Ponieważ to co piszę obecnie jeszcze się nie odleżało, skoro przeszłam kwarantannę, postanowiłam uraczyć Wasze weryfikatorskie zęby tekstem raczej starym, odgrzebanym z szuflady, który powstał jako prolog do gry fabularnej (Changeling The Dreaming jak ktoś chce wiedzieć dokładnie). Rozgrywka miała służyć czystej rozrywce, stąd taki nieco prześmiewczy tekst.
=======================================================
Cork to Hrabstwo w Irlandii. Aby być bardziej dokładnym leży w obszarze Munster. W mieście Cork – stolicy Hrabstwa mieszka dość dużo ludzi, jak na Irlandię. Mieszka, ale nie wszyscy są świadomi pewnych rzeczy, które tu mają miejsce. Na przykład tego, że na jego obrzeżach stoi pewien bardzo opuszczony budynek, bez okien i nawet bez dachu, do tego otoczony żelaznym płotem porośniętym jakimś kolczastym zielskiem. Być może, jeśli nawet go zauważyli, to nigdy nie mieli ochoty zbliżyć się tam, choćby na trzysta jardów. Ale to dobrze, bo ludzie choć umieją fantazjować i śnić, to z marzeń nie są zrobieni i mogliby coś popsuć.
Istoty ludzkie nie odwiedzają tego domu. Bywają tam za to Podrzutki, istoty snów. Dla nich to bardzo pociągające miejsce: piękny pałac niesamowitej Księżnej Caeleen – od niedawna Księżnej Munsteru z polecenia Jego Wysokości Króla Pyotra, władcy Szmaragdowej Wyspy. Mawia się wśród Podrzutków, że na ten dwór ma wolny wstęp nie tylko arystokracja, ale i „zwykłe pospólstwo” – jak owa szlachta się czasami wyraża. I mówi się jeszcze, że Księżna zachowuje zasady i postępuje honorowo jak „ci z dawnej szlachty”, w czym dzielnie pomaga jej Książęcy Doradca Hrabia Robin – ponoć zaufany samego Króla... Każdy kto choć przez chwilę przebywał w obecności Jej Łaskawości, nie mógł nie stwierdzić, że choć zachowuje się ona trochę kontrowersyjnie, co zapewne przyprawia jej dworzan o chroniczny ból głowy, to na pewno jej piękno wszystko wynagradza. Księżna ma długie czarne włosy, eterycznie jasną cerę, duże oczy mieniące się kilkoma kolorami, nosi się w błękitach i zieleniach – słowem nie ma w jej otoczeniu mężczyzny, który by choć raz nie zapał się na bezmyślnym wpatrywaniu się w to, nieziemskie przecież, zjawisko. Względnie często Księżna łapie na tym swego Giermka – Sir Duncana.
Dwór ten stanie się za chwilę tłem naszej historii. Na razie jednak jest wczesny ranek, powiedzmy pora śniadania. Zostawmy Księżną w chwili, gdy udaje się do swych ogrodów, gdzie ku rozpaczy ogrodników zamierza przesadzać chryzantemy i przenieśmy się do pewnego zajazdu, który jest własnością Hrabiego Robina i gdzie każdy, kto tego potrzebuje może znaleźć nocleg. Tego ranka śniadanie jedli tam między innymi: Kerrie i Shane. Kerrie to istota całkowicie należąca do tych wysp, istota zwana w starym języku Ghille Dhu, a Shane to Troll. Duży Troll.
Kerrie, jak wszyscy jej rodzaju, nie lubi miast. Zjawia się tutaj bardzo rzadko i zazwyczaj z wielkimi oporami. Ale materialne warunki jej życia zależą od tego ile ręcznie robionej drewnianej biżuterii sprzeda, więc właśnie podróżowała od miasta do miasta, bo był środek jesieni i musiała jakoś przygotować się do najcięższego czasu, czyli zimy. Molly, bo tak Kerrie nazywają ludzie, mieszka we wsi o jakieś pięćdziesiąt kilometrów oddalonej od Corku, w małej chatce, tuż przy lesie. Nie będziemy teraz opowiadać jak przebiegało dotąd jej życie, na to na pewno przyjdzie jeszcze czas. Na razie wystarczy powiedzieć, że wygląda na siedemnaście lat i wszędzie zwraca uwagę swoją urodą. Niektórzy dopatrzą się seledynowego poblasku na jej skórze, a wszyscy na pewno zauważą długie do pasa brązowe włosy, podzielone na pasma i zebrane drewnianymi pierścieniami oraz szmaragdowozielone oczy, z goszczącymi tam zazwyczaj czarującymi iskierkami kpiarskiego uśmiechu. Kerrie jest wysoka i jakby zwiewna co podkreśla jej ubranie. Wydaje się, że przy ziemi trzyma ją jedynie czarny sweter z szarym jednorożcem i plecak na stelażu.
Przy śniadaniu uwagę Kerrie zwrócił Troll, ów Shane, o którym już wspomnieliśmy. Rzecz jasna Kerrie nie wiedziała jeszcze jak ma on na imię, ani skąd w ogóle się tutaj wziął (i aby być szczerym tego drugiego nie dowie się jeszcze przynajmniej do końca tego rozdziału). Był młody. Miał jasne włosy i niebieskie oczy – a więc reprezentował, w odróżnieniu od większości spotykanych tu osób raczej nordycki typ urody. Za to jego wzrost natychmiast przykuwał uwagę. O, rzecz jasna, że trolle małe nie są, ale ten Troll należał do tych powiedzmy... wyższych Trolli. Mierząc z rogami był najwyższym trollem jakiego Kerrie, i nie tylko ona, kiedykolwiek widziała. Do tego nie wyglądał na kogoś z kim łatwo nawiązać kontakt: odsłonięty pod wojskową kurtką nagi, muskularny tors i ręce z metalowymi, poznaczonymi wieloma rysami naramiennikami świadczyły wprost o jego niespotykanej sile. Buty miał solidne, wojskowe, a raczej trollowe. I nosił ze sobą bardzo ciężką gitarę. W chwili gdy nasza historia się rozpoczyna, Shane kończy właśnie pić herbatę z mlekiem.
A więc w połowie października 1999-go roku, w Irlandii, w Księstwie Munster do kończącego śniadanie Shane’a podeszło dwóch rycerzy z gwardii książęcej i z rozkazu królowej poprosiło go o towarzyszenie im do pałacu. Kerrie wiedziała, że w tym miejscu takie rzeczy się raczej nie zdarzały. Do tego jeszcze Troll potulnie zaczął zbierać się do wyjścia, no i dostała karteczkę od kogoś kogo kiedyś znała głoszącą: „Zobacz o co im chodzi. Proszę. Podpisano A.”. Nie ulegało wątpliwości, że będzie musiała się tym zająć, nawet jeżeli nie do końca się domyślała kim jest ten A. Gwardzista nie chciał nic powiedzieć, podążyła więc za nimi do pałacu. Po drodze strażnicy prawie ją zauważyli, ale ktoś w czerni skutecznie im w tym przeszkodził. Za to trolle, pilnujące wejścia do dworu już jej pojawienia się nie zanotowały, gdyż właśnie wtedy jeden z nich dostrzegł, że koledze palą się buty i chciał uczynnie zadeptać pożar, co z kolei wybitnie nie spodobało się jego kompanowi (oględnie mówiąc dostał po twarzy). Może gdyby zauważyli dziwne zabiegi z zapałkami, jakich Kerrie dokonywała w krzakach, nie byliby tacy zdziwieni.
Kiedy dziewczyna weszła do środka nie zobaczyła już ani Trolla ani strażników. Spytała się za to, pierwszego spotkanego dworzanina, gdzie może znaleźć Księżną i została zaprowadzona przed oblicze Lorda Malcolma zwanego Major Domusem. Ten Sidhe na chaotyczne wyjaśnienia Kerrie, że chce ona zobaczyć Księżną w bardzo ważnej i tajemniczej sprawie, zagapił się na chwilę na wiszący za jego plecami piękny zielony herb Domu Gwydion, z wiele mówiącym napisem Noblesse Oblige i z westchnieniem zwrócił się do dziewczyny:
-Imię?
-Trzy minuty! – Kerrie nie była przygotowana na tak szybki obrót sprawy i chciała się dalej tłumaczyć. – Tylko trzy minuty zajmę Księżnej!
-A imię panienka posiada? – Niezrażony kontynuował zaczętą myśl Lord Malcolm – I skąd panienka pochodzi?
-Kerrie, i przyjechałam z, z ... niedaleka!
Z kolejnym westchnieniem Major Domus poprowadził Kerrie przed oblicze księżnej, która jak mówiliśmy przesadzała chryzantemy. Po zbyt dużej porcji podziękowań, Lord Malcolm sobie poszedł, ogrodnik z ulgą i wdzięcznością zabrał się do kwiatków, a Kerrie mogła opowiedzieć Księżnej co widziała i zakończyć to pytaniem: „No i ja się po prostu chciałam dowiedzieć co to wszystko znaczy”. Księżna wyznała, iż nie ma pojęcia i już chciała kogoś odpowiedzialnego wołać, kiedy pojawił się Lord Artur (czyli ten ktoś w czerni i być może tajemniczy A.), skądinąd pierwszy szermierz Irlandii. Za nim szedł oficer gwardii, który ujął Shane'a i sam Shane. Trzeba dodać, że ten konkretny oficer służył Baronowi Mordredowi, odpowiedzialnemu za wywiad, kontrwywiad i tajną służbę.
-Więc co to wszystko znaczy? - Rzuciła zjadliwie Księżna, mrużąc swoje piękne oczy.
Od słowa do słowa doszło do wyjaśnienia owej katastrofalnej w skutkach (jak orzekła księżna) pomyłki (jak przyznał wezwany na wyjaśnienia Baron Mordred). I dowódca straży i baron musieli przeprosić Trolla, który zapewnił wszystkich, że „Nie trzeba, nic się nie stało i on przeprasza”. Ogrodnicy potem uporządkowali stan rabatek będących troszkę w rozsypce po tym, jak Shane w zażenowaniu zaczął grzebać butem w ziemi... Ponadto, Księżna dowiedziała się, że jej Baron poszukuje innego Trolla, imieniem Sven, który zabijał, kradł i robił wiele innych złych rzeczy. Z opinią, że rzeczony Sven miłym Trollem nie jest, Księżna zgodziła się po odpowiedzi Barona na pytanie: „Dlaczego go męczyłeś i zamierzasz męczyć jeszcze jakiegoś innego trolla?”. Potem uznała, że nie pozostało jej nic innego jak zaprosić swoich gości na obiad, czyli innymi słowy pozwolić im cały dzień nudzić się we wspaniałych wnętrzach swego zamku.
Na kolacji zjawił się również, oprócz Sir Duncana rzecz jasna, tajemniczy jak na kogoś należącego do domu Eiluned przystało, Baron Mordred i od razu stało się jasne, że jego przystojna obecność, z ostrymi ptasimi rysami i ciemną karnacją nie przysparza Księżnej apetytu. Równie szybko okazało się, że Baron nie zapomniał o uwadze Kerrie, że ona może tego Svena znaleźć i postanowił wykorzystać to, a także poprosić Shane’a, aby zdobył zaufanie owego, jak to określił, „zimnego drania”. Odpowiedź Trolla, że „To się nie godzi”, ale „Tego Svena, to trzeba złapać i ukarać” i on „Przeprasza” nie wyjaśniła zbytnio jego poglądu na udział w tej sprawie. Wkrótce zresztą rozmowa zeszła na zupełnie inny temat, który zdaje się Barona nie zainteresował, bo dość szybko opuścił towarzystwo i Księżna mogła swobodnie podjąć konwersację z Trollem na temat tego, że nie musi tak ciągle przepraszać („Jak Księżna sobie życzy”), że nie musi być taki nieśmiały („Ja przepraszam”), a nawet, że jeżeli go to ośmieli, to nie musi nazywać jej Księżną tylko Caeleen („Jak jej wysokość Caeleen sobie życzy”). Wraz z upływem czasu Jej Łaskawość i Sir Duncan wspólnie doszli do wniosku, że nieskore zachowanie naszego nieśmiałego Trolla jest skutkiem jego zemsty na całej rodzinie Sidhe za jakieś zaprzeszłe krzywdy, których ród jego doświadczył niegdyś, albo po prostu chce kogoś obrazić. Cóż. Aby wiele już nie mówić: propozycją Księżnej było, żeby Shanowi dolać wina, a Sir Duncana, że na noc przydałoby się mu przyprowadzić jakieś hurysy... No więc Shane się pożegnał. Szybko.
Nie będziemy tutaj dokładnie opisywać wszystkiego co się działo na kolacji, choćby pukania w stół, czy widelcem w róg („Przepraszam”), czy prób przecinania wisienek w locie (gdyby nie Baron...), bo nie jest to przecież aż tak istotne, jak dalszy ciąg naszej opowieści.
Prolog do gry [urban fantasy]
1
Ostatnio zmieniony czw 03 kwie 2014, 00:10 przez ithi, łącznie zmieniany 2 razy.