
Ciekawe Czasy
I
___Powolnym krokiem powłóczyłem nogami. Mijałem kolorowe neony i reklamy. ___Miasto.
___Ludzie szli i mijali mnie, jakbym był drzewem, czy inną przeszkodą, może tak lepiej? Chyba nie chciałbym z nimi rozmawiać. Zresztą o czym? O tym że spóźnili się na obiadek u teściowej? To wielka zbrodnia, no ale co mnie to obchodzi?
___Po co mi to wszystko? Żyję w mieście, w którym każdy zabija siebie by zdobyć lepszą posadę i zgarnąć trochę więcej kolorowych papierków. Ciekawe czasy. Nie ma co.
___Ruszyłem w kierunku parku. Jak dobrze, że jeszcze nie postawili tu osiedla... jeszcze.
___To miejsce nie wyglądało zbyt pięknie. Ścieżka była wykonana z klinkieru, który nie wyglądał atrakcyjnie. Rzeczka, która przecinała park na dwie nierówne części była zamieszkała przez ławicę śmieci. Drzewa były przesadnie przycięte, więc przypominały bardziej brązowe i suche kłody niż zielone bryły, a już na pewno nie były ozdobne - po prostu belki wbite w ziemię.
___Usiadłem na ławce, która wyglądała w miarę stabilnie i patrzyłem na to "dobro natury". Zwróciłem uwagę na mostek, który wyglądał najlepiej z całego parku. Mniej więcej na środku parku był dość spory most (w skali parku był duży, ale w rzeczywistości jeżeli trzy osoby stały obok siebie to robiło się ciasno) wykonany z kamienia. Wyglądał jakby to był zabytek, ale nie wnikałem kiedy był budowany, bo co mnie to obchodzi?
___Obok mnie dosiadł się mężczyzna. Był w wąskich okularach i miał dość duże zakola. Był w garniturze i spojrzał na mnie. Czekałem aż się mnie spyta czy chcę dołączyć do jakiejś sekty. W sumie... i tak chyba nie mam nic do stracenia.
___- Ładny dzień, prawda? - rzekł mężczyzna i patrzył na mnie. Zaraz pewnie się spyta czy wierzę w życie po życiu i zaproponuje przysięgę krwi klanu nekromantów, czy coś w tym stylu.
___- Ładny - odparłem niezbyt wylewnie.
___- Co pan myśli o naszej rzeczywistości? - Spojrzałem na niego i zastanawiałem się co powiedzieć.
___- No więc, myślę, że teraz mamy ciekawe czasy - zacząłem dyplomatycznie.
___On wyglądał na zaskoczonego.
___- A chce się pan podzielić swoim zdaniem? - Zapytał po chwili milczenia. A później dodał: - Nazywam się Artur Drelich.
___- Miło mi, nazywam się Tomasz - odpowiedziałem. - Tak więc myślę, że technika ludziom pomieszała w głowach. Widzę, że ludzie chwalą się swoją głupotą na elektronicznym forum, chociaż kiedyś było to nie do pomyślenia, oczywiście w czasach gdy ludzie nie byli anonimowi w takim sensie jakim dzisiaj są. Zdaje mi się, że w tych czasach hasła takie jak "miłość", "wolność", "swoboda" straciły swoje znaczenie.
___- Dlaczego? - zapytał Artur, który rozsiadł się w ławce i był wyraźnie zainteresowany tym co mówię.
___- Ludzie mają teraz za dużo swobody i wolności. Sami nie wiedzą co z nią zrobić, więc sprzeciwiają się czemu tylko mogą. Niech pan spojrzy na tę aleję - wskazałem na deptak, którym tutaj przyszedłem - widzi pan, wszędzie mamy, że się tak wyrażę, oczojebne reklamy, które narzucają nam, że trzeba kupić dany produkt. To jest gorsze niż straszenie gniewem boskim w średniowieczu!
___- Chyba nie jest tak źle - powiedział powoli mój towarzysz.
___- Ma pan rację - przyznałem łagodnie - gdyby był teraz komunizm, to nie byłoby nic własnego, a jednocześnie byłby totalitaryzm i monopol, który zadziałałby odwrotnie, ale czy to źle? Tego nie wiem.
___- Zaciekawił mnie pan - podsumował mężczyzna w okularach. ___Spojrzał na mnie przebiegle i uśmiechnął się. - Co by pan zrobił, gdyby miał pan możliwość odbycia podróży w czasie?
___Tego się po prostu nie spodziewałem. Myślałem, że się zapluję, ale nie, wstrzymałem się i pokiwałem głową. Nie wiem jak on to odebrał, ale dla mnie to było tłumienie mieszanki zaskoczenia, śmiechu i... strachu?
___- Co pan ma na myśli?
___- Mów mi Artur. Jestem inżynierem i zajmuję się hibernacją. Potrzebuję ochotnika przedstawiciela gatunku ludzkiego, który odważyłby się zaryzykować. Co pan o tym myśli?
___Co ja o tym myślę? To dla mnie czarna magia i czyste uga-buga, ale raz się żyje.
___- Myślę, że moglibyśmy podyskutować na ten temat.
II
___Sam nie wierzę, że się na to zgodziłem. To czyste szaleństwo! Nie rozumiem co mnie podkusiło. Wczoraj podpisałem umowę, w której zgodziłem się zahibernować moje ciało na okres tygodnia, w imię nauki!___Teraz czekam na to aż wszystko przygotują. Obiecywali, że długo to nie potrwa. Wariaci w białych kitlach. Mówili, że będę symbolem nauki. Pierwszy człowiek, który został zamrożony i przeżył. Nie wierzę w to. Nie sądzę, że przeżyję - chociaż polubiłem życie, a zdałem sobie z tego sprawę dopiero po podpisaniu umowy na moją mroźną egzekucję. Co ja powiem rodzeństwu jak mnie zamrożą...? Chyba wtedy już nic nie powiem.
___- Tomasz Malinowski? - spytał młody mężczyzna w białym kitlu, wąskich okularach i fryzurze na jeża, który wszedł do mojego pokoiku.
___- Owszem, to ja. - Stanąłem na baczność i czekałem na jego reakcję, ale on stał niewzruszony.
___- Proszę za mną. Wszystko przygotowane.
___Tak więc ruszyłem za jajogłowym młodzieńcem w okularkach.
Ostatnie kilka dni spędziłem w dość ciekawym budynku, który stał na przedmieściach. Wyglądał jak zwykły biurowiec. Nie sądziłem, że w jego podziemiach są takie ekskluzywne kompleksy. Nawet jedzenie było dobre.
___Szedłem przez labirynt korytarzy, które - jak mniemam - były głęboko pod ziemią. Drzwi z numerem 74, 76, 78. Trzeba iść dalej. Mój pokój miał numer 24m. Czemu to zapamiętałem? Nie wiem.
___- Proszę się rozluźnić. To nie będzie trwało długo...
___- ... i nie będzie bolało. Wiem - dokończyłem za niego.
___Stanęliśmy przed dużymi, żelaznymi drzwiami, które mechanicznie się otwierały. Nie tak jak na tych filmach, w których błyskawicznie znikały w ścianach. Powoli i majestatycznie ukazując z całym wdziękiem coraz większą panoramę pomieszczenia hibernacyjnego. Taki przesyt, że można by się zrzygać tym.
___Po chwili drzwi się otworzyły i weszliśmy do środka. Pomieszczenie było dość duże. Właściwie ogromne. Było tam mnóstwo komputerów i kapsuła, która skojarzyła mi się z serialem animowanym Dragon Ball - była w formie kuli z widocznym, zamkniętym wejściem. Ciekawe, zawsze hibernacja kojarzyła mi się z trumną, taką jak w filmie Seksmisja.
___- Witam, jak tam samopoczucie, Tomaszu? - zapytał Artur.
___- Bywało lepiej - odparłem szczerze i dalej rozglądałem się po sali hibernacyjnej.
___- Trzeba się rozluźnić - powiedział i ruszył w kierunku kapsuły. - Proszę za mną.
___Nie trzeba było mi powtarzać, ruszyłem w odległości dwóch kroków za nim. Gdybym tylko mógł się rozluźnić, to byłoby fajnie. Każdy w chwilach stresu próbuje się uspokoić, a wychodzi jeszcze gorzej. W mojej piersi zamiast serca był motorek rozpędzał się i bił coraz szybciej. Szedłem i każdy krok słyszałem wyraźnie. Odbijał mi się echem w głowie.
___- Wszystko będzie w porządku - pocieszył mnie, a raczej próbował, Artur. - Proszę podejść. Widzisz, tutaj są twoje wyniki. Jesteś idealnym kandydatem.
___Nawet gdyby nie, to i tak by mnie okłamali i powiedzieli, że i tak jestem.Jakoś dziwnie mnie to nie pocieszyło. Na co ja się zgodziłem?
___- Tak jak wcześniej mówiłem. Najpierw dostaniesz zastrzyk, a następnie wejdziesz do kapsuły. W środku poczujesz chłód. Może być nawet chwilami zimno, a spotkamy się za tydzień. Chcesz coś powiedzieć?
___- Nie, czuję się wspaniale i jestem gotowy do współpracy - skłamałem i usiadłem na fotelu, przy którym były strzykawki z dziwną, oleistą substancją w środku.
___Wystawiłem rękę i jeden z techników starał się delikatnie ukłuć. Coś mu się nie udało, ale wybaczyłem dość szybko. Poczułem jak chłodna substancja idzie mi przez żyły do serca. Poczułem jak świat zwalnia i moje kończyny zrobiły się jak z gumy. Zrozumiałem co Grabaż miał na myśli w piosence "Nasze nogi są jak z gumy".
___- Teraz pomożemy ci wejść do kapsuły - powiedział Artur.
___Sam bym w życiu nie dał rady. Ciekawe co było w środku...
___Szedłem trzymany przez dwóch techników, obok szedł doktor magister inżynier (...) Drelich i mówił jak bardzo to jest bezpieczne.
___Po chwili już siedziałem w kapsule. Wnętrze przypominało mi jaskinie, ale nie wiem czemu, nie chciało mi się wierzyć moim sugestiom. Wszystko wydawało mi się dziwne, pewnie przez ten zastrzyk...
___- Do zobaczenia za tydzień - pożegnał mnie Artur apokaliptycznym tonem. Miałem wrażenie, że go nigdy już nie zobaczę.
___Siedziałem i patrzyłem się na wnętrze kuli. Po chwili każdy mój oddech zamieniał się w parę. Chciało mi się spać. Zdawało mi się, że świat się coraz bardziej oddala... i oddala... i oddala.
III
___Otworzyłem oczy i świat wirował mi przed oczami. Widziałem czyjeś twarze, ale nie potrafiłem dostrzec twarzy. Wzrok mi uciekał, a po chwili uciekłem, a raczej moja świadomość mi uciekła.___Podobna sytuacja zdarzyła się jeszcze kilka razy.
W końcu się obudziłem. Z początku nic nie widziałem. Miałem oczy otwarte, lecz czułem się jakbym był w piwnicy. Po paru minutach robiło się coraz jaśniej. Ślepia mnie bolały jak jasna cholera. Jeszcze parę minut minęło zanim odzyskałem wzrok.
___Było jasno, ale nie dostrzegłem żadnej lampy. Spojrzałem w sufit i wydawał mi się nieskazitelnie biały. Jeszcze nigdy nie widziałem tak czystego sufitu. Nawet tuż po pomalowaniu. W rogach nie było śladów pajęczyny. Spojrzałem na okno. ___Poczułem się jak w izolatce. Nie było okna. Wstałem, a raczej spróbowałem wstać. Połowa z moich mięśni mnie nie posłuchała i pewnie z perspektywy osoby trzeciej wyglądało to jak niekontrolowany spowolniony atak parkinsona, czy coś w ten deseń.
___Po chwili przez drzwi wszedł jakiś mężczyzna w białym kitlu.
___- Witamy, jak się miewasz? - powiedział i uśmiechnął się szeroko.
___- Ja...a? - Poczułem suchość w gardle. Nie potrafiłem powiedzieć nic sensownego.
___- Rozumiem - odparł i uśmiechnął się szerzej. Nie wiem co go tak uszczęśliwia. - Wszystko naprawimy. Za godzinę pan będzie mieć operację. Wyregulujemy panu ścięgna, bo hibernacja działa podobnie do śpiączki, czyli pańskie ścięgna i mięśnie są w stanie, delikatnie mówiąc, opłakanym. Niech pan się nie martwi, poradzimy sobie bez problemu. Głos też panu wróci. - Spojrzał na mnie łagodnym wzrokiem i wyszedł.
___ Ani imienia, ani wytłumaczenia, ani pocałuj mnie w dupę. Nic. Milusio.
___Po chwili przyszło kilkoro sanitariuszy i wywieźli mnie na salę operacyjną. Poddali mnie narkozie i szybko zasnąłem.
___Deja vu. Otworzyłem oczy i przywitała mnie biel sufitu. Tym razem nade mną stał ten sam lekarz, który odwiedził mnie wcześniej.
___- Jak się pan czuje?
___- Do...obrze. - Nadal miałem suchość w gardle, ale nie aż tak tragiczną, jak wcześniej. W paru miejscach czułem mrowienie.
___- Niedługo będzie lepiej. Nazywam się Doktor Karol Szulc, zajmuję się... wszystkim - powiedział mężczyzna w kitlu.
___- Wszystko... poszło zgodnie z... eee... planem? - Mówienie nadal sprawiało mi trudności, ale było lepiej niż na samym początku. Miałem tylko tą piekielną suchość w gardle.
___- Ekhem. To tak. Mam dobrą i złą wiadomość. Zacznę od dobrej. Eksperyment się powiódł. Zła... - Zrobił pauzę i zamyślił się. - Ile miał trwać?
___- Chyba... tydzień - odpowiedziałem. Już wiedziałem co usłyszę.
___- To trwał trochę więcej. - Lekarz spojrzał na mnie z łagodnym wzrokiem.
___- Ile?
___- Wszystko co znałeś się zmieniło.
___Nie wiedziałem co myśleć na ten temat. Z jednej strony to właśnie tego chciałem. Myślałem, że mogę sobie jakoś poradzić z tym wszystkim. Właściwie co mogło się zmienić przez ten czas? Przecież nic nie zmienia się tak nagle.
___- Rozumiem - odpowiedziałem. - Kiedy będę mógł chodzić?
___- Medycyna miała wiele rewolucji przez ten czas. Proszę spróbować wstać - zaproponował.
___Spróbowałem. Tak jak wcześniej moja próba skończyła się podrygiwaniem umarlaka, tak tym razem wstałem i choć moje mięśnie wydawały mi się niestabilne, to udało mi się utrzymać równowagę - o ile mogę tak to nazwać.
___- Sam widzisz, nawet wielkiej rehabilitacji nie będziesz potrzebował. - Lekarz się uśmiechnął.
IV
___Jeszcze przez kilka dni siedziałem w szpitalu. Lekarze robili mi badania i nie chcieli mnie wypuścić. Mówili, że nie jestem gotowy. Chciałem jak najszybciej uciec stamtąd, ale za dużo filmów widziałem, żeby tego spróbować.___Wreszcie jedna z pielęgniarek przyszła do mnie i powiedziała, że może wyjść ze mną i pokazać mi jak wszystko wygląda. Musiałem poznać świat na nowo.
___- Wie pan, że świat się zmienił - zagadnęła blondynka idąc obok mnie, albo raczej mnie prowadząc, bo nieco jeszcze kuśtykałem.
___- Chyba tak - odparłem.
___- Jesteśmy teraz w niewielkiej metropolii...
___- Niewielkiej metropolii? To jakiś żart? Metropolia to jest wielkie miasto, co to znaczy niewielka?
___- Chyba trochę się zmieniło znaczenie słów - odpowiedziała spokojnie. - Niech się pan nie martwi, wkrótce pan pozna wszystko i przyzwyczai się.
___- Mam nadzieję.
___ Udaliśmy się do windy, która niezbyt się różniła od takich, którymi jeździłem. Kabina z guzikami, która przemieszcza się w pionie i poziomie. Zjechaliśmy na parter. Pielęgniarka, która później przedstawiła się jako ___Viola powiedziała, że będę potrzebować okularów. Powiedziała, że same przeanalizują wadę wzroku i dobiorą najlepszą ogniskową dla mojej soczewki, a przy okazji ochronią przed słońcem. Założyłem je, były znacznie lżejsze niż myślałem. Przez chwilę wzrok dostosowywał się i rozmazywał, tak jak w lustrzance wybiera się najlepszą ostrość, ale nie trwało to długo. Wzrok się wyostrzył i ruszyliśmy.
___ - Więc... - zaczęła Viola. - Mała Metropolia to jest nasz ośrodek. Miasto o populacji około 81 tysięcy 542... - dramatyczna pauza - ...już 543. Nie jest to powalająca liczba osób, ale biorąc pod uwagę, że ludzi obecnie jest w zaokrągleniu półtorej miliarda...
___- Jak to półtorej miliarda? - przerwałem jej zatrzymując się przed wyjściem. Spojrzałem jej prosto w oczy, które wydawały mi się jakieś dziwne, ale to może rzecz gustu, ponieważ miała różowe tęczówki. - Z tego co pamiętam to w 2010 roku było siedem miliardów!
___- Zgadza się, ale trzecia wojna...
___- Jednak wybuchła! Który mamy rok? - Do tej pory nikt mi nie odpowiedział na to pytanie. Może ona okaże łaskę przed kaleką...
___- Tak, ale archiwa nie przetrwały, więc nie dowie się pan szczegółów. Mogę tylko powiedzieć, że gdyby nie badania nad wytwarzaniem sztucznej atmosfery, to byśmy nie mieli dzisiaj nikogo. W sensie, że nikt by nie przetrwał do dzisiaj. Mamy rok dwa tysiące sto dwudziesty pierwszy, trzeci stycznia.
___- Sztucznej atmosfery? Który rok?
___- Może wyjdziemy, sam pan zobaczy.
___Wyszliśmy.
___Na początku oślepił mnie blask słońca, ale gdy przyzwyczaiłem się do światła, to spojrzałem w niebo. Było jakby...
___- Jesteśmy pod kloszem, który zatrzymuje powietrze zdatne do przeżycia.
___- To odwrotnie niż w książce Pod Kopułą...
___- Możliwe. Gdyby nie było tej bariery, to w przeciągu dziesięciu sekund pańska skóra zaczęłaby się topić.
___- Ile jest takich...
___-... Metropolii? - dokończyła za mnie. - Paręset. Muszę przyznać, że nasza jest jedną z niewielu stacji badawczych połączonych z miastem na styl pańskich czasów. Do tego znajdujemy się w Polis, czyli największej metropolii, może przesadziłam z określeniem jej jako małej...
___ Rozejrzałem się. Metropolia w niewielkim stopniu przypominała miasto, które ja znałem. Prędzej powiedziałbym, że wygląda jak Miasto w chmurach z gwiezdnych wojen.
___ Albo raczej jak miasteczko z kreskówki Jetsonowie.
___Przed szpitalem, o ile to był szpital, praktycznie nie było zieleni. Wszędzie beton, chociaż nawet co do tego nie byłem pewny, ale wolałem się nie pytać z czego jest podłoże. Niewiedza jest czasami lepsza niż nadmiar wiedzy.
___ - A co z androidami? Istnieją? - zagadnąłem.
___ - Ależ owszem. Sama jestem jednym z nich. Prawdziwi ludzie mają dużo na głowie, więc zostałam wyznaczona, by pokazać panu wszystko.
Przyjrzałem się jej. W tych oczach rzeczywiście krył się złowieszczy błysk maszyny. Nie wiem czemu, ale ogarnęła mnie fala strachu, być może z powodu tego, że oglądałem zbyt dużo filmów typu Terminator.
___- Jest tutaj jakiś... park?
___- Park... - powtórzyła i przeszło mi przez myśl, że szukała w googlach definicji tego słowa, bo przez chwilę się nie odzywała. - Ach, tak. Jest jeden.
___- Zaprowadzisz mnie tam? Chciałbym usiąść.
___- W porządku - odparła androidka i ruszyłem za nią lekko kuśtykając. Jednak medycyna w tych czasach była na wysokim poziomie. Pewnie operacja w moich czasach byłaby odwlekana przez parę lat, żeby później powiedzieć, że szpital splajtował, czy coś takiego. A jak już by się odbyła to mam dziwne wrażenie, że nie mógłbym nigdy chodzić.
___Po drodze Viola opowiadała o inżynierii genetycznej i o tym, że byłem jednym z pierwszych z fali ochotników, którzy zaczęli poddawać się różnym testom. ___Dzięki takiej akcji etyka poszła w zapomnienie i nastąpił rozwój biologiczny. Przez jakiś czas były ośrodku, które klonowały ludzi, ale to było jednym z powodów wojen, na temat których od androidki niewiele się dowiedziałem.
___ Dla naukowców stałem się symbolem, chociaż nic nie widziałem w sobie wyjątkowego. Jestem człowiekiem, który stracił tożsamość i teraźniejszość. Zaczynałem czuć żal, wobec tego co straciłem. Chciałem spotkać się z rodziną...
___ Szliśmy pomiędzy wysokimi budynkami, pomiędzy którymi przelatywały pojedyncze pojazdy. Metropolia wydawała mi się ogromna i zrozumiałem dlaczego tak się nazywa. Na pierwszy rzut oka mógłbym śmiało powiedzieć, że jest co najmniej wielkości gdańska, ale gdy się spytałem Violę o wielkość, to powiedziała, że porównując do map z początku XXI wieku, to Polis była większa niż stolica polski. Tyle mi wystarczyło.
___Po około godzinie marszu doszliśmy do metalowego ogrodzenia, za którym znajdywały się pierwsze drzewa. Były zadbane, nie za wysokie, ale o pięknym, nasyconym kolorze zieleni. Gdy przekroczyłem przez bramkę zobaczyłem dwa bujne krzaki irgi i wzdłuż ścieżki szedł nisko przycięty bukszpan.
___- Jak się nazywa ten park?
___- On nie ma nazwy. Mało osób tutaj chodzi, a już nikt nie chciał nadawać temu miejscu nazwy, proszę pana - odpowiedziała androidka.
___- Dlaczego tu nikt nie chodzi? - zapytałem nie patrząc na nią.
___Zauważyłem ławkę niedaleko fontanny z pomnikiem czterech delfinów. Ruszyłem w tamtym kierunku.
___- Nikt nie ma czasu, proszę pana. Czasami tylko jakieś dziecko przyjdzie i popatrzy, ale zazwyczaj równie szybko wychodzi stąd, bo nie ma tutaj nic ciekawego.
___- Kto... - zacząłem, ale po chwili zdałem sobie sprawę z tego kto tak naprawdę pielęgnuje ten park - no tak, roboty.
Przestałem zadawać pytania. Przez ostatnie kilka dni, gdy robili mi badania też zadawałem kilka pytań, które raczej dotyczyły wynalazków i zmian, jakie miały miejsce, ale otrzymałem niewiele odpowiedzi. Na każde inne pytania jakie zadawałem odpowiedzi były równie wylewne.
___Patrzyłem w wodę, która wydobywała się z pyska ssaka morskiego i z szumem wracała do pojemnika, by cały proces powtórzyć od nowa. Miałem trochę czasu na przemyślenia. Poczułem pustkę, brakowała mi rozmowy z ojcem. ___Brakowało mi również siostry, z którą mogłem godzinami dyskutować. Nie robiłem tego od dawna. Od przeszło trzech miesięcy jej nie widziałem.... od ponad stu lat.
___Dopiero w tym momencie zdałem sobie z czegoś sprawę.
___- Czy ktoś z mojej rodziny żyje? - powiedziałem, choć starałem się mówić beznamiętnie, to poczułem, że głos mi się łamie.
___ - Nie. Wszyscy zginęli w czasie Wojny. - Ciekawe skąd o tym wiedziała.
___ - Czyli... - Zamilkłem. Przez moment patrzyłem w podłogę, która była przesadnie czysta i chyba z marmuru. Wpadła mi do głowy pewna myśl. - Istnieje wehikuł czasu...?
___Spojrzałem w różowe oczy Violi i czekałem na odpowiedź. Chciałem wrócić do domu. Nie podobała mi się wizja, że będę całe życie użerać się z robotami i żyć pod kloszem w świecie, w którym pojęcie życia zmieniło się nie do poznania.
___ - Tak. - Fascynowała mnie mimika takiego androida, gdyby nie oczy, to nigdy bym się nie domyślił, że to jest tylko blaszak... o ile była z blachy. - Pan sam użył go jako pierwszy. Do dzisiaj niektóre osoby są zamrożone, ale my wylicytowaliśmy tylko pana.
___ - Wylicytowaliście mnie? Co?! - Zdziwiłem się, że byłem obiektem licytacji. Nie sądziłem, że będę towarem na targu.
___ - Jakieś Polis musiało pana przejąć i odmrozić. My wygraliśmy, proszę pana.
___Mniejsza z tym. Cokolwiek się działo, to już nieważne - pomyślałem i wróciłem na wcześniejszy tor myślenia.
___ - To jeżeli jest wehikuł czasu, to mogę z niego skorzystać? - zapytałem, chociaż domyślałem się odpowiedzi.
___ - Tak, proszę pana. Tylko to nie jest to o czym pan myśli. Nie da rady zawrócić rzeki - odparła blondwłosa androidka o imieniu Viola.
___Też tak myślałem.
___- W takim razie chcę się znowu zamrozić - postanowiłem.
___- Jest pan pewien, że nie chce pan spróbować żyć w tym świecie? - Zaczęły mnie wkurzać te powtórzenia zwrotów per pan, ale nic nie powiedziałem. Kiwnąłem głową.
___Już mi nie zależało na niczym. Postanowiłem zaspokoić ciekawość i zostać podróżnikiem w czasie. Szkoda, że można tylko w przód.
___Siedziałem w ciszy jeszcze przez dłuższą chwilę. Brakowało mi czegoś. Nie słyszałem śpiewu ptaków.