Opowiadanie, które ktoś - przy odrobinie cierpliwości i dużej ilości wolnego czasu - mógłby zrecenzować. Pierwsze na tym forum... proszę o ostry zjazd.
„Tytuł”
Z całą determinacją, na jaką pozwalało mu wyczerpanie, Reinhard kopnął w kamienną ścianę.
Cholera, Deckberg, jesteście pewni?! - zachrypiał pytająco. - Nie ma żadnych szans?
Szanse zawsze są... - odparł Erick van Deckberg, dwumetrowy dryblas z sumiastymi wąsami. - ...ale wiem, com widzioł. Kamień na kamyczku, ani szczelinki wolnego miejsca. Ani centometra.
Reinhard zaklął szpetnie pod nosem. Machnął ręką w stronę Deckberga, pozwalając mu odejść. Swoją drogą, zawsze to jakaś pociecha, mieć najsilniejszego paladyna w zakonie za sługę. Szczęście w nieszczęściu. Dokładnie to ujmując, mały błysk szczęścia w cholernej kupie gówna.
Mężczyzna obejrzał się jeszcze raz wokół. ściany tuneli, w których przebywali od ostatnich dwóch tygodni, wydawały się mocniejsze niż mury zamku Vard. Jak mogły się zawalić? I nie zostawić ani szczelinki miejsca, jak to ujął Deckberg? Mały wstrząs sejsmiczny, może jakiś silniejszy wybuch na powierzchni, mówił Gospell, krasnolud, którego zabrali ze sobą.
Wykorzystując swoje wrodzone zdolności psioniczne, Reinhard szybko spenetrował wierzchnią warstwę jego umysłu. Nie zauważył tam kłamstwa, raczej zwątpienie.
A skoro doświadczony krasnolud, jak Gospell, nie wie do końca, co tu się dzieje, skąd dworny psionik, jak Reinhard, ma to wiedzieć?
Gdyby miesiąc temu ktoś powiedział mu, że znajdzie się sto metrów pod ziemią, w poszukiwaniu jakiegoś cholernego amuletu, zaciekawiony psionik zbadałby sprawność jego rozumu.
A teraz tkwił tutaj. I to w jakim cholernym towarzystwie... bezmózgi osiłek, nie wiedzieć czemu, mianowany na paladyna, zgorzkniały kurdupel, który spędził dwieście lat pod ziemią, przywódca najemników, którzy pięć dni temu zbłądzili w tunelach i dotąd nikt ich nie widział, dwa nic nie gadające elfy, nie wiadomo, czy służące do obrony, czy do ataku i ich przewodnik. Nie, tego już można odliczyć, leży pod kupą gruzu, który niegdyś był ścianą korytarza.
Reinhard przetarł twarz jedwabną chusteczką. Cholernie duszno. I gorąco. Starał sobie nie przypominać, o ile metrów bliżej jądra ziemi teraz się znajduje.
Swoją drogą, pomyślał, wstając ze swojego kamiennego fotela, co też strzeliło do głowy temu Indissiemu? Indissi vel Vard był młodym panem na zamku, na którym mieszkał psionik. Zwykle zachowywał się rozważnie i podejmował przemyślane decyzje. I nagle mu odbiło. Kiedy usłyszał o jakimś amulecie, którego zaraz kazał szukać. Do tego, gdy otumanił go ten przewodnik, zorganizował wyprawę poszukiwawczą, na której znalazł się i Reinhard, ze względu na umiejętności i niezwykłą ciekawość.
Z początku zgodził się ochoczo. Ta wyprawa przedstawiana była jako lekka pielgrzymka do jakiegoś świętego miejsca, gdzie można by wiele się nauczyć. Wyprawa, prowadzona przez szlachetnych, bogatych panów. Wędrówka pełna luksusów, chwały i odkryć. A teraz widział prawdę.
Szlachetni panowie... też mi, kurwa, szlachetni panowie - pomyślał, wchodząc do komnaty, gdzie założyli sobie tymczasowy obóz.
***
Komnata nie była taką w pełni. Było to raczej miejsce, w którym przecinają się trzy korytarze, tworząc dość duży kawałek wolnej powierzchni. Cała sala była skryta w cieniu, nie licząc ogniska, rozpalonego z paru pochodni. Na razie podróżnicy mogli sobie pozwolić na taki luksus.
Do cholery, pomyślał znowu Reinhard, to podziemne tunele, a w tej komnacie było pełno stalaktytów i stalagmitów, układających się w zgrabne kształty. Takie widoki nazywa się straszliwymi, ale pięknymi... więc dlaczego kiedy się na nie patrzę, rzygać mi się chce?
Psionik oparł się o brudną ścianę plecami i wpatrzył się w płonące... raczej żarzące się pochodnie. Wokół zaimprowizowanego ogniska zebrali się uczestnicy jego wyprawy. Stosik rozjaśniał ich twarze. Twarze pełne zażenowania, znudzenia i podenerwowania. Pełne braku nadziei oraz chęci rzucenia tego wszystkiego w cholerę. Twarze skupione na tylko jednej myśli: kiedy w końcu stąd wyjdą.
Wszyscy wpatrzeni byli w ognisko, zupełnie jak psionik, poza dwoma obliczami. Obliczami elfów.
***
Jak wiadomo, elfy pojmują wszystko inaczej niż ludzie, inaczej nawet niż krasnoludy, które są bardziej zbliżone do rodzaju ludzkiego. Mają inny sposób postrzegania rzeczy, zupełnie odmienny od człowieczego. Nie jest to jednak, jak często się mówi, spoglądanie przez różowe okulary. Nie widzą świata piękniejszym, bardziej kolorowym, nie są optymistami. Po prostu nie mają złudzeń.
Co prawda, mówi się, że elfy żyją błogo, śpiewają w swoim królestwie w lesie piękne pieśni i żyją własną legendą. Myślą sercem. Poniekąd to prawda. Wychodzi jednak od innego zamysłu - u quendich serce i rozum powiązane są bardziej niż u innych istot. Są realistami, lecz rozpoznając naturę świata, nie widzą powodu do uchybiania sobie tych najprostszych przyjemności. Istnieje więc rodzaj elfów, rzeczywiście spełniających bajkowe wymagania z powodu podanego powyżej.
Niestety, ani Eanre D’Vaell, ani Khilamarth nie należeli do tego gatunku.
***
Eanre D’Vaell, jasnowłosy elf o twarzy pokrytej setkami malutkich i ogromnych blizn, pamiętających zapewne jeszcze czasy prapradziada młodego księcia Varda, nie wpatrywał się wcale w ognisko. Jego oblicze, wyrażające czystą nienawiść zwrócone było w stronę drugiego quendiego, ciemnowłosego Khilamartha.
Każdy z tych elfów, odkąd opuściliśmy powierzchnię, nie odezwał się do nas ani słowem, przypomniał sobie Reinhard. Kiwali tylko głową, czasem wskazywali coś dłonią, czy pomrukiwali znacząco. Nienawidził tego.
Eanre poprawiał jeszcze swoje sztylety. Swoje kilkanaście sztyletów, umieszczonych w najróżniejszych miejscach, wyglądających jak niezwykle piękne narzędzia rzeźnicze. Może dlatego nikt nie próbował w żaden sposób zaczepić elfa. I ten jego wzrok, ten cholerny wzrok. Patrzył się na nas, jakbyśmy zarżnęli mu matkę, do cholery. Reinhard zawsze drżał na myśl, że miałby stanąć z nim do walki. Nienawidził tego.
Ale gorszy był ten drugi. Ten, w którego jasnowłosy wciąż się wpatrywał. Ten nigdy nie obnosił się ze swoją bronią, długim mieczem, noszonym pod fałdami czarnej peleryny. Do tego wyglądał dość pozornie. Ciemne włosy, puszczone luźno na ramiona, ciemny ubiór, ciemny wzrok.. Elf był ciemny i mroczny, ale nie wyglądający niebezpiecznie. I właśnie to mówiło, że nie należy się do niego zbliżać. Coś w tym wyglądzie niepokoiło. Zresztą nie tylko w wyglądzie. W sposobie chodzenia, w tym, jak mrużył oczy, w dopracowanych, szybkich ruchach wojownika... nienawidził tego. Gorzej, przerażało go to.
Właściwie rzecz biorąc, można by powiedzieć, że elfy były niemal identyczne w zachowaniu. Eanre cały czas milczał, niechętnie przechodził w głąb tunelu i wpatrywał się w Khilamartha z zawiścią. Khilamarth rzeczywiście robił dokładnie to samo, oprócz wpatrywania się.
***
Nie żyje? - spytał się Gospell, wstając i opierając się o swój wyszczerbiony topór.
Nie wiemy. - przyznał szczerze Reinhard. - Ale biorąc pod uwagę to, że ma na sobie tonę gruzu, zakładamy, że nie.
Krasnolud prychnął. Widać nie lubił, gdy ktoś sili się na żarty w takiej sytuacji. Potem znów nastąpiła cisza. Paskudna cisza, zbyt często obecna tu, w tunelach. Następna rzecz, którą znienawidził psionik. Biorąc pod uwagę listę tych rzeczy, był teraz człowiekiem pałającym nienawiścią do całego świata.
Elfy siedziały cicho, jak zwykle. Krasnal ciężko westchnął, znów patrząc w stronę ogniska. Nie zwracał już uwagi na przekrzywiony hełm na swojej głowie, jak robił to na początku podróży. Wciąż mierzwił tylko swoją rudobrązową brodę i śledził oczyma płomyczki pochodni.
Podobny brak entuzjazmu dało się zauważyć na obliczu błękitnookiego dowódcy najemników, człowieka zwanego Tixonem. Brak entuzjazmu, ale nie brak nadziei. Cały czas towarzyszył mu kpiący uśmieszek, wymalowany na jego twarzy. Twarzy dosyć chudej, niepozornej. Było to dziwne, biorąc pod uwagę zawód człowieka. W prostym nosie, delikatnie zarysowanych brwiach, braku jakichkolwiek blizn oraz niegdyś pięknym, a dziś usmarowanym, zapewne kosztownym płaszczu nie było widać śladu najemniczych przyzwyczajeń. Widząc Tixona na środku ulicy można by go wziąć za co bogatszego kupca z południa.
Zupełnie inne wrażenie robił Deckberg, Reinhard musiał mu to przyznać. Bezmózgi paladyn gapił się gdzieś przed siebie, prostując się, jakby kij połknął. Kolczuga łuskowa obciskała ogromną, muskularną klatkę piersiową olbrzyma, a rękojeść dwuręcznego miecza, pokaźnego flamberga, wystawała spod pachy. Ubrudzona twarz i poszarpane wąsy nie przeszkadzały mu wyglądać wzorcowo, jak uczono w szkole paladynów, słynnej akademii wojennej Torann. Psionik cieszył się, że może mieć pod sobą takiego sługę, chociaż nie miał pojęcia, czemu paladyn okazuje mu taki szacunek. Pewnie ze względu na wysokie stanowisko na dworze. Ileż może uczynić jeden papierek...
I co teraz? - zaczął znowu Gospell. Do cholery, czemu ten krasnolud mnie irytuje, znowu przemknęło przez myśl psionikowi. Kiedy wcześniej penetrował umysł rudobrodego kopacza, ten nawet tego nie dostrzegł. Cholernie gruba kora mózgowa... Szkoda tylko, że pusta.
Pytam się, co teraz? - powtórzył karzeł, nie doczekawszy się odpowiedzi. - Zawracamy?
Wszyscy spojrzeli się na niego dziwnie. Rzeczywiście, cały czas marzyli o powrocie na powierzchnię, jednak... kiedy to stało się możliwe, jakoś nie mogli się przełamać. Zapewne każda inna drużyna dawno poddała by się, jednak oni nie byli zwykli. Nimi przemawiała duma, kierując ich na tę wyprawę i zabraniając powrotu z pustymi rękami. Każdy z nich spojrzał na krasnoluda dziwnym wzrokiem, ponieważ tę kwestię już dawno przerobili - wrócą jako bohaterowie, albo nie wrócą wcale. Choćby nawet sami tego nie chcieli.
Jesteś durniem, krasnalu? - odezwał się swoim basem Deckberg. - To już żeśmy chiba mówili? Ustanowilim, pod przewodem pana Reinharda, że nikt nie zawróci, dopóki... eee... nie ustanowim inaczej. - zakończył koślawo wielkolud. Na jego twarzy wykwitł uśmiech zadowolonego z siebie barana. Ciężki wysiłek umysłowy - ułożyć tak długie zdanie. Jak, do kurwy nędzy, przepuszczono go przez Torann?
Gospell poczerwieniał i zmarszczył brwi.
Nie odzywaj się tak do mnie, chłopcze. - mruknął ostrym tonem. Dziwne, wydawało się, że Deckberg nieco się skurczył pod wzrokiem krasnala. - Może i żeśmy wtedy tak powiedzieli, ale co wczoraj, co jutro? Wtedy mieliśmy przewodnika, który prowadził nas przez tunele. Teraz - możemy tylko pobłądzić.
Wiem to, do cholery, durny karle, syknął znów w myśli dworzanin. Podejrzewał, że Gospell poweźmie akurat ten argument. Ten, który był najgorszy z całej serii argumentów, które można powziąć.
Brak przewodnika był rzeczywistym problemem. Oznaczało to błąkanie się na oślep, szukając odpowiedniej drogi. Zupełnie bezcelowo, przynajmniej z założenia.
Naprawdę przewodnik wiedział tyle, co każdy z nich o szlaku, którym podążają. Oczywiście uczestnikom wyprawy nie można było tego powiedzieć, aby utrzymać ich w niejakim złudzeniu pewności siebie. Poza tym, Reinhard mógłby wyczuć artefakt dzięki swoim mocom, gdyby znaleźli się w jego pobliżu.
Teraz wyglądało to jednak o wiele gorzej. Psionik uświadomił sobie, że jeśli prędko czegoś nie wymyśli, krasnolud może powiedzieć zbyt wiele. Może i nie znosił tej grupki, ale nie miał zamiaru wędrować dalej w towarzystwie tylko przygłupiego paladyna.
Posłuchaj... - zaczął pojednawczym tonem.
O, nie! - warknął krasnal. Widocznie rozzłościł się bardziej, widząc zmieszaną minę dworzanina. - Teraz to ty mnie posłuchaj, Reinhard! Nie mam zamiaru spędzać więcej czasu w tych cholernych tunelach, śmierdzących zatęchłym gównem. Nie mam takiego, kurwa, zamiaru! Nie będę...
Tak?! Myślałem, że na takich terenach spędziłeś większość swego życia, chędożony kurdu... - psionikowi również puściły nerwy. Nie był przyzwyczajony do tego, że zwracano się do niego w ten sposób. Jego wypowiedź została jednak brutalnie przerwana przez cios krasnoludzkiej pięści. Upadając na podłogę zobaczył jeszcze Deckberga, rzucającego się na karła.
***
Szamotanina trwała już dobrą chwilę. Tixon, mimo iż zaskoczony, stał już przy pobliskim stalaktycie powoli, ostrożnie wyciągając miecz. Eanre poderwał się na nogi, a w rękach trzymał już swoje niezawodne sztylety.
Jeśli mnie zaatakuje, ani chybi go zabiję, pomyślał Khilamarth. Wydawało się jednak, że jasnowłosy elf jest dość zafascynowany walką, toczącą się między krasnoludem a wielkim paladynem. Swoją drogą, to ciekawe, że ktoś mierzący metr dwadzieścia dorównuje w szamotaninie umiejętnościami komuś, mierzącemu dwa dziesięć.
Ciemnowłosy elf zwrócił wzrok w stronę leżącego pod ścianą psionika. Uważał, że to jedyna osoba, zasługująca na jego uwagę. Niekonwencjonalne sposoby działania, niezła wnikliwość, ciekawe umiejętności. Mógłby się przydać, ale oni... - tu przemknął spojrzeniem po pozostałych osobach - to tylko pionki, dokończył myśl. Pionki, którymi muszę się posługiwać w tej dziwnej grze. Grze o ich życie... Nirvas.
Quendi jeszcze raz rzucił okiem na poobijane twarze przeciwników. Chętnie by ich tak zostawił, aby mogli walczyć do śmierci, co znacznie ułatwiło by mu sprawę. Ale nie mógł, wyglądało to by zbyt banalnie, a w ciasnych tunelach nie dałby później rady Eanre i Tixonowi naraz. Przynajmniej wolałby nie ryzykować walki, aby nie zasypać się tonami gruzu. Cóż, trzeba więc skończyć tę bójkę.
Przedstawienie musi trwać.
***
Dosyć! - krzyknął ktoś, podchodząc bliżej. Elf, na pewno elf, ponieważ wcześniej nie słyszał jeszcze jego głosu, a wnioskując z tego, że ubrany jest na czarno, musi być to Khilamarth. Reinhard ledwo co powrócił do przytomności, jednak jego wzrok wciąż nie funkcjonował, jak trzeba.
Dosyć, powiedziałem! - syknął quendi.
Walczący odsunęli się powoli od siebie. Każdy z nich był purpurowy i niezwykle poobijany na twarzy. Spojrzeli nieufnie na tego, który ich rozdzielił.
Ja was poprowadzę. - powiedział ciemnowłosy. Odczekał chwilę, jakby czekając na reakcję reszty grupy, po czym znowu usunął się w cień.
Znasz drogę?? - spytał się niedowierzająco krasnolud. Jego wcześniejszy przeciwnik również spojrzał pytająco w stronę rozjemcy.
Nie lubię się powtarzać.
Reinhard soczyście splunął krwią pomieszaną ze śliną. Hm, rzeczywiście, elf spędzał dość dużo czasu z przewodnikiem, zanim ten zginął. Może nawet rozmawiali, co było w tej drużynie nie lada błahostką, szczególnie jeśli mowa o quendich. To dobra wymówka, na którą wcześniej nie wpadł. Ciekawiło go tylko, za co zyskał tę pomoc.
Psionik usiadł na pobliskiej skale i przetarł dłońmi twarz. Jego nos obficie krwawił, ale nie było to dla niego niczym specjalnym. Wbrew pozorom, radził sobie z walkami. Na dworze księcia roiło się od intryg, w których był specjalistą, a z taką specjalizacją nie da się utrzymać nosa długo prostym.
Gospell i Deckberg rozeszli się w przeciwległe korytarze, zapewne aby nabrać tchu i przemyśleć wszystko. Eanre siedział już z powrotem nadąsany na przeciwległej skale. Widocznie uniknięcie walki jeszcze bardziej go rozjuszyło. Tixon również schował broń do pochwy. Za chwilę usiadł na ziemi i zmierzwił niezbyt długie, ciemne włosy. On jeden, mimo iż zmęczony i zdenerwowany sytuacją, zachowywał w miarę wesoły humor, co naprawdę mogło dziwić.
Cóż, trzeba się cieszyć z tego, co udało się zdobyć. Dworzanin spojrzał w stronę Khilamartha. Dlaczego elf to zrobił - to w tej chwili było ważne pytanie, wątpił jednak, czy quendi odpowiedziałby mu na nie zapytany. Trzeba było przyznać, że zawsze interesował on psionika. Reinhard miał swoje unikalne hobby, oprócz wrodzonych zdolności psionicznych był również świetnym psychologiem. Lubił odnajdywać stereotypy charakterów istot myślących i przypasowywać je do konkretnych osobników. Zwykle mu to wychodziło, bardzo pomagając w dworskich intrygach.
Już dawno stwierdził, że Erick van Deckberg to zwykły osiłek, goryl, ślepo wykonujący rozkazy przełożonych, prawie nie posiadający osobowości; Gospell to zgorzkniały, cyniczny i porywczy krasnolud, indywiduum prawie dzikie, odrzucające wszelką krytykę; Tixon to zwykły, niczym się odznaczający szary człowiek, który nigdy nie mieszałby się do czegoś większego, niż może; Eanre D’Vaell jest zaś mruczkiem, niebezpiecznym, ale nie mieszającym się do spraw innych samotnikiem. Nie mógł zaś rozgryźć dziwnego ciemnowłosego elfa.
Nic to, na razie trzeba spocząć. Reinhard miał zamiar przespać tę noc równie spokojnie, jak wszystkie wcześniejsze. Nie zastanawiając się, jaką brednią była ta chęć, wstał, kiwnął głową w kierunku swojego wybawcy i odszedł chwiejnym krokiem w stronę zaimprowizowanego posłania z materacu.
***
Psionik w ubrudzonej zielonej szacie zatoczył się w stronę swojej maty. Khilamarth śledził wzrokiem jego marsz. śledził również krasnoluda i wielkiego paladyna, którzy nadeszli jakąś godzinę później i pokładli się na podłożu, przykrywając się lekkimi kocami. Widział także, jak Eanre wkracza cicho w któryś z tuneli, zapewne szukając miejsca odosobnienia.
Wtedy na twarzy elfa mógł pojawić się uśmieszek.
Powoli i cicho, jak na człowieka, zbliżył się do niego Tixon. Quendi ospale zwrócił ku niemu wzrok, mimo że ten miał zapewne zamiar być niezauważonym. Cóż, złudne marzenie.
Widząc, że został wykryty, najemnik wyprostował i uśmiechnął się.
Więc teraz ty będziesz nas prowadził? - powiedział szeptem, jakby chciał, aby nikt inny nie mógł go usłyszeć, nie zważając na to, że wszyscy śpią.
Khilamarth przyjrzał się mu. Naprawdę znał człowieka nie od dziś i nie rozmawiał z nim tylko dlatego, by nie wzbudzić podejrzeń innych. Może zwykle by mu to nie przeszkadzało, ale teraz jego zadanie było zbyt delikatne, żeby pozwolić sobie na niedociągnięcia. Najemnik idealnie zrozumiał taktykę ciemnowłosego jedynie dzięki paru znaczącym spojrzeniom.
Mówiłem, że nie lubię się powtarzać. - wyszeptał z uśmiechem, naśladując swój wcześniejszy groźny ton.
Hm, nie wiem, czy powinieneś się tym zajmować... to znaczy, wiemy przecież, co spotkało poprzedniego przewodnika. To może się w każdej chwili powtórzyć.
Taaak... - elf zmrużył oczy. - Tixon, czy ty czegoś nie sugerujesz?
Najemnik znacząco położył dłonie na zdobionej rękojeści swojego miecza.
Ja? Czemu tak sądzisz?
Przez chwilę wpatrywali się sobie w oczy. Mimo iż byli dobrymi kompanami, zawsze istniała między nimi nić rywalizacji. Nieważne, kto i kiedy wygrywał, musieli walczyć dalej. Sami nie wiedzieli dlaczego, jak dotąd żaden nie udowodnił niczego drugiemu. Każdy z nich wiedział, że ich ostatnia walka była nierozstrzygnięta, przerwana przez zbieg okoliczności. I każdy zastanawiał się, czy w tych tunelach znów skrzyżują ostrza...
Milczenie przerwał głos quendiego, dziwnie odmienny, cieplejszy, niż zwykle.
Witaj, człowiecze. Dziwię się, że to mówię, ale miło jest znowu oglądać twoją gębę z bliska.
Czego nie mogę powiedzieć o tobie... Witaj, elfie. - mruknął błękitnooki, szczerząc zęby.
***
Nie wiedział, czy właśnie świta, czy mrok dopiero co zasnuł ziemię, jednak był pewien tego, że porządnie się wyspał. Reinhard przetarł zaspane oczy i zsunął z siebie niepotrzebny koc. W tunelach było niezwykle duszno, powietrze dochodziło do niech jakby z daleka. Ze stu cholernych metrów na górze, do tego przez malutkie szczelinki, szepnął w myślach.
Kości strzykały w niektórych miejscach, kiedy wstawał z materacu. Obok siedzieli już Gospell i Deckberg, wciąż na siebie obrażeni. Dobrze, pomyślał Reinhard. Jeśli krasnolud ograniczył swoją złość do paladyna, psionik odzyska choć trochę jego szacunku. A rycerz Torannu i tak nie zwróci się przeciwko niemu. Idealne położenie.
Kiedy już się obmył wodą z jednego z bukłaków, dostał od krasnala swoją porcję suszonego mięsa i pół bochenka twardego chleba. Przełknął danie z małym oporem. Na dworze Indissiego jadał o wiele lepiej.
Reinhard rozejrzał się wokół. Wszyscy uczestnicy wyprawy już się obudzili, nie widział tylko jednego z nich.
Gdzie nasz nowy przewodnik? - spytał, przeciągając się ospale.
Cholera go wie. - odezwał się wiecznie niezadowolony Gospell.
Mówił, że wyrusza naprzód, żeby zbadać drogę. - mruknął Tixon, a jego głos wydawał się zbyt normalny i luźny, jak na taką wyprawę. Jak to było u niego w zwyczaju.
Następną chwilę opanowała krepująca cisza. Skłóceni krasnolud i paladyn wpatrywali się w przeciwległe ściany korytarza, Eanre siedział spokojnie na głazie z wpół przymrużonymi oczami, a Tixon obserwował czerwonawe resztki wczorajszego ogniska z uśmieszkiem na ustach, jakby wspominał dawne wydarzenia. Reinhard postanowił dołożyć jeszcze jeden z punktów do swojego konta, podważając autorytet elfa i jednocześnie umacniając swoją pozycję w grupie. To był świetny moment.
Co o nim sądzicie? - spytał ciszej, tajemniczym głosem.
Nim minęło parę sekund, wszyscy wpatrywali się pytająco w twarz psionika na tyle, na ile pozwalała im wszechobecna ciemność. Nawet samotnik Eanre spojrzał w jego stronę. Dworzanin uśmiechnął się w myślach.
O elfie. Kim on jest? Nic o nim nie wiemy, nie mamy z nim żadnego kontaktu. Szemrany osobnik. - mówił w zgrabnym smorzundo, udając konspiracyjny ton. - Zamierza nas prowadzić zamiast przewodnika. Szlachetny cel, jednak według mnie - powiódł wzrokiem po zebranych. - absolutnie do niego nie pasuje.
Znowu cisza. Czy bali się mówić cokolwiek o nieprzewidywalnym elfie, czy nie mieli na ten temat zdania? Reinhard pogratulował sobie, wywołał oczekiwaną reakcję.
Więc cóż? Czy możemy mu zaufać na tyle, by pozwolić mu nas prowadzić?
A jaki mamy, do cholery, wybór? - warknął dość niepewnie Gospell. - Nie zaryzykować? I tak będziemy się tu błąkać!
Tixon i Deckberg poruszyli się niespokojnie, słysząc oczywistą prawdę. Wciąż dokuczała im myśl o tym, ile czasu spędzą jeszcze w podziemiach.
Prawda. - niechętnie odezwał się paladyn. - Co poczniem bez przewodnika?
Jeżeli jest jakaś szansa, że elf zapamiętał drogę, musimy się tego trzymać. Jeżeli jej nie pamięta, to co mamy do stracenia? - kontynuował karzeł, wpatrując się niechętnym wzrokiem w wielkoluda.
Delikatny uśmiech wykwitł na twarzy psionika.
Z założenia to prawda. Ale tylko z założenia. Zastanówcie się, co o nim wiemy. Pomyślcie.
Cisza, jednak cisza pełna napięcia, znowu osiadła w tunelu.
Co ty, kurwa, pieprzysz? - warknął Gospell.
Chcesz jednak zawrócić? - spytał Eanre. Wszyscy się na niego spojrzeli, to był pierwszy raz, kiedy się do nich odezwał. Jego głos był melodyjny, ale zimny i sykliwy. Pytanie zadane było chyba tylko dlatego, aby zaznaczyć, że również interesuje się tą sprawą, czego nie można było wnioskować z jego srogiej miny.
O, nie. - odezwał się po chwili Reinhard, zaskoczony powodzeniem swojego planu. Z przyjemnością obserwował pełne zainteresowania spojrzenia Gospella, Deckberga i Eanre, nie biorąc sobie do serca dziwnego uśmieszku Tixona. - Nie mam zamiaru zawracać. Tylko wytłumaczyć wam, kim może być dla nas ten elf. Według mnie jest on...
Nagle błyski w oczach podróżnych lekko przygasły, na twarzy krasnoluda i paladyna odmalowało się zrezygnowanie, a rysy blondwłosego quendiego wykrzywił grymas. Dreszcz przebiegł po plecach psionika. Nie, tylko nie on, tylko nie teraz, pomyślał dworzanin. Bał się zwrócić wzrok w stronę najemnika, żeby nie zobaczyć szerokiego uśmiechu.
Przemógł się i spojrzał. Zobaczył.
Tutaj. - dokończył Tixon, nie mogąc się powstrzymać przed parsknięciem.
Reinhard powoli odwrócił głowę w tył, natrafiając na zimne, granatowe oczy Khilamartha.
***
To prawda, że jesteście na mojej łasce. - szepnął ciemnowłosy quendi, wciąż świdrując oczyma psionika, któremu kolana ugięły się pod tym spojrzeniem. - Lecz nikogo nie przymuszam. Znajcie moje dobre chęci. Każdy z was może w każdej chwili zawrócić i szlajać się po tunelach, ile tylko zechce. Mnie to nie obchodzi. Możecie również iść za mną, który nie oferuję dotarcia do domu... - szeptał dalej wyniosłym tonem. - ...ale przynajmniej nadzieję na to.
W końcu wzrok elfa opuścił Reinharda, któremu zawirowało w głowie i spoczął na reszcie drużyny.
Słuchajcie, mam równie mocno dość tej podróży, jak wy. Może nawet, Nirvas, bardziej. Dlatego wyprowadzę was stąd, albo zdechnę z wami. Więc?
Deckberg i Gospell, jakby zapominając o wczorajszej kłótni, spojrzeli po sobie pytająco, po czym ruszyli do korytarza, z którego niezauważenie nadszedł wcześniej Khilamarth. Najemnik zrobił to samo, cały czas z uśmiechem kiwając lekko głową. Eanre wzruszył ramionami i ze znów przymrużonymi oczami podążył za nimi.
Reinhard skulił się, czekając na krzyk, atak lub choćby nerwowe sapanie. Ciemnowłosy odwrócił się do niego plecami, nie mógł więc ujrzeć paskudnego, wąskiego uśmiechu, rozlewającego się po elfiej twarzy.
A ty co tu jeszcze robisz? - mruknął quendi, kiedy minęło parę uciążliwych chwil.- Masz zamiar jednak błądzić po podziemiach samotnie?
W jego głosie nie było śladu gniewu.
Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, dworzanin pospieszył za swoimi towarzyszami. Wolał uniknąć rozmowy z dziwnym elfem. Przynajmniej na razie. Nie chciał, żeby w połowie drogi zatrzymał go głos...
Reinhard.
A jednak. Powoli odwrócił się i wyrzucił krótkie „Tak?”.
Następna chwila ciszy. Znienawidzona cisza. Po czym głos. Cichy, spokojny, tajemniczy.
Nawet nieźle.
Nie zastanawiając się również nad tym, psionik złapał poły płaszczu i ruszył przed siebie.
***
Khilamarth uniósł dłoń, powstrzymując resztę drużyny przed dalszym marszem. Przewiercił ich chwilę rozkazującym wzrokiem, po czym bezszelestnie zniknął w pobliskim tunelu.
Znowu krótki zwiad. Droga pod przewodnictwem ciemnowłosego nie była może i trudna, ale na pewno niezmiernie nużyła. Paręset metrów cichego marszu, w którym każde głośniejsze potknięcie kończyło się karzącym spojrzeniem elfa, krótki postój, w czasie którego badał on okolicę i kontynuacja drogi. Wszystkie swoje myśli trzeba było skupiać jedynie na tym, by nie zgubić tego uczestnika wyprawy, który stąpał powoli przed tobą.
Gdyby trzeba było iść w całkowitej ciemności, nie wytrzymałbym. Na całe szczęście, mimo zakazów nowego przewodnika, udało mu się załatwić pochodnię, niesioną przez Deckberga tuż przed psionikiem. Do cholery, jestem tu najważniejszą osobą, prawda? Denerwował go brak posłuchu, dlatego poczuł się wiele lepiej, kiedy na znak oporu wielkiego paladyna quendi wzruszył ramionami i porzucił dyskusję.
Spojrzał na Tixona. Najemnik jako jedyny nie przejmował się ani światłem, ani jego brakiem. To był dobry ruch - pogratulował sobie.
Od czasu nieudanej konspiracji stosunki drużyny do dworzanina oziębły. Na wzmożony szacunek nie było co liczyć. Jakiś respekt dawała mu jedynie pozycja przywódcy wyprawy. Choć właściwie to i tak wszyscy mają to gdzieś. Zacisnął pięści.
W takich momentach jak ten, kiedy elfa nie było w pobliżu, cisza dawała się we znaki. Oczywiście zaraz po przyzwyczajeniu się do zimnych spojrzeń, rzucanych w jego stronę. Wolał spuścić wzrok w dół, obserwując postrzępiony zielony płaszcz, opadający na wyniszczone buty. Wiadomym było, że żaden z członków drużyny nic mu nie zrobi, byli zbyt mocno trzymani w ryzach przez Khilamartha, ale bał się napotkać spojrzenia któregoś z nich. Cholerny świat...
Twarz quendiego wynurzyła się spośród ciemności tunelu, ale musiał stuknąć palcem w skałę, by zostać dostrzeżonym. Gdy głowy wszystkich poderwały się zaskoczone w jego stronę, skinął dłonią, nakazując podążać za sobą. Znaczenie jego gestów zostało rozszyfrowane przez te trzy dni, w których ich prowadził, prawie perfekcyjnie. Głównie przy pomocy Tixona, radzącego sobie z nimi całkiem dobrze.
Marsz zaczął się ponownie. Jako pierwszy ruszał przewodnik, za nim koślawo pomykał Gospell. Krasnolud zatracił szacunek do psionika tak bardzo, że spluwał na ziemię za każdym razem, kiedy ten chciał zacząć jakąś rozmowę. Elf nie ruszył palcem, a jednak coś mi zrobił. Nie mógł opędzić się od naiwnej myśli, że to zasłużona kara.
Następnie, równie bezszelestnie jak ciemnowłosy, szedł Eanre. Za nim Deckberg z pochodnią i Reinhard. Kolumnę zamykał błękitnooki, który zdawał się nie zwracać na okolicę żadnej uwagi, tylko od czasu do czasu pociągał cicho nosem.
Psionik w miarę ostrożnie stąpał po nierównym podłożu, z którego co parę cali wystawał mniejszy lub większy stalagmit, musiał jednak zachować tempo. I właśnie dzięki temu jego płaszcz był teraz strzępkami starego, zużytego materiału, kostki bolały go okrutnie, a odciski pomnożyły się wielokrotnie. śmiało mógł dodać tempo podróży do listy rzeczy, których szczerze znienawidził.
Zacisnął dłonie jeszcze mocniej, podnosząc poły szaty wyżej, aby móc łatwiej manewrować między przeszkodami. Do nozdrzy cały czas dostawał się drażniący zapach ziemi, Reinhard jakoś nie mógł się do niego przyzwyczaić. Tak, jak do słabej widoczności. I do ciszy. Do niewygód. Do spojrzeń innych. Do tempa podróży.
Zacisnął pięści tak mocno, że wpił się boleśnie paznokciami w skórę.
Znajdziemy to w końcu. A wtedy czeka cię tylko chwała i łaski księcia, pamiętaj o tym. Znajdziemy to kurestwo. Znajdziemy.
***
Następne zaimprowizowane ognisko w miarę dobrze rozjaśniało ciemność. Polana pochodni lizały malutkie płomyczki. Wokół stosiku drewna zebrali się, jak zwykle, wszyscy. Drużyna dysputowała o honorze. W sumie mówił tylko Tixon, a krasnolud, paladyn i Reinhard słuchali. Eanre siedział odwrócony do nich plecami i udawał, że nie jest zainteresowany. Albo nie był rzeczywiście. Bądź co bądź, efekt był ten sam. Khilamarth, wracając z jeszcze jednego zwiadu, przystanął w cieniu i nie pokazując się, zaczął się przysłuchiwać.
Tixon zazwyczaj gadał dużo i bez sensu, lecz zdarzało mu się powiedzieć coś mądrego. Tak było i tym razem.
Czyli słowa, danego nawet łajdakowi, nie można złamać? - upewnił się Deckberg, śmiesznie marszcząc nos.
Tak. - najemnik wydął usta. - Słowo to słowo. Nie ważne, komu dane, musi być dotrzymane. Nie będę tu powoływał się na króli, władyków czy samozwańczych tyranów, tylko na prawych rycerzy, których głównym ideałem jest honor.
Gospell zauważalnie się obruszył.
My też wiemy, co to honor, człowieku. - wtrącił dumnie, spoglądając się z ukosa na psionika. Ten wzruszył tylko ramionami.
Wiem, i za to was cenię. Potraficie dotrzymać słowa w każdej sytuacji. - kontynuował błękitnooki. - Honor odróżnia nas od zbójów, marnych najemników, gotowych służyć temu, kto tylko da więcej. Słowo prawdziwego wojownika stanowi... - przerwał, szukając słowa. - ..stanowi świętość.
Wielkolud i karzeł pokiwali głowami z minami znawców. Płonące łuczywa strzelały smutno raz po raz. Wszyscy skupili na nich wzrok.
To obejmuje także składanie przysięg? - spytał, milczący do tej pory, Reinhard.
Tixon założył ręce za głowę i odparł z niezachwianą pewnością.
Oczywiście.
Hmm... a jeśli przysięgnę na cuś? A potem nie dotrzymam? Mówiom, że tak można... - bąknął paladyn.
Wtedy jesteś łajdak, szubrawiec i osoba niegodna żadnego zaufania - odrzucił Tixon, zapaliwszy się...- A takie osoby nie są godne szacunku. Trzeba je mieć po prostu w du...
Od pobliskiej ściany dobiegł głos. Cichy, melodyjny, pełen powagi. Głos Khilamartha.
Kładźcie się. Jutro nie będę na was czekał.
Drużyna zaczęła się zbierać, uważając dyskusję za skończoną. Reinhard odszedł, pełen myśli. Deckberg spojrzał pytająco na krasnoluda.
W du...?
W dużym, głębokim poważaniu, durniu. - parsknął karzeł, kręcąc głową nad niedomyślnością paladyna.
Elf wyszedł z cienia, zastanawiając się, ile najemnik już się domyślił.
***
Krasnolud i paladyn pospali się straszliwie. Ich chrapanie było głośniejsze, niż wcześniejszy marsz i rozpakowanie materaców razem wzięte.
Są głupcami i mnie nienawidzą. Ale będą wierni, ich słaby punkt to honorowość. Dworzanin rozejrzał się sennym wzorkiem po słabo widocznych ścianach następnego przecięcia się korytarzy. Ile jeszcze mogła potrwać ich droga? Zgodnie z jego kalkulacjami, przebywali pod ziemią już trzy tygodnie z górką, z czego ostatnie parę dni prowadził ich Khilamarth. Zapasów starczy jeszcze może na dwa, trzy tygodnie. A jeśli do tej pory niczego nie znajdą? Czy ich godność wygra z głodem i wyczerpaniem? Ciekawe, co zrobi nasz przewodnik, kiedy zabraknie pożywienia? I wody? Reinhard uśmiechnął się do siebie. Powoli zaczął traktować elfa jako otwartego wroga, który zaledwie paroma ruchami zdobył zbyt wielką pozycję w drużynie. Dlatego cieszyłby się z każdego potknięcia, jakie tylko mogłoby mu zagrozić. Niestety, na razie nie wyglądało na to, by quendi miał popełnić błąd. Wręcz odwrotnie, był tak pewien siebie, jakby już osiągnął swój cel. Jakikolwiek by on nie był.
Psionik zmrużył zmęczone powieki i ułożył się wygodniej na cienkim materacu. Podróż była wyczerpująca, trwała dłużej, niż zwykle. Albo trudniej było znaleźć miejsce do odpoczynku, albo coś zagradzało im drogę. Zagadka...coś. Coś stało się z poprzednim przewodnikiem. Coś niesamowicie podnieciło księcia Indissiego, tak, że zorganizował tę wyprawę. Zagadka... zagadek jest coraz więcej. A rozwiązań braknie. Ziewnął przeciągle.
Zupełnie, jak w codziennym życiu.
***
Oddech psionika stał się wolny i miarowy. Spokojniejszy. Bystre oczy obserwowały powoli podnoszący się i opadający brudny, ciemnozielony płaszcz.
śpi, w końcu. Będzie trochę łatwiej.
Cień przy ścianie rozluźnił napięte mięśnie rąk, cały czas gotowe, by w razie czego poderwać z pochwy na plecach miecz. Uspokoił się. Jak na razie wszystko szło dobrze. Przeczesał ręką włosy.
Poderwał się, kiedy usłyszał szmer ze swojej prawej strony.
***
Wbita w ziemię pochodnia żarzyła się lekko. Pojedynczy, malutki płomyk poderwał się wzdłuż pasemka drewna. Delikatne światło dawało niejaką, zapewne nie komfortową widoczność w przecięciu się paru korytarzy. W wyżłobieniach w ścianach spało parę osób. Wychudzony, ale wciąż krągły krasnolud wydawał niedwuznaczne odgłosy na swoim materacu. Wielki, umięśniony paladyn z łysą czaszką i długimi, brązowymi wąsiskami chrapał ciężko na swoim posłaniu. Człowiek z trójkątną twarzą i ostrą bródką oddychał cicho i równomiernie przez sen.
Kawałek ciemności, pokrywającej większość przestrzeni wokół, oderwał się od ściany tunelu i niedostrzegalnie przepełzł do drugiej.
Quendi rozejrzał się. Eanre nigdzie nie było, co nie było specjalnie dziwne. Jasnowłosy elf miał w zwyczaju wymykanie się na spoczynek gdzieś poza tymczasowy obóz. Był zbyt ostrożny, by zasnąć obok innych.
Może i słusznie.
Bardziej niepokoił go Tixon. Najemnik ukrywał się w cieniu, starając się zapewne pozostać równie niewidoczny, jak w tej chwili był Khilamarth. Rzecz jasna, była to chęć świecy dorównania słońcu.
Czego wyczekujesz, człowiecze?
Prześlizgnął się znowu od ściany do ściany, pozostając niezauważonym.
Właściwie, to sobie tam stój. Pilnuj tego, czego masz pilnować. Nie przeszkodzisz mi.
Ostatnie przemknięcie. Był już tam, gdzie miał być.
***
Krasnolud poderwał się z dość głośnym szmerem na czworaka, obudzony przez potrząśnięcia Khilamartha. Elf z niesmakiem pokręcił głową, równie mocno irytując się zachowaniem brodatego, co dźwiękom, wydanym przez „ukrywającego się” Tixona.
Zwiad. - szepnął cicho, kiedy Gospell nieco oprzytomniał. Z obojętną miną przyglądał się marszczącym się brwiom krasnala.
Zawsze wybierałeś się na niego sam. - wychrypiał karzeł w parodii szeptu.
Znasz się na skałach, prawda?
Stary brodacz przybrał minę kogoś, kto spędził pod ziemią dwa wieki i już bez słowa wstał, otrzepał się, zatknął topór za pas i ruszył kaczkowatym krokiem za przewodnikiem.
***
Przebrnęli przez parę ciemnych i zimnych korytarzy. Elf szedł wolniej, niż zwykle, dzięki czemu krasnal mógł nadążać za nim bez wielkiego trudu. Ostatnie dwieście metrów drogi składało się z licznych zakrętów, a tunele stały się coraz węższe. Stalaktyty i stalagmity zapełniały większość przestrzeni, niełatwo było posuwać się dalej, ale ciemnowłosy widocznie nie miał zamiaru zawracać. Kiedy na drodze pojawił się ogromny stalaktyt, a przewodnik się zatrzymał, czoło krasnala przyozdabiało już wiele kropel potu.
Co na to powiesz? - quendi wskazał ręką na przeszkodę.
Karzeł przez chwilę przyglądał się kolcowi, zwisającemu z sufitu.
Wygląda na stabilny. - zmarszczył brwi i nos. - Tylko z tego powodu ciągnąłeś mnie tak daleko, elfie?
Nie chodzi o stalaktyt. ściana. Podejrzewam magiczne zabezpieczenie. Spójrz.
Krasnal wytężył wzrok. Widzenie w ciemności nie było mocną stroną krasnoludów, mimo czasu, jaki spędzali w podziemnych korytarzach. Po dłuższej chwili dostrzegł okrągły, precyzyjnie wyryty glif ochronny. Taki, jakiego używali co zdolniejsi czarodzieje do zabezpieczenia drogi. Skąd wziął się w takim miejscu nie było wielką zagadką. Podczas wojen Trzydziestoletnich liczne zakony magików ukrywały się pod ziemią, także w tych terenach. Gospella zastanawiało raczej, czy zapuściliby się tak głęboko? I czy oznaczaliby ściany glifami w byle jakim miejscu? I, co najważniejsze, co za głupiec ryłby magiczny run w całkowicie niemagicznych skałach wapiennych?
Przetarł dłonią znak, pozbywając się resztek ziemi, które do niego przywarły, przyjrzał się mu bliżej.
Nie mógł zauważyć Khilamartha, który trzymał w dłoni nagi miecz, szykując się do uderzenia.
***
Elfi miecz półtoraręczny zawisł w powietrzu w słynnej pozycji Czwartej. Bezszelestnie, niezauważalnie. Krasnal cały czas obserwował dziwny magiczny znak, mruczał coś pod nosem i drapał się pod brodzie. Mimo, iż nie trwało to nawet trzy sekundy, przez jaźń elfa przemknęły miriady myśli.
Wystarczyłoby uderzyć, teraz, w odsłonięty kark. Jedno silniejsze cięcie. Ale - nie. Nie miał zamiaru upaprać się krwią. Spojrzał w górę, na ogromny stalaktyt. Równie silne cięcie, spotęgowane magią miecza, zwaliłoby krasnalowi na głowę tonę głazów. Z przewodnikiem poszło łatwo, czemu teraz nie miałoby być podobnie? Szczególnie, że jedyna osoba, mogąca stwierdzić, że coś jest nie w porządku, będzie za chwilę tu leżała.
Zmrużył oczy. Mało oryginalne, ale skuteczne.
Ustawił się wygodniej, palce mocniej ścisnęły rękojeść, oplecioną skórzanym pasem.
Uderzaj! - rozkazał sobie w myśli. Gospell za chwilę się obróci, nie masz czasu. Zaraz skończy. Uderzaj!
Upewnił się, że stopy stoją w odpowiednim układzie. Spojrzał jeszcze raz na niczego się nie spodziewającego karła. Skupił wzrok na stalaktycie. Zacisnął szczęki.
Nastąpiła chwila ciszy. Następna chwila ciszy. Cisza. Zbyt często obecna tu, w tunelach.
O co ci chodzi, elfie? - mruknął pod nosem krasnolud. - To nie ma w sobie krztyny magii... nie potrafiłeś tego wyczuć?
Powoli odwrócił się w stronę quendiego.
Z tyłu, przy wejściu do tunelu, coś szurnęło.
Miecz Khilamartha ze świstem przeciął powietrze.
***
Kiedy tylko się odwrócił, krasnal wrzasnął basem i odskoczył do tyłu. Za chwilę złapał się za serce, warknął i splunął.
Kurwa mać, Tixon! Wystraszyłeś mnie! - wykrztusił, ciężko oddychając.
Parę metrów od karła stał właśnie najemnik, ze swoim zwyczajowym uśmieszkiem na ustach. Jedną dłoń trzymał na głowicy miecza, a drugą miał wyciągniętą w stronę Khilamartha, jakby chciał dotknąć jego ramienia. Dziwności jego pozycji dodawały wytrzeszczone oczy.
Elf z kolei opierał się o ścianę tunelu z przymkniętymi powiekami. Wyraz jego twarzy wyrażał irytację, jakby dopiero co coś mu się nie udało.
Miecz elfa spoczywał spokojnie w pochwie.
Gospell przyjrzał się im, zmarszczył brwi.
Chłopaki... - zaczął powoli. - ...co to się, kurwa, dzieje?
Już cię nie potrzebuję, krasnalu. Możesz odejść. - mruknął cicho przewodnik.
Krasnolud zmieszał się, nie mógł zapamiętać przecież drogi, pełnej licznych zakrętów.
Dwa przejścia prosto, potem w lewo. - warknął rozdrażniony elf. Jego twarz nawet nie drgnęła.
Karzeł, wyczytując z tonu quendiego, że ten nie ma zamiaru kontynuować dyskusji, oddalił się pospiesznie.
Po paru krótkich minutach ciszy Tixon przetarł dłońmi twarz i wyprostował się.
Dobra. - parsknął, z gniewnym grymasem na twarzy. - Mów zaraz, o co tu chodzi.
Powoli, jakby ociężale, Khilamarth uniósł wzrok ze swoich butów, poprzez skórzaną kamizelkę najemnika do samych błękitnych oczu. Pod tym wzrokiem wojownikowi ugięły się kolana. Ale nie zwrócił twarzy w inną stronę.
Ja mam tobie to, Nirvas, tłumaczyć!? - wysyczał przez zęby przewodnik. - Czy wiesz, w czym mi właśnie przeszkodziłeś??
W zabiciu jednego z członków drużyny. Drużyny, którą mam, cholera, chronić!
Elf parsknął.
Nie obchodzą mnie twoje, godne pogardy, układy.
A mnie stan używalności twojej twarzy. - prychnął Tixon, chwytając quendiego za fraki. - Nie pozwolę ci dotknąć choćby jednego.
Przewodnik uderzył najemnika nadgarstkami w klatkę piersiową, wyrywając się z jego uścisku.
Potrzebuję dwu. - poprawił sobie ubranie. - Do sprawy, która przerasta nas obu.
Wojownik walnął pięścią w ścianę.
Do czego przyda ci się ich śmierć? - westchnął, wiedząc, że i tak nie uzyska odpowiedzi. - Dobra... powiedz przynajmniej, na kogo masz chrapkę? Na krasnala i...?
Nagle dobiegł ich dziwny odgłos. Z drugiej strony wielkiego stalaktytu coś było. Usłyszeli drapanie, czy raczej szuranie po skale. Ale nie jedno czy dwa - cała gama hałasów naraz. Jakby coś chciało wwiercić się w głaz, przebić go czy wręcz skruszyć. Dźwięk narastał coraz bardziej, natężał się razem z czasem. I, tak szybko, jak go usłyszeli, umilkł.
Obaj wpatrzyli się w kamień, zwisający z sufitu.
Chyba jednak mamy jeszcze coś do załatwienia. - mruknął błękitnooki i głośno przełknął ślinę.
***
Tixon przechodził od stalagmitu do stalagmitu. Stąpał bardzo ostrożnie, mimo iż robił wielkie kroki. Ustawiał stopy w stary, wyuczony sposób - najpierw palce, potem pięta, cała stopa płasko przylega do powierzchni.
Właściwie, to mało kto mógłby zauważyć lub usłyszeć skradającego się najemnika. Jego sposoby dalece przewyższały umiejętności zwykłego człowieka, dlatego nawet elfy miałyby z tym ogromne trudności.
Może nie elfy wędrowne, one są... chociaż... - błękitnooki uśmiechnął się do siebie w myślach. Khilamarth ostatnio dał się zajść. To ty tracisz umiejętności, elfie, czy to ja się rozwijam?
Przeskoczył w stronę następnego stalagmitu. Dłonie wyczekująco manewrowały wokół rękojeści niezawodnego miecza. Miał nadzieję, że będzie mógł ich jeszcze sprawnie użyć. Ta wyprawa zaczęła go już nudzić.
Właściwie, Tixon był w kropce. Z tego, co widać, ciemnowłosy elf miał zamiar pozbyć się paru osób z grupy. Co sprzeczało się nieco z planami najemnika.
Pamiętał dokładnie umowę, zawartą parę tygodni przed wyruszeniem w podróż. Zleceniodawca „prosił” o opiekę nad drużyną, konkretnie rzecz biorąc nad dworskim psionikiem, Reinhardem. Do wyboru tego zadania zachęciła błękitnookiego zwykła ciekawość, konspiracyjny ton nieznajomego i - przede wszystkim - przyjemny brzdęk monet przy pasie.
Ale, bądź co bądź, zawarł umowę. I nie miał zamiaru jej łamać. Jak powiedział, słowo wojownika to świętość.
Jeszcze jeden przeskok. Na tyle cichy i niezauważalny, by dostrzec go nie mogły nie tylko istoty myślące, ale także zwierzęta. Bo w końcu właśnie na zwierzęta się zasadzał.
Powoli dotarł do wyjścia z tunelu w drugi. Do zakrętu. Wiedział, że za zakrętem czaić się może wiele stworów. Od dość dawna czuł już charakterystyczny zapach. Zdawało mu się, że nawet nie musi sprawdzać, wie, co może wydawać takie odgłosy. Trzeba było jednak się upewnić. Cóż, jak widać tą wiedzą przewyższał nawet chełpliwego elfa, który nie rozpoznał owych stworzeń.
Ostrożnie wyjrzał za róg. Przez mózg krążyła mu tylko jedna myśl: oby to nie było to, o czym myślał. Oby nie to... chociaż właściwie, nie mogli mieć aż takiego pecha i natrafić na...
***
Tanrydy. - skwitował Tixon, wychodząc z ciemnego tunelu.
Po raz pierwszy z jego ust spełzł uśmiech. Co do najmniejszego śladu.
Reszta drużyny zastygła z wystraszonymi minami. Eanre i Khilamarth zmrużyli oczy. W identyczny sposób. Błękitnooki pokręcił głową.
Znowu nastała cisza.
Jest zbyt często obecna tu, w tunelach. - pomyślał.
To źle? - odezwał się nieśmiało Deckberg.
źle? - spytał się najemnik z niedowierzaniem.- Wątpię, czy uda się stąd wyjść w połowie dzisiejszego składu.
Paladyn wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Ale na wyglądaniu się skończyło.
Nie możemy pójść inną drogą? - spytał się jasnowłosy elf. Jego usta zastąpiła cienka, prosta linia.
To nie wygląda tak łatwo. - znowu pokręcił głową człowiek. - Znam ten rodzaj stworzeń. Skupiają się wokół gniazda, chcą obronić je przed potencjalnym zagrożeniem. A że to tunele, które przecinając się w wielu miejscach, to żeśmy wpadli cholerną kabałę. To znaczy, jakbyśmy nie poszli, natrafimy na jakiegoś.
Tixon zaczął krążyć w kółko, Eanre oparł się o ścianę. Reinhard zaczął pocierać bródkę w zamyśleniu. Gospell i Deckberg wymieniali się co bardziej głupimi minami, według nich pewnie na przemian mądrymi, na przemian błyszczącymi charyzmą. Wędrowny elf założył ręce na piersi.
Na jednego? - mruknął krasnal. - Z jednym chyba sobie poradzimy, nie są aż tak straszne... - oblizał usta. - ...co?
Błękitnooki uderzył pięścią w ścianę.
Dalibyśmy radę. Ale jeśli zaatakuje jeden, zleci się ich więcej. A jeden na pewno zaatakuje, poczuje się zagrożony w obecności tylu przypuszczalnych wrogów.
Zaraz. - przerwał Khilamarth. - Możliwe byłoby, żeby nas nie zaatakowały?
Człowiek skrzywił się.
Teoretycznie... - zaczął powoli, aż wzrok elfa go nie popędził. - ... to tak. Nie będą czuły się zagrożone, jeśli będzie ich wiele, a my przejdziemy spokojnie, tuż przy sobie, nie naruszając ich.
Przewodnik pokiwał głową.
A jedyna możliwość, żeby poczuły się bezpiecznie, będzie, kiedy będą w grupie. Czyli dokładnie... - upewnił się.
W gnieździe. - Tixon odpowiedział kiwnięciem.
***
Dzięki paru zwiadom Khilamartha, odnalezienie leża tanrydów nie było zbyt wielkim problemem. Gorszym okazało się doprowadzenie drużyny do niego w takiej ciszy, aby nie sprowokować do działania bestii. Mimo niebywałych wysiłków wędrowca i najemnika, kiedy byli w korytarzu przed gniazdem, stwory bardziej się stłoczyły, przegrupowały. Musiały wyczuć ich obecność.
Dobra. - Tixon zatarł dłonie. - Za chwilę ruszamy. Jakieś pytania? Wątpliwości? - ton najemnika świadczył o tym, że takowych nie ma zamiaru usłyszeć. - Nie? świetnie.
Pamiętajcie. - zza zakrętu tunelu wyjrzał przewodnik, niemal przyprawiając podenerwowanych podróżników o zawał. - Skupcie się, panujcie nad sobą. Nie będę czekał na kogoś, kto w połowie drogi zatrzyma się z rozdziawioną gębą.
Miecz zalśnił delikatnie, kiedy z pochwy dotarł do dłoni Tixona.
A przede wszystkim pamiętajcie o tym, że te bestie są szybkie. Cholernie szybkie. Zanim pomyślisz, by uciec, zrobią ci z twarzy rumowisko. - dodał wojownik, odwracając się do wyjścia. Kiedy wszyscy za nim ruszyli, spojrzał jeszcze raz za siebie z obleśnym uśmiechem. - Coś jak ja.
***
Szli pięciokątem. Każdy był odwrócony w inną stronę. Powolnym kroczkami zmierzali w stronę wyjścia. Wszędzie wokół leżały większe i mniejsze owalne kształty - jaja tanrydów. Z niesmakiem unosili stopy z ziemi; kleista maź, widoczna wszędzie wokół przyklejała się do obuwia.
Wiele gorsze od mazi i jaj były same stwory. Skupiły się teraz w kącie sali, wydając dziwaczne dźwięki; ani popiskiwania, ani warkoty. Obserwowanie tanryda w naturalnym środowisku raczej nie należało i nie będzie należeć do ulubionych zajęć żadnego z członków drużyny. Krasnal na ich widok zachłysnął się cicho, paladyn, uczony do walki z podobnymi stworami, odwrócił twarz w inną stronę. Khilamarth zmrużył oczy, Eanre zmarszczył nos z wyrazem obrzydzenia na twarzy. Tylko Tixon nie zwrócił specjalnej uwagi na ich wygląd.
Sam Reinhard, zareagowawszy początkowo odruchem wymiotnym, teraz z ciekawością przyglądał się bestiom. Prawie był w stanie powiedzieć, że zachwycają go owe stwory. Idealne mięśnie, oplatające grube kości widać było pod cienką skórą. Potwory były calutkie czarne, właściwie - koloru głazów, znajdujących się tuż obok. Ogromne szczęki, zapewne przyzwyczajone do pracy, długi, giętki kręgosłup, trzy pary odnóży, każde mające s
4
O, nie. Dość. Ten tekst jest straszną bryłą liter. żadnych podziałów między opisami a dialogami. Męczy to moje oczy okropnie.
Jeżeli chcesz bym to doczytał to wyślij mi wersję poprawioną na PW to zamienię teksty. Teraz nie mam zamiaru trudzić się, by doczytać do końca, mimo, że jestem gdzieś w połowie (trochę dalej).
Jeżeli chcesz bym to doczytał to wyślij mi wersję poprawioną na PW to zamienię teksty. Teraz nie mam zamiaru trudzić się, by doczytać do końca, mimo, że jestem gdzieś w połowie (trochę dalej).
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Bład faktycznie wkradł się, ale w początkową fazę tekstu. Potem myślniczki są, gdzie trzeba, chyba, że chodzi Ci o jeszcze lepszy wizualnie efekt. Dobrze, to się da załatwic. Zrobię to. Od którego momentu mam zacząć (tego draństwa jest 43 strony O.o)?
6
Przeczytałem. Przynajmniej ten fragment, który wstawiłeś. Nie wiem, czy wiesz, ale post ma ograniczona ilość znaków, i tekst który włożyłeś został troszku obcięty.
Ogólnie to całkiem rzetelne jak na polskie standardy fantasy. Czyli mówiąc językiem prostym: Jest kiepsko.
Nie masz problemów z narracją, styl niezły.
Problemem są (jak dla mnie) dwie rzeczy:
Ichi - To, o czym wspomniał Weber. W polskim tekście dialogi zaznaczamy w sposób następujący:
- A widzisz, jak się powinno pisać dialogi? - Spytał Alfred Jonatan Kwak. - Trzeba postawić myślnik także i PRZED wypowiedzią.
- Rety! - zakrzyknął Adam. - Kto by pomyślał?
- No właśnie - odparł Alfred.
W ten sposób wyróżnisz dialog, i tekst przestaje być "bryłą". To zasada stylistyczna, ogólnie przyjęta w Polszy.
Inna rzecz, że w Htmlu nie można łatwo zrobić akapitu. Wiesz, tego wcięcia które robi się klawiszem "Tab". A każda wypowiedź powinna być poprzedzona także akapitem. Akapit, myślnik i dopiero. Akapit, myślnik i dopiero.
Skoro tu o akapity trudno, to proponuję zaznaczyć je po prostu przerwami, takimi...
...Jak ta. Znów rozbije to trochę tekst i będzie sie łatwiej czytało.
Dobra. Tyle o rytmice. Jazda dalej.
Ni - Fabuła. Twoje opowiadanie nie wyróżnia się z lawiny polskiej przaśnej fantasy, gdzie bohaterowie to albo tępe moczymordy, albo mroczne wszystkowiedzące i czegotoniemające elfy za złotówkę. A swojskie "kurwy" i "ja pierdolę" stanowią niejako znaki przestankowe.
Na jedyny plus zaliczyłbym Reinharda. Psionika to co prawda drobniutkie wykroczenie poza klasyczny schemat, ale dobre i to.
Generalnie - czytałem już setki jeśli nie tysiące [nie przesadzaj Nine! Skromność! Skromność!] takich tekstów. Niczym nie zaskakujesz. Pokazujesz świat, który znam na pamięć.
W porównaniu do domorosłych fanów Drizzta, którzy "piszom codzienie opowiadanieoswoim bochaterze" nie jesteś idiotą. Masz dobry język. Trzymasz się nieźle na narracyjnym rodeo.
Postaraj się teraz o oryginalność. Mieszaj konwencje. Zaprzeczaj stereotypom. Zapomnij o elfach. Niech woda będzie ogniem, a ogień wodą. Try not. Do, or do not. Ciemna Strona potężną jest... Khem!
Po prostu zaskakuj.
Fantasy jest tak wyświechtanym tematem, że każdy, kto chce ją pisać musi albo powalać inwencją, albo ją okiełznać i zmusić do posłuszeństwa. Nie może być odwrotnie! Nie może byc tak, że koleś pisze tekst fantasy tak a nie inaczej, bo "Sapkowski/Brooks/Tolkien/Norton/Le'Guin/Salvatore by tak napisał". Stwórz swój własny, niepowtarzalny styl.
Pozdrawiam
Nine
Ogólnie to całkiem rzetelne jak na polskie standardy fantasy. Czyli mówiąc językiem prostym: Jest kiepsko.
Nie masz problemów z narracją, styl niezły.
Problemem są (jak dla mnie) dwie rzeczy:
Ichi - To, o czym wspomniał Weber. W polskim tekście dialogi zaznaczamy w sposób następujący:
- A widzisz, jak się powinno pisać dialogi? - Spytał Alfred Jonatan Kwak. - Trzeba postawić myślnik także i PRZED wypowiedzią.
- Rety! - zakrzyknął Adam. - Kto by pomyślał?
- No właśnie - odparł Alfred.
W ten sposób wyróżnisz dialog, i tekst przestaje być "bryłą". To zasada stylistyczna, ogólnie przyjęta w Polszy.
Inna rzecz, że w Htmlu nie można łatwo zrobić akapitu. Wiesz, tego wcięcia które robi się klawiszem "Tab". A każda wypowiedź powinna być poprzedzona także akapitem. Akapit, myślnik i dopiero. Akapit, myślnik i dopiero.
Skoro tu o akapity trudno, to proponuję zaznaczyć je po prostu przerwami, takimi...
...Jak ta. Znów rozbije to trochę tekst i będzie sie łatwiej czytało.
Dobra. Tyle o rytmice. Jazda dalej.
Ni - Fabuła. Twoje opowiadanie nie wyróżnia się z lawiny polskiej przaśnej fantasy, gdzie bohaterowie to albo tępe moczymordy, albo mroczne wszystkowiedzące i czegotoniemające elfy za złotówkę. A swojskie "kurwy" i "ja pierdolę" stanowią niejako znaki przestankowe.
Na jedyny plus zaliczyłbym Reinharda. Psionika to co prawda drobniutkie wykroczenie poza klasyczny schemat, ale dobre i to.
Generalnie - czytałem już setki jeśli nie tysiące [nie przesadzaj Nine! Skromność! Skromność!] takich tekstów. Niczym nie zaskakujesz. Pokazujesz świat, który znam na pamięć.
W porównaniu do domorosłych fanów Drizzta, którzy "piszom codzienie opowiadanieoswoim bochaterze" nie jesteś idiotą. Masz dobry język. Trzymasz się nieźle na narracyjnym rodeo.
Postaraj się teraz o oryginalność. Mieszaj konwencje. Zaprzeczaj stereotypom. Zapomnij o elfach. Niech woda będzie ogniem, a ogień wodą. Try not. Do, or do not. Ciemna Strona potężną jest... Khem!
Po prostu zaskakuj.
Fantasy jest tak wyświechtanym tematem, że każdy, kto chce ją pisać musi albo powalać inwencją, albo ją okiełznać i zmusić do posłuszeństwa. Nie może być odwrotnie! Nie może byc tak, że koleś pisze tekst fantasy tak a nie inaczej, bo "Sapkowski/Brooks/Tolkien/Norton/Le'Guin/Salvatore by tak napisał". Stwórz swój własny, niepowtarzalny styl.
Pozdrawiam
Nine
7
Ninetongues pisze:Przeczytałem. Przynajmniej ten fragment, który wstawiłeś. Nie wiem, czy wiesz, ale post ma ograniczona ilość znaków, i tekst który włożyłeś został troszku obcięty.
O.o Dobra, może, kiedy to wstawiałem, sam byłem wstawiony. Nie zauważyłem tego! Przepraszam wszystkich bardzo... jeśli ktokolwiek będzie chciał doczytać więcej, pisać. Jeszcze raz - wybaczcie.
Ichi - To, o czym wspomniał Weber. W polskim tekście dialogi zaznaczamy w sposób następujący:
- A widzisz, jak się powinno pisać dialogi? - Spytał Alfred Jonatan Kwak. - Trzeba postawić myślnik także i PRZED wypowiedzią.
- Rety! - zakrzyknął Adam. - Kto by pomyślał?
- No właśnie - odparł Alfred.
W ten sposób wyróżnisz dialog, i tekst przestaje być "bryłą". To zasada stylistyczna, ogólnie przyjęta w Polszy.
Hehe, I love you too. Celna ironia. Powalę jednak jej założenia, ponieważ te kwestie nie wynikły z mojej niezwykłej nie-umiejętności opanowania zasad języka ojczystego, ale po prostu z wrednego Worda, który nie chodzi, i z błędów, które tworzą się przy sformatowaniu tekstu WordPadem. Mój błąd to jedynie to, że nie przejrzałem tego posta - chociaż, swoją drogą, był cholernie długi. Leniwym, wiem.
Ni - Fabuła. Twoje opowiadanie nie wyróżnia się z lawiny polskiej przaśnej fantasy, gdzie bohaterowie to albo tępe moczymordy, albo mroczne wszystkowiedzące i czegotoniemające elfy za złotówkę. A swojskie "kurwy" i "ja pierdolę" stanowią niejako znaki przestankowe.
Rozumiem i akceptuję. To był eksperyment - długaśne coś, coś poważniejszego. Zdaję sobie sprawę, że nie wyszedł do końca, ale konstrukcja fabuły na taką skalę nieco mnie przekroczyła. A będąc jeszcze bardziej szczerym - nie byłoby tak, gdyby to opowiadanie było pisanie ciągle, a nie z przerwami - w tym jedna ośmiomiesięczna. Znowu zaniedbanie. Ale mam, co chciałem - wiem, co umiem, a co muszę poprawić.
Postaraj się teraz o oryginalność. Mieszaj konwencje. Zaprzeczaj stereotypom. Zapomnij o elfach. Niech woda będzie ogniem, a ogień wodą. Try not. Do, or do not. Ciemna Strona potężną jest... Khem!
Po prostu zaskakuj.
Ciekawyś, tak out of topic. I nick diablojęczny, a całkiem interesujący, styl, rzetelny, a nie wywołujący smętnej abominacji. Dziękuję za komentarz do tekstu.
Stwórz swój własny, niepowtarzalny styl.
Pozdrawiam
Nine
I'll do it, master.
Pozdrawiam również
Leiner
8
Ok, udało się - doczytałem.
Ja nie jestem tak wielkim fanem fantasy jak Nine, więc potrafię wybaczyć wiele rzeczy. Podoba mi się wyskok z psionikiem, lecz momentami jest taki...nieporadny? Nie wiem, może to tylko moje odczucie. Myślałem, że wyczuje wracającego elfa, ale co tam.
Pomysł:3+
Styl:4+
Schematyczność:3+
Błędy: -
Ocena ogólna:4
Ja nie jestem tak wielkim fanem fantasy jak Nine, więc potrafię wybaczyć wiele rzeczy. Podoba mi się wyskok z psionikiem, lecz momentami jest taki...nieporadny? Nie wiem, może to tylko moje odczucie. Myślałem, że wyczuje wracającego elfa, ale co tam.
Pomysł:3+
Styl:4+
Schematyczność:3+
Błędy: -
Ocena ogólna:4
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
9
No i znów zgadzam sie z weberem, bo takze nie lubie fatasy i przebaczam wiele rzeczy, bez ktorych fan fantasy nie przezyje ;D Nie przeczytalem do konca bo na jedna noc styka mi fantasy [dzieki winky] ale fragment przeczytany mi styka, jestem na tak. Oceny takie jak weber.
3+
4+
3+
-
4
[ta sama kolejnośc]
Pozdrawiam
3+
4+
3+
-
4
[ta sama kolejnośc]
Pozdrawiam
Bliscy sąsiedzi rzadko bywają przyjaciółmi.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.
Tylko ci, którzy nauczyli się potęgi szczerego i bezinteresownego wkładu w życie innych, doświadczają największej radości życia - prawdziwego poczucia spełnienia.