Umysły kłamią

1
- Doktorze, po raz ostatni mówię: muszę się tam dostać za wszelką cenę, per faset nefas - nalegała kobieta. Była ubrana w pastelowo-purpurową suknię i w tegoż koloru kapelusz z szerokim rondem. - To jest mój syn - ciągnęła - i proszę o tym pamiętać. Zresztą, z tego co mi wiadomo, mam prawo go zobaczyć.
- Owszem - powiedział doktor - ma pani takie prawo. Niestety obawiam się, że ta wizyta mogłaby naszemu rekonwalescentowi zaszkodzić. Jest on pod permanentną rehabilitacją i lepiej, żeby przez następne dwadzieścia cztery godziny pozostawał sam. Doktor wyglądał na poddenerwowanego.
- Na litość boską, doktorze! Przyjechałam tu z miasta - zirytowała się. - W dodatku autobusem. Nie myśli pan chyba, że podróż była dla mnie przyjemnością?
- Czy nie zależy pani na zdrowiu naszego pacjenta?
- Sądzę, że zobaczenie mnie na pewno mu nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie - odrzekła stanowczo.
- Przykro mi. Obawiam się, że to niemożliwe.

WWWW sali, w której się znajdowali, panowała niezachwiana biel. Potęgował ją lśniący kitel doktora, którego oświetlały słoneczne promienie słońca wpadające przez jedyne okno w pomieszczeniu. W środku znajdował się też szpitalny stołek, z
widniejącymi na nim dziwacznymi narzędziami i łóżko rehabilitacyjne.
WWWPomimo jego nieugiętości, Adelajda nie zamierzała rezygnować. Była w pełni świadoma, że trudno go będzie przekonać, albowiem ten pozornie wydawał się nieskory do jakichkolwiek kompromisów. Nie miała więc wyjścia: musiała posunąć się
do bardziej drastycznych i radykalnych środków.
WWWPowoli przysiadła na łóżku opodal. Zaczęła rozpinać guziki swojej sukni, następnie zzuła szpilki i uwodzicielskim krokiem podeszła do doktora.
- Ja... - zająkał się. - Proszę tego nie robić.
Wcale go nie słuchała. Zbliżyła się, po czym chwyciła go mocno za krocze i z całej siły ścisnęła. Zbliżyła usta do jego ust. Doktor usiłował protestować, ale na próżno: jego wysiłki kompletnie przyćmiła uwodzicielska moc Adelajdy.
WWWWestchnął. Objął ją w talii i położył na szpitalne łóżko. Obłapił ramieniem i namiętnie całował. Za chwilę Adelajda poczuła nieznośny ucisk w okolicach szyi. Zauważyła, że doktor chowa strzykawkę do górnej kieszonki fartucha. Jej ręka energicznie wystrzeliła w kierunku stołka, porywając któreś z tych dziwacznych narzędzi. Zlustrowała ostrze. Lekarz widząc to, szybko ją od siebie odepchnął; gdy zaczął podchodzić, uderzyła go metalowym uchwytem. Wykorzystując jego omdlenie, pośpiesznie przeszukała wszystkie kieszenie jego fartucha; znalazłszy pęk kluczy, wybiegła na korytarz.
WWWTu również uderzyła ją zniewalająca biel. Korytarz był bez okien. Pobiegła przed siebie.

WWWZnalazła się na pierwszym piętrze. Przed jej oczami ukazał się długi, wąski korytarz, którego oświetlała ledwo zipiąca żarówka zawieszona na alabastrowym suficie. Z obu ścian korytarza wystawały, ciągnąc się wzdłuż niego, drzwi prowadzące do izolatek pacjentów. Szybko odszukała dwudziestkę piątkę. Otworzyła drzwi.
WWWSztuczne plastikowe penisy spadały deszczem z świecącego bielą sklepienia, utykając purpurowymi jądrami pomiędzy słabo zaciosanymi deskami panelowej posadzki. Po podłodze pełzały ogniste, owłosione robale.
WWWZa chwilę uciekała korytarzem z synem przerzuconym przez ramię. Po ręce ściekał jej gęsty brązowy szlam prosto z gaci Wincenta. Białe jak śnieg ściany porozsuwały się; z nich wynurzyły się jaskrawo fioletowe prezerwatywy, które swoimi groteskowymi końcówkami muskały zarumienione lica przerażonej Adelajdy. Chłopak zleciał jej z rąk. Po chwili dach budynku zerwał się gwałtownie i wraz z sufitem poszybował ku niebu. Podniosła syna i pobiegła dalej. "Tak jest, zabierała go stąd! Wreszcie! Wszak jeszcze trochę, a ci dranie mogli by go wykończyć - przeszło jej przez myśl. Głowę dam, że uznali go sobie bezprawnie za przedmiot swych chorych eksperymentów". Marmurowa podłoga rozstąpiła się; gęste płomienie rozżarzonego do ostateczności ognia zahamowały jej drogę. Upadła.

WWWZbudziła się w jakiejś sali operacyjnej. Obok niej Wincent leżał, tak jak ona, związany grubymi pasami do szpitalnego łoża. Wokół nich kręcili się zamaskowani lekarze.
- Ta - rozbrzmiewał znajomy jej głos. - Znalazłem ją przy dwudziestce piątce, była nieprzytomna - powiedział oficjalnie Martin. Początkowo trudno jej było rozpoznać poszczególne sylwetki – zbyt były mgliste. Powodowała to jaskrawa biel ogromnego pomieszczenia. Kiedy jej wzrok zdołał już się dostatecznie przyzwyczaić, ujrzała purpurowe wibratory wystające z sufitu, po podłodze zaś stąpały w kółko nagie stopy pozbawione konkretnego właściciela. Jeden z lekarzy przyświecił jej latarką w oczy.
- Jest jeszcze naćpana – chłodno skonstatował. Był to Kazimierz. Schował latarkę do górnej kieszeni swojego kitla. - Co jej dałeś? - Odwrócił głowę do Martina.
- Wyciąg psylocybinowy - powiedział. - Trochę potrwa, nim z powrotem dojdzie do siebie.
- Co z synem?
- Cóż, siedem bitych dób bez snu - rzekł któryś z lekarzy. - Cierpi na sporadyczne halucynacje.
- Prawdopodobnie niedobór lub nadmiar jakiejś substancji; neuroreceptory w mózgu na skutek ich nadmiaru łączą się bądź oddzielają, co powoduje tymczasowe zaburzenia percepcji – wtrącił kolejny.
- No, w porządku - powiedział Kazimierz. - Podajcie mu benzodiazepiny, natychmiast. Dwu pielęgniarzy zniknęło za głównymi drzwiami sali operacyjnej. - No, do dzieła - oznajmił, wskazując palcem na Adelajdę.

WWWOna jest w drodze, przyjedzie, albo nie przyjedzie, pewnie przyjedzie, nie chce żeby przyjeżdżała. Kazimierz miał rację: ludzie to z natury egoiści.
WWWDoktor Kazimierz był najbardziej doświadczonym lekarzem w zakładzie. Był nieformalnym przywódcą, wszyscy polegali na jego doświadczeniu.
WWWCo za zaszczanina. Gdzie jest mój przyjaciel. Doktor Kazimierz poprzysiągł mi wieczną przyjaźń. Złożył pakt. Od którego nie zdoła uciec. Ja go kocham. Albo nie kocham. Powiedział, że mama będzie chciała mnie stąd wyciągnąć, żeby oczyścić sumienie; widzi w tym tylko własne dobro. Nienawidzę jej.
WWWW izolatce panowała ciemność. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do pomieszczenia smugę klarownego światła. Wpadającą do środka biel przecięła zgrabna kobieca sylwetka.
WWWW głębokim szale nienawiści Wincent poderwał się z łoża i rzucił na kobietę. Gdy upadła na twardą marmurową posadzkę, zaczął ją kopać. Kopał dopóty, dopóki nie padł z przemęczenia. Był jak zdeterminowany zapaśnik, który nie chcąc dopuścić do siebie myśli o porażce, walczy do upadłego i wprawdzie nie od razu przegrywa, bo dopiero po przebudzeniu ewokuje kapitulację.

- No, mój drogi, wiesz że nie mieliśmy wyboru - powiedział Kazimierz. - Twoje zdolności są szpitalowi nieodzowne, jakkolwiek nikt z nas nie może ryzykować.
- Ty bezzębny kutasie - wycedził przez zaciśnięte zęby Martin. - Jeszcze się z tobą policzę, zobaczysz...
Nie doczekał się odpowiedzi; Kazimierz opuścił salę pogrążony w apatii. Martin odprowadził go spojrzeniem, przyglądając się, jak drzwi zamykają się za wyprostowaną sylwetką doktora. Był kompletnie obezwładniony; spoglądał na swoje ciało.
Utkwione w wielkiej kapsule z wodą naprzeciwko niego.
Ostatnio zmieniony ndz 31 lip 2011, 15:38 przez Anonymous, łącznie zmieniany 3 razy.

Re: Umysły kłamią

2
Moim zdaniem jest całkiem dobrze (poza paroma drobnostkami). Naprawdę masz 17 lat? (: Bo jeśli tak, to w przyszłości zapewne coś opublikujesz, o ile będziesz wytrwale pracował. Ale do rzeczy:


Biedny pisze:W sali, w której się znajdowali, panowała niezachwiana biel. Potęgował lśniący kitel doktora, którego oświetlały słoneczne promienie słońca wpadające przez jedyne okno w pomieszczeniu.
Moim zdaniem tutaj coś zazgrzytało. Na Twoim miejscu zmieniłbym ten fragment.

Napisałbym na przykład tak: W sali panowała niezachwiana biel, którą potęgował lśniący kitel doktora (i okno bym sobie odpuścił). Ale to moja subiektywna opinia. Faktem jest, że coś w tym fragmencie jest nie tak i to chyba przez wyróżnione słowa.
Biedny pisze:Jej ręka energicznie wystrzeliła w kierunku stołka
Wydaje mi się, ze jak "wystrzeliła", to chyba "energiczne", więc ten przymiotnik jest zbędny.


Biedny pisze:Przed jej oczami ukazał się długi, wąski korytarz, którego oświetlała ledwo zipiąca żarówka zawieszona na alabastrowym suficie.
Uważam, że lepiej by było, gdybyś po prostu napisał, że "zobaczyła długi, wąski korytarz, który oświetlała ledwo zipiąca żarówka". Nie ma co nazbyt wikłać się w opisy, zwłaszcza okraszone przymiotnikami (alabastrowym).


Myślę, że to dobry tekst, który wymaga tylko drobnego przeredagowania. (: Gratuluję. Ale niech jeszcze wypowiedzą się inni.

3
[...]o ile będziesz wytrwale pracował
O, to chyba nic z tego. Nie jestem tym typem człowieka


Co do uwag, jak najbardziej się z nimi zgadzam. Myślę, że gdybym przejrzał tekst jeszcze raz przed jego wstawieniem, to te fragmenty zmieniłbym podobnie. Tak czy inaczej - poprawione. Dzięki.

4
- Doktorze, po raz ostatni mówię: muszę się tam dostać za wszelką cenę, per faset nefas - nalegała kobieta. Była ubrana w pastelowo-purpurową suknię i w tegoż koloru kapelusz z szerokim rondem.
Wiadomo, że była ubrana (chyba, że pokażesz coś innego). Zdania rozpoczynane czasownikiem nie są złe, ale źle się dzieje, jak odstają od całości. Takie właśnie rozpoczęcie niejako wyróżnia się, niepotrzebnie, od sceny. Przerabiamy na:
- Doktorze, po raz ostatni mówię, muszę się tam dostać za wszelką cenę, per faset nefas - nalegała kobieta, ubrana w pastelowo-purpurową suknię i w tegoż koloru kapelusz z szerokim rondem.
Czyż nie zgrabniej?
- Owszem - powiedział doktor - ma pani takie prawo. Niestety obawiam się, że ta wizyta mogłaby naszemu rekonwalescentowi zaszkodzić. Jest on pod permanentną rehabilitacją i lepiej, żeby przez następne dwadzieścia cztery godziny pozostawał sam. Doktor wyglądał na poddenerwowanego.
Zobacz, że on to naprawdę powiedział. Poważnie. A potem, się okazuje, jak, ale to nie takie pewne, bo tylko wyglądał na zdenerwowanego. A, czy nie lepiej byłoby tę wstawkę rozbudować i w ten sposób to ukazać? Zobacz na:
- Owszem - lekarz nie krył zdenerwowania - ma pani takie prawo. Niestety obawiam się, że ta wizyta mogłaby naszemu rekonwalescentowi zaszkodzić. Jest on pod permanentną rehabilitacją i lepiej, żeby przez następne dwadzieścia cztery godziny pozostawał sam.
I dwie ważne uwagi: doktor to tytuł naukowy, a on jest lekarzem (!) dla tej babki. I... co to jest permanentna rehabilitacja? Może być długotrwała, co najwyżej.
W sali, w której się znajdowali, panowała niezachwiana biel. Potęgował ją lśniący kitel doktora, którego oświetlały słoneczne promienie słońca wpadające przez jedyne okno w pomieszczeniu. W środku znajdował się też szpitalny stołek, z widniejącymi na nim dziwacznymi narzędziami i łóżko rehabilitacyjne.
Aj, logika, panie kolego, logika! Sala jest duża? Jest. Biała? Jest. I to (!) fartuch lekarza potęguje biel, nie na opak? I jeszcze coś: słoneczne promienie słońca? Nieeee...
W sali, w której się znajdowali, panowała niezachwiana biel dopełniona przez lśniący kitel lekarza, którego oświetlały słoneczne promienie wpadające przez jedyne okno w pomieszczeniu. W środku znajdował się też szpitalny stołek, z widniejącymi na nim dziwacznymi przyrządami oraz łóżko rehabilitacyjne.
- Ja... - zająkał się. - Proszę tego nie robić.
Ostatnimi czasy jest taki problem z piszącymi - piszą coś dwukrotnie przy wypowiedzi. I tak: mamy wypowiedź z wyraźnym zająknięciem, a narrator co robi? Oczywiście, pisze że się zająknął lekarz. A, gdyby tak pokazać tego człowieka?
- Ja... - lekarz znieruchomiał, nawet wstrzymał na chwilę oddech. - Proszę tego nie robić.
Przecież tam coś się ewidentnie dzieje, coś robi ten człowiek, a jest to reakcja na bardzo niecodzienną sytuację!

Westchnął. Objął ją w talii i położył na szpitalne łóżko.
uuuuu, za szybko. Pokaż, dlaczego człowiek z zasadami nagle dał się uwieść. Opisz, nawet jednym zdaniem, dlaczego przeważył instynkt. Takie przejście do rzeczy jest niewiarygodne.
Zbudziła się w jakiejś sali operacyjnej. Obok niej Wincent leżał, tak jak ona, związany grubymi pasami do szpitalnego łoża. Wokół nich kręcili się zamaskowani lekarze.
babol. Lekarze byli w maskach, a nie zamaskowani :)

Fabularnie może i być ciekawie, ale narracja jest nieciekawa. Otóż, brakuje dynamizmu i życia w tych scenach, które aż proszą się, aby za nimi podążać. W ten sposób mamy akcję z podtekstem seksualnym (wprowadzenie dobre, ale po chwycie z kroczami wiarygodność sceny słabnie), potem bieg po chłopaka i halucynacje - bardzo śmieszne (nie mylić z zabawne) i pozbawione klimatu, chociaż widać, co chcesz pokazać. Potem akcja przenosi się na salę operacyjną jest dialog i nic - w całym fragmencie nie wyłania się fabuła, jeśli nie liczyć skromnej (!) informacji o eksperymentach. Technicznie nie jest źle, pewne rzeczy można poprawić, ale to narracja (a właściwie garść opisów, pozbawionych tła czy życia) wykładają tekst. Mnie się nie podobało.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Biedny pisze:Jest on pod permanentną rehabilitacją
co to znaczy: być pod permanentną rehabilitacją? W żaden sposób ten związek nie ma sensu, naprawdę.
I w ogóle ten lekarz gada strasznie sztywno. Próbujesz z niego zrobić takiego pełnego profesjonalistę, czy co? Nie wiem, dla mnie brzmi niewiarygodnie.
Biedny pisze:zająkał się
zająknął się

Poza tym scena między lekarzem a Adelajdą jest kompletnie niewiarygodna. Reakcje obu postaci są wzięte z sufitu. Ogólnie pomysł jak dla mnie naciągany, ale nawet jeśli miałby przejść, to potrzeba tutaj mocniejszego opisu i chociaż odrobiny emocji.
Biedny pisze:Znalazła się na pierwszym piętrze. Przed jej oczami ukazał się długi, wąski korytarz, którego oświetlała ledwo zipiąca żarówka zawieszona na alabastrowym suficie. Z obu ścian korytarza wystawały, ciągnąc się wzdłuż niego, drzwi prowadzące do izolatek pacjentów. Szybko odszukała dwudziestkę piątkę. Otworzyła drzwi.
Zdanie podkreślone już rozpracował FDF. Ja tylko dodam, że musisz zwrócić szczególną uwagę na tę konstrukcję z "którego". Pojawia się tu nie po raz pierwszy, a jest naprawdę brzydka.
Kolejne podkreślenie: ten fragment jest okropnie koślawy. Dużo lepiej (i bez zbędnego zaimka) brzmiałoby: Po obu stronach korytarza ciągnęły się drzwi do... [no, to jeszcze można by poprawić, bo to "ciągnęły się" nie za piękne, ale raczej chodzi o wzór konstrukcji]
No i powtórzenie.
Biedny pisze: związany grubymi pasami do
przywiązany
Biedny pisze:gęste płomienie rozżarzonego do ostateczności ognia zahamowały jej drogę.
pogrubione - brzmi jak z jakiego mhrocznego wiersza
Zamiast wstawiać przegięte przymiotniki, to opisz to szerzej, dynamiczniej, daj więcej emocji bohaterki.
podkreślenie - zły dobór słów - drogi nie można zahamować


W ogóle bardzo słabo radzisz sobie z emocjami w tym tekście, a co za tym idzie z uwiarygodnieniem bohaterów. Wszyscy gadają sztywno, zachowują się dziwnie, ale nie widać w tym podtekstu psychologicznego, ani nawet porządnej fabuły. Napisane jest dość niestarannie. Da się czytać, ale sporo zdań jakby nieprzemyślanych i niepoprawionych. Opisy są informujące i nużące - co chwila wyskakuje ta "jaskrawa biel". Jakby czytelnik już po drugiej wzmiance nie mógł dojść do wniosku, że to szpital wyłożony białymi kafelkami i wszędzie jest cholernie biało. Jak już sprzedałeś taki obraz, to warto dopiero wspominać, gdy coś się zmienia. A nie w kółko pisać to samo.
Ogólnie nie podobało mi się.
Powiadają, że taki nie nazwany świat z morzem zamiast nieba nie może istnieć. Jakże się mylą ci, którzy tak gadają. Niechaj tylko wyobrażą sobie nieskończoność, a reszta będzie prosta.
R. Zelazny "Stwory światła i ciemności"


Strona autorska
Powieść "Odejścia"
Powieść "Taniec gór żywych"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”