Nocne spacery po Wietnamie

1
WWWWWWWWWWWWWWWWWWWNocne Spacery po Wietnamie


WWWGdzieś pośród wilgotnych traw, samotny żołnierz wodzi wzrokiem po otaczającej go surrealistycznej krainie. W rękach trzyma prowizoryczny, drewniany karabin maszynowy. Z emblematu flagi USA wyszytej na jego piersi wyrastają czerwone kwiaty, na których widok doznaje ataku paniki. Dłonie mu drżą, oczy kołyszą na luźnych zawiasach jawy i snu.
WWWPrzedziera się przez gąszcze piołunów, torując sobie drogę rękami. Jest przerażony i zmęczony. Podmokły teren, z każdym krokiem wydaje mu się coraz bardziej bagnisty; jakby zapadał się o parę centymetrów pod ziemie. Mroczne drzewa wygrażają niebu sękatymi ramionami. Gdzieś w oddali, czarne kruki wzbijają się w powietrze, trzepocząc mięsistymi skrzydłami…
WWWZ obszarpanych chmur spada piorun, i rozświetla niebo. Po chwili suchy trzask grzmotu odpowiada głuchym zawołaniem.
WWWŻołnierz spada w dół… W mrok własnego serca


WWW- Czy ja żyję? – szepcze słabym głosem.
WWWLeży na dnie rozpadliny, głębokiej na parę metrów. Ciało odmawia mu posłuszeństwa. Przeraźliwy ból w okolicach potylicy jest nie do zniesienia. Upadek musiał być niefortunny…
WWWRozgląda się wokół miotając oczami na prawo i lewo.
WWWMartwe korzenie i wysuszone pnącza porastają krawędzie skalne, przywodząc na myśl nabrzmiałą winorośl pozbawioną owoców. Bezwładne ramię piecze, jakby ktoś przypalał je żywym ogniem. Sądzi, że pod wpływem upadku zostało wyłamane ze stawu. Nie ma siły się ruszyć, a właściwie nie może! Jeżeli uszkodził kręgosłup to przyszłość nie zapowiadała się zbyt kolorowo. O ile w ogóle będzie jakaś przyszłość…
WWWWsłuchuje się w wiatr ponad nim. Jest senny i wycieńczony. Czuje się bezsilnie jak niemowlę porzucone zaraz po urodzeniu. A Ból nasyca się z każdą sekundą.
WWW- Nie wstaniesz? – pyta go obcy głos dochodzący z trawy.
WWW- Hej! Jest tam ktoś? Pomocy!!
WWWW odpowiedzi słyszy tylko szum drzew …
WWWOszalałem, tu nikogo nie ma…
WWW- Ależ jest, mój drogi – szepcze ten sam głos. – Ja tu jestem!
WWW- Słyszysz moje myśli? – pyta zdziwionym głosem, próbując stłamsić w sobie panikę. Zdaje sobie sprawę, że stąpa po kruchym moście zawieszonym między szaleństwem a wizją.
WWW- Oczywiście! Nie tylko słyszę twoje myśli, ale widzę też twoje wspomnienia, znam twoje obawy.
WWW- Chyba żartujesz. Kim ty jesteś!?
WWW- Spokojnie, jestem twoim przyjacielem. Chcę zabrać cię w podróż, w fantastyczną podróż…
WWW- Podróż!? Dokąd?
WWW- Wewnątrz ciebie, głuptasie. Udamy się tam gdzie skrywasz swoje najwspanialsze uczucia – strach, ból i nienawiść!! Spojrzymy w mrok, przyjacielu. Stamtąd nie ma powrotu!! HAHAHAHAAAA!
WWWCyniczny chichot przypomina śmiech mrocznego klauna. Żołnierz wyobraża sobie pociągłą trupią twarz, wydęte wargi rozdziawione od ucha do ucha w sardonicznym uśmiechu, i nienawistne oczy...
WWW- Jesteś gotów?
WWW- NIE!!!!


WWWBudzi się z krzykiem. Jest zlany potem i znowu drżą mu ręce. Za oknem trwa noc, lecz on już nie zaśnie. Powoli przyzwyczaja oczy do ciemności i zaczyna dostrzegać zarysy mebli, które kupił na wyprzedaży w tamtym roku. Obraca się, i spogląda na kobietę śpiącą obok. Skulona w kłębek, wygląda tak niewinnie…
WWWPrzypomina sobie sen… coś czyhało na niego w gęstej trawie, ale nie potrafi sobie przypomnieć, co…
WWWWstaje i zbiera ubrania. Potem wymyka się z sypialni i idzie do łazienki, gdzie nakłada ciuchy i obmywa twarz zimną wodą. Zegarek w przedpokoju wskazuje 02: 34.
WWWNocny spacer dobrze mu zrobi. Ubiera buty, zarzuca kurtkę na plecy, i wychodzi.
WWWUlica jest pusta. Pojedyncze latarnie rozsiane wzdłuż chodnika, emanują zduszonym światłem. Kolorowe lampki, rozwieszone w ostatnie święta, wiszą nad okapem jezdni niczym odnóża jakiegoś pająka. Z okna, w piwnicy naprzeciwko, uchodzi dym.
WWWIdzie wzdłuż odrapanego metalowego płotu, zaostrzonego szpikulcami przypominającymi groty gigantycznych strzał. Za ogrodzeniem obserwują go sylwetki drzew. Listowie szeleści na lekkim wietrzyku.
WWWMija rzędy samochodów i ciemnych zaułków. Przechodzi pod łukowatym wiaduktem o stromym trawiastym zboczu, a gdzieś w oddali rozbrzmiewa pociąg.
WWWNikła warstwa tynku spada mu na głowę, gdy pędząca machina przejeżdża po torach nad nim. Już po drugiej stronie, dostrzega żarliwe światła, płonące w wąskich oknach ostatniego wagonu. Niewyraźny zarys pociągu znika po chwili w ciemności.
WWWSkręca na rogu w lewo i wlecze się wzdłuż zamkniętych sklepów. Mija podniszczony teatr. Na tablicy informacyjne wiszą wyblakłe broszury reklamujące przestarzałe spektakle. Wszędzie walają się śmieci - sceneria żywcem zerżnięta z Nowego Jorku...
WWW- Żałosne, że tacy jak ty włóczą się po tych ulicach! – mówi kobieta, której nie dostrzegł w pierwszej chwili. Stoi pod ścianą obdartego budynku jakby była bezdomna. Obok niej ślęczy pies i szczerzy kły w nieprzyjaznych zamiarach. – Ludzie cię nienawidzą! Jesteś mordercą!
WWWWlepia w nią wzrok niedowierzając w to, co właśnie usłyszał. Wariatka? Jak śmiała go obrażać? Nazywać mordercą?
WWW- Nie rozumiem… to jakaś pomyłka – mówi próbując brzmieć naturalnie. – Kim pani jest?
WWWPies warczy. Wokół jego ostrych kłów, niczym pajęcza sieć, owijają się stróżki krwi...
WWWOn przeciera oczy. Okazuje się, że krew była tylko złudzeniem.
WWWKobieta unosi wychudziły palec i wytyka nim Jego pierś.
WWW- Zabijałeś dla kraju, który przegrał wojnę. Nie jest ci wstyd? Jak możesz sobie spojrzeć w lustro? Ty robaku!
WWWDosyć tego, myśli. Idę stąd.
WWW- Pani wybaczy, ale nie mam czasu na głupie rozmowy.
WWW- Nie obchodzi mnie to! Będziesz słuchał, co mam ci do powiedzenia!
WWWWtedy dostrzega jakiś przebłysk w jej oczach. Coś każe mu słuchać, i nie potrafi się temu przeciwstawić. Nie może uciekać, ani jej zignorować. Nogi odmawiają mu posłuszeństwa. Czuje jakby zrobione były z ołowiu…
WWW- Jest piętnasty lipca, 1969 roku. Świeci gorące słońce…
WWWSłowa nieznajomej budzą ponure myśli wewnątrz jego głowy. Nareszcie, po długich latach zapomnienia, powracają do domu.


WWWNocne Wilki były specjalnie wyszkolonym oddziałem do misji terenowych. Dowodził nimi John Peter Kry (pseudonim: Zen), prawdziwy psychopata, jeśli chodzi o sprawy wojny i mordu. Miał obsesję na punkcie siły. Gdziekolwiek postawił stopę siał spustoszenie, twierdząc, że tylko zgroza nauczy żółtków, że nie warto zadzierać z Amerykanami.
WWWPiętnastego lipca, ukryci pod osłoną trawy, Nocne Wilki czołgały się bezszelestnie. Błękitne pasma nieba rozciągały się nad nimi, a z nad fasady drzew na horyzoncie pobłyskiwało złote słońce.
WWWW Wietnamie albo była piękna pogoda albo padał deszcz - nigdy nic pomiędzy. W dzień pociłeś się jak mysz, że aż lało się z ciebie strumieniami, a w nocy przemakałeś na suchą nitkę.
Taki to był popieprzony kraj!
WWWZen uniósł rękę do góry sygnalizując, że coś się dzieje. Żołnierze zastygli w bezruchu.
WWW- Idź i sprawdź – szepnął Zen do barczystego mężczyzny obok siebie. Osiłek dźwignął się do pozycji kucającej, i z karabinem w rękach, przebiegł przez pole, jakieś trzy metry dalej.
WWW- Czysto! – powiedział i padł w trawę. Reszta oddziału dołączyła do niego po chwili.
WWW- Co się dzieje? – zapytał Alvy Seager drżącym głosem. Zamykał szereg wraz z facetem o nazwisku Morris.
WWW- Nie mam pojęcia. Chyba kogoś zobaczyli…
WWW- Boże! Myślisz, że zginiemy?
WWWMorris rzucił mu wymowne spojrzenie.
WWW- Oszalałeś? Przymknij się człowieku!
WWWAlvy był nowy. Dołączył do plutonu niecały tydzień temu, obejmując pozycje po starym łączniku, który wszedł na minę pewnej deszczowej nocy. Jak na młodziaka radził sobie całkiem nieźle, choć panicznie bał się śmierci. Morris go o to nie winił: strach był czynnikiem naturalnym, nieodłącznym elementem egzystencji. Jednak żeby przetrwać w tym kraju, należało go szybko w sobie przezwyciężyć.
WWW- Będzie dobrze – rzucił niezgrabnie próbując dodać Alvy’emu odwagi.
WWW- Cicho tam! – Halls wlepił w nich swoje ślepia. – Bo łby pourywam!
WWWW tej samej chwili przez niebo przewinęły się ptaki. Leciały nisko, trzepocząc skrzydłami, szybując w powietrzu jak poszarpane latawce. Przez jakiś czas skrzeczały nad głowami żołnierzy niczym dzikie kaczki. W końcu zaczęły się oddalać, a ich sylwetki nikły aż w końcu całkowicie się rozmyły.
WWWMorris zastanawiał się, co je wystraszyło. Musiało to być coś poważnego, gdyż odleciały całym ptasim kluczem…
WWWI wtedy dostrzegł następne ptaki. Zbliżały się z niesamowitą szybkością, pobłyskując metalicznie na niebie. Najpierw sądził, że to bociany - były duże i białe, lecz później pomyślał, że to raczej jastrzębie…
WWW- NA ZIEMIĘ!!! – wrzasnął Halls i zaczęło się…
WWWPociski uderzały o pole jeden po drugim, bombardując wszystko dookoła. Ziemia drżała jakby znajdowali się na polu minowym, które zostało zdetonowane. W przeciągu paru sekund świat stanął w ogniu. Krzewy płonęły, a czarny dym kłębił się pod błękitnym nieboskłonem, gryząc w nozdrza zapachem palonego mięsa. Dało się słyszeć przekleństwa i groźby. Kingsley przypominający rosomaka opętanego rządzą zabijania, wrzeszczał w przypływie frustracji, miotając się na wszystkie strony. Quinn tarzał się po ziemi przygaszając ogień wspinający się po fragmentach jego ubrania i włosów. Alvy piszczał do nadajnika: Zasadzka! Współrzędne: 359-402! Poprawiam! 379-402!
WWWKilka metrów dalej Perez z wyciągniętą dłonią – usmażony żywcem, lecz ciągle żyjący - osunął się na ziemię niczym zwęglona szmacianka kukła. Tuż za nim Jackson wpatrywał się w poskręcane strzępy mięśni, zwisające mu bezwładnie w okolicach ramion.
WWWTymczasem na linii drzew coś poruszało się migotliwe, i zza pni wyszły odziały Wietkongu. Kolby karabinów połyskiwały w słońcu rzucając refleksy malutkich płonących gwiazdeczek.
WWWA potem otworzono ogień…
WWWTrzaski wystrzałów wypełniły cały teren. Pociski rozrywały ciała, które momentalnie zmieniły się w krwawe strzępy luźnych mięśni i kości. Powykręcane zwłoki padały sztywno na ziemię upuszczając krew na źdźbła suchej trawy. Histeryczne krzyki milkły, kępy błota wzbijały się w powietrze, wiązki pocisków zamiatały ziemie…
WWWOdział był dziesiątkowany…

WWWMorris uciekał nie odwracając się za siebie. Odgłosy pożogi dochodziły do jego uszu, lecz wcale nie reagował. Był tak zdezorientowany, że nie czuł nawet własnego oddechu - nie czuł nawet strachu - gdyż strach był zbyt płytkim odczuciem, niepotrafiącym w pełni opisać jego obecnego stanu. Pragnął po prostu biec; jak najdalej od tego miejsca, i tej rzeźni… Gdyby ktoś zapytał go, jak udało mu się uciec, odpowiedziałby, że nie ma pojęcia, że nie pamięta nic po tym jak z nieba spadły pociski.
WWWMijały długie godziny… albo dni… mogły to być miesiące… a nawet i lata… a on po prostu biegł.
WWWW końcu przedarł się między gęste zarośla, i upadł potknąwszy się o korzeń. Wtedy zaczął płakać. Łzy spływały mu z oczu grubymi strugami. Opuścił ich! Był wycieńczony psychicznie i bezbronny jak dziecko. Nie chciał nawet analizować tego, co £zaszło tam na polanie.
WWW- To jakiś pieprzony absurd! – mówił głosem pełnym złudnych emocji. – Kurrrwaaa!!!
WWWSkulił się w kłębek i leżał tak, wodząc wzrokiem po niebie. Gęsty dym wzbijał się ponad korony drzew tworząc oleistą smugę. Wiatr niósł zapachy spalonych ciał i krwi. Zapach jego towarzyszy…
WWWRichard Morris stracił przytomność…


WWWObudził się późną nocą.
WWWKsiężyc szczerzył się przez prześwity między gałęziami. Srebrzyste światło obmywało zarośla wokoło, jakby ktoś skierował na nie reflektory sceniczne.
WWW- Boże! To nie był sen – wyszeptał macając swoją wychudzoną twarz. Ciągle tam była, zimna i upaćkana zakrzepłą krwią.
WWWDźwignął się na nogi i zaczął iść po omacku. Starał się nie robić hałasu, gdyż w pobliżu mogły czaić się patrole żółtków, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz pragnął to właśnie ich spotkać.
WWWKiedyś przy kolacji, Zen opowiadał o pewnym incydencie, który miał miejsce kilka lat temu. Podobno pewnej nocy dali się zaskoczyć wrogowi, bo jeden z jego żołnierzy zbyt głośno sikał. Skończyło się na strzelaninie, z której wyszli z kilkoma ofiarami, lecz o mały włos, a wszyscy gryźliby ziemie.
WWWTeraz już gryziecie, pomyślał.
WWWBył pewien, że każdy, kto dzisiaj znajdował się na początku linii – zginął. Zastanawiający był jednak cały ten pomysł: dlaczego przeprawiali się przez otwarte pole, w dzień? To była misja samobójcza. Czy ten idiota Zen nie wiedział, że to niebezpieczne? A może był pod wpływem heroiny? Brawura uderzyła mu do głowy? Narażać życie wszystkich żołnierzy – to nie do pomyślenia.
WWWZen brał od roku. Najpierw LSD, potem morfinę, a w końcu przerzucił się na heroinę. Uwielbiał swoje narkotyczne stany, których to szybko stał się niewolnikiem. Codzienność bez przybicia działki była wyblakła jak pergamin; pozbawiona kolorów i radości. Gdyby nie heroina, już dawno popełniłby samobójstwo. Jednak nie przyznawał się do własnego ćpania! Tylko Jacob Halls o tym wiedział, bo sam załatwiał towar z Nowego Jorku i sprowadzał go na front. Halls miał wtyki z jakimiś handlarzami, którzy wysyłali paczki z Chińską Heroiną - którą on zanosił Zenowi i dostawał za to pieniądze. Później regulował się z chłopakami w mieście, i wszyscy byli szczęśliwi.
Tymczasem Wietnam zmieniał ludzi, nieodwracalnie…
WWWZ Zena zrobił ćpuna, któremu trzęsły się ręce i który jako dowódca był do niczego – zagubiony w swoim własnym świeci wizji i omamów, nie raz otwierał ogień do drzew w nocy narażając wszystkich na śmierć. Po takich zajściach, zaczęto traktować go z przymrużeniem oka, lecz nie można było się otwarcie sprzeciwić jego rozkazom, bo formalnie Zen ciągle sprawował rolę dowódcy, a nieposłuszeństwo oznaczało więzienie. Chodziło też o dobre relacje. Dobre relacje to jedna z ważniejszych rzeczy na wojnie…
WWWBył taki jeden o nazwisku Hoilster; wyniosły, arogancki i pełen sprzecznych cech. Raz udawał samotnika, później chciał bratać się z cała kampanią tylko, dlatego, że dostawał ostro w kość. Pochodził z Alabamy, studiował na uniwersytecie w Greenville, lecz wyleciał za słabe stopnie, a Wujek Sam zatroszczył się już o to, żeby młodzik wskoczył w kamasze. I sio na front! Tyle go widzieli…
WWWChodzi o to, że Hoilster wywęszył ćpanie, i postanowił podzielić się odkryciem z Mundurowymi w Waszyngtonie. Wysłał list do generała Pollwicka (sprawującego pieczę nad naszą kampanią) myśląc, że coś przez to wskóra i… faktycznie wskórał. Podczas nocnego patrolu biedak dostał kulkę - zaszczytną, bo od samego dowódcy. Wszyscy wiedzieliśmy, że to Zen go zastrzelił, ale nikt nie śmiał się odezwać… Później Zen złożył raport: „To była zasadzka, nic nie mogliśmy zrobić. Szkoda chłopaka, bo nieźle się zapowiadał”. Sprawę zręcznie zatuszowano i wszystko wróciło do normy. Jednak przypadek Theodora Hoilstera miał pozostać przestrogą dla innych śmiałków narzekających na zarząd…


WWWMorris biegał od drzewa do drzewa, zapuszczając się coraz głębiej w puszczę. Flora gęstniała; drgała jak zmarznięte dziecko i szeleściła posępnie. W świetle księżyca dżungla przybierała tajemniczego wyglądu; połyskiwała bladym odcieniem, płynąc niczym niebo. Roślinność oddychała, a każdy krzak spoglądał zdradziecko, jakby naprawdę miał oczy.
WWWIstniał tylko mrok i wizje utkane przez wyobraźnie. Pochyłe sylwetki drzew przybierały groteskowych kształtów, zszarpane liście kołysały się na wietrze jak samotne huśtawki na samotnych placach zabaw. Każda pękająca gałązka sprawiała, że serce stawało mu w przełyku. Dżungla była straszna…
WWWZatrzymał się przy jakiejś breji i przycupnął. Odłożył broń, i przetarł przeguby. W mętnej wodzie dostrzegł odbicie księżyca; srebrny sierp spoglądał w dół – na świat.
WWW- I co się gapisz? – wyszeptał Morris. – Masz w dupie to wszystko, prawda?
WWWNie otrzymawszy odpowiedzi, uderzył wierzchem dłoni w taflę sadzawki rozmazując odbicie.
WWWGdzie są kurwa wszyscy? – pomyślał. Gdzie ten pierdolony oddział? Przecież nie byliśmy tutaj sami! Zen mówił coś o obozie nad brzegiem rzeki…
WWWNagły trzask pękającej gałęzi sprawił, że poderwał głowę i zastygł. Pierwszy impuls, który poraził go jak prąd brzmiał: żółtki!
WWWM16 leżał obok, jakieś czterdzieści centymetrów dalej. Pragnął go pochwycić, ale nie odważył się – nie potrafił spuścić wzroku z linii drzew…
WWWI znowu chrupnęła gałązka.
WWWSerce łomotało mu w piersi jakby zaraz miało wyskoczyć. W ustach mu zaschło, był tylko mrok…
WWWZ zarośli wysunęła się głowa, a za nią ręce i tułów; czarna sylwetka na linii groteskowych drzew, które szeptały w ciemności.
WWWWidziała go - był tego pewny - jednak on jej nie dostrzegał. Zbliżała się powoli jak myśliwy podchodzący zwierzynę.
WWWKarabin leżał tuż obok…
WWWWeź go! Weź go i strzelaj póki jeszcze żyjesz. Wal El Capitano!
WWWNie mogę… Nie mogę się ruszyć…
WWWCzarna sylwetka wychodzi z osłony nocy. Księżyc obmywa ją swoim mdłym światłem.
WWWOczy Morrisa rozbłyskują w zdziwieniu.



WWW– Wystarczy – staruszka rozdziawia usta w bezzębnym uśmiechu.
WWWOn zastanawia się, dlaczego jej to wszystko opowiedział. Co go skłoniło do takiej wylewności?
WWW– Idziemy! – kobieta szarpie za smycz. Pies wstaje spod jej stóp i przeciąga się. – Ty też – wskazuje na Morrisa.
WWWOn też? Chyba oszalała!
WWW- Dokąd? – pyta niepewnie.
WWW- Zobaczysz…
WWWProtestuje, lecz kobieta nie słucha. Przygląda mu się z precyzją godną chirurga, a on czuje ukłucia malutkich igiełek na ciele i dziwne mrowienie w palcach u nóg. Potem dostrzega przebłysk w jej oczach i już wie, że tej nocy pójdzie z nią choćby i na koniec świata.
WWWIdzie z ochotą…
WWWMkną w dół ulicy, w kierunku November Street. Kobieta idzie przodem, trzymając psa na smyczy, garbi się jak Quasimodo. On patrzy na kołnierz sterczący nad jej szyją.
WWW- Jesteś tchórzem – odzywa się staruszka. – Dlaczego ich opuściłeś?
WWW- Kogo?
WWW- Twój odział!
WWWMyśli przez chwilę. Dlaczego opuścił oddział? Bo bał się, że zginie. Bo nie było już żadnego oddziału.
WWW- Dobrze pani wie, dlaczego. Po co te pytania?
WWWKobieta ponuro kiwa głową.
WWW- Bo jesteś egoistą. Powinieneś tam zginąć, jak ci chłopcy…
WWWNie prawda! Powinien żyć, chciał żyć…
WWWSpogląda na domy po drugiej stronie ulicy. Puste okna…
WWW- Weź go – prosi kobieta i podaje mu smycz. – Niech idzie przy twoim boku.
WWWLekko zaskoczony, chwyta skórzany pas z wyprofilowaną rączką, i nieufnie zerka na zwierzę.
WWW- On cię lubi – mówi staruszka. W jej głosie pobrzmiewa nutka ironii.
WWWKilka minut później przechodzą pod wiaduktem i mijają jakiegoś przybłędę.
WWW- Dałby pan trochę grosza? – prosi obdartus. – Nic nie jadłem.
WWW- To pijak. Nic mu nie dawaj.
WWW- Nic mu nie dam…
WWWMorris ignoruje bezdomnego.
WWWZatrzymują się dopiero przy ceglanym domu na November Street. Zapuszczony ganek wygląda posępnie; rosną tu chwasty i trzy wysokie sosny. Zardzewiała furtka skrzypi przeraźliwie, gdy przechodzą przezeń. Kamienna ścieżka doprowadza ich do drzwi frontowych.
WWW- Tu pani mieszka?
WWW- Tu.
WWWKobieta otwiera drzwi; światło księżyca wpływa do środka i oświetla wąskie, drewniane schody. Morris przeciska się przez framugę i staje w holu. Staruszka zapala światło, a wtedy on dostrzega obrazy.
WWW- Tędy proszę – zostaje pociągnięty niemalże na siłę.
WWWZerka w stronę salonu; widzi kanapę i kominek, lecz nie jest to miejsce docelowe.
WWWPrzechodzą długim korytarzem do mniejszego pomieszczenia, a stamtąd do piwnicy. Wąska drabinka zwisa z niedużego otworu w podłodze – prowadzi w ciemność.
WWW- Tam? – Morris nie potrafi ukryć zdziwienia. – Dlaczego tam?
WWW- Zobaczysz – kobieta odpina smycz i puszcza psa, a ten wybiega z pokoju.
WWW- W porządku.
WWWSchodzi na dół, szczebel po szczeblu.
WWWKiedy uderza stopami o kamień, czuje chłód, jakby stał w przeciągu. Wszędzie panuje ciemność. W powietrzu wisi zapach przypominający szlam ze studni. Zna ten zapach. Jego dziadek mieszkał na farmie i miał studnie. Po chwili słychać coś jakby pracę lodówki, i rozbłyska światło. Jarzeniówka wisząca przy suficie migocze, ale w końcu stabilizuje się.
WWWStaruszka schodzi po drabince i ląduje na posadzce obok niego. Znajdują się w niedużym magazynie. Na środku stoi stolik do kawy i dwie kanapy (jakby specjalnie przygotowane na tę okazję).
WWW- Usiądźmy.
WWWSiadają.
WWW- Dowiem się w końcu, po co tu jestem?
WWWKobieta uśmiecha się szyderczo i…
WWWWyjmuje nóż!
WWW- Jesteś tu żeby odpokutować za swoje grzechy. Wiesz, co masz robić…



Raport z dnia 26 maja, 1979
Sprawa: „Nocne Spacery po Wietnamie”.
Załącznik poprzedzający.

26 Maja o godzinie 23: 11 na posterunek policji w Portland zadzwonił telefon. Anonimowa mieszkanka miasta, poinformowała oficera dyżurnego, o krzykach dochodzących z opuszczonego domu przy 4 November Street. Kobieta mówiła, że nie może przez to spać. Na miejsce wysłano dwóch funkcjonariuszy, którzy po przybyciu stwierdzili, że dom jest pusty: „To mogła być banda ćpunów, albo bezdomnych” – komentuje posterunkowy, Forrester. Na piętrze znaleziono strzykawki i niechlujne koce, jednak nie to wstrząsnęło policjantami. W piwnicy (jakieś sześć stóp pod ziemią), funkcjonariusze natknęli się na ciało mężczyzny. „Kiedy go znaleźliśmy… – mówi starszy posterunkowy, Jonson – w pokoju panował taki smród, że nie można było się zbliżyć. Zawiadomiliśmy centralę i czekaliśmy”. Ofiara to niejaki, Richard Morris, dwudziestosześcioletni weteran wojenny, zaginiony 10 maja, 1979.


Sekcja zwłok: Richarda Morrisa, 178873
28 maj, 1979
Sprawa: „Nocne Spacery po Wietnamie”.

(Dzięki warunkom panującym w miejscu, gdzie denat został znaleziony, mogliśmy stwierdzić dokładny stan ciała i przyczynę śmierci).

Za przyczynę śmierci ustalono: wykrwawienie i liczne obrażenia wewnętrzne. Głębokie rany zadane ostrym narzędziem – w tym przypadku, nożem kuchennym o średnicy dwudziestu pięciu centymetrów, budzą niepokój. Schodkowe nacięcia, będące efektem drżących rąk i niezdecydowania, świadczą o samobójstwie. Jest to jednak bardzo dziwny przypadek, gdyż sprawia wrażenie bestialskiego (bestialstwo względem własnego ciała jest raczej rzadko spotykane). Śmierć szacuje się na dzień 10 maja, czyli ten sam, w którym Richard Morris zaginął.


Orzeczenie Psychologiczne,
University of Psychology
29 maj, 1979

Samobójstwo - jako czyn - jest zwykle planowane na długo przed samym aktem – bardzo rzadko odnotowuje się działanie impulsywne (…) Najpierw powstaje myśl, później organizm toczy ze sobą walkę i rozważa: każde za i przeciw. Następnie wyznacza dzień i stara się przygotować. Ten ostatni dzień jest próbą – wielu z niedoszłych samobójców rezygnuje i wraca do normalnego życia, lecz oczywiście nie wszyscy (…)

Ważnym elementem samobójstwa jest jego metoda – świadczy ona o charakterze samobójcy. Większość ludzi wybiera szybki sposób, np. tabletki nasenne, strzał w głowę, powieszenie, lub podcięcie żył. Przez to, że śmierć nadchodzi subtelnie i bezboleśnie, stan psychiczny ofiary jest stabilny. Jeśli można to tak nazwać (…)

Analizując przypadek Richarda Morrisa, śmierć była powolna i bolesna –
minuty rozwlekały się w godziny, a myśli napływały jak szalone. Po każdej zadanej ranie, instynkt samozachowawczy wzmacniał się, lecz nie na tyle, aby uniemożliwić panu Morrisowi zadanie dwunastu głębokich ran, swojemu podbrzuszu.


Raport z dnia 2 czerwca, 1979
Sprawa: „Nocne Spacery po Wietnamie”.
Sprawozdanie terenowe

Świadek Panna Irma Smith:

– Ostatni raz widziałam denata w dniu jego śmierci, przy tym drzewie – wskazuje palcem na wysoką wierzbę. – Było to o jakiejś 03: 20 nad ranem, poszłam do kuchni po szklankę wody. Wyjrzałam przez okno a on stał pod konarem i mamrotał coś do siebie. Nie jestem ciekawska, ale wie pan, kto się tak szwęda po nocach i gada do pnia? No niech pan powie... Oczywiście, że wydawał się nienormalny. Kołysał się na boki jak ta wierzba, i mamrotał! Widziałam jak poruszał ustami, bałam się…

Świadek Edward Kovalsky:

- Tak, widziałem go na November Street. Minęliśmy się pod wiaduktem – w powietrzu nakreśla dłonią coś na kształt mostu, i ciągnie dalej: – Wie pan, zwykle nie zapamiętuje ludzi, bo tak jest lepiej, ale jego zapamiętałem. Był dziwny! Szedł z wyciągniętą ręką jakby prowadził niewidzialnego psa na smyczy. Poprosiłem go o parę groszy, a co mi szkodzi, ale nawet nie odpowiedział. Przeszedł bezczelnie i nie odwrócił się. Miał strasznie mętne ślepia, jakby sobie chłopak popił. A tak a propos, mógłby pan sypnąć parę groszy? Zjeść by człowiek chciał, a i wyleżeć się w ciepłym raz na ruski rok.

Świadek Mary Wilson:

- Richard czasami mówił przez sen, lecz było to rzadko. Przez te jego omamy nie mogłam spać – wyciera załzawione oczy. – Pamiętam, że pojawiał się wątek jakiejś zasadzki. Często wspominał też nazwiska: Seager, Kingsley, Quinn, i… jak on miał? Coś z buddyzmu… Już wiem! Zen! – odpala papierosa Slim i zaciąga się zachłannie. – Niczego mi nie mówił, był samotnikiem. Nawet nie wiedziałam, że służył w wojsku. Nie pytałam go o senne koszmary, bo mnie nie obchodziły! Richard był mężczyzną, i potrafił o siebie zadbać…


II Orzeczenie Psychologiczne,
University of Psychology
05 czerwca, 1979

Śmiem twierdzić, że Richard Morris cierpiał na PTSD, czyli Zespół stresu pourazowego z prawdopodobieństwem występowania schizofrenii. Biorąc pod uwagę służbę w Wietnamie, i doświadczenia związane z wojną a także śmiercią, uszkodzenia w systemie nerwowym spowodowane nadmiarem traumatycznych przeżyć, wywołały druzgocące zmiany w percepcji pana Morrisa.

Sam przebieg choroby jest bardzo zróżnicowany. Wszystko zależy od danego osobnika i stopnia traumy, z jaką się zetknął. Objawy PTSD klasyfikuje się na: reminiscencje (czyli nawroty wspomnień, patrz: flashbacks), senne koszmary, aspołeczność, brak zainteresowania otoczeniem, niezdolność do przeżywania przyjemności, apatyczność i depresję. Wielu chorych wykazuje myśli samobójcze (na co Richard Morris jest doskonałym przykładem).

Po dłuższym czasie PTSD może przejść w trwałą zmianę osobowości, i może być początkiem schizofrenii.

W przypadku występowania schizofrenii, chory dostrzega rzeczy, które tak naprawdę nie istnieją np. ludzie, z którymi rozmawia, miejsca, które odwiedza, posiłki, które jada. Taki stan wymaga natychmiastowego leczenia, a w niektórych przypadkach hospitalizacji.

Schorzenia tego typu są bardzo powszechne wśród weteranów Wietnamu.

Z poważaniem,
Prof. Ian Marvin Stephenson.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

2
Powiem Ci, straszne opowiadanie. Jako dramat nawet nie złe. Lekka przesada z cytowaniem akt - bo to akurat przynudza. Na dobrą sprawę fakt, że gościu jest schizofrenikiem z różnego rodzaju zaburzeniami wynikającymi z szoku pourazowego można wywnioskować nie czytając do końca, ale chyba nie chodziło Ci o element zaskoczenia.

Ogólnie: mroczne, nawet bardzo, choć trochę czasami przynudza. No i oczywiście udało Ci się przekazać odczucia bohatera.
Hej!

3
Muszę się nie zgodzić z tym, że niby można wywnioskować to, że jest schizofrenikiem bez uwzględnienia akt. Niby jak? Gdyby opowiadanie kończyło się na "Wiesz co masz zrobić", to jak byś to zinterpretowała? A zresztą, który fragment wskazuje na to, że jest schizofrenikiem? Chyba tylko sprawozdanie terenowe, czyli wspomnienia świadków...

PS:
Co masz na myśli mówiąc, że jest straszne? Kiepskie, ciężko się czyta? Czy to są twoje odczucia, niepewność, strach, klimat?

Dziękuję za opinie.

Pozdrawiam
Jack
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

4
Niby jak - to proste - wystarczy przestudiowac stadia i symptomy choroby, zeby je opisac.
Mozna domniemywac istnienia choroby.
A ponadto psychiatira to szalenie skomplikowana i delikatna specjaliacja medyczno-psychologiczno-psychiatryczna. Uwierz mi ,ze potrzeba kopiowania i zmieniania /lub tworzenia akt medycznych (nawet jak wpiszesz ilosc dawek i rodzaje lekow).
Podawanie specyfikacji medycznej ma pewna zasadnicza role w powiesci/opowiadaniu. Jednak sama dokumentacja medyczna nie moze byc meritum.
Fajnie by bylo jakbys rozbudowal wszystko wokol.

5
Cześć,

Podoba mi sie struktura tego opowiadania - jest niebanalna, narzucasz dobre tempo, retrospekcje nadają fajnej dynamiki.

Ale językowo... Mogiła. Pomijam już drobne błędy ("Nie prawda!" --> "Nieprawda!"), bo to każdy korektor by Ci wychwycił, ale te porównania... Widać, że chcesz być oryginalny, ale idziesz w złą stronę. Parę przykładów:

"oczy kołyszą na luźnych zawiasach jawy i snu" - rozumiem, że chodzi o oczy rozbiegane, niewidzące - ale z tego opisu wynika raczej, że dyndają przed oczodołami na jakiś luźnych zawiasach, jak gadżet ze sklepu ze śmiesznym rzeczami.

"...trzepocząc mięsistymi skrzydłami" - widziałeś kiedyś kruka? Mięsiste skrzydła to może mieć indyk, ale kruk?

I tak dalej... Uważaj z tymi porównaniami, bo szalenie łatwo się na nich poślizgnąć. dużo lepiej Ci służy bardziej przyziemny, prosty język.

Ponadto trafiło Ci się jeszcze kilka niezgrabności:

" prowizoryczny, drewniany karabin maszynowy" - drewniany karabin nie jest "prowizoryczny", bo nie działa, to może być co najwyżej atrapa. Chyba, że chodziło Ci o karabin z drewnianą kolbą, ale to zupełnie co innego.

"chaszcze piołunu" - rozumiem, że chodziło o to, żeby uniknąc zbitki i nie pisać znów o "trawie", ale chybiłeś: piołun rośnie w kępkach, i to na terenach suchych, a nie na bagnach.

Podsumowując - z treścią nie jest źle, ale nad językiem musisz moim skromnym zdaniem jeszcze dużo popracować.

Pozdrawiam i życzę powodzenia!
www.sztukaantyku.blog.polityka.pl
www.jakubszamalek.pl
http://www.muza.com.pl/?module=okladki&id=42285

6
Ponadto - miesiste skrzydla kruka widziane z oddali........... hmm jakby toooo był smok to ok, ale kruk -> miesiste -> z oddali?
nie wystarczy - czarne?

7
" prowizoryczny, drewniany karabin maszynowy" - drewniany karabin nie jest "prowizoryczny", bo nie działa, to może być co najwyżej atrapa. Chyba, że chodziło Ci o karabin z drewnianą kolbą, ale to zupełnie co innego.
Nie chodziło o drewnianą kolbę tylko o atrapę. Dlatego surealistyczna kraina. Karabin w ogóle nieprzydatny. Wyciosany w drewnie...

Dzięki za wszelakie sugestie, itd.
Ponadto - miesiste skrzydla kruka widziane z oddali........... hmm jakby toooo był smok to ok, ale kruk -> miesiste -> z oddali?
Właśnie w tym sęk, kruk nie ma tutaj czarnych skrzydeł tylko mięsiste, obdarte z piór... Anyway... Wyrzuciłbym ten pierwszy akapit i ogólnie scenkę otwierającą, a zaczął od czy ja żyję.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

8
Ha
Wlasnie takich wyjasnien brakuje w tekscie. jezeli kruk obdarty z pior to skrzydla ma z pior obdarte nie miesiste :) Chyba, ze chcesz opisac, ze sa surrealistycznie miesiste. Trzeba to jakos unaocznic.

Edit. moze w temacie warto zawrzec nawiac (fragment) - pozwoli to nabrac czytajcemu dystansu

10
Wlasnie takich wyjasnien brakuje w tekscie. jezeli kruk obdarty z pior to skrzydla ma z pior obdarte nie miesiste
Jak to nie? Wtedy właśnie są mięsiste, choć możnaby się sprzeczać na ten temat, dlatego mniejsza o to. Lepiej to zostawmy...

Następnym razem napisze opuchłe i będzie dobrze, right?
:)

Nie no, tak sobie tylko żartuje.

Dzięki wszystkim za dobre rady, na pewno przydadzą się na przyszłość.
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...

11
Straszne - chodziło mi oczywiście o klimat. Generalnie jak oceniam opowiadanie to kieruję się najczęściej uczuciom jakie towarzyszą mi podczas czytania :)

Skąd wywnioskowałam, że jest chory psychicznie?

1.
Budzi się z krzykiem. Jest zlany potem i znowu drżą mu ręce.
znowu - jak dla mnie koszmary Richarda nie są nowością. + Wietnam. Dla mnie jednoznacznie wskazuje to przynajmniej na traumę, szok pourazowy jakkolwiek by tego nie nazwać - problem psychiczny wymagający leczenia.

2. Styl oraz klimat początku sprawiły, że automatycznie nastawiłam się na jeszcze gorsze "jazdy" w dalszej części.

Jak już napisałam: Nie jest źle, aczkolwiek lekko przegiąłeś z tymi aktami.
Hej!

12
Oh Moniko,

Ja i tak ciągle upieram się, że jednak nic nie przegiąłem z żadnymi aktami!

A to, że ludzie mają koszmary i "znowu" drżą im ręce, nie oznacza, że są chorzy psychicznie.

Trauma a schizofrenia to, dwie różne rzeczy...

Cya
Na bezdrożach, jeszcze się spotkamy...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron