WSZYSCY BYLIŚMY STALKERAMI
*
"”i widziałem gwiazdę, która z nieba spadła na ziemię, i dano jej klucz do studni Czeluści."
*
www„I po co ja mam tu dalej żyć? No, po co?” – pytał sam siebie Maarten Bilderdijk, gdy po raz pierwszy od niemal pół roku zdecydował się zaryzykować i spojrzeć na świat Midgardu własnymi oczyma.
wwwMaarten uniósł ostrożnie obłe, matowoczarne gogle, wciąż trzymając je asekuracyjnie w dłoniach i mrużąc oczy przed zimnym ogniem blasku wyjrzał z bunkra przez wąskie okno strzeleckie na świat tonący w bieli.
wwwOślepiająca jaskrawość uderzyła do głowy tępym bólem w rytm miarowego tętna a siarczysty mróz zapiekł w odsłonięte oczy (Resztę twarzy szczelnie zasłaniała maska termiczna i kanciasta bryła kołpaku zdobytego na Armii Konfederacyjnej, jeszcze za trzeciej fali Desantu Repatriacyjnego). I dopiero po dłuższej chwili, z oceanu blasku zaczęły wynurzać się pierwsze zarysy krajobrazu.
wwwZ wysokiego klifu Cap Blanc-Nez roztaczał się malowniczy widok na zamarzniętą Cieśninę Kaletańską, ponad którą właśnie rozstępowała się, zwykle mroczna i lita, pokrywa ołowianoszarych mrozoobłoków.
wwwPomimo nadciągającego od północnego-zachodu orkanu, a raczej właśnie dzięki niemu, obłoki zwykle zasnuwające niebo tak szczelnie, iż nie sposób było odróżnić dnia od nocy, zaczęły się powoli przecierać a ponad pustkowiami zamarzniętego Kanału La Manche pojawiła się mglista plama bursztynowego światła – od dawna niewidziane słońce. Gdy zaś i te chmury w końcu rozwarstwiły się na strzępiate ławice a śmietanową zawiesinę szronowej mgły przegnał wzmagający się wiatr, z nieba lunął potop światła.
wwwRoziskrzyła się diamentowo tafla zamarzniętego morza. Po rumowisku paku lodowego, wtłoczonego w cieśninę przez wrześniowe sztormy, teraz wygładzonego do łagodnie pofalowanej równiny, przetaczały się fronty śnieżnego pyłu. Linię brzegu wyznaczały zwały pogruchotanej kry wznoszące się lodową palisadą ponad głębokie zaspy. Monotonię arktycznego krajobrazu, rozpościerającego się nieskrępowanie, po sam horyzont utopiony w szarej mgle mrozu, urozmaicały tylko sterczące z lodu ruiny pylonów EuroPontu, wyznaczających południową granicą cieśniny, oraz „Mobie Dick”: śnieżny kurhan leżący niecałe dziesięć kilometrów na północ od Cap Blanc-Nez, skrywający wrak luksusowego liniowca, za którym rozciągała się już strefa skażenia po Gravelines, i gdzie, de facto, rozpoczynał się Interior.
wwwPo lodowej pustyni pełzły łaty światła, niczym ślady bożego reflektora wskazującego pielgrzymom zimy drogę do ich Ziemi Obiecanej. Ale pielgrzymów już nie było. W głębi przejrzystego powierza ponad cieśniną dało się nawet dojrzeć kredowe klify odległego o trzydzieści pięć kilometrów, stromego cypla South Foreland, skąd przed laty tłumnie przybywali do Midgardu, i dalej, do Interioru, wszelkiej maści badacze i eksploratorzy głodni ich cudów. Pierwsza dekada Ragnaröku była dla Stalkerów czasem złotych żniw. Lecz te skończyły się dawno temu: od sześciu lat z angielskiego brzeguna na zamknięty kontynent europejski nie przybył nikt.
wwwPomiędzy obłokami galopującymi po trupio bladym nieboskłonie, rozbłysła jaśniej skoliotycznie wykrzywiona łza złudnie ciepłego blasku – okaleczone śmiertelnie Słońce. Maarten, niebezpiecznie zapatrzony w nie, w hipnotycznym transie tęsknoty za światłem dziennym, wyobrażał sobie jak potężne siły pływowe snują wątłą nić ognia z ciała gwiazdy i nawijają ją na motek dysku akrecyjnego Pheatona.
www„Zamordował gwiazdę” - przemknęło mu przez myśl. „Zabił nasze Słońce. Zabił je i nie ma już dla nas ratunku: tylko czekanie na koniec. Na nieuchronne.” – A każda myśl, gęsta od żalu, wypluwana była z umysłu jednym tchem, jednym westchnieniem ciężkim od goryczy bezradności.
www- Skurwysyn! - syknął do siebie. Maska termiczna łakomie pożarła słowa. - Obyś zgnił w piekle, bydlaku.
wwwW końcu, któryś z tęższych obłoków przysłonił słońce i blask zgasł.
wwwMaarten omiótł raz jeszcze wzrokiem cały krajobraz, by dobrze sobie zapamiętać ten widok nim pochłonie go wtaczający się od północy lodowy orkan, i wycofał się w głąb ciemnego wnętrza, masując boleśnie piekące oczy. Niewielkie, surowe pomieszczenie rozświetlał tylko nikły, jadowicie seledynowy blask, chyboczącej się u sufitu, pałeczki jarzycy fosforescencyjnej. Pod jedna ścianą wietrzyła się skrzynia na lornetę i Plujkę, pod drugą leżała torba z diabelsko ciężkim klocem baterii oraz podręczna torba, jak zwykle, nie tknięta.
wwwMaarten marzył już o powrocie do „Todta”. Miał nadzieję, że porucznik zlituje się i odwoła go ze strażnicy wcześniej, choć do końca warty miał jeszcze pięć godzin. Mróz tężał z godziny na godzinę przeszywając go na wskroś, pomimo szczelnie zapiętego kombinezonu termicznego zdartego ze zwłok pilota ruskiej Strekozy. Maarten przypuszczał, że za targające nim konwulsyjnie nieomal napady drgawek, nad którymi nie sposób było już panować, w większości odpowiadał jednak kolejny nawrót Sjögrena, na którego nie działały już nawet, pakowane w siebie po tajemnie, końskie dawki steroidów wykradanych od Van der Meerscha. Dalsze zamarzanie w tej betonowej bryle, pamiętającej jeszcze poprzednią wojnę światową, było ponadto o tyle irracjonalne, że jak tylko rozpęta się na nowo lodowe piekło orkanu, wszelka przeprawa przez cieśninę stanie się i tak niemożliwa.
www„Kurwa!” – zaklął w myślach Maarten, masując cierpnące dłonie. „Wszystko przez tą pieprzoną Hengstin. Czemu ta pizda musiała się na mnie uwziąć? Ona zaczyna, a i tak do „nory” idę ja. Niech ją szlag!”
wwwNa samą myśl o konieczności oglądania jej roześmianej gęby, jak było Maartenowi zimno, tak teraz się w nim aż gotowało. Czół, że jeśli ona nie zacznie znowu pierwsza, to on w końcu nie wytrzyma i wybuchnie…
wwwBuch!
wwwGłuchy łomot rozbił się po bunkra ogłuszającym echem.
wwwMaarten obejrzał się za siebie robiąc nagły piruet na pięcie; ledwo utrzymał równowagę. W poczerniałym stropie coś odłupało kawałek betonu, wzbijając przy tym obłok pyłu.
wwwA po chwili znów: Buch, buch, buch! Buch, buch! – tępy huk uderzeń.
wwwKtoś ostrzeliwał bunkier całymi seriami.
wwwMaarten rzuciwszy się na kolana natychmiast przypadł do broni chwytając mocno rękojeść karabinu, jako jedyną rzecz dającą mu poczucie bezpieczeństwa. Sadowiąc się na stanowisku spojrzał jeszcze na wyrwy w suficie; w przemrożonym do białości betonie tkwiły metalowe bolce: pociski do snajperskiej „Plujki”.
www„O kurwa!” – Maartenowi przez głowę przegalopowały najgorsze przypuszczenia: wendetta wyspiarzy? nowe animozje z niedobitkami siczy Boulogne-sur-Mer? Einherjerzy i kolejna Fala? Tak czy inaczej, musiał walczyć i natychmias poinformować Sicz Todt o ataku. Złapał więc za leżący obok torby sygnalizator alarmowy i wcisnął z całej siły jedyny guzik urządzenia, zupełłnie jakby detonował nim conajmniej ładunek jądrowy.
www„Dobrze. W siczy już wiedzą. Odsiecz nadchodzi.” – pocieszał się w myślach Maarten. „Ale narazie muszę sobie radzić sam. I poradzę sobie!”
wwwEnergicznym ruchem zsunął gogle na oczy i włączył podgląd z lornety wpiętej w zdalny statyw u sufitu, bezpośrednio ponad stanowiskiem strzeleckim. Choć w tutejszych warunkach ten substytut wzroku oferował bezcenne możliwości – pięćdziesięciokrotny zoom, podzielność wizji, przestrzenną projekcję zarówno w świetle widzialnym, jak i w podczerwieni – Maarten miał do niego głęboką, bo osobistą awersję.
wwwBuch! Buch!
wwwKolejne strzały, tuż obok lornety. Musiał działać: szybko i sprawnie, bo pomimo dobrej osłony, jaką była przymocowana do obiektywu, tarcza z kevlaru, nie wolno było ryzykować utraty tak cennego sprzętu.
wwwBezkres anonimowej bieli był powalająco irytujący: snajper mógł być wszędzie. Maarten przełączył więc lornetę w tryb Sub-Red, intuicyjnie manipulując panelem sterowania, przypiętym na lewym przedramieniu. Obraz pociemniał i ponownie odmalował się paletą zimnych odcieni błękitów, granatów, fioletów aż po litą czerń horyzontu pożartego już przez burzę. Maarten w napięciu omiatał wzrokiem całą cieśninę kręcąc głową, a poprzez czujniki pozycji w kołpaku lorneta posłusznie podążała za jego ruchami. Czekał na kolejny strzał, który jak ognista flara na morzu malowanym paletą zimna, odkryje pozycję snajpera nikłym śladem termicznym.
wwwBuch! Buch! Buch, buch, buch!
wwwJest! Migotliwy złoty punkcik u stóp północnego stoku „Mobie Dicka”.
wwwBuch! Buch, buch!
wwwMaarten, przełączając lornetę na celowanie synchroniczne, by podążała za ruchem broni, szybko docisnął powiększenie do maksimum a dla pewności, że snajper nie wymknie się niepostrzeżenie drugą stroną, na lewe oko zrzucił sobie pełny obraz. (W manipulowaniu panelem na oślep Maarten był mistrzem – z konieczności, bo nie posiadał interfejsu nakorowego, by korzystać z sieci sensorycznej kołpaku.)
wwwPrzez dłuższą chwilę czekał w napięciu. W końcu, zza lodowego bloku u stóp wraku, wychynęła na chwilę seledynowa plamka. Tyle Maartenowi wystarczyło. Długą serią twardych bolców ostrzelał bryłę zmarzliny, z góry na dół. Szpikulce przeorały kryjówkę snajpera na wskroś, detonując malowniczo ilekroć trafiały w coś twardszego niż śnieg. Pod tym względem, magneto-pneumatyczny karabinek snajperski Efa-8, zwany popularnie Plujką, był na Czarnej Ziemi bronią idealną: równie niezawodną co skuteczną. W końcu: made in Israel.
wwwObłok białego pyłu porwał wiatr. Z bloku lodu nic nie zostało. Ale Maarten czekał. Musiał być pewien.
wwwSkupiony na miejscu ostrzału kątem oka zauważył po drugiej stronie „Mobie Dicka” jakiś ruch. Ale nie człowieka. To było zbyt duże, miało inny, zmienny kształt: wielka plama falującej zieleni. Natychmiast wyłączył Sub-Red i od razu zrozumiał co to jest: na porywistym wietrze rozwijał się właśnie błyszczący, biało-czerwony latawiec do kitesurfingu.
wwwWiatr szybko uniósł pulchną lotnię wyciągając zza pagórka, za wielometrowe linki, postać przypiętego do deski snajpera. Maarten już chciał do niego strzelić, ale drań był przezorny: osłonił się wrzecionowatą tarczą z durafibry, w której najtwardsze bolce ugrzęzłyby jak w galarecie. Tylko zmarnowałby pociski.
wwwWzbierała w nim irytacja patrząc, jak obcy mknie bezpiecznie na skrzydłach wiatru.
www- Chcesz wojny? Dobra: będziesz ją miał! - szemrał do siebie Maarten. - Śmiałeś do mnie strzelać, gnoju!? I jeszcze mi takie popisy odstawiasz! - Ustawił powiększenie tak, że widział teraz dokładnie, obojgiem oczu, zarówno snajpera jak i lotnie. - Ja ci kurwa dam surfowanie! - syknął testując mobilność Plujki w statywie, który kształtem swojej konstrukcji podobnym do kuszy: obracał się w poziomie, wraz z kevlarową osłoną, po prowadnicy okna strzeleckiego, zaś w pionie poruszała się sama broń – lufa wpięta była w przegub w otworze osłony a kolba, zamontowana była na pionowej szynie. W takim układzie „Plujka” miała kąt rażenia sto piętnaście stopni horyzontalnie i tylko sześć wertykalnie, ale na dużych dystansach, do których zaprojektowano karabiny serii Efa, dawało to całkiem przyzwoite pole rażenia. Maarten dysponował więc nie byle jaka bronią. I właśnie miał zamiar zrobić z niej stosowny użytek.
wwwZatrzymać snajpera mógł tylko w jeden sposób – niszcząc mu napęd. Sprawdziwszy więc stan magazynku – 48% mocy i czterdzieści dwa twarde bolce musiało starczyć – ustawił moc broni na maksimum, wycelował w latawiec i bez wahania wystrzelił długą serię, z góry na dół dziurawiąc materiał jak rzeszoto.
wwwKarabin zabuczał groźnie i… zaciął się. Ale cel został już osiągnięty.
wwwRozkojarzony siłowaniem się z rozgrzanym magazynkiem, Maarten zerkał co chwilę jak latawiec kołysze się przez na wietrze, potem podwija się nienaturalnie aż wreszcie rozrywa na pół opadając furgotliwymi strzępami czerwieni na biel lodu: jak zakrwawiona mewa zestrzelona z nieba.
www- Ha haa! Yes, yes! - krzyczał tryumfalnie tłukąc pięścią w magazynek. - Mam cię, sukinsynu! Widzisz? Trza było nie podskakiwać Maartenowi Bilderdijkowi. - W końcu wyrwał magazynek i wyrzucił go za siebie.
wwwNa chwile Maarten podniósł gogle, żeby szybko i sprawnie załadować nowy magazynek, tym razem z lekkimi bolcami, dobrymi na duże dystanse. Był w bojowym nastroju, radośnie wręcz podniecony, ale gdy ponownie zsunął gogle i spojrzał w stronę snajpera omal szlag go nie trafił na miejscu.
wwwGdy nie patrzył, drań zdążył przepiąć linki od rozstrzelanego latawca do… rozłożonej do maksimum, czarnej tarczy ochronnej: lekkiej, węglanowej łupiny, która teraz służyła mu za nowy żagiel.
wwwMaarten nie miał nawet ochoty zbluzgać go, choćby dla własnej satysfakcji. Chciał go już tylko zabić. Chwilę się wahał, czy kontynuować ostrzał z bunkra, ale zdecydował, że podejmie pościg za snajperem, który z każdą chwilą oddalał się od Cap Blanc-Nez – na południe.
wwwPodniósł raptownie gogle i wyrwał złącze wizyjne z gniazda w kołpaku. Pochwycił torbe, odczepił karabin od statywu i w biegu naciągając na oczy, zarzucone dotąd na szyję, błękitnoszkielne gogle narciarskie, wybiegł na zewnątrz z bronią uniesioną pod agresywnie ostrym kątem.
wwwJak tylko stanął na zaśnieżonym stoku, stromo opadającym ku pobliskiemu urwisku, przykrótkim płaszczem załopotała porywista wichura a śnieżny pył zawirował wokół niego tłustym lokiem. W kilku długich szusach podbiegł do obalonego ku morzu obelisku, wieńczącego niegdyś to nadmorskie wzniesienie, gdzie postawił skuter śnieżny. Zerwał z niego brezent, torbę rzucił na bagażnik i wsunąwszy karabin do kabury za fotelem pognał z wiatrem wzdłuż brzegu, na przełaj białych pól.
CDN...