31

Latest post of the previous page:

Joaśka, a Ty nie przeczysz aby sama sobie? Bo z jednej strony: pisanie to zabawa, ma sprawiać przyjemność, a z drugiej:
JadowitaJoaśka pisze:jestem ścisłowcem/przyrodnikiem. Aby cokolwiek naśladować muszę to zbadać i przeliczyć, inaczej moge zaczać tylko używać podobnego słownictwa i sformułowań, nadal robiąc masakryczne bęłdy. Chyba nie o to chodzi, prawda?
A może byś tak najpierw spróbowała to zrobić a dopiero potem oceniać, czy o to chodziło? Jak to możliwe, że przewidujesz w ciemno, że na pewno popełnisz "masakryczne błędy"? Dlaczego z góry uznajesz, że "użycie słownictwa i sformułowań" to będzie coś złego? To jest fajna (i ucząca czegoś!) przygoda literacka. Ale Ty nie chcesz się bawić. Wciąż mówisz "nie, bo...", przewidując rozliczne nieszczęścia, które z tego wynikną, a ja wiem, że te lęki są kompletnie irracjonalne.

Ty nie mówisz jak człowiek, który się pisaniem bawi. Ty mówisz jak człowiek, któremu cholernie zależy. Jak ktoś, kto bardzo chce być w tym dobry i straszliwie się boi, że mu się nie uda. Nie masz problemu z "masakrycznymi błędami". Masz problem z lękiem. Spokojnie. Od robienia nawet kompletnie dzikich ćwiczeń literackich żadna krzywda się człowiekowi nie dzieje. Wiem, co mówię: wymyśliłam i przeprowadziłam dwie edycje "Dzikości Umysłu". Wszyscy uczestnicy są cali i zdrowi. :)
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium

Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka

32
Dziać nie dzieje, ale w domu, nim pójde spać jestem tylko 4h, podczas których musze jeszcze zjeść i umyć się mało czasu na zabawy, w które trzeba jeszcze włożyć dużo czasu (na chociazby ponowne przeczytanie czegoś wybranego autora, żeby poczuć klimat stylu, a to już ok tygodnia z głowy). Wole konkrety.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

33
Klimaty internetowych walk...

Przeczytałam, ten fragment tylko, więc nie wypowiadam się odnośnie poprzednich.
Błędów jest sporo, ale w żadnym razie nie zgadzam się ze Smoke'iem, który z tego tekstu robi w swoich komentarzach gniota i literackie dno. Podobnie jak gebilis ja czuję w tym tekście ekspresję i widzę potencjał. Tyle tylko, że styl jest zbyt barokowy - przydałoby się obciąć część przymiotników, zostawić w zdaniu maksymalnie jeden-dwa. Nie trzeba tego robić przy pisaniu, ale później, gdy się tekst poprawia.
Jak skrócić zdania? Czytać na głos, gdzie przecinek to jeden oddech, a kropka - dwa. W momencie, gdy dochodzi do hiperwentylacji (zwykle zdania na trzy linijki i dłuższe) trzeba zdanie rozbić. Ot, po problemie.
Przy czym właśnie to przesadne rozbuchanie powinnaś ogarnąć, bo plastyczność opisu już masz.

Rady Thany słusznymi są. Warto je spróbować ogarnąć i zastosować. Też jestem ścisłowcem, ale piszę od ładnych paru lat, zawsze "na czuja", bo ze mnie bardziej gaduła niż pisarz. A jakoś rozumiem te zalecenia, dociera do mnie, pochwalam, stosuję. Nie skład procentowy zdań, ale chwyty poszczególnych autorów, mają tu znaczenie. A styl Dickensa jest równie adekwatny do fantastyki, jak i do tej "jego" tematyki, podobnie jak każdy inny. Bo styl i tematyka nie zawsze idą w parze.

I nie zacietrzewiajcie się tak, Smoke, Joaśka, bo to śmieszne trochę, gdy każde zaczyna o sobie, a przestaje o pisaniu.
jestem zabawna i mam pieski

34
A styl Dickensa jest równie adekwatny do fantastyki, jak i do tej "jego" tematyki, podobnie jak każdy inny. Bo styl i tematyka nie zawsze idą w parze.
Co więcej, eksperymentowanie z różnymi stylami w ramach jednej tematyki może prowadzić do nowych i świeżych pomysł. Fantasy w języku i klimacie Dickensa, Balzaka lub Emila Zoli byłoby czymś naprawdę ciekawym. Już sobie wyobrażam jak scena inspirowana językiem i scenami z takiego "Germinal" (np. scena śmierci i losów pewnej części ciała piekarza;) ) dodałaby głębi i ciężaru fikcyjnemu światu. Nie będę krytykował, nie chcę skreślać nikogo. Chciałem tylko zaznaczyć, że nie można zakopać się w jednej konwencji i nie bawić się z nią.

35
gdyby była jedna tylko droga do osiągnięcia sukcesu, to już dawno byłaby odkryta a przez to ostatecznie okazałaby się nieskuteczna.
niech każdy więc idzie swoją drogą, a o wiele lepiej przemawiać za nas będą efekty.
a drobna wymiana zdań nie zaszkodzi;
Pisanie na poważnie i dla przyjemności się wykluczają, tak?
nie wykluczają się, to dwie różne rzeczy, które można robić równolegle; małe fiaty produkowano na rynek krajowy i na eksport- w tej samej hali, lecz na dwóch liniach: maluchy na rynek krajowy schodziły z taśmy w połowie niedokręcone i sklecone byle trzymały się w miarę w jednym kawałku (kto miał szczęście kupić nowe auto w prl i znał się na motoryzacji, wiedział, że pierwszą rzeczą jaką należy zrobić jest wizyta u zaufanego mechanika, by ten poprawił co fabryka spieprzyła). maluchy export po siedem razy wracały z kontroli jakości.
myślę, że bardziej łopatologicznie wytłumaczyć tej różnicy się nie da
świetne podejście, zatem piszesz tylko po to żeby coś wydać? Ale po co? Tu nie UK, Francja, USA, żeby zarobić miliony na książce,
1. gdzie pisałem o milionach? dorabiasz sobie mitologię jakąś? czytaj co piszę- nie konfabuluj.
2. aha, skoro ja nie zarobię milionów, to inni też, przestańmy więc pisać, zostańmy narodem bez nowej literatury (pominę fakt, że aby być pisarzem, trzeba być rozgarniętym- więc wszyscy wiemy, że milionów nie będzie, wiedział to też Prus, Pilipiuk, Pilch, Kuczok, Sienkiewicz, Gombrowicz- trochę by ich brakowało, gdyby posłuchali twojej rady.
Rajcuje cie masochizm psychiczny, to zostań szeregowym pracownikiem działu produkcji wielkiej korporacji.
byłem.
Ale zarzucanie mi, początkującej ,ogólnymi frazesami, bez wskazania konkretnych błędów etc wywołuje tylko chęć walnięcia cie w gębę.
moim zdaniem cały tekst jest do niczego i nie da się go poprawić. jeśli jakiś tekst jest perspektywiczny, to wskazuję błędy i rzeczy do poprawy, tu sugeruję trwałe usunięcie pliku
(shift + del + enter)
A tu mi jakiś gostek zarzuca, ze nie jestem Dostojewskim.
niczego nie zarzucam. nie twórz mi tu baśni
i niemal codziennie siadam na dupsku i piszę, chociaż jestem wykończona, a mózg mam jak wyżęta gąbka, co chyba świadczy o moim zaangażowaniu.
jak jesteś takim ścisłowcem, to chyba wiesz, że liczą się ostateczne efekty, a nie jakieś glorie victis - pisanie wymaga pracy mózgu na najwyższych obrotach, twój tekst ewidentnie świadczy o prawdziwości twoich słów odnośnie twojego zmęczenia- ale to jest jakby poza zainteresowaniem weryfikujących/czytelników/redaktorów- prawda?

//Bron: Smoke, kto jak kto, ale Ty jesteś tutaj wystarczająco długo by wiedzieć, że to nie temat do takich dyskusji. Ciągnijcie rozmowę dalej na PW albo poproście, to oddziele temat do "Rozmowy o tekstach". Kolejny taki post zostanie nagrodzony czerwoną wstęgą.
Ostatnio zmieniony wt 24 gru 2013, 09:14 przez Smoke, łącznie zmieniany 1 raz.

36
Smoke nie pomyliły ci się działy? Tutaj omawiamy tekst - a raczej go komentujemy, a na pewno nie omawiamy autora!

[ Dodano: Wto 24 Gru, 2013 ]
W Chacie było podobnie, lecz do tego wszystkiego dochodziło jeszcze gonienie niepokornych składników, które postanowiły wykorzystać chwilę nieuwagi i dać w długą, jak chociażby biegający czosnek czy walka z innymi, stanowczo odmawiającymi ugotowania.
W Chacie było podobnie, lecz do tego wszystkiego dochodziło jeszcze gonienie niepokornych składników, które postanowiły wykorzystać chwilę nieuwagi i dać w długą(tu kropka)jak chociażby biegający czosnek czy walka z innymi(kto to jest ten inny?)[, stanowczo odmawiającymi ugotowania.
Wrzucanie do kotła wrzącej wody rzeczy jeszcze poruszających się, wydających różnorakie dźwięki albo próbujących strzelić w pichcącego żrącymi wydzielinami uważał za makabryczne i przerażające. (W tym zdaniu piszesz, że warzywa sa żywe)Zapewnienia przybranej matki, że w większości owe „żywe” składniki to warzywa i gotowane nie odczuwają bólu, a jeśli nawet to równy cierpieniu zwykłej marchwi, nie przekonywały go. (tu zaprzeczasz - więc brak logiki między tymi zdaniami)Nie wtedy.(o co chodzi z tym wtrąceniem?) Z czasem przywykł do realiów magicznego świata i pojął, iż tutejszy odpowiednik czarnej rzepy może poodgryzać palce, nie będąc ani odrobinę podobnym do zwierzęcia pod względem swojej istoty, a coś wyglądającego jak nakrapiany czarnymi plamami kamień i niezdolnego do poruszania stworzeniem mentalnie stojącym na równi z psem.(To zdanie zbyt zagmatwane by zrozumieć sens wypowiedzi)
Tak na przykładzie fragmentu próbuję ci wyjasnić co jest nie tak. Za dużo słów - chociaż nadaje totekstowi ekspresje, ale męczy i gubi logikę wypowiedzi. Ale na pewno jak się postarasz te błędy wyeliminujesz :)
Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz

Ponura historia pewnego rodzeństwa część 4 (fantasy, baśń)

37
Na sam przód dziękuję za uwagi i wytknięcie błędów. Staram się ograniczyć nadmiar słów i "barokowość", które - notabene - "czkawką" po naczytaniu się Lovecrafta, którego ostatnio pożarłam sporą ilość. (I tyle na temat czytania mistrzów celem poprawy. Mnie to przynosi tylko "podłapywanie tików", które niezbyt zdrowe, kiedy chce się napisać coś w innym tonie - potrzebny detoks). Mam nadzieję, że będzie lepiej, tekstu trochę mniej, bo praca mi daje się we znaki i co za tym idzie zmęczenie tłamsi jakąkolwiek wenę.

"wwwwRzecz jasna wrzask lasu oraz przejmująca cisza jaka po nim zapadła, zrobiły na dzieciach niemałe wrażenie. Wyraźnie przestraszone przywarły do siebie, tocząc wokół niespokojnym wzrokiem, ale ich chciwość okazała się silniejsza od lęku.
- Chodźmy po złoto, szybko… - wyszeptała Małgosia, szarpiąc brata za kubrak. – Zanim to, co narobiło takiego hałasu, przyjdzie po nas.
- Racja – przytaknął chłopiec, spoglądając zimnym wzrokiem na domek. – Srebrnobrody mówił, że trzymała je w tej skrzyni koło paleniska… Zabierzemy też te jej wisiorki, są pewno drogie. Ech, tatko ucieszy się jak zobaczy, cośmy nagrabili.
wwww Zjeżyłam się i prychnęłam. Więc o to tym smarkaczom chodziło, o złoto, które Lila używała do wyrobu eliksirów uzdrawiających. Przebrzydłe, małe wszy. Pragnęłam zemsty za śmierć mistrzyni, chciałam patrzeć jak dzieciaki wiją się w bólach po stokroć gorszych niż cierpienie palonej żywcem wiedźmy, ale przez tę falę nienawiści, przebił się niepokój. Srebrnobrody powiedział im o złocie? Znałam tego człowieka, starego zbieracza jagód i ziół, wesołego wytwórcę smakowitych nalewek. Był dobrą, poczciwą osobą, znał Lilę od lat i nigdy nie zdradził nikomu żadnego z jej sekretów. To, że powiedział komuś o drogocennym kruszcu, mogło znaczyć tylko jedno – został do tego zmuszony pod groźbą śmierci swojej lub kogoś bliskiego. Co też mogło spotkać wesołego staruszka? Czyżby dzieci miały na rękach również jego krew?
wwww Chcąc poznać odpowiedź na te pytania oraz dowiedzieć się, skąd właściwie pochodzi mordercze rodzeństwo, ruszyłam za nimi zaraz po tym, kiedy wyszli z chaty uginając się pod ciężarem zrabowanych mieszków. Mimo połamanych, raniących płuca żeber i obolałego ciała, nie zwalniałam kroku, przedzierając się przez leśną gęstwinę ich śladem. Smarkacze mieli dłuższe nogi i byli zdrowi, lecz ja znałam te ostępy dużo lepiej od nich oraz niczego nie niosłam, dlatego nie było to aż tak trudne zadanie. Łapa za łapą, krok za krokiem, podążałam za nimi niczym cień. Niebo pociemniało i zabarwiło się ognistymi kolorami zachodu słońca, gdy dotarłam do wydeptanej dróżki, która okazała się prowadzić do starej chaty na skraju jednej z okolicznych wiosek. Zaniedbane domostwo ledwo stało trzeszcząc złowróżbnie, a zewsząd unosił się słodkawy smród będący mieszaniną zapachów dawno niemytego ciała, gorzały, stęchlizny i krwi. Ludzkiej krwi. Ktokolwiek mieszkał w chacie był prawdziwym rzeźnikiem.
wwww Jestem waszą matką, znacie mnie, wiecie, że nie jestem przesądna, ale naprawdę to złowróżbne miejsce wręcz emanowało złem, jakąś odrzucającą, dławiącą aurą, jednak mimo tego, rodzeństwo bez lęku weszło do środka. Patrzyłam jak roześmiane, wesoło rozprawiające o swej zbrodni znika za zbitymi z nieheblowanych dech drzwiami, a po chwili wahania sama ruszyłam w kierunku domostwa, aby podejrzeć dzieciaki przez uchylone okno. Wiedziałam, że sporo ryzykuję, bo skoro gospodarz domu zabijał ludzi, to obcięcie rannemu kotu łba byłoby dla niego niczym spluniecie, ale nienawiść okazała się silniejsza od strachu.
wwww Wnętrze oświetlało jedynie palenisko oraz kopcąca lampka psiego sadła, lecz kocie oczy pozwoliły mi wszystko widzieć niemal tak dokładnie jak za dnia. Na spróchniałej ławie siedział wychudzony brodacz o rudych, zmierzwionych włosach i dzikich, brązowych oczach. To nie po nim dzieciaki odziedziczyły urodę, o ile były owocami jego lędźwi. Mówiły mu „tatko”, ale to, że go uważały za ojca, nie znaczyło, ze istotnie nim był.
- No nareszcie! Trzy księżyce z okładem was nie było, jużem myślał, że wybrałyście to babsko.
- Nie tatulu, nie zostawilibym rodziny. A gdzie macocha? – zapytał Jaś.
- Szmata uciekła z wędrownym grajkiem, oby ich leśne bestie rozdarły.
- Żadna strata, to i tak wywłoka była – skwitowała Małgosia.
wwww Żadne z dzieci nie zauważyło zimnego błysku w oczach mężczyzny, kiedy wspominał o żonie, żadne nie posiadało zwierzęcego węchu, aby wyczuć zapach świeżej krwi napływający z drewutni na placu… Ale gdyby nawet, wątpię, żeby przejęły się faktem, że ojciec zarąbał kobietę, może nawet zdawały sobie z tego sprawę, chociaż słowo „mord” nie padło. Były takie same jak on – zimne, chciwe, o przegniłej moralności.
wwww Dzieci opowiadały mężczyźnie o dniach spędzonych w domu Lili, nazywając ją głupią i naiwną, kpiąc z jej dobrego serca, co doprowadzało mnie do szału… Naprawdę z trudem trzymałam nerwy na wodzy. W końcu wraz z ojcem ustaliły wersję wydarzeń, która mogła wytłumaczyć ich powrót oraz nagłe wzbogacenie się przed mieszkańcami osady. Opowieść o tym jak zabłądziły w lesie, trafiły do domu złej wiedźmy-kanibalki, która chciała je utuczyć i pożreć, ale szczęśliwie przechytrzyły ją i spaliły w piecu. Historia naciągana, śmieszna, ale łatwa do łyknięcia przez zabobonnych wieśniaków, szczególnie, że dzieciaki były wyjątkowo dobrymi aktorami.
wwww Zeskoczyłam z okna, żebra zabolały mnie upiornie. Chciałam wrócić do domu Lili, by tam odpocząć i na spokojnie opracować plan zemsty, lecz nagle z przesiąkniętej zapachem krwi drewutni usłyszałam cichy jęk, niedosłyszalny dla jakiejkolwiek ludzkiej istoty. Zaintrygowana ruszyłam w tamtym kierunku, przechodząc obok ogromnego psiska, które mogłoby rzucić wyzwanie nawet niedźwiedziowi. Pewnie bestia zapewniała prywatność mężczyźnie i jego rodzince rozszarpując każdego w pobliżu, ale mnie nie tknęła – zwierzęta wyczuwają magię i instynktownie wolą nie zadzierać z czarodziejskimi istotami oraz wiedźmami. Spojrzał tylko na mnie z lękiem, poczym zwinął się w kłębek, udając, że nikogo nie zauważył. Na szczęście, bo jedno kłapniecie jego szczęk i byłoby po mnie, a wy moje dzieci, nie ujrzałybyście tego świata.
wwww W drewutni czekał mnie nieprzyjemny widok. Ludzkie, kobiece ciało porąbane w kawałki jak szczapy kominkowego drewna i upchnięte w beczkę, która przewróciła się na nierównym klepisku, ukazując swoją makabryczną zawartość. Jednak to nie zwłoki mnie zainteresowały, a okrutnie pobity, związany i zakneblowany mężczyzna w barwnych szatach, sądząc po leżącej obok niego lutni, grajek, którego wspominał zakapior z chaty. W dodatku nie taki zwykły grajek. Po długim, przypominającym nieco krowi ogonie, zapewne niewidocznym dla przeciętnego człeka, poznałam, że ten to osobnik ma domieszkę krwi biesów. Uśmiechnęłam się do siebie, widząc owo „znalezisko”. Grajek miał na pieńku z ojcem rodzeństwa, w sumie to dziwiłam się czemu jeszcze żyje, a w dodatku wywodził się z naszych stron, przynajmniej w części. Przeczuwałam, że mogę znaleźć w nim wyjątkowo cennego sojusznika.
wwww Podeszłam do niego, chwyciłam w pyszczek kawał szmaty zatykającej mu usta i pociągnęłam. Wyjęcie knebla przyjął z ogromna ulgą, zakaszlał parę razy, wziął głęboki oddech, poczym spojrzał na mnie nieco zdziwiony.
- Ciekawy z ciebie kotek… Może mi jeszcze znajdziesz nóż do przecięcia więzów? – wychrypiał.
- Tak, a nawet cię stąd wyprowadzę, ale tylko, jeżeli obiecasz mi parę rzeczy – powiedziałam na to.
wwww Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo równie zaskoczonego jak on. Gębę rozdziawił tak, że mogłaby się w niej zagnieździć norka, a oczy wybałuszył niczym trawiona wzdęciem żaba. Gdyby nie śmierć Lili i porąbany trup dwa kroki ode mnie, zapewne parsknęłabym na ten widok śmiechem, ale wtedy daleko było mi do rozbawienia.
- Kot, który gada? Jakże to możliwe?
- Nie kot, który gada, tylko człek w kocim ciele. Ocalając mi życie wiedźma narodzona, którą zamordowali potomkowie twego oprawcy, zmieniła mnie w zwierzę… Przynajmniej tymczasowo. Jeżeli przysięgniesz na życie i swych przodków zza Przejścia, że pomożesz mi pomścić jej przelaną krew, to ocalę cię, a nawet zapewnię schronienie.
- A chcesz zgładzić i drwala? – spytał.
- Drwala? – nie zrozumiałam.
- Mój oprawca… Zbój podający się za drwala, sprzedaje opał i drewno mieszkańcom, a w lesie napada i morduje podróżnych. Wraz z żoną, tą w beczce, zamordował mego brata, okradł nas… Ja uniknąłem noża, bo jako jedyny w całej okolicy znam parę narzeczy w mowie i piśmie oraz znam nieco czarów.
- Tak, jego głowy także pragnę.
- Zatem będę ci wierniejszy niźli pies, przynajmniej póki drwal i jego potomstwo nie wyzioną ducha. Przyrzekam na swe życie i przodków zza granicy.
wwww Tyle mi wystarczyło. Rozejrzałam się po drewutni za czymś, co mogłabym podać mężczyźnie do przecięcia więzów. W oczy rzuciło mi się ułamane, zardzewiałe ostrze żelaznego noża, zapewne niezbyt ostrym, ale w pobliżu nie było nic lepszego. Szczęśliwie, mimo skrępowanych dłoni, grajek poradził sobie nawet przy jego pomocy i po chwili był już wolny. No prawie wolny. Na przeszkodzie nadal stały zamknięte drzwi drewutni – ja przecisnęłam się pod nimi – oraz czyhający na zewnątrz ogromny pies. Mnie nie tknął, ale nie wiedziałam czy niewielka domieszka magicznej krwi uchroni mężczyznę przed jego zębami. Brawurowa ucieczka przed czworonogiem raczej nie wchodziła w grę, gdyż pobity ledwo co stał, nie mówiąc o bieganiu, ale i na to znalazł się sposób.
- Jestem śpiewaczem zaklęć, ma pani – oświadczył, kiedy rozmyślaliśmy nad sposobem wydostania go z całej tej kabały. – Wojciech Złotośpiewny mnie zwą, do usług.
wwww Wiedziałam, że śpiewacze zaklęć potrafią bez trudu obłaskawić każdego zwierza, a nawet człowieka, jeżeli są wyjątkowo utalentowani, więc przynajmniej ten problem miałam z głowy. Jednak drzwi drewutni, złośliwie zamknięte od zewnątrz na kłódkę były prawdziwym utrapieniem. Co prawda drwal nieroztropnie zostawił w środku siekierę, więc Wojciech mógłby je porąbać, ale hałas zwabiłby draba. Dlatego po prostu rozłożyliśmy je, wyjmując po kolei wszystkie gwoździe z grubych dech, aż powstał otwór na tyle duży, aby mój nowy towarzysz mógł się przez niego przecisnąć. Niestety praca była dość długotrwała i męcząca, w efekcie czego Wojciech przypłacił ją znacznym pogorszeniem stanu zdrowia, lecz szczęśliwie nie takim, aby nie mógł dalej iść.
wwww Pies nie stanowił żadnego problemu, nawet nie trzeba było go specjalnie czarować. Widząc, że i tak podejrzanie zalatujący biesem osobnik ma mnie za towarzyszkę, prawie od razu odpuścił. Gorsza była wędrówka przez las. Ja sama, chociaż w o wiele lepszym stanie niż Wojciech i do tego na czterech łapach, miałam trudności z brnięciem przez gęstwinę, a on… Poważnie ranny, chłostany przez gałęzie, szarpany przez ostrężyny wlókł się niemiłosiernie. Sytuacji nie poprawiało, że taszczył ze sobą ta swoją lutnię i za przewodnika miał mnie - czarnego kota w czarnym, ciemnym lesie. W efekcie dotarliśmy do chaty Lili dopiero po brzasku, a tam czekała na nas niespodzianka. Widok, który zastałam niezwykle mnie zaskoczył, ale teraz, z perspektywy czasu rozumiem, że śmierć wiedźmy narodzonej, strażniczki przejścia nie mogła obyć się bez echa wśród czarodziejskich ludów. Istot, wśród których miała ogromne grono przyjaciół."
Ostatnio zmieniony ndz 19 sty 2014, 22:18 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

38
Jest lepiej, jeśli chodzi o prowadzenie narracji. Widocznie lektura Lovecrafta dobrze na Ciebie wpływa :)
Ale dłużyzn pozostało jeszcze sporo. I to nie chodzi o "barokowość" języka, bo ta może dodawać mu wdzięku (są czytelnicy, którzy lubią bogactwo języka, wielość porównań, kunsztowne metafory), lecz o nadmiar słów, które obciążają tekst.
Jak tu:
JadowitaJoaśka pisze:Rzecz jasna wrzask lasu oraz przejmująca cisza jaka po nim zapadła, zrobiły na dzieciach niemałe wrażenie. Wyraźnie przestraszone przywarły do siebie, tocząc wokół niespokojnym wzrokiem, ale ich chciwość okazała się silniejsza od lęku.
- Chodźmy po złoto, szybko… - wyszeptała Małgosia, szarpiąc brata za kubrak. – Zanim to, co narobiło takiego hałasu, przyjdzie po nas.
- Racja – przytaknął chłopiec, spoglądając zimnym wzrokiem na domek.
Gdybyś usunęła podkreślone, fragment nic by nie stracił. Jedynie ...co narobiło takiego hałasu można zamienić na krótkie coś. Coś zawyło, coś przyjdzie - dzieciaki nie muszą sobie tłumaczyć, o co chodzi.
JadowitaJoaśka pisze:To, że powiedział komuś o drogocennym kruszcu, mogło znaczyć tylko jedno – został do tego zmuszony pod groźbą śmierci swojej lub kogoś bliskiego. Co też mogło spotkać wesołego staruszka? Czyżby dzieci miały na rękach również jego krew?
wwww Chcąc poznać odpowiedź na te pytania oraz dowiedzieć się, skąd właściwie pochodzi mordercze rodzeństwo, ruszyłam za nimi zaraz po tym, kiedy wyszli z chaty uginając się pod ciężarem zrabowanych mieszków.
Nie musisz tłumaczyć wszystkiego tak dobitnie. Kocica idzie za dziećmi - wiadomo, o co może jej chodzić.
JadowitaJoaśka pisze:To nie po nim dzieciaki odziedziczyły urodę, o ile były owocami jego lędźwi. Mówiły mu „tatko”, ale to, że go uważały za ojca, nie znaczyło, ze istotnie nim był.
Dzieci mogły odziedziczyć urodę choćby po dziadku ze strony matki, a kwestia ojcostwa w tej akurat chwili nie ma żadnego znaczenia.
JadowitaJoaśka pisze: Dzieci opowiadały mężczyźnie o dniach spędzonych w domu Lili, nazywając ją głupią i naiwną, kpiąc z jej dobrego serca, co doprowadzało mnie do szału…
Mogłabyś podać tu ze dwa-trzy zdania dialogu, zamiast go streszczać.
W końcu wraz z ojcem ustaliły wersję wydarzeń, która mogła wytłumaczyć ich powrót oraz nagłe wzbogacenie się przed mieszkańcami osady. Opowieść o tym jak zabłądziły w lesie, trafiły do domu złej wiedźmy-kanibalki, która chciała je utuczyć i pożreć, ale szczęśliwie przechytrzyły ją i spaliły w piecu. Historia naciągana, śmieszna, ale łatwa do łyknięcia przez zabobonnych wieśniaków, szczególnie, że dzieciaki były wyjątkowo dobrymi aktorami.
Wiem, że to ma być ta "oficjalna" wersja historii Jasia i Małgosi, ale tatkę (a potem również i macochę) przedstawiłaś w taki sposób, że nie sądzę, żeby ktokolwiek z sąsiadów miał ochotę wypytywać ich o cokolwiek. Również o to, gdzie się podziewały dzieci. Może się później trafi jakieś inne, bardziej odpowiednie miejsce dla tej historyjki.
JadowitaJoaśka pisze:W dodatku nie taki zwykły grajek. Po 1. długim, przypominającym nieco krowi ogonie, zapewne niewidocznym dla przeciętnego człeka, poznałam, że ten to osobnik ma domieszkę krwi biesów. Uśmiechnęłam się 2. do siebie, widząc owo „znalezisko”. Grajek miał na pieńku z ojcem rodzeństwa, 3. w sumie to dziwiłam się czemu jeszcze żyje, a w dodatku wywodził się z naszych stron, przynajmniej w części. Przeczuwałam, że mogę znaleźć w nim wyjątkowo cennego sojusznika.
1. pod długim ogonie, podobnym nieco do krowiego i zapewne niewidocznym dla przeciętnego człowieka... Chociaż i tak nie bardzo rozumiem tę "niewidoczność" dla przeciętnych.
2. Zbędne.
3. Kuleje logika wypowiedzi. Musisz wyraźniej zaznaczyć zdanie wtrącone: ...miał na pieńku z ojcem rodzeństwa - w sumie to dziwiłam się, czemu jeszcze żyje - a w dodatku...
JadowitaJoaśka pisze:W drewutni czekał mnie nieprzyjemny widok. Ludzkie, kobiece ciało porąbane w kawałki jak szczapy kominkowego drewna i upchnięte w beczkę,
Yyy... jeśli to jest widok nieprzyjemny, to jaki będzie makabryczny? Napisz zwyczajnie: W drewutni zobaczyłam kobiece ciało...
JadowitaJoaśka pisze:ułamane, zardzewiałe ostrze żelaznego noża, zapewne niezbyt ostrym,
Coś tu pokombinowałaś z przypadkami, natomiast ostrze było na pewno tępe.
JadowitaJoaśka pisze: Niestety praca była dość długotrwała i męcząca, w efekcie czego Wojciech przypłacił ją znacznym pogorszeniem stanu zdrowia, lecz szczęśliwie nie takim, aby nie mógł dalej iść.
Pisz trochę żywiej. Przecież tu chodzi o wyjmowanie gwoździ, a nie o pracę w korporacji! Namęczyliśmy się, wyjmując gwoździe, Wojciechowi wyraźnie się pogorszyło, lecz, na szczęście, mógł iść.
JadowitaJoaśka pisze:miałam trudności z brnięciem przez gęstwinę,
To samo: z trudem brnęłam przez gęstwinę...

To są takie potknięcia, które najbardziej rzuciły mi się w oczy. Jest jednak różnica na korzyść w porównaniu z poprzednimi fragmentami.
Akcja rozwija się w dobrym kierunku, więc tu problemu nie widzę.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

39
O ile dobrze pamiętam, to pierwszy Twój tekst wobec którego jestem na "tak". Dobrze się czyta. Lecz niepokoi i zastanawia mnie kwestia innego nieco rodzaju. Skąd u młodych osób (nie jesteś wyjątkiem, choć raczej wyrazistym tego przykładem) i to płci pięknej, bierze się potrzeba i skłonność do opisywania krwi, mordu, porąbanych trupów itp. Ogólnie makabra. Czy tak postrzegacie rzeczywistość, czy tęsknicie za taką jej formą? A może przeciwnie - jest to wyraz podświadomego strachu, rodzaj magicznej operacji aby w ten swoiście proroczy sposób za pomocą słów uchronić się przed czymś takim, bądź temu zapobiec (o taki sposób myślenia podejrzewa się proroków biblijnych przeklinających własny naród i wieszczący jego straszną przyszłość - właśnie po to, aby się nie ziściła)?

40
Rubia - chyba łapię, unikać nadinformacji i traktowania czytelnika jak debila. postaram się.

Gorgiasz - to moje drugie opowiadanie na weryfikatorium, więc nie ma źle, skoro to ci się podoba, wynik 1/2 :D A co do krwi, hm... W moim przypadku jest to uwarunkowane paroma rzeczami. Mimo, że mam tylko (aż?) 26 lat, to jestem już zgorzkniała, sfrustrowana i przepełniona weltshmertz'em (czy jak się to tam pisze), a co za tym idzie nie mam zamiaru pokazywać świata z pięknej strony, szczególnie, że starczy puścić wiadomości, a usłyszy się tam co najmniej 10 rzeczy gorszych od moich wymysłów. Po drugie ta brutalność była od początku w tej bajeczce, tylko została zatuszowana pod dzieci. Gdyby była pisana pod dorosłych pełno byłoby w niej niepokojących opisów upiornego lasu, głodu czającego się w oczach wiedźmy, jej wrzasków swądu palonego ciała i włosów, kiedy została wrzucona do pieca. W wersji dla dzieci została złagodzona, wyciszona, chociaż nie jestem pewna czy to dobrze. może gdyby tak jak za dawnych czasów bajki w sporej części przerazaży dzieciaki byłyby ciut hm... Mniej brutalne. wiem, ze brzmi to nieco dziwnie, ale dajmy na to takiego chłopczyka z zabawkowym karabinem. Nasłuchał sie o dzielnych rycerzach, żołnierzach i bawisie w wojnę, a potem ma nieco skrzywiony jej obraz w dorosłym życiu. Może gdyby przekazywano w bajkach grozę i makabrę niektórych zjawisk, dzieci nie dążyłyby do nich... W każdym razie te, których rodzice dbają o normalny, moralny rozwój dziecka, bo dziecko na wejściu jest pusta kartą pozbawioną moralnosci i jest po równi niewinne co okrutne (wiem, wiem, zofftopowałam). No i nasze gatunkowe zboczenie - od wieków fascynuje nas krew i przemoc, przykładem chociażby walki gladiatorów, publiczne egzekucje i wytwory kinematografii, a także literatury. To jest w nas, w naszej naturze, a wiec i we mnie. A że jestem zgorzkniała to bliżej mi do opisywania tej strony ludzkiej natury niż wybielonego bohaterstwa.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

41
Po drugie ta brutalność była od początku w tej bajeczce, tylko została zatuszowana pod dzieci.
Hm...

WWWCo do reszty Twojej wypowiedzi, to trudno w znacznym stopniu z nią się nie zgodzić, zastrzegając jednak nadmierną generalizację i pewne uproszczenie. Daleko nie wszyscy mieszczą się w przedstawionym przez Ciebie kompendium, gdyż bez takiej – być może nie zawsze zauważalnej – przeciwwagi, świat byłby na pewno nie do zniesienia.
WWWMartwi mnie jednak Twoja uległość, wobec tego – nazwijmy to – głównego nurtu przedstawionej rzeczywistości, z którym nie tylko płyniesz, ale chcąc czy też nie chcąc a pisząc w ten sposób - wzmacniasz go, stając się jednocześnie jedną z jego twarzy, takiej twarzy, której sama wolałabyś nie dostrzegać. Nie sugeruję, że eskapizm jest wyjściem, lecz realne spojrzenie na nasz świat i zrozumienie, że może naszym opowiadaniem, choć w niewyobrażalnie małym procencie, uda się nam go poprawić bądź przynajmniej pokazać z innej strony.
WWWNie tylko Ty jesteś zgorzkniała i sfrustrowana (to Twoje słowa) i na pewno wielu Cię rozumie. Sądzę jednak, że literatura pojmowana jako sztuka (jakkolwiek byśmy to rozumieli) może być metodą nabrania pewnego dystansu, spokojnego spojrzenia i szansą na ukazanie tej lepsze strony tego świata, przynajmniej samemu sobie.

WWWOd bardzo wielu lat pamiętam pewien wiersz, nie znam jego autora, nie jest w języku polskim, przytoczę go we własnym, nieporadnym tłumaczeniu, z pominięciem istniejących w nim rymów. To nie jest wyraz światopoglądu czy postawy życiowej, tylko cień czegoś, co może czasem pomóc.

WWWSą rzeczy których lepiej nie widzieć,
WWWSą sprawy których lepiej jest nie znać.
WWWBy nie nie było powody świat nienawidzić,
WWWBy można było przebaczać i kochać.

42
Dystans mam, bo nie czynię tej historii całkowicie mroczną. W prawdzie jej koniec raczej nie będzie happy endem (taki walnęłam przy poprzednim opowiadaniu, wręcz przesadzając z lukrem), ale przecież mamy tu wesołą rodzinkę lesawików, która przygarnęła do siebie znajdę (kontrast dla rodziny drwala), dobrą Lilę, która wprawdzie spotkał tragiczny koniec, ale ona sama jako postać bardzo jasna, no i magiczny folk. Piszesz tak jakby to opowiadanie było złożone z samej krwi, żałoby i zgryzoty - a mogłabym takie napisać i dać poszaleć swojemu wątrobowemu jadowi. Zwłoki w beczce były konieczne, aby pokazać okrucieństwo i bezwzględność drwala, śmierć Lili tez, aby dodać historii dramatyzmu i "odwrócić kota ogonem" zamieniając ofiarę z katem. Zresztą bardzo czesto zamieniam postaci rolami w stosunku do standardowych, zeby oddać wiedźma, dziwakom etc nieco sprawiedliwości, bo zostali okropnie pokrzywdzeni przez twórców, szczególnie bajek - wszystko co brzydkie lub nietypowe musi być złe, głupie albo chociaż niezdarne, a w życiu często na odwrót. Ładne zwraca na to uwagę mój ulubiony fantasta w sir Terry Pratchett w książce "Wolni ciutludzie". Swoja drogą wydawać tak dalece idące wyroki po przeczytaniu jednego, ewentualnie dwóch moich opowiadań, hmmm.. Nie za wcześnie?

A co do wiersza - to, że sie kamienia nie widzi, to nie znaczy, że go nie ma. Można sie o niego potknąć i kosci połamać, wiec lepiej patrzec pod nogi. A wybaczenie przeważnie mylone z zapomnieniem, chociaż to dwie różne rzeczy.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

43
Po pierwszych paru zdaniach czym prędzej ruszyłam na poszukiwanie poprzednich części. Było warto. Wciągnęło mnie nieźle, nawet mimo "blokowej" budowy i długaśnych zdań.

Mankamentów typowo technicznych wolę nie wytykać, byłaby to hipokryzja lvl master. Parę razy jakiś przecinek mi nie pasował, albo konstrukcja zdania, takie tam pierdy. Jeden błąd pamiętam, "przy czym" i "po czym" osobno.

Masz niesamowitą wyobraźnię i umiesz stworzyć spójny świat. Niektóre detale zaskakują nawet pomimo faktu, iż w fantastyce oryginalność jest prawie niemożliwa. Nie masz problemu z wymyślaniem rozwiązań różnych sytuacji. Tak jakoś sobie pomyślałam, że nadawałabyś się do napisania scenariusza gry przygodowej.

Pewna sprawa nieco zgrzyta, chociaż może to być tylko moje odczucie (fioł na punkcie psychologii w tekstach, tralala). Mianowicie zachowania bohaterów opisujesz nieco stereotypowo, jakbyś kierowała się scenami z książek, zamiast samemu wyobrazić sobie sytuację. Szczególnie moment, gdy gówniarze pakują Lilę do pieca. Za słabo opisałaś szok, ja rozumiem, że miała odporną psychikę, ale to jest normalna reakcja.
Zjeżona spojrzałam w stronę pieca, a widok, który ujrzałam, wyrwał z mojego gardła upiorny ni to ludzki, ni zwierzęcy wrzask, zupełnie obojętny rodzeństwu. Przebrzydłe, okrutne bachory były zbyt pochłonięte mordowaniem Lili!
Mnie się ten zabieg kompletnie nie podoba. Takie poinformowanie o zwrocie akcji rozpie*dala cały dramatyzm. Co ją obchodzi, czy usłyszały krzyk, skoro właśnie jest świadkiem morderstwa swojej opiekunki? Za dużo pierdół w opisach kluczowych momentów. Jesteś dobra w pisaniu "wypełniaczy" i owszem, jak się nic nie dzieje, to wtrącaj sobie do woli. Ale gdy chcesz zbudować napięcie, lepiej się skupić na chwili teraźniejszej, dużo czasowników, krótkie zdania, sama esencja.

Myślę, że czasami przymiotniki dałoby się zastąpić opisem wrażeń. Nie podam konkretnego przykładu z tekstu, ale chociażby zamiast "była miła i życzliwa" można napisać "jej uśmiech sprawiał, że było mi ciepło na sercu". Albo zamiast "obrzydliwy", "ledwo powstrzymałam odruch wymiotny". Jakoś tak wtedy łatwiej się wczuć.

Czekam na kolejną część, pisz, naprawdę fajnie się to czyta c:
Jak chce się przyglądać pięknu
Jak chce się oglądać w dzień
Czasami trzeba pokonać sporo lęków
Czasami dostać w łeb
I to jest okej, chociaż czasem to trudne
To nas uczy pokory
Wszystko czasami i dla mnie jest szarobure
Trzeba chcieć ujrzeć kolory

Zeus - "Świt"

http://freakyberry.blogspot.com/

Ponura historia pewnego rodzeństwa część 5 (fantasy, baśń)

44
wwwwWróciłam po dłuuuugiej przerwie (praca, praca, praca). Jedna dobra wiadomość - po długiej przerwie jak zaglądam do tekstów widzę w nich błędy (po długiej czyli ok miesiąc). Zła - uważam, ze są nie do odratowania i podziwiam, ze ktokolwiek przez nie przebrnął. No ale... Ten tekst i tak ma być tylko szkoleniowy, wiec niech se leży i kwiczy jak zarzynana przez epileptyka świnia.

wwwwTekst refreszowany tylko po tygodniu, po długiej przerwie warsztatowej, wiec jest kiepsko. Proszę o rozjechani mi tłustego dupska za zaimkozy i inne z podaniem przykładów:

" wwww Spojrzałam po twarzach zgromadzonych, tych znanych mi oraz całkowicie obcych, zdając sobie sprawę, że wszyscy czekali na mnie. Na MNIE. W pierwszej chwili przestraszyłam się, iż sądzą, że to ja odpowiadam za śmierć Lili, lecz natychmiast odrzuciłam tę myśl. Gdyby tak było, już odczułabym na sobie ich gniew. Zatem czego chcieli?
wwww - Jesteś wreszcie – mruknęło czarne licho, najwyraźniej przewodzące zgromadzeniu.
wwww Pierwszy raz w życiu widziałam przedstawiciela rodu igraków pokracznych w swej naturze, zaś czarne licha wyglądają jak wyglądają… Nazbyt długie ręce jak gałęzie powyginanych, bagiennych drzew, karykaturalnie wykręcone cielsko, nogi niczym kurze łapy, mech miast kudłów i te zęby bardziej przypominające igły jeża niż coś, co powinno znajdować się w gębie. Wszystko to wprawiło mnie w lekkie osłupienie, bo wśród Ludów Pierwotnych jeszcze nie spotkałam takiego dziwadła, więc zająknęłam się, przez chwilę nie wiedząc, co powiedzieć. Jednak upiorne spojrzenie jego „ślepego” oka szybko wróciło mi mowę.
wwww- Istotnie, jestem mości panie. Z jakiejś okazji tak mnie wyczekujecie?
wwww- Przejście Mgielnej Granicy straciło strażnika, potrzebne zastępstwo – oznajmiło licho i przeniosło ciężki wzrok na grajka, który zadrżał i stanął za mną, jakby oczekiwał, iż poturbowana dziewoja w kociej skórze może go obronić przed zgrają Magicznych. – Kimże jest twój towarzysz?
wwww - To człek, który zaznał krzywdy z rąk tych, którzy zamordowali Lilę. Wiąże go ze mną przysięga lojalności, ocaliłam mu życie.
wwww A teraz dzieci słuchajcie, żebyście mi się kiedyś w jakieś bagno pochopnie rzuconą przysięgą nie wpakowały… Szczególnie ty Kazik, boś jeszcze nie obznajomiony z wszystkimi prawami Pierwotnych. Przysięga nas – magicznych czy to z urodzenia czy zwyczajnie wrosłych ciałem w magię, to zupełnie coś innego niźli ludzkie przyrzeczenie. Wiąże ona niczym kajdany, domaga się spełnienia, zaś jeżeli w chwili jej wypowiedzenia na szali leżało życie, to niezrealizowana zabije. Właśnie dlatego me oświadczenie z miejsca ucięło wszystkie dyskusje na temat grajka – pewnym było, iż dotrzyma słowa. Zrobi to lub zginie.
wwww W każdym razie, słysząc o zastępstwie Lili, potężnie się dziwiłam, szczególnie, że ślepia wszystkich, a w każdym razie tych, którzy ślepia posiadali, były nakierowane na mnie. Na mnie! Poobijanego człeka w kocim ciele, który zaledwie liznął magii. Nieco zdezorientowana spoglądałam po obliczach znanych i tych całkiem obcych, pięknych, groźnych oraz szpetnych. Powoli zaczęłam pojmować, że to ja mam zastąpić swoją zmarłą dobrodziejkę i mistrzynię.
wwww- Zaraz, zaraz… Chcecie, żebym stanęła na straży granicy? – zapytałam niedowierzając w to, co się dzieje wokół mnie.
wwww- Azali to prawda. Lila ocaliła ci życie, winnaś jej wdzięczność, więc będziesz stróżować do dnia przebudzenia nowej wiedźmy narodzonej.
wwww Licho sprawiało wrażenie, jakby to było czymś absolutnie logicznym, ale ja bynajmniej nie widziałam tego w ten sposób. Ani trochę. Oto jestem wkoconą wieśniaczą, która zna ledwie parę zaklęć, przed paroma godzinami widziała potworną śmierć swej dobrodziejki, a tu nagle staje przede mną takie szkaradztwo i obwieszcza, że mam pełnić funkcję, której normalnie podołują tylko wiedźmy narodzone. To jakby kazać królikowi przewodzić watasze lodowych worgów!
wwww- Przecież ja prawie nie znam magii! Nie umiem kontrolować jej przepływu, ledwo znam ludy magiczne, jak…
wwww - Jesteś słowna i uczciwa, a od dnia przemiany w kota trwale związana z magią – ucięła moją wypowiedź stara strzyga. - To w zupełności wystarczy, reszta jest mało ważna. Zapewnimy ci pomoc paru z nas i dasz z wszystkim radę.
wwww Stare powykrzywiane straszydło będące w jednej trzeciej sową, a wreszcie ludzką kobietą miało posłuch pośród Pierwotnych, chociaż bardzo rzadko zabierało głos. Parokrotnie spotykało się z Lilą, która zawsze okazywała siwej upiorzycy wielki szacunek i często pozwalała sobie narzucić jej wolę. Wrzaskuna, bo tak strzygę zwano, stanowiła prawdziwą szarą eminencję wśród czarodziejskiej zgrai. Można powiedzieć, że była dla Pierwotnych tym czym są wiedzące dla ludzi. W każdym razie to, że ona sama obstawała za tym, abym została strażniczką znaczyło jedno – czy tego chcę czy nie chcę i tak zostanę, chociażbym miała zginąć.
wwww - Ale ja chciałam pomścić Lilę… - bąknęłam zrezygnowana, spoglądając to na nią to na licho. – To jest podwaliną przysięgi mojej i Wojciecha.
wwww- A któż ci tego broni? W tak młodym wieku już potrafisz dostrzegać granicę, Pierwotnych, znasz zaklęcia, a w dodatku przeżyłaś napaść bandytów na siebie. Biorąc to pod uwagę, pogodzenie zajęć strażniczki i krwawej zemsty nie powinno stanowić dla ciebie dużego problemu. – Strzyga błysnęła zakrzywionymi ku tyłowi, przypominającymi srebrzyste szable zębami w iście upiornym uśmiechu. – Zrobisz tu porządek i zapiszesz się krwią tamtych ludzkich ścierw w historii, pokazując, co czeka każdego, kto zadrze z Siłami Pierwotnymi!
wwww Rechocząc szaleńczo zmieniła się w sowę i pofrunęła gdzieś w głąb lasu, zapewne po to, aby umknąć przed blaskiem dnia, który – jak powszechnie wiadomo – na dłuższą metę szkodzi istotom jej pokroju.
wwww - Jak zwykle, narobiła zamieszania i zniknęła… - westchnęło licho i spojrzało na mnie ciężkim wzrokiem. – W gwoli wyjaśnienia, bo coś widzę, iż nasza decyzja cię frapuje… Nie daremnie właśnie ciebie postanowiliśmy uczynić stażniczką. Pilnować Mgielnej Granicy może tylko kobieta z świata człowieczego, a ty pośród wszystkich najbardziej się nadajesz. Masz poukładane tu – Postukał się sękatym palcem w czerep. – Zatem przejdźmy do szczegółów, wszystko objaśnię…

wwww Tak właśnie się to zaczęło, ta cała magia. Pod postacią kota stanęłam na straży Mgielnej granicy, ucząc się magii i praw Pierwotnych. Praca strażniczki nie była łatwą, jednak na szczęście miałam wsparcie w postaci kilku wybranych magicznych, bez niego poległabym już pierwszego dnia. Jednym z nich był Hetro – strzygoń, który swego czasu zalecał się do Lili i notabene wnuk Wrzaskuny, naprawdę niebezpieczny typ, lecz szczery i lojalny. Jednak więcej pożytku niż z niego miałam z rozsądniejszego oraz niezwykle cwanego baboka Buby, a o przebiegłej cioci Tyjkanie nawet nie wspominam. Oni oraz grajek Wojciech uzupełniali naszą grupę strażników, spośród których ja grałam pierwsze skrzypce. Skłamałabym mówiąc, że sprawowaliśmy się na medal. Nie. Żadne z nas nie było przygotowane do obowiązku, jaki na nas nałożono. Potwory oraz zbuntowani Pierwotni nieraz nam umykali, przekraczając granicę i siejąc krwawe żniwo wśród ludzi. W ten sposób zabijając Wiedźmę ród człowieczy niejako sam na siebie sprowadził tragedię… Zresztą do tej pory postępuje podobnie tępiąc magicznych, wiedźmy i igrając z naturą.
wwww W każdym razie, niech wam się nie wydaje, że zapomniałam o swej zemście, o słowu danemu Wojciechowi, co to, to nie. Kiedy tylko czas pozwolił odwiedzałam ludzką osadę obserwując poczynania przebrzydłych dzieciaków i drwala. Dobrze im się wiodło. Złoto zrabowane Lili sprawiło, że zostali wielce szanowanymi ludźmi, prawdziwym państwem na włościach. Już z początku zauważyłam, że zarówno dzieciaki jak i ich ojciec potrafią niezwykle manipulować otaczającymi ich ludźmi. Mimo rozkładu i zła toczącego ich gospodarstwo, piekielnego psisko tam stróżującego czy oparów alkoholu otaczających głowę rodziny wieśniacy uważali ich za umiarkowanie dobrą rodzinę. Kiedy tylko drwal napotykał kogoś, komu nie miał zamiaru poderżnąć gardła i zrabować mieszków przybierał postawę swoistej dobrotliwości i słabości. Poczciwego, uprzejmego mężczyzny, który niezbyt radzi sobie z wychowaniem dzieci i utrzymaniem gospodarki. Dzieci… Dzieci znowu wykręcały ten sam numer, jaki zrobiły mnie i Lili, zmieniając się w dwa zagubione aniołki. Normalnie rodzinka morderców-aktorów mi się trafiła, psia ich mać.
wwww Tak, złoto wiele zmieniło w ich życiu. Zatrudnienie służby, dokupienie ziem, rozpoczęcie handlu. Patrząc z szerszej perspektywy można rzec, że zrabowane dobra przydały się osadzie, która dzięki inwestycjom łebskiego drwala zaczęła powoli ewoluować w miasteczko, napełniając kieszenie nie tylko jemu, ale i innym. Chociaż z tym przydaniem z pewnością nie zgodziłaby się Lila, starszy wioski, który „zniknął” w tajemniczych okolicznościach jak tylko zaczął węszyć wokół drwala czy jeden z kapłanów zazdrosny o wpływy mężczyzny w wiosce. Naprawdę, to przerażające jak ludzie łatwo dają wiarę błahym uśmiechom i urokowi, nie widząc zbrodni przez nie maskowanych.
wwww Rzecz jasna drwal rychło został nowym starszym wioski czy raczej już miasteczka, zaś jego dzieci najbardziej poważanymi młodymi w okolicy. Ba! Patrzono na nie prawie jak na bohaterów. Oto Jaś, oto Małgosia, którzy wycierpieli straszne rzeczy z rąk złej wiedźmy, przeżyli prawdziwe piekło, lecz koniec końcu pokonali zło i przynieśli dobro do osady. Gotowało się we mnie jak tego słuchałam, gotowało jak widziałam ich dobrobyt, lecz na razie nie mogłam nic zrobić. Zajęcia strażniczki zostawiały mi ledwie czasu na to, aby pilnować zbrodniarzy o wpleceniu w ich życie niosącej zemstę intrygi nie wspominając. Kocia forma ograniczała moje pole manewru, moce magiczne, którymi mogłam zawładnąć, moją skuteczność. Gdyby nie ona radziłabym sobie o wiele lepiej. I radziłam… Znaczy zaczęłam sobie radzić
wwww Było to pewnego późnowiosennego popołudnia. Korzystając z chwili przerwy w swych obowiązkach, wycieńczona drzemałam na parapecie, gdy nagle poczułam, że ten ni z tego ni z owego ten potwornie mnie uwiera. Zaspana, jeszcze nic nie rozumiejąc, spróbowałam zmienić pozycję i… Z hukiem zwaliłam się na podłogę. Nieco zamroczona spostrzegłam, że znowu mam ręce, nogi, a do tego goły zadek. Mój zaskoczony okrzyk zagłuszył donośny rechot Buby, najwyraźniej mającego ze mnie ogromny ubaw. Szara, kudłata kulka połyskiwała dwoma parami szmaragdowych ślepi, szczerząc swe przypominające igły ząbki w paskudnym uśmiechu.
wwww - Lepiej narzuć coś na siebie, bo znając życie, zaraz wparuje tu Hetro.
wwww Ledwo skończył wypowiadać tego zdania, a do kuchni już wparował zaniepokojony hałasami strzygoń. Rzecz jasna z miejsca musiał przywitać się z frunącym ku niemu stołem, zaś ja tym czasem dałam nura ku ławie, aby owinąć się narzutą na niej leżącą.
wwww - Co się tu na moce wyprawia! – ryknął, a chwilę później rąbnął na ziemię powalony przez Wojciecha, który zaraz za nim wpadł do pomieszczenia.
wwww Splątani w swoich kończynach mężczyźni niezdarnie próbowali wstać. Pierwszemu ta sztuka udała się strzygoniowi, który na mój widok, niezwłocznie rzucił się na mnie ze szponami, wrzeszcząc „intruz”. Szczęśliwie Buba miał niezły refleks. Błyskawicznie przybrał swoją prawdziwą postać straszydła, wielkiego, ohydnego potwora o ogromnej paszczy i pięciu zakończonych krótkimi szablami ogonach, dzięki czemu jednym ciosem posłał rozgorączkowane widmo na ścianę i mnie ocalił… No może nie przed śmiercią, bo już splatałam odpowiednie zaklęcie, ale przed świeceniem gołym zadkiem przed dwoma chłopami to na pewno.
wwww - Jełopie to Jagoda! – zaskrzeczał babok, kurcząc się na powrót do postaci kulistego stworka na kurzo-pajęczych łapkach. – Wydobrzała, to i wróciła do swoich normalnych kształtów.
wwww Hetro nie należał do najbystrzejszych, zresztą nadal kojarzenie nie jest jego mocną stroną, więc dobrą chwilę zajęło mu zrozumienie, co właśnie zaszło i co do niego powiedziano. Rzecz jasna, jak zwykle w takich sytuacjach, znaczy kiedy porządnie oberwał, nie ważne, że z własnej winy, wściekł się. Zapewne spróbowałby rewanżu na Bubie i oberwał jeszcze bardziej, gdyż mało kto potrafi zmóc baboka, ale wtedy wkroczyła ciocia Tyjkana, zaśmiewając się donośnie. Speszony osiłek nieco opanował swój temperament, a ja mogłam jako-tako połapać się w tym całym zamieszaniu. Rzecz jasna pierwszą rzeczą jaką uczyniłam było rozgonienie towarzystwa i znalezienie jakichś porządnych majtek, nie wspominając o reszcie przyodziewku.
wwww Tak, w ten dość nieprzyjemny, ale z perspektywy czasu nawet zabawny sposób odzyskałam ludzką formę. Ludzkie ciało mogło pomieścić o wiele więcej magii, a umysł nie spętany kajdanami z kocim kształtem lepiej ją kontrolować i splatać. Z miejsca stałam się piętnastokrotnie potężniejsza niż byłam, a co za tym idzie, zyskałam nowe możliwości. Tak… To był niezwykły skok na przód zarówno dla mnie-strażniczki jak i przyczajonej mścicielki.
wwww Z dnia na dzień opanowywałam nowe, dotychczas niedostępne dla mnie czary, a energia Mgielnej Granicy przenikała moją istotę na wskroś trwale zmieniając, kształtując na wzór Wiedźmy Narodzonej. Rosłam w siłę, a dzięki temu oraz mym towarzyszom kontrola mocy i stworzeń przechodzących przez barierę przychodziła mi coraz łatwiej. Zyskałam czas. Dużo czasu, który mogłam poświęcić przebrzydłym bliźniakom i drwalowi."
Ostatnio zmieniony śr 16 kwie 2014, 16:04 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 3 razy.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon

The crack of doom is coming soon..."

46
No, to może po prostu daj nam pdf, a nie tak po rozdziale... po co się produkować o tym samym co odcinek jak można się wyprodukować zbiorczo z całego dzieła?
tl;dr

Kawa moim bogiem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron