Rocker - endless road

1
Co prawda tekst jest już mocno zakurzony, lecz jako "materiał na pożarcie" świetnie się nada. Pozdrawiam :)


"Rocker – endless road"


To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk, a już odlatywał w stronę najbliższego stolika z satysfakcjonująco zdziwioną miną. Jak na zwolnionym filmie. Bezwładne ciało upada na blat, który po chwili poddaje się, łamiąc na pół. Brodacz wali o ziemię, przygniatając resztki jedzenia, potłuczonych kufli i petów z przepełnionej popielniczki. Powoli przetacza się w bok, prezentując bezwiednie tył skórzanej kamizelki, na której umazane keczupem i musztardą barwy klubu nie wyglądają już tak dumnie.
– No! – pomyślał Darek, odwracając się powoli w stronę wyjścia. – Trochę szkoda, że wszyscy jego kumple stoją właśnie przede mną…


* * *


Rzędowa czwórka ozdobiona motywem szachownicy przeleciała przez skrzyżowanie z taką prędkością, że tylko fotokomórka dałaby radę ustalić, czy już na czerwonym, czy jeszcze na żółtym. Mocno pochylony nad kierownicą Darek odkręcił manetkę. Dopiero powyżej osiemdziesiątki woda uciekała z gogli na tyle sprawnie, że można było mówić o jako takiej widoczności. Ósma godzina w siodle. Najwyższy czas, aby sprawdzić, czy jest jeszcze w stanie się wyprostować. W końcu trzeba odpocząć i zjeść – koniecznie coś ciepłego. Wkrótce dostrzegł znak stacji paliw. Perspektywa hot-dogów wydała się obiecująca.

Siedział pod dachem przybudówki, kontemplując krople deszczu spływające po zadupku motocykla, gdy na stację z rykiem wjechało kilka chopperów. Podniósł rękę na powitanie. Odpowiedzieli tym samym.
Trzech podeszło obejrzeć motocykl.
– Świeżo kupiony czy naprawdę taki szmat drogi za tobą, kolego? – spytał ktoś, patrząc na tablicę.
– Trochę jeżdżę…
– Widać po motocyklu.
– Ano widać… W końcu po to jest, żeby jeździł.
– Do takiego klasyka pasuje trochę patyny… Ile ma lat?
– Starszy ode mnie, ale jeszcze potrafi pokazać.
– No nie wiem… Ładnie zrobiony na racera, ale po tylu latach to już chyba koniki wokoło biegają, co? – zaśmiał się.
Darek rzucił okiem na motocykl, którym „żartowniś” przyjechał.
– Trochę biegają, trochę nie… – odstawił kubek po kawie. – A ty, kolego, na ładnej Hondzie widzę. Ile ona ma? Tysiąc dwieście?
– Tysiąc osiemset.
– Wybacz! Ile ma koni? Koło setki? – podeszli do motocykla.
– Fabrycznie tak, ale tu trochę więcej… Niedużo…
– No to pewnie by przegoniła takiego dziadka jak mój?
Zaczęli się śmiać.
– Hej, Przemek! Nie daj się prosić!
– Dawaj stary!
– No… pada i ślisko… – Przemek podrapał się po głowie. – Ale w sumie tu długa prosta… Do końca ulicy i z powrotem można spróbować!
Brawa i wiwaty przyciągnęły na moment uwagę wszystkich wokoło.
– Dobra, dobra, Przemek, ale ja się ścigam tylko na pieniądze.
– No wiesz!
– Takie życie – wyszczerzył zęby. – To ile dla ciebie jest warte skopanie mi tyłka?
To było łatwe zwycięstwo. Cieżki VTX z niedoświadczonym kierowcą na śliskiej nawierzchni. Szkoda słów. Nie dość, że Darek musiał czekać na mecie, to gdy zawracali, naprawdę bał się czy chłopak nie zrobi sobie krzywdy.
– Uczciwie wygrane – Przemek odliczył ustaloną sumę, gdy przyjaciele gratulowali zwycięzcy. – Utarłeś mi nosa.
– Nie przejmuj się, nie tobie pierwszemu i nie ostatniemu – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. – Słuchajcie, może będziecie wiedzieć. Szukam kogoś w tej okolicy.
– Mów, może znamy.
– Nazywa się Mariusz. Kilka lat temu jeździł w „Whellersach”.
– Taki gruby z brodą?
– Teraz to diabli wiedzą. Kiedyś jeździł sportową „jamaszką” ze złotymi felgami.
– To ten! No to rzeczywiście diabli wiedzą, bo jeździ teraz w „Diavolo”… Mają swoją knajpę kilka kilometrów stąd, prawie zawsze tam siedzą. Ścigał się kiedyś na ulicach, tak jak ty. Stary znajomy?
– O tak…
Skręcił tak, jak mu wytłumaczyli. „Diavolo” podobno byli dość nieprzyjemnymi ludźmi, z którymi łatwo było o zatarg. Klub rekrutował się głównie z byłych „Whellersów”, którzy po jakiejś awanturze stracili prawo do noszenia barw. Jeden klub został rozwiązany, powstał drugi.

Knajpa była drewniana, z iskrzącym się na deszczu neonem. Przed wejściem pod zadaszeniem stały motocykle. W środku panował klasyczny, knajpiany zaduch. Sami klubowicze z diabłami na kamizelkach. Nikogo obcego, cóż. W końcu był środek tygodnia i pewnie opinia o klubie przeszła też na knajpę.
Obrzucili Darka spojrzeniami, po czym wrócili do swoich zajęć. Tylko barman pozostał w wyczekującej pozie.
– Piwo, przyjacielu – jeden z niedawno zarobionych banknotów zmienił właściciela. – Wiesz, szukam starego kumpla.

Grubas siedział w kącie. Darek przysiadł się bez pytania.
– Hej, przyjacielu! Pamiętasz mnie? Poznaliśmy się jakieś pięć lat temu na Race Party. Mówiłeś, że jak będę w okolicy, to żebym wpadł! No i jestem! Kopę lat!
Brodacz starał się ukryć zaskoczenie.
– Tego… no… kopę lat!
– Pamiętam, że nieźle wtedy pojechałeś! Pierwsze miejsce! – wypił duszkiem pół szklanki.
– No! To była ostra jazda – wspomnienia wywołały uśmiech na zarośniętej twarzy. – No i kasa z tego była dobra, pamiętam…
– Ba! Najwyższa w kraju chyba do tej pory!
– Ano!
– Dałeś popis, mówię ci. To była klasa!
– E tam, ciężko było jak cholera.
– No co ty! Szedłeś jak burza, pamiętam!
– No niby tak, ale był tam taki koleś, co też ostro zapitalał… Frajer jeden.
– Naprawdę? Nie pamiętam.
– No! No! – łyknął z kufla, widać było, że nie pierwszego. – Dawał frajer ostro…
– Nie mów!
– Mówię! Byłby mnie skurczysyn przegonił na ostatnim odcinku…
– Tym, co na ostatnich winklach żaden gap nie stał?
– O, tam, tam! Skurkowaniec jeden… Ja ci, chłopie, daję maks, a ten mnie wyprzedza powoli… Rozumiesz?
– No rozumiem, rozumiem.
– Ostatni winkiel przed prostą wszedł mi obok, bośmy się razem prawie złożyli w zakręt… Za blisko, mówię ci! Był z przodu o całe koło. Poszedłby
pierwszy po prostej…
– I co się stało?
– Jak to co? – zarechotał. – Był blisko, bardzo blisko, więc nie zmarnowałem okazji. Zdjąłem go z buta, aż poszedł w zielone! Cha! Cha! Cha!
– A w zielonym połamał obie nogi, kilka żeber i rękę – Darek spoważniał nagle.
– Skąd wiesz? – Grubas zerwał się z miejsca.
– Bo to ja byłem tym frajerem!


* * *


To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk…
– No! – pomyślał Darek, odwracając się powoli w stronę wyjścia. – Trochę szkoda, że wszyscy jego kumple stoją właśnie przede mną, na drodze do drzwi.
Gdzieś zabrzęczało tłuczone szkło, gdzieś indziej zadzwonił rozwijany łańcuch…

2
Krótkie, dużo dialogów, dobre do czytania na ekranie. Podobał mi się rytm tekstu i w miarę przemyślana konstrukcja. Poniżej kilka fragmentów, które bym poprawił.
To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk, a już odlatywał w stronę najbliższego stolika z satysfakcjonująco zdziwioną miną
Rozumiem, że cios był wspaniały, a Darek ma w łapie dużo pary, ale "odlatywanie" Grubasa po jednym uderzeniu budzi skojarzenia z komiksami o superbohaterach. Grubas, jak sądzę, był solidnej postury - kogoś takiego ciężko przewrócić jednym ciosem, a co dopiero sprawić by "odleciał" ;) Po drugie, "satysfakcjonująco zdziwiona mina" wskazuje, że Grubas odczuwał satysfakcję ze swojego zdziwienia, a chyba nie o to ci chodziło.
Brodacz wali o ziemię
Jak Grubas to Grubas, a nie jakiś Brodacz. Niepotrzebnie wprowadzone zamieszanie - początkowo myślałem, że chodzi o kogoś innego.
– No! – pomyślał Darek, odwracając się powoli w stronę wyjścia. – Trochę szkoda, że wszyscy jego kumple stoją właśnie przede mną…
Przy czytaniu spróbowałem, tak jak Darek, pomyśleć "No!" i poczułem, że to nie jest naturalne. Oprócz tego, Darek odwracając się w stronę wyjścia myśli o tym, że kumple Grubasa stoją przed nim. Ale jak stoją przed nim, to raczej nie powinien się od nich odwracać. Cały ten wycinek z myśli Darka jest trochę śmieszny, taki w stylu amerykańskich filmów, na których bohater pomiędzy jednym a drugim ciosem wypowiada dowcipne formułki podkreślające jego luz i swobodne nastawienie do życia.
którym „żartowniś” przyjechał
Niepotrzebny cudzysłów.
– Wybacz!
Niepotrzebny wykrzyknik.
– Dobra, dobra, Przemek, ale ja się ścigam tylko na pieniądze.
Podoba mi się, że oszczędnie dysponujesz didaskaliami dialogowymi, pasuje to do tekstu. Ale w tym momencie (albo tuż wcześniej) przydałoby się określić kto wypowiada daną kwestię, bo można się pogubić.
– Takie życie – wyszczerzył zęby. – To ile dla ciebie jest warte skopanie mi tyłka?
To było łatwe zwycięstwo. Cieżki VTX z niedoświadczonym kierowcą na śliskiej nawierzchni. Szkoda słów. Nie dość, że Darek musiał czekać na mecie, to gdy zawracali, naprawdę bał się czy chłopak nie zrobi sobie krzywdy.
– Uczciwie wygrane – Przemek odliczył ustaloną sumę, gdy przyjaciele gratulowali zwycięzcy. – Utarłeś mi nosa.
– Nie przejmuj się, nie tobie pierwszemu i nie ostatniemu – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. – Słuchajcie, może będziecie wiedzieć. Szukam kogoś w tej okolicy.
Przed informacją o łatwym zwycięstwie potrzebny odstęp. Sformułowanie "Utarłeś mi nosa" trochę nienaturalne. No i "wyszczerzanie zębów" przynajmniej o jeden raz za dużo.
– Skąd wiesz? – Grubas zerwał się z miejsca.
– Bo to ja byłem tym frajerem!


* * *


To był wspaniały cios. Sto procent zaskoczenia, tak że Grubas nie zdążył nawet unieść rąk…
To "zerwał się z miejsca" brzmi sztucznie. Darek zapowiedział, że ma z Grubasem rachunki do wyrównania, więc "sto procent zaskoczenia" średnio pasuje.

Jedna rzecz mnie zastanawia: w jakim kraju dzieje się akcja tego opowiadania?

3
Miałem podobne odczucia.
Niby wszystko fajnie, ale... no właśnie to ale.
Oszczędnie, szybko i prosto - to jest plus. Ale właśnie - momentami dość sztucznie, momentami ta prostota trochę przeszkadza.
Mnie przeszkadza brak logiki w poczynaniach Darka.
Chce wyrównać rachunki bo kasa, czy bo połamany? Czy bo zraniona duma? No ok, za mało miejsca, by o tym napisać. Ale popatrzmy na to inaczej:
Darek chce dopaść Grubego. Szuka go po kraju. Można z tekstu wnioskować, że pół kraju zjechał, by go dopaść. Jasne, że nie cofnie się przed wyrównaniem tych rachunków.
i Darek rzuca się na Grubego z pięściami w knajpie pełnej kumpli klubowych tego drugiego.
Rodzą się dwa pytania:
1. Co takiego zrobił Gruby Darkowi, że ten tak ryzykuje? Bo na moje oko, to wyjdzie na tej "zemście" (jeśli można nazwać tak pieprznięcie kogoś w mordę) dużo gorzej, niż na tym wypadnięciu z trasy. A mimo to ryzykuje, leci, bije...
2. Czy też może Darek faktycznie jest komiksowym superbohaterem i nie boi się knajpy pełnej motocyklisów, a przecież sugerujesz w tekście, że to banda sku***synów, a nie troskliwe misie.

No i sama zemsta.
Gruby pozbawił Darka kasy, zwycięstwa, więc też jakiejś sławy, nie mówiąc już o tym, że połamał mu ręce, nogi, żebra i co tam jeszcze. A ten uznaje za stosowne wyrównanie rachunów strzelenie go w mordę? No... słabo. To już niech sobie całkiem daruje, albo napisze na FB "Gruby nie pierze skarpetek", albo "Gruby zalewa harleya olejem z frytek".
//generic funny punchline

4
Dziękuję za Wasze celne sugestie. Wkrótce pochylę się nad tym tekstem by go doszlifować.

Jednakże muszę bronić konwencji. Mój błąd, że nie napisałem tego od razu.
Tekst w swoim zamyśle miał być luźną opowiastką która przenosi rockersa lat pięćdziesiątych (jego cechy) w nasze czasy (co wskazują wymienione motocykle). Gniewni z tamtych lat muszą być komiksowi i przerysowani. Kto dziś organizowałby "record racing"/"juke box racing", wyścigi ku przepaści czy bójki na środku ulicy ;) Dziś patrzymy na to z politowaniem, ale wtedy...



Innymi słowy ówczesny bohater mógł postępować podobnie do Bogusia, czyli "w imię zasad" ;)
Swoją drogą i dziś znaleźć można ludzi w klubach motocyklowych, którym takie zachowanie wcale nie byłoby obce ;)

Mam nadzieję, że powyższe wyjaśnienie pozwoli Wam spojrzeć nieco przychylniej na zastosowaną konwencję :)

Pozdrawiam

5
Przeczytałem z uśmiechem na gębie. Cieszę się Jacku że przywiozłeś ze sobą trochę spalin na Weryfikatorium.

Pozdrawiam i tyle wyjazdów ile powrotów:)
LWG

[ Dodano: Wto 30 Cze, 2015 ]
(Linki – pierwsza liga;))
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”