Kwestie praw autorskich i dowodzenia ich...

1
Witam.

Zamierzam wydac ksiazke pod pseudonimem - czy musze to gdzies zglosic? Jak potem sie udowadnia, ze Prus to tak naprawde Glowacki?

Jak sie chronic przed kradzieza ksiazki, skoro kazde wydawnictwo chce dostac maszynopis zanim w ogole zdradza warunki ewentualnej umowy - moge gdzies tekst notarialnie zatwierdzic jako swoj?

2
Przy podpisywaniu umowy z wydawcą i tak musisz podać swoje dane osobowe - tylko dla wiedzy wydawcy. Książkę możesz podpisać jak chcesz.
Nie słyszałem jeszcze przypadku, że wydawca okradł z książki autora. To bardzo łatwo dowieść, kto pierwszy napisał tekst. Każdy dokument ma wstawione daty, wystarczy, że pokażesz swój wcześniejszy plik. Oczywiście - pewnie da się to jakoś obejść i złamać, ale proste to nie jest.
Z drugiej strony, jestem ciekaw jak to musiało wyglądać wcześniej, w dobie bez komputerów. Jak człowiek zanosił do wydawnictw druki, a po kilku latach orientował się, że ktoś bez jego zgody wydał powieść? I jak wtedy dowodził, że on jest autorem. Jestem pewny, że i w tamtych lata sobie radzono - kłamstwo zawsze ma krótkie nogi, szczególnie na taką skalę.
Właściwie pewnie wystarczy, że grupa Twoich znajomych poświadczy, że czytali powieść wcześniej, bo dałeś im do wglądu.
Piotr Sender

http://www.piotrsender.pl

5
to, co napisał Tadek - żeby się nie dublować. Możesz także wysłać do siebie e-mail z załącznikim, ale kiedy Ci padnie komputer albo serwer, diabli go wezmą.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

9
Dodam też coś od siebie. Miałem swego czasu zajęcia z Międzynarodowej Ochrony Własności Intelektualnej (najgorszemu wrogowi nie życzę) i pytałem profesora o podobne zagadnienie. Człowiek, który zajmuje się tym całe życie nigdy nie spotkał się z przypadkiem kradzieży czegokolwiek. Najbardziej hardkorowe co się zdarzyło, to próba zmiany (ale to w przypadku zdaje się projektu domu) w projekcie, na którą nie chciał zgodzić się autor.

Dla kogoś, kto miałby to ukraść to naprawdę gra niewarta świeczki.
Pomijam fakt, że większość z tych, którzy tak boją się kradzieży niepotrzebnie marnuje papier i zwyczajnie nie ma co im zarąbać (mówię z doświadczenia = najbardziej bałem się kradzieży swoich tekstów, kiedy najmniej umiałem).
Seks i przemoc.

...I jeszcze blog: https://web.facebook.com/Tadeusz-Michro ... 228022850/
oraz: http://www.tadeuszmichrowski.com

10
Na forum były dwa przypadki, kiedy autor zwinął tekst z innego forum, należący do innego autora - więc można się obawiać, ale tylko w przypadku, kiedy tekst jest "ogólnodostępny", czyli kopiuj+wklej.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

11
W dobie internetu taka kradzież to strzelenie sobie w skroń.
Łatwo zrobić szum z tego powodu, a wiadomo - złej opinii ciężko się pozbyć, za to dobrą łatwo stracić. Podtrzymuję zdanie przedmówców - gra nie warta świeczki. Przynajmniej jeśli chodzi o wydawnictwa. Natomiast jeśli użytkownik kradnie tekst, to najprawdopodobniej jest to jakiś nastolatek. Dorosła osoba nie jest taka głupia przecież.
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3pcp0_user6.jpg[/img]
----------------------------------------------------------------------
[img]http://www.cdaction.pl/userbar/strona/userbar/15j3phuz_userbar(2)b.jpg[/img]

Re: Kwestie praw autorskich i dowodzenia ich...

12
Shalak pisze:
Jak sie chronic przed kradzieza ksiazki, skoro kazde wydawnictwo chce dostac maszynopis zanim w ogole zdradza warunki ewentualnej umowy - moge gdzies tekst notarialnie zatwierdzic jako swoj?
Normalnie wziąć pałę i lać! To znaczy nie potencjalnego wydawcę - przestępcę, ale autora takich idiotycznych pytań rojącego o wyimaginowanych problemach, typową bezradną sierotkę życiową niezdolną do przewidzenia, jak tym problemem zaradzić i niezdolną do oszacowanie, czy w ogóle jest sens zawracać nimi głową sobie i innym. W moim prywatnym rankingu fajtłap na Wery, wylądowałeś, Shalek, od razu bardzo wysoko.

Szymon_Edit: Pohamuj się trochę.

Zacytuję fragment felietonu (?) Pawła Pollaka rozprawiającego się z radami Magdaleny Layer-Sarzotti. Pewnie takie właśnie Magdaleny robią wodę z mózgu z takich Shalkom... Shalki wcale nie są jednak usprawiedliwione...

Nie należy wysyłać całej książki - zwłaszcza do mało znanych wydawnictw. Niestety, istnieje na rynku wydawniczym handel rękopisami. Nieuczciwy wydawca nie odpisuje autorowi, by po kilku latach wydać jego książkę pod zmienionym tytułem i nazwiskiem - w wydawnictwie równie nieuczciwego kolegi po fachu. Mądrzej jest wysłać kilka rozdziałów proponując wydawcy nadesłać całość, gdy ten wyrazi zainteresowanie „próbką”. Zmniejsza nam to znacznie listę odbiorców całego rękopisu, a tym samym ułatwia kontrolę.

Domyślam się, że pani Magdalena, będąc podlotkiem, ostrzegała koleżanki ze szkolnej ławy, by uważały na czarną wołgę, którą jeżdżą Rosjanie porywający małych Polaków, by wysysać z nich krew potrzebną do leczenia chorych na białaczkę dzieci komunistycznych dygnitarzy. Bo opowieść o handlu rękopisami to typowa urban legend. Autorka nie dość, że nie podaje żadnych faktów ją potwierdzających (niby jakie tytuły zostały w ten sposób opublikowane?), to nie próbuje nawet na moment się nad nią zastanowić, bo już pobieżna logiczna analiza musi wykazać, że to piramidalna bzdura. Zacznijmy od środka zaradczego: wysłania próbki i dosłania całości dopiero na prośbę wydawcy. W jaki niby sposób ma to chronić nas przed przekrętem? A co, oszust nie może „wyrazić zainteresowania próbką”? Na dodatek korzystanie z tej rady zmniejsza szanse autora, bo wydawnictwa zwykle chcą całość tekstu, a nie fragment. Niektóre poproszą o dosłanie reszty, ale inne po prostu wyrzucą maszynopis do kosza jako niespełniający wymogów stawianych propozycjom wydawniczym.
Przejdźmy teraz do samego przekrętu. Zwykle propozycję wydawniczą wysyła się do wielu oficyn (autorka artykułu jest tego świadoma), czyli oszust dysponuje powieścią debiutanta, która przez kilka lat nie znalazła wydawcy (autorzy nie poddają się po paru miesiącach). Przyjmijmy jednak - jest to możliwe - że nikt się na niej nie poznał i powieść mimo odmów nadaje się do wydania. Autora chcemy oszukać, ale autor jest potrzebny do promocji, udziela wywiadów, bierze udział w spotkaniach autorskich, więc książka nie może być wydana anonimowo, pod nazwiskiem wydawcy nie bardzo, bo zawodowi recenzenci rzadko czytają książki wydawane samodzielnie, wychodząc z (często słusznego) założenia, że skoro nie przeszły weryfikacji na normalnej ścieżce wydawniczej, to są mało wartościowe, jeśli nie wręcz grafomańskie, czyli musimy mieć wspólnika. I teraz problem. Honorarium debiutanta wynosi zwykle 1-2 złote od sprzedanego egzemplarza, czyli żeby przekręt się opłacał, musimy znaleźć idiotę, który zaryzykuje więzienie (za przywłaszczenie sobie cudzego autorstwa wedle artykułu 115 prawa autorskiego grożą trzy lata odsiadki) za mniejszą kwotę, powiedzmy 50 groszy od egzemplarza, i to płatną nie z góry, tylko po sprzedaży książki, przy braku gwarancji, że cokolwiek się sprzeda.
Już w tym momencie widać, że Layer-Sarzotti wypisuje nonsensy, tylko siejąc panikę wśród debiutantów, bo przestępcy nie są skończonymi idiotami i nawet ci o najniższym IQ, jeśli nie są pijani, kalkulują, czy przestępstwo im się w jakiś sposób opłaca.
Przyjmijmy jednak, że ów wydawca postanowił takie debilne przestępstwo popełnić i rzeczywiście znalazł wspólnika, który zechciał do niego dołączyć, bo na przykład zamarzyło im się trafienie do księgi rekordów Guinnessa w kategorii „sprawcy najmniej opłacalnego przekrętu”. Drukują książkę i co? Pisarz zwykle jest człowiekiem czytającym i ma czytających znajomych, którym zazwyczaj swoją powieść pokazał. Prędzej czy później on sam albo ktoś z jego znajomych odkryje, że powieść została opublikowana pod innym tytułem i nazwiskiem. Czy będzie miał jakieś trudności z udowodnieniem swojego autorstwa? Żadnych. Część propozycji wydawniczych przesłał drogą elektroniczną, ma więc stare maile z załączonym tekstem powieści, te same maile spłynęły do wydawnictw, biegły informatyk bez trudu potwierdzi, że nie powstały post factum. W niektórych wydawnictwach koperta z powieścią nadal leży nierozpakowana, co stanowi idealny dowód, kto i kiedy ją przesłał, w tych, z których nadeszła odpowiedź, ktoś z redaktorów mógł być za wydaniem książki i chociaż przegrał w głosowaniu (w części wydawnictw decyzja o wydaniu zapada kolegialnie), zapisał sobie nazwisko autora, by jego następną propozycję przeczytać w pierwszej kolejności.
Pisarz, mając świadków i dowody, składa więc doniesienie do prokuratury o naruszenie praw autorskich, a do sądu pozew cywilny. I teraz gościowi, który chciał zaoszczędzić 1-2 zł na jego honorarium, grozi więzienie i wypłata sowitego odszkodowania, a nakład w całości zostanie skonfiskowany. Oszust dużo lepiej wyszedłby na tym, gdyby książkę wydał bez kombinowania, a potem po prostu autorowi nie zapłacił (i tacy kanciarze są plagą i realnym problemem, a nie rzekomi złodzieje maszynopisów). Prawo karne do takich rozliczeń się nie wtrąca, więc oszustowi nic by nie groziło, co najwyżej płatność z odsetkami, jeśli autor poszedłby do sądu.
Przyjmijmy nawet, że autor się nie zorientował i przestępstwo uszło bezkarnie. No i co dalej? Na książce debiutanta zwykle się traci, jak wyjdzie na zero jest dobrze, zarobek jest dużym sukcesem. Debiutantów wydaje się z myślą, że jest to długofalowa inwestycja (stąd częsty w umowach zapis, że wydawnictwo ma prawo pierwokupu dalszych napisanych przez niego książek). Czy wspólnik napisze oszustowi drugą książkę? Nie, bo przecież nie potrafi.
http://www.szwedzka.pl/publicystyka.html
Ostatnio zmieniony wt 19 lip 2011, 14:53 przez arturborat, łącznie zmieniany 1 raz.
https://www.facebook.com/BoratczukArtur/

13
He. To ja odpowiem od strony technicznej - notariusz może poświadczyć Twój podpis na maszynopisie, ale musiałbyś oparafkować go (notariusz zaznaczyłby to pieczęcią) w całości. 7,32 zł/stronę. Przelicz, czy Ci się opłaca. Kiedyś spotkałem się ze sprawą mężczyzny, który zabezpieczył w ten sposób swoją sztukę teatralną. To było w 2008, ale sztuki do tej pory nie wystawiono.

15
Oszust dużo lepiej wyszedłby na tym, gdyby książkę wydał bez kombinowania, a potem po prostu autorowi nie zapłacił (i tacy kanciarze są plagą i realnym problemem, a nie rzekomi złodzieje maszynopisów).
I w tym jest dużo prawdy, niestety.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”

cron