tsjones pisze:
Wydaje mi się, że wiele z tego co piszę jest odbierane inaczej niż chcę

To nie jest dobry prognostyk...
na warsztatach literackich tłukli mi do głowy:
nigdy nie licz na inteligencję czytelnika
bez urazy
Będąc w UK nie mam najmniejszych szans na pracę nad dystrybucją w PL.
ech ze smutkiem dodam że będąc w PL też nie masz szans pracować nad dystrybucją w PL...
To wprawdzie nie jest aż taka Somalia jak sobie wyobrażasz ale wiele mechanizmów tu nie działa albo działa słabo.
trudno mi powiedzieć czy dużo lepiej działa to na zachodzie - ktoś tu przytaczał statystyki z USA że bodaj 90% książek nie przekracza nakładu 4 tysiące czy jakoś tak.
do nas docierają wyłącznie bestselery i opowieści o autorach którzy za debiutancką powieść zgarnęli miliony dolców czy innej waluty. (zakładam że część tych opowieści to reklamowy bałach).
ergo: zapewne na wyspach też jest strefa cienia - autorzy któych wydano w nikłym nakładzie i którzy nigdy się nie przebili.
Kilka postów temu polecałeś mi pochodzić po księgarniach w UK. Nie mam dobrych wiadomości. W moim miasteczku nie ma ani jednej księgarni (10000 mieszkańców). W pobliskim 100 tysięcznym mieście znalazłem dwie "księgarnie".
Anglia umiera...
Żaden z pracowników z jakimi rozmawiałem nie powiedział mi jaką mają marżę na książkach (trzeba było się tego spodziewać- też bym nie powiedział).
może trzeba było się podszyć pod księgarza z Polski?
hmm... nie wiem jak sprawdzić ceny w hurtowniach.
wtedy znając detaliczną i hurtową można liczyć różnicę.
Tutaj chyba wszystko idzie przez internet. Podejrzewam, że podobny trend jest w Polsce.
nie do końca - ja kupuję sporo przez net - ale to głównie pozycje antykwaryczne bo np. Jadwigi Warnkówny nie wznawiali chyba od 1914-tego...
Ale przy sąsiedniej ulicy są dwie księgarnie. Jedna typowa druga ma jeszcze w ofercie artykuły papiernicze. Mamy księgarnie sieciowe w centach i galeriach handlowych - bywa że po dwie na obiekt.
Zamiast inwestować w całą książkę może zainwestować w profesjonalną redakcję/edycję/korektę i dopiero wtedy starać się u prawdziwych wydawców?
Myślę że ma to sens.
Generalnie 90% tego co przychodzi kwalifikuje się od razu do kosza.
Przede wszystkim kryterium odsiewu jest kaleki język.
Oddając tekst zredagowany trafiasz do górnych 10% - co nie gwarantuje sukcesu ale zwiększa szanse.
Maszynopis zostanie na stole zamiast polecieć na podłogę.
Próbował ktoś czegoś takiego?
Mi wstępną redakcję robi żona. Podobnie jest w przypadku Rafała Kosika - ale obaj debiutowaliśmy już lata temu...
*
Nie wnikając ile zarabiasz na tydzień etc - moim zdaniem nie bardzo jest sens wydawać POD w Polsce. Może taki sens będzie kiedyś - dziś z tym kuso.
Jeśli to fantastyka - ewentualnie można rozważyć ofertę wydawnictwa Solaris. Drukują w POD, mają własna drukarnię i własną księgarnię internetową - ale nawet w tym przypadku jest jeszcze kłopot nazwiskiem.
Sorry - tu nikt Cię nie kojarzy. Dobra okładka, dobre recenzje (dobrą treść pomijam o to oczywiste) to dopiero pierwszy krok. Dopiero gdy zadowoleni czytelnicy zaczną sobie książkę polecać jest szansa że się rozkręci.
Bo możesz wpakować kolejne 20 tygodniówek w reklamę - ale dużo to chyba nie da...
*
To naprawdę cholernie ciężki kawałek chleba - i trochę jak w korporacji - zdobycie pozycji wymaga czasu i systematycznej orki.