Stary znajomy. Część pierwsza.

1
Na wstępie chciałbym prosić moderatorów o litość :). Nie miałbym możliwości wrzucenia tekstu do końca następnego tygodnia.

Nie zawiera wulgaryzmów, raczej bez ograniczeń wiekowych.
___________________________________________________________________________

1.
Puste butelki walały się po brudnym dywanie. Połamane meble leżały na korytarzu. Stłuczone szklanki zalegały posadzkę, przypominając szron. Powoli, krzywiąc się z bólu wstał z łóżka. Lawirując między śmieciami dotarł do kuchni. Otworzył lodówkę i wyciągnął schłodzoną butelkę wody. Zawartość wypił jednym, ogromnym haustem. Odkaszlnął, beknął i wszedł do łazienki. Potrzaskane lustro wypełniało umywalkę, nie kłopocząc się sprzątaniem obmył twarz wodą. Próbował przypomnieć sobie wydarzenia minionej nocy, ale widział jedyne postrzępione, zamglone obrazy. Z ziemi podniósł ubranie, wciągnął na siebie podarte spodnie, koszulkę oraz bluzę.
Majowe powietrze miło orzeźwiało, nad głową przeleciało mu kilka ptaków, głośno świergocąc. Ruch na ulicy był niewielki.
Nogi same go prowadziły, tam gdzie ostatnio chodził nader często. Minął boisko do koszykówki, na którym młodzież częściej piła i paliła niż grała. Wszedł do małej uliczki, przyspieszył. Psy ujadały na jego widok, głuche na rzucane przez niego groźby. Otworzy cmentarną furtkę, ruszył alejką. Nagrobek wyglądał dość ubogo w porównaniu z fikuśnymi zniczami i wystrojem innych grobów. Uklęknął składając ręce do modlitwy.
- Tęsknię za tobą - wyszeptał, wpatrując się w napis. - Obiecałem ci, że zaopiekuję się twoją rodziną. Przyrzekłem ich chronić. Nie dałem rady. Jeśli mnie słyszysz wybacz mi, proszę.
Przetarł łzę spływającą po policzku. Wstał, spojrzał jeszcze raz na jej grób i odszedł. Wyciągnął z kieszeni telefon. Wystukał dobrze znany mu numer.
- Halo? - odezwał się zaspany głos.
- To ja - rzucił krótko. - Masz ochotę na piwo?
- Jest ósma rano.
- Kiedyś ci to nie przeszkadzało.
- Tak, miałem wtedy siedemnaście lat. - W słuchawce rozległ się płacz. - Teraz mam żonę i dziecko. Wybacz, ale każdy z nas musi kiedyś dorosnąć. Nawet ty.

*
Księżyc rzucał poszarpaną poświatę na dróżkę. Usłyszał ją dużo wcześniej niż zobaczył. Biegła równym tempem, sprawdzając co jakiś czas puls. Schował się za drzewem i czekał.
Nie zauważyła go zbyt zajęta wyrównywaniem oddechu. Jednym susem pokonał dzielący ich dystans. Zepchnął ją do krzaków. Po krótkiej szamotaninie obezwładnił, poddusił. Rozejrzał się dookoła. Uśmiechając się obleśnie związał ofierze ręce i nogi. Uniósł ją z łatwością, zszedł z leśnej ścieżki wgłąb lasu. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot.

*
Kolejny dzień zaczął się dokładnie tak samo jak każdy poprzedni. Obudził się o piątej trzydzieści, mijając zagracony pokój wszedł do łazienki. Po porannej toalecie zjadł przygotowane wcześniej śniadanie.
Ubrał, jak zawsze w czwartki, jeansy, białą koszulkę i czarną marynarkę. Do plecaka spakował stos papierów, najprawdopodobniej wypracowań uczniów, nie zawracał sobie głowy sprawdzaniem.
Przed wyjściem rzucił okiem na lustro. Czarne, przetykane siwizną włosy miał potargane i wystrzępione. Pogrzebał w nich ręką, starając się nadać im wygląd nonszalanckiego acz twórczego rozgardiaszu.
Robert Gorton miał kiedyś auto, starą hondę civic, którą pewnego dnia w wyniku złych wyborów życiowych nieodwracalnie stracił. Teraz zostały mu jedynie podróże komunikacją miejską, gdzie wszystko i niemal wszyscy cuchnęli.

*
Szkoła, ponury pełen pęknięć budynek straszący wszystkich wokół. Gdy był młody nie lubił szkoły, teraz niewiele więcej w tym względzie się zmieniło.
Przywitał woźnego skinieniem głowy, z pokoju nauczycielskiego wziął klucz do swojej sali i powoli poczłapał w jej kierunku.
Po otwarciu drzwi poczuł, że coś jest nie tak. Nie wiedział, czy zaalarmowała go lekko przesunięta piwonia, czy może uchylone okno. Ostrożnie zrobił kilka kroków w stronę biurka. Nic się nie stało. Odetchnął głęboko siadając na krzesło. Kluczykiem otworzył szufladę, pogrzebał w walających się wszędzie długopisach wyjmując manierkę. Zasalutował w stronę godła i pociągnął zdrowo. Skrzywił się, zaklął szpetnie. Kolejny zwykły dzień.

*
Dzwonek wyrwał go z otępiałego zamyślenia. Nieobecnym wzrokiem powiódł po klasie. Uczniowie trajkocząc pakowali podręczniki i zeszyty. Przynajmniej ci, którzy byli na tyle naiwni by je wyjąć.
Robert nie pamiętał już dni kiedy wykładał przedmiot z ożywieniem. Dawno temu, w innym życiu inspirował młodzież, zaszczepiał w nich chęć do poznania historii, zanurzenia się w odmętach dawnych, zapomnianych już czasów.

*
Dokładnie o piętnastej piętnaście odłożył klucz na kołek. Przeciągnął się i z naburmuszoną miną wyszedł z budynku. Znowu poczuł dziwne uczucie zagrożenia. Przez myśl przemknęło mu, że to wina alkoholu.
- Możemy pomówić? - Mężczyzna zmierzający w jego stronę dawał niejasne przeczucie kłopotów.
- Dlaczego?
- Musimy z panem porozmawiać - naciskał nieznajomy - to bardzo ważne.
- Ważne dla kogo? - Spytał ostro.
- Możemy w dalszym ciągu stać tu i się kłócić, lub bez zbędnej agresji udać się do samochodu.
- W porządku - bąknął i chcąc nie chcąc udał się za nieznajomym. Przecięli ulicę, zagłębiając się w blokowisku. Wędrowali tak między szarymi blokami przez pięć minut nim zobaczyli zaparkowanego przy ulicy vana. Przez jedno uderzenie serca Robert chciał zerwać się do biegu, uciec jak najdalej od tego dziwnego człowieka. Chwilę później zrozumiał, że i tak nie dałby rady.
- Pan Robert Gorton jeśli się nie mylę? - Zagadnął dobrodusznie starszy człowiek siedzący na fotelu pasażera.
- Tak - odpowiedział lustrując wnętrze pojazdu.
- Proszę się uspokoić - uśmiechnął się - nie zrobimy panu krzywdy. Nazywam się Albert Janowicz, jestem zarządcą. Zajmuję się zbieraniem i kolekcjonowaniem pewnych...pozostałości.
- Wiem o jakie pozostałości panu chodzi.
- Proszę nie ironizować. Sprawa jest o wiele bardziej poważna. Potrzebujemy cię.
- Mnie? - Zdziwił się szczerze Robert. - Nie mam żadnych specjalnych zdolności. Niczego czym mógłbym się pochwalić.
- Ależ masz - staruszek wyciągnął z kieszeni zdjęcie. Wręczył je Robertowi. - Poznajesz ją?
- Tak - odetchnął głęboko. Zamknął oczy. - Kiedy?
- Wczoraj wieczorem.
- Jesteście z policji? Nie miałem z tym nic wspólnego. Przysięgam!
- Nie jesteśmy funkcjonariuszami prawa - wyjaśnił cierpliwie - już powiedziałem czym się zajmujemy.
- Tak, z całą pewnością jesteście zarządcami. Jak mógłbym tego nie zauważyć.
- Jesteśmy żniwiarzami - poprawił ten młodszy, który go przyprowadził.
- Żniw... Co? - Robert uważnie przyjrzał się obu mężczyznom po czym wybuchnął śmiechem. - Piękny żart.
- Nie żartujemy - Albert wyciągnął zza pazuchy pozłacaną kosę. - Potrzymaj.
Robert złapał podany przedmiot i poczuł ciepło roztaczające się po całym jego ciele. Nagle, dosłownie wszędzie zaroiło się od zbłąkanych dusz, sunących bez celu, bez cienia świadomości gdzie się znajdują. Z przerażeniem odrzucił kosę.
- Musisz przemówić jej do rozsądku - kontynuował żniwiarz - nim stanie się coś złego.
- Ona nie żyje - przypomniał mu Robert - co złego może jej się jeszcze przytrafić.
- Ktoś poluje na te dusze - powiedział bez żadnych emocji młodszy żniwiarz. - Nie mamy pojęcia dokąd je zabiera.
- Oczekujecie, że ja wam pomogę?
- Tak. Jesteśmy tego pewni - Albert dotknął jego ramienia. - Przeprowadzimy cię na drugą stronę. Wołaj ją po imieniu. Przybędzie.
- Co potem?
- Spytasz się czy z kimś rozmawiała. Oczywiście po tym jak umarła. Nakłonisz ją do mówienia.
- Wy nie możecie tego zrobić?
- Nie. Ona żywi do ciebie bardzo silne uczucia, takie, które przezwyciężyły śmierć. Nie możemy do niej dotrzeć. Jest głucha na nasze wołania.
- Skąd mam wiedzieć, że mnie tam nie zostawicie?
- Twój czas jeszcze nie nadszedł. A teraz skup się. Będziesz miał dokładnie dwadzieścia cztery godziny. - Albert dotknął jego czoła. Wszystko ogarnęła ciemność.
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:56 przez Irgard, łącznie zmieniany 1 raz.

2
Otworzył cmentarną furtkę, ruszył alejką.

Uklęknął(przecinek) składając ręce do modlitwy.

Księżyc rzucał poszarpaną poświatę na dróżkę. Usłyszał ją dużo wcześniej niż zobaczył. Biegła równym tempem, sprawdzając co jakiś czas puls. Schował się za drzewem i czekał.(to brzmi, jakby poświata na dróżkę biegła i sprawdzała co jakiś czas puls. Nabierałoby to sensu, gdybyś usunął pierwsze zdanie)

Nie zauważyła go, bo była zbyt zajęta wyrównywaniem oddechu.

Odetchnął głęboko(przecinek) siadając na krzesło.

Przynajmniej ci, którzy byli na tyle naiwni(przecinek) by je wyjąć.

Robert nie pamiętał już dni(przecinek) kiedy wykładał przedmiot z ożywieniem.

- Ważne dla kogo? - (z małej, bo to tzw "odgłos paszczą". Nawet po znaku zapytania)spytał ostro.

- Tak - odpowiedział(przecinek) lustrując wnętrze pojazdu.

- Proszę się uspokoić(kropka) - Uśmiechnął się(kropka) - Nie zrobimy panu krzywdy. Nazywam się Albert Janowicz, jestem zarządcą.

- Ależ masz(kropka) - Staruszek wyciągnął z kieszeni zdjęcie. Wręczył je Robertowi. - Poznajesz ją?

- Nie jesteśmy funkcjonariuszami prawa - wyjaśnił cierpliwie(kropka) - Już powiedziałem czym się zajmujemy.

- Ona nie żyje - przypomniał mu Robert(kropka) - Co złego może jej się jeszcze przytrafić.(postawiłabym znak zapytania)

- Spytasz się(przecinek) czy z kimś rozmawiała. Oczywiście po tym(przecinek) jak umarła.
Co do poprawności tekstu, to nie pasują mi bardzo te częste, krótkie zdania - szczególnie na początku. Może chciałeś tchnąć w niego trochę więcej dynamiki czy może dramatyzmu, ale mi to, jako czytelnikowi, nie podchodziło. Kolejne błędy widzę w zapisie dialogów. Nic wielce poważnego, ale trzeba by i tak nad tym popracować.
A co do samej pracy, nie wiem, czy to temat dla mnie, jednak przeczytam następny fragment, by upewnić się w tym przekonaniu.
The two of us together again, there's nothing we can't do!
Yes, Noatak.
I had almost forgotten the sound of my own name...
It will be just like the good old days.

3
Powoli, krzywiąc się z bólu (przecinek, wtrącenie ma przed i na końcu przecinek) wstał z łóżka. Lawirując między śmieciami (przecinek) dotarł do kuchni.
Potrzaskane lustro wypełniało umywalkę, nie kłopocząc się sprzątaniem (przecinek) obmył twarz wodą.
Minął boisko do koszykówki, na którym młodzież częściej piła i paliła (przecinek) niż grała.
Uklęknął (przecinek) składając ręce do modlitwy.
Przecinek niż
Uśmiechając się obleśnie (przecinek) związał ofierze ręce i nogi.
Robert Gorton miał kiedyś auto, starą hondę civic, którą pewnego dnia (przecinek, wtrącenie) w wyniku złych wyborów życiowych (przecinek) nieodwracalnie stracił.
Szkoła, ponury (przecinek, wymieniasz wiele cech jednej rzeczy) pełen pęknięć budynek (tu też bym dał przecinek, ale z powodu by się lepiej mi czytało) straszący wszystkich wokół.
W młodości nie lubił szkoły, teraz niewiele więcej w tym względzie się zmieniło.
Dobra dość przecinków. Nie chodzi o to by poprawiać je za ciebie, tylko zwrócić ci na nie uwagę.

Co do całości. Nie wiem jak to określić. Mam wrażenie, jakbyś rzucał zdania, nie opowiadał. Co do historii. Usunąłbym drugą wzmiankę o lustrze i zrobił pozory, że to nauczyciel zabił. Cała historia nie robi na mnie żadnego wrażenia, ani dobrego, ani złego. Chociaż, prawdę powiedziawszy, mam wrażenie, że jedziesz po jakimś anime czy mandze. I chyba dlatego nawet przeczytałem shinigami zamiast żniwiarze. (Sic, mówię to całkowicie serio). Może to przypadek, nie wiem. Uznałem jednak, że powinieneś wiedzieć o tym odczuciu.
Może jest owe magiczne coś dalej, ale jeśli to byłaby książka w księgarni, to po tym fragmencie bym jej nie kupił. Brakuje czegoś co mnie przyciągnie na dłużej.

Pozdrawiam i powodzenie szermierzu słowa :)

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:54 przez Thug, łącznie zmieniany 1 raz.
-Może jak będę dużym chłopcem, ludzie będą mnie prosić o pomoc.
-Albo żebyś się przesunął.

4
Dzięki za ocenę. Jakoś te przecinki mi się nie rzucały w oczy jak czytałem :/ ale się poprawi.
Thug - nie jechałem po mandze, w sumie to jej nawet nie znam :P
Mam nadzieję, że następna część się wam bardziej spodoba :-)

5
Irgard pisze:Stłuczone szklanki zalegały posadzkę
zalegały na posadzce, albo ją pokrywały
Irgard pisze: Z ziemi podniósł ubranie, wciągnął na siebie podarte spodnie, koszulkę oraz bluzę.
Majowe powietrze miło orzeźwiało, nad głową przeleciało mu kilka ptaków, głośno świergocąc. Ruch na ulicy był niewielki.
Ooo, to już na dworze jest? Trochę jak teleportacja, ja jeszcze myślami byłam z nim w łazience. Trochę brzmi, jakbyś zgubił fragment.
Irgard pisze:Proszę nie ironizować. Sprawa jest o wiele bardziej poważna. Potrzebujemy cię.
Mistrz przechodzenia na "ty"?

5/6 tekstu nawet mi się podobało. Rozjechała się trochę końcówka.
Fajna była wstawka z napaścią na ta kobietę, naprawdę miałam dreszcze. Historia dobrze się prowadziła, aż tu nagle ten nieszczęsny dialog.
Irgard pisze:Znowu poczuł dziwne uczucie zagrożenia. Przez myśl przemknęło mu, że to wina alkoholu.
- Możemy pomówić? - Mężczyzna zmierzający w jego stronę dawał niejasne przeczucie kłopotów.
Znowu nibyteleportacja. Poczuł zagrożenie, a tu już coś gada.
Próbuje postawić się na miejscu tych żniwiarzy/zarządców i wyobrażam sobie taka gadkę tego siwego- "dobra, zaparkujemy vana tutaj, a wy się przejdziecie, żeby go znaleźć. Niby możemy podjechać vanem, ale lepiej będzie go zaskoczyć w jakimś ponurym parku. Liczy się wejście, a nie zaufanie, co nie? Potem powiemy mu, że jesteśmy zarządcami, a młody się wygada, że żniwiarzami, namieszamy Robertowi w głowie"

Poza tym za dużo suchych danych, informacje są za bardzo skumulowane. Ma dwadzieścia cztery godziny, błąkające się dusze, kosa, jakiś tajemniczy poszukiwacz dusz... Musisz to koniecznie przebudować. W tej formie jest za gęste.

Na koniec jeszcze, z czystej ciekawości - dlaczego żniwiarz ma polskie imię i nazwisko ,a główny bohater angielskie?

Zatwierdzam weryfikację - Gorgiasz
Ostatnio zmieniony śr 11 cze 2014, 15:55 przez Lady Kier, łącznie zmieniany 1 raz.

6
Dzięki za ocenę :) No z tym nazwiskiem to... tak jakoś wyszło :P
Końcówkę już poprawiłem, bo rzeczywiście była niezbyt "fajna".

7
Irgard pisze:Wszedł do małej uliczki, przyspieszył.
Lepiej by zabrzmiało : wszedł w małą uliczkę.
Irgard pisze:Uśmiechając się obleśnie związał ofierze ręce i nogi.
Po "obleśnie" przecinek
Irgard pisze: Uniósł ją z łatwością, zszedł z leśnej ścieżki wgłąb lasu.
Nie "wgłąb", a w głąb
Irgard pisze:Odetchnął głęboko siadając na krzesło.
Po "głęboko" przecinek i na krześle
Irgard pisze:Kluczykiem otworzył szufladę, pogrzebał w walających się wszędzie długopisach wyjmując manierkę.
Po "długopisach" przecinek
Irgard pisze:Uczniowie trajkocząc pakowali podręczniki i zeszyty.
Przed i po "trajkocząc" przecinki, bo to wtrącenie

Ogólnie - zapowiada się ciekawie, choć zgadzam się z poprzednikiem, że powinieneś rozbudować końcówkę, dopowiedzieć szczegóły, bo tak jak jest, natłok nowych motywów zaciemnia obraz i nie sprzyja korespondencji czytelnika z tekstem.
Będę do tego tematu zaglądać, bo ciekawi mnie, jak poprowadzisz fabułę dalej.
Pozdrawiam serdecznie.
..."Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."...

J.W Goethe "Faust"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”