16

Latest post of the previous page:

SkySlayer pisze: Hm. POMYŚLMY. Uwaga, werble. Czy aby nie przypadkiem poinformowanie jak największej liczby osób, że książka istnieje, tak samo jej autor, a samą książkę można kupić i, o zgrozo, przeczytać?
wymyślasz logo które będzie na okładce.

wypożyczasz reflektor taki jak na lotnisku (koszt parę tyś zł i paręset złociszy za prund - bo to parę tys wat - licznik w chacie będzie kręcił się jak wiatrak)

wzorem batmana rzucasz logo z okładki na nocne niebo nad miastem... ;)

17
Andrzej Pilipiuk pisze:Zamawianie recek, płacenie za nie, pisanie samodzielne pod pseudonimami etc - to już nieetyczne.
No o tym tutaj nie było mowy; rozumiem (mam nadzieję), że wszyscy nie tolerujemy takich praktyk...
Andrzej Pilipiuk pisze:Pomysły robienia warsztatów powinien odpuścić sobie każdy kto nie ma konkretnego dorobku i kilkuletniego doświadczenia.
No do tych warsztatów akurat zachęcił człowiek, który napisał, niech no policzę... 4 książki i ukazał się w kilku antologiach ;)
Generalnie taką partyzantką dużo się nie ugra - zainteresujemy może ze 3% tych którzy dostaną reklamę do łapek. Ale to może pomóc przy przeskoczeniu progu miedzy pierwszą książką a drugą.
I chyba o to głównie chodzi w promocji lokalnej :)

19
SkySlayer pisze: No o tym tutaj nie było mowy; rozumiem (mam nadzieję), że wszyscy nie tolerujemy takich praktyk...
poziom etyczny niektórych uczestników tego forum...
a przepraszam obiecywałem moderatorom nie rzucać już mięchem.
No do tych warsztatów akurat zachęcił człowiek, który napisał, niech no policzę... 4 książki i ukazał się w kilku antologiach ;)
dużo to nie jest - ale już coś...

*

Sorry - rozmawia się bardzo miło ale niestety obowiązki. Zajrzę za jakieś dwa tygodnie.

20
Andrzej, śmiechy śmiechy, Piotr Bałtroczyk przedstawia, ale temat moim zdaniem tak czy siak taki płytki i nieciekawy nie jest ;) I to wynika po prostu z moich obserwacji (i odczuć nie człowieka, który pisze, tylko zwykłego czytelnika). Wielu autorów nawet nie ma własnych stron w necie (że już nie wspomnę o rzeczach tak banalnych, jak bannery, przykład w moim podpisie). Moim zdaniem warto pewne podstawowe umiejętności posiadać (obcięcie czegoś w programie graficznym, przygotowanie prezentacji do wyświetlenia na rzutniku, można nawet fragment książki/opowiadania nagrać - o ile się ma dobry głos - dziś mikrofon z średniej półki cenowej świetnie sobie radzi w warunkach domowych, wiem, bo takowy posiadam), a jeśli jest jakiś obszar promocji, który autor może dodatkowo swoimi pomysłami i aktywnością wypełnić - należy to robić, zwłaszcza w naszych realiach.
Andrzej Pilipiuk pisze:poziom etyczny niektórych uczestników tego forum...
a przepraszam obiecywałem moderatorom nie rzucać już mięchem.
Chyba nawet domyślam się, do czego pijesz ;)

21
SkySlayer pisze:
maciejslu pisze:Pytanie powinno brzmieć - jaki efekt zamierzasz osiągnąć?
Hm. POMYŚLMY. Uwaga, werble. Czy aby nie przypadkiem poinformowanie jak największej liczby osób, że książka istnieje, tak samo jej autor, a samą książkę można kupić i, o zgrozo, przeczytać?

Bo tak mi się skromnie wydaje, że aby doszło do sytuacji, gdy potencjalny czytelnik w ogóle zastanawia się kupić/nie kupić, musi w ogóle wiedzieć, że ma taką możliwość, że taka książka jest.
Dobra, widzę, że dyskusja staje się poważna, więc postaram się odpowiedzieć też poważnie (więc o "szukaniu męża" nie wspomnę ;-) ).

Najpierw jedna uwaga wyższego rzędu; w przypadku promocji książki ważna jest synergia poszczególnych działań, a nie masowa skala tychże. Więc (nie tylko z powodów finansowych) reklama w telewizji ogólnopolskiej (czyli spoty reklamowe konkretniej) nie mają sensu, bo nakład finansowy jest ogromny, a efekt też wprawdzie spory, ale sprzedaż na skutek kampanii może nie pokryć kosztów jej przeprowadzenia.

Według mnie jeśli książka jest dostępna w księgarniach internetowych (obojętnie - jako "papier" lub jako "ebook"), wtedy najskuteczniejszą formą promocji (czyli taką, która ma najlepszy wskaźnik relacji cena/efekt) jest promocja w necie. Chodzi mniej więcej o to, aby osoba trafiająca na informację o "produkcie" (nie zżymajcie się na mnie za te marketingowe wtręty) mogły od razu dokonać trzech pierwszych kroków w procesie zakupu, czyli pozyskać informację o tym, że produkt jest, uświadomić sobie potrzebę jego posiadania oraz dokonać wstępnej selekcji możliwości zaspokojenia tej potrzeby, czyli rozpatrzyć alternatywy zakupu.

Jest nieco inny problem - jak zwrócić uwagę potencjalnego odbiorcy przekazu reklamowego na sam przekaz? I tu przydają się "ruchy robaczkowe", do wykonania nie tylko w necie; recenzje (choć niespecjalnie przekładają się na wzrost sprzedaży, ale budują u klienta świadomość istnienia marki i pozycjonują ją w odpowiedni sposób), może wywiady w lokalnych mediach (nie tylko prasa drukowana, także rozgłośnie radiowe), można kilka egzemplarzy przeznaczyć na nagrody w konkursach wszelkiego typu, można wreszcie zorganizować (wydawca lub Autor himself) "spotkanie autorskie" na jednym z serwisów dla czytelników.

Ważne jest jedno - suma poszczególnych, nawet drobnych działań, daje efekt bez porównania większy, niż spektakularna (czytaj; droga) jednorazowa akcja. Książka ma swoją specyfikę jako produkt, więc choć odium nowości pomaga ją sprzedać, to rzadko się ona - jako towar - "przeterminowuje". Więc nie ma sensu rwać włosów z głowy, że w pierwszym dniu premiery nie sprzedaliśmy połowy nakładu (zwłaszcza dotyczy to debiutantów). Trzeba pracować (wspólnie z wydawcą, ale również samodzielnie, choć najlepiej w porozumieniu z nim) przez dłuższy czas, aby osiągnąć efekt optymalny.

Nie chcę nikogo zanudzać, więc zakańczam swoje "marketingowe wywody", ale w jednym zgadzam się z Navajero. Autor (o ile nie jest self-publisherem) powinien skupić się na pisaniu. Wtedy szybciej na rynku ma szansę ukazać się jego druga książka, co także pomoże sprzedaży pierwszej ;-)
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

22
maciejslu pisze:Według mnie jeśli książka jest dostępna w księgarniach internetowych (obojętnie - jako "papier" lub jako "ebook"), wtedy najskuteczniejszą formą promocji (czyli taką, która ma najlepszy wskaźnik relacji cena/efekt) jest promocja w necie.
Dlatego właśnie pytam o potencjał Internetu ;)
maciejslu pisze:Chodzi mniej więcej o to, aby osoba trafiająca na informację o "produkcie" (nie zżymajcie się na mnie za te marketingowe wtręty)
Nikt nie ma prawa Cię zżymać za ten termin, bo w promocyjnym obrocie, podczas obróbki całej tej machiny książka właśnie jest produktem jako takim.
maciejslu pisze:Ważne jest jedno - suma poszczególnych, nawet drobnych działań, daje efekt bez porównania większy, niż spektakularna (czytaj; droga) jednorazowa akcja. Książka ma swoją specyfikę jako produkt, więc choć odium nowości pomaga ją sprzedać, to rzadko się ona - jako towar - "przeterminowuje". Więc nie ma sensu rwać włosów z głowy, że w pierwszym dniu premiery nie sprzedaliśmy połowy nakładu (zwłaszcza dotyczy to debiutantów).
Oczywiście się z Tobą zgadzam. Ja tu właściwie nie pytam głównie o jakieś drogie, rozbuchane akcje (tak, wspomniałem o filmikach reklamowych i słuchowiskach, ale takie rzeczy można w miarę możliwości zrobić samemu lub poprosić kogoś dobrej woli), ale właśnie te małe ('składowe'?) czynności, które można wykonać. No a połowa nakładu sprzedana w dniu premiery... kurcze, to chyba ewenement w branży.
maciejslu pisze:Nie chcę nikogo zanudzać, więc zakańczam swoje "marketingowe wywody", ale w jednym zgadzam się z Navajero. Autor (o ile nie jest self-publisherem) powinien skupić się na pisaniu. Wtedy szybciej na rynku ma szansę ukazać się jego druga książka, co także pomoże sprzedaży pierwszej.
Nie wiem, jak inni, którzy tutaj zaglądają, ale mnie na pewno nie zanudzasz - właśnie o taką dyskusję mi chodzi, chociażby bezuczuciowe, teoretyczne wywody kogoś, kto się na tym faktycznie zna (przepraszam za tamtą ironiczną końcówkę, trochę się rozeźliłem, bo ja tu na serio, a temat się od razu zaczął rozłazić w szwach...).

Z Navajero zgadzam się w jakichś osiemdziesięciu procentach. Poza tym, wspieranie kampanii reklamowej (chociażby w sensie: w porozumieniu i współpracy z wydawcą) nie jest chyba aż tak absorbujące, by człowiek nie zajął się tym, co najważniejsze, czyli pisaniem drugiej, trzeciej i czwartej książki. Tak samo jakieś prostsze działania na własną rękę).

Tak jak pisałem wcześniej, ciekaw jestem również Waszych opinii na temat poradnika, który zalinkowałem ;)

23
Problem, jaki dostrzegam w takiej kampanii robionej ręcami autora - to jej skuteczność. W przeliczeniu na liczby bezwzględne, że nieco skomplikuję sytuację. Czyli zauważę, że istnieje kwestia skali.

Bo tak: jeśli mamy do sprzedania 200 egz, to hałas w internecie, który da nam dodatkowych 50 czytelników, którzy kupią, oznacza 25% nakładu. Super.

Jeśli mamy do sprzedania 2000 egz, to porównywalnie, musimy przekonać 500 osób. A to już jest cholernie ciężkie zadanie.

Rzecz w tym, że jeśli mówimy o normalnych książkach papierowych, to nawet sprzedany nakład 2000 to nie jest żadne cudo. Sensowny nakład to z 5000? Czyli trzeba by przekonać kampanią 1250 osób, tak?

Znam takie przypadki, ale na palcach jednej ręki je zliczę bez trudu.

Do czego zmierzam? Ano, że takie kampanie internetowe mogą być jedynie wsparciem, nie załatwią sprawy. Potencjał internetu, Sky, nie jest zbyt wielki w Polsce - nie w sensie hałasu, tylko w sensie skuteczności, brutalnie przeliczonej na podwyższoną sprzedaż.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

24
SkySlayer pisze:w promocyjnym obrocie, podczas obróbki całej tej machiny książka właśnie jest produktem jako takim.
Ooo, tu chyba jest drzazga tkwiaca w problemie, a wywoływana (słusznie) pojęciem prestiżu twórcy.
Produktem jest (dla twórcy i odbiorcy) nie książka, ale jej zawartość - wartości i sensy, które w niej tkwią. Znaczy... powinny tkwić i powinny być rzeczywistym produktem.

[ Dodano: Nie 08 Kwi, 2012 ]
Nie dopisałam wniosku, choć nazywam tak... hipotezy
Kampania medialna powinna więc być kampanią wizerunkową, tożsamościową?
Jeżeli tak, to wizerunek twórcy i utworu kształtowany przez krytykę profesjonalną na potrzeby - sorry - potomnych i kultury, czy nabywców i biznesu?
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

25
Romek Pawlak pisze:Rzecz w tym, że jeśli mówimy o normalnych książkach papierowych, to nawet sprzedany nakład 2000 to nie jest żadne cudo. Sensowny nakład to z 5000? Czyli trzeba by przekonać kampanią 1250 osób, tak?
Zaraz, momencik, próbuję nadążyć :P Masz tutaj na myśli to, że jeśli reklama zwiększy ilość sprzedanych egzemplarzy o te 25 % nakładu, to można już mówić o wielkim sukcesie (czyli: reklama jako taka ma tak bardzo ograniczony wpływ na sprzedaż?). Czy też chodzi o to, że jeśli ogólnie pojęta sprzedaż książki (abstrahując od tematu reklamy) osiągnie poziom 25 % nakładu to już jest sukces?
Romek Pawlak pisze:Potencjał internetu, Sky, nie jest zbyt wielki w Polsce - nie w sensie hałasu, tylko w sensie skuteczności, brutalnie przeliczonej na podwyższoną sprzedaż.
Więc inaczej. Przykład (nie wyssany z palca, biorę go z życia nie rzucając nazwiskami) mamy autora, którego powieść/zbiór opowiadań wydało jedno z większych wydawnictw w Polsce. Niezła okładka, sama treść też niczego sobie, nawet w sieci pojawia się sporo dobrych recenzji (z dobrym słowem Jacka Dukaja na czele), na koncie jeden wywiad dla radia i z dwa internetowe... a mimo to sprzedaż idzie dość słabo. Co to może warunkować? Jakieś idiotyczne niedopatrzenie, brak reklamy na poziomie stricte podstawowym? Mi przychodzi na myśl głównie - tak sądzę - znikoma ilość spotkań autorskich...

Bo wychodzę z założenia, że może być mocny wydawca i dobra książka, a mimo to coś nie gra. I w czym tu wtedy szukać powodu - totalne zrządzenie losu, brak szczęścia?

[ Dodano: Nie 08 Kwi, 2012 ]
Em, Natasza, zajrzyj do tego, co za linkowałem. Tam autor, który opowiada między innymi o tym, jak pracował przy własnej reklamie, stwierdza, że była podzielona na dwa 'sektory': reklama książki oraz reklama osoby autora (pojawia się w niektórych filmikach, pełno jego zdjęć, jego głos w słuchowiskach i tak dalej). Nie wiem, skąd ten pomysł, bo ja się nie znam na teorii reklamy, ale biorąc pod uwagę jego wykształcenie - wnioskuję, że on się zna i jest to gdzieś w świecie praktyka zgoła powszechna. Na pewno jednak wielu autorów nie ma na coś takiego ochoty albo po prostu warunków (nie każdy jest fotogeniczny, nie każdy ma ładny głos i nie każdy chce się wykrzywiać do kamery z siekierą w łapach - on zabierał siekierę nawet na spotkania autorskie... - bądź błyskotliwie żartować. Niektórzy nawet stronią od konwentów i zwykłych spotkań autorskich, można i tak).

26
SkySlayer pisze:była podzielona na dwa 'sektory': reklama książki oraz reklama osoby autora
Matko, załamujące to. Skoro tak, to ja nigdy niczego nie sprzedam, bo nie chcę, za nic w świecie nie chcę sprzedawać swojej osoby. Mogłabym sprzedać tekst, ale siebie nie. Jeżeli tak trzeba, to ja jednak podziękuję za całą tę literacką karierę... Pomyliłam, cholera, epoki.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

27
Thana pisze:Matko, załamujące to. Skoro tak, to ja nigdy niczego nie sprzedam, bo nie chcę, za nic w świecie nie chcę sprzedawać swojej osoby. Mogłabym sprzedać tekst, ale siebie nie. Jeżeli tak trzeba, to ja jednak podziękuję za całą tę literacką karierę... Pomyliłam, cholera, epoki.
Thana, ale to jest tylko możliwa opcja, mamy wielu dobrych pisarzy dookoła, którzy skupiają się na reklamowaniu i promowaniu swoich książek, sami zaś prawie nigdzie nie widnieją, osoby swojej nie rozpowszechniają i nie męczą jej publicznie :)

I jak już napisałem: to jest kwestia predyspozycji. Po prostu środki dobiera się wedle nich. Jeśli ktoś czuje się na siłach (na tyle się lubi i na tyle jest pewien swoich możliwości), żeby promować nie tylko swój wytwór, ale i samego siebie (tak, żeby nie tylko twórczość, ale i postać autora tworzyła pewną markę), to niech to robi. Jeśli nie, to niech po prostu zajmuje się wyłącznie pisaniem ;)

28
SkySlayer pisze:Jeśli ktoś czuje się na siłach (na tyle się lubi i na tyle jest pewien swoich możliwości), żeby promować nie tylko swój wytwór, ale i samego siebie (tak, żeby nie tylko twórczość, ale i postać autora tworzyła pewną markę), to niech to robi.
Ależ ja się bardzo lubię i właśnie dlatego nie mam ochoty tworzyć z siebie marki. Jestem żywa, jestem człowiekiem, kobietą w dodatku! Ja nie chcę, żeby każdy mógł mnie kupić. Ja jestem dla tych, których ja zaakceptuję, co innego rozmaite wytwory moje - one są dla tych, którzy ich chcą. To jest gigantyczna różnica IMO, którą w epoce portali społecznościowych przestaliśmy zauważać - różnica między osobą, a dziełem tej osoby.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

29
Thana pisze:Ależ ja się bardzo lubię i właśnie dlatego nie mam ochoty tworzyć z siebie marki. Jestem żywa, jestem człowiekiem, kobietą w dodatku! Ja nie chcę, żeby każdy mógł mnie kupić. Ja jestem dla tych, których ja zaakceptuję, co innego rozmaite wytwory moje - one są dla tych, którzy ich chcą. To jest gigantyczna różnica IMO, którą w epoce portali społecznościowych przestaliśmy zauważać - różnica między osobą, a dziełem tej osoby.
Wydaje mi się, że interpretując to, obrałaś trochę zły kierunek... Co innego rozmienianie życia prywatnego na drobne w necie, a co innego wychodzenie do ludzi, pokazywanie swoich umiejętności i udowadnianie własną osobą, że można mieć coś ciekawego do powiedzenia/opowiedzenia/napisania ;)

Z tym lubieniem nie sugerowałem, że się nie lubisz, miałem na myśli przykład człowieka, który czuje się zupełnie nie stworzony do wystąpień publicznych. Zresztą cały czas odsyłam do tych linków, wystarczy przeczytać i wyciągnąć jakieś wnioski, raptem pięć krótkich odcinków poradnika ;)

[ Dodano: Nie 08 Kwi, 2012 ]
Co innego "sprzedać się", jak napisałaś, a co innego gdzieś się pojawić, coś zrobić, zaprezentować się tak, by ludzie patrząc na nazwisko na okładce myśleli "a, to ten gość, który...", kojarzyli konkretną twarz i osobowość. Twarz i osobowość oczywiście można sztucznie wykreować na potrzeby reklamy, ale o czymś takim nie mówimy, bo kłamstwo ma krótkie nogi, a kto jak kto, ale pisarz powinien być chyba naturalny i wiarygodny ;)

30
Sky, naprawdę nie widzisz nic zdrożnego w robieniu z siebie produktu? Marki? Robieniu kampanii reklamowych sobie? Wiesz, po mojemu, to pisze się po to, żeby coś powiedzieć, żeby zwrócić uwagę odbiorcy na to coś, nie na siebie. Jeżeli piszesz po to, żeby dzięki książkom zwrócić uwagę na siebie, to... tego... są łatwiejsze sposoby, żeby zostać celebrytą, jeśli ktoś pragnie. I jeśli pragnie, to od tego celebrytowania powinien zaczynać, bo potem książka to pikuś - co by nie nabazgrał, sprzeda się jak świeże bułeczki...

Żeby podsumować temat: jestem bardzo za promowaniem książek. I jestem bardzo przeciw promowaniu osób. Osoba to nie produkt, a my już przestaliśmy to zauważać. I to wcale nie jest fajne.

Edit: znaczy, nie chodzi mi o to, że Ty - Sky, piszesz, żeby zwrócić uwagę na siebie. To tylko druga osoba retoryczna, żeby nie było nieporozumień.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

31
Zaczynacie się przerzucać słowami :)

Sky, wracając do tematu głównego, miałem na myśli, że promocja w necie nie jest tak skuteczna, jak się wydaje. Że raczej pomoże zebrać 100 szabel niż 1000. Czyli podważam nieco Twój pogląd, że należy na niej się skupić. Chyba że chcesz sprzedać 100-200 egz, wtedy to wystarczy.

Nawiasem, mówi się, że 70% ludzi robi zakupy wchodząc do księgarni czy widząc książkę w supermarkecie. Całkiem poza siecią. Polska to jednak nie Ameryka... i to też jest argument, że internet działa w ograniczonej skali.

Thana, na książce masz nazwisko autora. Nie rozdzielisz całkiem tekstu od jego osoby. W pewnej części tak, ale nie całkiem.
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Wróć do „Jak wydać książkę w Polsce?”