej gorącą wodą pszenicy. Ancite dotykała ich właśnie skorupką jajka.
dddCyganka zakończyła swoje egzorcyzmy i po kilku minutach i dziewczyna znikła w sąsiednim pomieszczeniu, a po chwili pojawiła się znowu – ubrana. Tereś zeskoczył w wielką zaspę przy płocie i leżał długo zanurzony w śniegu chłodząc swoją rozgrzaną wyobraźnię. Ot tego czasu nie mógł zapomnieć o Raciczce – bo to ona właśnie kurowała się tamtego wieczora u Ancite.
dddPąkom ślimaczyło się już od połowy kwietnia, aż nagle, jednej ciepłej nocy, każda gałąź zasrożyła się liśćmi. Aleja pokaleczonych lip przez cały maj zalecała się do nozdrzy Teresia zapachem soku wyciekającego z pęknięć kory.
dddPod koniec czerwca odbył się ślub Marcina i Enigar. Ostatnią noc panieństwa spędziła przy łóżku swojej matki kłując jej ciało igłą i opowiadając kombinacją melasy i kwasku cytrynowego o tym, jak w wieku czternastu lat oddała się jakiemuś staruchowi.
dddHenryk nie żałował pieniędzy na wesele swojej córki. Nie chciał tylko urządzać zabawy w domu, gdzie jego żona miałaby bez ruchu towarzyszyć tańcom gości. Wyrównał łąkę niedaleko swojego domu, utwardził teren walcem i sprowadził dwunastu stolarzy, którzy przez tydzień zbijali podwyższenie dla orkiestry, stoły, ławy i wielki podest do tańca. Wokół weselnego placu wkopano pięćdziesiąt cztery słupy z dębiny ozdobione przez Raciczkę płaskorzeźbami z indyjskich ksiąg o miłości. Zawisły na nich lampiony i jemioła. Na pięć dni przed rozpoczęciem uroczystości Konwers zaczął bić tuczniki, woły i drób, a dziesięciu kucharzy szykowało potrawy.
dddHenryk kupił karetę, szóstkę koni i sam powoził. Enigar i Marcin siedzieli wśród koszy kwiatów i zanim weszli do kościoła, również udekorowanego na ich część, trzy razy okrążyli Fraudencję wzbudzając podziw i zachwyt. Ksiądz, udobruchany sutym datkiem, przebaczył im spóźnienie i wygłosił olśniewające kazanie, wkładając w nie cały swój kunszt oratorski. Świątynia wypełniona była po brzegi. Henryk zaprosił na wesele całą Fraudencję.
dddEnigar i jej narzeczony wywołali wielką sensację. Panna młoda miała wytatuowaną na policzku, od kącika ust, łukiem, aż do brwi, gałązkę magnolii. Na twarzy jej chłopca, od dołka w brodzie, także wiła się arabeska. Gdy całowali się przy ołtarzu, roślina zrastała się w jedna całość. Enigar miała raczej prostaczą naturę, ale nawet jeśli nie posiadała pasji latania, to na pewno tkwił w niej kaczy snobizm na machanie skrzydłami. W dniu swojego ślubu postanowiła poszybować najwyżej, jak mogła.
dddBez wytchnienia tańczyła z drużbami i obcymi. Ledwo skosztowała delicji, od których uginały się stoły, tylko wina kazała sobie nalewać co chwilę i za każdym razem tłukła kieliszek.
dddByło widno jak podczas przelotu komety. Najkrótsza noc w roku okazała się też bardzo ciepła. Córki Macicy biegały między dorosłymi i nakładały im na głowy wianuszki z polnych kwiatów. Wielu przebrało się w specjalnie przygotowane kostiumy. Im bliżej dwunastej, tym więcej pojawiało się faunów, strzyg, słowiańskich wojów.
dddTereś wciąż wypatrywał Raciczki, żeby poprosić ją do tańca. Zobaczył ją pijaną, stojącą przy rzeźbionych słupach. Jak zahipnotyzowana gładziła drewniane fallusy, złączone ciała kochanków i sekretne inskrypcje pisane najstarszym językiem świata.
ddd- Znajdziesz swoją czarnulkę! Jeszcze ją znajdziesz! – do Teresia podeszła stara Ancite. Ubrana była w barwną spódnicę i obwieszona sznurami korali. Zaczęła tańczyć, jakby miała lat osiemnaście, a nie osiemdziesiąt. Orkiestra, wzbogacona o skrzypce jednego z fraudenckich Cyganów, rozpędzała z każdą zwrotką tempo, zmuszając tańczących do bliskich omdlenia akrobacji. Muzyka osiągnęła w końcu próg wytrzymałości grajków i przeistoczyła się w wolny, kołyszący walc, który połączył mężczyzn i kobiety i w pary i falował nimi bez uniesień, bez zapamiętania.
dddPółnoc rozświetliły kolorowe fajerwerki. Na znak Henryka rozpoczął się pokaz sztucznych ogni, który miał uczcić nowy etap życia Enigar.
dddPo ciemnym niebie paradowały gigantyczne roziskrzone jeże. W okamgnieniu pęczniały od rozmiarów kłębka włóczni do wielkości Arki Noego. Widowisko przypominało dziecięcą zabawę dziadek czy babka przy wróżeniu z dmuchawców, gdzie usta wprawiają w ruch delikatne race z czasz przekwitłych roślin. Dziesięciominutową kanonadę uwieńczył napis „Wszystkiego najlepszego.” Jego litery chybotały się przez chwilę, aż zgasły jedna po drugiej, zostawiając dwa końcowe O, które złączyły się ze sobą jak dwie obrączki na ślubnych zaproszeniach.
dddOrkiestra zabrzęczała marszem weselnym. Zamiast perkusji rytm wybijały oklaski gości. Enigar i Marcin weszli na podium. Wodzirej zasłonił oczy dziewczyny opaską, zakręcił ją kilka razy, obrócił w stronę tłumu i kazał cisnąć wianek przed siebie.
ddd- Uwaga, wszystkie panny! Która w ciągu roku znajdzie swego kawalera?! – zakrzyczał, a podekscytowane dziewczyny zaczęły przeciskać się w jego kierunku. – Zaraz się dowiecie!
dddWyciągnięte dłonie zaciskały się spazmatycznie ugniatając powietrze jak ciasto na pierogi, ale wianek był tylko jeden i w tumulcie trudno było dostrzec, czyje palce go pochwyciły. Henryk zaśmiewając się podszedł do mikrofonu i powiedział:
ddd- Komu moja córka przekazała swoje szczęście?
dddCzekano długą chwilę, aż dziewczyny się rozstąpiły i ta, która trzymała wianek, zbliżyła się do podium.
ddd- No, no, Helena!! Helena, proszę państwa, będzie szykowała posag! – wykrzyknął Henryk pomagając Raciczce wejść na podium. Stanęła obok niego cała w rumieńcach, ze zburzonymi włosami i w potarganej bluzce, ściskają w rękach wianek Enigar.
ddd- A teraz czas na pana młodego! – ocknął się wodzirej i zawiązał oczy Marcina. Zakręcił panem młody i już miał pomóc mu odpiąć od kołnierza muszkę, lecz przeszkodziło temu pojawienie się przy nim niedźwiedziej postaci.
ddd- Panie Targuz, co pan sobie, do cholery, wyobrażasz?! - zaklął na widok intruza Henryk.
ddd- Wesele musi się skończyć! – rzekł Targuz stając przy mikrofonie. Odziany był zwyczajnie, w ciemne spodnie i wiatrówkę. Nawet na wesele przyszedł ze swoją sielniczką wypełnioną nasionami i podczas zabawy rozsypywał je wśród ludzi, a tancerze wdeptywali wszystko obcasami w murawę.
ddd- Jeśli wam życie miłe, idźcie do swoich domów! – gromił Targuz.
ddd- Co pan, może by pan tak wyjaśnił?! - denerwował się Henryk.
ddd- Nie chodzi o to, żeby zamknąć w słowach w słowach jakąś wizję, jak się zamyka kratami dzikie bestie – huczał Targuz – ale żeby kraty wyłamać.
ddd- Pan zaraz pójdziesz do domu! – Henryk w ogólnej konsternacji nie tracił panowania nad sobą. Ale Targuz jakby go nie słyszał.
ddd- Spójrzcie tam! To jest znak. – Wskazał ręką ponad siebie, gdzie wielkie sczepione ze sobą koła wciąż iluminowały na wszystkie strony złocistym blaskiem.
dddLudzie wygięli szyje i zaczęli mrugać oślepieni. Pierwotny szmer niezadowolenia z powodu pojawienia się Targuza przemienił się w trwożliwą ciszę. Słychać było tylko buczenie włączonych na całą moc wzmacniaczy i echo bicia włochatych ciem o zawieszone na palach lampiony.
ddd- Miałem sen – ciągnął Targuz. – Ocaleją nieliczni.
dddKtoś odcharknął głośno i zapytał trochę kpiąco, ale z lekkim dygotaniem w głosie:
ddd- Kto taki?
ddd- Najlepsi z każdego kraju. Ci, których się czci.
ddd- W wielkich krajach czci się wielkich ludzi, w średnich średniaków, a w małych byle kogo. I oni właśnie mają ocaleć?- szydzono z proroctwa.
ddd- Nie mogę powiedzieć nic więcej. Rozejdźcie się do domów! – zakończył Targuz swoje wtargnięcie. Zszedł ze sceny i skierował się w kierunku drogi.
dddGoście weselni stali jeszcze w ciszy długą chwilę, następnie zaczęli łączyć się w małe grupki, dyskutowali o słowach Targuza i też się rozchodzili, zostawiając dopiero co przyniesione przez kelnerów potrawy. Henryk biegał wśród rozpraszających się ludzi i prosił, żeby nie traktowali poważnie tego „durnia od kwiatów”, ale oni odpowiadali wykrętnie i zostawiali go samego.
dddSzast-prast i łąka opustoszała. Nawet wodzirej i członkowie orkiestry ulotnili się niepostrzeżenie z instrumentami, a kucharze cofali się w ciemność zatykając za poły fartuchów butelki z winem i puszki z kawiorem.
dddPośrodku pachnącej żywica sceny zostali tylko Henryk, Marcin i Enigar, która myśląc właśnie o swojej matce zrozumiała, że tak jak ich imiona były anagramami, tak los ułożył ich życie z tych samych klocków. Z zapiekłością pruła włókna żółtej tkaniny, jaką zasłaniano jej oczy i pieściła serdecznym palcem gałązkę magnolii na policzku.
dddStali tam dopóki brzask nie rozsupłał kręgów nad nimi. A wyobraźnia nieobecnych młóciła kolejne dni wypełnione czekaniem na zaproszenie do następnego wesela.