wwwMa to być teoretycznie krótkie (TEORETYCZNIE) opowiadanie z popularnego obecnie wśród książek i filmów cyklu "prawdziwa historia" Niezbyt to oryginalne, lecz mam nadzieję, że przynajmniej czytało się będzie przyjemnie.
wwwRozbawiony Kazik wraz z Amerą i Lykatją obserwował dąsy swego przyrodniego brata, który mordował wzrokiem podłogę domu. Irabes, gdyż tak się ów naburmuszony chłopak nazywał, niezwykle podpadł matce, a to wszystko przez potworną niechęć do potrawki z tetrymunu, tak lubianego przez większość lesawików. Jednak, jak to mówią, zawsze się znajdzie jakiś wyjątek. Obrażony na cały świat przedstawiciel leśnego rodu, dumnych, zielonoskórych właścicieli krótkich, rozwidlonych rogów, wprost nie znosił tej potrawy, żywiąc w zamian potworną słabość do zapiekanki rzepowej. Tata nie raz powtarzał, że odzywa się w nim ludzka krew, ale Kazik nie rozumiał, co to ma wspólnego z niechęcią do potrawki. Sam był człowiekiem, podobnie jak niegdyś jego macocha, ale uwielbiał tetrymun pod wszelkimi postaciami. No, właściwie byłby człowiekiem, gdyby nie paskudne zaklęcie rzucone przez wyjątkowo złośliwe i zawzięte leśne licho. W jego efekcie wyrósł mu jaszczurzy ogon i rozdwojony, wężowy język, a także zyskał dodatkową parę rąk. Prezentował się niemal równie dziwacznie jak jego przybrana rodzina, a może nawet dziwaczniej, mimo ich jelenich ogonów i szerokich, łopatowatych racic.
- Cholerna papla – warknął Irabes, świdrując podłogę wściekłym spojrzeniem sowich oczu i strzygąc niespokojnie rysimi uszami. – Przez ciebie nie dość, że nie dostanę deseru, to jeszcze zostałem uziemiony.
- Nie zapominaj, że dom zbudowała mama, więc jest on jej lojalny – wygłosiła tę oczywistą uwagę Amera, mająca potworny ubaw z brata, chociaż sama nie raz zachowywała się dziecinniej od niego. Co rusz pakowała się w jakąś straszną kabałę, nie rzadko w jego towarzystwie. Jednak teraz, kiedy tylko on miał kłopoty, szczerzyła długie kły w kpiącym uśmiechu, nieomieszkując wykorzystać każdej okazji, aby tylko dokuczyć chłopakowi.
- Nie zapomniał o tym, tylko znowu liczył na to, że zdoła przechytrzyć naszą chałupę – mruknęła Lykatja, najrozsądniejsza z trojaczków. – Nic nie dociera do jego zakutego łba w tym względzie.
www Tak, Kazik na własnej skórze wielokrotnie przekonał się, że domu nie sposób przechytrzyć, nie póki jest się w jego wnętrzu. Wnętrzu nader przerażającym dla kogoś, kto je oglądał pierwszy raz, jak on trzy lata temu. Półki wypełnione artefaktami, słojami zawierającymi poruszające się organy oraz tajemniczymi flaszkami, sprzęty i meble wykonane z kości, w tym ludzkich, pęki ziół wiszące pod sufitem czy wielkie palenisko nad którym tajemniczo bulgotał wielki kocioł… Wszystko to krzyczało „to dom wiedźmy, uciekaj jeżeli życie ci miłe”. Zwykle słuchanie tego typu mentalnych przekazów różnorakich miejsc, a w szczególności tych ponurych i podejrzanych, owocuje długim, pozbawionym większych wstrząsów żywotem. Kazik z chęcią posłuchałby owej rady instynktu, lecz rozsądek nie omieszkał poinformować go o tym, że jedyna, widoczna droga ucieczki wiedzie z powrotem przez drzwi ogromnej, zapewne magicznej szafy, z której przed chwilą wyskoczył… Czyli wprost w objęcia wściekłego tłumu. Mieszczanie nie byli szczególnie zachwyceni widokiem chłopaka, po tym jak przerobiło go leśne licho. Dokładniej rzecz ujmując uznali go za demona. Demona, którego należy utopić, a potem spalić, żeby złe nie tknęło miasteczka. Jakie złe, tego do tej pory nie wiedział.
www W każdym razie, ratując się malowniczą ucieczką przed rozwścieczoną gawiedzią, wpadł do jednego z mijanych domów i mając nadzieję, że nikt nie będzie go szukał w cudzej szafie, wskoczył w jej duszne wnętrze pomiędzy damskie fatałaszki. Bynajmniej nie spodziewał się, iż w ten sposób znajdzie się w tym miejscu, wnętrzu Chaty na Kurzej Łapie.
- Tata naprawiał mu podłogę, to myślałem, że będzie zajęty tym, a nie pilnowaniem kotła. – Irabes posłał siostrom ponure spojrzenie. – Miałem szansę, niestety ta chałupa ma większą podzielność uwagi niż wężowi władcy, mimo iż posiadają po kilka łbów.
- Oj synek, synek. Ty się naprawdę niczego nie uczysz – rozbrzmiał przypominający odległy grzmot głos należący do nikogo innego jak samego Boruty, najpotężniejszego spośród leśnego ludu i ojczyma Kazika. Wielki, mierzący dwa metry lesawik w zielono-brązowych szatach, pochylał się nad opasłą księgą zapisując w niej coś czarodziejskimi znakami. – Nic dziwnego, że wasza matka się wściekła. Nie dość, że omal nie zmarnowałeś posiłku, narobiłeś zamieszania o potwornym bałaganie nie wspominając, to jeszcze po raz kolejny popisałeś się bezmyślnością. Naprawdę, z waszej czwórki rozum mają chyba tylko Kazik i Lykatja…
- Ta, Lykatja ma taki rozum, że raz przemieniła się w wilka przy ludziach i teraz gadają o jakiś wilkołakach!
- A ty niby lepszy? – Boruta zmarszczył swe krzaczaste, śnieżnobiałe brwi, zaś jego dobroduszną, a zarazem dziwnie drapieżną twarz wykrzywiła mieszanina nagany i rozbawienia. – Przez ciebie zaczęto uważać kruki za symbol śmierci i czarnoksięstwa… Zresztą Amera także niezbyt dobrze przysłużyła się wężom. Szczęście, że przez domieszkę ludzkiej krwi potraficie się przemieniać tylko w jedno zwierzę, bo inaczej mordowanoby wszelką faunę, nawet kury po wioskach.
- Prawda taka, że oberwało mi się tak bardzo, bo była przy tym babcia i narobiła mamie wstydu. To nie fair, że muszę cierpieć, bo babcia jest wredną zołzą.
- Przypominam ci młodzieńcze, że mówisz o mojej matce, a zarazem osobie starszej, której jesteś winny szacunek.
- Ale babcia JEST wredną zołzą.
- Wiem. I tylko dla tego nie dostaniesz jeszcze jednej kary, jedynie upomnienie. Za szczerość czy prawdomówność nie powinno się karać, ale synek ogranicz je trochę, kiedy depczą szacunek należny starszym, dobrze?
www Właśnie za to Kazik kochał swoją przybraną rodzinę: za brak owijania w bawełnę, fałszywej dumy i robienia zbytniego halo z powodu cudzych wypowiedzi. Nietypowe metody wychowawcze, swoista, częściowo pozorna swoboda, dużo śmiechu, ciepło i wzajemna troska sprawiły, iż chłopak bardziej poważał familie Pierwotnych niźli ludzkie. U ludzi znacznie częstsza była rodzinna przemoc, tyrania i niesprawiedliwość w porównaniu z Pierwotnymi Ludami stanowiącymi ucieleśnienie mocy natury i jej praw.
www Dyskusja pomiędzy ojcem a synem stała się pretekstem do wzajemnych dowpcipkowań i utarczek, w których wszyscy brali udział, nawet sama Chata poskrzypując swymi belkami czy trzaskając drzwiczkami mebli wbudowanych w jej ściany. Przerwało je dopiero nadejście pani domu, która miała dzisiejszego popołudnia jakieś sprawy do załatwienia w Ludzkim Świecie. Ostatnimi czasy bywała tam coraz rzadziej, ale zdarzały się jej co jakiś czas kilkugodzinne, rzadziej kilkudniowe wypady za Mglistą Granicę.
www W obszernej izbie, będącej głównym pomieszczeniem Chaty na Kurzej Łapie zjawiła się na oko trzydziestoletnia kobieta licząca sobie już dziewięćdziesiąt sześć wiosen kobieta. Za wyjątkiem jej podeszłego, lecz nie mającego odzwierciedlenia w rzeczywistości wieku (wiadomo – czarostwo konserwuje) zdawała się całkiem normalna. Przeciętna sylwetka, przeciętna uroda, nie wyróżniające się odzienie i jasnobrązowe włosy splecione w warkocz, lecz to wszystko jedynie pozory. Starczyło spojrzeć w jej niesamowicie fioletowe oczy, aby się o tym przekonać. Błyszczały mocą niespotykaną w Ludzkim Świecie, wykraczającą nawet poza ten Pierwotnych, jasno świadczącą o tym, kim była: Jagodą z Mrocznego Lasu, pierwszą spośród Pięciu Wielkich Wiedźm, Panią Wielkich Błotnisk czy jak ją zabobonni ludzie zwali Babą Jagą. Tym razem, w tych niezwykłych, wiedźmich oczach dało się dostrzec dodatkowe lśnienie, charakterystyczne dla przedstawicielek płci żeńskiej, które zasłyszały ciekawe nowiny. Kazik uwielbiał plotki przekazywane przez Mamę Jagę, tak różne od tych rozpowszechnianych przez ludzkie przekupki i gospodynie, pełne napięcia i krwi oraz niespotykanych splotów losu. Niestety nie od razu przyszło mu wysłuchać opowiadania przybranej matki, gdyż od progu zagadnął ją Irabes:
- Mamo, ale naprawdę nie będę mógł być na jutrzejszym festynie? Naprawdę? Za taką durnotę?
- Oczywiście, że będziesz mógł. – Kobieta uniosła w rozbawieniu brwi, odwieszając swój podróżny szal na wieszak z ludzkich piszczeli. Rzecz jasna nie ona zabiła właścicieli kości, a w każdym razie nie większość z nich, jednak nie widziała niczego złego w „ponownym wykorzystaniu materiału”. Szczególnie, że ponury wystrój domostwa skutecznie zniechęcał większość tak zwanych „łowców skarbów”, a po prawdzie złodziei sądzących, iż mają wszelakie prawo przywłaszczyć sobie mienie baśniowych stworzeń. Kazik uważał ten zabieg za niepotrzebny, gdyż żywy dom sam dbał o to, aby nikt nieproszony nie przekroczył jego progu, lecz musiał przyznać, że kościane sprzęty dodawały wnętrzu interesującego klimatu. Właściwie, zaczynał uważać, że gdyby nie szeroko wyszczerzone w bezustnych uśmiechach czaszki porozkładane tu i ówdzie, Chata nie byłaby nawet w połowie tak przytulna jak teraz. Niestety nadal miał pewne problemy z kościanymi naczyniami, a konkretnie z jedzeniem z nich…
- Ale przyrzekłaś babci, że do południa nie będę mógł ruszyć się na krok z domu, a festyn w południe się zaczyna. Do wieczora tam nie dojdę…
- Nie będziesz musiał.
- Ale jak to, przecież…
- Dzieci, uświadomcie brata. – Uśmiechnęła się z lekką rezygnacją, zasiadając przy okrągłym, kamiennym stole obok męża.
- Przecież nasz dom może się poruszać, podskoczymy tam – westchnął Kazik wywracając oczyma. Czasem miał wrażenie, że umysł Irabesa ma mnóstwo drzwiczek o niemiłej skłonności do zatrzaskiwania się.
- A… Powiedziałaś to tylko dlatego, żeby babcia się odczepiła, że niby mnie ukarałaś! Bo w południe będę już na miejscu, ale jednocześnie w domu!
- Fakt, że jestem dumna, iż sam doszedłeś do tej konkluzji, nie mówi dobrze o twojej inteligencji… A co do kary, to deseru naprawdę nie dostaniesz i naprawdę będziesz musiał zmywać przez tydzień.
- Ale dziś na deser budyń malinowy z syropem z czarnego bzu!
- Nabroiłeś, to cierp.
- A działo się coś ciekawego jak byłaś u ludzi? – zapytał szybko Kazik, korzystając z tego, że jego przyszywany brat zamknął na chwilę usta, co zwykle nie trwało nazbyt długo.
- Może nie działo, ale usłyszałam parę plotek, które po połączeniu w całość dały ciekawy obraz.
- Tak? – Nadstawił uszu.
- Pamiętacie jak ta wredna zołza, którą los uczynił moją teściową, a waszą babcią, opowiadała o nimfie wodnej Ejene? Tej, której jedna dziewczyna buchnęła flakon czarodziejskiej wody i magiczne lustro?
- Tak… - mruknęła pozornie niezainteresowana rozmową Lykatja, zresztą ona zwykle miała wyraz twarzy jakby była czymś śmiertelnie znudzona. Taka maniera.
- Otóż, co zresztą nie dziwi, dziewczyna użyła wody do podrasowania swojej urody. Zaraz potem zainteresował się nią władca Izorydu, pobrali się, urodziła córkę i wiedli niemal sielankowe życie. Niemal, bo wraz z wiekiem zaczęła wariować na punkcie wyglądu. Córkę ignorowała, całymi dniami pomadowała się, stroiła, a magicznego lustra używała tylko po to, aby upewnić się, że jest najpiękniejsza. Jednak wiadomo, czas nikogo nie oszczędza. Pewnego dnia lustro oświadczyło, że ładniejsza jest jej córka. Kobieta zupełnie oszalała. Wykorzystując nieobecność męża, kazała leśniczemu zamordować dziewczynę i przynieść sobie jej serce i wątrobę na dowód wykonania rozkazu. Wariatka chciała je zjeść. Szczęśliwie nie zna się nazbyt na ludzkiej anatomii, więc ten ubił po prostu sarenkę, a dziewczynę wyprowadził do lasu. A teraz, pamiętacie tę rodzinę wypędzonych krasnali, co osiedliła się w Czarnym Lesie? Tych co okradli wujka Leszego?
- Tak. – Teraz nawet Boruta nadstawił ucha, już zupełnie tracąc zainteresowanie swymi zapiskami.
- Otóż zawędrowała do ich chaty, ci przygarnęli ją w zamian za gospodarzenie, lecz jej matka w końcu odkryła prawdę. Wkurzona otruła ją czarodziejskim jabłkiem, szczęście z magii jest niemal równie kiepska co z anatomii i tylko doprowadziła dziewczynę na skraj śmierci, spowalniając jej serce i oddech niemal do zera. A teraz zgadnijcie co.
- Co?
- Pamiętacie tego księciunia, któremu uratowałam podtopionego sługę, przy okazji ucząc wznawiania pracy serca i przywracania oddechu?
- Nie mów… - Oczy Amery powiększyły się do rozmiaru spodków.
- Tak. Przypadkiem odnalazł ją i przywrócił do żywych dzięki mej nauce. Krasnoludy chciały pogrzebać dziewczynę wedle swojego obyczaju, paląc na stosie z kwiatów i ziół, wtedy przylazł książę, poznał w niej dziedziczkę tronu i coś go tchnęło, żeby spróbować ją ożywić. Jak to ludzie określili? „Przywrócił jej życie pocałunkiem prawdziwej miłości”. Teraz planują ślub, połączenie królestw i tak dalej.
- Czyli szczęśliwe zakończenie? – zapytał nieco zawiedziony Kazik. Co prawda zbiegi okoliczności były tu niesamowite, ale liczył na coś pikantniejszego.
- Nie do końca. Królewna też ma nieco poprzestawiane między uszami, tylko lepiej ukrywa to przed światem. Ponoć zamierza ukarać swoja matkę, która obecnie gnije w lochu, nakładając jej na nogi rozgrzane do czerwoności żelazne trzewiki i każąc w nich tańczyć na swym weselu. Naprawdę, imponujący pokaz okrucieństwa, zawoalowany przesłodką mowa, że daje rodzicielce szanse uniknąć szafotu. Ponoć, jeżeli królowa przetrwa taniec, będzie mogła odejść wolno, ale wszyscy wiemy, jakie są na to szanse. Coś mi mówi, że jeszcze o usłyszymy o tej młodej parze, albo o ich potomkach.
- Albo o tych krasnoludach, pewnie wyciągną od królewskiej pary sporo złota. Skoro dali rade oszukać Leszego, to para błękitnokrwistych ludzi nie będzie dla nich problemem.
- Zapewne zaboli to naszego królewicza, gdyż z tego, co mi wiadomo, jest potwornym chciwcem… Pewnie głównie dla tego poratował dziewczynę, dla jej skarbca.
- Czyli nasza mamuśka znowu namieszała w historii świata ludzi zwykłym, drobnym gestem… Ratując czyjegoś sługę – mruknęła Lykatia. – Nic dziwnego, że istnieje tyle plotek i opowieści o wielkiej Babie Jadze.
www Nagle coś tknęło Kazika. Spojrzał na przybraną matkę, jak gdyby zobaczył ją po raz pierwszy w życiu.
- A tak właściwie, to jak zostałaś Babą Jagą? – spytał.
- Przecież mówiłam ci już, że…
- Tak, ale nie o to mi chodzi. Chodzi o sam początek, o to jak się wszystko zaczęło. Twoje pierwsze spotkanie z magia i tak dalej.
www Po twarzy Jagody pierw rozlała się fala zaskoczenia, a po chwili zagościł na niej uśmiech i wyraz zrozumienia.
- No tak, racja, jeszcze nigdy wam o tym nie opowiadałam. Ale to długa, ponura i niezwykle krwawa historia.
www Na te słowa Kazik tylko czekał. Jego oczy, podobnie jak oczy przybranego rodzeństwa zalśniły nieposkromioną ciekawością, na co Jagoda i Boruta zachichotali, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Znali słabość chłopaka do opowieści, zaś reszta ich dzieci niewiele mu w tym ustępowała.
www Pani domu westchnęła, po czym gestem dłoni podpaliła stos szczap drewna w kamiennym kominku z rzecznych otoczaków, jednocześnie gasząc większość lamp i świetlnych kryształów. Główne źródła światła w pomieszczeniu stanowiły obecnie palenisko oraz samotna, czarna świeca osadzona w świeczniku z ludzkiej czaszki, tworząc idealny klimat dla opowieści i czwórki nadstawiających uszu słuchaczy. Piątki jeżeli liczyć Chatę, która podobnie jak dzieciaki jeszcze nigdy nie miała szansy poznać dawnych dziejów swej budowniczyni.
- Zapewne znana jest wam historia o porzuconym w lesie rodzeństwie, Jasiu i Małgosi. Otóż wydarzyła się ona naprawdę, lecz to nie wiedźma była tu czarnym charakterem i nie tylko jej krew została przelana. W owych czasach…
www Wokół, prócz słów kobiety malujących przed oczyma dzieci kunsztowne obrazy minionych wydarzeń, rozbrzmiewały jedynie spokojne oddechy oraz trzask polan. Nawet samotna, ciągnąca ku świecy ćma zrezygnowała z samobójczego lotu i przysiadła na skraju glinianego kubka, jakby zafascynowana opowieścią.
Ponura historia pewnego rodzeństwa część 1 (fantasy, baśń)
1
Ostatnio zmieniony sob 09 lis 2013, 09:29 przez JadowitaJoaśka, łącznie zmieniany 1 raz.
"...And every dream, hope and desire
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon
The crack of doom is coming soon..."
Is just a flicker in the fire
And that fire it will consume
The crack of doom
Is coming soon
The crack of doom is coming soon..."