Na wydanie...

1
Z pośród kilkunastu/kilkudziesięciu książek, kilka wciąż uważam za świetne. Co więcej, dwie nawet mi wyszły. I po 10 latach pisania w końcu wysyłam coś do wydawcy - coś, co dostało świetny odzew tu i tam (bardziej tam, i to ważny).

Uraczę was moją twórczością - jakiś tam fragment, z jakiejś tam książki. Niby fantasy, trochę rubaszne, pokręcone, jak to mawiali - dziwnie napisane - ale ukończone i niecierpliwie czekające miejsca na półce w księgarni!



...
      Solidny kopniak w nogę wyrwał mnie z objęć kobiety. Stanąłem z mieczem w łapie i łypałem na uśmiechniętego typa. Jeszcze mnie mroczyło, psia mać, a on szczerzył ryj, wpatrzony w Yaneth.
      - Podobno mnie szukacie – stwierdził lekko. – Co tam?
      - Skąd wiesz, jełopie? – wycharczałem, przymierzając się do szybkiego cięcia.
      - Bo wiem. Czego chcecie?
Yaneth pozbierała się, bezmyślnie odsłaniając twarz.
      - Ty możesz zabrać nas na Wyspę Białych Kości?
      - Yhy, ale nie darmo – przetarł kciuk, wskazując zapłatę. Wygrzebałem losowo monety. – Za tyle, co najwyżej krzyknę z kim gadam. – Dodałem sporą garść. – Mało. – Dołożyłem drugie tyle. – W porządku, chodźcie.
      Ruszył, zaczym zorientowałem się, że jest jeszcze noc. Yaneth nagle zapomniała o mnie, bo pognała za nieznajomym szybciej niż ja za gorzałką. Poprawiłem pas, rozejrzałem się i ruszyłem drewnianym pomostem. Zeszliśmy w zupełną ciemnię, i tylko majaki widziałem zamiast postaci, ale twardo lazłem za dziewczyną, aż dotarliśmy do zacumowanej łódki.
      Tajemniczy gość wszedł, odczekał aż zajmę miejsce na rufie i odepchnął łajbę. Dziwne, że ot tak polazłem za szemranym typkiem, a tym bardziej królowa, ale widocznie lepiej zna pewne obyczaje.
      - Wiosłuj, ośle. – Skinął na mnie, wskazując kij. Różne rzeczy o sobie słyszałem, ale żeby mnie tak obrażać, to trzeba mieć jaja! Chwyciłem drąg i zacząłem majtać nim chaotycznie.
      Jaśniało, to masz ci los, mgła się znikąd wzięła, a głusza taka, że wystarczy pierdnąć i ktoś zejdzie na serce. Widziałem ledwie czubek nosa – dziób łodzi był za daleko w tym mleku.
      - Znacie historię Dziamary i wyspy? – zagadał podejrzany typek. Mordy dobrze nie widziałem, ale wredotą jechało od niego na milę.
      - Trochę – odparła Yaneth. Ja oczywiście powiedziałem, że nie.
      - Niemowlę się urodziło, podczas pełnego zaćmienia – zaczął gadać – silna dziewczynka, co miała przyszłość widzieć. I zabili ją, serce wyrwali, wrzucili je do ognia, zaś zwłoki niewinnej istoty zawieźli na skrawek lądu. I wówczas dziecię ożyło, karmione nienawiścią, która płynęła ze świata na wyspę kierowana przez nieznaną moc. Tam zaś istoty białe pilnowały jej jak swojego potomka. Dziamara posiadła siłę widzenia przyszłości, bo chce odczynić krzywdę na niej uczynioną, ale nie wszystko jest takie, jak mówi. Potrzebuje serca, prawdziwego, najszczerszego serca, które ktoś przyniesie. I może ważyć ludzkie uczynki, ale jak ktoś zły, choć jeden przestępek ma za uchem, jedną złą myśl, na zawsze pozostanie na wyspie.
      Zakrztusiłem się śmiechem. O, ja nie mogę – za mało wypiłem, aby takie dyrdymały słuchać.
      - Dobra, w takim razie, nikt stamtąd nie wraca, nie?
      - A, jak sądzisz, gamoniu?
Zaraz straci głowę.
      - To skąd wiadomo, hę? Ryby powiedziały?
      - Wróciło trzech, jeśli o to chodzi, a przepowiednie wysyłane są w butelkach – odparł dość pewnie. – Czy coś jeszcze chcesz wiedzieć?
      - Jasne. Powiedz, jak butelki trafiają tam, gdzie trzeba?
      - A myślisz, że wiosłujesz w konkretnym kierunku, matole?
Faktycznie, psia jego mać, po prostu machałem kijem, nie wiedząc gdzie mam płynąć. Nabrał mnie skurczybyk i poczułem dziką niepewność. Wcale mi z tym dobrze nie było.
      Coś zgrzytnęło pode mną, wyjrzałem na boki, nic nie widać, więc wymacałem kijem wodę. Dno albo skała – ciężko określić.
      - Jesteście na miejscu – stwierdził, przechodząc na burtę.
Yaneth podwinęła suknię i zeskoczyła z łodzi. Minąłem typa, stanąłem na lądzie, a zanim cokolwiek zrobiłem, gość odpłynął. Po prawdzie, rozpłynął się we mgle.
      Wyspa jak wyspa, pewnie zielona, z górkami gdzieniegdzie – pomyślałem, ale żem gówno widział, i jak tu określić, gdzie leźć? Pociągnąłem królową za rękaw.
      - Wiesz, dokąd iść?
      - Przed siebie.
Pięknie. A, jak stoję bokiem, ona inaczej, to co, mamy dreptać w innych kierunkach? Psia kość, ruszyła bez słowa. Dumać nie zamierzałem, tylko podążyłem za niknącą sylwetką.
      Głucho dokoła, niby jasno, lecz widziałem tyle co nic, pod nogami udeptana trawa i... To są kości? Pochyliłem głowę do ziemi. Pełno małych kawałków wgniecionych w zastygłym błocie. Przez plecy przelazł mnie dreszcz. Żebym chociaż mógł dojrzeć dalej niż sięga miecz. Na wszelki wypadek złapałem żelastwo i wycelowałem przed siebie. Niech Yaneth się nie zatrzymuje, bo przebiję ją na wylot. I w ogóle skąd wie, gdzie ma iść?!
      Mgła zrzedła. Dostrzegłem niewyraźne kontury wysokich pagórków tworzących garbate pasmo po obu stronach. To, co powinno być zielone, miało szarą barwę. Z tej bladości oczy odmówiły mi posłuszeństwa – ziemia zlewała się z krajobrazem. Naraz usłyszałem syk za plecami, spojrzałem za siebie i coś śmignęło na skraju widoczności. Pies jaki?
      Dotarliśmy do szałasu pomiędzy skałami. Królowa stanęła, kazała położyć broń, po czym skinęła na mnie.
      - Musimy wejść – rzekła bez przekonania.
Wbiłem miecz w grząski grunt. Chatka może zwyczajna, ale otoczenie przyprawiało mnie o dreszcze. Jeszcze nie zdążyłem się rozejrzeć, a Yaneth znikła w ciemnym wejściu. Wlazłem za nią.
      Wewnątrz smród wykręcił mi kiszki, ledwie utrzymałem się na nogach. Obok stolika siedziała starowinka opatulona czarną chustą. Jej twarz w świetle świecy była pomarszczona i szara jak wszystko, co do tej pory zobaczyłem. Gapiła się w swoje zaciśnięte pięści, więc ukradkiem obejrzałem szałas: ściany obłożone zasuszonymi liśćmi, na ziemi leżał czerwony dywan, a raczej kiedyś czerwony, za plecami kobiety stały niewielkie dzbanki. Ach, i jakaś złota waga z szalkami na łańcuszkach.
      Yaneth uklękła. Wyglądała, jakby stała przed samą sobą, chcąc postawą ukazać szacunek. Ja, co najwyżej, mógłbym zwymiotować na te okoliczności.
      - Jestem, Dziamaro, by położyć serce na szali.
Wiedźma otworzyła oczy. Kurwa! Czarne węgle zamiast ślepi! Aż wzdrygnąłem się.
      - Dobrze... – wydobył się zaschnięty dźwięk, prawie wydech umierającej. Zdjęła chustę, spod niskiego stolika wyjęła przeźroczyste, płaskie naczynie z białą cieczą. Mleko, czy coś. Potem sięgnęła po wagę, ustawiła ją, następnie przechyliła tę dziwną czarkę. Cokolwiek w niej było, rozpłynęło się w powietrzu niczym mgła.
      Nie mogłem uwierzyć w to, co ujrzałem – wyciągnęła kościstą dłoń w stronę Yaneth, palce weszły w ciało królowej i wyjęła jej... serce. Na wszystkie czorty, widziałem bijące serce w dłoni staruszki! Położyła je na szali, która natychmiast opadła, i w tej samej chwili jędza wydała z siebie syk podniecenia, niewyobrażalnej ekscytacji. O co tu chodzi?!
Dziewczyna odetchnęła ulgą.
      - Wiedziałam, naprawdę wiedziałam – rzekła, jakby ktoś zdjął z niej ogromny ciężar.
Czarownica poruszyła się.
      - Wrócisz, skarbie, skąd przybyłaś – powiedziawszy to, chwyciła serce i włożyła je z powrotem w ciało królowej.
Jasny pieron, co to ma znaczyć?
...
Ostatnio zmieniony ndz 13 kwie 2014, 01:03 przez Martinius, łącznie zmieniany 2 razy.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

2
Marti pisze:Z pośród kilkunastu/kilkudziesięciu książek
Spośród.
Marti pisze:Jeszcze mnie mroczyło
Po kopniaku w nogę?
Marti pisze:darmo – przetarł
darmo. - Przetarł
Marti pisze:A, jak stoję bokiem, ona inaczej, to co, mamy dreptać w innych kierunkach?
Nie rozumiem tego zdania.
Marti pisze:To są kości?
To jest zwrot do czytelnika? Zamierzony?
Marti pisze:Niech Yaneth się nie zatrzymuje, bo przebiję ją na wylot
Po pierwsze, mógłby ją ostrzec.
Po drugie, jeśli nie użyje siły, by postawić opór cofającej się broni, to napierające ciało Yaneth cofnie miecz, odepchnie go.
To musiałby być jakiś niefart, żeby przypadkowo ją zabił. Mógłby co najwyżej skaleczyć.
Marti pisze:na ziemi leżał czerwony dywan
Przecież nie wisiał :) zbędne.
Marti pisze:Yaneth uklękła. Wyglądała, jakby stała przed samą sobą
Uklękła, jakby stała... sam powiedz, jak to brzmi?
Trzeba zmienić.
Uklękła, jakby Los przywiódł ją przed oblicze osoby postawionej co najmniej tak wysoko, jak ona sama. To tylko przykład.

Ciekawe, podoba mi się.
Dziamara, fajnie brzmi, ale jej historia, klątwa, zalatuje mi tu trochę Sapkowskim i strzygą. Reszta w porządku. Bohaterowie jak dla mnie wiarygodni dostatecznie, by dobrze mi się to czytało.
Marti pisze:a głusza taka, że wystarczy pierdnąć i ktoś zejdzie na serce.
To dobre, uhahałem się :)

Gdzie reszta?
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

3
Przeczytałam - to fragment, więc siłą rzeczy wiele jest niejasne fabularnie.

1. Opowieść - jest skonstruowana ryzykownie, bowiem narrator ma bardzo silną osobowość i jest egocentrykiem ;), ale w sumie Ci umyka dramaturgia zdarzeń - nie najlepiej jest rozplanowana akcja: przychodzi nieznajomy (bardzo nieznajomy), idą razem do łodzi, płyną z tajemniczych okolicznościach przyrody, w łodzi bohater poznaje tajemniczą historię, dopływają, idę do wiedźmy i ta ( trzech zdaniach na krzyż) dokonuje tajemniczego rytuału, o których dość nieskładnie opowiedział przewodnik (tajemniczy typek). Brakuje dynamiki napięcia - opisu sytuacji prowadzącego do jakieś kulminacji sceny - ona dzieje się jak "bez melodii" - w sumie staje się nudna pomimo starań narracyjnych. Pokreśliłam dwa momenty, które są jakby dramaturgicznymi węzłami - wzajemnie się kontrolują. Tymczasem "przy-akcja" - perypetie towarzyszące - są dominujące. Czyli - para idzie w gwizdek.
Rozkminiam wiosłowanie - wiosłowałeś kiedyś? Jeśli tak - to nie udało Ci się pokazać komizmu wioślarza - nowicjusza. To była kilkuosobowa, spora łodzi - nie chodzi na "wolnych" wiosłach, tylko w dulkach - a wtedy - nie da rady machać kijem

2. narracja:
Martinius pisze: Yhy, ale nie darmo – przetarł kciuk, wskazując zapłatę. Wygrzebałem losowo monety. – Za tyle, co najwyżej krzyknę z kim gadam. – Dodałem sporą garść. – Mało. – Dołożyłem drugie tyle. – W porządku, chodźcie.
tu się dzieją cuda! Ty być możne "słyszysz" tę scenę - ale ja musiałam trzy razy przeczytać, nim pojęłam o co chodzi. Za dużo skrótów - jakbym widziała film z napisami. Ale nie widzę! Czytam...
Martinius pisze:Tajemniczy gość wszedł, odczekał (przecinek) aż zajmę miejsce na rufie (przecinek) i odepchnął łajbę. Dziwne, że ot tak polazłem za szemranym typkiem, a tym bardziej królowa, ale widocznie lepiej zna pewne obyczaje.
blee zdanie.
wszedł - znaczy do łodzi?
co tym bardziej królowa?
pewne - znaczy że jakie?

Martinius pisze:- Niemowlę się urodziło, podczas pełnego zaćmienia – zaczął gadać – silna dziewczynka, co miała przyszłość widzieć.
kolokwialność w kolokwialności - jak baba w babie. Mnie jakoś zirytowało
Martinius pisze:Zdjęła chustę, spod niskiego stolika wyjęła przeźroczyste, płaskie naczynie z białą cieczą. Mleko,(bez przecinka)czy coś.
to naczynie było przeźroczyste, płaskie i z cieczą?

Narracja "gadana" jest trudna i ma podwodne przeszkody. Na wiele natrafiłeś i przez to te zaburzenia w akcji.
Dla mnie podstawowym mankamentem jest forma podawcza: jakbyś własnymi słowami opowiadał film, a nie tworzył literacką opowieść. Nagromadzenie "czynnościowe" (co robił) i wtręty czasownikowe (co czuł - np. zwymiotowałby) tworzą narrację sprawozdawczą. Nie ma melodyki podawczej (falowania opisem).

Rozumiem zabieg kreacyjny, ale wymaga porządnego przemyślenia od strony konstrukcji akcji - trzeba by zapanować nad nią, bo teraz panoszy się gaduła.
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

4
i dlatego nazywa się to fragment - ale nie czuję urazy - ot, to tylko jeden procent całości. Bardzo niepotrzebnie - a piszę to jako weryfikator - próbujecie rozebrać tekst na zawartość - treść jest tutaj wartością poboczną, ponieważ tej, jakkolwiek to brzmi, nie znacie.

Być może cała książka jest zła - tylko jeszcze nie wiem, dlaczego jest taka zajefajna. Pewnie dlatego, że pierwsze linijki wprowadzają w ten świat, a potem dysonans, o którym piszecie, po prostu znika.

A teraz, oboje!, zapraszam do lektury SKY. Czyli fragment, z tej książki, ale jakby wcześniejszy(zawarty tutaj, na forum).

Nie mniej, dziękuję za przeczytanie!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

5
Martinius pisze:próbujecie rozebrać tekst na zawartość
Czuję się straszną liczbą mnogą! ;)
Martinius, moje uwagi nie dotyczyły treści całości, tyko sekwencji fabuły pokazanej w tym fragmencie - jej układowi, planowi tej opowieści, rozwiązań narracyjnych.
Kolokwialność narracji i konstrukcja narratora, który komunikuje się z odbiorcą jakby ponad akcją (tym, co się dzieje) nie rekompensuje braku dramaturgii (w tym fragmencie)
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

6
To nie jest dobry tekst. Nie tragiczny, ale do dobrego dużo mu brakuje. Sporo poniżej poziomu druku. Błędy warsztatowe, narracja to pomieszanie z poplątaniem ( kolokwializmy i stylizacje obok zdań jakie wypowiedziałby wykształcony i kulturalny człowiek), nieprawidłowe użycie terminów i zwrotów. Przykładowo:

- Yhy, ale nie darmo – przetarł kciuk, wskazując zapłatę.

Nie "przetarł", bo to sugeruje czyszczenie czegoś brudnego, a "potarł".

Pełno małych kawałków wgniecionych w zastygłym błocie.

Wgniecionych w zastygłe błoto.

Dumać nie zamierzałem, tylko podążyłem za niknącą sylwetką.


Tu typowy przykład zgrzytu w narracji: wytłuszczona część zdania to stylizacja na "prostaczka", pozostała - nie stylizowana i bez kolokwializmów.

Konkludując: do poprawy.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

7
ja myślę, że do poprawy! Za naście dni drukuję i weryfikuję własny tekst, tudzież usprawniam wedle wiedzy i uznania.

Dziękuję za przeczytanie!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

8
Martinius pisze:ja myślę, że do poprawy! Za naście dni drukuję i weryfikuję własny tekst, tudzież usprawniam wedle wiedzy i uznania.

Dziękuję za przeczytanie!
Odłóż go na dwa miesiące.
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

9
leży jakieś osiem miesięcy od ukończenia. Myślę, że to dość długi okres.
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

10
Martinius pisze:leży jakieś osiem miesięcy od ukończenia. Myślę, że to dość długi okres.
Zakładając, że nie czytałeś 100 razy po drodze :)
„Racja jest jak dupa - każdy ma swoją” - Józef Piłsudski
„Jest ktoś dwa razy głupszy od Ciebie, kto zarabia dwa razy więcej hajsu niż Ty, bo jest zbyt głupi, żeby w siebie wątpić”.

https://internetoweportfolio.pl
https://kasia-gotuje.pl
https://wybierz-ubezpieczenie.pl
https://dbest-content.com

11
 Solidny kopniak w nogę wyrwał mnie z objęć kobiety. Stanąłem z mieczem w łapie i łypałem na uśmiechniętego typa.
Rozumiem, że chcesz szybko wprowadzić w akcję i zagrać tempem, ale te zdania się ze sobą nie kleją. Mamy jakiś kopniak wyrywający z objęć i miecz, który nagle pojawia się w łapie. Nie wiemy, skąd i w którą część ciała uderzył napastnik, co robiła broń podczas tulenia itp.
Jeszcze mnie mroczyło, psia mać,
Od bólu czy alkoholu? Można pomyśleć, że opisujesz przygody pijaka wracającego do domu i wkurzonej żony. :)
a on szczerzył ryj, wpatrzony w Yaneth.
On był cały wpatrzony? Możesz to rozwinąć? Chyba nie chodziło o wpatrzonego ryja? Te wyrazy się nie kleją.
– Co tam?
A to odnośnie czego? I przez kogo powiedziane?
- Podobno mnie szukacie – stwierdził lekko.
Kopnąć kogoś solidnie w nogę, a potem pytać lekko? Może on jest żartownisiem-zabijaką, ale narrator występuje w pierwszej osobie i podobno właśnie go zabolało.
Yaneth pozbierała się, bezmyślnie odsłaniając twarz.
A dlaczego musiała się "zbierać"? On ją popchnął, czy jak? Co z napastnikiem? Chojrak kopał uzbrojonego mężczyznę, nie posiadając broni?
wskazując zapłatę.
Źle dobrany czasownik.
losowo monety
Chyba "losowe". Przydałoby się wyjaśnienie postępowania. Wszystkie były o jednym nominale? :)
rozejrzałem się i ruszyłem drewnianym pomostem. Zeszliśmy w zupełną ciemnię,
Zaburzenie podmiotu. Narrator najpierw opisuje siebie jako samotnie idącego, towarzystwo go wyprzedziło, a potem przeskakuje do "my to a to".
ale twardo lazłem
Skoro tamta pognała, to chyba gonił, a nie lazł niespiesznym, pijackim krokiem. ;)
odczekał aż zajmę miejsce
Brak przecinka.
odepchnął łajbę.
Od?
polazłem za szemranym typkiem, a tym bardziej królowa,
On może i polazł. Ale ona co najwyżej polazła. Pojawia się zaburzenie podmiotu. Zaczynamy się pytać o dopełnienie "tym bardziej królowa..." Zresztą, jeśli jest taki czuły na zwyczaje, to czemu wyraża się per królowa? Wybacz, ale opary dziwności i niedookreślenia uniemożliwiają ustalenie, czy epitet/określnik należy brać na serio, czy nie.
Jaśniało, to masz ci los
Brakuje "gdy".
która płynęła ze świata na wyspę kierowana
Brak przecinka. Jeśli ożyła i pamiętała, to niespecjalnie musiała nienawidzić przez moc. Lepiej ją obsadzić w roli wskrzesicielki.
Tam zaś istoty białe pilnowały jej jak swojego potomka
Skąd się tu wzięły jakieś białe istoty?
wiedziałam (...) jakby ktoś zdjął z niej ogromny ciężar.
Czasownik wiedzieć nie gra dobrze w tym porównaniu.

Wyszło więc na to, że królowa rzeczywiście była królową. Nie wiem tylko, czemu zadaje się z takim, a nie innym narratorem. Facet prawdopodobnie ma niejedno za uszami i klnie jak szewc. A tu masz, musisz towarzyszyć "ucieleśnieniu niewinności" podczas magicznej próby.

Tekstowi wiele brakuje do doskonałości. Ok. w internecie można znaleźć o wiele gorsze gnioty, ale do poziomu publikacji wiele brakuje. Wskazywali na to moi przedmówcy.
Eufemistycznie mówiąc, podobało się średnio.

[ Dodano: Pią 18 Kwi, 2014 ]
Jeszcze jedno. Powołujesz się w odpowiedzi na poprzednie uwagi, że zaprezentowałeś fragment. Cóż, albo źle go dobrałeś, bo nie tworzy całości dobrej do wyizolowania i zaprezentowania, albo w ogóle źle napisałeś. Gdy biorę do ręki książkę "mistrza", to mogę ją otworzyć w dowolnym miejscu, zaczynam czytać i kupuję fabułę. Nawet jeśli tego i owego nie wiem. Autor to co trzeba, dopowiada na bieżąco.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”