Część pierwsza kilkuczęściowego opowiadania.
Co do gatunku Ramona nie jest pewna, a nawet jest niepewna, ponieważ tego tworu nie potrafi zakwalifikować. Jest obyczaj, jest psychologia, jest nuta fantastyki. Dodane w temacie "urban fantasy" to czyste przypuszczenie, więc przeprasza, jeśli się pomyliła.
Tekst leżakuje już kilka tygodni, jednak jakby zdarzyły się jakieś uchybienia techniczne (wszystkie twarde spacje szlag formatowania forum trafił, a ostatnimi czasy Ramona ma manię na niezostawianie na końcu linijki niczego poniżej 3 liter [wcześniej było cztery i więcej w przypadku wszelakich zaimków, ale to podobno przesada]), z góry przeprasza, jak i dziękuje za wszelakie komentarze.
Piosenka przewodnia:
http://saso-chan.wrzuta.pl/audio/5hviNw ... af_-_again
WWWCzasami zastanawiam się, co by było, gdybym wciąż był żonaty. Na pewno nie musiałbym patrzeć na walające się po mieszkaniu śmieci. Na pewno nosiłbym skarpetki do pary, bo teraz jedna zawsze gdzieś się schowa. Zlew zawsze byłby pusty, łazienka czysta, a koszula, jaką mam na sobie, nie przed-przed-przedwczorajsza. Ale przecież nie o tym gdybam, a intryguje mnie raczej fakt, jakim byłbym człowiekiem. Mówiła, że byłem niedojrzały emocjonalnie — dorosłem? Czy dorósłbym dla niej, gdyby tylko dała mi szansę... jeszcze jedną? Przecież tyle razy mówiła, że odchodzi, a i tak wracała — wciąż i wciąż, przepraszając, prosząc, kłócąc się na nowo. Aż w końcu wyjechała dalej niż zwykle, przekroczyła niemiecką granicę i wysłała mi jeden, jedyny list, załączając plik dokumentów i prosząc o podpisanie papierów rozwodowych. Cóż więc miałem zrobić, jak nie zgodzić się? Znałem ją dwanaście lat, wiedziałem zatem, że to już definitywny koniec. Nie, żebym tego chciał, ale chyba sobie zasłużyłem. Jak i ona zasługuje na kogoś lepszego, bo wierzę, że takiego spotka; wierzę, bo wciąż kocham swoją Księżniczkę.
WWWSiedzę w wytartym fotelu z kieliszkiem białego Martini w dłoni i albumem ze zdjęciami na kolanach. Od kilkunastu minut wpatruję się tępym wzrokiem w stronę piątą, bojąc się ją przewrócić. Łzy cisną się pod powieki na wspomnienie chwil z byłą żoną, uwiecznionych na błyszczącym papierze. Ciepły dzień w parku, zimne lato nad jeziorem, spacery, wycieczki, ogniska — wszystko to, co dawało nam niegdyś tak wiele radości, pozostało tylko na fotografiach. Tylko, bo jak pisała Pawlikowska-Jasnorzewska:
WWWGdy się miało szczęście, które się nie trafia:
WWWczyjeś ciało i ziemię całą,
WWWa zostanie tylko fotografia,
WWWto — to jest bardzo mało.
WWWPiję łyk za łykiem, topiąc smutki, które dziwnym trafem, jakoś tak nagle i zupełnie niespodziewanie, przyszły dzisiejszego wieczora. Sztucznie, prawda? Owszem, bo przecież wiem, dlaczego. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Ostatni łyk przechodzi najtrudniej, pełen gorzkiego zniesmaczenia, a jednak w głowie wciąż bije myśl, czy nie otworzyć kolejnej butelki. Spoglądam przez ramię na śpiącego w drugim pokoju aniołka; uśmiecham się szczerze, jednak jakby trochę sztucznie. Cieszę się smucąc, zgadzam się z losem, jednocześnie chyba żałując. Chyba, bo nie wiem — wciąż nie wiem — co by było, gdybym nadal był żonaty. Na pewno nie siedziałbym dzisiejszego wieczora przy albumie i pustej butelce wina, na pewno nie mógłbym podziwiać słodkości leżącej w moim łóżku, na pewno nie zastanawiałbym się, co by było, gdybym wciąż był żonaty, powtarzając się przy tym raz kolejny. Zatem zakończyć czas błazenadę; album ląduje gdzie jego miejsce, na dno dolnej szuflady komody, której kolor to podobno mahoń — tak mawiała moja Księżniczka, dla mnie jednak meble zawsze były i będą brązowe. Butelkę stawiam w kącie salonu, później zastanowię się, czy przerobię ją na kolejny wazon dla starej sąsiadki kochającej kwiaty, czy może jednak wsypię kilka kolorowych kamieni, trochę piasku, zaleję oliwą i czerwoną farbą, i zaniosę tej artystce z parteru, rozstawiającej takie dziwności po parapetach.
WWWTak słodko śpi, tak spokojnie. Usteczka lekko rozchylone w sennym uśmiechu, blade policzki uwydatnione księżycową poświatą. Wygląda trochę jak dziecko — tym bardziej anielsko. Sięgam do stojaka z winami i na chybił-trafił wybieram — padło na wytrawne czerwone. Ulubione mojej Księżniczki, ulubione też anielicy. Na zdrowie więc, boska istoto. Nie potrzebuję kieliszka, mam ochotę upić się do nieprzytomności. Zasiadam po turecku na łóżku, ostrożnie, aby nie zbudzić dziewczyny. Nie dlatego, że to niegrzeczne, ale nie chcę po prostu, aby widziała mnie w takim stanie. Jest zbyt wrażliwa na cierpienie drugiego człowieka, zbyt empatyczna, dlatego nie chcę, aby i ona siedziała tu smutna, upijając się na umór. I tutaj ponownie nasuwa mi się na myśl pojęcie ironii — nie chcę jej zniszczyć, jednocześnie sprowadzając na złą drogę. Pieprzone, kurwa, zauroczenie. Życie rządzi się przedziwnymi prawami, chyba nigdy ich nie zrozumiem, skoro nie udało mi się to przez ostatnie trzydzieści sześć lat egzystencji. Robi mi się niedobrze od samego myślenia. A może to tylko wino? Może, nie przepadam za jego cierpkością, ale jakoś bardziej pasowało mi do dzisiejszego nastroju niż jakikolwiek inny alkohol. Bo w końcu jak wspominać żonę, to z jakąś częścią jej przy sobie. Tworzyć złudne nadzieje, wiedząc dobrze, że to rozdział do zapomnienia. Obijać się wraz z filozoficznymi przemyśleniami o własnej nieporadności, a jednak... zostawić wszystko za sobą i chcąc zacząć nowe życie. Ba, pragnąc nawet. Czy mój aniołek jest krokiem do tej świeżości? Boże, tak bym chciał, jednocześnie — paradoksy uwielbiają moja osobę — nie chcąc. I bądź tu mądrym, człowieku!
WWWPoruszyła się. Ciii... Śpij, maleńka, śpij. Nie zwracaj na mnie uwagi, ja tu tylko siedzę, marudząc, i patrzę na twoje cudowne usta, pełne, czerwone... Tak bardzo chciałbym je pocałować po raz pierwszy. Dotknąć gładkiej twarzy i przesunąć palcami po dekolcie. Dlaczego mi to robisz, kobieto, dlaczego nie pozwalasz, mimo słów, że mnie uwielbiasz, pożądasz i kochasz? Tak chcę, tak brakuje mi bliskości, tak pragnę ciebie całej. Jak? Tak samo, jak kiedy byłem z Księżniczką; tak samo, jak pragnąłem jej. Okrutne słowa, lecz prawdziwe — tym bardziej bolesne. Dlatego śpij i nie słuchaj majaczeń pijaka. Bo on cię kocha, mimo wszystko, nawet jeśli głośno boi się to powiedzieć. Bo się boję i już.
WWWZwieszam głowę, ledwo utrzymując już równowagę.
WWW— Dlaczego nie śpisz?
WWWCichy szept anioła wyrwał mnie z narkotycznego stanu upojenia sprawiając, że w jednej chwili poczułem się prawie że rześko i nawet w miarę trzeźwo. Złudne nadzieje, wiem, ale zawsze to jakiś pozytywny stan umysłu.
WWW— Necemisie — wybełkotałem niezrozumiale.
WWWPosmutniała znacznie. Wygrzebała się z jasnej pościeli, zakupionej specjalnie dla niej, i uklęknęła przed moją żałosną imitacją człowieka. Poczułem na dłoni ciepło jej rąk; chwyciła pustą prawie butelkę wina i odłożyła na podłogę. Odgarnęła delikatnie kosmyk blond czupryny, który drażnił moją powiekę, po czym spojrzała w rozbiegane oczka. Błękit jej tęczówek przeszył na wskroś zziębnięte, mimo działania alkoholu, ciało. Poczułem, jakby przeniknęły przeze mnie jednocześnie setki rozgrzanych do czerwoności sztyletów. Zawsze będąc przy dziewczynie odbierałem jej moc wieloma zmysłami, ale nigdy tak dotkliwie. Bolesna ekstaza, cudownie cierpienie. Czułem, jak każdy mięsień napina się nienaturalnie mocno; skronie pulsowały, doprowadzając mnie do szału. Nagle, tak szybko, że prawie nie zdążyłem tego zarejestrować, mój umysł stanął; wygiąłem się niebezpiecznie do tyłu i krzyknąłem z całych sił, po czym upadłem na bok, na zimne, satynowe prześcieradło. Z czoła spływała strużka potu, a po upojeniu nie było już prawie śladu. Nienawidziłem jej za to...
WWWZadowolona z siebie przysunęła się blisko. Za blisko.
WWW— Wiem, że tego nie lubisz — powiedziała tak słodko, że złość jak na rozkaz zaczęła ze mnie uciekać — ale musiałam, bo nie lubię patrzeć na cierpienie.
WWWPrzymknąłem powieki. Czuję, jak przytula się do mnie, jej długie, czerwonawe włosy pachną lawendą i wanilią, a od lichego ciałka bije niewiarygodnie potężna i ciepła fala energii.
WWW— Nie zbawisz całego świata — żachnąłem się. To przecież czysta prawda, serce ma wielkie i miłosierne, ale życie jest zbyt okrutne i nieprzewidywalne, wykończy się, chcąc czynić dobro chociażby dla jednego mnie.
WWWOtwarłem oczy. Twarz anielicy była tuż przy mojej. Podnieciłem się na samą myśl o ustach, chociażby ich dotknięciu. Wyciągnąłem rękę i już, już byłem przy nich, już bym je miał, już czułbym ich miękkość, ale ta odsunęła się do tyłu.
WWW— Wiesz, że to mnie zabije. — Wsadziła dłoń pod zwiewną koszulę nocną i mocno ścisnęła pięść na srebrnym talizmanie. — Nie chcę. Jeszcze nie teraz.
WWWPo kilku minutach ciszy jej dłoń powróciła na mój policzek. Chwyciłem ją i przyłożyłem do ust, całując raz po raz. Uśmiechnęła się. W oku dało się zauważyć złoty promień, który pojawiał się zawsze w chwilach szczęścia i radości. Od początku wiedziałem, że tej dziewczynie jest ze mną dobrze, tak dobrze jak mi z nią, z tym szczegółem, że wciąż boję się, że to nie ja się w niej zadurzyłem, a ona to sprawiła, potrzebując skrzywionego naiwnego, którego musi wyprostować, aby wypełnić się świętością.
Wilk w owczej skórze [urban f.] część 1
1
Ostatnio zmieniony ndz 31 lip 2011, 15:39 przez Ramona, łącznie zmieniany 4 razy.
Kiedy ktoś spotyka kogoś
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?
Idąc pośród zbóż
Gdy ktoś pocałuje kogoś
Płakać chciałby któż?