- Doktorze, po raz ostatni mówię: muszę się tam dostać za wszelką cenę, per faset nefas - nalegała kobieta. Była ubrana w pastelowo-purpurową suknię i w tegoż koloru kapelusz z szerokim rondem. - To jest mój syn - ciągnęła - i proszę o tym pamiętać. Zresztą, z tego co mi wiadomo, mam prawo go zobaczyć.
- Owszem - powiedział doktor - ma pani takie prawo. Niestety obawiam się, że ta wizyta mogłaby naszemu rekonwalescentowi zaszkodzić. Jest on pod permanentną rehabilitacją i lepiej, żeby przez następne dwadzieścia cztery godziny pozostawał sam. Doktor wyglądał na poddenerwowanego.
- Na litość boską, doktorze! Przyjechałam tu z miasta - zirytowała się. - W dodatku autobusem. Nie myśli pan chyba, że podróż była dla mnie przyjemnością?
- Czy nie zależy pani na zdrowiu naszego pacjenta?
- Sądzę, że zobaczenie mnie na pewno mu nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie - odrzekła stanowczo.
- Przykro mi. Obawiam się, że to niemożliwe.
WWWW sali, w której się znajdowali, panowała niezachwiana biel. Potęgował ją lśniący kitel doktora, którego oświetlały słoneczne promienie słońca wpadające przez jedyne okno w pomieszczeniu. W środku znajdował się też szpitalny stołek, z
widniejącymi na nim dziwacznymi narzędziami i łóżko rehabilitacyjne.
WWWPomimo jego nieugiętości, Adelajda nie zamierzała rezygnować. Była w pełni świadoma, że trudno go będzie przekonać, albowiem ten pozornie wydawał się nieskory do jakichkolwiek kompromisów. Nie miała więc wyjścia: musiała posunąć się
do bardziej drastycznych i radykalnych środków.
WWWPowoli przysiadła na łóżku opodal. Zaczęła rozpinać guziki swojej sukni, następnie zzuła szpilki i uwodzicielskim krokiem podeszła do doktora.
- Ja... - zająkał się. - Proszę tego nie robić.
Wcale go nie słuchała. Zbliżyła się, po czym chwyciła go mocno za krocze i z całej siły ścisnęła. Zbliżyła usta do jego ust. Doktor usiłował protestować, ale na próżno: jego wysiłki kompletnie przyćmiła uwodzicielska moc Adelajdy.
WWWWestchnął. Objął ją w talii i położył na szpitalne łóżko. Obłapił ramieniem i namiętnie całował. Za chwilę Adelajda poczuła nieznośny ucisk w okolicach szyi. Zauważyła, że doktor chowa strzykawkę do górnej kieszonki fartucha. Jej ręka energicznie wystrzeliła w kierunku stołka, porywając któreś z tych dziwacznych narzędzi. Zlustrowała ostrze. Lekarz widząc to, szybko ją od siebie odepchnął; gdy zaczął podchodzić, uderzyła go metalowym uchwytem. Wykorzystując jego omdlenie, pośpiesznie przeszukała wszystkie kieszenie jego fartucha; znalazłszy pęk kluczy, wybiegła na korytarz.
WWWTu również uderzyła ją zniewalająca biel. Korytarz był bez okien. Pobiegła przed siebie.
WWWZnalazła się na pierwszym piętrze. Przed jej oczami ukazał się długi, wąski korytarz, którego oświetlała ledwo zipiąca żarówka zawieszona na alabastrowym suficie. Z obu ścian korytarza wystawały, ciągnąc się wzdłuż niego, drzwi prowadzące do izolatek pacjentów. Szybko odszukała dwudziestkę piątkę. Otworzyła drzwi.
WWWSztuczne plastikowe penisy spadały deszczem z świecącego bielą sklepienia, utykając purpurowymi jądrami pomiędzy słabo zaciosanymi deskami panelowej posadzki. Po podłodze pełzały ogniste, owłosione robale.
WWWZa chwilę uciekała korytarzem z synem przerzuconym przez ramię. Po ręce ściekał jej gęsty brązowy szlam prosto z gaci Wincenta. Białe jak śnieg ściany porozsuwały się; z nich wynurzyły się jaskrawo fioletowe prezerwatywy, które swoimi groteskowymi końcówkami muskały zarumienione lica przerażonej Adelajdy. Chłopak zleciał jej z rąk. Po chwili dach budynku zerwał się gwałtownie i wraz z sufitem poszybował ku niebu. Podniosła syna i pobiegła dalej. "Tak jest, zabierała go stąd! Wreszcie! Wszak jeszcze trochę, a ci dranie mogli by go wykończyć - przeszło jej przez myśl. Głowę dam, że uznali go sobie bezprawnie za przedmiot swych chorych eksperymentów". Marmurowa podłoga rozstąpiła się; gęste płomienie rozżarzonego do ostateczności ognia zahamowały jej drogę. Upadła.
WWWZbudziła się w jakiejś sali operacyjnej. Obok niej Wincent leżał, tak jak ona, związany grubymi pasami do szpitalnego łoża. Wokół nich kręcili się zamaskowani lekarze.
- Ta - rozbrzmiewał znajomy jej głos. - Znalazłem ją przy dwudziestce piątce, była nieprzytomna - powiedział oficjalnie Martin. Początkowo trudno jej było rozpoznać poszczególne sylwetki – zbyt były mgliste. Powodowała to jaskrawa biel ogromnego pomieszczenia. Kiedy jej wzrok zdołał już się dostatecznie przyzwyczaić, ujrzała purpurowe wibratory wystające z sufitu, po podłodze zaś stąpały w kółko nagie stopy pozbawione konkretnego właściciela. Jeden z lekarzy przyświecił jej latarką w oczy.
- Jest jeszcze naćpana – chłodno skonstatował. Był to Kazimierz. Schował latarkę do górnej kieszeni swojego kitla. - Co jej dałeś? - Odwrócił głowę do Martina.
- Wyciąg psylocybinowy - powiedział. - Trochę potrwa, nim z powrotem dojdzie do siebie.
- Co z synem?
- Cóż, siedem bitych dób bez snu - rzekł któryś z lekarzy. - Cierpi na sporadyczne halucynacje.
- Prawdopodobnie niedobór lub nadmiar jakiejś substancji; neuroreceptory w mózgu na skutek ich nadmiaru łączą się bądź oddzielają, co powoduje tymczasowe zaburzenia percepcji – wtrącił kolejny.
- No, w porządku - powiedział Kazimierz. - Podajcie mu benzodiazepiny, natychmiast. Dwu pielęgniarzy zniknęło za głównymi drzwiami sali operacyjnej. - No, do dzieła - oznajmił, wskazując palcem na Adelajdę.
WWWOna jest w drodze, przyjedzie, albo nie przyjedzie, pewnie przyjedzie, nie chce żeby przyjeżdżała. Kazimierz miał rację: ludzie to z natury egoiści.
WWWDoktor Kazimierz był najbardziej doświadczonym lekarzem w zakładzie. Był nieformalnym przywódcą, wszyscy polegali na jego doświadczeniu.
WWWCo za zaszczanina. Gdzie jest mój przyjaciel. Doktor Kazimierz poprzysiągł mi wieczną przyjaźń. Złożył pakt. Od którego nie zdoła uciec. Ja go kocham. Albo nie kocham. Powiedział, że mama będzie chciała mnie stąd wyciągnąć, żeby oczyścić sumienie; widzi w tym tylko własne dobro. Nienawidzę jej.
WWWW izolatce panowała ciemność. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do pomieszczenia smugę klarownego światła. Wpadającą do środka biel przecięła zgrabna kobieca sylwetka.
WWWW głębokim szale nienawiści Wincent poderwał się z łoża i rzucił na kobietę. Gdy upadła na twardą marmurową posadzkę, zaczął ją kopać. Kopał dopóty, dopóki nie padł z przemęczenia. Był jak zdeterminowany zapaśnik, który nie chcąc dopuścić do siebie myśli o porażce, walczy do upadłego i wprawdzie nie od razu przegrywa, bo dopiero po przebudzeniu ewokuje kapitulację.
- No, mój drogi, wiesz że nie mieliśmy wyboru - powiedział Kazimierz. - Twoje zdolności są szpitalowi nieodzowne, jakkolwiek nikt z nas nie może ryzykować.
- Ty bezzębny kutasie - wycedził przez zaciśnięte zęby Martin. - Jeszcze się z tobą policzę, zobaczysz...
Nie doczekał się odpowiedzi; Kazimierz opuścił salę pogrążony w apatii. Martin odprowadził go spojrzeniem, przyglądając się, jak drzwi zamykają się za wyprostowaną sylwetką doktora. Był kompletnie obezwładniony; spoglądał na swoje ciało.
Utkwione w wielkiej kapsule z wodą naprzeciwko niego.
Umysły kłamią
1
Ostatnio zmieniony ndz 31 lip 2011, 15:38 przez Anonymous, łącznie zmieniany 3 razy.