O niepatriotyzmie (Publicystyka osobista)

1
Zagajenie

Póki co, w realiach rzeczpospolitych żyję pokarmem myśli gromadzonym przez lata. Co mniej więcej znaczy, że większość moich myśli rozgrywa się w niemal już baśniowych czasach, najogólniej zagarnianych zaimkiem dzierżawczym "moje". Moje czasy, w moich czasach, za moich czasów...
"Moje czasy" przypadają na lata osiemdziesiąte. Potem (lata dziewięćdziesiąte) są czasy "nie tak dawno" i wreszcie czasy, w których solidna część współczesnych refleksji zaczyna mieć tytuł "za moich czasów".
Siedzę w Internecie, cierpiąc na bezsenność (na bezsenność cierpię nie z powodu siedzenia, tylko siedzę z powodu bezsenności). Czasami więc szukam "znajomych" z tych "moich czasów". Nie żeby zaraz jakiś konkretnych, ale znajomych duchem, wspomnieniem, wspólnotą rozumienia bądź nierozumienia czasów obecnych.

I popadam w jakąś panikę...(hiperbola emocji, ale niech zostanie). Otóż, wielu, bardzo wielu nie rozumiem. Znaczy - rozumiem w sensie rozumienia faktu i poglądu, ale nie rozumiem w każdym innym sensie. Na przykład, w blogu *** czytam kilkaset (!) wpisów o martwym rynku pracy dla pokolenia 40 i 50 latków, podłości niegdysiejszych przyjaciół, hien, co to na krwawicy cudzej pracy wzniosła się w domy i w firmy. I ogólnie, że w ojczyźnie naszemu pokoleniu źle.
Nie mogę się wpisać w pokoleniowy manifest, bo ja się wstydzę. Bo ja mam domy. I mam swoją firmę, mąż ma swoją firmę, syn ma swoją firmę, pies miałby też swoją firmę, gdybym miała psa.
Chodzi mi o to, że nie mam pretensji do państwa. O cokolwiek, a zwłaszcza o politykę wobec swoich obywateli, powodującą upadek etosu przyjaźni i solidarności, a co za tym idzie rychłą destabilizację narodowych więzi. (Chyba że nas kto najedzie, jaki Szwed czy co tam”)

Dookreślenie sytuacji problemowej:

Ostatnie lata tzw. "moich czasów" i połowę czasów "nie tak dawno" spędziłam w vaterlandzie mojego męża. Niepatriotycznie zostałam Niemką jako żona, choć w mych żyłach płynęła krew rycerstwa spod kresowych granic i powstańców listopada, stycznia, maja, października, marca, grudnia, sierpnia, znowu grudnia. Nawet Okrągły Stół mam we krwi symbolicznie, bo mój były chłopak go widział z bliska, choć z któregoś tam rzędu.

Teza

Jestem niepatriotką. Wyraża się to mizantropią obywatelską. Tak po naszemu: mam gdzieś...

Bo otóż:

Argument pierwszy: Teściowie wyjechali do Niemiec w 56, zaraz jak tylko teściowi wspaniałomyślnie michę wiktu odpuszczono po amnestii. Niemcem był, to polscy więźniowie srali na niego i kazali to też zjadać. Resztę odpuszczę przez przyzwoitość i litość dla siwych włosów, z którymi z więzienia wrócił jako dwudziestoparolatek. Teściowa, śląska robotnica przymusowa, ukrywała pod Dreznem i spódnicą gburowatego szesnastolatka przed przymusowym poborem do armii potomków Barbarossy, która to armia ledwie dychała już zresztą pomimo legendy Fryderyka. Pomogły im (teściom) bombardowania, wprowadzając totalny chaos, a głównie to, że nawiali z Drezna, zanim uczyniono tam rzeźnię. Przyjechali do Polski, bo oboje woleli Polskę. Nawet teść - Niemiec, bo przecież urodził się na starej piastowskiej ziemi pod Opolem. W 56 wyjechali bez dzieci, bo mieli im te dzieci pozwolić wziąć potem. Ale wyrokiem sądu pozbawiono ich praw rodzicielskich. Zażądał tego brat mojej teściowej, w ramach reparacji wojennych w prywatnej II wojnie światowej Łukaszczyków z Niemcami. W czasie wojny był partyzantem (z właściwą ideologicznie literką po A) i zrobił potem karierę. Dzieci własnych nie miał, bo mu Niemcy w obozie zmasakrowali genitalia, zostawił sobie więc dzieci siostry i Niemca. Kiedy się upił, nazywał te dzieci „kundle” i bił jako Niemców. Ale wytrzeźwiawszy, dawał im na lody i kochał jako Polaków. Babcia Ślązaczka, córka powstańca, w odruchu serca uczyła wnuki mówić po niemiecku, szanując w nich z prawościa prostego człowieka krew ojca.

Argument drugi: Mój brat też po polskim więzieniu opuścił ojczyznę. Siedział jako kryminalny, za napaść na funkcjonariuszy na służbie. W cywilu byli, ale okazało się, że na służbie. Sam ich napadł, choć tamtych było czterech, tyle, że taternikiem był i miał czekan, to ich najpierw trochę poharatał. Zanim połamali mu ręce i skopali nerki. Festiwal "Solidarności" przeżył myjąc kibel pod celą. O więzieniu nie opowiada. Bo był kryminalny(…). Po 13 grudnia zmienili mu kończący się wyrok (za napaść chuligańską) na internat (za napaść polityczną, choć o tę sama chodziło). Potem wyjechał. Brat jest teraz Amerykaninem, po polsku nie mówi najlepiej, jego dzieci wcale. Nie przyjeżdża do Polski. Jakoś nie śpi tu spokojnie.

Argument trzeci: Jako żeglarz chciałam żeglować po morzach i oceanach. Siksa byłam. Dziewiętnaście lat miałam. Podpisałam zobowiązanie do współpracy w zamian za paszport. Interesował ich mój brat, jego koledzy. A przy okazji moi koledzy. Ci, z którymi stawiałam żagle i śpiewałam hymn harcerski podczas przyrzeczenia instruktorskiego. Moi koledzy zresztą wiedzieli, że mnie tamci mają (taki byłam dla tych tam tajny, jak mój brat dla nas kryminalny), a bratu już mogli nagwizdać. Ze dwa razy byłam tylko wezwana i to raz na okoliczność samobójczej śmierci mojego chłopaka. Streściłam wtedy epicko opowieść Tołstoja z "Wojny i pokoju" - tę, w której rozpacza Natasza Rostow po śmierci Andrzeja Bołkońskiego (on był Andrzej, ja Natasza, to mnie natchnęło). Teczka moja pewnie chudzinka, ale mam kolegów z harcerstwa, którzy pamiętniki piszą, wspomnienia, to by im się przydała taka wesz jak ja dla dramatyzmu konspiracyjnego etosu.
Mój mąż jako wyjeżdżający w poszukiwaniach badawczych pracownik naukowy uniwersytetu też podpisywał lojalki, żeby paszport dostać (w dodatku był też z krwi kryptoNiemcem). Uzgodniliśmy przed ślubem zeznania. Że on był z powodu traumy dzieciństwa germanofobem i penetrował wywiadowczo środowisko Husserlologów w Lubece i Wiedniu, ja rozhisteryzowaną idiotką ze słowotokiem, harcmistrzem obrażonym na honorze tegoż harcmistrza na brata zdrajcę ojczyzny. Za spore pieniądze (od teściów) w 1988 roku paszport dostaliśmy oboje i niespełna roczny syn. Ja niby na kurs nawigatorów do Amsterdamu, mąż na wykłady. Syn opuścił kraj jako „przypadek” w programie współpracy medycznej uczelni polskiej i austriackiej. Spotkaliśmy się w Hamburgu.

Argument czwarty: W Hamburgu była już wtedy od roku siostra męża, prawniczka, choć z powodów orientacji seksualnej nie pracowała w zawodzie tylko wiele lat prowadziła komisy i uprawiała prawo na potrzeby światka prywaciarzy. Jako homoseksualistka wyjechała z Polski po akcji "Hiacynt" (polecam lekturę na ten temat choćby w wiki). Wprawdzie wyszła za mąż w ramach kamuflażu, ale ten jej mąż (radca prawny w MSZ) - także homoseksualista - wydał ją, a jego wydał jego kochanek, z którym mieszkał, że niby z bratankiem. Nie chce przyjechać do Polski, dopóki nie uzna się tej akcji za moralną hucpę.


Ot, i meandry... Bo co to ja chciałam?
Aha. Że nie rozumiem.
Bo nie rozumiem.
Nie rozumiem, że mogę coś chcieć od ojczyzny. Kiedyś chciałam tylko paszportu, żeby zobaczyć duńskie porciki i banany w sklepach. Mój brat chciał wolności i bananów w sklepach w polskich miastach i miasteczkach. Mój mąż nazywać się jak jego rodzice. Mój siedemnastoletni wtedy teść chciał usiąść w fotelu w domu swojego ojca.

Więc jestem zagorzałą niepatriotką.
Mam w nosie, czy rządzi Lewy czy Prawy, Niski czy Wysoki.
Nie obchodzi mnie kolejna reforma zreformowanego, restrukturyzacja zrestrukturyzowanego, reprywatyzacja etc, retransformacja etc. Kolejny refren "nowego wspaniałego".
Nie chcę polskiej pensji, opieki zdrowotnej, emerytury.
Kiedyś chciałam tylko szacunku. Pewnie dlatego nie mam problemu ze starym zdjęciem do dowodu tożsamości (ten motyw rozpoczął refleksje na tamtym blogu), mam problem z tożsamością. I szacunkiem. Z powodu zaszłości z "moich czasów" mam problemy z szacunkiem dla dowodu osobistego z orzełkiem. Nie dla ojczyzny, że zastrzegę wyraźnie i szczerze. Nie mam pojęcia, jak rozpoznać czy (lub nie) szanuję ojczyznę. Nie zgłębiam zasadniczo ani myśli, ani tego wątku.
Jestem jednakoż "bardziej znikąd niż skądkolwiek", jak śpiewał jeden mój, nieżyjący już kolega-schizofrenik, który w stanie wojennym legitymował się dowodem wykonanym własnoręcznie.

Wcale nie to chciałam napisać.
Chciałam napisać, że z "moich czasów" mam przyjaciół i wierzę w prawdziwą przyjaźń.

Tu argument piąty i szósty: Był 23 sierpnia 1981 roku. Nasz Kapitan poszedł rano na ryby, bo ksiądz odprawiał mszę na pomoście. Ale Kapitan poszedł na ryby, nie dlatego, że w Boga nie wierzył (a rzeczywiście nie wierzył), ale bo chodził do spowiedzi, żeby dostać paszport na pływania. Kiedyś bowiem zdezerterował z okrętu w Hajfie, żeby spotkać się i pożegnać z żoną Żydówką, która wyjechała w 69 (on był w tym czasie na wojskowych ćwiczeniach i oficer polityczny nie dał mu przepustki, żeby mógł się pożegnać. Mógł dać, szedł transport do Gdyni i Kapitan zdążyłby, może nawet wyciągnąłby ją z pociągu). Więc ten Kapitan poszedł na ryby i opowiedział „smutnym” o szczupaku, którego nie złowił. Myśmy wiedzieli. Ale Kapitan szanował księdza i swoje Natasza, Dorotki, Pawły, Leszki. Nas szanował. I uczył szacunku dla tych, którzy trzymają nocną wachtę na morzu, gdy reszta śpi.
Aha! Kapitana wywalono, skąd można było tylko wywalić po transformacji ustrojowej, kiedy po raz pierwszy zaczęli wspominać etosowi. Był przecież współpracownikiem Wiadomo Kogo. Powalił go zawał. A większość z nas nie mogła przyjechać na jego pogrzeb, bo były problemy z obywatelstwem. Kto kim jest z dokumentów.
Ja na przykład miałam paszport niemiecki, bo przyznano mi obywatelstwo niemieckie. Polska nie uznawała mojego obywatelstwa niemieckiego i według prawa byłam obywatelką polską. Wjechać mogłam jako obywatelka niemiecka na paszport niemiecki, ale wyjechać mogłabym mieć trudności, bo nie miałam - jako obywatelka polska - prawa posługiwać się paszportem obcego kraju. Chociaż nie przeszkadzało to państwu polskiemu zarekwirować po wyjeździe naszego (mojego i męża) mieszkania, jako że obcokrajowcy nie mieli prawa do własności. Nie mając stałego meldunku (bo mnie administracyjnie przecież wymeldowano donikąd) nie mogłam sobie jako rzeczona obywatelka polska z obywatelstwem niemieckim wyrobić polskich dokumentów. Jakichkolwiek. Paragraf 22 to małe piwko przed śniadaniem. Bowiem polskiego obywatelstwa nie można się zrzec. Tako rzecze Konstytucja. Porządkowałam to od 1997 roku, niezbyt energicznie wprawdzie, ale próbowałam i w 2008 się poddałam. Wyszłam onego roku ponownie za mąż za pierwszego męża - Niemca. Pierwszy ślub mieliśmy polski, cywilny, bo był wtedy zresztą Polakiem (1985). Rozwód niemiecki. Cholera wie, czy ważny w Polsce, bo nigdy nie próbowałam sprawdzić. Wyszłam więc porządnie za mąż przed niemieckim pastorem i zostałam urzędowo znowu Niemką. Wszystko mi jedno, w łóżku gadamy z mężem po swojemu, ale papiery mam wreszcie w porządku. Chociaż... gdy to napisałam, zastanawiam się, czy może w świetle polskiego prawa nie popełniłam bigamii, wprawdzie z jednym i tym samym facetem, ale zawsze - nazywał się inaczej. Światło polskiego prawa! O ironio! Mehr Licht!

Klamra problemowa:

Bo ja, kurczak, musiałam mieć w takich uwarunkowaniach swoją firmę i mój pies (gdybym go miała), też by musiał. Żeby nie leźć w oczy polskim urzędnikom od tożsamości. Niemiecką firmę oczywiście, która by mnie zatrudniała w Polsce, płaciła rzetelnie i terminowo podatek do polskiej skarbówki jako obywatelce polskiej (bo po rozwodzie wróciłam do Polski). Mam bardzo cwanego męża. On to wszystko tak zaplątał w węzeł gordyjski, kiedy porzucił mnie, bo był głupi idiota i zrozumiał to dopiero w szafie na weselu naszego syna. Ale żaden urzędnik tego nie zrozumie. Szafy, że był głupi idiota mój mąż oraz że dowód osobisty i dalej inne obywatelskie bajery dostałam na podstawie aktu ślubu w rok po niemieckim rozwodzie z facetem, który się już tak nie nazywał, jak się nazywał na tym akcie. Skłamałam, że zgubiłam wszystko i nie mam poczucia mówienia nieprawdy. Sympatyczna pani w USC przybiła sto sześćdziesiąt trzy pieczątki i poszła na urlop macierzyński w międzyczasie, choć gdy ją poznałam była panną. Żaden urzędnik państwowy nie zrozumie, że reprezentowane przez niego państwo nie radzi sobie prawnie z żywiołem migracji emigracji lat osiemdziesiątych.

To już wszystkie argumenty, które aktualnie pamiętam. Za wszystkie serdecznie...i pragnę się...itd.

Wnioski:
No to jestem niepartiotką. Jakoś to tak rozumiem.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

2
Ładnie pani pisze.

Z zasady wynurzeń cudzych nie czytam, takoż samo z nieufnością podchodzę do zanurzeń, zwierzeń, zezwierzęceń i tym podobnych - a pani tekst zmogłem bez większego problemu.

Wciągający, napisany z dużą dawką poczucia humoru (muszę się przyznać, że to najbardziej lubię w felietonach - kiedy już zmuszę się do ich przeczytania, miło, gdy wywołują uśmiech na pysku moim i mojego zwierzęcia domowego. Czytam mu na głos. W każdym razie - pies z firmą i Mehr Licht! - dobre, dobre, godziwe).

Co do samej treści - nie do końca się zgadzam z tym, że państwo powinno mnie po prostu zostawić w spokoju... to takie trochę anarchistyczne podejście. Totalna Anarchia (jak rzekła pewna pani sprzedająca miecze na pewnym straganie zasypywana chaotycznymi pytaniami przez vulgus multum występujący przy tym straganie wyjątkowo licznie, tak, jakby prawdziwym było powiedzenie "dotknąć miecza i umrzeć") nie jest najlepszym rozwiązaniem.

Mogłem co prawda źle zrozumieć pani intencje - w takim to razie kajam się, kajam.

A sam felieton - możnaby chyba posłać do jakiegoś papierowego medium? Znaczy - nie chodzi mi o makietę spirytysty z tektury, tylko raczej o gazetę bądź magazyn. Mojm zdaniem - ktoś mógłby to wydrukować. Ba, ktoś mógłby to potem nawet przeczytać i stwierdzić "No kurde, ma trochę racji owa autorka..."
Don't you hate people who... well, don't you just hate people?

3
Anarchistami są ludzie młodzi
Z wiekiem stają się demokratami w odcieniach
a) liberalizmu
b) mizantropii
c) kupują działkę

kolejność pozornie przypadkowa
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Mam wrażenie, że czytam kogoś, kto ma ostatnie pięć minut przed plutonem egzekucyjnym na opowiedzenie trzypokoleniowej historii. Co zdanie - to morze wylewających się emocji. Problem z odsianiem pewnych rzeczy, żeby wzmocnić inne.
Ale ja nie o tym...
Kiedyś kłóciłem się z kumplem z akademika, czy możliwe jest dla pokolenia socjalizmu żyć w wolnej Polsce. On sądził, że tak, że te kilkadziesiąt lat surrealizmu spływa jak woda po kaczym kuprze. Ja - że na zawsze pozostanie podejrzliwość, nieufność, nieszacunek, zwisizm itp.
Kiedy czytam ten tekst, mam gorzką satysfakcję, że się nie myliłem. A może jednak?
http://ryszardrychlicki.art.pl

5
Mam wrażenie, że czytam kogoś, kto ma ostatnie pięć minut przed plutonem egzekucyjnym na opowiedzenie trzypokoleniowej historii.
Z wrażeniami nie polemizuję, choć na usprawiedliwienie mam, że w tytule ostrzegłam "osobista".
morze wylewających się emocji
bo ja tak czuję
Problem z odsianiem pewnych rzeczy, żeby wzmocnić inne.
Łomamulu, ile ja odsiewałam!

A poważnie: tekst był świadomie emocjonalny, chciałam, by był jednym życiorysem, nie uśrednioną wizją pokolenia (lub nawet trzech).
On sądził, że tak, że te kilkadziesiąt lat surrealizmu spływa jak woda po kaczym kuprze. Ja - że na zawsze pozostanie podejrzliwość, nieufność, nieszacunek, zwisizm itp.
Kiedy czytam ten tekst, mam gorzką satysfakcję, że się nie myliłem. A może jednak?
Nie wiem, czy wszyscy z mego pokolenia (a nawet trzech). Pewnie nie, każdy żyje swoje życie po swojemu. Ale to, co opisałam, to jedna z prawd. Chciałam, żeby było też gorzko, że taka pełna goryczy racja istnieje.

Kaczmarski i "Moja klasa II" (jako bibliografia)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
Mam jeszcze większą ochotę na tę Twoją autobiografię. Nie odsiewaj. Piękne i straszne są losy tych ludzi. Jak wszystkie losy. Dla mnie to przede wszystkim tekst o godności, chociaż słowo "godność" nie padło chyba ani razu.

Natasza, a jak się czujesz teraz? Wiesz - w ideach Unia, Europa, a w rzeczywistości kryzys i mówi się o "upadku kapitalizmu w dotychczasowej formie"? Ciekawa jestem strasznie, jak Tobie jest z tą całą pamięcią i z tą firmą teraz?

I jednego jeszcze jestem ciekawa: wiadomo, że świat postrzegamy przez pryzmat języka. Ty patrzysz po polsku? Po niemiecku? Mieszanką jakąś?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

7
Bardzo się cieszę Thana, że znalazłaś słowo "godność", które nie padło.
te kilkadziesiąt lat surrealizmu (życia w socjalizmie) spływa jak woda po kaczym kuprze
to mniej więcej słowa, które uogólniają poetycką metaforą , że żyjąc w surrealistycznych (a mnie ich realność aż boli) warunkach komuny, mieliśmy zamiast godności "kaczy kuper".
I rozprawiamy o "kaczym kuprze" pokolenia.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

8
Natasza, ja bym to spróbował ubrać w formę powieści - bo warto aby młodzi ludzie pamiętali że nie wszystko jest takie proste jak im się wydaje.
Nie wiem, czy jakieś wydawnictwo tym się zainteresuje ale tacy wariaci jak ja, tak.
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

9
W sensie literackim nie jest źle. Jakby to trochę dopracować, pewnie ktoś by łyknął ten tekst :) Znaczy jakieś wydawnictwo.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

10
Natasza, ja bym to spróbował ubrać w formę powieści
Stąd moja obecność na Waszym Forum. Chcę! Kurczę, jak bardzo!
Do szkół mi jakoś dziwnie byłoby jednak wrócić.
I tu chcę zacząć od początku. Od kmiotka-zarodka. Od błędów gramatycznych, bo grafomanię już umiem.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

11
To prześpij się i zaczynaj pisać. Nie słuchaj nikogo tylko swojego serca i intuicji. Jak pójdziesz w złą stronę, to najwyżej zaczniesz pisać jeszcze raz od początku :mrgreen:
Jak Navajero twierdzi, że temat ma potencjał to ja już jestem spokojny. Poza tym, teraz możesz śmiało do niego pukać o porady i rzucenie okiem, na to co napisałaś :mrgreen: Bo ja to za mały ludek jestem :lol:
Władysław "Naturszczyk" Zdanowicz

12
Myślę, że na tym forum jest przynajmniej kilka osób które mogłyby pomóc równie dobrze jak ja, albo i lepiej, a moje zdanie jest tylko moim zdaniem, niczym więcej. A Ty Naturszczyku nie bądź takim skromnisiem, w Twoim wieku już nie wypada tak kokietować :P
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

13
Wracając do pokoleniowego wątku:

Przez lata bawiło mnie wspomnienie :

Włóczyliśmy się po Poroninie (81), tam jest pomnik Lenina z wyciągniętą łapą. Jaś stanął jak Lenin i recytował tubalnym głosem "Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś...za granicą".

Łojezu, jak nas to śmieszyło!

[ Dodano: Sob 03 Wrz, 2011 ]
Przytoczyłam tę anegdotę szukając proporcji pomiędzy tym, co jest prawdą, a tym co jest "gorzką satysfakcją". Bo przecież większość nie wyjechała. Ale ich Litwa jest dalej za granicą.

[ Dodano: Sob 03 Wrz, 2011 ]
Nieprawda.
Ględzę pokrętnie.
-------------
proszę o skasowanie z pamięci tego posta.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

14
Natasza, godność nie oznacza dla mnie rozpamiętywania tego, co zaszło, co nas bolało. Nie przeciwstawiał bym go temu 'kaczemu kuprowi', bo to rzeczy niekoniecznie sobie wrogie. Za komuny niewrażliwość na to, co wtedy się działo, uczestniczenie w tym (mówię o tej mrocznej stronie) z godnością zapewne by się kłóciło. Ale teraz, po '91-ym?
Problem w tym, że o ile nie spłuczemy tego szlamu i dalej będziemy w nim paradować dumni ze swojej martyrologii, to niczego przez te lasy krzyży nie zobaczymy. I w tym sensie kaczy kuper bardzo by się nadał. Nie po to, by zapomnieć o historii, ale po to, by być zdolnym patrzeć do przodu.
Nie znaczy to, że Twoja książka nie powinna być napisana. Jeśli jednak ma pełnić jakąkolwiek rolę w refleksji nad tymi dziwnymi pokoleniami 40-90, niech to nie będzie ciąg skarg, jakich pełno w koszach z przecenami. Bo kto czyta te wszystkie wspominki z pobytu na SYberii itp. oprócz stowarzyszeń pamięci, gdzie sześciesięciolatek uchodzi za młodzika?
Zresztą pewnie sama to wiesz najlepiej. W każdym razie ciekaw jestem, jak się do tego zabierzesz.
http://ryszardrychlicki.art.pl

15
Natasza, godność nie oznacza dla mnie rozpamiętywania tego, co zaszło, co nas bolało.
zgoda! Wiem (zresztą zarozumiale i subiektywnie), co oznacza godność. Moja godność. Mój "kaczy kuper".
Za komuny niewrażliwość na to, co wtedy się działo, uczestniczenie w tym (mówię o tej mrocznej stronie) z godnością zapewne by się kłóciło.

Wiele razy też "pytaliśmy" dlaczego, jak to jest, że to wygrywało z ideałami, z etyką. Ktoś przywiózł paryskie wydanie "Zniewolonego umysłu" Miłosza. Czytałam jako szczeniara i gówno tam rozumiałam.


[...](w salonie jednej artystki)
– Profesor o światowej renomie projektował wnętrze, finansował, dopóki nie nakrył Damy Kameliowej ze swoim asystentem. Jak się bowiem okazało, czeladnik pomagał mistrzowi także zaspokajać w łóżku wyraźnie niezaspokojoną przez profesora Damę – poinformował Inkę świeżo poznany wtedy Wojtek.
Spodobał jej się skrót, z jakim wyraził całą swoją pogardę dla tego świata. I polubiła Wojtka, bo on jedyny wydawał jej się do tego świata nie należeć całkowicie. Jakby był w podróży i wypadała mu ta miejscówka. Tak jak ona. Bo wtedy przecież bywała z Jackiem oficjalnie, a był jeszcze żonaty z Gośką i wszyscy o tym wiedzieli.
– A ty co tu robisz, ikono bizantyjska? – spytał niespodziewanie ciepło, a jej się zrobiło głupio, że on też wie, że Jacek ma tę żonę, a ona się godzi na swoją pozycję kochanki.
– Na tym statku szaleńców?
– Z Boscha nie? – ucieszył się szczerze i radośnie – Nigdy nie mogłem znaleźć dobrego porównania. Studiujesz na ASP?
– Malować umiem tylko oczy.
Podniósł jej twarz za brodę i przyglądał się z uśmiechem, który rzeźbił mu w policzkach sympatyczne półkoliste zmarszczki.
– Umiesz. Ślicznie. To co robisz?
– Tu? Czy w ogóle?
Rozejrzał się znacząco wokół i wzruszył ramionami.
– Skończyłam lingwistykę stosowaną.
– I stosujesz? – uśmiechnął się znowu i pomyślała wtedy, że go polubi.
– Tajemnica wojskowa. Uczę przyszłych oficerów języka wrogów ustrojowych. Po roku dadzą radę zamówić w MacDonald's „sziken” lub „cisburger” – naśladowała ze śmiechem nieudolną wymowę angielskich słów.
– To musi być fascynujące. Zwłaszcza, że nie pójdą nigdy do MacDonalds’a. Oni go zbombardują.
– Są sympatyczni. Młodzi. Zwykli studenci. Ci wyżej czują się w siodle. Ale dają mi mieszkanie służbowe do spółki z księgową i drugą nauczycielką, żywię się prawie za darmo w kasynie, mam kawę, olej, papier toaletowy.
– O ojczyzno konformizmu opłacanego papierem toaletowym! [...]


Teraz rozumiem. Wtedy wolałam pić i się bawić. Śpiewać Kaczmarskiego. I czytać Miłosza.

Ale teraz, po '91-ym?

Mniej więcej to:

Chciałbym napisać… Chodzi mi po głowie. Wiesz… O Bronku. Ale nie tylko. O nas… Może Natasza by pisała? Kasia… – zaczerwienił się gwałtownie – Była córką bardzo wysokiego oficera ubecji. Bronek zdaje się przez niego miał wtyki, przez niego szły nasze paszporty. Chciałbym pogadać z jej ojcem… Może…
– Bronek był współpracownikiem. Był, Kombajn. Nie dotykaj tego! – ostrzegła Inka gniewnie, z pretensją
– Inek złoty! Myśmy mniej więcej wiedzieli.
– On umarł! Dlatego, bo wy wiedzieliście! – powiedziała prawie krzykiem i wybiegła z pokoju, żeby nie powiedzieć nic więcej, żeby nie wybuchnąć płaczem.
Głupi Paweł! Głupi, głupi, głupi! Jak śmie! Nie patrzył w te jasne oczy pełne strachu i goryczy, nie słuchał jego rwącego się oddechu po płaczu. Nie byli z nim, gdy był zdradzony, złamany, słaby! Byli oni – te Krasnoludki ze Strugi – kochani, mądrzy, prawi i uczciwi. Ale wtedy ich nie było, zabrakło ich, tych wszystkich jego Leszków, Kombajnów, Młodych, Świerszczy i Kwart. Żaden nie dał w mordę Włoszczyńskiemu, a byli tacy młodzi, silni, odważni. Bronuś miał drżące ręce, zgarbione ramiona i krok powolny, niepewny, jakby nie wiedział dokąd iść.
Oni pożeglowali w pizdu! Dla bananów i po wolność!
[...]
Inka pracowała w szkole wojskowej, uczyła oficerów wrogiego angielskiego. Przystojny oficer łączności zapraszał ją często na kawę i dancingi, a potem wypytywano ją o rodziców, o których tylko tamtemu opowiedziała w łóżku. O to łóżko też pytali i o czym rozmawiali. Więc wpadła we wściekłość. Patrzyła w oczy takiemu łysemu karłowatemu i opowiedziała mu ze szczegółami, ile czasu odbywali stosunek i ile miał centymetrów przedtem i potem i zapewniała, że mu z nią przybyło polskiego oficera, ale nie wie, czy to dobrze, że jęczał „Boże”. Podniosła koszulę, żeby zademonstrować, że ma lewą pierś większą, choć z reguły kobiety mają prawą. Kiedy zabrała się za rozpinanie spódnicy i pokazywanie broni, za pomocą której osłabiała obronność ojczyzny przez wzbudzanie egzaltacji religijnej, kazał wyjść i dali jej spokój. Kiedy opowiedziała potem o tym Bronkowi śmiał się, aż się popłakał i kazał sobie to później wielokrotnie opowiadać.
[...]
– Nie mogłabyś się ze mną kłócić, kiedy jestem w rejsie? – żalił się dziecinnie – Psujesz mi, kobieto, cały powrót. Chodziłem, myślałem. Kiedy Kaśkę spotkałem, to mi przyszło na myśl. Żeby chociaż w niskim nakładzie. Sfinansowalibyśmy ze Strugi, jako materiały reklamowe. Żeby było o nim i dzieci pamiętały.
– Jerzy opowiada naszym. Będą pamiętały. Ty chcesz ruszać tamto!
– Chcę i ruszę. Już dzwoniłem do Kasi. Będzie mnie umawiała z ojcem. Brat Nataszy będzie miał status pokrzywdzonego. Jako jego pełnomocnik wejdę do IPN. Przez Nataszę do niego dojdziemy.
– Jezu, ciebie porąbało. Kompletnie, Paweł ci odwaliło! Nataszę też ruszysz?
– Inka! Posłuchaj mnie uważnie, kobieto. Każdego ruszę. Żeby móc mieć jedno najważniejsze zdanie w tej biografii Bronka. Że Włoszczyński był tajnym współpracownikiem. Jestem pewien, że był, nie mam dowodów. Ale je zdobędę. Nawet jeżeli się ze mną z tego powodu rozwiedziesz. A że jesteś mi jeszcze winna jakieś 100 tauzenów, to będziesz przychodzić po rozwodzie pięć razy w tygodniu. Jakoś to będzie.
Inka patrzyła na swojego Pawła rozszerzonymi oczami i nie wiedziała, czy wybuchnąć płaczem, czy śmiechem.
– Sześć? Bo masz taką minę, jakbyś była zdziwiona skromnymi żądaniami rozwodowymi.





Bo pytałeś jak, więc Ci mniej więcej pokazałam. Chcę napisać o jednostkach. Ich "kaczych kuprach" . Nie chcę brać udziału w dyskusji uogólnionej i stojąc pod ścianę !
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Dziennikarstwo i publicystyka”