16

Latest post of the previous page:

Natasza pisze:Dla własnych - nie mam wyrozumiałości. (...) Więc mój tekst nie lubi mnie, a ja jego. Wolę wtedy kosić trawnik niż się z nim bawić
Tak, to coś takiego. Chociaż ja nie mam poczucia, że mój tekst mnie nie lubi. Tekst po prostu cierpliwie czeka, niedorobiony, rozbabrany. To ja go nie lubię (bo żeby się pastwić, to jednak trzeba troszkę lubić). ;)
Smoke pisze:prokrastynacja połączona z lękiem przed osiągnięciem sukcesu
A to jest chyba nawet dość bliskie prawdy. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

17
Tekst ( przynajmniej ten świeżo napisany :D ) powinien podobać się autorowi niczym tłuściutki bobasek zwariowanej starej pannie :) Jeśli się nie podoba, coś jest nie tak. Może jest obiektywnie kiepski i rzeczywiście nie ma sensu się nim zajmować, a może jakiś "życzliwy" wykastrował swego czasu autora z poczucia własnej wartości. I autor obecnie boi się wiązać z tekstem jakiekolwiek pozytywne uczucia w obawie, że usłyszy ex cathedra, iż jest jeno nędznym grafomanem... Doskonalenie polega na poprawianiu. Tego się w żaden sposób nie da przeskoczyć. Autor któremu nie podobają się własne teksty to autor niepełny, bez motywacji do samodoskonalenia. Ktoś taki ma duży problem, nawet jeśli posiada talent i niezły warsztat. Bo w literaturze jak w życiu: nie ma niczego na stałe, status quo można zachować tylko przez krótki czas, albo idziemy naprzód, albo się cofamy.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

18
Ale z drugiej strony... niektóre teksty po prostu trzeba wyrzucić, bo są do chrzanu i już. I nie ma się co patyczkować, bo szkoda prądu. A inne warto poprawiać. Które są które? W cudzych tekstach to widać, we własnych... jakoś trudniej. Bo to, co w głowie, zawsze jest doskonałe, a w pliku - już inne i nie dorasta temu, co w głowie, do pięt. Przy cudzych tego problemu nie ma, bo się pracuje tylko na tym, co jest i cudza głowa pozostaje terra incognita. Na szczęście.
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

19
Czy nie boicie się, że po poprawkach innej osoby tekst, który wróci, nie będzie już waszym tekstem? Że poprawiacz skroi go wg własnych upodobań, na nowo ulepi ze swojej gliny? Nie wiem: wygłaska, wyczyści, wykastruje?
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

20
Pilif pisze:Że poprawiacz skroi go wg własnych upodobań, na nowo ulepi ze swojej gliny? Nie wiem: wygłaska, wyczyści, wykastruje?
Dobry poprawiacz ingeruje w przecinki i gramatykę, a wszelkie kwestie fabularne czy logiczne wywala na bok w komentarzu. Zauważa babola, pyta o jego cel, proponuje zmiany i przedstawia możliwe ich konsekwencje, ale decyzję pozostawia autorowi ;)
http://lubimyczytac.pl/autor/141613/nat ... czepkowska

21
Ehhhh, mi się moje teksty podobają, zanim się jeszcze urodzą. Kiedy czuję w sobie, jak pęcznieją i wyobrażam sobie, jak będą wyglądać.
W trakcie ich pisania przeżywam straszne katusze i wątpliwości. Zaczynam się bać, że to co trzymam w głowie, niekoniecznie będzie się zgadzać z tym, co przeleję na papier. Wiem, że historia jest dobra, bo sama chciałabym taką przeczytać, ale boję się tego, co może z tego wyjść.
Ale tak czy siak kocham każdy swój tekst jak tłuściutkiego bobaska, choć do starej panny mi daleko :-) Chociaż nie są doskonałe, to często czytam je sobie tak dla sentymentu, porównania albo przyjemności :-)

Dlatego ciężko mi jest sobie wyobrazić jak można nie "lubić" własnych tekstów Thano... Utwór to trochę jak spreparowane/zakonserwowane chwile Twojego życia, które spędziłaś pisząc. zamiast czyścik kibel, albo poświęcić czas jakiemuś przystojnemu Włochowi ślęczałaś nad tym tekstem. Więc coś w nim musi być ;-) nawet jak nie wyszło jak miało wyjść, to zawsze zostaje powód, dla którego chciałaś dany tekst powołać do życia

Re: Poprawianie własnego tekstu

22
Thana pisze:Co zrobić, żeby podejść do własnego tekstu z taką samą czułością jak do cudzych, zamiast kazać mu spadać na bambus? Proszę o porady. :)
Nie da się. Poprawianie własnych tekstów (przynajmniej w takim zakresie, o jakim piszesz) jest praktycznie niemożliwe. To znaczy - ilość włożonej pracy i czas poświęcony nijak nie przekładają się na efekt.

Moim zdaniem - te rzeczy powinien robić ktoś "obcy".
Pozdrawiam
Maciej Ślużyński
Wydawnictwo Sumptibus
Oficyna wydawnicza RW2010

23
1) Zamiast bujać w obłokach i tracić czas na forach piszemy opowiadanko lub powieść. Jak napiszemy być może to wydrukują. Jak nie napiszemy na pewno nie wydrukują. Jak wydrukują to pewnie coś tam zapłacą. Ale jak nie napiszemy to na pewno nie zapłacą. Jak napiszemy to może będziemy kiedyś sławni. A jak nie napiszemy to będziemy sławni co najwyżej wśród 50-ciu użytkowników forum. Piszemy dla czytelników. Najlepiej pisać coś co samemu chciałoby się przeczytać.
użalamy się dalej czy idziemy pisać? :)

24
Pilif pisze:Czy nie boicie się, że po poprawkach innej osoby tekst, który wróci, nie będzie już waszym tekstem? Że poprawiacz skroi go wg własnych upodobań, na nowo ulepi ze swojej gliny?
A widzisz! Wszystko ma zady i walety. ;) Ja się tego zupełnie nie boję. Jak już puszczam tekst "do ludzi" to w pełni akceptuję to, że go redaktor zmieni po swojemu, a czytelnicy zinterpretują po swojemu.
Lady Kier pisze:ślęczałaś nad tym tekstem. Więc coś w nim musi być ;-) nawet jak nie wyszło jak miało wyjść, to zawsze zostaje powód, dla którego chciałaś dany tekst powołać do życia
O! Takiego myślenia mi brak! Muszę sobie wdrożyć ten tryb jako równoległy. Dziękuję, Lady Kier, to jest świetna rada. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

25
Navajero pisze:Tekst ( przynajmniej ten świeżo napisany :D ) powinien podobać się autorowi niczym tłuściutki bobasek zwariowanej starej pannie :)
Wiem dlaczego mężczyźni częściej zostają uznanymi pisarzami: oni kochają swój tekst na obraz i podobieństwo, jak sobie wyobrażają, że ... etc. o bobasku i wariacjach starej panny ;)

Ale to porównanie podsunęło mi psychologię moich relacji z tekstem. Ja go kocham, bo jest mój, ale jak każda matka (zdrowa) zaglądam w niego nieustannie, poprawiam mu czapeczki, włoski i buciki. Robię dla niego wszystko, oddam mu każdą myśl. Ale to jest normalne, że dziecka miewasz przez to dość, drażni cię i męczy, a do tego pojawia się poczucie winy, bo przecież go kochasz. Kochanie własnego dziecka (tekstu) jest złożone.
Niektórzy biją dzieci, niektórzy robią nowe...
Navajero - nie chodzi o brak akceptacji dla tego, co się robi, ani o brak pracy nad niedoskonałym.
Być może tu jest problem Thanowego kaca "porzucania". Dziecko okazało się niepełnowartościowe i nie będzie prezydentem albo mistrzem olimpijskim. Opowiadanie nie wyszło... ale to dziecko moje!

w sprawie podniesionej przez Pilifa - nie mam nic przeciwko trenerom swojego dziecka i tego, że je nauczą czegoś, czego ja nie umiem
Ostatnio zmieniony śr 27 lut 2013, 19:33 przez Natasza, łącznie zmieniany 1 raz.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Re: Poprawianie własnego tekstu

26
maciejslu pisze:Nie da się. Poprawianie własnych tekstów (przynajmniej w takim zakresie, o jakim piszesz) jest praktycznie niemożliwe. To znaczy - ilość włożonej pracy i czas poświęcony nijak nie przekładają się na efekt.

Moim zdaniem - te rzeczy powinien robić ktoś "obcy".
Przekładają się. Nie chodzi tu o to, aby autor był własnym redaktorem ( to rzeczywiście jest niemożliwe), ale udoskonalał tekst. Znaczy znajdował we własnym tekście błędy, poprawiał je, robił z rzeczy dobrych bardzo dobre itp. Później przychodzi czas "obcego", redaktora który jest w stanie dostrzec to, czego my nie widzimy. Jednak współpracując z redaktorem, za każdym razem uczymy się czegoś i doskonalimy warsztat. Dzięki temu nasz następny tekst będzie już lepszy. Ja najpierw sam poprawiam tekst, później we współpracy z redaktorem i znowu sam, konsultując zmiany z "obcym". Dopiero wówczas puszczam go dalej. Bywa, że wracam do tekstu już wydrukowanego i znajduję w nim takie usterki jakich nie dostrzegłem wcześniej ani ja, ani redaktor. To przeważnie drobiazgi, ale każdy z nich jest kolejną lekcją. Czy to ma sens? Jeśli ktoś chce podnosić jakość swojego pisania, nie ma innej drogi. Pisarz uczy się głównie na własnych błędach, czesto dostrzegając je dopiero wtedy, gdy tekst jest w druku. Nie można poświęcić zbyt wiele uwagi analizie własnych tekstów.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

27
Ja bym rozróżniła drobne usterki, usterki grubsze i przypadek, gdzie cały tekst średnio się do czegokolwiek nadaje (czy to ze względu na język, czy pomysł, czy sposób poprowadzenia fabuły). Bo to jednak są trzy zupełnie różne przypadki.

Czasem napisanie inaczej dwóch akapitów może zmienić tekst "taki sobie" w tekst rewelacyjny. A czasem opowiadanie jako całość jest nie do poprawienia, bo zostało źle pomyślane i tyle.

Do czego zmierzam: myślę, że nie jest dobrze, kiedy autor zaczyna patrzeć na drobne usterki jak na coś, co jest niepoprawialne i dyskwalifikuje tekst.
Między kotem a komputerem - http://halas-agn.blogspot.com/

28
Ignite pisze:myślę, że nie jest dobrze, kiedy autor zaczyna patrzeć na drobne usterki jak na coś, co jest niepoprawialne i dyskwalifikuje tekst.
Ignite, a jak byś oceniła (tzn. jako usterkę czy jako powód do dyskwalifikacji) sytuację, gdy odkrywamy, że:

a. tekst, który w fazie pisania wydawał się ciekawy, jest w istocie banalny i płytki;
b. przeciwnie - jest przekombinowany i odbiorca i tak nie wyłapie połowy tych cudnych, koronkowych rozwiązań, których tam nakładliśmy.

Moje wątpliwości są najczęściej tego rodzaju - od bandy do bandy. Poprawiałabyś czy raczej wywaliła?
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

29
Thana pisze:
Ignite, a jak byś oceniła (tzn. jako usterkę czy jako powód do dyskwalifikacji) sytuację, gdy odkrywamy, że:
Ja nie Ignite, ale i tak odpowiem :P
Thana pisze: a. tekst, który w fazie pisania wydawał się ciekawy, jest w istocie banalny i płytki;
Zależy kto to ocenia. Autor nie zawsze jest wobec siebie sprawiedliwy, czasem wykazuje się nadmiernym krytycyzmem. Tak więc potrzebna jest tu opinia zewnętrzna, kogoś, kto naprawdę zna się na rzeczy. Nawet ta zresztą nie jest w stu procentach obiektywna ( dobre teksty zdarzało się odrzucać nawet wyjątkowo uczciwym i doświadczonym redaktorom). Ostatecznie weryfikuje tekst czytelnik, nikt inny! A w celu takiej weryfikacji tekst musi ukazać się w druku, mimo pewnych i w sumie naturalnych obaw autora: tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości :)
Thana pisze:
b. przeciwnie - jest przekombinowany i odbiorca i tak nie wyłapie połowy tych cudnych, koronkowych rozwiązań, których tam nakładliśmy.
Najgorsze co może się zdążyć to pisanie tekstu pod hipotetycznego czytelnika. Pisze się tekst pod siebie. Oczywiście nie wszyscy zrozumieją przekaz w stu procentach, bywa, że czytelnikowi zabraknie wiedzy czy inteligencji, ale to nie jest problem autora! Autor ma pisać komunikatywnie, tak, aby czytelnik mógł zrozumieć. Czy zrozumie - problem czytelnika. Wyobraź sobie co pisałby taki np. Dukaj gdyby zastanawiał się kto go zrozumie? ;) A facet jest w i tak komfortowej sytuacji, bo wielu ludzi czyta go bez najmniejszego zrozumienia, ale chwali publicznie uważając, że tak wypada. Naprawdę wydaje Ci się, że 100% chwalących go czytaczy ( nie mówiąc już o tych którym się jego pisanie nie spodobało) zrozumiało aluzje językowe z nawiązaniami do greckiego czy wtręty odnoszące się do filozofii czy historii?
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

30
Dziękuję, Navajero. Postaram się zapamiętać ten Twój wpis. Zwłaszcza to o Dukaju! :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

31
Navajero pisze:tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości
To jest piękne :) Navajero, pozwolisz, że wkleję do podpisu w profilu
Nie jest naj­ważniej­sze, byś był lep­szy od in­nych. Naj­ważniej­sze jest, byś był lep­szy od sa­mego siebie z dnia wczorajszego. - Mahatma Gandhi

"tylko grafomani nie mają żadnych wątpliwości odnośnie swojej tfurczości" - Navajero
ODPOWIEDZ

Wróć do „Jak pisać?”

cron