Po drugiej stronie lustra

1
Zastanawiało mnie, czy człowiek może dokonać w sobie zmiany tak przełomowej, że wywróci ona na zawsze jego dotychczasowe życie, odciskając silne piętno, sprawiając, że zerwie ze starymi nawykami, przyzwyczajeniami. Szczególnie z tymi, które źle były postrzegane, dając niepożądane skutki? Kiedyś uważałem, że tak, jest to możliwe, ale teraz z biegiem czasu i doświadczeń spojrzałem na to jeszcze raz. Niestety nie zawsze wszystko jest czarne, albo białe, czasem bywa po prostu szare. To co szare pojawia się kiedy zmiesza się zbyt wiele barw, i wtedy trudno uchwycić nam odcień którego szukamy, trudniej zrozumieć. Właściwie to co rozumiemy może stać się tylko złudzeniem w obłoku szarości, które zamigotało nam na chwilę, chcielibyśmy je złapać, ale ono ucieka nieznośnie i ginie w szarym.
Myśli szare, na zewnętrz szaro, stałem wpatrzony w niewyraźne cienie, bzdury kołatały w mojej głowie. Pora nieciekawa, niby jeszcze noc ale już jasno, tej pory nie cierpię najbardziej, czujesz że chcesz snu ale zasnąć nie idziesz bo przecież już jasno. Stoję tak więc już chyba z godzinę, czekam sobie chyba na pierwszy promyk, na kawałek światła, który zgasi szarość, powinien być za chwilę. Promyk ten pojawia się przecież każdego dnia, każdego dnia zabija szarość, każdego dnia daje nową nadzieję.
W końcu jest, długo oczekiwany, pierwszy promyk jak gość zagląda do środka, powoli, potem odważniej bezszelestnie wsuwa się przez przerwy między żaluzjami, wdziera się wszelkimi sposobami chcąc zgasić szarość. Ciepłe światło spokojnie zalewa pożółkłe ściany zakurzone kąty, wydobywając z cienia parę starych obrazów i zdjęć przypominających od dawnych czasach. Kiedy wpadło te kilka promieni świecących jasno na przejrzystym niebie, całkowicie odmieniły oblicze pokoju. Cień starego fotela obitego burym, obszarpanym i przetartym materiałem stał się teraz wyraźniejszy, jakby to tam chciała się schować cała szarość. W powietrzu unosiły się drobiny kurzu i pyłu pływając zanurzone w tych pierwszych promieniach słońca. Prócz dużego, starego siedziska była tam jeszcze niewielka wykonana z drzewa dębowego biblioteczka, na której leżało w nieładzie kilka od dawna nie ruszanych książek. Blask słoneczny właśnie dotarł w to miejsce rozjaśniając pierwsze dwie półki ze stertami poszarpanych papierów. Zaraz obok w centralnym miejscu wsiało znacznej wielkości lustro, ozdobione drewnianą ramą o prostym kształcie. Wisiało tu odkąd pamiętam. Cisza ... gdzieś jakby z daleka, może z sąsiedniego pokoju dochodziło mnie spokojne tykanie zegara. Przymrużyłem oczy bo promienie stawały się coraz bardziej intensywne i dokuczliwe. Czułem jak zalewa mnie fala przyjemnego ciepła, zrobiłem mały łyk kawy z białego kubka, który ściskałem w dłoni.
Przechodząc wzdłuż pokoju, odczułem jak deski pod moimi nogami uginają się skrzypiąc cichutko. Mój cień przemknął po ścianach tuż za mną… Właściwie to już przestałem się bać szarości, zacząłem ją nawet trochę rozumieć, jej naturę, to dlaczego istnieje… Zatrzymałem się przed lustrem przesuwając palcami po gładkiej tafli… ale… o lustrze może później.
Dużo dobrych wspomnień wiążę się z tymi czterema kątami, jednak na samą myśl o tamtym czasie ściska mnie w środku tak mocno, że z trudnością łapię oddech, wolę zapomnieć. Dzisiaj już ostatni raz patrzę na te kilka pożółkłych ścian…
Zebrałem ostanie graty, wychodząc zerknąłem jeszcze kątem oka za siebie przystając na parę sekund sam nie wiedząc po co. Później otrząsnąłem się z zamyślenia i zamknąłem drzwi przekręcając zamek dwukrotnie. W dół prowadziły kręcone schody przez cztery piętra aż do wyjścia na ulicę. Rzeczy które zabrałem znajdowały się w niewielkim kartonie, były tam między innymi stare fotografie, i jeden z pierwszych dyktafonów jakie pojawiły się na rynku, model: Stenorette A, marki Grundig w zielonkawej obudowie. Otrzymałem go o dziadka bo podobno kiedy byłem mały miałem zadatki na dziennikarza, zdaniem mamy zadawałem po prostu za dużo pytań. Odstawiłem karton na posadzkę. Poszperałam po kieszeniach swojego czarnego płaszcza sprawdzając czy aby czegoś nie zapomniałem i natrafiłem na dziwną rzecz, jakiś zwitek papieru, którego wcześniej tam nie było. Wyciągnąłem go, gruby papier złożony kilka razy, dość wygnieciony i przybrudzony na rogach, tak jak gdybym trzymał go tam od ponad tygodnia, ale tak nie było i nie mogło tak być. Ściskałem ten papier w rękach, obejrzałem go z kilku stron, dłużej nie myśląc, rozwinąłem go, a widok, który ujrzałem napełnił mnie przerażeniem, zacząłem cały drżeć, uczucia jakie mnie ogarnęły w tym momencie ciężkie do opisania. Z trudem ustałem na nogach. Złapałem dłonią za głowę wydawało mi się jakby wszystko wokół przygasło. Zatoczyłem się robiąc trzy kroki w stronę balustrady i z ledwością się o nią oparłem. Zgniotłem kawałek papieru tak, że cały znikł w mojej ręce, a potem zszedłem w dół, trochę jak w majakach, nie wiedząc skąd zdobyłem się na taki wysiłek. W końcu dotarłem na parter, przede mną znajdowały się duże czarne wrota połyskujące w lekkim świetle korytarza, Potoczyłem się w ich stronę, były otwarte prawie na oścież, obijając się o nie wytoczyłem się na zewnątrz, poczułem świeże powietrze, odrobinę chłodnego wiatru rozwiewającego mi włosy na wszystkie strony, powoli odzyskałem panowanie nad sobą. Ostatni czasy czułem się fatalnie, jakby życie stało się dla mnie strzępami których nie potrafię poskładać w znaczącą całość.
Wreszcie nastąpiła chwila oddechu, przysiadłem na kilku kamiennych stopniach przed drzwiami, przetarłem dłońmi twarz, odgarnąłem poszarpane włosy i zawiesiłem wzrok patrząc tępo w jeden punkt. Kiedy podniosłem głowę do góry moim oczom ukazała się znajoma sylwetka lokatora z mieszkania naprzeciwko, stał teraz przede mną i patrzył z rozdziawioną gębą jakbym był jakimś wariatem. Zresztą nic dziwnego, kolejny raz widzi mnie kiedy zachowuje się jak nienormalny. Był to starszy jegomość, na oko dość spokojny, na imię miał Alfred czy jakoś tak, nie pamiętam bo nie łączyły nas nigdy szczególnie zażyłe kontakty poza tym, że kiedyś wpadłem do jego mieszkania jak poparzony i z wrzaskiem roztrzaskałem mu lustro, po czym przeprosiłem i wyszedłem. Sytuacja była dla niego prawdopodobnie tak niecodzienna, że nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Właściwie nie wezwał nawet policji choć byłem pewien, że to zrobi. Następnego dnia kupiłem nowe lustro, ale kiedy zapukałem nie otworzył, choć słychać było, że w środku ktoś się krząta. Powiedziałem głośno tak aby usłyszał przez drzwi, że przepraszam za wczoraj, że miałem zły dzień czy inne głupoty i zostawiłem lustro przed jego mieszkaniem. Zastanawiał mnie jego kompletny brak reakcji, dopiero później dowiedziałem się w jaki sposób odreagował. Otóż tydzień po całym zajściu wszyscy sąsiedzi na mój widok pośpiesznie znikali, kiedy chciałem coś zagadnąć, to nagle gdzieś im się śpieszyło, jednemu do swojej córki innemu na zakupy albo do lekarza z powodu bólu ręki, cokolwiek byleby zniknąć sprzed moich oczu. W ten oto sposób zostałem lokalnym dziwakiem i właściwie nic w tym dla mnie nowego. Pewnie sądzą że w domu mam szafy pełne nieboszczyków, że ćpam na potęgę i jestem psychopatą. Zresztą niech tak myślą co mnie to właściwie obchodzi.
Alfred pokiwał kilka razy głową, nadal nie zamykając ust, sugerując mi, że powinienem się leczyć a najlepiej to wyprowadzić z tej spokojnej okolicy w której ludzie nie chcą problemów. Potem flegmatycznie pociągając nogami i poprawiając swoją białą czapkę z daszkiem zniknął bez słowa w cieniu korytarza. Z okna po drugiej stronie ulicy przyglądała nam się druga zaraz po mnie największa dziwaczka w okolicy Marta. Miała może czterdzieści lat choć wyglądała na starszą. Jej pokręcone włosy pokryły się już delikatną siwizną co dodawało jej szaleńczego wyglądu. Mimo to Marta wzbudzała moją sympatię, wiedziała jak się tutaj czuje, bo sama była traktowana podobnie. Podobnie jak ja była typem samotnika, wzbudzając swoim zachowaniem i słowami niepokój tych wszystkich racjonalnych ludzi mających życie poukładane w pudełkach, segregatorach i kategoriach. Często zaglądałem do niej na kawę, czy kawałek piernika, robiła zawsze pyszne pierniki i piekła je zarówno zimą jak i latem. W letnie popołudnia podawała je z wyśmienitą zimną herbatą wzmacniając jej smak dodatkiem niesamowitego, domowego soku malinowego. Miała w głowie niesamowite historie. Nigdy nie zapomną tego co opowiedziała mi kiedy pierwszy raz się u niej zjawiłem. Wyglądała wtedy o wiele lepiej niż teraz, jej twarz miała ciepłą lekko brzoskwiniową barwę, malował się na niej szczery uśmiech a w oczach miała więcej radości. Teraz wydawała się mocno przygaszona. Mówiła zawsze że życie nauczyło ją jednego: że ciągle od nowa układamy nasz świat z pogubionych kawałków, ale on nieustannie rozprasza się nie dając jasnych odpowiedzi jak poskładać go w jedną sensowną całość. To tak samo jak w przypadku lustra stłuczonego na dziesiątki części możemy złożyć z nich jakiś obraz, ale nigdy nie będzie on idealny, ostatecznie na zawsze pozostanie zniekształcony. Właśnie lustra tyczyła się pierwsza historia Marty. W jej mieszkaniu unosił się zawsze zapach piernika, podczas naszego pierwszego spotkania zaparzyła mi kubek ciepłej herbaty. Doszło do niego całkiem przypadkiem, jak zresztą do wielu ważnych zdarzeń w moim życiu. Wydaje się że czasem rządzi nami zwykły przypadek, choć każdy z nas nazywa to różnie, jedni mówią o przeznaczeniu inni wspominają coś na temat Boga, w końcu każdy ma swoją prawdę. Prawdą Marty były jej opowieści.
Poznałem Martę naprawdę dawno temu, pamiętam ten moment jak dziś, choć jednocześnie mam wrażenie jakby to się nigdy nie zdarzyło. Wydawać by się mogło że znam ją od zawsze. Tego dnia czekałem na autobus podczas gdy wkoło szalała ulewa, woda lała się z nieba bezlitośnie tłukąc w starą wiatę przystanku. Trwał kolejny, uroczy lipcowy dzień. Na odległym horyzoncie wisiało delikatne pasmo mlecznych chmur rozświetlanych ciepłymi promieniami słońca, które schowało się tuż za domami, dając niezwykły efekt. Czuć było jak ciepłe światło powoli zalewa wszystko, zaś po przeciwnej stronie nieba dominowały sino-granatowe barwy. Zawieszony w tej chwili zostałem z niej niespodziewanie wyrwany przez Martę, nie mając jeszcze wtedy wcale pojęcia kim jest. Przebiegła chaotycznie przez ulicę, omal nie wpadając pod samochód po czym zdyszana i kompletnie przemoczona wtoczyła się na przystanek. Kiedy spojrzała na zdarty przez nieznanych sprawców rozkład jazdy, rzuciła kilkoma przekleństwami pod nosem i spojrzała na mnie ostentacyjnie. Uśmiechnąłem się, chcą wyjść na uprzejmego wybełkotałem coś w stylu:
- ludzie bywają złośliwi, nieprawda?
- i to jeszcze jak, wiem coś na ten temat– rzekła po chwili Marta przytakując głową, ja na to spytałem: - dokąd się pani wybiera? Możliwe że mógłbym pomóc ?
- oczywiście że by Pan mógł, próbuję dziś dotrzeć do mojej drogiej siostry, która mieszka po drugiej stronie miasta w dzielnicy Kwiatów – mówiła starając się wycisnąć wodę ze swojej letniej sukienki okraszonej cieniutkimi czarnymi pasami rozpoczynającymi się u dołu i zanikającymi u pasa. Sukienka pod wpływem deszczu przyległa do jej ciała uwypuklając delikatnie sylwetkę. W kolorze przypominała czerwoną pomarańczę. Marta była wtedy młodsza i wyglądała o wiele lepiej. Jej Mokre włosy kręciły się subtelnie osłaniając piegowatą, krągłą twarz, nieznacznej wielkości nos i pełne niebieskie oczy. Zapewne podobała się mężczyznom miała w sobie to coś myślałem . W tym momencie, nagle zdałem sobie sprawę, że przyglądam się jej w dość natrętny sposób, zmieszałem się odrobinę i w końcu odpowiedziałem:
- to ciekawy przypadek, bo ja także wybieram się w tą stronę, kilka tygodni temu wprowadziłem się do nowego mieszkania w zabytkowej kamienicy przy ulicy słoneczników.
- w takim razie będę miała nowego sąsiada – odrzekła delikatnie, prawie niezauważalnie, uśmiechając się.
- jak to? – spytałem - zdawało mi się przed chwilą wspominała pani, ze jedzie do swojej siostry?
- naprawdę ? a no tak, nieważne, nie mówmy o tym – zawiesiła na chwilę głos poprawiła swoje loki z których wciąż ściekała woda, po czym spoglądając w moją stronę ciągnęła dalej
- wie pan w takim razie o której będzie autobus?
- powinien pojawić się za chwile – odparłem niepewnie zdziwiony tym jak odpowiedział na moje pytanie.
- dziękuje bardzo pan miły – rzekła a po chwili dodała – pan wybaczy nie przedstawiłam się, mam na imię Marta
- miło mi – odrzekłem z uśmiechem – ja nazywam się Robert
Zawsze zdumiewała mnie jej pewność siebie .Już przy pierwszym kontakcie natychmiast sprawiała wrażenie osoby niezwykle inteligentnej i taką zresztą była. Z jednej strony u początku znajomości wprawiało mnie to w zakłopotanie z drugiej zaś odniosłem wrażenie że nie rozmawiam z byle kim i że mogę jej zaufać. Obecnie straciła trochę tej pewności siebie, stała się taka nieobecna, brakuje mi tego jaka była dawniej...

mam nadzieje że przypadnie wam do gustu i że udało mi się poprawić wszystkie błędy :)
Ostatnio zmieniony czw 05 lip 2012, 13:18 przez Monk, łącznie zmieniany 3 razy.

2
Monk pisze:bzdury kołatały w mojej głowie.
o! w głowie zazwyczaj kołaczą myśli, ale te bzdury też fajnie wyszły.
Monk pisze:Kiedy wpadło te kilka promieni świecących jasno na przejrzystym niebie
tych kilka promieni
ale co z tego, gdy całe zdanie ma mało sensu.
bo promienie, które wpadły do mieszkania, nadal świecą na niebie?

Czytałam trochę po łebkach, więc nie będzie całej listy cytatów. Chociaż głownie czepiłabym się braku przecinków i kropek w wielu miejscach.
Jakiś tam swój urok opowiadanie ma. Pierwszy akapit to trochę za dużo szarości. Drugi akapit to za dużo promieni, tu już zaczynałam się krzywić, bo przynudzałeś, ale jeszcze nie traciłam nadziei, że będzie dobrze. Dalej było dobrze, zaczęła się część obrazowa. Ciekawa. Tylko jak już doszło do rozmowy z Martą, wszystko jakoś spowszedniało. Nuda, pospolity obyczaj się zrobił. Tym bardziej nie rozumiem, czemu bohater stwierdził, że "Już przy pierwszym kontakcie natychmiast sprawiała wrażenie osoby niezwykle inteligentnej" , bo ja tej niezwykłej inteligencji tam nie widzę (w sumie, głupoty też nie).

Pozdrawiam.

3
Moje pokręcone włosy pokryły się już delikatną siwizną, co dodawało mi szaleńczego wyglądu.
Taką parafrazą Twojego zdania rozpoczęłabym komentarz.
Zdanie mnie zachwyciło.

Ad rem:

Zainteresowawszy się zapowiedzią (cytat z "Alicji", filozofia...), sięgnęłam po Twój tekst i jestem rozczarowana. Brak interpunkcji i oddzielania myśli (obrazów) za pomocą akapitów, powoduje, że czytanie stało się żmudne i irytujące. Szłam za myślą opowiadania kręconymi schodami i siwiały mi pokręcone włosy.
Doczytałam do końca dzięki zdaniu-perełce (diamencie):
Cień starego fotela obitego burym, obszarpanym i przetartym materiałem stał się teraz wyraźniejszy, jakby to tam chciała się schować cała szarość.
po oszlifowaniu:
Cień starego fotela z burą, obszarpaną i przetartą tapicerką stał się teraz wyraźniejszy, jakby to tam chciała się schować cała szarość.

dla równowagi są też zdania potworki dla wyobraźni:
Przebiegła chaotycznie przez ulicę, omal nie wpadając pod samochód po czym zdyszana i kompletnie przemoczona wtoczyła się na przystanek.
[...] letniej sukienki okraszonej cieniutkimi czarnymi pasami rozpoczynającymi się u dołu i zanikającymi u pasa.
Sporo znaczenia nadajesz przedmiotom w otaczającym je świecie - ale na Boga! - nie okraszaj ich pasami znikającymi u pasa.

Sporo śmieszności językowych wynikających ze spontanu językowego:

nieznacznej wielkości nos i pełne niebieskie oczy. Konia z rzędem twórcy portretu pamięciowego.

Moja rada? Wyobraź sobie dokładnie to, co opisujesz, dokładnie wyobrażaj sobie znaczenie słów , fraz i zdań.
Zanim to będzie filozofia, niech to jest zwykłe, zdziwione opisywanie świata.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
Szczególnie z tymi, które źle były postrzegane, dając niepożądane skutki?
Gdy piszesz o starych nawykach i przyzwyczajeniach, to w domyśle są one już złe i niechciane. Stąd to zdanie niepotrzebne.
To co szare pojawia się kiedy zmiesza się zbyt wiele barw, i wtedy trudno uchwycić nam odcień którego szukamy, trudniej zrozumieć.
Wyciąć. Pisząc o szarości wiadomo, że mowa tu właśnie o tym.
Ciepłe światło spokojnie zalewa pożółkłe ściany(PRZECINEK) zakurzone kąty, wydobywając z cienia parę starych obrazów i zdjęć przypominających od dawnych czasach.
O dawnych czasach.
...zrobiłem mały łyk kawy z białego kubka, który ściskałem w dłoni.
Łyknąłem kawy z białego kubka...
... zacząłem cały drżeć, uczucia jakie mnie ogarnęły w tym momencie ciężkie do opisania.
To nie pisz o uczuciach w ogóle zamiast mówić że nie potrafisz.
Zatoczyłem się robiąc trzy kroki w stronę balustrady i z ledwością się o nią oparłem.
Jak opiera się z ledwością o balustradę?
W końcu dotarłem na parter, przede mną znajdowały się duże czarne wrota połyskujące w lekkim świetle korytarza,
Ale przecież bohater dotarł już na ulicę?
Ostatni czasy czułem się fatalnie, jakby życie stało się dla mnie strzępami których nie potrafię poskładać w znaczącą całość.
A to zdanie do czego się odnosi? Wcześniej pisałeś o reakcji bohatera na papier znaleziony w kieszeni...
Często zaglądałem do niej na kawę, czy kawałek piernika, robiła zawsze pyszne pierniki i piekła je zarówno zimą jak i latem.
Co za różnica kiedy je piekła.
Tego dnia czekałem na autobus podczas gdy wkoło szalała ulewa, woda lała się z nieba bezlitośnie tłukąc w starą wiatę przystanku. Trwał kolejny, uroczy lipcowy dzień.
Rzeczywiście bardzo uroczy.
Przebiegła chaotycznie przez ulicę...
Chaotycznie czyli jak?
- ludzie bywają złośliwi, nieprawda?
- Ludzie bywają złośliwi, nieprawdaż?
...letniej sukienki okraszonej cieniutkimi czarnymi pasami rozpoczynającymi się u dołu i zanikającymi u pasa.
Sukienka była prążkowana.
W kolorze przypominała czerwoną pomarańczę.
Nigdy nie widziałam pomarańczy z paskami.

Namieszałeś we wstępie. Mowa o szarościach, zmianach, nowych możliwościach, zmianie nawyków. Za dużo tego. Potem jest jeszcze więcej. Masz problemy z przecinkami i zapisem dialogów. Układ tekstu nie zachęca do czytania: wielkie bloki, w których bohater rozwodzi się nie wiadomo nad czym, zamiast przejść do sedna. Tekst jest jednym wielkim opisem, mimo tego wiele rzeczy jest niezrozumiałych. Czemu bohater znajduje się w pokoju przed wschodem słońca, czemu zabiera różne przedmioty, co przeczytał na kartce znalezionej w kieszeni i najważniejsze: o co chodzi z tym lustrem?

Nie podobało mi się. Jest tu o wszystkim i o niczym ale głównie nie na temat.

5
Ebru pisze:Cytat:
...letniej sukienki okraszonej cieniutkimi czarnymi pasami rozpoczynającymi się u dołu i zanikającymi u pasa.

Sukienka była prążkowana.
Offtopiczek:
Tak może napisać mężczyzna. Bo się n i e z n a. Ja w i d z ę ten wzór - od najczarniejszych i najszerszych u dołu i cieniuśkich, znikających w okolicach pasa. Gdyby były równe - prążkowane! - poszerzałyby biodra i nie dawały w ogóle takiego wrażenia.

Chociaż można to było opisać zgrabniej .
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Re: Po drugiej stronie lustra

6
Monk pisze:W końcu jest, długo oczekiwany, pierwszy promyk jak gość zagląda do środka, powoli, potem odważniej bezszelestnie wsuwa się przez przerwy między żaluzjami, wdziera się wszelkimi sposobami chcąc zgasić szarość.
Promień słońca nie może ZGASIĆ szarości. Zgasić można światło.
Może np. wypędzić szarość.
"Kto umie czytać,
posiadł klucz do wielkich czynów,
do nieprzeczuwanych możliwości,
do upajająco pięknego,
udanego i sensownego życia."
Aldous Huxley

7
Myśli szare, na zewnętrz szaro, stałem wpatrzony w niewyraźne cienie, bzdury kołatały w mojej głowie.
Niepotrzebne.
(...) czekam sobie chyba na pierwszy promyk, na kawałek światła, który zgasi szarość, powinien być za chwilę. Promyk ten pojawia się przecież każdego dnia, każdego dnia zabija szarość, każdego dnia daje nową nadzieję.
W końcu jest, długo oczekiwany, pierwszy promyk jak gość zagląda do środka (...)
Nieładne powtórzenia. Poza tym: zagląda jak gość? Jak zagląda gość? Nieładne porównanie.
Ciepłe światło spokojnie zalewa pożółkłe ściany zakurzone kąty, wydobywając z cienia parę starych obrazów i zdjęć przypominających od dawnych czasach. Kiedy wpadło te kilka promieni świecących jasno na przejrzystym niebie, całkowicie odmieniły oblicze pokoju.
Piszesz o tym w poprzednim zdaniu, nie ma sensu się powtarzać. Poza tym: promienie świecą na niebie? Jak to?
(...) zrobiłem mały łyk kawy z białego kubka, (...)
Zrobiłeś? Jak się robi łyk kawy? Poza tym: czy jest sens podawać kolor kubka? Czy to ważne? Radziłbym unikać tzw. pustosłowia - słów, wyrażeń, dygresji... wszystkiego, co nie wzbogaca tekstu na żadnej płaszczyźnie. Literackie chwasty.
Wyciągnąłem go, gruby papier złożony kilka razy, dość wygnieciony i przybrudzony na rogach, tak jak gdybym trzymał go tam od ponad tygodnia, ale tak nie było i nie mogło tak być.
Po pierwsze: wcześniej piszesz, że to zwitek, a zwitek to coś zwiniętego, nie złożonego. Po drugie: brzydkie powtórzenia "tak" i pustosłowie, bo po co pisać i że "nie było", i że "nie mogło być"?
Prawdą Marty były jej opowieści.
Poznałem Martę naprawdę
- ludzie bywają złośliwi, nieprawda?
To zamierzone udziwnienie? Przecież ludzie mówią "prawda". I czemu zaczynasz dialogi z małej litery? O.o To bardzo poważny błąd. Dialog powinien zaczynać się z wielkiej, jak każde normalne zdanie.

Nie wiem, jak wyglądała poprzednia wersja, ale ta ma mnóstwo błędów. Nie tylko te, o których piszę wyżej, ale również interpunkcja, literówki czy za długie zdania. Bardzo utrudniały czytanie.

Tekst kompletnie mi się nie podobał. Jest zbyt chaotyczny, zbyt niedbały, jest jednym wielkim pustosłowiem - nie wiadomo, o co chodzi bohaterowi, skacze po tych tematach, miesza bez sensu i irytuje. Opisy są za długie i szczegółowe - musiałem włożyć wiele wysiłku, żeby się przez nie przebić. Czytelnik nie musi wiedzieć dokładnie gdzie co jest i jak wygląda. Nawet nie tyle nie musi, co nie powinien. Pisarz ma stymulować jego wyobraźnię, a nie ją wyręczać.

Fabuły tutaj nie widzę - tylko chaos, a wśród niego, wśród tych wszystkich opisów i dziwnych przemyśleń, kilka napoczętych zaledwie wątków. Rozwlekłość i brak jakiegokolwiek skupienia akcji były barierą, którą ledwo pokonałem podczas czytania.

Jeśli chodzi o styl to chaos i brak interpunkcji wiele mu odejmują. Używasz też Mnóstwo (i mam na myśli Mnóstwo, przez duże, tłuste "M") imiesłowów, co baaardzo spowalnia akcję, a z czasem wpływa również na stylistyczną monotonię i jałowość. Przeczytaj tekst pod tym kątem: zobaczysz, ile tego jest. Na dodatek nie oddzielasz imiesłowów od innych części zdania za pomocą przecinka. A trzeba.

Błędów jest bardzo dużo, tych, o których pisałem zarówno ja, jak i moi poprzednicy. Odnoszę wrażenie, że nie doceniasz znaczenia przecinków i kropek; zdziwiłbyś się, jak bardzo ich brak lub złe rozmieszczenie utrudniają odbiór tekstu, a czasami zmieniają sens zdań. Radzę się w to zagłębić. To naprawdę ważne.

Mniej rozwlekłych opisów, więcej konkretnych informacji. Mniej detali, więcej płynności oraz sensu. Rozstrzel wielkie akapity na kilka mniejszych. Zadbaj o ciąg przyczynowo-skutkowy. Skondensuj swoje myśli. Sprecyzuj akcję. Ułatw czytelnikowi poznanie Twojej wizji.

Jedna zaleta: czasami (jak np. wtedy, kiedy bohater zastanawia się, czy sąsiad na pewno nazywa się Alfred) dobrze wykorzystywałeś możliwości, jakie daje pierwsza osoba. Z raz czy dwa poczułem Twoją postać.

Życzę powodzenia w doskonaleniu swojego warsztatu. :) Trzymam kciuki!
"Życie jest tak dobre, jak dobrym pozwalasz mu być"

8
Monk pisze:To co szare pojawia się kiedy zmiesza się zbyt wiele barw, i wtedy trudno uchwycić nam odcień którego szukamy, trudniej zrozumieć.
Zagmatwane. I treściowo, i interpunkcyjnie.
Monk pisze:Pora nieciekawa, niby jeszcze noc PRZECINEK ale już jasno,KROPKA tej pory nie cierpię najbardziej, czujesz PRZECINEK że chcesz snu PRZECINEK ale zasnąć nie idziesz PRZECINEK bo przecież już jasno.
Zagmatwane. I składniowo, i interpunkcyjnie.
Opowiadasz w pierwszej osobie - nie cierpię, a potem nagle w trzeciej - nie chcesz
Zamiast "nie idziesz zasnąć" proponuję "nie możesz zasnąć".
Monk pisze:Niestety nie zawsze wszystko jest czarne, albo białe, czasem bywa po prostu szare. To co szare pojawia się kiedy zmiesza się zbyt wiele barw, i wtedy trudno uchwycić nam odcień którego szukamy, trudniej zrozumieć. Właściwie to co rozumiemy może stać się tylko złudzeniem w obłoku szarości, które zamigotało nam na chwilę, chcielibyśmy je złapać, ale ono ucieka nieznośnie i ginie w szarym.
Myśli szare, na zewnętrz szaro, stałem wpatrzony w niewyraźne cienie, bzdury kołatały w mojej głowie. Pora nieciekawa, niby jeszcze noc ale już jasno, tej pory nie cierpię najbardziej, czujesz że chcesz snu ale zasnąć nie idziesz bo przecież już jasno. Stoję tak więc już chyba z godzinę, czekam sobie chyba na pierwszy promyk, na kawałek światła, który zgasi szarość, powinien być za chwilę. Promyk ten pojawia się przecież każdego dnia, każdego dnia zabija szarość, każdego dnia daje nową nadzieję.
Szarość przeważa. Rozumiem, że chcesz by było szaro, ale kiedy czytam, to jest tylko szaro. Reszta umyka.
Monk pisze:W końcu jest, długo oczekiwany, pierwszy promyk jak gość zagląda do środka, powoli, potem odważniej bezszelestnie wsuwa się przez przerwy między żaluzjami, wdziera się wszelkimi sposobami chcąc zgasić szarość.
Długie zdanie z zakręconą interpunkcją. Propozycja (i tak mnie niesatysfakcjonująca):
W końcu jest - długo oczekiwany pierwszy promyk. Jak gość zagląda do środka powoli, potem odważniej, aż bezszelestnie wsuwa się przez żaluzje. Chcąc zagasić szarość, wdziera się na wszelkie sposoby.

Możesz spojrzeć na swój tekst z punktu widzenia składni i interpunkcji? Zastanów się nad każdym długim zdaniem.
Monk pisze:Sukienka pod wpływem deszczu przyległa do jej ciała uwypuklając delikatnie sylwetkę. W kolorze przypominała czerwoną pomarańczę.
Wynika z tego, że miała sylwetkę w kolorze pomarańczy.
- i to jeszcze jak, wiem coś na ten temat– rzekła po chwili Marta przytakując głową, ja na to spytałem: - dokąd się pani wybiera? Możliwe że mógłbym pomóc ?
Zapis dialogów: http://www.ekorekta24.pl/proza/130-inte ... ac-dialogi

Napisałeś na końcu:
Monk pisze:mam nadzieje że przypadnie wam do gustu i że udało mi się poprawić wszystkie błędy :)
Twoja nadzieja jest bardzo optymistyczna.
"Mama nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i że udało mi się poprawić wszystkie błędy."
Wam - napisałam wielką literą, bo w końcu zwracasz się bezpośrednio do odbiorcy i prosisz go o wyrozumiałość.
nadzieję - biernik l. poj. rzecz. r. ż.
,że - przed "że" stawiamy przecinek, gdyż rozpoczyna on na ogół zdanie podrzędne ( a że na ogół to widać kawałek dalej w tym samym zdaniu).

Wiele pracy przed Tobą.

Powodzenia.
"Natchnienie jest dla amatorów, ten kto na nie bezczynnie czeka, nigdy nic nie stworzy" Chuck Close, fotograf
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”