2
autor: Rubia
Szef Weryfikatorów
Sytuacja awaryjna
Uwaga - parę wulgaryzmów.
– Mówię ci, Baśka, ja już z nim wytrzymać nie mogę, żeby o takie pierdoły tak mi dupę truć… Powiedziałam mu wczoraj, Artur, opanuj się, co ty, białych kozaczków mi żałujesz, a on, że już sama nie wiem, ile tych kozaczków mam i wszystkie szafy pękają od ciuchów, i że Niuni niepotrzebnie tyle kupuję bo i tak zaraz z tego wyrasta, ale czy to moja wina, jedyne dziecko i co by ludzie powiedzieli, a on jeszcze, że kryzys jest i musimy oszczędzać, dom w budowie, a ja tylko o szmatach myślę, dla niego to szmaty, a ja też chcę mieć coś z życia, a tu nic, tylko ciągle z małą siedzę, myślałam, wyjdziemy gdzieś razem, ubiorę się, niech zobaczy, że na mnie też jeszcze można oko zaczepić, a ten nic, tylko o forsie. Fakt, nie pracuję, ale ile ja bym mogła zarobić, jakbym gdzie na kasie siadła, a tak, to w domu wszystko aż lśni, on przychodzi z pracy, a ja od razu obiad na stół, na niedzielę zawsze ciasto piekę, to co, jeszcze mam jak kuchta chodzić? On to pewnie by chciał, żebym wyglądała jak ta Agata, wiesz, Raczyńska, w podstawówce zawsze pod oknem siedziała, nie wiem, jak się teraz nazywa, oni się tu z mężem przeprowadzili, drzwi w drzwi z nami mieszkają, mówię ci, ciuchy z lumpeksu, włosy to chyba jej mąż strzyże, a twarz taka zapadnięta, ale nic dziwnego, ten jej mąż był redaktorem w Powiązaniach, no i gazetka padła, teraz gdzieś na budowie dorabia, ale co to za robota, sezon zaraz się skończy i raz-dwa wszystko przejedzą, trójkę bachorów mają a ona znowu z brzuchem chodzi, pewnie z zasiłków żyją, ludzie to się potrafią urządzić, no! I żeby mi wymawiać, że szafy pękają, a niech na sobie oszczędza. O, muszę kończyć, bo ktoś dzwoni do drzwi, to na razie, jeszcze sobie potem pogadamy.
– Dzień dobry pani sąsiadce, mogłaby pani do nas zajrzeć? Agatka tak się źle poczuła, nie bardzo wiem, co robić, chciałem po pogotowie dzwonić, a ona, żeby nie, ale to chyba nie jest dobry pomysł, takie przeczekiwanie. Może pani się z nią porozumie, kobietom zawsze łatwiej w takich sprawach…
– No dobra, Niunia śpi, to zajrzę na chwilę. Hej, kawalerze, co tak się chowasz za nogą taty?
– Bartuś, przywitaj się z panią. Nie wstydź się, powiedz ładnie: dzień dobry!
– Cześć, Agata, to już? Nowy potomek się śpieszy na świat?
– Cześć, Danka. Nie, chyba nie, jeszcze ze cztery tygodnie przede mną, tylko ja dziś od rana tak się strasznie słabo czuję. W ogóle nie mogę się na nogach utrzymać, przewróciłam się, aż Bartuś zaczął płakać…
– Faktycznie, coś blado wyglądasz. Może to anemia? Wszystko jedno, co by nie było, tu nie ma co zwlekać, tylko trzeba wezwać karetkę. Masz komórkę?
– Właśnie mi się limit na karcie skończył. Jurkowi też…
– Dobra, to chwila moment, tylko skoczę po torebkę. Zaraz tu będę.
– Dzień dobry pani, ja dzwonię z Jodłowej pięć, sąsiadka nam tu zasłabła… Nie, nie, żadne takie, trzydzieści dwa lata, ale ona jest w ósmym miesiącu, leży taka, no wie pani, ani ręką, ani nogą, tak, czuję tętno, Jodłowa pięć, druga klatka, mieszkanie dwanaście, mój numer? Już pani podaję…
– No widzisz, zaraz przyjadą. A ja cię spakuję. Masz jakąś koszulę, kapcie, szlafrok?
– Koszula jest w szafie. Jurek, przynieś moje kapcie. Podomka chyba wisi w łazience, ta w cętki. Danka, ale po co to wszystko, ja przecież nie zostanę tam na noc! I w ogóle nie chcę jechać!
– Gadanie. Pojedziesz i zostaniesz tyle, ile będzie trzeba. Nawet cały miesiąc. Czego się boisz, przecież to nie pierwszy raz. Gdzie twoja torebka? Dokumenty będą potrzebne. A kto z tobą pojedzie?
– Nie… nie wiem… Mama… nie dzwoni…
– O rety, nie rycz… A ty nie możesz do niej zadzwonić? A, prawda. Słuchaj. No już, już. Spokojnie. Masz tu banknot. Jak już tam będziesz, kup sobie w kiosku doładowanie. Albo poproś salową, niech ci kupi. I zadzwonisz do mamy.
– Danusiu, ale ja przecież nie mogę…
– Pewnie, że nie możesz zostać bez komórki. Jak wrócisz, to oddasz. Sytuacja awaryjna, prawda? Tylko torebki pilnuj, nikomu jej nie dawaj do ręki, bo złodziejstwo teraz straszne.
– Bardzo pani dziękuję, naprawdę, z całego serca. Agatka przy pani się uspokoiła, a i ja jakiejś takiej otuchy nabrałem…
– Jasne. A starsze dzieci kiedy wrócą?
– Po czwartej. One teraz na świetlicy zostają, lekcje tam zawsze odrobią, bo Agatce ciężko już było się nimi zajmować, nie mogła nic robić, nawet sprzątać nie bardzo dawała radę…
– Widzę właśnie. A pan co, nie mógł żonie pomóc? Albo dzieciaki zapędzić?
– Ja… ja… Ja na budowie pracowałem, belka mi na stopę spadła, kości miałem pogruchotane, nawet teraz nogą powłóczę, tyle, co do sklepu pójdę, tutaj niedaleko.
– Ale rąk belka panu nie przywaliła, prawda? No, to teraz niech pan zbiera te ciuchy, brudne do prania, czyste do szafy, Bartuś zabawki poskłada. Potem odkurzacz i mop. Płyn do mycia podłóg jest? Nie może pan przecież żony z dzieckiem do takiego sy… no, bałaganu wprowadzić, ja panu mówię, oni już całkiem niedługo tu wrócą, wszystko musi lśnić! A to będzie synek, czy córeczka?
– Mówię ci, Baśka, tak się natyrałam, że mi ręce odpadają. Agata już w szpitalu, ten jej mąż, jełop straszny, ale go wzięłam do galopu, całe mieszkanie wysprzątał, w kuchni to się do szafek można było przykleić, na koniec ja okna pomyłam, teraz tylko pilnować trzeba, żeby dzieciaki znowu wszystkiego nie zaświniły. Bartusia co dzień będę brała do siebie, może się bawić z Niunią i zje u nas przy okazji, ale obiadów dla nich wszystkich gotować nie będę, niech ten jełop też się czymś zajmie, wiesz, to dołujące, mieć takiego faceta, co tylko dzieci potrafi robić, sracz totalny, nie dziwię się, że ona wygląda jak śmierć na chorągwi, tfu, tfu, żebym w złą godzinę nie powiedziała, mówię ci, aż mi się coś w środku zrobiło, jak na to wszystko popatrzyłam… Powiem Arturowi, może mu jaką robotę znajdzie, tylko nie wiem, czy toto się choćby na nocnego stróża nadaje… Ale ona się urządziła! Kurczę, Baśka, jak dziewczyna się rwie do życia, planuje sobie, mąż, dzieci, rodzina, obiadki i szmatki, to czy jej w ogóle przychodzi do głowy, że potem życie będzie takie trudne do dźwigania, zupełnie jak kamień gorący?
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.