Pozwalam sobie wstawić poniżej dalszą część mojego opowiadania.
Pierwsza część znajduje się tutaj: http://www.weryfikatorium.pl/forum/view ... hp?t=15593
[.....]Cz II. Ona
[.....]Zośka wlokła się powoli cmentarną alejką. Dzień Zaduszny tego roku był wyjątkowo paskudny. Wiał zimny wiatr, zacinał deszczem, który wokół nie zabezpieczonych płytami grobów tworzył bajora. I tak teraz było lepiej, niż wcześniej. Dwa lata temu bowiem błotniste alejki wyłożono płytami chodnikowymi i już nie trzeba było przedzierać się przez, sięgające miejscami kostek, błoto. Dawniej zawsze tak było w deszczowe dni. Nigdy jednak, żadnego roku nie miało miejsca to, by nie poszła, by sobie odpuściła. Zawsze chodziła na ten grób, położony w nowszej części cmentarza. Chodziła drugiego, a nie pierwszego listopada. Wtedy żywiła większą pewność, że nie spotka tam nikogo znajomego. Nie miała na to siły, by rozmawiać z kimkolwiek o Nim.
[.....]Tego roku także chciała przyjść tu sama. Ale jej ukochany syn – Łukasz - tym razem zapragnął jej towarzyszyć. Z ciepłem, rozlewającym się po sercu pomyślała, że ma z nim bardzo dobre relacje. Choć był nastolatkiem, to nigdy nie wstydził się matki, tak jak niektórzy jego koledzy. Nieraz odgrażał się nawet, że zabierze ją na dyskotekę. Wiedziała, czuła to, jak bardzo ją kocha. I ona także go kochała. A jaka była z niego dumna! Uczył się świetnie, nie łobuzował, nie stwarzał jej problemów. Nigdy nie wymagał od niej więcej, niż była w stanie mu dać. Żyli zawsze tylko we dwójkę, bo była tak zwaną „samotną matką”. I choć nieraz miała okazję, by związać się z jakimś mężczyzną, bo była łagodna i ustępliwa, to jednak nigdy się na to nie zdobyła. Zawsze wystarczał jej tylko Łukasz. On był jej całym życiem i jedynym, co ją przy tym życiu trzymało.
[.....]Rodzina wprawdzie wiele razy próbowała układać jej los, podsuwając kolejnych, statecznych, majętnych panów, Zośka jednakże zawsze była nieugięta. Jej myśli skupiały się tylko na Łukaszu. I na tym człowieku, którego grób odwiedzała każdego drugiego listopada. Popatrzyła w bok na swego pięknego syna, dźwigającego dwie okazałe doniczki chryzantem, popularnie zwanych „japonkami”. Był wysoki, postawny, dobrze zbudowany, tak jak jego ojciec. I jak on wrażliwy, czuły.
[.....]Doszli już do wysokiej, samotnie rosnącej sosny. Jak co roku na jej widok serce Zośki ścisnęło się z żalu. Zatrzymała się i stanęła przed grobem. Marmurowa płyta jak zawsze była umyta i wywoskowana. Zośka poprzestawiała kwiaty i znicze na niej tak, by zmieściły się i te, które oni przynieśli. Te, które Łukasz postawił, z zaciekawieniem odczytując z tablicy: „Heniek, żył lat 20”. I jeszcze epitafium: „Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą”.
[.....]- Mamo, kto to? Heniek, tylko imię? Czemu tylko imię, mamo, kto to był? Znałaś go? – pytał Łukasz zaintrygowany.
[.....]- Imię wystarczy. – Zośka ledwie powstrzymywała płacz. Syn zorientował się szybko w jej nastroju. Mocnymi ramionami objął ją i zamknął w uścisku. Ten gest, tak dobrze znany, przerwał granice jej opanowania. Rozszlochała się w jego objęciach.
[.....]- Mamo! Mamo! Co jest?! Nie płacz! Mamulu! - Tak ją zawsze nazywał w chwilach czułości. – No, cicho. Ćśśś, cichutko, nie płacz już! Płaczesz, bo zapytałem? Już nie pytam, nie płacz! Mamusiu! – Gładził ją po głowie, jakby była dzieckiem, nie matką. Czuła się winna, że do tej pory nigdy mu nie powiedziała prawdy o ojcu. Najpierw był zbyt mały i nie zrozumiałby niczego. Potem już nie miała odwagi. Często wprawdzie prowadziła Łukaszka do matki Heńka, ale zawsze mówiła mu, że to ciocia. Chłopczyk oswoił się z tym i niczego nie podejrzewał, zresztą, mądra i współczująca jej zawsze babcia też uważała to za rozsądne rozwiązanie.
[.....]Ona tak naprawdę była jej podporą przez wszystkie lata. Przy problemach z pracą zajmowała się Łukaszkiem, karmiła go i pilnowała, o nic nie pytając. Chłopczyk zżył się z nią i nawet zaprzyjaźnił z dziadkiem - wujkiem, który po śmierci Heńka dobrowolnie podjął terapię i skończył z piciem. Zośka dobrze pamiętała te chwile. Często wtedy odwiedzała matkę Heńka, która także bardzo się starała pomóc mężowi i sama uczęszczała na spotkania dla żon alkoholików. Dziewczyna przysłuchiwała się jej relacjom z tych spotkań. Wiele informacji stanowiło dla niej zaskoczenie. Bo przecież zupełnym zaskoczeniem była dla niej absolutna negacja wszelkiej pomocy alkoholikowi. Takiej pomocy jak zrozumienie, tłumaczenie czy też ułatwianie mu życia poprzez chodzenie do kierownika i proszenie, by nie wyrzucał go z pracy. A to Zośce nieraz się zdarzało. Pamiętała, jak biegała do warsztatu samochodowego w firmie Heńka. Był on przez wszystkich tam bardzo lubiany. Kiedy popił, dyspozytor nie puszczał go za kierownicę, tylko, pod pozorem jakiejś usterki w samochodzie, zostawiał w warsztacie, nie chcąc zgłaszać jego stanu do dyrekcji. Zośka przychodziła tam często. Mimo iż było jej bardzo wstyd, stała wtedy przy samochodzie, przy którym Heniek wciąż popijał piwo lub wódkę z kolegami i prosiła, błagała, płakała, żeby już dał spokój, że to już trzeci, piąty, dziesiąty dzień. Że w końcu go wyrzucą z pracy. Wszystko to na nic. Nie chciał jej słuchać. Powtarzał tylko bezsensownie bełkotliwym głosem, że przecież wszyscy tu piją, to i on musi, bo inaczej będzie czarną owcą, potraktują go jak kapusia. A on swój honor ma. Na to opadały jej ręce i rezygnując, wychodziła stamtąd, by nie narażać się dłużej na kpiące uśmieszki heńkowych kolegów.
[.....]Kilkakrotnie w sytuacji, gdy przeciągnął on strunę i groziła mu dyscyplinarka mobilizowała się i, płonąc ze wstydu, błagała jego kierownika, by dał mu jeszcze jedną szansę. Ten dawał i Heniek, zadowolony, że wszystko układa się po jego myśli pił dalej. To znaczy przestawał, ale tylko na krótki okres: tydzień, dwa albo miesiąc. Wtedy był trzeźwy, czuły i cudowny. Przyrzekał, że już nigdy więcej. I kochał ją. Rozumiał jak nikt na tym świecie. Ona wówczas jeszcze bardziej przywiązywała się do niego. Dlatego, by nie pił, zrobiłaby wszystko. Była na każde jego zawołanie. Oddawała mu się, ilekroć tego zapragnął, bo myślała, że choć w taki sposób pomoże mu odreagować to napięcie, wynikające z codziennych trudności, od których przecież nikt nie był wolny. Była przekonana wtedy, że w jej ramionach zapomni o wódce. Wspominała te chwile z rozczuleniem. Ten zachwyt Heńka i jego żarliwe wyznania miłości po każdym zbliżeniu. Jednak jej nieustępliwa rywalka – wódka - nie dawała za wygraną. Przeważnie nie więcej, niż po miesiącu przypominała o sobie. Heniek z każdym dniem był coraz bardziej spięty, nerwowy. Opuszczał treningi i irytował się z byle powodu.
[.....]Zośka ustępowała mu wtedy we wszystkim. Za każdym razem miała nadzieję, że przeciągnie go na stronę trzeźwości. I za każdym razem się myliła. Kiedy spóźniał się albo nie przychodził na spotkanie wiedziała już, że koszmar znowu się zaczyna. Biegła wtedy czasem do matki Heńka, przed nią wypłakiwała cały swój żal. Dobra, udręczona podobnym życiem kobieta nie umiała jej pomóc. Nikt nie umiał. Najbliższa przyjaciółka Zośki - Agata – przed którą ona nie miała tajemnic też próbowała dawać jej rady. Miała rzeczowe, trzeźwe podejście do życia. Zośka była pewna, że dobrze jej życzy. To właśnie za jej radą Zośka przeprowadziła tę ostatnią rozmowę z Heńkiem. Kiedy go ujrzała wtedy, w hali, jak zwyciężał na ostatnich swoich zawodach, to właściwie cała złość z niej uszła. Nie pamiętała mu nawet tej dziewczyny, z którą widziała go na melinie. Zresztą wtedy kolega Heńka - Jurek - który ją tam zaprowadził, widząc, jaka jest zaniepokojona, on wtedy zapewniał Zośkę o tym, że Heniek myśli tylko o niej, a tamta tylko przypadkiem znalazła się przy nim. Uwierzyła Jurkowi i przebaczyła. Kochała swego chłopaka jak zawsze. I miała nadzieję, że znowu się pogodzą, że ją przeprosi, powie coś, czego jeszcze nie słyszała, coś, co ją – Zośkę – przekona, że teraz już na pewno będzie lepiej. Ale nie. Szedł milczący, pewny siebie, jakby nic się nie stało, jakby ona była tylko rzeczą, przedmiotem, który do niego należy i po który może sięgnąć w każdej chwili.
[.....]Wtedy się wściekła. Pomyślała, że dosyć tego. Powiedziała, że nie mogą być razem. Heniek jednak nie dopuszczał nawet tej możliwości. Bagatelizował jej argumenty jak zwykle. W desperacji powiedziała mu wtedy to, co doradziła jej Agata. Że ma kogoś innego. Tak naprawdę to nikogo nie miała, chciała tylko Heńkiem potrząsnąć, sprawić, by zechciał o nią zawalczyć, postarać się choć troszeczkę. Nie miała pojęcia, że tak bardzo się pomyli, że Heniek nie zrozumie z tego niczego, że nie potrafi stawić czoła wyzwaniu. Do głowy jej nie przyszło, że zrobi coś takiego. Przez nią, przez jej intrygę!
[.....]Na pogrzebie Heńka nie spojrzała ani razu w oczy jego matce. Ona o niczym nie wiedziała i traktowała Zośkę z czułością. Kiedy szły za trumną, ujęła ją pod ramię. I pocieszała! Mój Boże! Pocieszała ją, morderczynię własnego syna! Wspominając te chwile, Zośka poczuła wzruszenie na myśl o niedoszłej teściowej. Teraz musiała się uspokoić i postarać całkiem opanować. Oprócz urodzenia i wychowania mu syna była coś jeszcze Heńkowi winna. Coś, co było takie trudne i wymagało spokoju i wzięcia się w karby. Zaczerpnęła więc wilgotnego, listopadowego powietrza i powiedziała tak spokojnie, jak umiała:
[.....]- Łukasz, posłuchaj mnie i wybacz mi, jeśli potrafisz. – Nie zwracała uwagi na zdumione spojrzenie syna. - Tu leży twój ojciec, synku.
[.....]Cisza, która zapadła po jej słowach, zadzwoniła jej po dłuższej chwili w uszach. Widziała, jak syn, poprawiający jakąś chryzantemową gałązkę na grobie, znieruchomiał. Z wyciągniętą jeszcze w stronę doniczki ręką bardzo powoli się podniósł. Zdawał się nie rozumieć jej słów.
[.....]- Mamo, jak to? - spytał, prawie nie poruszając ustami.
[.....]- Twój tata tu leży, Łukaszku – powtórzyła, jak mogła najspokojniej.
[.....]Reakcja Łukasza przeraziła ją, tak była nagła; złapał matkę za ramiona i potrząsnął – nawet zbyt mocno.
[.....]- Mamo! Dlaczego?! Czemu mi nigdy… - Reszty słów nie dosłyszała, bo syn odwrócił się i jak zdzielony ciosem zgiął wpół. Zośka rozpłakała się. Zrozumiała, że przyprawiła go właśnie o zbyt wielki szok. A tak bardzo zawsze pragnęła go chronić! Ponieważ jednak nie była w stanie cofnąć wypowiedzianych słów, stała przy grobie, płacząc bezgłośnie. Łukasz opanował się pierwszy. Starając się ukryć przed nią ślady łez, objął matkę za ramię.
[.....]- Mamulu, sorki! Nie chciałem.
[.....]- W porządku, Luk. – Lubił, gdy tak go nazywała.
[.....]- Mamo… - Stanął przodem do Zośki i położył jej na ramionach swoje silne, już prawie męskie, dłonie. - Mamo, opowiedz mi o nim, proszę!
[.....]Tego właśnie Zośka najbardziej się bała. No bo jakże miała opowiedzieć temu młodemu, kilkunastoletniemu człowiekowi o wszystkim, co się wtedy stało? I to tak, żeby zaraz potem nie znienawidził jej? Ona sama zresztą nienawidziła siebie do tej pory. Czuła, że zasługuje na karę, którą przyjęła zresztą dobrowolnie, decydując się na samotne życie. Nie mogłaby pławić się w małżeńskim szczęściu i beztrosce po tym, co stało się kilkanaście lat wcześniej z jej przyczyny. Dokładnie siedemnaście, tyle lat za osiem miesięcy skończy Łukasz.
[.....]Pamiętała każdą chwilę z tego dnia. I wcześniejszego okresu też. Pamiętała ciągłe utyskiwania ciotki i ojca, którzy dzień w dzień wbijali jej do głowy, że Heniek nie jest jej wart, że to prostak z nizin, kryminalista, złodziej i bandyta. A przecież Zośka wiedziała, że to nieprawda, że nie był ani kryminalistą, ani złodziejem, ni też bandytą. Był z nizin, to prawda, ale wyrywał się z nich wszelkimi siłami. Zapisał się do liceum wieczorowego, w tym samym roku co i ona miał zdawać maturę, był zawodnikiem, walczył, zwyciężał. I kochał ją przecież, szanował jak mało kto. Próbowała im to wszystko powiedzieć, szczególnie tej wrednej ciotce Baśce, która zawsze pchała nos w nie swoje sprawy i to pod pozorem, że dla Zosieńki chce tylko dobra. To ona podjudzała zawsze rodziców, a szczególnie ojca, który, nie chcąc już nawet słuchać zośczynego tłumaczenia, odsyłał z reguły córkę do jej pokoju ze szlabanem na tydzień.
[.....]Jedna matka starała się ją rozumieć. Zdarzało się, że przychodziła do córki i przytulała ją, pragnąc pocieszyć. Ale matka w ich domu niewiele miała do powiedzenia. Była tylko kucharką i sprzątaczką w domu ojca Zośki, ważnego pana prezesa wiodącej, lokalnej firmy. Zośka jednak była jej wdzięczna i za to. Przed matką mogła mówić o swojej miłości, o tym, jaki Heniek jest naprawdę, jak bardzo ją kocha. I że staje się kimś. Uczy się, trenuje, zwycięża! Matka ją rozumiała, ale tak ojciec, jak i ciotka Baśka ni w ząb. Oni tylko swoje: Zosia zdolna, musi się uczyć, zda maturę, to jakieś studia zagraniczne jej się załatwi – na to najwięcej nalegała ciotka, żeby tylko odciągnąć ją od Heńka. Zośka kiedyś podsłuchała jej rozmowę z ojcem w tej sprawie. I tak w kółko, przez cały czas.
[.....]Próbowała to wszystko opowiedzieć Łukaszowi, w miarę delikatnie, oszczędzając mu co drastyczniejszych i, nie przeznaczonych dla uszu siedemnastolatka, szczegółów.
Po kilku minutach milczenia syn zapytał:
[.....]- Mamo, a co tato trenował?
[.....]- To, co ty Łukaszku.
[.....]- Judo?! – ucieszył się. Zośka wiedziała, że z czasem coraz bardziej kochał ten sport. - Dlatego zapisałaś mnie do sekcji, prawda?
[.....]- Tak, Łukasz. Tata by tego chciał.
[.....]- Myślisz, że by się cieszył?
[.....]- Na pewno, synku.
[.....]- Mamo… A on… tata, znaczy, wiedział o mnie?
[.....]- Nie, Łukasz. Nie wiedział. Wtedy, kiedy… umarł, to i ja nie wiedziałam. Dowiedziałam się po dwóch tygodniach od … od jego śmierci.
[.....]I znów te straszne wspomnienia. Ten wieczór, kiedy Heniek to zrobił. Kiedy ona zamiast pójść za nim i sprawdzić, co robi, uniosła się honorem i krzyknęła, że idzie. I właściwie tym, co ją zatrzymało był brak od niego odpowiedzi. To nie wydawało jej się normalne. Wróciła wtedy i weszła pod zadaszenie. Nieomal potknęła się o jego ciało. Leżał z jedną ręką wyciągniętą przed siebie. Drugą trzymał za rękojeść noża, który w trzech czwartych tkwił w jego brzuchu. Krwi było niewiele. Troszkę tylko pociekło z rany na płytkę chodnikową. Położyła mu dłoń na czole. Zastanawiała się przez chwilę, czy nie wyciągnąć noża, bo z pewnością sprawia mu wielki ból. Heniek jęczał cichutko. Zośka wpadła w panikę. Jęczał, a więc żył ciągle! Boże! Pomocy! Niech ktoś tu przyjdzie! Pomoże jej! Pogotowie! Trzeba wezwać pogotowie! Miotała się, nie mając odwagi odejść i zostawić go tu samego. Ale telefon! Gdzie tu jest telefon?! Wypadła na chodnik i zaczepiła pierwszego przechodzącego mężczyznę. Próbowała mu wytłumaczyć, że trzeba wezwać lekarza. Czepiała się błagalnie rękawów jego płaszcza. On jednak odtrącił ją ze słowami:
[.....]- A idźże ty! Kurwa! Narkomanka jedna! – I poszedł w swoją stronę.
[.....]Zośka rozglądała się bezradnie wokół. Zalanymi łzami oczami niewiele mogła zobaczyć. W końcu dojrzała idącą w jej stronę korpulentną kobietę w średnim wieku. Dźwigała dwie ciężkie torby z zakupami. Zośka zdesperowana przypadła do niej.
[.....]- Proszę pani! Błagam! Trzeba pogotowie! Zadzwonić! Tam jest ciężko ranny! On umiera! Nie mogę odejść! Zostawić! Błagam panią! – krzyczała jak szalona.
[.....]Kobieta, przejęta jej postawą, postawiła torby na skraju chodnika i powiedziała:
[.....]- Dziecko, ja do domu mam daleko. Tu obok jest sklep. Stamtąd możesz zadzwonić. Idź sama, ja tu poczekam. Ale tam nie wejdę – zastrzegła się na koniec. Zośka pobiegła do sklepu. Wzruszona jej chaotycznym opowiadaniem sprzedawczyni pozwoliła jej zadzwonić.
[.....]Zaraz potem Zośka wróciła do Heńka. Nie jęczał już i nie ruszał się. Nie miała odwagi zbadać mu pulsu. Bała się, że go nie wyczuje. Karetka była po dziesięciu minutach. Wraz z nią milicja. Zośka poprowadziła lekarza i dwóch sanitariuszy z noszami do śmietnika. Lekarz uznał, że tu na miejscu nic nie poradzi, polecił zabrać Heńka.
[.....]- Panie doktorze, uratujecie go? – pytała Zośka – Przeżyje?
[.....]- Nie wiem, dziewczyno. Jeszcze żyje, widać, że silny jest. Ale co on tam w środku ma, to dopiero operacja pokaże. Nie wiem, co tam uszkodzone.
[.....]- A może ten nóż mu wyciągnąć? Może go to boli?
[.....]- A broń Boże! Nie wolno. Ten nóż teraz jak tampon, wstrzymuje krwotok! Nie dowieźlibyśmy go żywego! No, to zabieramy go i jedziemy!
[.....]Zośka stała pod śmietnikiem z opuszczonymi ramionami. Wsłuchiwała się w stopniowo milknący sygnał karetki. Wokół zebrała się już spora grupka gapiów. Dziewczyna miała chęć powyrzucać ich stąd, krzyczeć, gdzie byli przed chwilą, czemu nikt wcześniej jej nie pomógł, tylko teraz stoją jak sępy. Nie miała jednak siły. [.....]Usiadła na skrzyni z piaskiem, stojącej przy chodniku. Nie wiedziała, jak długo tam siedziała. Pamiętała, że podszedł do niej milicjant, pytał ją o personalia, potem o przebieg zdarzenia. Podała mu swoją szkolną legitymację i próbowała opowiedzieć o wszystkim. On coś bez przerwy notował, ale Zośka odniosła wrażenie, że nie wierzy jej ani trochę. W końcu zostawił ją w spokoju, choć przez moment miała poczucie, że chciałby ją aresztować.
[.....]Kiedy milicja odjechała i gapie się rozeszli, Zośka jeszcze kilkanaście minut siedziała na skrzynce z piaskiem. Potem sama nie wiedząc właściwie czemu, weszła pod zadaszenie śmietnika. Kucnęła i dłońmi błądziła po miejscu, w którym jeszcze niedawno leżał jej Heniek. O! Tu miał nogi, tu tors, a tu rękę wyciągniętą za głową. Ale co to? Dojrzała nagle błysk światła odbijający się na metalu pomiędzy płytkami. Paznokciem wydłubała coś spomiędzy nich. Pierścionek! Ktoś zgubił! Ale kto?! Jak ona go tu po ciemku znalazła, to nie mógł leżeć długo, bo ktokolwiek wcześniej by go zobaczył. Dziwne, że nie zrobiła tego milicja. Nagle na myśl, że przecież tuż obok tej przerwy w płytkach spoczywała dłoń nieprzytomnego Heńka, poczuła, jakby żelazna obręcz zacisnęła się na jej głowie. Co ona zrobiła?! Boże! Przebacz! Nie chciała! Nie tak to miało być! Chciała tylko, żeby się opamiętał! Żeby zaczął ją traktować poważnie! Przecież, gdyby go nie kochała, nie przyszłaby na te zawody! Boże! To ona, to ona go zabiła! Zabiła swoją miłość!
[.....]Zośka wsunęła pierścionek na serdeczny palec. Pasował, jak ulał! Przytuliła do ust. Niesiona jakimś wewnętrznym nakazem wypadła spod zadaszenia i zaczęła biec. Nie do domu! Tam nikt jej nie zrozumie. Pędziła do Jurka, najbliższego przyjaciela Heńka, który razem z nim trenował w jednej sekcji.
[.....]Kiedy otworzył jej drzwi, widząc jej stan, pytał gorączkowo:
[.....]- Zocha! Co jest?! Pobił cię ktoś? A gdzie Heniek? Zocha!
[.....]Kiedy w końcu udało jej się w miarę przystępnie wytłumaczyć mu, co się stało, Jurek natychmiast zaczął się ubierać. Wkładał buty ze słuchawką telefonu przy uchu. Dzwonił do znanych jej i nie znanych kolegów Heńka z sekcji. Potem wypadli oboje i pędem rzucili się do szpitala, jedynego w ich miejscowości. Kiedy tam dobiegli, okazało się, że wszyscy już są pod drzwiami i czekają. Zośka zbyt przejęta całą sytuacją nie była w stanie dokładnie ocenić ile osób przyszło, ale miała wrażenie, że stawiła się cała sekcja. Choć nikt nic nie mówił, od razu wszyscy skierowali się do stacji krwiodawstwa. Zośka poszła z nimi. Razem z nimi oddała krew. Zresztą nie była zdolna do niczego innego. Czuła się jak ogłuszona. Niewiele do niej docierało. Tylko to, że Heniek tam umiera i że to przez nią.
[.....]Przerwała na chwilę swoją relację. Zagalopowała się w niej. Byli już w połowie drogi do domu. Nie miała pełnej świadomości, gdzie się znajduje. Nie o wszystkim chciała Łukaszowi mówić. Jednak wylało się z niej to, co dusiła w sobie od tylu lat. I przyniosło ulgę. Wielką ulgę! Syn szedł obok niej poważny, milczący. Słysząc, że przerwała, objął ją ramieniem.
[.....]- Mamo, nie mów tak. To nie twoja wina. To los. – Popatrzyła zdumiona na swoje, jakże mądre, dziecko. Przytuliła się do jego ramienia. Poczuła na czole delikatny pocałunek.
[.....]- Zabiłam twojego ojca, Łukasz. Ja sama. Wybaczysz mi, synku?
[.....]- Mamo, to nie tak! To nie ty go zabiłaś! To babcia Baśka i dziadek. To oni nie umieli ci pomóc i pluli ci do ucha cały czas. Nie płacz, mamulu. Kocham cię tak bardzo. Proszę!
[.....]Zośka uspokajała się powoli. Właściwie przyznawała synowi rację. Jej najbliższa rodzina zawiodła ją na całej linii. Kiedy dwa tygodnie po śmierci Heńka dowiedziała się, że jest w ciąży, ucieszyła się. To było jak promyk nadziei w jej pełnym udręk życiu. Kiedy jednak powiadomiła o tym rodzinę, ojciec z ciotką stworzyli wręcz krucjatę przeciwko jej nienarodzonemu dziecku. Nie była w stanie im wytłumaczyć, że kiedy tam, pod salą operacyjną, lekarz, stojąc przed nią jeszcze w zakrwawionym fartuchu, rozłożył bezradnie ręce, życie niemal z niej uszło. Nie chciała zresztą żyć. [.....]Próbowała się otruć gazem. Jednak ją uratowano. Zamknięto na miesiąc w wariatkowie. Nie zrezygnowała jednak z chęci rozstania się z tym światem. Dopiero, gdy po którymś zupełnie przypadkowym badaniu w szpitalu okazało się, że jest w ciąży, wtedy wszystko się zmieniło. Świat okazał się warty pozostania na nim jeszcze przez jakiś czas. Przynajmniej dopóki nie urodzi heńkowego syna. Od początku, nie wiedzieć czemu, czuła, że to będzie chłopczyk. Maleńki, tylko jej, mały Heniuś. Tylko dla niego chciała teraz żyć! Ale ani ojciec, ani ciotka Baśka tego nie rozumieli.
[.....] Zawiążesz sobie życie. Będziesz się tułać z dzieckiem. Nie masz wykształcenia, co będziesz robić? Będziesz kucharką albo sprzątaczką. Kto cię z obcym bachorem weźmie? A tak, to świat przed tobą. Bez bękarta to możesz sobie życie ułożyć, że ho,ho!. Całymi dniami tego słuchała. I ojciec, i ciotka, na zmianę lali w jej serce ten jad. Jedynie matka nic nie mówiła. Nigdy nie namawiała jej do usunięcia ciąży, nawet wydawała się temu przeciwna. Ona jedna ją rozumiała. Czuła, że dla Zośki nie ma życia bez tego dziecka. Ale matka niczego nie miała do gadania w domu uczonego tatusia, tak naprawdę robiącego karierę tylko dzięki żonie, która to, rezygnując ze swojej, poświęciła się całkiem domowi i jedynej córce.
Zośka nagle zamilkła. Poczuła, że znów się zagalopowała, że znów powiedziała za dużo. Spojrzała z ukosa na syna. On jednakże, jak dorosły mężczyzna, słuchał jej poważnie i ze zrozumieniem. Nie komentował, nie oceniał, tylko słuchał. A ona – Zośka - już nie mogła dłużej milczeć. Czuła, że jest winna całą prawdę tak jemu, jak i jego ojcu.
Wyrzucała więc dalej z siebie ten żal, który gromadził się w niej od lat.
[.....]Kiedy w końcu po pobycie w szpitalu psychiatrycznym wróciła cała szczęśliwa do domu, okazało się, że koszmar wcale się nie skończył. Ojciec i ciotka tylko przegrupowali siły i uderzyli na nią zmasowanym atakiem. Nie było w domu rozmowy, która nie kończyłaby się tematem aborcji. Zośka na początku dzielnie się opierała. Nie dopuszczała nawet do siebie myśli, że mogłaby zabić własne dziecko. Czas jednakże uciekał, gdyż była już w trzecim miesiącu. Ukochany tatuś i cioteczka nie popuścili jej ani na trochę. Została na tydzień karnie zamknięta w swoim pokoju. Mogła wychodzić tylko na posiłki. A i w trakcie tych wciąż sączono jad do jej uszu. W końcu, udręczona, poddała się. Ojciec i ciotka odnieśli jednak pyrrusowe zwycięstwo, bowiem Zośka już od jakiegoś czasu zbierała i ukrywała słabe, psychotropowe leki, które jej przepisano w szpitalu. Ponieważ były słabe, z uwagi na jej ciążę, potrzebowała ich dużo. Miała już uskładane pół fiolki. Wiedziała i cieszyła się tą myślą, że jak jej dziecko umrze, to i ona niedługo potem będzie żyła.
[.....]Któregoś dnia, podekscytowana zwycięstwem, ciotka Baśka wzięła ją swoim samochodem na umówiony prywatny zabieg. Zośka, otępiała zupełnie od natłoku myśli, poszła z nią, by w końcu mieć spokój. Żeby ominąć korki, ciotka wjechała w dzielnicę, gdzie mieszkali rodzice Heńka. Widok znajomych miejsc wstrząsnął Zośką. Czuła się jakby przebudzona z koszmarnego snu. Nie miała pojęcia, co zrobi, ale wiedziała jedno: nie zabije swego dziecka! Nie zabije małego Heńka! Nigdy! Choćby miała kraść i żebrać!
[.....]Kiedy ciotka zatrzymała się na światłach, Zośka wyskoczyła z samochodu. Od razu rzuciła się do biegu. Słyszała, jak krewna rozpaczliwie ją woła. Nie zatrzymała się jednak. Sama nie wiedziała, jak znalazła się pod drzwiami mieszkania Heńka. Nacisnęła klamkę i wpadła do kuchni. Nawet nie miała pojęcia, jak wygląda. Na jej widok matka Heńka, z rękami w mące, wzięła ją w ramiona.
[.....]- Zosiu! Co ci?! Zosiu! Dziecko, siadaj na chwilę chociaż!
[.....]Zośka rozryczała się na całego. Czułe słowa tej kobiety, której syna w istocie zabiła, pokonały ją. Osłabła i osunęła się na kuchenny stołek. Wtedy opowiedziała matce Heńka całą prawdę. O jego śmierci i o sobie, o swojej ciąży, o walce z ojcem i ciotką i o tym, co miała zrobić i nie zrobiła. Kiedy skończyła, matka Heńka rzewnie płakała. Zośka wstała więc i z poczuciem winy zaczęła się wycofywać. Ale kobieta nie wypuściła jej.
[.....]- Zosiu, dziecko, a gdzież ty teraz idziesz? Siadaj, zrobię herbaty, napijemy się. Nikogo nie ma, mąż dzisiaj w robocie. Wróci dopiero wieczorem, możemy porozmawiać.
[.....]- Proszę pani, ja nie chciałam. – Zośka nie śmiała spojrzeć w oczy matce Heńka.
[.....]- Córuniu moja! Przecież wiem, że nie chciałaś. Nie chciałaś żyć jak ja. To i nie dziwota. Sama ci nieraz mówiłam, że on ciebie nie wart, żebyś sobie nim głowy nie zawracała. – Zośka pamiętała dobrze te rozmowy, kiedy razem z Heńka matką martwiła się jego kilkudniowym, czasem nawet kilkunastodniowym zapijaniem.
[.....]- To ja też jestem winna. Mówiłam ci to, chociaż to był mój syn. Ale ciebie mi było żal, żebyś nie tyrała, jak ja. A dziecka nie daj sobie odebrać, nie pozwól! Chociaż ono nam po nim zostanie. Zosiu, nie bój się, pomogę ci. W domu nas sześcioro, to jeszcze i dwoje się zmieści. Skończysz szkołę, pójdziesz do pracy, ja zajmę ci się dzieckiem i będziemy jakoś żyły. I to maleństwo ujrzy świat boży, co najważniejsze.
[.....]Kiedy Zośka słuchała słów matki Heńka, czuła, jak robi jej się lżej na duszy. Odczuła przypływ nadziei i ogromnej siły. W poczuciu tej siły była w stanie stanąć przeciwko wszystkim; przeciwko ojcu, przeciwko ciotce i przeciwko całemu światu. Nie mogą jej już do niczego zmusić! Właśnie wybrała i jest skłonna doprowadzić swój wybór do końca!
[.....]Zamilkła i szła cicho obok syna. On po chwili zapytał:
[.....]- Mamo, to ciocia Stasia i wujek Józek to moi dziadkowie?
[.....]- Tak, Łukaszku, dziadkowie.
[.....]- Mamo, chodźmy do nich teraz, nie idźmy do domu. Nie chcę tamtych widzieć przynajmniej chwilowo.
[.....]- Łukasz, musisz wiedzieć, że moja mama do końca trzymała naszą stronę. Kiedy wróciłam do domu i dziadek wściekły że go nie posłuchałam, powiedział, żebym zabierała się z domu, to babcia Marysia powiedziała, że jak ja, to i ona. I poszła zaraz pakować walizki. A dziadkowi opadła szczęka i szybko się z tego wycofał. A kiedy się urodziłeś, to tak się cieszył, że nawet do ciotki Baśki przestał się odzywać. Rok się gniewali.
[.....]- Naprawdę się ucieszył? A babcia Marysia to ma jaja! Ten, tego… chciałem powiedzieć… że charakter!
[.....]Po tym dniu Zośka i Łukasz zbliżyli się do siebie jeszcze bardziej. Całymi godzinami musiała opowiadać mu o ojcu. I choć to bolało mocno, jednak rozumiała, że syn ma prawo wiedzieć. Upodabniał się zresztą do Heńka coraz bardziej, lecz raczej w tym, co dobre. Ku wielkiej radości matki i babci, nie pił alkoholu prawie wcale. Nawet papierosów nie palił, bo zawzięcie trenował. I zwyciężał, tak jak niegdyś Heniek.
[.....]Któregoś dnia, na jego wyraźną prośbę, Zośka zgodziła się przyjść na zawody. Dotąd nigdy tego nie robiła, bo wspomnienia za bardzo bolały. Tego dnia jednak poszła. Już kiedy przestąpiła próg hali i ujrzała porozkładane na podłodze maty, rozpacz chwyciła ją za gardło. Opanowała się jednak, nie chcąc sprawiać synowi zawodu. W napięciu śledziła jego walkę. Wiedziała, że wygrał, zanim jeszcze sędzia krzyknął: ”sore made ippon!”. Jakże dobrze znała ten okrzyk.
[.....]Stała i biła brawo, patrząc na swojego pięknego syna. Widziała, że pomachał do niej. Potem nagle zaczął się rozglądać pośpiesznie po sali. W końcu na jego twarz wypłynął błogi uśmiech. Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem. Z brzegu, w jednej ze środkowych ławek stała niewysoka, ładna blondynka, w okularach, w kusej spódniczce i skacząc, biła brawo. Za chwilę wybiegła ze swego miejsca. Zośka widziała, jak Łukasz, schodząc z maty, podbiegł do niej i pochwycił ją w ramiona. Całowali się długo, nie zważając na śmiechy obserwujących ich kolegów. Dziewczyna garnęła się do jej syna i malutka śmiesznie stała przy nim na palcach. Po dłuższej chwili Łukasz złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Za kilkanaście sekund już oboje, cudownie młodzi i uśmiechnięci, stali przed Zośką.
- Mamulu, to jest moja Aśka! Asiu, to moja mama. Idę się kąpać, poczekajcie na mnie! Mamo! Przypilnuj mi jej! – Klapiąc bosymi stopami popędził do szatni.
Zośka pomyślała jeszcze tylko, że koło się zamknęło i przytuliła do siebie roześmianą Aśkę.
[.....][.....][.....]Koniec.
On i ona. Cz II. Ona
1
Ostatnio zmieniony pt 23 maja 2014, 08:53 przez Zoja, łącznie zmieniany 2 razy.
..."Więc kimże w końcu jesteś?
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."...
J.W Goethe "Faust"
- Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."...
J.W Goethe "Faust"